You are on page 1of 10

1.

Rząd szuka oszczędności, ale nie może ruszyć 75% wydatków


 W rządzie wciąż trwa szukanie oszczędności
 Przeprowadzenia zakrojonego na szeroką skalę planu cięć wydatków może być jednak trudne, bo przeszło 75 proc. z
nich ma charakter sztywny
 Sztywne wydatki to takie, które wynikają z zapisów ustawowych i wymagają wieloletniego finansowania
 z planu cięć mają być wyłączone: polityka społeczna i armia
 Ich duży udział w budżecie ogranicza rządowi pole manewru, gdy konieczne jest przeprowadzenie cięć
 Rząd chce przeprowadzić oszczędności, aby pokazać rynkom finansowym, że prowadzi odpowiedzialną politykę
budżetową
 Alternatywą dla cięć wydatków mogłoby być podniesienie podatku lub innych danin, ale trudno przed wyborami
oczekiwać, że rząd zdecyduje się na takich ruch

Rząd wkrótce ma pokazać zmiany w tarczy antyinflacyjnej i plan oszczędności. Przeprowadzenie cięć w budżecie może się
jednak okazać bardzo trudne, bo przeszło 75 proc. wydatków ma sztywny charakter, czyli wynika z konkretnych zapisów w
ustawach. Dla zrobienia oszczędności w takich obszarach konieczne byłyby zmiany przepisów, a tego politycy unikają jak
ognia. Dodatkowo z planu cięć mają być wyłączone: polityka społeczna i armia. Przed wyborami rząd nie zdecyduje się
raczej na wzrost podatków, aby zapewnić kasie państwa ekstra wpływy i zmniejszyć potrzeby pożyczkowe.
"Dziennik Gazeta Prawna" donosił w ubiegłym tygodniu, że poszczególne resorty mają obciąć swoje wydatki o 10 proc. Z tego
mogą być jednak wyłączone nakłady na politykę społeczną czy armię, o czym mówił oficjalnie rzecznik rządu Piotr Müller.
Przeprowadzenia jakichkolwiek planów oszczędnościowych czy cięć u dysponentów budżetowych będzie bardzo
trudne. Strona wydatkowa kasy państwa jest od lat bardzo sztywna. Przeważająca część nakładów finansowych z budżetu
jest zapisana w ustawach i obowiązuje na lata, a nie np. przez jeden rok.
Rządzący mają bardzo małe pole manewru, jeśli chodzi o korekty w wydatkach i możliwości ich ograniczania np. gdy
do publicznej kasy wpływa mniej z podatków, bo jest ochłodzenia koniunktury. Usztywniając budżet, politycy zabezpieczają
finansowanie dla swoich inicjatyw i programów. W ostatnich latach takich pozycji w finansach publicznych przybywało
lawinowo.
Michał Ostrowski z Uniwersytetu Wrocławskiego w publikacji "Problem wydatków sztywnych w budżecie państwa
oraz zmieniającym się środowisku polskich finansów publicznych" zwraca uwagę, jak bardzo wzrósł udział wydatków
sztywnych na przestrzeni ostatnich lat. Z jego opracowania wynika, że jeszcze w 1999 r. stanowiły mniej niż połowę
wszystkich nakładów finansowych kasy państwa. Natomiast w ostatnich latach wyraźnie przekraczały 75 proc. Tak więc pole
do szybkiego manewru dla rządzących i możliwość przeprowadzenia cięć dotyczy obecnie mniej niż jednej czwartej
wydatków.
Wiele kluczowych wydatków sektora finansów publicznych jest dodatkowo indeksowanych. Ze względu na wysoką
inflacją przyszłoroczna waloryzacja rent i emerytur ma kosztować blisko 42 mld zł. Wydatki na służbę zdrowia i armię są z
kolei powiązane z wartością PKB, i mają istotnie rosnąć w kolejnych latach. Wiadomo też, że rząd nie zdecyduje się ruszyć
jednej z największych pozycji w kasie państwa, czyli świadczenia 500+, z którego do rodzin z dziećmi płynie obecnie ok. 40
mld zł rocznie. Przeciwnie, w obozie władzy jest grupa polityków, która uważa, że świadczenie powinno zostać
zwaloryzowane.
Tradycyjnie więc należy się spodziewać, że rządowe oszczędności i cięcia uderzą przede wszystkim w wydatki
inwestycyjne.
Dysponenci publicznych pieniędzy muszą się też liczyć z tym, że resort finansów w najbliższych miesiącach będzie
blokował wszelkie projekty prowadzące do wzrostu wydatku albo skutkujące ubytkiem dochodu. Z tego najpewniej będą
jednak wyłączone działania chroniące gospodarstwa domowe czy firmy przed skutkami kryzysu energetycznego.
Większą przestrzeń do działania politycy mają, jeśli chodzi o pozabudżetowe fundusze. Po wybuchu pandemii najwięcej
wydatków wypchnięto do Funduszu Przeciwdziałania COVID-19. Zarządza nim BGK, ale decyzje, na co przeznaczyć pieniądze,
podejmuje premier. Szef rządu plan finansowy funduszy może, kiedy chce zmienić i dzieje się to nawet kilka razy w roku.
Wydatków funduszu nie widać w oficjalnych statystykach budżetu państwa, a dopiero w danych o deficycie całego sektora
rządowego i samorządowego. Tymczasem fundusz ma zwiększyć w przyszłym roku swoje zadłużenie o ponad 23 mld zł do
184,3 mld zł.
Podobnie będzie z kolejną dużą pozycją wydatkową dotyczącą armii, czyli Funduszem Modernizacji Sił Zbrojnych
(FMSZ). Fundusz, który pokryje wzmocnienie naszej armii, na koniec tego roku ma mieć zadłużenie na poziomie 15,2 mld zł, a
już na koniec przyszłego roku ma ono urosnąć do niemal 55 mld zł.
Dzięki pozabudżetowemu finansowaniu różnych zadań państwa rządzący zmniejszają sobie presję na wzrost sztywnych
wydatków, który i tak jest bardzo wysoki.
Jacek Sasin poinformował w niedzielę, że rząd będzie musiał przywrócić wyższe stawki VAT nie tylko w przypadku energii
elektrycznej, ale także paliw i nawozów, może za to utrzymać zerowy VAT na żywność.
Wciąż nie wiadomo czy obóz władzy zdecyduje się wykorzystać zmiany w tarczy, która ma zostać zastąpiona
innymi mechanizmami osłonowymi, do poszukania oszczędności. W projekcie budżetu na 2023 r. nie założono, że tarcza
zostanie przedłużona, a jej całoroczny koszt — według szacunków analityków Narodowego Banku Polskiego — to ponad
34 mld zł.
Trudno też mówić o oszczędnościach w 2023 r., gdy czołowi politycy PiS z prezesem tej partii Jarosławem
Kaczyński na czele, zapowiadają, że wypłacona zostanie 14. emerytura i może ona się pojawić w przepisach na stałe. To
zaś byłby kolejny sztywny wydatek kosztujący sektor finansów przeszło 11 mld zł rocznie.
Do tego kosztowne będą też działania związane z zamrożeniem cen gazu w przyszłym roku. "DGP" informuje, że może to
pochłonąć od 20 do 40 mld zł.
W 2023 r. wydatków, zamiast ubywać, będzie raczej przybywało i to takich, na które nie zarezerwowano pieniędzy w
budżecie. Co może oznaczać, że ich finansowanie będzie przesunięte do pozabudżetowych funduszy albo przynajmniej w
części trzeba będzie pogodzić się ze wzrostem przyszłorocznego deficytu.
Jesienne prognozy Komisji Europejskiej wskazują, że deficyt całego sektora rządowego i samorządowego (z
uwzględnieniem m.in. funduszy w BGK) wzrośnie w przyszłym roku do 5,5 proc. PKB z 4,8 proc. przewidywanych przez
Brukselę na ten rok.
Prognozy Komisji nie uwzględniają jednak planów związanych z dodatkowymi działaniami, które mają
przeciwdziałać kryzysowi energetycznemu czy nowymi świadczeniami jak 14. emerytura. Pozytywną wiadomością może być
to, że w przyszłym roku nie zwiększy się tzw. deficyt strukturalny, czyli oczyszczony o wpływ cyklu koniunkturalnego oraz
zdarzenia jednorazowe. To zaś oznacza, że nastawienie w polityce fiskalnej zmienia się z ekspansywnego (wspierającego
m.in. wzrost inflacji) na neutralne. Taka jest przynajmniej opinia ekspertów naszego banku centralnego, która znalazła się w
opinii Rady Polityki Pieniężnej do projektu budżetu na 2023 r. Taki pogląd popiera właściwie cała Rada.
Potrzeby pożyczkowe sektora finansów publicznych w przyszłym roku przekroczą 300 mld zł.
W ostatnich miesiącach upadł nawet pomysł wprowadzenia tzw. windfall tax, czyli podatku od zysków
nadzwyczajnych, który według propozycji Ministerstwa Aktywów Państwowych mógł dać budżetowi nawet 13,5 mld zł ekstra
wpływów. Także głębokie cięcia mogą być trudne do przeprowadzenia w kontekście przyszłorocznych wyborów.
Każda forma oszczędności czy ekstra wpływów do publicznej kasy zmniejszyłaby jednak presję na wzrost rentowności
obligacji, bo oznacza mniejsze potrzeby pożyczkowe.

2. Polacy chcą cięć w budżecie


 Czterech na pięciu Polaków chce, by rząd wprowadził zmiany w budżecie — wynika z badania UCE Research
dla BI Polska. "Zdecydowanie" zmian chce niemal połowa społeczeństwa
 Jeśli już chcemy zmian w budżecie, to myślimy raczej o cięciach niż zwiększaniu dochodów państw
 Najchętniej widzielibyśmy ograniczenie wydatków na finansowanie kościołów, mediów publicznych i
polityki społecznej skierowanej do rodzin. Dwa pierwsze punkty są jednak niekwestionowanymi liderami ze
wskazaniami ponad 40 proc. Ankietowanych
 Wojna nie zmienia niechęci Polaków do podatków. W obliczu sytuacji za wschodnią granicą wyższy odsetek
ankietowanych jest gotów zgodzić się na ograniczenia wydatków zbrojeniowych niż podwyżkę podatków
.
Czterech na pięciu Polaków oczekuje, że rząd ograniczy wydatki budżetowe. Przeciwnego zdania jest niespełna 8 proc.
ankietowanych, a 11,6 proc. nie ma zdania.
Jeśli spojrzymy na wyniki nieco bardziej szczegółowo, okaże się, że "zdecydowanie" zmian w budżecie oczekuje niemal
połowa społeczeństwa.
Najbardziej zmian w budżecie domagają się najzamożniejsi, których miesięczne dochody netto przekraczają 9 tys. zł (84,6
proc.), oraz ci zarabiający przeciętnie — od 3 tys. zł do 4999 zł (84,2 proc.). W pozostałych grupach dochodowych
zdecydowana większość respondentów widzi konieczność zmian. Co ciekawe, najwięcej przeciwników — relatywnie to nadal
niskie odsetki — budżetowych zmian znajdujemy wśród zamożniejszej części społeczeństwa. Spośród tych, których dochody
to 7000 zł-8999 zł, mowa o 12,3 proc. Wśród zarabiających 5000 zł-6999 zł to 12 proc. W pozostałych grupach odsetek
przeciwników nie przekracza 10 proc., a najniższy jest w grupie najmniej chętnej na cięcia (dochody na poziomie 1000-2999 zł
netto miesięcznie) i wynosi 5 proc. Równocześnie jest to grupa, w której najwyższy jest odsetek niezdecydowanych.
Wyniki wskazują jednak jasno, że o ile Polacy są gotowi na otrzymywanie niższych transferów, o tyle zupełnie nie chcą
oddawać państwu więcej ze swoich portfeli.
Najwięcej wskazań otrzymały cięcia tam, gdzie nie dotyczą one naszych portfeli: finansowanie kościołów (56,8 proc.) oraz
finansowanie mediów publicznych (49,5 proc.).
Równocześnie oba te obszary odpowiadają za niewielką część wydatków budżetowych. Łączne nakłady na finansowanie
kościołów z uwzględnieniem pensji wypłacanych katechetom to ok. 2 mld zł. Na podobnym poziomie — 2 mld zł — od 2020 r.
kształtuje się przyznawana rokrocznie mediom publicznym dotacja budżetowa.
Dużo większe oszczędności mogą przynieść kolejne wskazania, które dotykają sytuacji poszczególnych rodzin. Co trzeci
respondent (33,5 proc.) oczekujący zmian w budżecie chciałby cięć w polityce społecznej skierowanej do rodzin. W tym
wypadku mowa o:
40,2 mld zł zarezerwowanych w przyszłorocznym budżecie na świadczenie 500 plus;
1,4 mld zł zarezerwowanych na świadczenie 300 plus;
2,6 mld zł zarezerwowanych na świadczenie Rodzinny kapitał opiekuńczy.
Nieco więcej niż co piąty ankietowany chciałby oszczędności w zakresie dodatków dla emerytów i rencistów w postaci 13. i
14. emerytur. W tym roku łączne koszty obu tych świadczeń wyniosły 24,5 mld zł (13,1 mld zł kosztowały "trzynastki". 11,4
mld zł "czternastki").
Biorąc pod uwagę, że szefowa resortu rodziny i polityki społecznej już zapowiedziała, że oba te świadczenia trafią na konta
emerytów i rencistów w przyszłym roku (w dodatku po waloryzacji — red.), w 2023 r. mogą kosztować ok. 29 mld zł. I choć
oba świadczenia nie są finansowane wprost z budżetu, to ostatecznie ich koszt ponosi budżet, udzielając państwowym
funduszom dotacji lub pożyczek.
Kolejnym wskazaniem, które równocześnie jest ostatnim z wynikiem powyżej 10 proc., jest prywatyzacja spółek Skarbu
Państwa, którą wskazało 15,4 proc. ankietowanych. Takie posunięcie nie da budżetowi oszczędności, ale zwiększy
przychody, co pozwoli finansować wydatki bez pogłębiania deficytu.
Najniższy odsetek badanych byłby gotów pogodzić się z podwyżką podatków pośrednich (VAT i akcyza). Wskazało na takie
rozwiązanie 4,6 proc. ankietowanych. Niemal tak samo niski odsetek (4,7 proc.) wskazał na podwyżkę podatku PIT. 6,6 proc.
byłoby gotowych na zniesienie tarczy antyinflacyjnej (tu akurat rząd zapowiada zmiany, m.in. koniec z obniżką VAT na paliwa
od początku 2023 r.). Co dwunastu ankietowany zgodziłby się na odwrócenie obniżki podatków, która weszła w życie w
dwóch etapach od stycznia i lipca tego roku. Podobny odsetek wskazał na cięcia w wydatkach na armię. To o tyle ciekawe, że
w sytuacji wojny tuż za naszą wschodnią granicą więcej Polaków byłoby gotowych zmniejszyć wydatki na zbrojenia, niż
pogodzić się z tym, że będzie musiało oddać państwu więcej ze swoich zarobków.
Rząd w przyszłorocznym budżecie zapisał, że zamierza wydać 672 mld 690 mln zł. Dla porównania na ten rok zaplanowano
wydatki o 151 mld zł niższe. To oznacza wzrost rok do roku o 28,9 proc.
Równocześnie projekt budżetu zakłada znaczący wzrost dochodów państwa. Rządowe szacunki mówią o 604 mld zł wobec
499 mld zł planowanych na ten rok. Z samych podatków państwo chce zebrać więcej o 80,7 mld zł.
Planowany na 2023 r. przez rząd deficyt na poziomie 65 mld jest wyjątkowo wysoki na tle ostatnich lat, jeśli tylko wyłączymy z
zestawienia pandemiczny 2020 r., który zamknął się luką na poziomie 161,5 mld zł. Rok wcześniej było to 15,8 mld zł, a w
2021 r. 26,4 mld zł.
To jednak wciąż tylko założenia. Efekt zapewne będzie inny, gdyż rząd już całkiem otwarcie zapowiada poszukiwanie
budżetowych oszczędności. Jak wynika z naszych informacji opublikowanych przed kilkoma tygodniami, w resorcie finansów
powstaje plan cięć, który przyniesie od kilkunastu do kilkudziesięciu miliardów złotych oszczędności.
W skrócie oszczędności, których chcą polacy:
Finansowanie kościołów (56,8%); finansowanie mediów publicznych (49,5%); Polityka społeczna skierowana do rodzin (500
plus, 300 plus) (33,5%); Polityka społeczna skierowana do seniorów (13. i 14. emerytury) (21,2%); Prywatyzacja spółek Skarbu
Państwa (15,4%); Wydatki na armię (8,5%); Odwrócenie obniżki PIT z 2022 r. (8,2%); Podniesienie podatków od firm (CIT)
(7%); Likwidacja Tarczy Antyinflacyjnej (6,6%); Podwyżki podatku od osób fizycznych (PIT) (4,7%); Podniesienia podatków
pośrednich (VAT, akcyza) (4,6%)

3. Rząd myśli nawet o kilkudziesięciu miliardach oszczędności. Chce przeczekać do wiosny


 Według informacji Business Insider Polska na biurku premiera jest plan oszczędności wart nawet kilkadziesiąt
miliardów złotych
 Propozycje przygotowało Ministerstwo Finansów, ale ostateczne decyzje o cięciach podejmie premier
 Rząd zmienia kurs w polityce budżetowej w obawie przed rynkami finansowymi i koniecznością sfinansowania
wysokich potrzeb pożyczkowych
 Nasi informatorzy z kręgu rządowego wskazują, że kluczowe jest przekonanie inwestorów o tym, że w Polsce
będzie prowadzona odpowiedzialna polityka fiskalna
 "Najbliższe trzy-cztery miesiące będą trudne, dlatego strategia finansowa musiała ulec istotnej modyfikacji" –
podkreśla nasz rozmówca

W ostatnich tygodniach narracja polityków obozu rządzącego uległa znaczącej modyfikacji. Już nie ma festiwalu nowych
obietnic, a coraz częściej pada słowo oszczędności. Oficjalnie o ograniczeniu wydatków mówią już przedstawiciele rządu,
a dyskusja na ten temat odbyła się nawet na posiedzeniu Rady Ministrów.
W ubiegłym tygodniu wiceminister finansów Artur Soboń przyznał, że Ministerstwo Finansów przekazało premierowi plan
oszczędności.
— Swoje propozycje i kierunki działań przekazaliśmy panu premierowi — powiedział na spotkaniu z dziennikarzami.
Z ustaleń Business Insider Polska wynika, że działania, które przygotowano w resorcie, zakładają oszczędności sięgające
od kilkunastu do nawet kilkudziesięciu miliardów złotych.
— Teraz to szef rządu, ministrowie muszą podjąć decyzje, w których obszarach można przyciąć wydatki albo z których
planów zrezygnować w 2023 r. — podkreśla nasz informator z kręgów rządowych.
Mateusz Morawiecki już na początku listopada informował, że rząd zidentyfikował już oszczędności rzędu 10-15 mld
zł, co przełoży się na niższe potrzeby pożyczkowe. Te zaś w przyszłym roku mają wynieść ponad 260 mld zł brutto.
Kwota netto sięga 110,5 mld zł. Ekonomiści jednak spodziewali się, że ostateczne potrzeby pożyczkowe mogą być
jeszcze wyższe, bo wielu działań osłonowych związanych z kryzysem energetycznym nie uwzględniono w projekcie
budżetu. Nie znalazły się w nim także takie wydatki jak 14. emerytura, której tegoroczny koszt to ok. 11,4 mld zł.
Dodatkowo sięgające kilkudziesięciu miliardów złotych potrzeby pożyczkowe ma Bank Gospodarstwa Krajowego,
który pozyskuje finansowanie m.in. dla Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 czy Funduszu Modernizacji Sił Zbrojnych.
Nie wiadomo, w jakich obszarach rząd zamierza przeprowadzić cięcia. Pewne jest jedynie, które obszary będą wyjęte
z planów oszczędnościowych. To wydatki na armię i polityka społeczna, co oficjalnie zapowiedział rzecznik rządu
Piotr Müller.
Dużą oszczędnością, liczoną w miliardach złotych, ma być modyfikacja tzw. tarczy antyinflacyjnej. Według szacunków
Narodowego Banku Polskiego utrzymanie działań osłonowych w 2023 r. oznaczałoby ubytek w dochodach
budżetowych w wysokości 33,4 mld zł.
Tarcza w obecnym kształcie ma jednak zniknąć, szczególnie że zastrzeżenia do obniżonego VAT na nawozy, gaz
ziemny, energię elektryczną czy paliwa ma Komisja Europejska. Z zapowiedzi premiera wynika, że pozostać ma jedynie
zerowy VAT na żywność objętą wcześniej 5 proc. podatkiem. Mateusz Morawiecki zapowiedział jednocześnie, że
pojawią się inne osłony, ale szczegółów nie podał.
— Na pewno będą to rozwiązania znacznie mniej kosztowne niż tarcza antyinflacyjna i mówimy tu o
oszczędnościach w wysokości nawet kilkunastu miliardów złotych — przekonuje nasz rozmówca z rządu.
Z niedawnej wypowiedzi premiera, który stwierdził, że spółki energetyczne powinny zamknąć przyszły rok zyskiem
netto w wysokości "0 plus", może wynikać, że ta branża będzie zaangażowana w osłonę gospodarstw domowych
przed wzrostem cen nośników energii.
Zmiana narracji i podkreślanie potrzeby oszczędzania to efekt presji, jaką na rządzących wywierają rynki finansowe.
Rentowności obligacji rządowych w ostatnich miesiącach podlegają bardzo dużej zmienności, co utrudnia resortowi
finansów emisje długu. Do tego rynki są świadome, jak duże będą potrzeby pożyczkowe. Polska jest też krajem, u
którego granic wciąż trwa wojna, a to powoduje, że inwestorzy żądają większej premii za ryzyko pożyczania rządowi.
Nie pomaga nam także to, że amerykański bank centralny na serio wziął się do walki z inflacją i w szybkim tempie
podnosi stopy procentowe. To zaś powoduje, że kapitał odpływa z gospodarek rozwijających się, do których wciąż
jesteśmy zaliczani. Podobnie jak nie pomaga nam wciąż nierozwiązany spór z Komisją Europejską o uruchomienie
miliardów euro z Krajowego Planu Odbudowy.
To wszystko powoduje, że resort finansów finansuje obecnie potrzeby pożyczkowe w bardzo niesprzyjających
warunkach rynkowych. Dobra wiadomość jest taka, że tegoroczne potrzeby zostały już pokryte w sierpniu, a
wszystko, co dzisiaj MF pożycza, to już pieniądze na 2023 r. Dobrze też wciąż wygląda płynność budżetu, bo rząd na
koniec października miał 127,7 mld zł płynnych środków. Ta poduszka w ostatnim kwartale tego roku zapewne
istotnie stopnieje, ale wciąż na rachunkach budżetowych pozostanie kilkadziesiąt miliardów złotych.
— Kluczowe to dotrwać do wiosny. Przekonać dzisiaj rynki, że prowadzimy i będziemy prowadzili odpowiedzialną
politykę fiskalną. Najbliższe trzy-cztery miesiące będą trudne, dlatego strategia finansowa musiała ulec istotnej
modyfikacji – podkreśla nasz informator z rządu.
Jego zdaniem dotrwanie do wiosny jest istotne z kilku powodów.
— Po pierwsze będziemy już po zimie, więc znikną te wszystkie napięcia związane z kryzysem energetycznym, cenami
gazu, a to oznacza także zmniejszenie presji na wydatki w tym obszarze. Po drugie Fed pewnie już skończy podwyżki
stóp procentowych i sytuacja rynkowa się ustabilizuje. Po trzecie inflacja powinna zacząć u nas spadać – dodaje nasz
rozmówca.
Wszystko wskazuje, że rząd nie musi się już obawiać presji na rosnące rentowności ze strony Rady Polityki Pieniężnej.
Ta drugi miesiąc z rzędu pozostawiła stopy procentowe bez zmian i wśród ekonomistów rośnie przekonanie, że cykl
podwyżek mógł się już zakończyć.

Nasze źródła wskazują, że rząd liczy też, że uda się wreszcie zakończyć pat wokół KPO, co również byłoby istotnym
wydarzeniem w kontekście poszukiwania finansowania.
Nawet jeśli rząd zdecyduje się na wdrożenie planu oszczędnościowego wartego kilkadziesiąt miliardów złotych,
niewiele to zmieni w kontekście potrzeb pożyczkowych, które obecnie dla budżetu państwa i BGK przekraczają 300
mld zł.
Dlatego MF aktywnie szuka źródeł finansowania. W ubiegłym tygodniu sprzedał obligacje 5- i 10-letnie za 3 mld dol. To
dowód na to, że resort — najprawdopodobniej przejściowo — odchodzi od strategii utrzymywania długu
denominowanego w walutach obcych poniżej 25 proc. długu Skarbu Państwa.
Pojawił się także projekt ustawy, który wyłącza z tzw. podatku bankowe obligacje gwarantowane przez Skarb Państwa.
Tego typu papiery emituje BGK, który w ten sposób finansuje pozabudżetowe fundusze. Gdy resort finansów wyjął z
podatku bankowego obligacje skarbowe, wówczas krajowe banki zaczęły je kupować na masową skalę. Teraz więc rząd
liczy, że podobny scenariusz zmaterializuje się w przypadku długu BGK.
Ekonomiści Banku Handlowego wskazują, że osoby indywidualne były przez ostatnie trzy miesiące głównym kupującym
obligacje krajowe. To m.in. efekt pojawienia się w ofercie wysoko oprocentowanych papierów opartych o główną stopę
procentową NBP czy popytu na obligacje chroniące przed inflacją. Analitycy Banku Handlowego przypominają, że we
wrześniu głównym nabywcą polskich obligacji skarbowych byli inwestorzy zagraniczni. To dobra wiadomość dla rządu,
szczególnie że zmniejsza się portfel długu w posiadaniu banków, ubezpieczycieli czy funduszy inwestycyjnych.
"Wysokie rentowności obligacji skarbowych oraz stosunkowo niski popyt na polski dług mogą skłaniać do zaostrzania
wydatków fiskalnych. Sugerują to też ostatnie wypowiedzi premiera, który stwierdził, że potrzeby pożyczkowe rządu w
2023 r. będą mniejsze o około 10-15 mld zł. Obniżaniu się wydatków rządu mogą też sprzyjać ostatnie spadki na
europejskich rynkach gazu. Niemniej jednak sądzimy, że finansowanie przyszłorocznych emisji może być większym
wyzwaniem niż w poprzednich latach, szczególnie w obliczu wysokiego planu emisji pozabudżetowych i znacznych emisji
planowanych na 2024 r." – przyznają w raporcie z 7 listopada br. ekonomiści Banku Handlowego.

4. Sejm pod osłoną nocy. Rząd tnie pieniądze na zdrowie i luzuje regułę finansową
Posłowie – większością głosów PiS - przegłosowali w środę dwie ustawy, które budzą kontrowersje. Pierwsza rozluźnia
stabilizującą regułę wydatkową, czyli wyłącza bezpiecznik, który ma chronić nasz budżet przed nadmiernymi wydatkami i
zadłużaniem. Nie będzie on dotyczył mrożenia cen energii, dodatkowych emerytur, inwestycji w obronność i wsparcia dla
Ukrainy. Druga ustawa wypycha wydatki z budżetu państwa na niektóre świadczenia czy leki i przenosi je do budżetu
Narodowego Funduszu Zdrowia.
Prawo i Sprawiedliwość w obu ustawach nie widzi kontrowersji, lecz opozycja mówi o nocnym skoku na kasę. Poważne
zastrzeżenia mają też eksperci. Obie ustawy, które szczegółowo omawiamy w dalszej części tekstu, to zabiegi, które pomagają
rządzącym ułożyć budżet na przyszły rok. To budżet pod znakiem nadciągającego kryzysu finansowego. O 23:41 posłowie
Prawa i Sprawiedliwości – przy sprzeciwie wszystkich klubów opozycyjnych – uchwalili nowelizację ustawy o zawodach
lekarza i lekarza dentysty oraz niektórych innych ustaw. Najbardziej poważne zmiany nie dotyczą – jak sugeruje nazwa
– samych lekarzy, ale mogą budzić obawy pacjentów. Wypychają one bowiem wydatki na określone świadczenia i leki poza
budżet państwa i przerzucają obowiązek płacenia na NFZ.
Ustawa zakłada przeniesienie finansowania m.in. świadczeń wysokospecjalistycznych i leków dla osób powyżej 75. roku
życia oraz leków dla kobiet w ciąży. Wyłącza też finansowanie ratownictwa medycznego z budżetu wojewodów do planu
finansowego Funduszu. Po wejściu przepisów w życie to NFZ będzie musiał płacić za Narodowy Program Leczenia Chorych na
Hemofilię i Pokrewne Skazy Krwotoczne na lata 2019-2023 oraz rządowy program polityki zdrowotnej Leczenie
antyretrowirusowe osób żyjących z wirusem HIV w Polsce na lata 2022-2026.
Na tym nie koniec kontrowersji. Ustawa zakłada, że w przyszłym roku Fundusz Przeciwdziałania COVID-19 – z którego
finansowany jest m.in. dodatek węglowy – będzie mógł być jednorazowo zasilony z funduszu zapasowego NFZ, który
powinien być przeznaczony na realizację zadań z zakresu ochrony zdrowia. Wiceszef sejmowej komisji zdrowia Rajmund
Miller z Koalicji Obywatelskiej ma poważne obawy w tej sprawie. – Jeżeli zabiorą pieniądze z NFZ na leczenie pacjentów,
to oznacza, że potencjalnie będą mogli płacić nimi za dodatek węglowy - mówi.
- Ustawa to potężne zagrożenie dla pacjentów i rozpaczliwe ratowanie budżetu państwa. Zmiany będą kosztowały NFZ 13
mld zł rocznie, czyli świadczenia medyczne, za które dotychczas były opłacane przez Ministerstwo Zdrowia, trafią do NFZ
bez przekazania dodatkowych środków. Po pandemii mamy potężny dług zdrowotny, co najmniej w wysokości 11 mld zł.
Dodatkowo szpitale mają problemy ze sfinansowaniem własnego działania: wzrosły ceny energii, paliwa i dziesiątek innych
rzeczy. Kolejki do zabiegów są bardzo długie, więc zabranie tych środków spowoduje, że pacjenci będą czekali jeszcze dłużej
– mówi Rajmund Miller.
Odmienne zdanie ma szef sejmowej komisji zdrowia Tomasz Latos z PiS. Poseł przyznaje, że rozumie emocje pacjentów, ale
uważa, że są one nieuzasadnione.
- Finansowanie zadań i procedur przeniesionych do NFZ się nie zmieni. Gdybyśmy nie mieli ustawy o 6 proc. PKB, opozycja
miałaby rację, bo przeniesienie oznaczałoby mniej środków na ochronę zdrowia. Tak jednak nie jest, bo mamy ustawę
o 6 proc. PKB, która gwarantuje w przyszłym roku takie właśnie nakłady na ochronę zdrowia. One pochodzą z NFZ oraz
Ministerstwa Zdrowia. Z punktu widzenia całej kwoty na ochronę zdrowia nic się więc nie zmieni, poza źródłem
finansowania. Trzeba będzie tak uzupełnić budżet na zdrowie, żeby ustawy obowiązek nakładów 6 proc. PKB został
spełniony – mówi Latos.

W Sejmie pacjentów uspokajał też wiceminister zdrowia Maciej Miłkowski. - Nieprawdą jest, że komukolwiek cokolwiek
odbieramy, nieprawdą jest, że pacjenci odczują te zmiany, pacjenci będą mieli sfinansowane leczenie, bo to się każdemu
należy - stwierdził.
Naczelna Izba Lekarska zaniepokojona
Skoro z punktu widzenia pacjentów nic się nie zmieni, to po co ta zmiana? Na to pytanie Latos nie chce odpowiedzieć.
- O intencje proszę pytać Ministerstwo Zdrowia - ucina. Naczelna Izba Lekarska nie podziela takiej opinii i podkreśla, że
rozwiązanie będzie niekorzystne z punktu widzenia pacjentów. "Pula pieniędzy na leczenie się pomniejszy. To z kolei
ograniczy dostęp pacjentom do świadczeń"
Grzegorz Wrona z NIL w oświadczeniu w mediach społecznościowych stwierdził: "Dziwi mnie, że przepisy tak głęboko
ingerujące w dostępność do świadczeń dla chorych występują pod nazwą projektu ustawy o zmianie ustawy o zawodach
lekarza i lekarza dentysty oraz niektórych innych ustaw, podczas gdy w praktyce nie odnoszą się do wykonywania tych
zawodów. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że jeśli te zmiany wejdą w życie, to pacjent za brak dostępności do świadczeń
winą obarczy lekarzy. Wielu lekarzy może to uznać jako próbę zrobienia z nas kozła ofiarnego przez polityków".
Dodatkowo strona społeczna jest oburzona, że projekt wprowadzający tak istotne zmiany nie został z nimi skonsultowany.

Wyłączony bezpiecznik
Wcześniej Sejm przegłosował inną ustawę, która również budzi zastrzeżenia opozycji. Wspólnym mianownikiem są pieniądze.
Przyjęta nowelizacja w ustawach o podatku od niektórych instytucji finansowych, finansach publicznych i prawo ochrony
środowiska to rodzaj sztuczki księgowej, która wydatki związane ze wsparciem dla podmiotów dotkniętych kryzysem
energetycznym, emerytów i rencistów w związku z inflacją oraz z finansowaniem sił zbrojnych ma wyłączyć z reguły
wydatkowej. Mówiąc wprost, to, co PiS teraz wyda poza regułą wydatkową, nie będzie musiał zapisać w wydatkach
na 2023r.
Opozycja zwraca uwagę, że projekt był procedowany ekspresowo. Wiceminister finansów Piotr Patkowski mówił podczas
debaty w Sejmie, że nowe prawo wcale nie da rządzącym zielonego światła na dowolne wydawanie pieniędzy - Każdy
wydatek musi być realizowany tylko na podstawie ustawy przyjętej przez Sejm i Senat. Jeśli będzie taka potrzeba, by te
wydatki realizować, to właściwy minister musi przyjść z ustawą i wtedy te środki mogą być wydane - podkreślał.

Posłowie Koalicji Obywatelskiej, Lewicy, PSL, Polski 2050, Konfederacji przekonywali, że rząd chce kolejny wyprowadzać
wydatki poza budżet i w konsekwencji pozbawia parlament możliwości jakiejkolwiek kontroli nad wydatkami, tworząc fikcję.
Zmiany pozwolą rządowi na wydanie około 30 mld zł bez martwienia się o hamulec bezpieczeństwa, jakim jest reguła
wydatkowa.

5. Składki ZUS będą mocno rosły w 2024 roku.


Nawet 2 tys. zł miesięcznie składek będą musieli płacić Polacy. I to już całkiem niedługo, bo prawdopodobnie w 2024 r. —
wynika z szacunków Business Insider Polska. Składki na ZUS i NFZ w najbliższych latach będą skokowo rosły, podczas gdy
jeszcze w 2018 r. wynosiły nieco ponad 1,2 tys. zł. Problem ten może dotknąć nawet 2 mln osób.
 Składki ZUS w 2023 r. wzrosną rekordowo szybko, bo o ponad 17 proc.
 Przedsiębiorcy i samozatrudnieni będą musieli tylko na ubezpieczenia społeczne przeznaczyć co miesiąc ponad 1,4
tys. zł
 Do tego dochodzi 9 proc. składki zdrowotnej, która od tego roku dla większości przedsiębiorców wyliczana jest w
zależności od dochodu. Efekt? Już dziś co miesiąc na ZUS i NFZ trzeba wydać przynajmniej 1,7 tys. zł
 A będzie tylko gorzej. Jak bowiem wynika z szacunków Business Insider Polska, w 2024 r. osoba z dochodem na
poziomie 5 tys. zł miesięcznie będzie musiała zapłacić 2 tys. zł składek na ZUS i NFZ. Co miesiąc
 Już dziś — po wspomnianych zmianach w składce zdrowotnej — niektórzy przedsiębiorcy z łatwością przebijają tę
granicę. Zazwyczaj zarabiają jednak blisko 10 tys. zł na rękę. Za nieco ponad rok wystarczy już "zaledwie" dochód na
poziomie 5-5,2 tys. zł
 W kolejnych latach tempo wzrostu składek nie spowolni, bo ich wysokość zależy bezpośrednio od rządowych
prognoz dotyczących wynagrodzeń. A te mówią, że w 2026 r. średnia pensja wyniesie w Polsce ponad 8,5 tys. zł

Choć rosnące pensje w gospodarce powinny cieszyć, to dla wielu przedsiębiorców i samozatrudnionych mogą być
przyczyną niemałego bólu głowy.
Wraz z pensjami rosną bowiem obciążenia, które odczuwają miliony Polaków nie pracujących na etacie, ale mających
własną działalność gospodarczą. Według danych CEIDG w naszym kraju jest obecnie nawet 2 mln aktywnych
przedsiębiorców.
W Business Insider Polska pisaliśmy już, że przyszłoroczna podwyżka będzie rekordowa i wyniesie 17,1 proc. To pokłosie
zapisanego w ustawie budżetowej prognozowanego wynagrodzenia w 2023 r. Ma ono wynieść 6 tys. 935 zł.
Składki ZUS w 2023 r. w górę o ponad 200 zł miesięcznie
Skoro średnia pensja w 2023 r. ma wynieść 6 tys. 935 zł, to podstawa wymiaru składek wyniesie 4 tys. 161 zł. Czemu?
Przepisy mówią bowiem, że stanowi ona 60 proc. przewidywanego wynagrodzenia.
W tym roku podstawa wymiaru wynosiła 3 tys. 553 zł 20 gr (60 proc. z 5 tys. 922 zł). Składki natomiast wynoszą
obecnie:
 emerytalna (19,52 proc.) — 693 zł 58 gr
 rentowa (8 proc.) — 284 zł 26 gr
 wypadkowa (1,67 proc.) — 59 zł 34 gr
 chorobowa (2,45 proc., nieobowiązkowa) — 87 zł 5 gr
 Fundusz Pracy i Fundusz Solidarnościowy (2,45 proc.) — 87 zł 5 gr
Łącznie więc co miesiąc przedsiębiorca musi dziś wpłacać do ZUS 1211 zł 28 gr. Lub o 87 zł 5 gr mniej, jeśli nie chce płacić
dobrowolnej składki chorobowej. Wtedy jednak nie ma szans na zasiłek z ZUS w przypadku choroby.
Jak będzie po podwyżkach? Podstawa wymiaru skokowo wzrośnie, więc składki będą wyglądały następująco:
 emerytalna (19,52 proc.) — 812 zł 23 gr
 rentowa (8 proc.) — 332 zł 88 gr
 wypadkowa (1,67 proc.) — 69 zł 49 gr
 chorobowa (2,45 proc., nieobowiązkowa) — 101 zł 94 gr
 Fundusz Pracy i Fundusz Solidarnościowy (2,45 proc.) — 101 zł 94 gr
Łącznie więc składki wyniosą co miesiąc 1418 zł 48 gr. To o ponad 200 zł i 17,1 proc. więcej niż do tej pory. W skali
roku robi się to już blisko 2,5 tys. zł podwyżki.
A na tym nie koniec. W tym roku zmieniły się też zasady wyliczania składki zdrowotnej i nie można jej płacić w
zryczałtowanej kwocie ani odliczać od podatku tak, jak miało to miejsce do końca 2021 r. Przynajmniej nie w
przypadku opodatkowania zasadami ogólnymi.
Dziś składka zdrowotna to 9 proc. dochodu z poprzedniego miesiąca, a nie — jak w przypadku składek społecznych —
konkretna minimalna kwota. Do końca 2021 r. było inaczej, a ryczałtowa stawka składki zdrowotnej wynosiła wówczas
381 zł 81 gr niezależnie od osiąganego dochodu.
Przy czym jedno zastrzeżenie: w przypadku rozliczających się według skali podatkowej kwota składki zdrowotnej nie
może być niższa niż 9 proc. płacy minimalnej. W 2022 r. jest to 270 zł 90 gr.
Przykład? Dla pana Marka, samozatrudnionego, mającego dochód miesięczny w wysokości 5 tys. zł, składka
zdrowotna sięgnie 450 zł. Łącznie ze składkami ZUS da to więc 1868 zł 48 gr do zapłaty.

Składki ZUS 2024-2026. Przebiją 2 tys. zł miesięcznie


W Business Insider Polska postanowiliśmy oszacować, co czeka nas dalej. Z pomocą przychodzi uzasadnienie do
ustawy budżetowej na 2023 r., w którym rząd przedstawił prognozy na najbliższe lata.
W załącznikach znajdziemy m.in. kwotę przeciętnego wynagrodzenia w latach 2023-2026. Czytamy tam, że w 2024 r.
statystyczny Polak zarobi 7512 zł, a w kolejnych latach odpowiednio 8031 zł i 8 tys. 519 zł brutto miesięcznie.
Co to oznacza dla przedsiębiorców? Mniej więcej w tyle, że w 2024 r. wysokość składek na ubezpieczenia społeczne
(wraz z nieobowiązkową składką chorobową) oraz Fundusz Pracy i Fundusz Solidarnościowy sięgnie 1536 zł 50 gr. Gdy
doliczymy do tego składkę zdrowotną z wcześniejszego przykładu pana Marka, to łączne obciążenia wyniosą 1986 zł
50 gr.
Wystarczy, że pan Marek zarobi 200 zł więcej i jego comiesięczne przelewy do ZUS i NFZ przekroczą 2 tys. zł.
Jak będą wyglądać konkretne składki na ubezpieczenia społeczne w kolejnych latach?

Warto pamiętać, że do poniższych kwot dochodzi jeszcze składka zdrowotna (9 proc. od dochodu) oraz oczywiście
podatek dochodowy (12 proc. od dochodu).
Co ciekawe, w 2026 r. tylko sama składka emerytalna wyniesie według szacunków rządu 997 zł 75 gr miesięcznie. Dla
porównania, jeszcze w 2020 r. wszystkie składki społeczne (emerytalna, rentowa, chorobowa i wypadkowa) opiewały na
992 zł 30 gr.
Z kolei wszystkie obowiązkowe składki pod koniec 2018 r. "zamykały się" w kwocie 1228 zł 70 gr.

6. Zamrożenie taryf na prąd i gaz może kosztować fortunę


Przed rządem nie lada wyzwanie związane z ograniczeniem skutków drastycznie rosnących na giełdzie cen gazu i energii
elektrycznej. Szacunki ekspertów nie pozostawiają złudzeń — bez pomocy państwa rachunki Polaków w przyszłym roku
będą ekstremalnie wysokie. — Z pewnością państwo wdroży pomoc dla odbiorców końcowych, bo przed nami wybory
— przekonują analitycy. Koszty takiej pomocy byłyby jednak potężne. Eksperci mBanku szacują, że przy obecnych
hurtowych cenach zamrożenie w 2023 r. taryf na prąd i gaz dla gospodarstw domowych kosztowałoby koncerny
energetyczne nawet 90 mld zł. Sfinansowanie tego przez państwo może okazać się nierealne.
 Dodatek na węgiel nie wystarczy. Rząd musi jeszcze uporać się z problemem spodziewanych gigantycznych
podwyżek rachunków za prąd i gaz
 Przy obecnych rekordowych cenach na TGE zamrożenie taryf na gaz i energię elektryczną byłoby koszmarnie
drogie. — Koszty budżetowe w postaci rekompensat dla firm byłyby monstrualnych rozmiarów — twierdzą
eksperci mBanku
 Moim zdaniem państwo nie będzie miało na to pieniędzy — ocenia Łukasz Prokopiuk z DM BOŚ, ale Michał Kozak
z Trigon DM dodaje: — Państwo wdroży pomoc dla odbiorców końcowych, bo przed nami wybory
Po wprowadzeniu dodatków na zakup węgla i przygotowaniu projektu ustawy o wsparciu odbiorców ciepła z pelletu, drewna,
LPG, oleju opałowego i sieci ciepłowniczej rządowi pozostało jeszcze uporać się z problemem spodziewanych drastycznych
wzrostów rachunków za prąd i gaz w 2023 r. Osoby ogrzewające domy gazem ziemnym mają obecnie zamrożone taryfy, ale
tylko do końca tego roku. W kolejnym czeka ich niemiła niespodzianka, bo obecne hurtowe ceny gazu w kontraktach na
2023r. są nieporównywalnie wyższe. We wtorek stawki na Towarowej Giełdzie Energii sięgały 1217 zł/MWh, podczas gdy
jeszcze w styczniu średnia cena w kontraktach rocznych wynosiła 241,29 zł/MWh.
— Obecna sytuacja na rynku gazu oznacza, że taryfy dla gospodarstw domowych w przyszłym roku będą musiały wzrosnąć
realnie o co najmniej 200 proc. Już w tym roku PGNiG sprzedaje gaz z upustem, co wiąże się z wypłatą rekompensaty przez
państwo do 10 mld zł. To może się jednak okazać zbyt mało, by pokryć wszystkie straty. Natomiast w przyszłym roku, jeśli
państwo miałoby kompensować straty PGNiG, ta kwota musiałaby być zdecydowanie wyższa. Moim zdaniem państwo nie
będzie miało na to pieniędzy — ocenia Łukasz Prokopiuk, analityk DM BOŚ.
Nie lepiej wygląda sytuacja na rynku energii elektrycznej. W minionym tygodniu po raz pierwszy w historii cena
megawatogodziny energii przebiła barierę 2000 zł. Nawet we wtorek, po mocnym tąpnięciu notowań w reakcji na zapowiedź
interwencji Brukseli w sprawie drogiej energii, cena wciąż utrzymywała się powyżej 2000 zł/MWh. Dla porównania, w 2021 r.
średnia stawka w kontraktach rocznych wynosiła 384,16 zł/MWh.
W rządzie trwają właśnie prace nad rozwiązaniem kryzysowej sytuacji, a wśród opcji brane jest pod uwagę zamrożenie cen
gazu także w 2023 r., a do tego jeszcze zamrożenie cen prądu. "Jeśli URE nie zaakceptowałby żadnych podwyżek cen dla
gospodarstw domowych czy odbiorców wrażliwych, wówczas koszty budżetowe w postaci rekompensat dla firm obrotu (przy
obecnych cenach nośników energii) byłyby monstrualnych rozmiarów" — piszą eksperci mBanku. Z ich szacunków wynika,
że koszty te sięgnęłyby około 90 mld zł.
Łukasz Prokopiuk zastrzega jednak, że trudno jest dziś szacować, ile faktycznie może kosztować w przyszłym roku wsparcie
państwa. — Zmienność na rynku gazu jest dziś ekstremalna. Nie wiemy też, jaki dokładnie jest portfel zakupowy PGNiG,
który uwzględnia koszty zakupu gazu w różnym czasie i w różnych cenach — zauważa analityk DM BOŚ.

Nowy podatek i rok wyborczy


Michał Kozak z Trigon DM zaznacza, że jeśli nie będzie żadnych mechanizmów wsparcia, to wzrost taryf w przyszłym
roku jest nieunikniony. — Z pewnością jednak państwo wdroży pomoc dla odbiorców końcowych, bo przed nami
wybory. Wydaje się, że potencjalne zyski energetyki zostaną ograniczone, nie wiadomo jednak do jakiego stopnia —
twierdzi Kozak.
Jego zdaniem wiele zależy od tego, jakie decyzje zapadną na poziomie UE. — Przed nami szczyt ministrów ds. energii,
gdzie mogą zapaść decyzje dotyczące kształtowania cen energii, ale i gazu w Europie. Uważamy, że aktywność
funduszy hedgingowych może zostać ograniczona, pytanie, czy zmiany nie będą głębsze. Rozwiązaniem może być też
nałożenie maksymalnych cen gazu czy energii elektrycznej — zauważa Kozak.
Dodaje, że część państw postuluje zmiany dotyczące kształtowania cen na rynku energii, gdzie dziś to najdroższe
źródło wytwórcze kształtuje stawki. Obecnie tym najdroższym źródłem jest gaz. W reakcji na te zapowiedzi ceny
energii elektrycznej w Niemczech w dostawie na przyszły rok spadły od piątku o 25 proc., a w Polsce o 20 proc.
Kozak podkreśla, że sposobem na sfinansowanie kosztów zamrożenia cen gazu i prądu może być nałożenie na
koncerny specjalnego podatku od nadmiernych zysków, czyli tzw. windfall tax.
— Wprowadzenie windfall tax dla koncernów energetycznych, paliwowych i gazowych, dałoby nawet kilkadziesiąt
miliardów złotych wpływów do budżetu państwa, które można byłoby wykorzystać na wsparcie odbiorców gazu i
energii. Może się jednak okazać, że zmiany w systemie energetycznym, potencjalnie zaproponowane przez Komisję
Europejską, przełożą się na niższe zyski dla wytwórców energii przez wpływ niższych cen energii — podkreśla analityk
Trigon DM

7. Rząd musi pożyczyć astronomiczną kwotę


Wyższy deficyt budżetowy i konieczność wykupu obligacji powoduje, że w 2023 r. Polska musi pożyczyć blisko 270 mld zł.
Ta kwota może być jednak tylko wierzchołkiem góry lodowej, bo nie wiadomo, ile trzeba będzie wydać na działania
osłonowe związane ze wzrostem cen energii elektrycznej czy gazu ziemnego. Zagadką pozostaje to, jakie koszty
wygeneruje kryzys energetyczny i ile wydatków zostanie wypchniętych poza kasę państwa.
 Przyszłoroczne potrzeby pożyczkowe mają sięgnąć ok. 270 mld zł, co oznacza, że w porównaniu z tym rokiem
wzrosną o przeszło 35 mld zł
 Rząd będzie musiał pokryć nie tylko deficyt budżetu, który ma sięgnąć 65 mld zł, ale także zrolować
zapadające zadłużenie
 Koszty obsługi długu mają w przyszłym roku zwiększyć się o prawie 154 proc. i sięgnąć 66 mld zł wobec 26 mld
zł w tym roku
 Potrzeby pożyczkowe mogą być w przyszłym roku jeszcze wyższe ze względu na działania osłonowe przed
wzrostem cen energii czy gazu oraz koniecznością pokrycia ubytku w dochodach, jaki może przynieść
przedłużenie tarcz antyinflacyjnych czy konieczność kolejnej wypłaty dodatku węglowego
 Następne dziesiątki miliardów złotych rząd będzie musiał prawdopodobnie pożyczyć BGK, który zarządza
funduszami, a do których wypycha część wydatków, które normalnie realizowałby budżet

W przyszłorocznym budżecie państwa Ministerstwo Finansów założyło, że deficyt sięgnie aż 65 mld zł. To prawie trzykrotnie
większa dziura w finansach państwa niż przewidywana na ten rok.
Astronomiczna jest też kwota potrzeb pożyczkowych brutto, które mają w przyszłym roku sięgnąć około 270 mld zł.
Wielkie pożyczanie
Potrzeby pożyczkowe brutto to wypadkowa kilku pozycji w kasie państwa. Po pierwsze jest to kwestia sfinansowania
różnicy pomiędzy dochodami i wydatkami państwa, czyli deficytu budżetowego, który ma sięgnąć w przyszłym roku
maksymalnie 65 mld zł. Do tego trzeba dodać deficyt budżetu środków europejskich, którego wielkość przewidywana jest
na poziomie ok. 16,2 mld zł i pozostałe potrzeby pożyczkowe, które resort finansów prognozuje w wysokości ok. 26,3 mld
zł.
"W rezultacie planowane w 2023 r. potrzeby pożyczkowe netto kształtują się na poziomie 107,5 mld zł wobec kwoty
przewidywanego wykonania w 2022 r. 59,4 mld zł (w ustawie budżetowej na 2022 r. 58,2 mld zł)" – czytamy w
uzasadnieniu projektu przyszłorocznego budżetu.
To nie jest jednak nawet połowa tego, co Polska będzie musiała pożyczyć w przyszłym roku. Resort finansów ma bowiem
jeszcze dług do wykupienia, a na ten składają się głównie obligacje skarbowe czy kredyty. W sumie więc potrzeby
pożyczkowe sięgną ok. 270 mld zł i będą o przeszło 35 mld zł wyższe od tych, jakie resort finansów przewidział na ten
rok.
W przyszłym roku ekonomiści nie spodziewają się jednak kontynuacji cyklu podwyżek stóp procentowych. Przeciwnie, z
wywiadu prezes NBP Adama Glapińskiego dla Business Insider Polska wynika, że już w końcówce 2023 r. Rada Polityki
Pieniężnej może przejść do obniżania kosztu pieniądza. Dla rządu byłaby to dobra wiadomość, bo łatwiej byłoby
sprzedawać obligacje i finansować budżet.

Dług słono kosztuje


Szybkie i gwałtowne podwyżki stóp procentowych w pierwszej połowie tego roku mocno skomplikowały warunki rynkowe
do sprzedaży obligacji. Skutki zobaczymy w 2023 r. w postaci wyższych kosztów obsługi długu. Kwota zarezerwowana
na ten cel w budżecie na przyszły rok to aż 66 mld zł. To wzrost kosztów obsługi długu w porównaniu z tym rokiem aż o
blisko 154 proc. Z tego nieco ponad 60 mld zł trafi do inwestorów na rynku krajowym, a pozostała część do graczy
zagranicznych.
Gwałtowny wzrost kosztów obsługi zadłużenia resort finansów sugerował już kilka miesięcy temu, ale wpisane do
projektu budżetu kwoty, są jeszcze wyższe, niż pierwotnie prognozowano.

Wierzchołek góry lodowej


Konieczność sfinansowania w 2023 r. blisko 270 mld zł potrzeb pożyczkowych brutto może być tylko wierzchołkiem góry
lodowej. Rząd wypchnął bowiem dużą część wydatków poza kasę państwa, głównie do funduszy zarządzanych przez
Bank Gospodarstwa Krajowego. Te zaś będą się finansowały także poprzez sprzedaż obligacji, bo w przeciwieństwie do
budżetu nie mają dochodów np. z podatków.
Nie wiadomo też, ile w przyszłym roku rząd wyda na działania związane z kryzysem energetycznym. W projekcie
budżetu nie ma odpowiedzi, jak będą wyglądały osłony przed wzrostem cen energii elektrycznej czy gazu ziemnego, nie
ma informacji czy w przyszłym roku pojawi się znów dodatek węglowy oraz do innych źródeł ciepła. To zaś może oznacza
kolejne, nieplanowane wydatki i to liczone w dziesiątkach miliardów złotych, które będzie trzeba pokryć, pożyczając
pieniądze na rynkach finansowych. Projekt budżetu nie pokazuje też, w jakim kształcie będą w przyszłym roku
działały tarcze antyinflacyjne, a one także zmniejszają wpływy do kasy państwa o kilkadziesiąt miliardów złotych, które
trzeba będzie złożyć na karb wyższego deficytu. Większość ekspertów przewiduje bowiem, że tarcze będą działały przez
zdecydowaną część 2023 r., a trudno też oczekiwać, że obecna ekipa rządząca wycofa się z nich przed jesiennymi
wyborami parlamentarnymi.

8. Ponad 206 miliardów złotych wyniesie rzeczywisty deficyt budżetu państwa na koniec 2023 roku
Ponad 206 miliardów złotych wyniesie rzeczywisty deficyt budżetu państwa na koniec 2023 roku. Tocząca się dziś w Sejmie
debata budżetowa opiera się na projekcie budżetu, który nie pokazuje pełnego obrazu wydatków i dochodów państwa.
Wieloletni pracownicy ministerstwa finansów (Sławomir Dudek, Ludwik Kotecki, Hanna Majszczyk) pokazują, jak naprawdę
powinien wyglądać projekt budżetu na 2023 rok.
Zgodnie z ustawą o finansach publicznych gospodarka środkami publicznymi jest jawna i przejrzysta. Dodatkowo
ustawa wprost mówi, że to ustawa budżetowa lub plan finansowy jednostki sektora finansów publicznych określają na co
(cel) i ile (wysokość) mogą być przeznaczone wydatki publiczne. Tymczasem od kilku lat przejrzystość finansów publicznych
jest stopniowo coraz mniejsza, a wydatki są realizowane poza ustawą budżetową. Zasada powszechności mówi, że
prawidłowy budżet powinien być zupełny, określać wszystkie dochody i wydatki w pełnych kwotach, niełączonych ze sobą. To
umożliwia kontrolę budżetową oraz uniemożliwia ukrywanie wydatków za pomocą kompensacji.
Ostatnie lata, a w szczególności obecny projekt budżetu na rok 2023, w sposób rażący łamią powyższe zasady, ramy i
granice, które organy publicznie powinny uwzględniać podczas planowania, a potem uchwalania i realizowania budżetu.
W roku 2023, podobnie jak w roku poprzednim, zakłada się finansowanie różnych zadań państwa poprzez
wykorzystanie instrumentów pozostających poza sektorem finansów publicznych w ujęciu ustawy o finansach publicznych.
Daje to fałszywy obraz zarówno deficytu, jak i państwowego długu publicznego. Dodatkowo, środki wydatkowane w ten
sposób są całkowicie poza kontrolą Parlamentu. Dotyczy to w szczególności wydatków realizowanych przez fundusze
ulokowane w Banku Gospodarstwa Krajowego. Na szczególną uwagę zasługują wydatki realizowane w ramach Funduszu
Przeciwdziałania COVID -19, w ramach którego finansowane są również zadania, które zasadniczo finansowane są z budżetu
państwa lub z dotacji z budżetu państwa.
W projekcie budżetu państwa na rok 2023 zaplanowano wydatki z budżetu państwa w wysokości 672,7 mld zł . Wielkość
tych wydatków została znacznie zaniżona w stosunku do przewidywanego na rok 2023 faktycznego finansowania różnych
zadań państwa ze środków publicznych, które co do zasady są finansowane z budżetu państwa. Jest to wynikiem
zaplanowaniem przez Rząd na roku 2023 pozabudżetowych mechanizmów finansowania szeregu wydatków, podobnie
zresztą jak miało to miejsce w latach poprzednich. W efekcie zastosowania różnych instrumentów pozabudżetowego
finansowania, w projekcie ustawy budżetowej na rok 2023 mamy do czynienia z:
 naruszeniem art. 109 ustawy o finansach publicznych,
 ograniczeniem przejrzystości finansów publicznych,
 zaniżeniem zaplanowanego na rok 2023 deficytu budżetu państwa.
Rozwiązanie takie umożliwia nie tylko zaniżenie deficytu budżetowego, ale również „obejście” Stabilizującej Reguły
Wydatkowej. Dotyczy to w szczególności założonego w projekcie ustawy budżetowej finansowania różnych wydatków w
formie przekazywania skarbowych papierów wartościowych, które nie są liczone do deficytu budżetu państwa, nie są
uwzględniane przy obliczaniu SRW, a także nie są zaliczane do długu w momencie ich emisji.
Wprowadzenie koniecznych zmian urealniających szacunki dochodów oraz przywracających/zwiększających przejrzystość
w projekcie budżetu państwa zmieniłoby obraz podstawowych wielkości budżetowych:
 dochody budżetu państwa wyniosłyby 557 463 201 tys. zł
 wydatki budżetu państwa wyniosłyby 763 690 746 tys. zł
 deficyt budżetu państwa wyniósłby 206 227 545 tys. zł
W załączeniu przedstawiamy opracowanie byłych pracowników Ministerstwa Finansów: Sławomira Dudka (główny
ekonomista FOR), Ludwika Koteckiego (członek RPP) oraz Hannę Majszczyk (była wiceminister finansów). Dokument ma na
celu zwiększenie przejrzystości w projekcie ustawy budżetowej na 2023 r. poprzez przywrócenie temu dokumentowi
odpowiedniego znaczenia i kształtu. Można tego dokonać poprzez cztery kategorie zmian:
 aktualizację i urealnienie scenariusza makroekonomicznego: założenia makroekonomiczne służące do planowania
budżetowego nie mogą być optymistyczne, szczególnie w sytuacji tak dużej niepewności z jaką mamy do czynienia w
chwili obecnej,
 aktualizację dochodów budżetu państwa zgodnie z urealnionym scenariuszem makroekonomicznym,
 przeniesienie z powrotem do budżetu państwa wydatków, które zostały z niego stopniowo w latach 2016-2023 i
ostatecznie w projekcie na rok 2023 wyprowadzone (z różnych powodów),
 uwzględnienie w wydatkach i dochodach budżetu państwa wydatków/dochodów, których nie uwzględniono z
niejasnych powodów, a które zostały już ogłoszone i/lub z bardzo dużym prawdopodobieństwem będą realizowane
w przyszłym roku.

You might also like