Oznajmienie Zosi, że zamiast fitnessu i kawki z koleżankami czeka ją całe popołudnie
wypełnione opieką nad córką, było przejebane. Zrobiła mu awanturę. On ją opierdolił, przypominając, że kulawa nutria jest lepszą matką od niej. W rewanżu rozpieprzyła kilka kryształowych kieliszków, pieniąc się o brak opiekunki. Praktycznie od dnia porodu suszyła Fabianowi głowę, żeby zatrudnił jakąś panienkę, która zamieszkałaby z nimi i odwalała całą robotę. – Nie ma takiej opcji! – zakończył dyskusję i wyszedł z domu na obrzeżach miasta. Kupił go, gdy Zosia zaszła w ciążę. Sąsiedztwo miał beznadziejne, same zjeby. Grzeczni, uprzejmi, totalnie akuratni. Dużo bardziej wolał swój apartament w centrum, gdzie roiło się od imprezowiczów, którzy chętnie zalewali z nim robaka i o nic nie pytali. Ale kupował go z myślą o sobie. Nie chciał, żeby córka wychowywała się w samym sercu nocnego życia. Żona też na to nie zasługiwała. Mimo wszystkich jej wad czuł słabość do Zosi. Teoretycznie była świetną dziewczyną, zwłaszcza w chwilach, w których zapominała, że życie toczy się zupełnie inaczej, niż marzyła. Długo nie mogła pogodzić się z ciążą. Na początku nalegała na skrobankę, później grzecznie prosiła, a na koniec błagała. Fabian nie chciał się zgodzić. Tylko skończony cwel zajebałby własne dziecko, nie dając mu szansy zmierzenia się ze światem. Odmówił, ale obiecał zająć się Zosią. Młoda żonka wzięła sobie to do serca i nie wahała się korzystać. Oprócz dachu nad głową dostała fiata 500 i konto, na które co miesiąc przelewał jej szmal, żeby poczuła się niezależna. Zapewniał, że jak Asia pójdzie do szkoły, otworzy jej salon kosmetyczny albo sklep ze zdrowym żarciem. Sam wciąż tęsknił za adrenaliną. Odliczał czas od jednej roboty do drugiej. Po ślubie skończyły się przygody, wiódł nudne, rodzinne życie wzbogacone o kilka słabostek, takich jak brandy, koniak czy squash. Doczesne sprawy zeszły na dalszy plan, gdy zaparkował furę na vipowskim miejscu i wszedł do bloku swojej wspólniczki. Nareszcie zaczynali grę o pieniądze. Zawsze tak było. Robili mocny strzał, część legalizowali, resztę trzymali w gotówce, a jak się kończyła, organizowali następną robotę. – Cześć, koścista – przywitał ją, kiedy znalazł się na górze. Oliwia wyglądała przerażająco chudo. Tak, że chciałoby się ją nakarmić. – Dawno cię tu nie było… – powiedziała, zapraszając go do środka. Apartament był nieprzyzwoicie duży. Oliwii odbiło z tą miejscówką. Raz w miesiącu zanosiła do banku gruby plik sałaty, żeby je spłacić. Podniebny kawałek przestrzeni kosztował więcej niż jego dom z garażem. – Nadal uważam, że nie potrzeba ci tyle miejsca, ale rozumiem, że kiedy jest się dziewczynką dorastającą w skrajnej biedzie, trudno zwalczyć kompleksy. – Znali się od ośmiu lat, dzielili najgorsze tajemnice, dlatego potrafił być wobec niej szczery. – W jaki sposób uświadomiłeś Wojtka? – od razu przeszła do kwestii, która musiała jej ciążyć. – Dzięki, chętnie napiję się kawusi – zadrwił. Wszedł do salonu, nie ściągając butów. Wiedział, że w poniedziałek sprzątaczka wypoleruje podłogę na błysk. Przynajmniej będzie się mogła wykazać, zanim zgarnie kasę. – Fabian, weź nie pierdol! Prowadzimy biznes, nie kącik czytelniczy! Co powiedziałeś księgowemu?! Wspólniczka miała prawo wiedzieć, a on obowiązek poinformować ją o detalach. Uczciwość była podstawą, dzięki niej prowadzili biznes od tylu lat. – Wczoraj zabrałem go na przejażdżkę. – Zgodził się? – spytała zdziwiona. Odkąd podpisali umowę, Wojtek spotykał się z nimi tylko u siebie w domu lub u Oliwii. Raz zdarzyło się, że w miejscówce, na której urządził hodowlę psów. Nie było mowy, żeby z własnej woli wziął udział w przejażdżce samochodowej. O wizytach w biurze w ogóle nie chciał słyszeć. Uważał, że w lokalu naprzeciwko służby zainstalowały monitoring. Miał obsesję na punkcie podsłuchów, szpiegów, policji skarbowej i wszystkiego, co dotyczy bezpieczeństwa. Zdaniem Fabiana niepotrzebnie. Prał kasę kilku burdelom, im i jakimś vatowcom z niższej ligi, poza tym miał rzeszę klientów z całkowicie legalnymi biznesami. Żaden z niego chojrak, zwyczajnie lubił pozerzyć. – Zadzwoniłem i oznajmiłem, że albo wsiądzie, albo wywlokę go przed dom na oczach żony i dzieci. – Fabian nie był typem człowieka, który mógłby zrobić to swojemu najlepszemu pracownikowi, ale bandycka otoczka działała. – Wyszedł natychmiast. Pojechaliśmy do lasu. Tam spokojnie przypomniałem mu, żeby nigdy nie wtrącał się w nasze sprawy, bo las jest duży, a ja zawsze wożę w bagażniku łopatę. – Pojebało cię?! – wydarła się na cały regulator Oliwia. – Przecież on nas weźmie za psychopatów! Gangsterów pierdolonych! – I o to chodzi. Strach jest najlepszą formą kontroli. Od początku biznesu trzymali się tej maksymy, lecz dotyczyła opieki nad towarem i relacji z klientami, nigdy księgowego. Jego Fabian długo traktował jak świętość. Potrzebował wielu lat, żeby uświadomić sobie, że tak naprawdę Wojtek gówno o nich wie i nie ma pojęcia, skąd biorą szmal. Poza tym wcale nie był niezastąpiony. Płacili gotówką, dużo. Niejeden księgowy by się skusił. Natomiast samo dupczenie Oliwii dawało Wojtkowi poczucie bezpieczeństwa. W jego oczach Fabian miał być złym gościem, a ona głosem rozsądku. – Zasugerowałem też, że najwyższa pora skończyć z pukaniem Oliwy i skupić się wyłącznie na robocie – powiedział. – Chciałem, żeby nasz układ działał tak jak na początku. To Fabian zwerbował Wojtka. Po trzech latach biznesu pojawiły się pierwsze poważne pieniądze, które zaczęły sprawiać kłopot. Mieli wystarczająco, żeby kupić mieszkania, założyć lokaty, ale nie mieli pojęcia, jak wytłumaczyć się przed skarbówką, a ich ówczesna księgowa, stara pinda, była na taką grę za krótka. Olszewski miał ziomka, którego stary prowadził trzy kluby go-go. Serwowali taniec, striptiz i nielegalne masaże z happy endem. Od niego dostał namiary na cyfrowego czarodzieja. Umówili się w klubie. Wojtek zażądał uwiarygodnienia kaucją w wysokości pięćdziesięciu kawałków i tak to się zaczęło. Dzięki niemu zainwestowali w duży lokal, w którym można wykazywać znacznie większe dochody. Pierwszą pralnię mieli w starej klitce z zewnątrz przypominającej bar mleczny. – Od kiedy wolno ci decydować, z kim sypiam?! – oburzyła się Oliwia. Od dawna wkurwiał się, że wspólniczka poświęca tyłek dla trzymania księgowego w ryzach. Podobno Wojtek liczył, że gdy Zosia urodzi, Fabian nieco zmięknie i dopuści go do biznesu. W końcu postanowił coś z tym zrobić, bo wcale nie zmiękł, tylko zmienił styl życia. – A co? Będziesz za nim tęsknić? Nie odpowiedziała. – No właśnie… To idziemy do pracy? – Najpierw zdejmij buty. Do biura wchodzę tylko ja i nie będę po tobie sprzątała. Ściągnął pantofle w salonie i podeszli pod jedyne drzwi zamknięte na klucz. Chroniły dostępu do specjalnie dobudowanego pomieszczenia. Oliwia sama je zaprojektowała. Fabian uważał, że wystarczyłby normalny, nierzucający się w oczy gabinet, ale ona wolała postawić betonowe kupsko na środku mieszkania. Taka dziwaczna, prostokątna dobudówka, boks garażowy pierdolnięty w przejściu między kuchnią a salonem. Zewnętrzne ściany pomalowano na niebiesko i ozdobiono kretyńskimi plakatami, które cebulaki kupują w Obi. Panorama Nowego Jorku, londyńska budka telefoniczna, denny górski widok… – Masz fatalny gust – stwierdził, gapiąc się na ściany. Nie skomentowała, tylko kucnęła przed drzwiami, podwinęła dywan i wyjęła z kieszeni dwuzłotówkę. Wsadziła ją w prawie niezauważalną szczelinę na jednej z drewnianych klepek parkietu. W ten sposób otworzyła podłogowy schowek, w którym leżał klucz. – Niby system jak przy wózkach z supermarketu, a działa znakomicie – pochwaliła własny pomysł. – Zastanawiam się, jak my sobie dawaliśmy radę, kiedy nie było tych wszystkich bajerów… – rzucił, wchodząc do środka. Gdy startowali z biznesem, brakowało im kasy na drogi sprzęt ułatwiający robotę. Nie mieli odpowiedniego zaplecza, ciągle uczyli się nowych metod namierzania i rozpracowywania towaru. – Podobnie, tylko znacznie wolniej. – Włączyła światło. Wnętrze wypełnił srebrzysty blask bijący od zawieszonych na suficie jarzeniówek. Usiadła przy czarnym biurku zajmującym całą, przeciwległą wejściu ścianę. Przed blatem stały dwa fotele obrotowe, na nim dwa komputery All-in-One, między którymi walały się kartki i notatki. Na rogu biurka leżały trzy skórzane teczki z dokumentami. Pomieszczenie miało dwa metry szerokości i pięć długości, ściany były czarne, podłoga wyłożona panelami. Przy wejściu Oliwia ustawiła sklepową lodówkę na napoje pełną desperadosów. Za nią stał sejf. Jak zwykle otwarty. Kobieta twierdziła, że biuro samo w sobie jest jej sejfem, więc nic więcej zamykać nie trzeba. W środku leżało kilka plików banknotów, paszport i różne dokumenty. – No to pokaż, jakie towarki twoim zdaniem mogą zarobić nam szmal. – Fabian usiadł obok wspólniczki i wywalił nogi na biurko. – Wybierzmy jeden i pohandlujmy! – krzyknął z entuzjazmem, zacierając ręce.