Professional Documents
Culture Documents
Bo Yin Ra - Księga Sztuki Rólewskiej
Bo Yin Ra - Księga Sztuki Rólewskiej
przełożył
Marceli Tarnowski
Treść.
Do Poszukującego
Żniwo
Nieskończenie wielokrotna jedność
Poznaj samego siebie!
Droga ucznia
Zakończenie
Z Krainy Świecących
Próg
Pytanie króla
Wędrówka
Połączenie
Wola radości
Do wszystkich, którzy dążą do światła
Nauka
Posłowie
----------------------
Do Poszukującego
Wędrowcem byłem na tej drodze i dążyłem do światła, aż wreszcie tak się zbliżyłem do
słońca, aże się w niem pogrążył wędrowiec i droga.
Zanim się opatrzyłem, stałem się sam sobie „drogą” i pomknąłem, jak strzała do celu, w
płomienne słońce.
I tak oto ja sam zjednoczyłem się ze słońcem, a wszystko, czem byłem przedtem,
spłonęło w żarze.
Siebie samego trawię w ogniu jego światła - jakżebym miał nie pragnąć, aby wszystko,
co dąży do światła, do słońca, stało się światłem i ogniem płomiennym!
A teraz, o Poszukujący, zburz bożki fałszywe, jeśli chcesz zbliżyć się do wieczności w
swym Bogu żywym!
Szukaj w sobie swego Boga! W tobie samym tylko może się on jako twój Bóg narodzić.
Nie będziesz służył innemu Bogu!
Słuchaj prastarych, błędnie tłumaczonych słów!
Słuchaj ich w nowem rozumieniu!
Słuchaj z drżącym sercem:
„Jam jest twój pan!” powiada Bóg twój...
„Nie będziesz szukał innych bogów!”
„Nie będziesz tworzył sobie obrazów, czyniąc z nich Boga swego!”
Tutaj, o Poszukujący, odnajdziesz w sobie początek i koniec prawdy!
Kto pojął tu, co pojąć należało, ten się na drodze swej więcej nie potknie.
Lecz słowo człowiecze może tu jeno błąd i pomieszanie stworzyć, i dlatego kończę swą
mowę!
Gdy kiedyś odnajdziesz sam w sobie to, czego dziś napróżno szukasz w zewnętrzności,
wówczas dopiero zrozumiesz, co chciały ci obwieścić słowa zamierzchłej przeszłości.
-----------------------
Żniwo
Wielu przesiadywać musi w ciemności, wielu musi mieszkać w cieniu, bowiem dni są
ciemne - pożerają światło.
Ale tym, co i w nocy czuwają, zaświeci „słońce” na niebie północnem.
Do tych przyjdą biało odziani „pasterze” i świętą grą na fletni ich trzody zbiorą...
A wówczas każdy, kto pragnie przewodu, znajdzie przewodnika, a przewodnik
powiedzie ich przez „wrota śpiżowe” i przez „drogę pustynną” na wyże „świętych gór”, na
wyże Himavatu.
Tam zatonęło „słońce” w świetle, a „ziemia” utraciła swój ciężar.
Tam jest „niebo” wieczną głownią ognistą, a „gwiazdy” płoną w jego świetle.
Wszystko, co dojrzało do zapłonięcia, w ogniu tym staje się ogniem i wieczystem
światłem.
Ale wiele jeszcze jest zielone i nasiąkłe wodą - nadmiarem myśli.
I tak oto opiera się płomieniowi, więdnie i gnije...
Słysz! - Spłonąć, rozżarzyć się, świecić lub też zgnić - jedno albo drugie jest twem
przeznaczeniem!
Jeśli chcesz mu się umknąć, tedy zwodzi cię własna głupota.
Tylko wybór spoczywa w twem ręku!
Kto własne swe mniemanie poważa stawiać narówni z wieczystą mądrością boską, ten
staje na drodze czynu, który mamy do spełnienia na ziemi.
Bluźni on duchowi, oświetlającemu ziemię, jeśli myśli swe, zrodzone z prochu, stawia na
miejscu „słowa”!
Niewielu bardzo jest nas, którzy przez wolę swą zdobywamy i zachowujemy na ziemi tę
jedność światła duchowego.
Lecz wielu jest nas razem z owymi, co przed nami nosili to „brzemię”, z owymi, co po
nas nosić je będą.
Nie dzieli nas „rasa” ani „narodowość”, mowa ani granice geograficzne, oddalenie w
czasie ani przestrzeni.
W sobie samych uwielbiamy to, co chce się przez nas objawić...
Wyrzekliśmy się pragnienia, aby być czem innem, jak objawieniem w świecie
widzialności.
Nie przymuszaliśmy siebie, aby się „stać” tem, czem jesteśmy.
Każdy z nas z trwogą wspomina ów dzień, co przyniósł mu wiedzę i jarzmo, które musi
dźwigać...
Gdzie tylko żyje jeden z nas, tam posiada „Bractwo na ziemi” świątynię ducha.
Żaden z nas nie daje w swych słowach własnej nauki.
W słowach każdego z czyniących mówią wszyscy czyniący Praświatła w wieczności.
Napróżno będziecie usiłowali odróżnić jednego z nas od jego Braci!
Żadnego z nas nie można tu „zabić”, niszcząc jego ciało, bowiem w królestwie ducha
żyjemy wszyscy wzajem w sobie, przenikając jeden drugiego, zjednoczeni jeden ze wszystkimi,
bez względu na to, czy korzystamy jeszcze z ciała ziemskiego, czy też opuściliśmy je już.
Jesteśmy ponad myśleniem i patrzeniem, bowiem znaleźliśmy królestwo najprostszego
poznawania, krainę Rzeczywistości.
Tam „żyjemy” i stamtąd działamy, nawet gdy ciała nasze dzielą tysiące mil.
Kto znalazł dostęp duchowy do kogoś z naszego kręgu, ten wkroczył na ziemi do
świątyni ducha.
Chcemy dosięgnąć serc ludzi, ażeby serca ludzi odnalazły ścieżkę do ducha.
Wyborem zaś kieruje prawo, które jest ponad wszelką samowolą.
I żaden z nas nie może dowoli przyjmować do świątyni każdego, kto do niej dotrze.
Strumień musi być bliski morza, aby mógł dźwigać na sobie morskie okręty.
Każdy, kto przychodzi do nas, doznać może pomocy i przewodu - atoli „święcenia”
otrzymać może ten tylko, kogo prawo do tego przeznaczyło.
-------------------
Dalecy jesteśmy od tego, aby odsłaniać zbożną mądrość, której kapłanami jesteśmy,
pożądliwym oczom czelnej ciekawości.
Dajemy wszystko, co wolno nam dawać. - Dzisiaj jest to więcej, niż wolno było dawać
naszym Braciom w przeszłości!
Ale w pokorze chylimy czoła przed prawem ducha.
Wał ochronny milczenia rozciągnięty został przed ostateczną tajemnicą, bowiem prawo
chce tak - a nie, iż my tak chcemy.
I tak oto musimy sami zacierać w umysłach to, co w różnych czasach podstępnie zdobyli
niepowołani, i zmuszeni jesteśmy wówczas wznosić mur milczenia wyżej jeszcze.
Tylko to, co przez nas jest dane, uznaje prawo ducha za swe dzieło!
Nie wierzcie, abyście na Wschodzie, bodaj nawet na stokach Himavatu - tam gdzie
„łabędzie” najświętszych stawów świątyni pobudowały swe gniazda - mogli się zbliżyć do
zbożnej mądrości duchowego „Wschodu”!
Nie wszystko, co pochodzi ze Wschodu, jest światłem ze światła „Wschodu”.
Wieje też ze Wschodu suchy wicher jałowej spekulacji i wiatr gorączkowy pustego
zabobonu...
Największa głupota i najwyższa mądrość znajdują się na Wschodzie.
Atoli światło z dalekiego „Wschodu” ducha jest wieczystą, kosmiczną mądrością!
Potrafi ono dosięgnąć każdego, kto może je przyjąć, bez względu na to, z jakiego
pochodzi narodu.
Szukajcie, a - znajdziecie! - Ale nie szukajcie w świecie zewnętrznym! Strzeżcie światła,
które oto na nowo zapalamy w sercach Krainy Zachodu - bowiem ono jest: światłem z
dalekiego „Wschodu” ducha!
Światło, które wiecznie było i wiecznie będzie, świeci wprawdzie dla wszystkich w
ciemnościach, ale śniący w mroku nie poznają go.
Bacz, oto ty sam jesteś jeszcze - swym snem - ty, który masz sam siebie w „Praświetle”
jako światło poznać!
Nigdy nie byłeś istotnie w ciemności, bowiem to, co mógłbyś był tak nazywać, nie ma
bytu w prawdzie twego ducha.
Byłeś światłem od prapoczątku, który nigdy nie „był”, lecz wiecznie „jest”!
Świecić masz w sobie samym, iżbyś poznał pełnię swego światła, i zbudzić się masz ze
snu ciemności!
Dziś jesteś jeszcze niewolnikiem snu.
Może jutro już zbudzisz się, a dzień twój będzie wieczny...
I „noc” nie ograbi cię już z pełni twego światła.
Z wyboru własnej woli - przez swoją wiarę w „noc” - stałeś się snem ciemności!
Oto masz mrok rozjaśnić swem światłem, iżby się dzień stał w tobie, a sen twój dobiegł
końca.
Strzeż się przed snami swemi, albowiem duchy twego snu są despotyczne i żądne
władzy! Łatwo się może stać, iż przetrzymają cię one we śnie dłużej, a wówczas prześpisz
dzień swój i czekać będziesz musiał nowego dnia.
Szukasz jeszcze we śnie, w pustej nicości, nad chmurami Jedynego, który tylko w wielu
się objawia.
Bacz, mieszka on już w tobie i powiada:
„Jestem pośrodku was, ale wy słowa mego nie słyszycie, albowiem głos mój cichy jest,
niby daleki ptaków zew!”
-------------------
Nie wierz błędnym marzycielom, kiedy ci powiadają: - Każdy, kto potrafi, może się
kiedyś stać „mistrzem”!
„Mistrz” rodzi się już na tę ziemię jako mistrz, a kto się mistrzem nie zrodził, ten nigdy
mistrzem „stać się” nie może.
Wielu jest ludzi, co chętnie wierzą każdej obiecance, jeśli tylko głaszcze ich próżność.
Atoli nie osiągną oni więcej, jeno zburzenie własnej kolei życia.
Nie szukajcie tego, co samo was nie szuka!
Na drodze do ducha po wsze czasy nakazana jest każdemu wędrowcowi największa
ostrożność.
Ludzie, którym natura zdradzić chce swe tajemnice, są tak rzadcy, iż najbutniejsza tylko
zarozumiałość żywić może przekonanie, iż się należy do tej znikomo małej garstki.
Wysocy „Ojcowie” Praświatła wiedzą, komu mogą zaufać i komu mają przez „guru”
oddawać swe siły.
Kto istotnie należy do tej nielicznej garstki, wie o tem wówczas dopiero, gdy dane mu są
moce jego działania.
Nigdy nie wymarzył sobie sam swego zadania.
W duchu był on dojrzały, zanim się narodził, a gdy osiągnął „swój czas”, odnaleźli go
„Ojcowie” w Praświetle, jako źrzały owoc.
Może szukał już przedtem mądrości, a nie chciał posiąść „magji”.
Może szukał w pokorze przewodnika, ale nie pragnął z pewnością „święcenia”, które się
stało jego udziałem.
I tak oto „stał się” tem, czem był od urodzenia, nie przeczuwając tego...
Władza nad siłami okultywnemi nie jest nigdy zewnętrzną oznaką „mistrza”.
Słyszeliście, iż istnieją środki i drogi do osiągnięcia takich sił?
Zaiste, lepiejby było, abyście nic o takich rzeczach nie wiedzieli.
Dla większości ludzi, którzy dążyli do tego, stały się moce owe haczykiem u wędki. I
wiele sił utracić musieli w tych sidłach.
Kto ma nad mocami temi jako powołany panować, tego przez długie lata przygotowań
naucza powołany panowania nad niemi.
A i wówczas jeszcze mogą mu się one stać przyczyną zguby.
Kto posiada moc panowania nad temi siłami okultywnemi, ten obowiązany jest stale
potęgi swej używać, a moc ta mści się straszliwie, jeśli wola raz choćby zawiedzie...
Jedna chwila zwłoki lub zwątpienia we własną moc, a wszystkie te siły, które potęga twa
umie skierować ku dobremu, odwrócić się mogą na złe, pociągając nieobliczalne skutki.
Szaleństwo i śmierć tajemnicza nie są jeszcze najstraszliwemi następstwami, które z tego
mogą wyniknąć.
Wina zaś spada na tego, kto oddał moc taką w ręce, nie stworzone do władania nią.
Prawdziwy „mistrz” nie obarczy się taką winą.
Gdy kiedykolwiek „mistrz” jaki staje „guru” człowieka żyjącego na ziemi, a ten jego
„Synem” duchowym, tedy musi to być człowiek, który przedtem już „umarł” był dla woli ziemi,
a żyje jeno dla woli ducha, w której się na nowo „narodził”.
I jedyne, co może wówczas „mistrz” czynić, to, iż kieruje on z ducha człowiekiem,
nakazując mu dokonywać woli ducha.
Ziemia jest wówczas dla „Syna” duchowego polem pracy, a jedynie królestwo woli
duchowej uznaje on za swą prawą ojczyznę.
Atoli siła woli duchowej jest nieskończenie wyższą od wszelkich sztuk „okultywnych”.
Kto dąży jeszcze do sił „okultywnych” przez zewnętrzne „ćwiczenie”, popada w
mroczną krainę zgubnych pragnień...
„Magja” w najwyższym sensie, „Sztuka Królewska” prawdziwych „wtajemniczonych”
wszech czasów, z krainą tą nic nie ma wspólnego.
Prawdziwa moc cudowna „Sztuki Królewskiej” jest tylko wiecznie niezwyciężoną siłą
woli ducha.
Atoli człowiek może w sobie samym posiąść tę wolę wiecznego ducha, gdy tylko
wyrzeknie się nieodwołalnie woli ziemi.
Kto chce się wyzbyć w sobie „woli ziemi”, niechaj nie sądzi, iżby musiał na to wyrzec
się ziemi.
„Zaprzeczenie świata” jest głupotą!
„Zaprzeczenie świata” jest narkotykiem słabych dusz.
Właśnie przez „zaprzeczenie świata” będziesz najczęściej skuty z „wolą ziemi” bowiem
to, co każe ci „zaprzeczać” świat, to zawsze niezaspokojona „wola ziemi”, a nie zwycięsko
potężna wola ducha, której wszystko musi służyć i której nic przeciwstawić się nie zdoła.
Równie głupimi są wszyscy wzgardziciele JA, bowiem nie wiedzą oni, czem gardzą.
Jeśli powiadają do ciebie: „Pokonaj w sobie swe JA!” - radzą ci źle. Zgaś JA, a wszystko
zgaśnie, gdyż wszelki byt i wszelkie zjawisko dostrzegalne jest tylko przez JA, dla JA.
Nie możesz zgasić swojego JA, nawet gdy dążysz ze wszystkich sił do nie-JA, popadając
w złudzenie, iż wyrzekasz się swego JA.
Wieczne jest owo pra-Ja, które cię wiecznie ze siebie jako JA płodzi!
Powiedz tym, co twierdzą, iż JA jest w nich zgaszone: - „Nie wy staliście się nie-JA, ale
głupota wasza wierzy w ten fałsz waszego złudzenia!”
„Uciskacie wprawdzie to, co jest w was JA, ale nie możecie JA zabić!”
„Błędnie pojeliście słowa mędrca, bowiem mędrzec jest do głębi swem JA!”
„Wszystko w nim podwładne jest jego JA”.
„Zaś wyrzec się macie jedynie naleciałości!”
Z prawieczności jesteś JA, o Poszukujący, nawet jeśli nie rozpoznajesz jeszcze swej
identyczności w biegu okrężnym wieczystej spirali.
Wszystko, prócz JA, jest przemijającą „naleciałością”.
Bronisz jeszcze „naleciałości”, jak gdyby była to twa własność.
Ale wszystko, co jest naleciałością, znów od ciebie odleci i niezliczone już razy
odlatywało od ciebie - lecz ty nie dostrzegałeś tego!
Własne twe ciało jest tylko naleciałością w tym świecie naleciałości.
Atoli ty jesteś JA - zaś JA jest jednorakie, wieczyste i niezniszczalne w każdej emanacji!
JA jest niewyjaśnione, bowiem JA jest „światłem w sobie” i doskonałą jasnością.
JA płodzone jest wiecznie jako pra-JA!
Nie inaczej poznawany jest, nie inaczej kochany „guru”, „Ojciec”, nie inaczej
„Praświatło”, jeno przez JA...
Atoli tem jesteś i ty, o Poszukujący - ty zawsze jedyne JA, jeśli chcesz tylko wyzbyć się
wszystkiego, co jest w tobie naleciałością!
Nie szukaj „nazewnątrz”, Poszukujący, tego, co żyje we wnętrzu!
Nigdy nie znajdziesz zewnątrz siebie tego, czego nie znalazłeś we „wnętrzu”, w sobie.
Zachowaj swą trzeźwość duchową!
W trzeźwej wierze, bez „marzycielstwa” i „mistycyzmu”, najrychlej znajdziesz pewność
ostateczną.
Im bardziej wzrastać będzie twa pewność, tem jaśniej odczuwać będziesz w sobie wolę
ducha.
----------------------
Droga ucznia.
Mógłbyś długie dni i noce spędzić w jednym domu z „mistrzem”, a jednak trudno ci
będzie rozpoznać go jako „mistrza”, albowiem jedyny Mistrz, którego „pochodniami” są jeno
wszyscy „mistrze” tej ziemi, dobrze poukrywał znaki, któreby ich czyniły poznawalnymi.
Nie ukrywają oni przed wami tego, czem są wistocie.
Że działają oni istotnie, poznacie, wędrując po drogach, które wam oni ukazują.
Jeśli patrząc zbliżyć się chcesz do tej wysokiej Społeczności, tedy bacz, aby osiągnąć w
sobie samym ten stan, w którym żyją ci mistrze o „jednakiem oku”.
Nie wcześniej przejmiesz w sobie ich wieść, jak w owym dniu, w którym osiągniesz po
raz pierwszy najwewnętrzniejszą, bezwolną ciszę, pełną pewności, pełną ufnej beztrwogi.
Atoli wypróbuj siebie samego, abyś nie przyjął złud swoich snów za prawdę i
rzeczywistość!
-----------------------
Zakończenie.
Oby światło wieczności, które uczy cię poznawać tę księgę jako gwiazdę przewodnią,
dosięgło rychło twego serca, nie będąc przedtem zaciemnione w umyśle i zniszczone przez
chmury myślenia!
Oby rozwiało ono mgłę głupoty, która chce ukryć przed okiem twej duszy nas,
Świecących Praświatła!
Błogosławieństwo i nowa moc niechaj spłyną na ciebie ze słów tej księgi!
-------------------------
Z krainy Świecących.
W duszy twej jest maleńka furtka, mniejsza, niż pyłek słoneczny. Kto przejdzie przez
nią, wędrować będzie mógł w dalekie krainy, nie wyruszając z domu swego...
A najdawniejsze czasy będzie mógł dzisiaj przeżywać.
--------------------------
Próg.
Przybywszy do owej świątyni, gdzie miał otrzymać święcenia, zapytał uczeń swego
mistrza:
„Powiedzże mi wreszcie tutaj, o Pewny, kim jesteś wistocie - ty, który umiesz nad
wszystkiem w sobie panować i który przez nic nie jesteś opanowany?!”
Wówczas rzekł mistrz:
„Jestem jak ty, człowiekiem, atoli tem, czem byłem, zanim się stałem człowiekiem, tem
stałem się dopiero, kiedym jako człowiek przezwyciężył sen ludzi.
Wówczas dopiero stałem się mistrzem swych sił, kiedym pokonał sen, który w uwięzi
trzyma ludzi tej ziemi.
Pytasz, kim jestem, tedy ci powiadam:
Ja jestem - JA sam!”
„Ty sam?” - zapytał tedy uczeń - „ty sam? - jakże mam to sobie tłumaczyć!”
„O mój chela” - odparł „guru”, bowiem znajdowali się oni w głębokich Indjach, gdzie
ucznia nazywa się „chela”, a mistrza „guru” lub „ojcem” - „jakże wiele muszę przed tobą na
zawsze zamilczeć, jeśli sam tego nie odnajdziesz, i jakże wiele mam ci jednakże tutaj do
powiedzenia!
Jestem panem swych sił, bowiem stałem się sobie samo-siłą tych sił.”
„Tedy proszę cię, ojcze, powiedz mi coś o siłach, których samo-siłą się stałeś” - rzekł
uczeń.
A mistrz odparł:
„Słuchaj, umiłowany w świetle, i pojmij dobrze w swem sercu:
Kiedy wy ludzie mówicie: widzimy świat ten okiem naszem, czujemy i dotykamy go,
zwiastuje nam go nasze ucho - wówczas mówicie o maleńkiej cząstce świata.
Atoli ja znam cały świat!
Ja „widzę”, „słyszę” i „czuję” więcej niż wy!
Ja żyję w całym świecie, który stworzony jest ze „światów”, podobnych waszemu, i
wszystkie „światy” w sobie zawiera.
Splecione wzajem ze sobą - wzajem się przenikając, znajdują się wszystkie te światy w
jednem miejscu.
Ukryty w waszym świecie - pokryty jego formami - znajduje się świat owych sił
duchowych, których ja jestem „samo-siłą”.
Pratwórczo i burząc przez tworzenie działają owe siły.
Bezsilne są one same przez się, ale „samo-siła” jednego jedynego, kto sam się nią stał,
napełnia je życiem i przez niego stają się one wysokiemi mocami.
Potęgę tych mocy odczuwają wszyscy żyjący na tej ziemi - królowie i żebracy - ale
wszyscy oni nie przeczuwają, skąd dosięga ich potęga ta...
Nie wiedzą tego, bowiem śpią, a sen otula ich gęsto.
Lecz słuchaj dalej, ty, który chcesz się stać czuwającem uchem i widzącem okiem
światów!
Spleciony i pogrążony w świecie, który wydaje się wam jedynym „światem”, i podobnie
spleciony ze światem tych „sił ognia”, znajduje się świat czystego światła, który płodząc
przenika wszystko.
Te zaś trzy światy piastuje w sobie, przenikając przez nie i wszystkie w sobie
rozpoznając, tworząc, zachowując i gwoli ciągłego przekształcenia burząc, jedyny Potężny,
który sam tylko zna swoje „imię”...
Nie nazywamy go żadnem słowem naszych języków, bowiem żadne słowo ziemi tej nie
mogłoby go objąć.
Nam objawia się on jeno w milczeniu. Z niego i w nim żyje człowiek, który się stał
„okiem światów”.
Przez niego jest samosiła panią „sił ognia” i wszelkiej mocy, zawartej w siłach tych.
Możesz go nazwać również „Potężną”, bowiem w tem, co słowa moje z trudem oddać
usiłują, zawarty jest od prawieków mężczyzna i kobieta.
W prapoczątku istot, zwących się „ludźmi”, powstawał „człowiek” w wieczystem
płodzeniu z „mężczyzny i kobiety” w duchu, władcy „samosiły”, pana wszelkich mocy.
Atoli gdy owe siły ognia, płonącego bez płomienia, ukazały człowiekowi jego moc, jego
niesłychaną wielkość i potęgę, zapomniał on o swem wysokiem władztwie i uląkł się własnej
mocy.
„Trwoga” jest „grzechem” człowieka!
Z trwogi przed siłami, których był panem, „upadł” człowiek z jasnych wyży!!
Bacz, oto poznałeś przyczynę wszelkiego zła na tej ziemi, bowiem nietylko człowiek,
lecz cała przyroda podległa jego upadkowi i jest teraz jako trzoda bez pasterza.
„Porządek”, istniejący w niej, jest porządkiem, nie uznającym więcej „ducha” za pana,
jest tylko pozostałością owego porządku, który ongiś „duch” powierzył „człowiekowi”, gdy
jeszcze człowiek nie był „upadł”.
Zdumiony stajesz dzisiaj przed „cudami natury” i nie domyślasz się nawet, że wszystko,
co widzisz, pochodzi z twojej utraconej teraz „woli ducha” i że byłoby to daleko jeszcze
„cudowniejsze”, gdyby „natura” mogła cię dziś jeszcze uznać za pana.
A oto musi ona działać dalej, jak mechanizm, który nakręcono.
Ty jedynie możesz ją kiedyś „wyzwolić” z tego, choćby to miało trwać jeszcze miljony
lat.
Lecz nie sądź, iż ta maleńka planeta, na której żyjesz, sama tylko ponosi skutki twego
upadku!
Cały fizycznie dostrzegalny obszar światów ze wszystkiemi jego słońcami i planetami ty
jeden skazałeś na życie bez „Boga”, bowiem owo Prapotężne i Jedyne, o którym mówiłem
pierwej, powierzyło niegdyś tobie jednemu - „człowiekowi”, całą moc rządzenia w mądrości
wszystkiem, co żyje w postaci „materji”.
Że zaś wszystko pochodzi z „Prapotężnego”, tedy mimo twego upadku nie może ono
zniszczeć w chaosie i zachowuje ów porządek, który mu dało „Wszechpotężne”, by „człowiek”
z tego porządku przez wolę ducha mógł znowu wzwyż iść w tworzeniu.
Przez całe „stworzenie” idzie „rysa”, której żaden „Bóg” naprawić nie zdoła, bowiem
tylko „człowiek” od prawieków posiada moc odbudowywania tego, co sam zburzył.
A słuchaj dalej o losie „człowieka”, o owym losie, który nie mógłby być powstrzymany,
gdyby nawet jeden tylko z ludzi duchowych niegdyś mu był podpadł, jak obwieszczają
symbolicznie księgi święte.
Los ten idzie z pokolenia w pokolenie, zwiększa trwogę i umacnia „winę” w każdem
nowem pokoleniu.
Tak oto upadł „człowiek” z wysokości swej mocy i wieczystej wielkości i związał się -
ze zwierzęciem, które jest tylko skażonym obrazem jego istoty.
To, co nazywacie „praludźmi”, były to owe „zwierzęta”, z któremi zjednoczył się „pan
ziemi”, gdy z trwogi odpadł od wysokich słońc.
Atoli siła wyży niezupełnie go opuściła.
Żyjąc sam z siebie, przenikając ciało zwierzęcia, ukryty przed samym sobą w zwierzęciu,
przeczuwa jednakże swą „samosiłę”, jako obcą, wyższą istotę.
Zwierzę stało się ucieczką upadłego, kiedy się błąkał bez ojczyzny; bowiem ojczyzna nie
znała go więcej, a ciało zwierzęcia stało się dlań także jaskinią odkupienia.
Gdy tylko świecić w nim poczyna „samosiła”, triumfuje on w zwierzęciu, a cała chuć
zwierzęca ciemnieje dlań w tem świetle.
Dlatego pożąda w zwierzęciu gwałtownie tego Światła, a z każdym nowym promieniem
rośnie też jego pożądanie światła.
Niektóre z tych istot, które się dzisiaj zwą „ludźmi”, kiedy ich duch wzmocniony został
przez długotrwałą mękę zwierzęcości, póty dążyły naprzeciw światłu, aż światło mogło ich
znowu na trwałe oświecić, a przez to stała się „samosiła” na nowo ich udziałem.
Stali się oni pierwszymi pomocnikami swych braci, śpiących w zwierzęciu.
Stali się znowu na ziemi „wiedzącemi oczyma światów”.
Opanowali znowu z płomiennym zapałem „siły ognia”, które im służyły.
Jednym z tych jestem i ja!”
„Czy wiesz tedy teraz, kim jestem?!” - zapytał po tych słowach mistrz.
„Tak, panie!” - rzekł chela, jakby budząc się ze snu - „zdaje się, iż domyślam się już, kim
jesteś, ale wyjaśnij mi - czy to twój ojciec dał ci w dziedzictwie taką siłę ducha, czy też ciało
matki obdarzyło cię takiem poznaniem?
Wybacz mi!
Wiesz, iż kłonię się przed tobą we czci, lecz oko moje nie może zapomnieć, iż widzi
przed sobą li tylko człowieka, człowieka podobnego do innych ludzi we wszystkiem, co
poznawalne jest zewnętrznie.
„Głupcze!” odparł mistrz - „sądziłem, że pytasz o mnie, że chcesz wiedzieć, kim ja
jestem - a ty pytałeś pewnie o zwierzę, które mi tu służy jeszcze za pokarm i pożerane jest
przeze mnie!!...
Skąd mam to, co dały ci słowa moje, o tem powiedziałem ci, ale ty nic z tego nie
zrozumiałeś, bowiem leżysz jeszcze w śnie głębokim.
Wiedz, iż słowa moje dały ci wiedzę w Praświetle, a tylko ten, kto posiada w sobie
„samosiłę” osiągnąć może „wiedzę w Praświetle”!
Lecz teraz - teraz powiedz mi ty, kim ty jesteś? - albowiem prawo wymaga, bym zadał ci
to samo pytanie, które ty mnie w tem świętem miejscu zadałeś.
Kim jesteś ty - którym wiele jeszcze włada, a który nad niewiele czem umie panować?!”
„Mistrzu, pytasz mię twardemi słowy o to, co ty jeno mógłbyś mi powiedzieć.
Ja - nie wiem tego jeszcze!”
Atoli mistrz rzekł:
„Żaden człowiek nie był tak czelny jak ty!
Jakże mogłeś wkroczyć do tej świątyni - do tej świątyni, która nie wypuszcza nikogo, kto
nie znajdzie na moje pytanie odpowiedzi?!
O ty nieszczęsne nic!!
Jeśli nie jesteś dość mądry, aby dać odpowiedź, tedy niechaj pytanie moje zbudzi twój
rozum, aby te mury nie oglądały twej zguby!”
Zaledwie panując nad swym głosem ze wzburzenia i drżąc na całym ciele odparł chela:
„Ty, który kochasz wszystko, co żyje - jakżebyś mógł kazać zabić swego ucznia, jeśli
musi ci on tu pozostać dłużnym odpowiedzi?
Może naprawdę jestem - „niczem”, jak powiedziałeś, może twe słowo zawiera w sobie
ukryty sens”.
„O chela mój”, rzekł na to mistrz głosem zimnym i z gorzką drwiną - jesteś „niczem”
nietylko w tajemnem rozumieniu, ale i w zwykłym sensie słowa!
Nie widzę niczego, czemubym mógł dać wysokie święcenia, dopóki ty sam nie wiesz,
kim jesteś...
Przedtem stał tu jeszcze mój chela; teraz nie widzę „niczego” i mówię do „niczego”.
Tedy zawołał uczeń jak w gorączce:
„Mistrzu!... Guru!... drwisz z chela swego!! Chcesz mię zgubić!!
Mówisz, jak nigdy dotąd nie mówiłeś!
Wiesz, kto stoi przed tobą!! Wiesz o tem lepiej, niż ja!
Wiesz, iż to wy przywołaliście mię, inaczej nie stałbym w tem miejscu!”
„Któż to jest, kto lży mię tutaj?” - odparł wzgardliwie mistrz.
A uczeń zawołał tak głośno, że głos jego niby chór demonów odbił się przeraźliwie od
sklepień:
„Ja jestem, którego nie chcesz poznawać więcej! Ja, twój Chela!!
Kimże innym mam być, jak nie tym, kim jestem!!!
Ja sam mogę przecież być tylko sobą samym!!!”
Gdy uczeń wykrzyknął ochrypłym głosem te słowa, opuściły go nagle zmysły i padł jak
martwy na ziemię.
Wreszcie - po długim i głębokim śnie, zbudził się.
U łoża jego, na które przeniesiono go omdlałego, stał mistrz.
Uczeń rozejrzał się wokół siebie, nie poznając miejsca, w którem się znajdował, bowiem
była to jedna z tajemnych komnat świątyni.
Spostrzegł mistrza i ujrzał, iż oblicze jego promieniowało wewnętrzną radością.
„Wstań”, rzekł mistrz głosem pełnym miłości, „wstań i wkrocz teraz na pierwszy z
siedmiu stopni, które cię powiodą do sanktuarjum świątyni! Tam zdobędziesz siłę, której
posłuszne muszą być wszystkie siły ognia. Wytrzymałeś oto dzielnie próbę progu, bowiem po
raz pierwszy stało się każde włókno twego ciała - słowem!
Przedtem żywa była tylko głowa i serce.
Teraz oto, w krzyku twej trwogi śmiertelnej zbudziło się wreszcie całe twe ciało do
prawdziwego życia.
Teraz oto osiągnął „człowiek” w zwierzęciu - siebie samego, i już wiesz, kim jesteś!”
Uczeń słuchał tych słów, nie wiedząc, co się z nim dzieje.
Na wpół wątpiąc jeszcze pochwycił dłoń mistrza i rzekł:
„O guru! Jakże wielkie jest jednak twe serce! Co mam czynić, aby ci okazać swą
wdzięczność?”
Atoli mistrz potrząsnął głową i rzekł w zupełnym spokoju:
„Wejdź na stopnie! A kiedy znajdziesz to, czego wielu szukało, a co nieliczni tylko w
każdym okresie znajdują - wówczas - spotkamy się znowu...
Kto dojrzał do znalezienia, ten tutaj znajdzie.
Jeśli natomiast siły duszy z zamierzchłej przeszłości, które się w tobie zjednoczyły, nie
wykazują jeszcze kosmicznej „liczby”, która jest wymagana, tedy i teraz jeszcze nie ujdziesz z
tych murów, które z taką pewnością zwycięstwa przekroczyłeś.
Opuszczam cię oto! Może - ujrzysz mię znowu! Jesteś jeszcze przed ostatnią próbą...”
Poczem w milczeniu powiódł go mistrz przez długie i kręte, ciemne przejścia, i w
milczeniu opuścił go, gdy dotarli do wąskiej hali siedmiu stopni.
Sam musiał teraz uczeń próbować wchodzić na stopnie...
Z mocą, w skupieniu, z wolą żelazną udało mu się dosięgnąć wyży pierwszego stopnia.
Na każdy dalszy stopień trudniej było dotrzeć, niż na poprzedni.
Często groziło mu, iż siły go opuszczą.
Zaś najwyższy ze stopni wymagał odeń rzeczy prawie niemożliwej.
Stopień ten był - tak wysoki, jak on sam ze wzniesionymi rękoma...
Ostatnią siłą musiał go zdobyć, aby się ostrzeżenie mistrza nie stało prawdą.
Nareszcie - cel został mimo wszelkich trudności osiągnięty.
--------------------------
Pytanie króla.
„Wyjaśnij mi, o nieśmiertelny”, rozpoczął król, „czemu mądrość każdego mędrca jest
inna?
Jeden jak i drugi nazywa swą naukę prawdą, a jednak nauki ich są odmienne.”
„Wszyscy nauczają tego samego”, rzekł ów, o którym mówiono, iż osiągnął wielkie
zjednoczenie.
„Wybacz, wielki nauczycielu, że muszę ci zaprzeczyć”, odparł król.
„Przetrawiłem nauki wielu mędrców, a każda była inna. Jeden uznawał wiele narodzin w
wielu kolejno na ziemię przychodzących ciałach; inny natomiast mówił o wielu narodzinach w
jednem ciele, podczas jednego życia na ziemi.
Który z nich ma tedy rację?!
Dla jednego bogowie byli sędziami; inny natomiast stawiał przebudzonego człowieka -
ponad bogami, a prawdziwy yogi - jak mi powiadano - może nawet bogom rozkazywać.
Jakże to wszystko pogodzisz?”
„We wszystkich tych naukach mowa jest o jednej prawdzie”, rzekł mędrzec.
„Jakże mogą wszystkie te nauki rozmaite rzeczy obwieszczać, jeśli kryją w sobie jedną
tylko prawdę?” zapytał król.
A yogi odparł: „Wielki królu, posłuchaj mej przypowieści!
Pewnego promiennego dnia siedział mistrz wraz ze swymi uczniami na brzegu morza.
Najmniejsza fala nie mąciła bezbrzeżnej tafli, a kopuła nieba błyszczała jak wielki turkus
w skarbcu.
Tedy prosili uczniowie mistrza, by siadł z nimi do łodzi, a oni ujmą wiosła w swe dłonie,
aby siebie i jego zawieźć na otwarte morze.
Mistrz wsiadł do łodzi, a uczniowie pchnęli wiosła. Wkrótce ląd znikł z ich oczu.
Kiedy się zatrzymali pod naciągniętym żaglem, rzekł mistrz:
„Pragnę was wypróbować, czy widzicie to, co ja widzę.
Powiedzcie mi więc, co widzicie!”
Tedy ujrzał jeden obraz swój na gładkiem zwierciadle morza i dziwił się, jak wiernie i
bez skazy odbija go ono.
Drugi spojrzał na wodę i znalazł kres jej tam, gdzie stykało się z nią sklepienie nieba.
Zachwycony był tedy dalą morza i w zachwyceniu słowami pełnemi czci sławił jego
bezgraniczność.
Gdy zaś trzeci miał mówić, opowiadał o gromadzie ryb, otaczających łódź, i z miłością
opisywał ich kształty i wielobarwne szaty.
Tak tedy mówili o różnych rzeczach, znajdując się jednak na jednem miejscu.
Kiedy zaś czwarty opowiedział o świetle, które opromienia wszystko, i głośno, w
ozdobnych słowach wieścił chwałę kopuły gwiezdnej, spojrzeli uczniowie w oczekiwaniu na
mistrza...
Atoli mistrz rzekł:
„Widzę słońce i widzę światło. Widzę dal i widzę żyjątka morskie, otaczające łódź naszą.
- Widzę też siebie samego w zwierciadlanej tafli - ale... widzę więcej!
„Powiedz nam, co widzisz, o guru!” prosili uczniowie. A mistrz rzekł:
„Czyż nie dość mówiłem wam o tem? Od wielu miesięcy mówię wam, co widzę, a wy
nie wiecie tego jeszcze?”
Tedy zawołali wszyscy:
„Nigdy jeszcze, mistrzu, nie wyjeżdżaliśmy społem na morze, a ty twierdzisz, iż mówiłeś
nam o niem?”
„Czyż powiedziałem, że mówiłem o morzu, czy też mówiłem o tem, co widzę?” - odparł
mistrz.
I tak oto mówił dalej:
„Zawieźliście mię na morze, bowiem mniemaliście, iż będę wam oto o morzu mówił...
Atoli morze opowiada samo o sobie, i gdyby było wokół mnie tysiąc uczniów, tedy uszy
moje usłyszałyby tysiąc opowieści morza w mowie ust człowieczych.
Ale czy w lesie palmowym jest inaczej?
Albo na lodowatych szczytach dzikich gór Himavatu?
Las i góry takoż opowiadają same o sobie, i nie trzeba mi pytać was, jeśli chcę usłyszeć
ich „opowieści”...
Atoli od was chciałem usłyszeć to, co widzę na każdem miejscu, o każdym czasie, a co
jednakże jest poza czasem i przestrzenią.
Kto to widzi, ten zapomina przy tem „opowieści” nieba i morza, gór i lasów - i takoż
opowieści człowieka na tej ziemi...
Szukacie jeszcze nazewnątrz, bowiem wasze wewnętrzne królestwo nie ma jeszcze
„słońca” i dlatego jest ciemne.
Gdy się jednak kiedyś staniecie królami swych królestw, wówczas wszystko, co leży
„zewnątrz”, będzie wam winne haracz i przyjść będzie musiało do was, gdy tego zażądacie.
Czekajcie tedy, aż się staniecie panami, bowiem jeśli jako żebracy wyruszacie w świat,
daje wam każdy tylko to, co chce dać!”
A że król nie pytał go więcej, podniósł się yogi i udał do pobliskiego gaju, gdzie stał
namiot jego.
Atoli król naradzał się w sobie, czy może się sam stać widzącym prawdę.
Po chwili przerwał swe rozmyślania i rzekł do siebie samego:
„Kto wie, czy mnie prawda ukazałaby się odsłonięta? Mam tylu mędrców w swoich
krajach, a w lasach swych mogę każdej chwili pytać yoginów i „świętych”.
Mnie, królowi, muszą wyjawić swe najczystsze poznanie, a ja mogę je oceniać wedle
swego uznania.
Pocóż mam sam oglądać prawdę naocznie?
Może wówczas moja prawda wydałaby się mnie samemu niepewną, a kogóż mógłbym
zapytać, czy to jest prawda?”
I nakazał odjazd, dosiadł ulubionego słonia i radował się myślą o muzykantach i
tancerkach, którzy go oczekiwali w pałacu.
----------------------------
Wędrówka.
Uczeń, którego ojczyzna była w Krainie Zachodu, daleko od wielkich gór, na stokach
których mieszkał mistrz, zapytał właśnie o wielkiego Nauczyciela z Nazaretu i prosił mistrza o
pouczenie.
„W kraju mym”, mówił uczeń, „wielu jest słynnych nauczycieli, którzy nie wierzą, iż był
on prawdziwym człowiekiem i wysokim mistrzem, a sądzą, iż podanie tylko stworzyło jego
rysy.
Ty jednak, o wielki, mówiłeś do mnie często słowami, które celowo zapożyczyłeś z
ksiąg, traktujących o życiu i nauce owego męża.
Pełen byłeś czci, wypowiadając jego imię, a jeśli cię dobrze zrozumiałem, cenisz
wielkość jego duszy wyżej niżeli wszystkich, którzy kiedykolwiek kroczyli po drodze
zjednoczenia...
Dlaczego jednak nie widzę ciebie pośród tych, co się jego imieniem nazywają?
Dlaczego nie jesteś chrześcijaninem?!”
Tak pytał uczeń, bowiem nie wiedział jeszcze, czem jest prawdziwy „mistrz” tej ziemi.
Połączenie.
Kiedy przybyłem przed dom mędrców światła, począłem pukać u furty, ale nikogo nie
było, kto by mi otworzył.
Tedy smutek opadł mą duszę i znużony usnąłem pod progiem.
Gdy po bezładnych, przeraźliwych snach zbudziłem się wreszcie znowu, stał przede mną
mąż w odzieniu tuziemczem, który wiódł ze sobą zwierzę juczne, a zwierzę obładowane było
koszami, pełnemi świeżego chleba.
„Czego chcesz tu, cudzoziemcze”, spytał, - „czyż nie wiesz, że ta furta nie rozewrze się
przed nikim, kto przedtem nie wyszedł zza niej?”
Atoli ja odparłem:
„Biada mi, jeśli te słowa mówią prawdę, bowiem idę z daleka, jako że mistrz rozkazał mi
iść do tych, co mieszkają w tym domu, aby być przyjętym do koła ich Społeczności.
Tedy rzekł do mnie ów mąż:
„Bacz, i ja należę do tych, co tu mieszkają, a pragnienie twe znane jest memu duchowi,
ale powiadam ci jeszcze raz: progu tego nie przekroczył jeszcze nikt, kto pierwej nie umarł!
Ci jednak, co są wewnątrz, bez przeszkód wchodzą i wychodzą...
Jeśli tedy chcesz umrzeć, przeniesie cię to zwierzę jako martwego przez próg!”
„Jakżebym miał nie chcieć umrzeć”, brzmiała odpowiedź moja, „jeśli nie mogę inaczej
dostać się do Społeczności waszej?!
Zabij mię, abym w ten sposób przeszedł przez próg, albowiem wiem, iż po tamtej stronie
furty śmierć moja się skończy!
Czyż i ty nie zmarłeś był niegdyś, zanim przebyłeś furtę, a czyż nie stoisz oto żyw przede
mną?!”
„Niechaj się dzieje wedle woli twojej”, odparł mąż, i w tejże chwili uczułem, jak z ciała
mego uchodzi życie, jak świadomość moja zadrżała o mnie...
Ale zanim jeszcze zrozumiałem, że opuściłem już zupełnie swe ciało, poznałem nagle
siebie jako - jeden z owych chlebów, które leżały w koszach na grzbiecie jucznego zwierzęcia.
Chciałem wołać, ale nie mogłem.
Chciałem uciec, ale ciało stało się chlebem i nie poruszało się.
Tedy zmętniała świadomość moja, i tak musiano mię zapewne przenieść do domu i
położyć na stole, gdzie - jak wnet oprzytomniawszy ujrzałem - leżałem obok innych potraw
przed miską najstarszego z mędrców.
Nie długo tak leżałem - jak w ciężkim, ponurym śnie - gdy usłyszałem głos najstarszego
z mędrców, który mówił:
„Święty i błogosławiony niechaj będzie ninie chleb ten, który się chce stać pożywieniem
dla ducha wieczności!
Od tej chwili po wieki wieków niechaj będzie pożywieniem mego ukrytego Boga!”
Z temi słowy przełamał chleb, którym się ja sam stałem, na dwoje, i uczułem szczerbę w
swem ciele, jakby to moje ludzkie ciało zostało rozerwane.
Drżąc z bólu oczekiwałem zupełnego swego zniszczenia, ale nie mogłem już uciec przed
przemocą, której się z wolnej woli poddałem...
Moja świadomość siebie przyćmiła się znowu...
Ale nie długo trwać miało to przyćmienie; bowiem wnet powstała wokół mnie jasność,
jakiej nie znałem, jakkolwiek jasnem było owo światło, w którem mi niegdyś mistrz ukazywał
rzeczy trzech światów.
Takoż stało się, iż znalazłem się znowu w ludzkiem ciele i nie byłem więcej „potrawą”...
I oto: - przemówiłem! A to, co mówiłem, były to słowa najstarszego z mędrców.
Jego ciało stało się mojem, a duch mój nieoddzielnym od jego ducha.
Kiedy zaś mędrcy, Bracia jego, ujrzeli to, rzekli:
„Radość jest w kole naszem, bowiem nowy Brat narodził się nam, a ty, o Najstarszy,
który kujesz łańcuch wieczystej mądrości - ty młotem swoim zamknąłeś otwarty pierścień!”
Kiedy wyrzekł te słowa, uczułem, jak świadomość moja wyszła z jego ciała, gdy duch
mój pozostał z jego duchem połączony...
Ale wnet i duch mój w równej mierze jak moja świadomość poczuł się w starem ciele,
jednak nie było to to ciało, co pierwej - coś się w niem zmieniło, i potrafiłem teraz we wnętrzu
swego ciała widzieć, jak pierw tylko zewnątrz widziałem.
Kiedym się teraz podniósł, przyjęli mię mędrcy z niezmierną radością, jak kogoś, kogo
się długo oczekiwało.
A gdy wiedli nowopowstałego przez furtę do wnętrza, najstarszy z mędrców, upojony
Boskością, śpiewać począł pieśń, której słowa takie oto były:
„Żyj dla miłości,
Świeczniku światła,
Ucząc rozjaśniaj,
Pochodnio świata!”
A chór Braci moich pochwycił jego śpiew:
„Naucz się siebie rozpoznawać w świetle!
Nauczycielu miłości, gotuj swoje dzieło!...”
Ja zaś ujrzałem, iż podobnie jak Bracia moi noszę biały turban „Wiedzących” na głowie i
otulony jestem białym burnusem „Świecących”.
Atoli w duszy mojej było poznanie duchowe wszystkich tych, co zebrani byli wokół mnie,
tych, co przed nami mieszkali w domu mędrców i tych, co po nas mieszkać w nim będą.
Czułem ich wszystkich w sobie samym zjednoczonych, a ja sam byłem w każdym z nich.
Tako stałem się tem, czem jestem!
--------------------------
Wola radości.
*
Wszystko tworzące trwa w ciszy.
W sobie samym zgotuj siedzibę dla ciszy, aby ci się twój „Bóg żywy” mógł stać
przyjacielem i domownikiem!
Słowa te chcą duszę twą powieść do wielkiej ciszy.
*
Będziemy tu przez chwilę mówili ci o człowieku.
Od człowieka dotrzeć musisz do „Boga”, jeśli „Bóg” nie ma dla ciebie pozostać na wieki
- obcym!
*
Nie szukaj „Boga” w „utrapieniu swego serca”, jeśli chcesz naprawdę znaleźć w sobie
swego „Boga żywego” - albowiem spłodziła cię wola radości twego „Boga”...
Nie staraj się poznać swego „Boga” przez pytania, bowiem w najcichszem pytaniu woła
rozgłośnie zwątpienie...
Znajdziesz swego „Boga” li tylko w najgłębszej ciszy - umacniany przez cierpienie,
które przezwyciężyłeś - w woli radości!
*
Świadomą wolą odwracaj się od tych, co na błędnych ścieżkach z trwogi serc swoich
wołają o Boskość! - Bowiem nigdy nie mógłbyś znaleźć w sobie głębokiej ciszy.
Jeśli chcesz spotkać „Boga” w sobie, tedy musisz być sam z człowiekiem, którym
jesteś...
W najgłębszej swej ciszy staniesz się sam sobie pytaniem, i ty sam będziesz też sobie
odpowiedzią.
Ze sobą samym tylko możesz iść w wielką ciszę...
Sam tylko możesz znaleźć siebie tam, gdzie twój „Bóg żywy” stanie się w tobie
słyszalny!
-------------------------
Nauka.
Czyż i my sami nie jesteśmy tylko dziećmi, bawiącemi się w ten sposób?!
Wybieramy i odrzucamy, i tak czynimy przez lata i dziesiątki lat, aż do końca naszego.
Czyż pobudką nie jest nam ten sam bodziec, co każe dziecku bawić się muszelkami i
kamykami?
Tu pragnę zatrzymać się z tobą! W tem miejscu ujrzymy wschód słońca. Pocóż mamy
wśród nocy objeżdżać ziemię, goniąc za słońcem?
*
Oto znaleźliśmy już człowieka, który sam jest sobie pytaniem i odpowiedzią.
Wybieranie i odrzucanie - oto jego dzieło.
Nigdy nie spotkasz człowieka przy czem innem!
Co prawda później wskaże ci on wielkie przyczyny, kiedy go zapytasz, czemu coś czyni.
Atoli człowiek nigdy się tak bardzo nie okłamuje, jak kiedy chce własne czyny
wyjaśniać...
*
Ta sama głębia jest źródłem popędów do zabawy dziecka i do wszelkiego czynu.
Tu jak i tam jako najgłębszą przyczynę odnajdziesz wolę radości...
Jest ona ostatecznem rozwiązaniem dla wielu „zagadek”. Sam byt człowieka zrodzony
jest z niej.
*
Wszystkie twe myśli i czyny są dla cię „muszelkami” i „barwnemi kamykami”.
Wedle swej własnej wartości wybierać będziesz i odrzucać.
Poznasz wnet, iż wiele trzeba odrzucić, bowiem nie może służyć do trwałej radości.
...Wiele „barwnych kamyków” gromadzisz w domu, a oko twe raduje się niemi na krótki
czas.
Lecz potem nuży cię zabawa.
Uczysz się odróżniać wartość.
Drogocenne kamienie chciałbyś znajdować i perły prawdziwe, a nie tylko puste muszele
i barwne krzemienie...
*
Początkowo opuszcza cię odwaga, bowiem widzisz, jak pierwsza twa radość umiera z
tem poznaniem.
Ponuro ślizga się oko twe po piasku... ale oto: - coś błyszczy tam pośród krzemieni!...
Śpiesznie odrzucasz precz barwne kamienie, aby podnieść to, co tak błyszczy: - znalazłeś
swój pierwszy kamień drogocenny!
...Od tego dnia stałeś się mądry! Nie dadzą ci już radości krzemienie, które tylko
błyszczą, póki je morze zwilża.
Od tego dnia poczniesz odrzucać wiele, co oku twemu błyszczy czarownie, i szukać
będziesz owych rzadkich kamieni, co wiecznie świecą...
Tego żąda wola radości.
Radości bez rozczarowań!
Radości bez przerwy!
Radości bez końca!
*
Zapytasz oto:
„Jeśli nauka ta głosi prawdę ostateczną - tedy nacóż jeszcze cierpienie?!”
Bacz:
Cierpienie jest warunkiem i rękojmią wszelkiej radości!
...Wszystko we wszechświecie żyje z biegunowych przeciwieństw.
Wyż i nizina, wielkość i małość, cierpienie i radość, prawda i fałsz - z tego żyje wszelkie
życie.
Bez cierpienia nie byłaby radość sobą, bowiem wszelka rozłąka i wszelki podział tworzą
cierpienie - zaś rozłąka i podział są konieczne, ażeby radość mogła okazać swe nieskończenie
rozmaite działanie.
Atoli twa wola radości niechaj widzi w cierpieniu kłamstwo i tak oto niechaj ci czyni
cierpienie bezwartościowem.
Cierpienie i radość zwalczają się wzajem.
Cierpienie i radość posiąść chcą twą siłę.
Cierpienie i radość chcą być przez ciebie cenione.
Ile dajesz radości, o tyle umykasz się cierpieniu - aże się ono kiedyś stanie niewolnikiem
i chętnym sługą radości twojej.
*
Nie radzę ci oczywiście uciekać tchórzliwie przed wszelkimi trudnościami!
Twa wola radości chce cię wieść często przez ponure wąwozy losu drogą krótszą do
świetlanych wyży...
*
We wszelkim bycie znajdziesz wolę radości przy pracy.
...Kształtu i miary chce wola radości, aby się radość mogła narodzić z miłości.
Miłość jest dążeniem do jedności wszystkiego, co „rozdwojone”
Miłość tylko zmusza nienawiść do usług.
Miłość jednoczy wszelkie przeciwieństwa.
...Z miłości tylko może wola radości spłodzić radość.
*
Bez miłości byłaby wola radości jak udręczony potępieniec.
Miłość daje jej cel i pewny kierunek.
Miłość jest to: wyrównanie biegunów przeciwnych.
Miłość rozpuszcza wszystko małe w wielkiem, wszystko połowiczne w całem.
Miłość łączy wartość z bezwartościowością wedle praw kosmicznych w wyższą jedność.
Wszelka „bezwartościowość” miła jej jest gwoli wartości, której musi służyć... Nie
istnieją izolowane „wartości” i „bezwartościowości” prócz myśli twoich.
„Wartość” i „bezwartościowość”, acz nierównego stopnia, wymagają się wzajem.
Wszelki wzrost żąda zjednoczenia nierównych części w „miłości”.
Tak dopiero powstaje to, co - trwa!
*
Ale oto widzisz, jak ludzie umierają, i pytasz:
„Gdzie jest tu to, co trwa?”
Pytaj raczej:
„Gdzie jest tu to, co przemija?!”
...Widziałem śmierć najukochańszych ludzi, a nic przemijającego nie znalazłem.
Widziałem jeno nowe połączenie „części”, jak daleko sięgał wzrok mego
„zewnętrznego” oka.
Któż ci pokaże tam, gdzie twoje oko zewnętrzne nie sięga, coś przemijającego?
Tam, gdzie nie sięga ono, nie sięgało i wówczas, gdy dostrzegalni jeszcze byli dla
zmysłów ci ludzie, którzy teraz zniknęli dla zmysłów twoich.
Zmysły objawiły ci tylko, że istnieje coś, o czem mówiło ci jedynie działanie w świecie
zmysłów.
Jeśli sądzisz, iż to, czego istnienie widziałeś, gdy jeszcze działało w sposób dostrzegalny
dla zmysłów, teraz zniszczało - tedy, zaiste jesteś tylko niewolnikiem swych zmysłów.
*
Podobnie żałoba po zmarłych pochodzi tylko z woli radości.
Zwodniczą jest ta żałoba, jeśli odjąć ci chce wiarę w istnienie tych, których twe oko
zewnętrzne już dostrzec nie może.
Siebie samego opłakuj, iż tak długo podlegałeś złudzeniu!
Wiedz także, iż radość ze zmysłowego w człowieku różna jest od radości z człowieka
samego.
Możesz już teraz pojąć, iż cała widzialność sama przez się nic nie oznacza - że jest ona
jedynie świadectwem wartości niewidzialnych.
Wszystkie najwyższe wartości leżą w Niewidzialnem!
Jeśli chcesz znaleźć najwyższą wartość „człowieka”, tedy szukać musisz w
Niewidzialnem przez swoje „Niewidzialne”, o ile szukać nie chcesz napróżno!
*
Widzialności wierzyć musisz wiele, ale nie wszystko!
Musisz się nauczyć uznawać widzialność, jako biegun przeciwny swej prawdy!
...Nie bylibyśmy tu na ziemi tem, czem jesteśmy, nie osiągnęlibyśmy tego bytu bez
niższej części woli, która tworzy siebie jako „widzialność”.
Niewidzialnie tworząca i widzialnie tworzona wola zjednoczona jest w nas samych.
Jeszcze nie zbliżamy się tu do wymaganego kosmicznie stosunku trwałego zjednoczenia
tych sił woli.
Wyzwolenie od „nadmiaru”,
uzupełnienie „niedomiaru” - oto zmiana, wymagająca „śmierci” ciała ziemskiego.
Nie krępowani więcej przez kształty, które się tylko zewnętrznemu oku zdają
rzeczywistemi, pozostaniemy jednakże w „widzialności”, każdy jako całość i siebie samego
świadom wreszcie w całości.
Ale do tego daleka jest jeszcze droga, a owa „zmiana” nie nastąpi w tejże godzinie, gdy
się „widzialność” oddzieli od twego „niewidzialnego”.
Jeśli chcesz „wiecznie” zachować siebie w sobie, tedy i wówczas jeszcze musisz działać
w dalszym ciągu, aż wola twa osiągnie ową równowagę, której wymagają prawa kosmiczne.
Pozostaniesz dla siebie widzialny przez owo „oko”, któremu twe oko zewnętrzne
zawdzięcza całą „zdolność widzenia”, ale będziesz co innego i inaczej widział, niżeli umiałeś
tutaj widzieć.
Twa wola widzialności kierować się będzie musiała na inne cele, aż z twoją wiecznie
niewidzialną wolą osiągnie równowagę, jakiej wymaga wieczyste prawo.
*
Nie znajdujesz drogi do tych, których zwiesz „zmarłymi”, bowiem ich „zewnętrze” stało
się „wewnętrznem”, twoje zaś „wewnętrzne” nazbyt jest jeszcze uwięzione w „zewnętrznem”...
Istnieje do nich droga, ale niezwykle rzadcy są ci, co potrafią na nią wkroczyć.
Kto wkracza na nią, musi sam drogę swą oświetlać - inaczej zbłądzi i zajdzie nie tam,
gdzie chce.
Noc i zamieszanie otoczyłyby go, ażeby się wreszcie sam pogrążyć musiał w nocy.
Ci zaś, co bezpiecznie mogą wkraczać na tę drogę, poświadczą prawdę moich słów...
Tylko ta jedyna droga może dać człowiekowi, który żyje jeszcze tu, w swem widzialnem
ukształtowaniu, bezwzględną pewność świadomego doświadczenia.
Wolny od „ekstazy” i z całą jasnością świadom samego siebie, może on jednocześnie
rozpoznawać przedmioty tego świata zewnętrznego oraz żyć z tymi, którzy dawno już porzucili
ciała ziemskie.
Kto nie jest do „sztuki” tej zrodzony, nigdy się jej na ziemi tej nie „nauczy”.
Pragnienie ujrzenia żyjących w śmierci bez tej sztuki naprowadziło człowieka na drogi,
ukazujące złudę za złudą.
W dusznych komnatach przywołują ludzie moce, które chętnie zjawiają się na zew i grają
„rolę” wyznaczoną im niemą wolą wzywających.
Co prawda, podobnie jak sami wzywający działają w ślepej niewiedzy, mogą też i istotnie
„zmarli” ludzie z niższych sfer popaść ślepo w błędne koło tych mocy i posłużyć ich chęci
zwodzenia, ale to, co na tej drodze można osiągnąć, gorsze jest jeszcze, niż wszelka
wątpliwość, zaś najczęściej działają owe siły same.
Nie w ten sposób staraj się posiąść wiarę w życie swych „zmarłych!”
...Zaledwie potrafisz siebie samego w swem wnętrzu rozpoznać, jakże się więc możesz
spodziewać, iż usłyszysz delikatne głosy tych, co odeszli?!
Napróżno szukać będziesz nazewnątrz „dowodów” na to, co tylko w najwewnętrzniejszej
głębi natury i tylko dla nielicznych dostępne.
*
Wieczne życie jest spoczynkiem i czynem.
Spoczynek i czyn są w wiecznej odmianie, jak przypływ i odpływ, w wieczystem morzu
stawania się wewnętrznego.
Wieczny spoczynek byłby prawdziwą śmiercią!
Atoli wieczny czyn byłby prawdziwem potępieniem!
Spoczynek i czyn, w miłości złączone - oto dopiero najwyższe życie duchowe.
...Błędnie tłumaczysz swoją tęsknotę, jeśli mniemasz, iż pragniesz „wiecznego
spoczynku”.
Tęsknota twa pragnie wieczystej radości w spoczynku i czynie.
Radość jest ludzkiem odczuwaniem boskiej doskonałości. Dlatego zgadzać się masz z
wolą radości!
Nie możesz pragnąć „nadmiaru” radości.
To, co jest ci już teraz spełnieniem w trwałej radości, nigdy nie może ci być odjęte.
*
Wszędy rozstawia przyroda swe drogowskazy. Atoli ludzie szaleją obok nich, jak
igrające dzieci...
Musicie się nauczyć baczniejszą uwagę zwracać na drogowskazy!
Dążycie jeszcze do rozkoszy i dajecie się pożerać chuciom, podczas gdy tylko radość
wiedzie do trwałego życia.
*
...Poznaj samego siebie!
Śpiąca była twa wola, zanim jeden biegun twej istoty wdarł się w widzialność...
Teraz jeszcze śni wola twoja...
Ależ coraz bardziej i bardziej budzić się będzie twa wola, aż kiedyś w radości i świetle -
wszystko posiędziesz wolą!...
*
Wszystkie tablice praw ustanowiła wola radości.
Sam jesteś „wolą radości”, musisz być posłuszny własnym prawom.
Tak tylko dotrzeć można do siebie samego w swym Bogu żywym!
Wszystko, co może zapewnić trwałą radość, służyć ci będzie.
Wszystko, co nie służy trwałej radości, musi ci szkodzić.
Atoli ty sam jesteś swym „sędzią”! Sam możesz się na długi czas „potępić” i sam możesz
podnieść się do najwyższej „błogości”.
Ale - jakkolwiek długo miałbyś błądzić - kiedyś będziesz musiał jednakże pójść za sobą
samym...
Gdy tylko rozpoznasz wówczas siebie samego po raz pierwszy, odnajdziesz siebie w
Boskości...
...Jeszcze dążysz „nazewnątrz” w pustą nicość! Jeszcze szukasz tysięcy celów
„nazewnątrz”!
Lecz kiedyś musisz jednakże zrozumieć, że tylko - ty sam możesz się sobie stać „celem”!
*
We własnej dłoni dzierżysz moc „wiązania” i „rozwiązywania”!
Jeszcze nie jesteś w sobie świadom swej mocy!
Oczekujesz jeszcze z „zewnątrz” tego, co tylko we „wnętrzu” stać się może.
Ale „zewnątrz” i „wewnątrz” stać ci się muszą jednem, kiedy rozpoznasz wreszcie siebie
samego w swem wnętrzu, jako „wolę radości”.
Długo uczono cię, iż tylko „udręczenie serca” i „skrucha” zbliżyć cię mogą do Boskości.
Nazbyt zawierzyłeś tym naukom i teraz oto lękasz się drogi do siebie samego!
Niechaj cię nie przeraża jasność słoneczna, co leży ponad nakazaną ci drogą niebieską!
Oko twe, które dotąd w mroku sądziło tylko, że widzi, będzie się musiało nasamprzód
przyzwyczaić do słońca, a z pewnością nauczy się też widzieć w świetle.
Kroczyć będziesz w mocy radości, gdy tylko znajdziesz siebie samego w woli radości.
W woli radości żyć będziesz nowem życiem!
W woli radości przeżywać będziesz siebie samego w swym wieczystym Bogu żywym!
-----------------------
Światło z Himavatu
-------------------------
Posłowie.
----------------------------------------------