Professional Documents
Culture Documents
nr indeksu: 64113
Nie pamiętam sytuacji, które wzbudziły mój opór. Wręcz przeciwnie, cały film był dla
mnie bardzo inspirujący. W trakcie obserwacji pracy Irvinga miałem poczucie, że
chciałbym być w jego roli. Czułem współczucie do tych pacjentów, pragnienie słuchania
ich, a także rozmawiania z nimi. Mam jedynie wątpliwość i takie „pytanie kontrolne” do
siebie – ile jest naiwności w tym moim poczuciu? Być może proza codziennej pracy na
oddziale budziłaby we mnie inne uczucia niż te, które miałem podczas oglądania filmu.
Mimo to widzę, że od bardzo długiego czasu podczas kontaktu ze wszelkimi treściami
związanymi z psychoterapią czy psychologią (czas studiów, ale także samodzielne
zainteresowanie tym tematem długo przed ich podjęciem) cały czas niezmiennie czuję, że
jest to obszar, którym chcę się zajmować i który mnie pasjonuje.
Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ilość podmiotowości, jaką dawał Irving swoim
pacjentom. Spodziewałem się zupełnie czegoś innego przed obejrzeniem filmu
oznaczonego hasłem pracy z „pacjentami hospitalizowanymi”. Mimo dużo większej
dekompensacji niż u pacjentów ambulatoryjnych Irving traktował ich bardzo
podmiotowo, dawał im dużo poczucia sprawczości, zachęcał do jak największej
samodzielności, w np. szukaniu tematów do pracy. To podmiotowe traktowanie także
bardzo mocno uderzyło mnie w transparentności działań Irvinga. Pacjenci mieli okazję
obserwować refleksje obserwatorów na temat ich procesu, a później porozmawiać z nimi.
Terapia stała jest procesem, który jest jasny i zrozumiały, a także takim, na który pacjent
ma wpływ, bez utrzymywania w tajemnicy bliżej nieokreślonych, tajemnych technik
rodem z filmów o szpitalach psychiatrycznych. Bardzo podobała mi się także ilość
pozytywnych wzmocnień, które stosował Irvinig. De facto często miałem poczucie, że
tworzy nimi „coś z niczego”. Pamiętam momenty, gdy wielu pacjentów zaczęło swoją
terapię od sformułowań „nie wiem po co tu jestem”, „przyjście tutaj to był błąd”, „nie
widzę w tym żadnego sensu”. Osobiście powodowało to lekki strach u mnie jako osoby
identyfikującej się z rolą terapeuty. Zastanawiałem się jak Irving na to zareaguje bo cóż
można na to odpowiedzieć? Na czym można się oprzeć? Od czego zacząć pracę z
pacjentem, który jedyne, co jest w stanie na początku powiedzieć to to, że nie widzi sensu
swojego bycia na tym spotkaniu? Irving, np. w wypadku Soni, docenił sam fakt przyjścia
tutaj i nazwał to, że jest w niej jakaś część, która zdecydowała się jednak pojawić na tym
spotkaniu. Widziałem, że ma to pozytywny wpływ na pacjenta oraz zachęca go do dalszej
pracy czy „czegokolwiek więcej” niż powiedzenia, że nie wierzy sens swojej obecności na
terapii. Irving bardzo często korzystał z tego. Dzięki docenianiu pacjenta, wzmacnianiu go
motywował go do powiedzenia czegoś więcej, otwierania się – to również pozytywnie
wzmacniał, a zarazem dostawał od pacjenta coraz więcej materiału do pracy czy do
jakiegokolwiek odniesienia się do tego, co wnosi na sesję.
Nie, nie mam takich przemyśleń. Film był dla mnie bardzo inspirujący, w wielu
momentach pozytywnie zaskakujący (wspomniana już wcześniej podmiotowość pacjenta
oraz ilość pozytywnych wzmocnień od terapeuty).