You are on page 1of 3

Joanna Chabrowska

School of Ideas I rok

Interpretacja filmu „Parasite”

Lubię powtarzać, że wyczekane smakuje najlepiej. Faktycznie, w przypadku


smacznego obiadu ta sentencja ma pewne pokrycie w rzeczywistości. Niestety w przypadku
filmów, książek i innych dzieł kultury często kończy się to nieustannie narastającymi
oczekiwaniami, którym potem ciężko sprostać. W przypadku wielokrotnie polecanego filmu
„Parasite”, początkowo sprowadziło się to do pewnego rozczarowania. Nie da się zaprzeczyć,
że film jest świetny formalnie, ale pierwsze minuty po zakończeniu seansu pozostawiały
pewien niedosyt i pytanie o to, co właściwie było treścią tego dzieła. Szczególnie doceniam
filmy, które zostają w umyśle na dłużej. Zazwyczaj od razu po zakończeniu seansu wiem, że
będzie to taki film. Okazało się jednak, że „Parasite” dostarczyło mi zaskoczenia nie tylko w
trakcie seansu (w momencie odwrócenia konwencji o 180 stopni) Boong Joon-ho sprawił mi
niesamowitą niespodziankę gdy okazało się, że film, który spisałam na straty pod kątem
treściowym, zaczyna z dnia na dzień coraz bardziej we mnie dojrzewać.

Początkowo miałam poczucie, że stara się on poruszyć w pewien sposób granice


klasowe, ale nie wiedziałam co właściwie miałoby z tego wynikać. W takich momentach
warto wspomnieć słowa osła ze „Shreka”, który opowiada o tym, że cebula ma warstwy.
Przywrócenie w pamięci poszczególnych warstw dzieła Joon-ho sprawiło, że słowem-
kluczem mojej interpretacji tego filmu stały się „krawędzie”. Pozwolę sobie zatem na
przedstawienie w tej interpretacji krawędzi, które stały się dla mnie kluczem do dotarcia do
sensu.

Główną i zarazem najbardziej rzucającą się w oczy krawędzią jest granica między
światem klasy wyższej a biedoty. To rozgraniczenie stanowi jedną z głównych osi
narracyjnych filmu. Pomimo wyraźnego zaznaczenia pewnych granic, reżyser tworzy
atmosferę, w której ciągle wierzymy w powodzenie głównych bohaterów. Jest to wzmocnione
przez niesamowicie rytmiczną i świetnie skonstruowaną sekwencję ujęć prezentujących ich
proces „wżerania się” w wyższą klasę. Mimo coraz intensywniejszej obecności w życiu
rodziny Park, ciągle widzimy pewne bariery, które podkreślają istnienie dwóch różnych
światów. Ciekawie uwydatnia to scena kończąca serię sukcesów głównych postaci – siedzą
one na kanapie, czując się jak u siebie. Ostatecznie jednak powrót właścicieli domu zmusza
ich do schowania się pod stół – metaforycznego schowania się „pod kamień”. Po ucieczce z
raju, który nagle stał się pułapką, wracają do swojego prywatnego więzienia, jakim jest ich
mieszkanie. Mieszkanie, które wyraźnie obrazuje ich status, od którego nie są w stanie uciec.
Te momenty przechodzenia z pięknego, wymuskanego świata luksusu do świata biedy i braku
nadziei są podkreślane przez zbieganie po schodach, przenoszenie się z powrotem na niższy
poziom. Poczucie wszechogarniającej beznadziei sięga punktu szczytowego w momencie
zalania obskurnej nory, w której mieszkają bohaterowie. W tym momencie dociera do nas, że
jedyne, co pozostaje niezmienne w ich życiu, coś, czego nikt nie jest w stanie im odebrać, ale
też od czego nie są w stanie w żaden sposób uciec, jest ich status. Kontrast klasowy zostaje
wzmocniony dzięki pojawieniu się tego wydarzenia zaraz po chwilowym przejęciu
ekskluzywnego domu. Warto pamiętać, że powódź jest czynnikiem całkowicie niezależnym
od nas, efektem działania sił natury. Uderzająca granica pojawia się w momencie
uświadomienia, że przynależność do klasy jest czymś wobec czego jesteśmy jeszcze bardziej
bezradni niż wobec natury. Uwydatnia się to w scenach, w których widzimy jak nieistotna dla
państwa Park była ulewa. W tym samym momencie coś, co dla nich było przelotnym
deszczem, dla bohaterów było tragedią, która zrujnowała ich życie.

Krawędzie oddzielające dwa światy są w gruncie rzeczy nienamacalne. Można je


dostrzec na poziomie zmysłowym – obrazuje to zapach bohaterów, ciągle przypominający o
ich pochodzeniu. Jest to obecne nawet w sytuacji granicznej – mowa tu o jednej z ostatnich
scen, w której pan Park z obrzydzeniem zatyka nos próbując podnieść kluczyki do
samochodu. Jednocześnie reżyser starał się oddzielić grubą linią biednych i bogatych, stosując
kontrastujące kolory. Znów odniosę się tu do ostatniej sceny – widok czerwonej krwi na tle
zielonej trawy czy chociażby to, że więzień z podziemia jest jedyną osobą ubraną na czarno,
tym samym wyraźnie odróżniając się od reszty radosnego towarzystwa.

Każda grupa ma jednak swoje pasożyty (z angielskiego „parasite” oznacza pasożyt).


Joon-ho zaznacza to już w pierwszej scenie – głowa rodziny narzeka na obrzydliwe karaluchy
i stara się je usunąć ze swojego mieszkania. Pasożyty przenikają do świata, z którego chcą
wyssać, co mogą. Przez cały film wchodzimy w proces wiecznego przenikania tych sfer.
Momentami możemy nawet mieć wrażenie, że da się to połączyć. Liczymy na to, że
bohaterowie ułożą sobie życie pracując dla bogatej rodziny. Możemy mieć nadzieję na to, że
połączą oni siły wraz z poprzednią gosposią i jej mężem. Ostatecznie jednak do tego nie
dochodzi. Odrębne światy cały czas się ze sobą stykają, ale zastanawia mnie z czego może
wynikać to, że nie zachodzi ostateczne połączenie. Wywołuje to pewną refleksję na temat tej
wiecznej nieprzekraczalnej granicy między Ich a Naszym światem. Na ile jest ona realnie
nieprzekraczalna i na ile jest w ogóle realna? Nawiązując do słów Hegla, zło nigdy nie jest w
pełni zewnętrzne. „Parasite” w genialny sposób pokazuje, że te krawędzie nie są na
zewnątrz, wyabstrahowane od realności. Są włączone w rzeczywistość, jednocześnie będąc
warunkiem jej istnienia i podtrzymujące istnienie swojego przeciwieństwa. Wyraźnie widać
to w zachowaniu głównych bohaterów, traktujących rodzinę Park jako tę złą. Obydwie
rodziny mają jednak coś za uszami, często ich nieetyczne zachowania są oparte na
uzupełniających się przeciwieństwach - Parkowie dyskryminują przez zapach, sposób
myślenia, ale jednocześnie mają całkowicie szczere intencje. Ci drudzy zaś nieustannie
kombinują i spiskują przeciwko bogatym. Najbardziej uderzające w tym koreańskim dziele są
dla mnie właśnie ciągle przenikające się przeciwieństwa. Sztucznie utrzymywane krawędzie
utwierdzają nas w myśleniu, że to Ci Inni są tym złym. Ironicznie, staje się to przyzwoleniem
do tego, by czynić źle. Usprawiedliwiamy się zewnętrznymi powodami, usilnie starając się
zignorować fakt współistnienia dobra i zła i ich wspólne podtrzymywanie się. Być może z
tego powodu nigdy nie dochodzi do porozumienia. Być może po prostu przyjemnie jest się
oszukiwać.

You might also like