You are on page 1of 149

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Sposobienie się do życia


Po s łu ch ajcie s mu tn ej o p o wieś ci, to , co wam o p o wiem, w g ło wie s ię n ie zmieś ci.
Za o k n ami co raz mn iej lu d zi, za to co raz więcej s tary ch g azet i zjełczały ch
o g ry zk ó w. Tramwaj k o leb ie s ię n a ws zy s tk ie s tro n y i led wo wy rab ia n a zak rętach .
Przed n im b ieg n ie mo to rn iczy , k tó ry n a b ieżąco u k ład a to ry . J ed ziemy i jed ziemy , za
ch wilę s k o ń czy s ię k u la ziems k a, zaczn ie s ię in n a g alak ty k a i b ęd ą s p rawd zać
p as zp o rty . Gd y b y wziąć s zp ilk ę, to my jes teś my n a jej k o n iu s zk u . Po d ró ż d o wn ętrza
Ziemi, d o jej s ameg o ś ro d k a. Od k ry ć trzeb a b ęd zie n o we k o n ty n en ty i p o s zu k ać
o d p o wied n ich s łó w. J ed ziemy jak w tran s ie, p ełn i o czek iwan ia n a to , co zas tan iemy .
Na h o ry zo n cie wid ać ju ż in d u s trialn e b u d o wle, jak ieś fab ry k i, p o rty , k o min y . Lu d zie
mają tu in n y k o lo r s k ó ry i in n e ry s y twarzy . Plemię Blo k o wcó w.
Żerań s k a wy s p a p ełn a k rzak ó w i tajemn iczy ch d o p ły wó w rzek i. Cała w s zu warach ,
zap ach u wo d n y ch ro ś lin i ro jący ch s ię ro b ali. Na p o zó r zg n iła i wilg o tn a, wewn ątrz
g o rąca jak lawa. Przewro tn a, zg u b n a.
W miejs cu , g d zie k o ty s zczek ają, a p s y b awią s ię mo tk iem wełn y , s tał d o m. Du ży ,
p rzy p o min ający b u n k ier s mu tn eg o wład cy . W mo n u men taln ej b u d o wli p o u k ład an o
lu d zi n iczy m zap ałk i w p u d ełk u . Setk i mró weczek ro iły s ię p o p iętrach , zajęte b y ły
s wo imi s p rawami. Ws zęd zie p is k i s k ro b an ie p azu rk ó w. J ak b y czło wiek ws zed ł
w ś ro d ek s zczu rzej k o lacji.
Przed b lo k iem s tał trzep ak p o malo wan y n a k o lo r o b d rap an y i rd zawy . Zwis ała
z n ieg o d ziewczy n k a. Sk arp ety miała d łu g ie i d ziu rawe, a twarz s zczerb atą
i n ieo b ecn ą.
– J ak s ię n azy was z?
– A k to p y ta?
– No , jak ci n a imię?
– Po mid o r!
M amy ją. To mu s i b y ć o n a.
J es zcze mo żn a n awiązać z n ią k o n tak t, jes zcze w p rzy s zło ś ć p atrzy ś miało s p o d
n ieró wn ej g rzy wk i. Przy jrzy jmy s ię jej u ważn ie, b o zaraz zn ik n ie.

Kawałek zb itej b u telk i. Sięg n ęła p o n ieg o , k ied y wracali z ro d zin ą z k o lejn ej n u d n ej
wizy ty . Ile lat temu to b y ło ? Dzies ięć alb o ty s iąc, czas to rzecz p o d ejrzan a, n ie wo ln o
trak to wać g o p o ważn ie. Wło ży ła d ło ń d o k ies zen i i mo cn o ś cis n ęła. Os tre k o ń ce
s zk iełk a p rzecięły s k ó rę i s u k ien k a zap as k u d ziła s ię k rwią. M atk a n a ten wid o k
zaczęła s wo ją litan ię. Sło wa n iczy m n atrętn a melo d ia z k atary n k i wb iły s ię w u s zy
małej J o li:
– J ak ja to teraz wy p io rę, p rzecież to n o wa k ieck a b y ła, czemu n ic n ie s zan u jes z,
p o k aż, g d zie cieb ie b o li? To ch y b a trzeb a b ęd zie zs zy wać, d o s zp itala jech ać. A jak
s ię zak ażen ie wd ało ? Dzis iaj n ied ziela i tru d n o ś ci ze s łu żb ą zd ro wia. Nie wy trzy mam,
mo je ży cie, d laczeg o ja, co s ię z to b ą, d ziewczy n o , d zieje. J ak s to is z, to tak , jak b y ś
ch ciała u s iąś ć, a jak s ied zis z, to ju ż lep iej, żeb y ś s tała. M iałaś g d zieś b iec, ale ty
wo lis z leżeć. Czemu n ie wy g ląd as z tak jak res zta d zieci w two im wiek u i czemu n ie
jes teś res ztą d zieci ży jący ch g rzeczn ie i s p o k o jn ie?
A J o lan ta o b racała d alej s wó j k o lo ro wy s k arb i co raz b ard ziej zacis k ała n a n im
p alce, aż n a ch o d n ik s p ły n ęły k o lejn e s tru żk i k rwi, wcale n ie czerwo n ej. Bard ziej
w k o lo rze n ieb a, k ied y zb iera s ię n a b u rzę.
M o g ła mieć ta ro d zin a in n e ży cie. Ale n ie miała.

Po cies zała s ię J o lan ta, jak p o trafiła, i w rzeczach b łah y ch , lecz ciek awy ch ,
o d n ajd o wała u lg ę i ch wile s zczęś liwe. A to s ię zag ap iła n a p rzejeżd żający p o ciąg ,
k tó ry d u d n ił p o d n o g ami jak o s zalały k o ń , a to n aciąg ała k o łd rę n a g ło wę i s łu ch ała
s zu mó w w u ch u . Od ry wała s terczące n itk i z o b ru s ó w i międ liła je w u s tach . Plu ła
z wy s o k o ś ci, n ie my ła rąk p o wizy cie w to alecie. Starała s ię rząd zić ś wiatem
w s p o s ó b s u b teln y i n iezau ważaln y . J ak to mó wią, ro b iła, co mo g ła, ab y u milić s o b ie
ży cie. Czas ami tu ż p o p rzeb u d zen iu s tawała n a p alcach i wy ciąg ając w g ó rę ręce,
d o ty k ała s u fitu . Nad n ią wis iał s p ęk an y ty n k b lo k u z azb es tu , k tó ry tężał p o k ażd y m
tąp n ięciu ziemi. Lu b iła s o b ie wy o b rażać, że k ażd a ry s a n a ś cian ie to jej włas n a
zmars zczk a. Patrząc n a s iatk ę p ęk n ięć, mo żn a b y p o wied zieć, że p o ch o d zi n awet
z czas ó w d in o zau ra. Wczes n a ju ra, p ó źn y trias . A n awet d alej, n awet b ard ziej w g łąb
h is to rii Ziemi.
Stara b ab a u więzio n a w ciele d ziewczy n y . Nie p rzes zk ad zała n ik o mu , jak
k ameleo n wtap iający s ię w o to czen ie. Kied y s tan ęła p rzy d rzwiach , n ie b y ło
s p o s o b u , ab y ją o d ró żn ić o d fu try n y . Przy s to le s tawała s ię k rzes łem, n a tle ławk i
o s ied lo wej – wy łaman ą d es k ą ze s terczący mi d rzazg ami. Kied y jech ała w win d zie, to
n awet ś wiatło s ię n ie zap alało – czy to ś cian a k ab in y , czy zag u b io n y o wad , k tó ry
wleciał i jed zie n a g ap ę? Ale wewn ątrz s ieb ie J o lan ta b y ła s zak alem. Stras zn y m
wężem b o a p rzek rad ający m s ię n iep o s trzeżen ie. M y liła tro p y , wś ciek ała s ię i n ie
zd awała s o b ie z teg o s p rawy . A k ied y s ię u s p o k ajała, to ws zy s tk o zd awało s ię
s traco n e. Niep iln o wan a wś ciek ło ś ć wy p aro wu je z czło wiek a i s zu k aj wiatru w p o lu .
Po tem zo s taje k łan ian ie s ię i u ś miech an ie, aż p o g ró b ty lk o d y g i n ó żk ą, jak ieś d o b re
u czy n k i.
M atk a miała p ełn o rad i p ró ś b :
– Dzieck o , ty s ię mu s is z u czy ć. Ro zu mies z? Nie ry s u j p o zes zy tach , b o tak n ie
mo żn a, i n ie n is zcz o łó wk ó w, b o tak n ie mo żn a. Ro zu mies z? Ch ciałab y m, ab y ś
p o jęła g ro zę ży cia i p o d ch o d ziła d o teg o zag ad n ien ia w s p o s ó b p o ważn y
i jed n o zn aczn y . Ucz s ię.
Kiwała g ło wą i zaraz b rała flamas try , żeb y s maro wać n imi p o k s iążk ach i n awet
tro ch ę p o ś cian ach . Nie lu b iła s ieb ie i k rzy wiła s ię n a s amą my ś l o s wo im zły m
zach o wan iu . By ć tak ą p o rząd n ą o s o b ą, tak ą d o b rą jak s io s tra cio teczn a.
– Ty lk o p o p atrz n a n ią! Uło żo n a, s ch lu d n a, u ś miech n ięta i n ies p rawiająca
p ro b lemó w. A ty ?
A o n a n ie. I czemu to tak , n ie mo że o jciec p as a zd jąć i wy tłu maczy ć, co trzeb a?
Niek o n ieczn ie, b o o jca n ie ma. Ro d zice s ię ro zwied li i s tan o wią teraz p rzed mio t
s p o łeczn y ch rep o rtaży o ro zb ity ch ro d zin ach . W tak im razie g d zie jes t matk a? Nie
mo że matk a meto d ą k ar i g ró źb zap ro wad zić p o rząd k u w ro ztrzep an ej g ło wie?
No wid ać n ie. Po za ty m ws zy s tk ie d zieciak i w b lo k u b y ły ro zb is u rman io n e
i k rn ąb rn e. Czy to jak iś wiru s b lo k o wis k , czy to jak aś zaraza? Całe k las y p ełn e
h u n cwo tó w i an an as ó w. Nau czy ciele h u rto wo s to s o wali k ary i czas ami aż p rzejś ć n ie
b y ło mo żn a p o k las ie, b o p o ło wa d zieci s tała w k ącie lu b p rzy tab licy , ro związu jąc
d o d atk o we zad an ia. Czy n au czy ciele ro b ili to z u k ry wan ą s aty s fak cją? Nie, a s k ąd .
On i p łak ali i k arali. Serce ich mo cn o b o lało , ale n ie b y ło s p o s o b u n a te u rwip o łcie,
czło wiek mu s iał g n o ić, ch o ćb y n ie ch ciał. Lu d zie b y li ju ż tak zmęczen i, że g d y b y im
p rzy n ieś ć p o rad n ik i p ed ag o g iczn e, to b y n ajwy żej zd zielili n imi p o g ło wie. Dn i
ciąg n ęły s ię jak g u ma d o żu cia, p rzy k lei s ię tak a d o p o d es zwy b u ta i s p o waln ia
k ro k i. Dzieciak i k ręciły s ię w ławk ach i maru d ziły :
– Będ ą te zmian y , a id ą ju ż te zmian y ?
– Nic n ie id zie, n ic n ie p rzy jd zie. Nawet Święty M ik o łaj, b o b y ły ś cie tak ie
b ezn ad ziejn e, że i Święty Szatan was n ie o d wied zi. Nie zad awajcie p y tań , o d rab iajcie
lek cje, b o iry tu jecie b ied n y ch d o ro s ły ch p atrzący ch n a b ied n e d zieci, k tó re s ą tak
b ied n e, że w ich s wetrach mies zk ają my s zy , a w fartu s zk ach mo le.
Tak i to b y ł czas , w k o lo rze ro zg o to wan y ch ziemn iak ó w.

Raz o b u d ził J o lk ę o d g ło s p y rk o czący ch warzy w. Te ws zy s tk ie b u raczk i, s zp in ak i


zn alezio n e w p iwn icy . Te wy s tan e w k o lejk ach ceb u le z n alo tem p leś n i. J u ż
wied ziała, że p rzez cały d zień b ęd zie w zły m h u mo rze. Co to za zap ach , czemu
ws zy s tk o p ach n ie jak mo k re liś cie, całe d zieciń s two jak zg n iła p rzy ro d a? Ro zk o p ała
k o łd rę i wy g ięła u s ta we ws zy s tk ie s tro n y . Żad en u ś miech , mo że fo ch .
Niek o n tro lo wan y p rzy p ły w s mu tk u . W tak ich ch wilach k o p ała s wo jeg o k o ta, k tó ry
p rzelaty wał o b rażo n y p rzez p ó ł d o mu . I n iech s ię ws zy s cy cies zą, że n ie k o p ała
mo cn iej, n iech jej b ęd ą wd zięczn i za p o s k ro mien ie zło ś ci. Ab y n ie zro b ić n ik o mu
k rzy wd y , p o s tan o wiła teg o d n ia p o cies zy ć s ię s zk iełk iem. Tak d łu g o s zu k ała g o
w p u d ełk u , aż zn iecierp liwio n a wy s y p ała ws zy s tk o n a b iu rk o . Wres zcie jes t –
zielo n y artefak t zn alezio n y p rzy ś mietn ik u o b o k d o mu b ab ci. Sk arb p rzy s y p an y
mu s zelk ami zn ad mo rza o raz k o ralik ami o d k o leżan k i.
J o lan ta o d wró ciła s ię d o o k n a. Pro mien ie s ło ń ca p rzes zy ły firan k ę i zielo n y filtr.
Złap ała o d b las k d io d y zamo n to wan ej n a k o min ie g ó ru jący m n ad b lo k ami
i zo b aczy ła p rzed ziwn e s n o p y ś wiatła k iero wan e z k o s mo s u n a zwy k łe mies zk an ie
w b lo k u p raco wn ik ó w Fab ry k i Samo ch o d ó w Os o b o wy ch n a Żeran iu . By ły jak
tajemn icze zn ak i wy s y łan e p rzez o b ce cy wilizacje d o n iep o rad n y ch Ziemian , k tó ry ch
n ie s tać n a fik u ś n e an ten y s atelitarn e, więc s zu k ają n a ś mietn ik ach k awałk ó w
ro zb ity ch b u telek .
„J ak ie to zn ak i, p o co n am o n e?”
J o lan ta n ie wied ziała.
Ty mczas em k o s mici s ied zieli w s wo im p łas k im s tateczk u i o b s erwo wali. Dziwili
s ię i o d wracali z n ies mak iem g ło wy . A lu d zie s wo je g ło wy zad zierali d o n ieb a
w o czek iwan iu n a mag iczn e zn ak i, k tó re s p rawiły b y , żeb y ch o ć p rzez ch wilę ten
ś wiat wy g ląd ał in aczej. Po n ieb ies k im n ieb ie latało UFO i zo s tawiało b iałe b ru zd y .
Krzy żo wały s ię o n e i p rzes zy wały ś wiad o mo ś ć, wy ty czając w n iej wy k lu czające s ię
ś cieżk i. J ak d ziwn e b lizn y w p amięci, n ad ające zn aczen ie k ażd emu s ło wu , k tó re
wy p o wiemy , k ażd emu czy n o wi, k tó ry p o p ełn imy , i k ażd ej my ś li, k tó rą b ęd ziemy s ię
b ali p o my ś leć p o raz d ru g i. Nieb o n ad b lo k o wis k iem p o o ran e we ws zy s tk ie s tro n y ,
ze s k łęb io n y mi ch mu rami n ach o d zący mi n a s ieb ie i zas łan iający mi s k arb y
ws zech ś wiata.
Nad b lo k o wis k iem n ie ma k o s mo s u , n ie ma czarn ej d ziu ry i k o n s telacji p lan et.
J es t ty lk o en erg ia p ły n ąca z ramy H, ty lk o azb es t i cemen t. Za to g łęb o k o w ziemi
u k ry te s ą o we s k arb y . Nie mo żn a ich wy k o p ać, b o s ą n iewid zialn e. Nie mo żn a ich
zn aleźć, ch y b a że s ię jes t u ro d zo n y m w b lo k u n a Ko walczy k a. Nig d zie in d ziej, ty lk o
tam. Na k o ń cu ś wiata, n a p o czątk u n o wej h is to rii.
Ab y ją zacząć, n ależy mo cn o wp atry wać s ię w s zczelin y międ zy p ły tami
ch o d n ik a. Kied y ws y p ie s ię d o n ich p ias ek , to mo żn a zo b aczy ć twarze n ieo b ecn y ch .
J o lan ta u s y p y wała s o b ie p ias k iem n a ty ch p ły tach twarz s wo jeg o taty . Na
p o cies zen ie.
Zn ik n ął p ewn eg o d n ia, jak zn ik ają lu d zie n a cały m ś wiecie. Stał n a p rzy s tan k u ,
z k tó reg o o d jeżd żała d o s zk o ły .
– Dru g ie ś n iad an ie wzięłaś ? Picie mas z? Zap n ij s ię p o d s zy ją i p o p raw s o b ie
p łas zcz.
By ła s ió d ma trzy d zieś ci, J o lan ta ws iad ała d o au to b u s u i żeg n ała s ię z tatą. M iała
n a s o b ie s p ó d n icę w s zk o ck ą k ratę z materiału p rzy p o min ająceg o k o c lu b miłą
n arzu tę n a wers alk ę.
– To p a, d o zo b aczen ia.
Ty lk o ty le mu p o wied ziała. On jej ty lk o p o mach ał. W ch wilach ważn y ch
i wzn io s ły ch czło wiek zwy k le mó wi rzeczy k o mp letn ie n ieis to tn e.
Tata n ie p o jawił s ię n a k o lacji i n ie p o jawił s ię ró wn ież n a d ru g i d zień . Nie b y ło
g o p rzez k ilk a d n i, ty g o d n i, k tó re p rzero d ziły s ię w mies iące. Patrzy ło n a s ieb ie
ro d zeń s two zd ziwio n e i n ie ś miało zap y tać matk i. A ta s tała p rzy o k n ie wy ciąg n ięta
jak s tru n a i p rzes tawiała cu k iern icę. M amro tała d o s ieb ie:
– M o że lep iej, jak b ęd zie s tała z lewej. Ch o ciaż n ie, wted y zawad zać b ęd zie
o g arn k i. M o że lep iej jed n ak p o s tawić ją n ieco z p rawej.
Kilk a ty g o d n i tak p rzes tawiała, n o ale ile mo żn a, czło wiek o wi ręce md leją o d
teg o s zu ran ia p o b lacie. I s tars zy b rat s ię w k o ń cu s p y tał, czy tata jes zcze wró ci.
A mama n awet n a n ieg o n ie s p o jrzała, ty lk o wy s zła z k u ch n i, p o tem z mies zk an ia.
Wró ciła w n o cy , b ard zo zzięb n ięta. Nic n ie mó wiła, twarz jej s ię zb ieg ła w jed en
p u n k t i zlała z czarn y m, u lu b io n y m g o lfem. W ch wilach ważn y ch i wzn io s ły ch
czło wiek zu p ełn ie n ie wie, co p o wied zieć.
Ale ju ż n a d ru g i d zień d u ralex aż ś wis tał w p o wietrzu . Latały talerze i mis k i,
a n awet n o że i wid elce. O ś cian ę, o p o d ło g ę, o k an t s to łu , o k an t d u p y p o tłu c to
ws zy s tk o , k ied y s ił n ie s tarcza, a d zieci ty lk o s ied zą i p atrzą. I jes zcze mają
p reten s je! Że n ie ma d ru g ieg o d an ia. Nie ma, b o d ru g ie d an ie k o jarzy s ię
z n ied zieln y mi o b iad ami, k ied y ws zy s cy jes zcze b y li taaacy s zczęś liwi. Grali w g ry
p lan s zo we i ś miali s ię z telewizy jn y ch p ro g ramó w s aty ry czn y ch . Ojciec s ad zał n a
k o lan ach có reczk ę i s y n eczk a. Swo ją M ałg o s ię i s wo jeg o J as ia. A matk a wy cierała
ręce o fartu ch i k rzy czała w p o b u d zen iu : „Des er, k o mu d es er?”. Nam d es ery d ajcie,
my to ws zy s tk o zjemy . Kis iel z ły żk ą k o n fitu ry , b u d y ń i g alaretk ę flu o res cen cy jn ą.
Zeżremy ws zy s tk o . Nawet ro d zicó w. I mama z tatą s ię cało wali n ad b latem s to łu
z ro zlan y m win em. Ten n ies zczęs n y d u ralex s tawiali n a s to le jak jak iś s y mb o l. J u ż
d o k o ń ca ży cia żaro o d p o rn e n aczy n ia k o jarzy ć s ię b ęd ą z ty m, co b y ło , ale ju ż n ie
b ęd zie. Z zu p ą p o mid o ro wą n alewan ą z miło ś cią. Któ ra min ęła, b o tak ju ż z n ią jes t.
Ro d zice zap ras zali d o jed zen ia. J ed zcie z teg o ws zy s cy n a p o ch wałę ro d zin n y ch
zwy czajó w i s p ajający ch ry tu ałó w. Wierzcie w to ws zy s cy .
Teraz s zk ło s k rzy p iało p o d k ap ciami, całe mies zk an ie w o k ru ch ach , zb ity d o wó d
n a n ieu d an y s cen ariu s z s zczęś cia. „Id ź p recz d o tej b ab y ”, k rzy czała matk a.
„Dru g ieg o d an ia n ie b ęd zie!”
Dlaczeg o lu d zie s ię ro zs tają? J o lan cie wy jaś n iała to jak aś p o d s tawio n a cio tk a.
J ed n a z ty ch , k tó re wid zi s ię p ierws zy raz w ży ciu , a o n e rzu cają s ię w ek s tazie d o
cało wan ia i s zczy p ią p o liczk i. Na jak imś p rzy jęciu p o wied ziała d ziewczy n ie, żeb y
n ie p rzejmo wała s ię ro zwo d em ro d zicó w. M ó wiła to n em ś wiato wy m, aż jej s ię
s reb rn e k o lczy k i zak o ń czo n e p erełk ami trzęs ły d o ry tmu .
– Niep rawd ą jes t, jak o b y lu d zie b y li ze s o b ą d o k o ń ca ży cia. Że to wś ró d s s ak ó w
jes t n iemo żliwe, zo s tało n au k o wo p rzed s tawio n e za p o mo cą p lan s z i wy k res ó w.
Dalej: lu d zie ro zs tają s ię, p o n ieważ miewają międ zy s o b ą ró żn ice o raz zn u d zen ia
ciąg ły m o g ląd an iem teg o s ameg o w telewizji. Bo ile mo żn a! W k o ń cu o n a s ię
zaczy n a b u n to wać i n a zło ś ć p rzełączać, a zn o wu ż o n k rzy czy , że ich n ic n ie łączy .
Nawet Dziennik. On a p rzes taje n o s ić o b rączk ę, b o ma n ib y u czu len ie n a zło to . No ale
n ie ma n a ś wiecie czło wiek a u czu lo n eg o n a s zlach etn y k ru s zec, to jes t p o p ro s tu
wy k lu czające s ię. Dalej: o n jej mó wi, że jes t g ru b a jak aś tak a p rzy p as ie. On a mu
mó wi, że ma zak o la n a czo le, żeb y s o b ie wcierał p o k rzy wę. Tu taj ju ż, n ies tety , n ie ma
co s zu k ać miło ś ci. To ty lk o k wes tia czas u , jak s ię jed n o z n ich zaczn ie ro zg ląd ać za
k imś ro zs ąd n y m i ro man ty czn y m. Za k imś lu b iący m o g ląd an ie w telewizji ty lk o
warto ś cio wy ch rzeczy . I tak b y ło z two im, J o lu n iu , tatu s iem. Że o n p o p ro s tu ch ciał
o d ży cia czeg o ś , co b y mó g ł s o b ie wk leić d o alb u mu z n ap is em „Przy g o d a”. On miał
d o teg o p rawo . Prawo lu d zk ie.
A J o lan ta my ś lała o lu d zk ich p rawach jej matk i. Załap ie s ię jes zcze n a jak ieś ?
Czy mo że zo s tały jej ty lk o o czy s zero k o o twarte ze zd ziwien ia?
Czas ami wy d aje s ię, że matk i mają tak i wewn ętrzn y p rzy cis k . Kto ś g o p rzy ciś n ie
i s ię zawies zają. Nie d o ciera d o n ich żad en s y g n ał z zewn ątrz. Są jak zamro żo n e
k o mó rk i. Kró lo wa Śn ieg u p rzejech ała n a s an iach p rzez p o b lis k ą M o d liń s k ą,
wjech ała win d ą i ch u ch n ęła n a matk ę. Ko n iec, matk a an i d rg n ie. Twarz jej zas ty g ła
w n eu traln ej mimice. Po d twarzą zawis n ął n ap is : „W o g ó le mn ie to n ie o b ch o d zi, b o
to n ie o mn ie i n ie mo ja h is to ria”. A w ś ro d k u b u rza z p io ru n ami i wy ry wan ie zęb ó w
b ez zn ieczu len ia.
Ech , zn ieczu len ie. Trad y cja p o ls k a n ak azu je leczy ć wewn ętrzn e b ó le s p iry tu s em.
A matk a J o lk i d b ała o trad y cję, b o tak ją ro d zice wy ch o wali. Flag a n a b alk o n ie, a w
b ark u wó d k a zamk n ięta n a k lu czy k . Na ws zelk i wy p ad ek .
Tata, k ied y jes zcze b y ł z n imi, też czas ami p ił. Zataczał s ię wted y o d fu try n y d o
fu try n y i mó wił n iemiłe rzeczy . J o lan ta o k ro p n ie s ię za tatę ws ty d ziła, b o w g łęb i
d u s zy u ważała g o za czło wiek a mąd reg o . M y ś lała, że tata to b ard zo ważn y czło wiek ,
d zięk i k tó remu lu d zie jeżd żą s amo ch o d ami. Że o n te s amo ch o d y n ie ty lk o s k ład a,
ale i wy my ś la. Więc k ied y wy mio to wał w łazien ce tak g ło ś n o , że aż s ąs ied zi w ru ry
s tu k ali, alb o s ik ał n a n o wo zak u p io n y o d twarzacz VHS, to J o la zamy k ała o czy
i wy b aczała. Na d ru g i d zień ry s o wali z tatą d ziwn e s tatk i k o s miczn e, k tó re ląd o wać
miały n a p o d wó rk u , p rzy p ias k o wn icy . Do ry s o wy wali lu d zio m w g azetach wąs y
i d ziu ry p o zęb ach . Łas k o tali s ię p rzez d ziu rawe s k arp ety .
Co ro b ić ze ws p ó ln y mi ry tu ałami, k ied y n ie ma ju ż tej d ru g iej o s o b y ? J ak
zap ełn ić n ieo b ecn o ś ć? Stać w o k n ie i p atrzeć, jak p tak i s rają p o p arap etach ?

No więc k ied y ro d zice b y li jes zcze razem, to razem też p o p ijali. A właś ciwie n a
p rzemian . M atk a zaczy n ała, k ied y k o ń czy ł o jciec, jak b y czek ała n a s wo ją k o lejk ę.
M ies zk an ie p o s p rzątan e, ch ło p o g arn ięty , n o – fajran t!
Zwy k le wp ro wad zen ie d o tematy k i alk o h o lizmu w ro d zin ie zaczy n a s ię tak : o to
wid zimy ro zwalającą s ię k amien icę o p alan ą res ztk ami ży cia, z k tó rej wy p ełzają
lu d zie. M ają jed en k ib el n a całe p iętro , wieczn ie zap ch an y . Na k o ry tarzu n ik t n ig d y
n ie wid ział żaró wk i, mo że d lateg o , że jes t zaws ze ciemn o . Sch o d y s zczerb ate, g ro żą
zawalen iem, ale n ik t z n ich n ie s p ad n ie, b o wcześ n iej d ach ru n ie mu n a g ło wę. Dach
b ez k o min a, b ez p ap y i b elek . Na n im właś n ie p rzy k u cn ęła b an d a d zieciak ó w
i o b rzu ca p rzech o d n ió w b u telk ami n ap ełn io n y mi mo czem. Z o k n a wy ch y la s ię
k o b ieta, wy g raża p ięś cią n ieb u i b ełk o cze: „J u ż ja wam, b o g o wie, d am! Niech n o was
ty lk o d o rwę, ws zy s cy ś więci!”. Den erwu je s ię k o b ita, że s ama p iątk ę b ach o ró w
ch o wa, a u rzęd n icy n ie ch cą jej d ać zas iłk u zd ro wo tn eg o , ch o ć n erwy ma w ro zs y p ce.
M u s i więc b rać wiś n ió wk ę n a k res k ę i p o p ijać ją n ajtań s zy m p iwem, k tó re ws ty d n a
s tó ł s tawiać. M u s i p ić, b o n a trzeźwo s ię n ie d a s p o jrzeć rzeczy wis to ś ci w twarz.
M o czy u s ta w alk o h o lu , p rzep łu k u je g ard ło i o d razu k rew p u ls u je, a o czy ro b ią s ię
s zero k ie. Tak ie wielk ie jak w b ajce o Czerwo n y m Kap tu rk u . Ty lk o że zamias t złeg o
wilk a jes t k o mo rn ik lu b d zieln ico wy , k tó ry też ch leje, b o ma s tres u jącą ro b o tę.
I tak to p ły n ą o p is y z marg in es u , p o k tó ry m zas mark an e d ziateczk i latają d zień
i n o c s amo p as , b o matk i p ijan e. M atk i p ato lo g iczn e. Ileż to rep o rtaży s p o łeczn y ch
n a ten temat n ak ręco n o , ile to s tary ch k amien ic wy s tąp iło w ro li g n iazd a n ało g u ?
Ty mczas em tak ie s ame h is to rie ro zg ry wają s ię też w in n y ch s cen o g rafiach . Ty lk o że
n ik t tam z k amerą n ie p ó jd zie, b o g o d o b lo k u n ie wp u s zczą. Zaraz b ęd zie: „A d o
k o g o , a g d zie, a p o co ? Tu ws tęp u n ie ma, tu lu d zie mies zk ają”.
Żad n a to b u jd a n a res o rach , że matk i p o g o d zin ach ch leją.
Bo jak to w o g ó le n a trzeźwo p rzy jąć. Weźmy p o ró d : wy p ch n ąć z s ieb ie ży weg o
czło wiek a. Przecież b ez alk o h o lu n ie d a rad y . Po tem n iemo wlak i mają k o lk ę,
ząb k o wan ie, raczk o wan ie. Rąb n ie s ię d wa k ielich y i d o p iero mo żn a to o g arn ąć. J u ż
n ie ws p o min ając o d o jrzewan iu , ty ch d ziwn y ch mu tacjach i p o lu cjach .
Ech , g d y b y n ie alk o h o l, to lu d zi b y w o g ó le n ie b y ło .
M atk i u s tawiają więc d rżącą ręk ą b u telk i n a reg ałach k u ch en n y ch i o d liczają
s ek u n d y . A wieczó r ciąg n ie s ię n iemiło s iern ie. J es zcze d zieck o n ie ś p i, jes zcze k o t
d o mag a s ię k o lacji. „Ach , u s p o k ó jcie s ię ju ż ws zy s cy , p rzes tań cie d o mn ie mó wić”.
Up rag n io n y relak s . Up rag n io n a b u telk a. Najp ierw k o b iety d b ają o p o zo ry . Ku p u ją
p ięk n e k ielis zk i, p rzy g o to wu ją ry tu ał d eg u s tacji. Po jak imś czas ie o twierają b y le
jak i alk o h o l ju ż p rzy o b ied zie i p iją łap czy wie, jak b y p rzeb ieg ły marato n ży cia.
Do lewają n iep ro s zo n e, z n ik im s ię n ie d zielą, b o p rzecież n ik t im n ie d o ró wn a
temp em. Po k ilk u mies iącach p o trafią wy p ić b u telk ę, p o tem d wie. Nawalić s ię
p rzy jemn ie. Są wted y zrelak s o wan e, a n awet s zczęś liwe. Zaczy n ają ro zmawiać,
wzru s zać s ię d ziećmi, p o p łak iwać n iek ied y z tej miło ś ci d o n ich . M ięś n ie s ię
ro zlu źn iają, twarz p o g o d n ieje. Przy ch o d zi o ch o ta n a s ek s . A p o tem s zy b k ie wy mio ty
i tęp y s en . I p o b u d k a o ś wicie, b o o rg an izm d o mag a s ię wo d y . J ak iejk o lwiek .
Węd ró wk a d o k u ch n i k o ń czy s ię p o łk n ięciem k ilk u tab letek p rzeciwb ó lo wy ch , k tó re
i tak n ie ratu ją o d k aca. Oczy n ie d ziałają, w g ard le p ap ier ś ciern y . Dzieci d o
p rzed s zk o la lu b s zk o ły , więc s zy b k i p ry s zn ic i mięto wy cu k ierek .
A p o tem co ? Trzeb a jak o ś p rzeczek ać d zień , s p ęd zić g o z s ieb ie n iczy m n atrętn ą
mu ch ę. M in u ty jak n a zło ś ć d łu żą s ię n iemiło s iern ie. Praca, zak u p y , o d b ió r d zieci.
I wres zcie p ierws za lu fa. Su b teln a, w fo rmie d rin k a. Po tem ju ż z g ó rk i. Dzień w d zień ,
mies iąc p o mies iącu . Więcej, s zy b ciej, p rzy g o ś ciach , w p o jed y n k ę, ws zy s tk o jed n o .
W zamy k an y m n a k lu czy k b ark u matk i b y ło s p o ro rad o ś ci. W p o d ś wietlan ej
k ab in ce p y s zn iły s ię s ło d k ie, lep k ie win a „Kad ark a”, węg iers k ie to k aje, s p iry tu s
(„Och , ty lk o d o s maro wan ia, n a p rzezięb ien ie”) i lik iery wy g ląd ające jak zawies in a
z k ału ży . Zwy k le wy b ierała to k aj. Wlewała d o s zk lan k i, b o k ielis zk i czek ały n a
wy jątk o we o k azje, i g merała w n im p alcem. Tak i miała zwy czaj: zamies zać p rzed
s p o ży ciem. Ro b iła tak n awet z g o rącą zu p ą czy h erb atą. Sk ąd s ię wziął ten mag iczn y
ry tu ał, n ie wiad o mo i n ieważn e. Pierws zy k ro k w n o wej s y tu acji mu s i b y ć o s tro żn y .
Ws zęd zie mo że b y ć fo s a p ełn a k ro k o d y li, w k ażd y m o k n ie mo że czaić s ię s n ajp er.
M atk a J o lan ty b ro n iła p rawa d o p icia jak n iep o d leg ło ś ci. J es zcze Po ls k a n ie
zg in ęła, p ó k i my p ijemy . A J o lan ta b awiła s ię p u s ty mi b u telk ami jak k ręg lami.
Kied y ś p o d czas tak iej zab awy d o wied ziała s ię, że o jciec u ciek ł d o in n ej.
Sied ziała w p o k o ju i p rzek ład ała s ztu czn ą b iżu terię d o p u s ty ch b u telek . Ko ralik i
i ś wiecid ełk a mies zały s ię z zaręczy n o wy m p ierś cio n k iem. Dziewczy n a wy jmo wała
z p u d ełk a małe s k arb y i n ak ład ała n a s ieb ie, jak k ró lo wa n ak ład a o zd o b y . A k ied y
ju ż s ię tak wy s tro iła, k ied y n a k ażd y m p alcu lś n ił b ry lan t, to wted y zza d rzwi
p o p ły n ęła h is to ria o s tateczn a. M ama ro zmawiała z s ąs iad k ą, s tały w p rzed p o k o ju
i s zep tały .
– Po wiem ci, jak to b y ło . On zad zwo n ił d o mn ie z b u d k i i o ś wiad czy ł, że n ie
wraca. Nag le, n iep o s trzeżen ie. Że o n s ię wy p is u je i g o n ie ma. Kied y ś mn ie k o ch ał,
a teraz k o ch a in n ą.
J o lan ta w o zd o b ach zamarła. Prag n ęła s tać s ię u ch em s ły s zący m n ajmn iejs zy
s zeles t. Uk lęk ła p o d d rzwiami i ch ło n ęła in fo rmacje.
Tamta p raco wała w fab ry ce i b y ła mło d s za o d mamy . Sy mp aty czn a tak a, czas ami
J o la wid y wała ją n a g wiazd k o wy ch imp rezach d la d zieci p raco wn ik ó w. Dziad M ró z
p rzy tas zczał wo ry czek o lad y , d zieci wrzes zczały . A o n a b y ła Śn ieży n k ą. Ub ran a
w rajs to p y i p u ch o wą s u k ien k ę, g łas k ała d zieci p o g ło wach . By ła p ięk n a i d o b ra. Nie
n ad awała s ię n a złą wró żk ę an i n a maco ch ę, n ie mo żn a jej b y ło n ie lu b ić.
Kied y ś p o d es zła d o J o li i b ez s ło wa wręczy ła jej zielo n e k o rale. J ak ie o n e b y ły
ś liczn e! J ak marzen ie. M iała je właś n ie n a s zy i. Bezwied n ie ich d o tk n ęła. Czy
n ap rawd ę n ie wied ziała wted y , k im jes t ta p an i i d laczeg o u k rad k iem cału je o jca? I co
teraz z ty mi k o ralami zro b ić – s zarp n ąć tak , ab y n itk a p ęk ła z trzas k iem? Wy walić?
M ó j Bo że, s zk o d a tak ich cu d en iek . Zwy czajn ie n o s ić n a s zy i? A jak matk a zap y ta,
s k ąd ta b iżu teria, to co o d p o wie? Że o d k o ch an k i o jca? J o lan ta mo że b y ła mała
i n aiwn a, ale n ie n a ty le, ab y n ie wied zieć, czeg o s ię n ie mó wi p o rzu co n ej k o b iecie.
Trzy mała więc p ięk n y p rezen t w p u d ełk u ze s zk iełk ami. J ak ty lk o w p o k o ju mamy
g as ło ś wiatło , ro zk ład ała s wo je s k arb y n a p o ś cieli. Biżu terię n azy wała Ko ralami o d
Tej Pan i.
Ojciec zamies zk ał z n ią n a s ąs ied n im o s ied lu .
Kied y p ierws zy raz s p o tk ali s ię p rzy p ad k iem n a u licy , d łu g o n ie wied zieli, co
p o wied zieć. Pierws za p rzemó wiła J o lan ta:
– Dlaczeg o n ie p rzy ch o d zis z d o n as , tato ?
– J o lu n iu , to s ą ws zy s tk o s p rawy d o ro s ły ch i ty teg o n ie zro zu mies z.
J o lan ta b awiła s ię ws p o mn ien iami jak zb itą b u telk ą. Przes u wała w g ło wie o b razy ,
n a k tó ry ch leży p rzy tu lo n a d o ramien ia taty , a ten tłu maczy jej b u d o wę s iln ik a
s amo ch o d u mark i Po lo n ez. Do s n u .
– J o lu n iu , to s ą ws zy s tk o s p rawy d o ro s ły ch , ale mu s is z wied zieć, że s amo ch ó d
b ez s iln ik a b y n ie p o jech ał. Wy o b raź s o b ie wielk ie mech an iczn e s erce b ijące p o d
lś n iącą mas k ą. Tak ie s erca p rzy jeżd żają d o n as z d alek a, z in n ej fab ry k i, a my je
ws zczep iamy d o ś ro d k a. Wru u u u , s amo ch ó d zaczy n a jech ać, wrrrru . Śp is z, có reczk o ?
No to ś p ij. Tatu ś cię k o ch a.
Zacis k ała z całej s iły o czy , b o ty lk o wted y czu ła s ię b ezp ieczn a. Nie s p ała,
s łu ch ała taty .
M atk a też n ie s p ała. I też n ic p o tem n ie ro zu miała, ch o ciaż b y ła d o ro s ła. Kied y
o jciec o d s zed ł, to d o s ąs iad k i mó wiła czas em co ś , co u k ład ało s ię w racjo n aln e
wy jaś n ien ia.
Sied ziała s o b ie z matk ą J o lk i wieczo rem p rzy cio cio s an ie i p aliła tak d u żo
p ap iero s ó w, że d y m ro zch o d ził s ię p o k o ry tarzu i zas n u wał ws zy s tk ich jak s ztu czn a
mg ła n a d y s k o tece. M atk a p o d wijała n o g i n a fo telu i wy jaś n iała:
– Dwó jk a d zieci, ja z o b wis ły m b iu s tem. J a w s tarej s u k ien ce, zn an a n a ws k ro ś .
Nu d n a. A tamta w n o wej s u k ien ce, b ez d zieci. Ciek awa.
M ó wił, że n ie o d ejd zie, matk a p amięta, jak jej to mó wił.
J o lan ta zn o wu p o d s łu ch iwała p rzez u ch y lo n e d rzwi, ty lk o tak mo g ła s ię czeg o ś
d o wied zieć. M iała jed en aś cie lat i ch ciała zn ać p rawd ę, ale n ik t z n ią n ie ro zmawiał.
Krzy czała d o n ich : „Po wied zcie co ś !”, ale k rzy czała b ezg ło ś n ie, b o b y ła wy ch o wan a
d o ży cia w cis zy . Ws zy s tk ie s wo je u czu cia lo k o wała w o zd o b n y m p u d ełk u
i zamy k ała n a k lu czy k . Po ro zs tan iu ro d zicó w d łu g o p o d ejrzewała, że zro b iła co ś n ie
tak , że b y ła o k ro p n ie n ieg rzeczn a i tata wy mierzy ł jej k arę-s ztu czk ę. Zn ik n ął,
ro zp ły n ął s ię międ zy mu rami. A p o tem u s y p y wała jeg o twarz z p ias k u i s zep tała d o
n iej: „J a to b ie wy b aczam, s ły s zy s z?”. Sama ju ż n ie wied ziała, jak ma s ię wo b ec o jca
zach o wać, ale k s iąd z jej p o wied ział, że n ależy wy b aczać. Nie wy jaś n ił, d laczeg o
i jak a jes t in s tru k cja o b s łu g i g n iewu . Zacis k ała o czy , jak zwy k le, k ied y n ie
wied ziała, co zro b ić. M o d liła s ię o zap o mn ien ie, ale p rzed s n em wy my ś lała jed n ak
ró żn e s tras zn e rzeczy , jak ie mo g ły b y g o s p o tk ać, g d y b y ty lk o is tn iała
s p rawied liwo ś ć n a ty m ś wiecie.
Czas ami twarz o jca u s y p an a n a ch o d n ik u u ś miech ała s ię, a czas ami g ro źn ie
s zczerzy ła zęb y , jak o wczarek n a p o d wó rk u , k tó ry cały czas s zczek ał i s tras zy ł d zieci.
Ale d zieci ro zwied zio n y ch ro d zicó w w o g ó le n ie b o ją s ię s zczek ający ch p s ó w. Bez
p ro b lemu wk ład ają w ich p as zcze d ło n ie i ś mieją s ię, k ied y zwierzęta o d g ry zają im
p o k o lei p alce. Łas k o cze, h a h a, s tras zn ie łas k o cze!
Dzieci ro zwied zio n y ch ro d zicó w ś p iewają ws p ó ln e p io s en k i o p o rzu cen iu
i tań czą w k ó łk o , trzy mając s ię za ręce. Są b ard zo u ś miech n ięte, zaws ze za b ard zo .
Niek tó ry m n awet p ęk a s k ó ra n a p o liczk ach o d wieczn ej rad o ś ci. Niek tó ry m s k ó ra
p ęk a n a n ad g ars tk ach , b o mają n aś cie lat i ch o d zą im p o g ło wach g łu p ie my ś li.
Do ro ś li p rzy g ląd ają s ię ty m n ad g ars tk o m i k ręcą z d ezap ro b atą g ło wami. „A p o co to ,
n a co te zab awy , te d rap an in y ? Ch ces z s ię zab ić? Za d u ży m tch ó rzem jes teś , żeb y s ię
zab ić”.

Dzieci wychowywane bez ojca


Osiem razy częściej trafiają do więzienia
Pięć razy częściej popełniają samobójstwa
Mają dwadzieścia razy częściej problemy z zachowaniem
Dwadzieścia razy częściej zostają gwałcicielami
Mają sto razy więcej poobgryzanych paznokci
Mają sto pięćdziesiąt obsikanych prześcieradeł
Mają miliony siniaczków na skórze, które nie chcą się zagoić

Dzieci ro zwied zio n y ch ro d zicó w u wielb iają ró wn ież n ic n ie ro b ić. Leżą s o b ie n a


łó żk u w s wo im p o k o ju , to jes t ws p an iałe. In n e d zieci też to p ewn ie lu b ią, ale ty ch n ie
p y ta s ię p o tem u p s y ch o lo g a:
– Tak więc leży s z n a łó żk u , tak ? Yh m. A częs to tak leży s z? Raz d zien n ie? Yh m.
A wzg lęd em ro d zicó w u czu cia mas z miłe czy raczej k an cias te jak fig u ry
g eo metry czn e lep io n e n a matmie? Yh m.
M atk a też n ie b y ła zad o wo lo n a z teg o leżak o wan ia p ró żn iaczeg o :
– A ty co tak n a łó żk u s ię wy leg u jes z? Id ź n a p o d wó rk o , n a p o wietrze, ale ju ż!
Trzas k ała d rzwiami, a d ziewczy n a ws tawała p o wo li i n ak ład ała n a s ieb ie
p rzy p ad k o we u b ran ia. J ej g ęs te wło s y b y ły tru d n e d o ro zczes an ia, więc k o ń có wk i
p lątały s ię i s u p łały , łas k o cząc w k ark . M iała ty le lat, że d o ro ś li wciąż n azy wali ją
s mark atą, więc n iewiele d o n iej d o cierało . Nie mu s iała mieć s y n d ro mó w, z n iczy m
n ie mu s iała s ię mierzy ć. Szczęś ciara, mała s zczęś ciara.
– Lu b ię o ran żad ę jeś ć ze zg ięcia d ło n i i w telewizo rze o g ląd ać Piątek z Pankracym.
Pis zę d o wy lin iałeg o p ies k a lis ty n a p u s ty ch p o jemn ik ach o d jo g u rtó w. „Ko ch an y
Pan ie Kracy , jes tem tak a g rzeczn a, że s ama n ie wiem, n a jak ie n ag ro d y zas łu ży łam.
Ch y b a n a ws zy s tk ie. Przy ś lij mi p rzez ek ran cu k ierk i i s ło d k ieg o p ty s ia. Nau cz mn ie
n o wy ch zab aw, d o k tó ry ch n ie trzeb a d ru g iej o s o b y . Cześ ć”.

J o lan ta czu ła s ię s amo tn a, a b rat n ie ch ciał s ię z n ią b awić. Na s zczęś cie z jej o k n a


wid ać b y ło s zlab an p ark in g u s trzeżo n eg o s p o łeczn ie, n a k tó ry m s tała b u d a zro b io n a
z altan k i d ziałk o wej. W n iej to mies zk ał męd rzec, p an Stefan . W mry g ający m
telewizo rk u o d b ierał ws zelk ie zn ak i k o s miczn e i p rzek azy wał d alej. By ł jak s trażn ik
as faltu i b iały ch firan ek p rzy cin an y ch n ag ły m zamk n ięciem o k n a. Siad ał n a
ro zk ład an y m k rzes ełk u , ro związy wał k rzy żó wk i i k iero wał wewn ętrzn y m ru ch em.
Dzięk i alk o h o lo wi p o trafił p rzejś ć w s tan lewitacji i p rzep o wiad ał p rzy s zło ś ć.
Kied y ś wziął s ię w n o cy d o n awad n ian ia k wiató w ro s n ący ch wzd łu ż s iatk i. Dłu g im
s zlau ch em lał wo d ę, aż s tracił ró wn o wag ę i wy walił s ię w rab atk i. Ru ra wiła s ię jak
zak lin an y wąż, a s tró ż leżał zmo czo n y wo d ą, jak o s ied lo wa żab a mająca o k o n a
ws zy s tk ich . Pech ch ciał, że s amo ch ó d p rzejech ał mu s to p ę. Pan Stefan o d wró cił s ię
ty lk o i s p o jrzał w o czy k iero wcy , a ten zro zu miał, że mu s i s o b ie zn aleźć n o we
miejs ce p o s to jo we.
Szlab an p o d n o s ił s ię i o p ad ał, d zień i n o c, n a teren p ark in g u wjeżd żały fiaty
i p o lo n ezy . Ws zy s cy mieli tak ie s amo ch o d y , jak ie s o b ie w p o b lis k im zak ład zie
wy p ro d u k o wali. Zarażali s ię n awzajem rd zą i mig ali d o s ieb ie ws teczn y mi. Ich s k ó ra
b y ła lś n iąca jak mas k a s amo ch o d u , ich o d d ech jak o d g ło s ru ry wy d ech o wej w au cie
z zaciąg n ięty m ręczn y m h amu lcem. Ko b iety ch o d ziły u b ran e w tap icerk ę z s ied zeń ,
a d zieci b awiły s ię zap as o wy mi k o łami. Pan Stefan p o p rawiał o p ad ające s p o d n ie
związan e lin k ą h o lo wn iczą i jad ł s mar. Ły żk ami. Ze s mak iem.
J o lan ta lu b iła u n ieg o p rzes iad y wać. Sad zał ją n a s tary m k rześ le p rzy k ry ty m
n arzu tą i d awał d o ręk i lo rn etk ę. M o g ła p rzy g ląd ać s ię lu d zio m w s ąs ied n im d o mu
alb o p atrzeć, jak jej włas n a d ło ń , o g ro mn a i o b ca, zb liża s ię d o leżącej n a s to lik u
p aczk i carmen ó w. Pan Stefan ciu mk ał miętu s k i o p ró s zo n e p u d rem i ś p iewał s tare
p io s en k i. Niek tó re z b rzy d k imi wy razami – ale g d y p rzy s zła n a n ie k o lej, u d awał, że
k as zle lu b czy ś ci n o s .
J o lan ta ś miała s ię i mach ała n o g ami, k tó re n ie s ięg ały ziemi. Dziewczy n a b y ła
zes łan a p rzez zielo n e lu d k i w latający ch talerzach w celu p rzep ro wad zen ia tajn ej
mis ji. J ak iej? Sama n ie wied ziała. Piła p ty s ia, g ło ś n o b ek ając. Stała p rzy o k n ie
i p rzep u s zczała o s tatn ie p ro my k i s ło ń ca p rzez s wo je s zk iełk o . Nu ciła b ez n ad ziei
p io s en k ę, n ib y d la s wo jej lalk i, ale w rzeczy wis to ś ci d la s ieb ie:

W szkiełku butelki
Gromadzą się złe moce
W odbiciu lustrzanym
Obcujesz z nienazwanym
Jak dziwny posłaniec tylko złych wiadomości
Nie czujesz w brzuchu
Że masz małych gości
A tylko się krztusisz
Chcesz wypluć obcego
Namierzasz go resztką strachu swojego
Szkiełkiem butelki
Przenikasz skórę
I kończysz nieznośne fantomowe bóle

Po tem ch o wała s wó j s k arb d o p u d ełk a i s zła d o s zk o ły . W o g ó le n iczeg o n ie b y ła


ś wiad o ma, a ju ż s zczeg ó ln ie p rzy s zło ś ci. Co o n a, b ied n a, mo g ła, s k o ro to ws zy s tk o
b y ło wcześ n iej zap lan o wan e w g wiazd ach , p rzecież n ik t n a ziemi tak ich b ezeceń s tw
b y n ie wy my ś lił. Umy s ł teg o n ie o b ejmu je, a s erce to o d rzu ca.
Zamk n ęła o czy . Ty lk o ty le mo g ła.

M atk a to ju ż n o rmaln ie d ziu rę zro b iła w p arap ecie. Po p rzeb u d zen iu w s o b o tę


i n ied zielę o twierała n a o ś cież o k n o i k ład ła w n im wielk ą p o d u s zk ę, tak ą wielk ą, że
czło wiek zan u rzał s ię w n iej jak w jak iejś ch mu rze. Wy s tająca g ło wa matk i wy g ląd ała
o d p o d wó rk a jak p rzy k lejo n a d o tej p o d u s zk i. Ob s erwo wała, filo wała, g ap iła s ię n a
d ru g ą s tro n ę u licy . Ko b ieta czek ająca, zażen o wan a s ama s o b ą. Ud ająca p rzed
ws zy s tk imi, że wietrzy p o d u s zk ę i n ie p atrzy z n ad zieją w h o ry zo n t. Kied y k to ś
wch o d ził d o p o k o ju , zaraz p o ry wała ś cierk ę i wy cierała n iewid o czn e k u rze i zaciek i.
Czas ami wid ziała k o ch an k ó w z d alek a, jak d wie k ro p k i p o ru s zające s ię w ry tm,
k tó reg o o n a ju ż n ie zn ała. Wy o b rażała s o b ie, o czy m ro zmawiają, jak ie mają s ek rety ,
jak b rzmi ich tajemn y języ k . Wted y zd rad a wb ijała s ię w p o d n ieb ien ie jak łu s k a
o k ru tn eg o , ziejąceg o o g n iem s mo k a.
M ęża n ie b y ło , a p rzecież p o wied zian e zo s tało wo b ec Bo g a, że n a zaws ze razem.
Zo s tała p o wy b ran k u p ó łk a z n arzęd ziami. Ty mi ws zy s tk im mło tk ami, wiertłami
i d o ś ć k iep s k ą, ale jed n ak , wiertark ą. Na s tary ch p u s zk ach p o k awie b y ły p las try , a n a
n ich zap is an e ch y b o tliwy m p is mem o zn aczen ia g wo źd zi, ś ru b ek i wk rętó w. Do teg o
k awałk i p ap ieru ś ciern eg o , k tó ry m mo żn a s o b ie teraz zro b ić p eelin g twarzy .
I k o mb in erk i ze s zczy p cami d o wy jmo wan ia zad ry z s erca.
Wy walić to ws zy s tk o p rzez o k n o ? Wy s łać n a ad res k o ch an k i? A mo że s p ak o wać
w wielk i k arto n i wy s tawić p o d ś mietn ik iem? Zaraz s ię jak iś p an d o mu zach wy ci
zn alezis k iem. A mo że s ąs iad to zab ierze i wn ies ie jak o p o s ag d o s wo jeg o
małżeń s twa? Prak ty czn e n arzęd zia d o p rzep ro wad zan ia d ro b n y ch n ap raw d o mo wy ch .
Wy rzu t s u mien ia zb ieg łeg o g o s p o d arza. „Patrz p an i, jak o n s p iep rzał d o tej s wo jej,
n awet n arzęd zi z d o mu n ie wziął”. Piżama w p as k i, s ch o wan a p o d s tary m s zlafro k iem,
wis iała w łazien ce jes zcze z p ó ł ro k u . Do p iero p rzy g en eraln y ch p o rząd k ach matk a
o d k ry ła ją i z fu rią p o d arła. Zo s tawiła ręk aw b lu zy , wy cierała n im p o tem k u rze.
Z n ieb ezp ieczn ą d la meb li p as ją.

Piżama jako źródło cierpień.


Narzędzia jako wyrzut sumienia.
A idź, pani, z takim żywotem.

J o lan ta wb ieg ała w ciemn ą k latk ę jak w o k o n o cy i u d erzała o ś cian y wo rk iem o d


k ap ci. W ty m czas ie matk a s tawiała g ar zu p y n a o g ień , b o zo b aczy ła p rzez o k n o , że
d zieciak wraca ze s zk o ły . Że s to czy ł ju ż tę co d zien n ą wo jn ę o s wo je p rzek o n an ia
i p o trzeb y . Wo jn ę p rzeg ran ą, ale d ziwn ie mu o b o jętn ą. J ak o d g ło s p iłk i tarzającej s ię
p o jezd n i. J ak wrzas k i b ach o ró w, co to ro zmawiać n o rmaln ie n ie u mieją, ty lk o s ię
wy zy wają:
– Ku rwo o o !
– Co ?
– Sro !
– Po d aj p iłk ę, z k o p a ją, u ważaj.
J o lan ta wracała n a o b iad , s io rb ała zu p ę, s io rb ała k is iel i wy jad ała
p rzy p o min ającą g lu ty g alaretk ę, mlas k ając i o b lizu jąc p alce. I d o s tawała w g ło wę o d
b rata za ś wiń s k ie n awy k i. Po tem zamy ś lała s ię i wy o b rażała s o b ie, że ma trzy s io s try .
An ię, Han ię i Bas ię. Ro zmawiała z n imi p o an g iels k u , b o o n e b y ły n ietu tejs ze.
Ob s erwo wała ich ru ch y p ełn e g racji, k tó rej o k o liczn i lu d zie n ie p o s iad ali.
Po d ejrzewała, że k ied y jej tata wró ci ju ż d o d o mu – a zak ład ała tak , p o n ieważ b y ła
czło wiek iem n iemy ś lący m lo g iczn ie – to b ęd zie ją ch walił za p iln ą n au k ę
wy my ś lo n eg o języ k a. „Bard zo d o b rze, J o lu n iu , języ k o b co języ czn y s ię p rzy d a
w ży ciu n a wy p ad ek wy jazd ó w, zmian p lan ó w”. I b ęd zie g łas k ał p o g ło wie,
tłu maczy ł, że J o lu n ia p o s tąp iła d o b rze. Go d n ie.
Po jed zen iu d ziewczy n k a p ro wad ziła zn o wu ży cie to warzy s k ie, ty m razem realn e,
n a miarę s k ro mn y ch mo żliwo ś ci o s ied la n a k rań cach mias ta.
– Wy jd zies z p o s k ak ać w g u mę?
Ko leżan k a s tała p rzed d rzwiami i p o p rawiała s o b ie s k arp ety . Co d zien n ie
p rzy ch o d ziła p o lek cjach i zap ras zała d o zab awy . Nik t jej n ie lu b ił, n ies tety , b o
miała o k u lary jak d en k a o d b u telek i d o teg o jed n o s zk ło zak lejo n e ze wzg lęd u n a
zeza. I jes zcze u b ran ia s tare i zn is zczo n e. Ws zy s tk o to s p rawiało , że wy g ląd ała jak
lalk a wy rzu co n a n a ś mietn ik , a p o tem wy ciąg n ięta s tamtąd p rzez p s a, p o s zarp an a
jeg o zęb ami i zn o wu p o rzu co n a.
M imo ws zy s tk o J o lan ta s ię z n ią b awiła, b o n ie mo g ła u s ied zieć w d o mu . J ej
p o k ó j to b y ła p o ló wk a za p rzep ierzen iem, n a b lacie b rak o wało miejs ca n a ro zło żen ie
zes zy tó w, a co d o p iero n a jak ieś ży cie. Ho tele p raco wn icze n ie miały w o fercie
ap artamen tó w, ro b o tn ik ma p raco wać, a n ie s p acero wać p o d o mu . Wy ch o d ziła więc ze
s k ak an k ą p rzewies zo n ą p rzez s zy ję i s n u ła s ię p o b ru d n y m ch o d n ik u . Tro ch ę s ię
p o b awiła, tro ch ę p o g ap iła i zaraz ro b iło s ię ciemn o . Po d trzep ak iem s tawała n a
p alcach i s tarała s ię d o tk n ąć d ło ń mi g ó rn ej ru rk i.
Ud ało jej s ię to d o p iero w ó s mej k las ie. To b y ł też czas n ag łeg o p rzy ro s tu mas y
ciała. J o lan ta waży ła wted y o k o ło p ięćd zies ięciu k ilo g ramó w i p ró b o wała zas łan iać
wy lewający s ię ze s p o d n i b rzu ch . Ob lizy wała tłu s te p alce p o k ażd y m o b ied zie
i wy ciąg ała z k o s za s k ó rk i o d k u rczak a. Po tem ch o wała s ię z n imi w łazien ce, żeb y
matk a n ie wid ziała. Sk ó rk i rwały s ię międ zy zęb ami i s mak o wały tro ch ę jak ry b a.
Pewn eg o letn ieg o d n ia d ziewczy n a s ch o wała s o b ie k ilk a s k ó rek d o k ies zen i
i wy s zła z d o mu . Us iad ła n a mu rk u o b o k zezo watej k o leżan k i i g rzeb ała p alcem
w d ziu rawy m tramp k u . Po d s zed ł k o leg a z k latk i o b o k i s p lu n ął n a p o witan ie.
– Cześ ć, tłu s ta k ro wo z d u p y .
Tak zag ad ał, b o w s u mie n ie b y ło o czy m ro zmawiać.
J o lan ta n ie lu b iła, jak s ię ją p rzezy wało , miała n a tak ie wy zwis k a włas n e
o k reś len ie, „wałk o wan ia”, ale d la więk s zo ś ci lu d zi to b y ło zwy czajn e p o n iżan ie
o s ó b w wiek u zb liżo n y m d o s wo jeg o . Bez zły ch in ten cji lu b z cały m ich n aręczem.
Tak i ry tu ał in icjacy jn y wp ro wad zający d o ży cia w s p o łeczeń s twie.
Ko leg a s tał n a ro zk raczo n y ch n o g ach , tak ch u d y ch , że wy g ląd ały jak n itk i alb o
wło s y . Ko marze k o ń czy n y b y ły całe p o o b ijan e i miały ro zd rap an e s tru p y .
Arch ety p iczn e n o g i z p o d wó rk a.
– „Cześ ć” ci mó wię, a ty n awet s ię n ie o d wró cis z?
– Z d eb ilami n ie g ad am – o d p o wied ziała J o lan ta, b o ży ła w b lo k u i u miała
p o d trzy my wać relacje międ zy lu d zk ie.
– Tru p a wid ziałem – ciąg n ął n iezrażo n y k o leg a. Wied ział, że d ziewczy n y mo żn a
wziąć n a ch ams two alb o tajemn iczo ś ć. Sp o jrzał n a jej o k rąg łą twarz i p o s zed ł
w s wo ją s tro n ę.
– Zaczek aj, ej. – J o lan ta ws tała. Nib y z o ciąg an iem, ale tak n ap rawd ę n iczeg o
w ży ciu n ie p rag n ęła b ard ziej n iż p rzeży cia. Czeg o k o lwiek .
Niech b y i s trach u z o b rzy d zen iem. Niech s ię p rzy d arzy co k o lwiek jej s ercu ,
wy rwan emu n a ch wilę s p o międ zy o k ład ek zes zy tu i p o d ziu rawio n y ch u b rań . Niech
s ię o two rzą jej o czy , a p rzez p lecy p rzeb ieg n ie d res zcz jak n ag ły p is k o p o n .
Od k ied y w d o mu n ie b y ło taty , p iln o wała w g ło wie jed n ej my ś li: „Nie mó wić,
n ie u fać, n ie o d czu wać”. Bo g d y b y zaczęła mó wić, tak z g łęb i s ieb ie, to b y n ie
p rzes tała. Bo g d y b y zau fała, to b y ją zn o wu zo s tawili. A g d y b y zaczęła o d czu wać, n o
to , h a h a h a. Nie b y ło b y ju ż czeg o rato wać.
Po s zli n a ty ły g araży . Przed n imi s tały lś n iące s amo ch o d y , b o to b y ła s o b o ta
i czas ru ty n o weg o o b lewan ia k aro s erii wo d ą. Dalej ro zciąg ały s ię d ziwn e ch as zcze
i d rap iące b ad y le. Gąs zcz p ro wad ził d o Kan ału Żerań s k ieg o , p ełn eg o ś mieci
i ro zb ity ch b u telek . Wś ró d b ad y li zn aleźć mo żn a b y ło ró wn ież p ety i o d p ry s k i
p rzed mio tó w co d zien n eg o u ży tk u . Na p rzy k ład rączk ę o d wiad ra, k awałek talerza czy
s zmatę. Nied alek o s ied zieli zwy k le s tarzy lu d zie z wó d k ą i p atrzy li p rzed s ieb ie, b o
za s ieb ie n ie b y ło s en s u .
Kied y d zieci p rzes zły p rzez ten s zlak d ziad o ws k i, to trafiły n a p u s ty p lac. Nib y
b o is k o z jak ąś b ramk ą b ez s iatk i i wy d zielo n y m miejs cem d la wid zó w.
W rzeczy wis to ś ci jed n ak p lac ten n ie miał n ic ws p ó ln eg o ze s p o rtem, raczej z filmem,
b o wy g ląd ał jak p lan zd jęcio wy h o rro ru . Na ty m to właś n ie p lacu leżał czło wiek .
Oto czo n y ś mieciem, p o łaman y mi g ałęziami i in n y mi elemen tami p rzy ro d y .
J o lan ta zb liżała s ię d o n ieg o p o wo li, jak zb liża s ię d o n ieu ch ro n n eg o . Nie ma s ię
co s p ies zy ć d o o czy wis tej k o n k lu zji, z d ru g iej s tro n y emo cje to warzy s zące
o d k ry wan iu p rawd y p rzy s p ies zały b ezwied n ie k ro k i p o mp o wały s zy b ciej k rew d o
mó zg u . M ó zg w zach wy cie, n ic n ie ro zu miał, ty lk o s ię g ap ił.
Leżący czło wiek miał p rzek rzy wio n ą g ło wę, z k tó rej wy leciała k rew, wo k ó ł
p o liczk a zro b iło s ię b ajo rk o . Ws zy s tk o mu s iało s ię wy d arzy ć k ilk an aś cie g o d zin
temu , b o k rew b y ła zas ch n ięta i wy g ląd ała jak rd zawa ś cieżk a w wan n ie. Przy o k u
czło wiek a ch o d ziła mu ch a, zatrzy my wała s ię n a s wo ich wło ch aty ch n o g ach , jak b y
ro b iła zak u p y w mu ch o wy m s k lep ie. M o g ła s o b ie tak ch o d zić b eztro s k o , n ik t jej n ie
p rzeg an iał, b o leżący czło wiek b y ł n ap rawd ę martwy . Su g ero wał to k o lo r s k ó ry o raz
d ziwn y zap ach .
Zap ach czło wiek a n ieży weg o p rzy p o min a tro ch ę wo ń k o ś cio ła w ciep łe d n i,
a tro ch ę s k lep mięs n y w czas ie d o s tawy . Do ch o d zi d o teg o d ziwn a n u ta s ło d k o ś ci,
k tó ra wb ija s ię w k ażd ą p o wierzch n ię, n a k tó rej leży tru p . Tak właś n ie p ach n iał
s k rawek ziemi o b o k o s ied la. Ob o k s tru żk i p ły n ącej d o Wis ły . Ob o k in n y ch lu d zi,
k tó rzy jes zcze ży li.
– O ran y ! – ty le mo g ła p o wied zieć zafas cy n o wan a d ziewczy n a. Zaraz d o tk n ęła
d łu g im p aty k iem zwło k i p is n ęła. Tro ch ę z emo cji, a tro ch ę z p rzy mu s u , w k o ń cu to
b y ł p ierws zy w jej ży ciu k o n tak t ze ś miercią. Wcale n ie ch ciało jej s ię b ać,
zwy czajn ie n ie wied ziała, co ma ro b ić teg o lata, a ch ciała mieć co ś d o o p o wied zen ia
we wrześ n iu w s zk o le. „Co żeś cie, k o ch an e d zieci, ro b iły w wak acje?”. „W wak acje to
my p atrzy liś my ś mierci w o czy i d zio b aliś my ją g ałęzią”.
– Leży tu o d wczo raj. To ch y b a ten p an , k tó ry p raco wał w warzy wn iak u n a ro g u ,
alb o b ard zo p o d o b n y . – Ko leg a żu ł zawzięcie g u mę i k o p ał czu b k iem b u ta d o łk i
w ziemi.
Stali tak n a p lacu i n ie p atrzy li n a s ieb ie. Gd y b y ży li w n as zy ch czas ach , to
p ewn ie wy jęlib y k o mó rk i i p s try k ali zd jęcia, ale to b y ły o k ru tn e czas y k ry zy s u i n ie
mieli p rzy s o b ie n awet d łu g o p is u , żeb y n as zk ico wać co ś n a p amiątk ę lu b d o ry s o wać
n a twarzy tru p a s ztu czn e s zwy i p o d b ite o czy .
Po k ręcili s ię jes zcze wo k ó ł b ramk i, rzu cili p aty k iem w zwło k i i p o s zli
z p o wro tem n a p o d wó rk o . Przy h u ś tawce czek ała ju ż n a n ich k o leżan k a, trzy mająca
p rzez ch u s teczk ę martweg o g o łęb ia.
– Zro b imy mu p o g rzeb ik ?
Dzieci p atrzy ły n a zd ech lak a, k tó reg o flak i zo s tały wy jed zo n e p rzez o k o liczn e
ro b actwo . Po d s u n ęły p o d jeg o ciało k awałek k arto n u ze s k lep u i p o n io s ły g o
u ro czy ś cie w s tro n ę wy k o p an eg o wcześ n iej p rzez k o leżan k ę d o łu . W ś ro d k u , n iczy m
w n ajp ięk n iejs zy m wid o czk u : mlecze, ru mian k i i liś cie. Wy ś ciełan y g ro b ek wraz
z g o łęb iem zak o p y wał k o leg a z in n eg o p o d wó rk a. Wy cierał ziemię z d ło n i lis tk ami
z d rzewa, wy cierał n o s w ręk aw.
Na k o n iec p o s ad zili n a g ro b ie s tary mlecz.
– Co s ię ś p iewa n a p o g rzeb ach ?
– Zdrowaś Mario.
– Co s ię mó wi n a p o g rzeb ach ?
– Umrzyj, umrzyj na zawsze!
Wracali d o d o mu , s tarając s ię n ie n as tąp ić n a s zczelin y międ zy p ły tami ch o d n ik a.
Darli s ię jak o p ętan i i b y ło im b ard zo źle. Za d u żo wo k o ło ś mierci jak n a k ró tk ie
ży cie d zieci.
J o lan ta n ie mo g ła u wo ln ić s ię o d my ś li, że wid ziała ju ż k ied y ś twarz teg o tru p a.
Dawn o , k ró tk o p o ty m, jak p o raz p ierws zy o two rzy ła o czy . Ta twarz b y ła wted y
b lis k o J o lan ty .
Ale g d y s ię jes t w g ru p ie ro zwrzes zczan y ch b ach o ró w, to tru d n o s ię s k u p ić
i p rzy p o mn ieć s o b ie ró żn e fak ty . Trzeb a wted y b ieg ać w k ó łk o i d rzeć s ię
wn ieb o g ło s y .

O, p o d wó rk a wy lan e b eto n em! Pias k o wn ice p ełn e mo k reg o p iach u , z k tó reg o lep iło
s ię n ajlep s ze b ab k i p ias k o we. Ławk i zielo n e z wy łaman y mi d es k ami, n a k tó ry ch
wy ry to n o żem o b elży we wy razy . Dzieciń s two u d o mo wio n e, p ełn e k ry jó wek , g o n itw
i s trzelan ia z p aty k ó w. Dzieciń s two ty ch , k tó rzy b u d o wali b azy w k rzak ach i trzy mali
w n ich arcy ważn e s k arb y , s zk iełk o , n o g ę o d lalk i i k lu czy k . I ty ch , k tó rzy u mawiali
s ię p o d trzep ak iem i wy k o n y wali n a n im s k o mp lik o wan e fig u ry o n azwach
„k iełb as k a”, „fik o ł” i „zwis ”. Alb o p rzy czep iali d o ławk i g u mę d o s k ak an ia
i wrzes zczeli „k o lan k a”, „p as ”, „s zy jk a”! Piłk a p rzelatu jąca o b o k tab licy z n ap is em
„Zak az g ry w p iłk ę”. Gran ie w zb ijak a, k o p an eg o , w g ałę i k o s zy k ó wk ę, z k o s zem
alb o b ez k o s za. J azd a n a wro tk ach i ro zwalo n y ch ro werach , ak ro b acje
d o p ro wad zające d o zawału matk i w fartu ch ach . Na g łó wk ę s k o k z mu rk a i p o d wó jn e
s alto d o p ias k o wn icy . I n a s to jak a, b ez trzy man k i, n a ro zp ęd zo n y m ro werze wo k ó ł
s k lep u . M atk i s ię d arły i za g ło wy łap ały w g eś cie zn an y m jak ś wiat d łu g i i s zero k i.
M atk i s tan o wiły ważn y p u n k t o d n ies ien ia w czas ie p o d wó rk o wy ch h arcó w.
Wy ch y lały s ię p rzez o k n a w s y tu acjach s zczeg ó ln ie ważn y ch s p o łeczn ie, ty p u
częs to wan ie g u mą d o żu cia, i k rzy czały ro zd zierająco : „Do d o o o mu , n a o b iaaad !”.
Należało wted y s tan ąć p o d s wo im o k n em, zad zierając g ło wę i p rzy jmu jąc p ro s zącą
min ę. Że jes zcze b y ś my zo s tali, że jes zcze p ięć min u tek i czy mama zrzu ciłab y
d ro b n e n a p icie.
J o lan ta d arła s ię d o mamy :
– No ju ż, ju ż, zaraz.
A p o tem p rzed łu żało s ię te p ięć min u t w n ies k o ń czo n o ś ć, u k azu jąc ty m s amy m
wzg lęd n o ś ć czas u . Czas d ziecięcy d zielił s ię n a o k res y , k ied y n ie mo żn a b y ło wy jś ć
z d o mu , i n a tak ie, k ied y s p ęd zało s ię p o za d o mem całe p o p o łu d n ia. Waru n k iem
b y ło o d ro b ien ie lek cji i n iep o s iad an ie ak tu aln ie żad n y ch k ar, k tó re wis iały n ad
g ło wą jak miecz. Gd y n a czło wiek a s p ad ły , s ied ział o s o wiały i tęs k n ie wy g ląd ał zza
firan k i w s tro n ę k o leżan ek g ru p u jący ch s ię p rzy h u ś tawk ach i rzu cający ch d o s ieb ie
p iłk ę. Czas ami k to ś zad zwo n ił d o mo fo n em i p ró b o wał zmięk czy ć s erce ro d zicó w.
Alb o u p ewn iał s ię ty lk o , że d an a o s o b a s ię n ie p o jawi. „Wy jd zies z?” „No n ie, n ie
mo g ę”. „Ah a”.
Nato mias t w wak acje, n o , w wak acje to ju ż o b o wiązk o wo ws zy s cy tk wili o d ran a
d o wieczo ra n a p lacu zab aw lu b n a s k werk u . Ch y b a że k to ś wy jeżd żał, ale rzad k o
zd arzało s ię, żeb y n a całe d wa mies iące. Najg o rzej miał ten , k tó ry p rzy ch o d ził
p ierws zy . Ob d zwan iał res ztę lu b d arł s ię p o d b lo k iem, d o p ro wad zając d o s zału
s ąs iad ó w. „M aciek , wy jd zieees z?” Przeciąg an a s y lab a b y ła jak d źwięk zn an ej
ws zy s tk im p io s en k i. Wp is an ej w d o jrzewan ie, w d zieciń s two p ełn e zb ieg an ia p o
s ch o d ach co d wa s to p n ie. Na p o d wó rk o , tam zaws ze mo g ło s ię co ś wy d arzy ć, jak aś
in icjacja, jak ieś ro zd ziewiczen ie. Na p o d wó rk o !
J o lan ta ry s o wała n a ch o d n ik u k awałk iem ceg ły p o rtret o jca, a o b o k s tars i
ch ło p cy zwo ły wali s ię n a p iłk ę. Ch cieli wejś ć n a s zk o ln e b o is k o zamy k an e n a
k łó d k ę. Stali ch wilę p rzy czajen i, wres zcie p o d b ieg ali d o p ło tu i jed en p o d ru g im
k ład li n o g ę n a k lamk ę. By li zwin n i i s zy b cy , an i s ię czło wiek o b ejrzał, a ju ż b ieg ali
p o as falcie i p o k rzy k iwali n a s ieb ie. Ko p ali z p as ją, zawzięcie, aż p iłk a p rzelaty wała
n a d ru g ą s tro n ę. Wted y wo łali d o in n y ch d zieci: „Ej, p o d as z?”. I zaws ze jak iś
mn iejs zy ch ło p ak leciał d o p iłk i n a złaman ie k ark u , a p o tem wy k o p y wał ją n ajwy żej,
jak u miał, wy s tawiając p rzy ty m języ k i s k u p iając s ię b ard ziej n iż p rzy zad an iu
matematy czn y m. Wied ział, że n ad es zło jeg o p ięć min u t, k ied y z p rzes zk ad zająceg o
g ó wn iarza s taje s ię as y s ten tem s tars zy ch k o leg ó w. Ws zy s tk ie o czy zwracały s ię n a
n ieg o , a o n p o d awał tak , jak p o d ają ch ło p cy n a p rawd ziwy m s tad io n ie.
A d ziewczy n y p rzep ro wad ziły s ię ju ż n a k o cy k . Wy n io s ły z d o mu ró żn e s k arb y ,
p u d ełk a z mu s zlami i k o rale. J ed n a ma n awet Barb ie, a to wielce ry zy k o wn e,
n ajwięk s ze s k arb y trzy ma s ię w d o mu i ewen tu aln ie zap ras za wy b ran e o s o b y , b y je
o b ejrzały . Po d wó rk o w k ażd ej ch wili mo że s ię zamien ić z p rzy jazn ej p rzes trzen i
w o k ru tn ą aren ę p ierws zy ch s p o łeczn y ch ro zczaro wań i n ies p rawied liwo ś ci. Kto ś
u k rad n ie, k to ś zn is zczy alb o wy ś mieje. Trzeb a s ię wted y ro zp łak ać alb o zag ro zić, że
p rzy jd ą n as i ro d zice, a wted y ten k to ś zo b aczy .

Zn alezio n eg o tru p a s p rzątn ęło p o g o to wie jes zcze teg o s ameg o wieczo ru . Przez k ilk a
d n i p o d wó rk o g ad ało ty lk o o n im. Przy jech ał p ro k u rato r, wy p y ty wał. Gru p k i
milicjan tó w zag ro d ziły teren i b ad ały g o milimetr p o milimetrze. Dzieciak i ch o d ziły
wo k ó ł o g ro d zen ia i b ezmy ś ln ie s ię g ap iły .
– Wo n mi s tąd , s mark acze!
Ale g d zie tam. Nie o d s tąp iły an i o k ro k , to b y ł ich teren i wres zcie miały jak ąś
atrak cję. Czas ami wy s y łan o je d o s p o ży wczak a p o co ś d o p icia i fajk i. Res zta mo n et
b y ła d la n ich . Ku p o wały s o b ie g u my i k o lo ro we wo d y ze s ło mk ą. Stały , ch o d ziły ,
p iły , n ad n imi latały s amo lo ty , p rzy p u s zczaln ie p ełn e k o s mitó w, i d zień zlewał s ię
z wieczo rem, a wieczó r n ie miał zamiaru p rzejś ć w n o c. Sło ń ce d łu g o ś wieciło n ad
o s ied lem jak lamp a b ez wy łączn ik a. Wres zcie p ło n ąca k u la g as ła, n ag le, jak to
w lecie.
J o lan ta p rzy k o lacji o p o wied ziała matce i b ratu o cały m zd arzen iu .
– Nieży wy , leżał, o , tam, s ły s zeliś cie?
– Czy ty mo żes z jak o ś tak ład n iej, s k ład n ią p ełn ą czy in n y mi wy razami mó wić?
Bo mó wis z źle.
M atk a w liceu m p is ała wiers ze i ch ciała, ab y jej có rk a d o b rze s ię u czy ła. Alb o
ch o ciaż czy tała p rzed s n em. In teres o wała s ię czy mś . Ale p ło n n e b y ły jej n ad zieje
i czcze amb icje: có rk a zd an ia p o rząd n ie s k lecić n ie u miała i jes zcze wg ap iała s ię
w ro zmó wcę g łu p k o wato jak k u ra w jajo .
J ej b rat waln ął ją w g ło wę za to , że o tru p ach o p o wiad a, k ied y lu d zie jed zą.
– On tam b y ł, ja wid ziałam, jeg o . Go .
Ro d zin a zig n o ro wała p o d ek s cy to wan ą jąk an in ę J o lan ty . Nie ma ro d zin
s łu ch ający ch o p o wieś ci d ziecięcy ch , zwario wały b y od ty ch ws zy s tk ich
n ies two rzo n y ch h is to rii.
Ro d zin a p o s p rzątała ze s to łu , zmy ła n aczy n ia i włączy ła telewizo r. J es zcze b rat
trad y cy jn ie s ię o b raził, a matk a jak zwy k le p rzed s tawiła s wó j mo n o lo g zwan y Pieśnią
do mieszkańców mieszkania. Stała z zało żo n y mi ręk ami n a tle o k n a o zd o b io n eg o
zazd ro s tk ą i o d mierzała s o b ie ry tm ro zd ep tan y m k ap ciem. W d o mu jak w k ap liczce
n a majo wy m, ty le p ieś n i, ty le mo d litw.

Bo wy zawsze
Bo wy nigdy
Bo wy mnie nie szanujecie
Nie jestem służącą
Mam tego dooosyyyy

Ch o d ziło o o k ru s zk i n a b lacie. Bo jak s ię czło wiek o n ieg o o p rze d ło ń mi, to mu s ię


w s k ó rę wb ijają o s tre res ztk i p ieczy wa. A p rzecież wy s tarczy s zmatk ą p rzejech ać.
Ty lk o że o ty m trzeb a p amiętać, tak a my ś l s ię czło wiek o wi mu s i w g ło wie p o jawić.
Po d o b n ie z k ó łk ami p o k u b k u o d h erb aty . Palec p o ś lin ić i zetrzeć o s ad , czy to
czło wiek o wi d u żo czas u zajmie? No n ie. Ale to n ależy mieć jak ą tak ą wy o b raźn ię,
wrażliwo ś ć w s o b ie n a o to czen ie. Oczy d o p atrzen ia, żeb y zau waży ć. Do zau ważan ia
co d zien n o ś ci wo k ó ł n as , a p rzecież. Z co d zien n y ch tak ich , d la p o ró wn an ia właś n ie,
o k ru ch ó w i s trzęp k ó w s k ład a s ię całe ży cie i n ie zau ważać u walan eg o żarciem b latu
to n ie zau ważać ró wn ie d o b rze ws ch o d u s ło ń ca czy k wiató w w wazo n ie.
On a zau ważała, ale res zta d o mo wn ik ó w? Patrzy s ię zwy k le w in n ą s tro n ę
(s p ecjaln ie, zło ś liwie) i n ie reag u je n a to , co trzeb a.
Sk o ro ju ż mo wa o zan ied b an iach , to k wiaty – o czy wiś cie – n iep o d lan e.
Wy s u s zo n e b ad y le s terczą w ziemi s u ch ej jak p ias ek p u s ty n i. Po co to trzy mać tak ie
wątp liwe o zd o b y , lep iej o d razu p rzy zn ać s ię p rzed s o b ą, że s ię tak zwan ej ręk i d o
p rzy ro d y n ie ma. Ob o wiązek u p rawy ro ś lin w mies zk an iu n ie is tn ieje, n ik t tu
z milicją p rzy ch o d zić n ie b ęd zie, żeb y s p rawd zić, czy n a p arap ecie s to i o d p o wied n ia
liczb a p etu n ii, p ap ro tek czy milto n ii. Ty lk o n ależy mieć o d wag ę cy wiln ą d o
p o wied zen ia s o b ie wp ro s t p ewn y ch rzeczy : że s ię o d o m n ie d b a. Czy li o ro d zin ę.
O miło ś ć.

M atk a b u d o wała J o lan cie min iatu ro we ś wiaty . W n o cy z res ztek p o o p ak o wan iach
wy k lejała wy p o s ażen ie p o k o ju mies zcząceg o s ię w p u d ełk u p o b u tach . Ws p an iałe,
min iatu ro we k ró les twa z maciu p eń k imi k rzes ełk ami, s to łami i cały m ty m
b ad ziewiem p o trzeb n y m czło wiek o wi, ab y jak o tak o eg zy s to wać. Po tem s k rad ała s ię
d o b iu rk a có rk i, wciś n ięteg o międ zy łó żk o a o k n o , i s tawiała n a n im n ies p o d zian k ę.
Kied y J o la o twierała o czy , czek ał n a n ią k o lejn y ap artamen t.
– A k to tu mies zk a, mamo ?
– Pewn ie ta ży rafa, k tó rą k u p iliś my w ZOO.
– Ale o n a ma za d łu g ą s zy ję, n ie zmieś ci s ię p o d s u fitem.
– Ph i, to s ię w s u ficie wy tn ie d ziu rę. Ży rafa ma p rawo d o mies zk an ia, p rzecież n ie
b ęd zie mies zk ać n a u licy !
M ama miała d wó jk ę d zieci: J o lę i s tars zeg o Pio tru s ia. Ch ciała mieć więcej, ale
w wy p ad k u s amo ch o d o wy m p o k ieres zo wała s o b ie wn ętrzn o ś ci, w ty m s erce.
Więcej n a: www.eb o o k 4 all.p l

Op o wieść ma tki Jo la n ty, ko b iety wyp a tro szo n ej

Jak ja lubiłam prowadzić samochód. Najpierw miałam malucha. Pomarańczowego. Sama uszyłam do
niego pokrowce, bo te z fabryki wyglądały jak zasłonka w pociągu. Tak się cieszyłam z tego wozu, że
każdego ranka psikałam go w środku perfumami, i to nie byle jakimi. Z pewexu. Jechałam jak królowa,
przekraczałam prędkość, piekliłam się na kierowców. Kompletna wariatka za kółkiem. Nie wiem, czemu mi
się to tak podobało, ale kiedy odkręcałam szybę i wystawiałam włosy na wiatr, to czułam, że to jedyna
chwila warta przeżycia.
Czasami rzucałam przy śniadaniu: „Słuchajcie, jedźmy nad morze!”. A mąż na to, że po co i za co.
A ja, że po nic i za pieniądze. Kupowałam od sąsiada benzynę trzymaną w kanistrze. Gdyby tak zaprószyć
ogień, to cały blok by eksplodował. Prawie wszyscy w FSO kradli, przelewali wachę, jak tylko nadarzała
się okazja. I bunkrowali zapasy w piwnicy. A ja miałam ułańską fantazję, ja miałam styl. Brałam wszystko
i – bach – do Gdańska. Dzieci malutkie były, siadały grzecznie na tylnych siedzeniach. Mąż z przodu,
obrażony, naburmuszony. „A po co to jechać – narzekał – a co my potem zrobimy, jak nam benzyny
zbraknie?” Nie był człowiekiem skorym do zabawy spontanicznej. To ja go pytam, po co trzymać coś,
z czego się nie korzysta. Czy do grobu sobie te baniaki weźmie? Do trumny mu je włożyć?
Wypalałam prawie dwie paczki papierosów w jedną stronę. Paliłam i pędziłam. Dzieci bawiły się
w liczenie krów lub czerwonych samochodów na drodze. Słuchaliśmy radia, podawali stan wód: przybyło
dwa, ubyło cztery, w Miedonii bez zmian. Mąż komentował z przekąsem, że może i do Miedonii dojedziemy,
ale ja chciałam do Trójmiasta. Do wody.
Zajeżdżaliśmy wieczorem, szybko nogi zanurzyć w morzu, potem na gofry. I do taniego hotelu, po
opłaceniu którego ledwo starczyło na drogę powrotną. I znowu do samochodu, znowu pęd szybszy niż
moje myśli. Parę razy zrobiliśmy sobie taką wycieczkę.
Kiedy tak jechałam przez tę bidną Polskę, często sobie myślałam – ech, ja tu nie pasuję, przecież ja
mam życiowy rozmach, życiowe aspiracje. Chcę do innych krajów, gdzie można samochodem do kuchni
wjechać, gdzie benzyny nie brakuje, gdzie można pędzić tak szybko, że koła odrywają się od asfaltu. Że się
maluch wznosi ponad konary drzew.
Kiedyś wracaliśmy z pikniku w Lesie Bielańskim. To niedaleko, wystarczy przez most przejechać.
Słońce świeciło cały dzień, aż mnie głowa zaczęła boleć. Naładowaliśmy koców, prowiantu i cały dzień
leżeliśmy beztrosko. Wieczorem do domu.
Zjeżdżałam ze ślimaka na główną ulicę. Może się zamyśliłam, może zapatrzyłam, a może byłam
oszołomiona słońcem i krzykiem dzieci. Zbyt ostro wzięłam zakręt i walnęliśmy w barierkę, maluch złożył
się jak wachlarz. Dzieci z tyłu prawie nie ucierpiały, mąż uderzył głową o przednią szybę. Ale ja, ja
wyleciałam z samochodu i zawisłam na tej barierce. W rozkroku. Lekarz z karetki nie mógł zatamować
krwi.
Ledwo odzyskałam przytomność, od razu wzięli mnie na stół operacyjny. I mówią, że będą usuwać
niektóre organy, bo roztrzaskane, a przecież ja ich już nie potrzebuję. Już spełniły swoją rolę. Wycięto
więc jajniki, macicę i część jej szyjki. Wstawiono różne zastępcze przedmioty. Cewki, rurki, nawet blaski do
kości. Są takie lalki w kiosku „Ruchu”, które można rozłożyć na czynniki pierwsze, a potem złożyć na
nowo, rękę przyczepić zamiast nogi, a głowę wykręcić do tyłu. Tak się czułam.
Jakbym była w pracowni u Frankensteina. Mamy gdzieś w domu tę książkę. Kiedy ją potem czytałam,
znalazłam taką myśl: „Życie jest uparte i trzyma się kurczowo ciała, gdy je najwięcej znienawidzisz”. Ale ja
wcale tak nie myślałam! Byłam wdzięczna, że mam ciało i że ono żyje. Mam życie – tak sobie myślałam –
trzymam je mocno w garści. Leżałam dwa miesiące w szpitalu. Codziennie rano patrzyłam na drzewo za
oknem i codziennie dziękowałam. Za swoje życie. Za to, że nic się nie stało mojej rodzinie. Teraz będzie już
tylko lepiej – powtarzałam sobie. Bolesna rehabilitacja, ale po niej przywrócenie do codzienności.
Ale kiedy wróciłam do domu i mogłam wreszcie wziąć się do roboty, przyszły fantomowe bóle. Bolały
urwane pępowiny i te wszystkie dzieci, których już nie urodzę. Czułam się pusta. Mówiąc, miałam
wrażenie, że w środku mnie rozchodzi się echo. Każde słowo odbijało się od dna brzucha i wracało do
gardła. Odbijało mi się słowami. Nie potrafiłam temu zaradzić. Byłam niepełna, wybrakowana. Byłam
sztucznie uzupełniona.
Myślę, że właśnie dlatego zostawił mnie mąż. Nie chciał się ze mną kochać – pochwa, a za nią
przepastna dziura, w której się można zgubić. Żadna tam v ag in a d en tata, o której piszą w „Kobiecie
i Życiu”. To raczej v ag in a p u s tata. Zero. Nic. Przerażające nic.
Kocham bardzo moje dzieci. Tylko one pamiętają miejsce, z którego pochodzą i którego już we mnie
nie ma.
M atk a lu b iła wy p o min ać o jcu p o ch o d zen ie. On a z lek arzy (czy li p ielęg n iarek ,
s alo wy ch i g rab arzy ), a o n z ro b o li (ry marze, s p rzątaczk i). M ezalian s , ale co zro b ić,
tak ie czas y . Po wo jn ie ws zy s tk o s ię p o mies zało . Na s zczęś cie jak o ś im s ię ży ło ,
s k ro mn ie, ale g o d n ie. By leb y d zieci s ię wy b iły i zap ewn iły ro d zico m s p o k o jn ą
s taro ś ć. A p o tem k o n iec z p rzek o marzan iami, b o jak s ię k o ń czy związek , to i s p o ry
k las o we u s tają. Po ro k u o d zn ik n ięcia o jca p rzy s zło p is mo z s ąd u , że ro zwó d .
I p o d ział majątk u . Telewizo r n a p ó ł, meb le n a p ó ł, d zieci n a p ó ł. J o lan ta leżała
w n o cy n a łó żk u i o b s erwo wała p o ru s zające s ię n a s u ficie ś wiatła. Two rzy ły teatr
cien i, w k tó ry m g łó wn ą ro lę g rała p o b lis k a latarn ia o d b ijająca s ię w k o s zu n a ś mieci.
Dziewczy n a zn o wu wy o b rażała s o b ie, że jed zie wy s tawn ą k aretą n a włas n y
p o g rzeb . J ak o n a lu b iła tak ie h is to rie! Ws zy s cy p łaczą, n awet o n a ro n i łzy , k tó re
łas k o czą ją w p o d b ró d ek . Tata s to i n ad g ro b em i mó wi cich o : „Co ja zro b iłem
n ajlep s zeg o ? O J ezu , zab iłem có rk ę”. Ws zy s tk im jes t b ard zo p rzy k ro , że ją p o n iżali,
ale jes t ju ż za p ó źn o n a żal. Tru mn a zjeżd ża u ro czy ś cie n a p arcian y ch p as ach
w czarn y d ó ł. J u ż n ie zo b aczą J o lan ty n a ty m ś wiecie.
– Będ ziecie teg o żało wać! Ws zy s cy ! – k rzy czała J o lan ta d o mamy i b rata, k ied y ją
d en erwo wali. – J es zcze b ęd ę k imś , jes zcze wam b ęd zie g łu p io , żeś cie s ię n a mn ie n ie
p o zn ali. Będ zie wam g łu p io !
– No , ale to trzeb a d o ro b o ty s ię wziąć, ch o lera jas n a, a n ie tak leżeć ty lk o p o
p o k o jach jak jaś n iep ań s two i n a p o d wó rk u g n ić o d ran a d o wieczo ra.
Tak mó wiła matk a. W o g ó le cała b y ła w n erwo wo ś ci n ieu s tającej. Kied y wp ad ała
w zło ś ć, to jed n y m ru ch em zry wała k o rale z s zy i. Ku leczk i s p ad ały wd zięczn ie
i o b ijały s ię o p o d ło g ę. Zn ajd o wan o je p ó źn iej w ró żn y ch miejs cach p rzez d łu g ie
mies iące. Ślizg ały s ię n a n ich k ap cie, zaty k ała s ię n imi ru ra o d o d k u rzacza. A matk a
zn o wu s tała i wy ła, trzy mając s ię za s k ro n ie. „J a ju ż n ie wy trzy mam teg o b ó lu , ja
teg o n ie wy trzy mam”.
Ale jak ieg o b ó lu ?
To n ie ma zn aczen ia. Po rzu co n e k o b iety trawią s wo je ro zg o ry czen ie s zy b ciej, b o
im n ie o s iad a n a k ark u i ramio n ach , ty lk o o d razu s p ły wa p o d b rzu ch i tam zo s taje.
A k to b y s ię zajmo wał wn ętrzn o ś ciami p o rzu co n y ch k o b iet? Bez p rzes ad y . To tak ie,
n o , b io lo g iczn e.
Zło rzeczen iu n ie b y ło k o ń ca. Do mo wn icy p rzy zwy czaili s ię d o n ieg o , n au czy li
s ię g o n ie d o s trzeg ać, tak jak n ie d o s trzeg a s ię o s y k rążącej wieczn ie n ad o ran żad ą.
M ięd zy p o k o jem a łazien k ą ro zp o ś cierał s ię rin g , n a k tó ry m ro d zin a to czy ła walk ę.
M atk a miała p reten s je d o có rk i, że ciąg le leży n a łó żk u i w n iczy m n ie p o mag a.
Sio s tra d o b rata, że wziął n ie s wo je s k arp ety . M atk a d o s y n a, że za d łu g o o g ląd a
telewizję. Niek o ń czący s ię k o ro wó d b łah o s tek , p rzez k tó re g o to wi b y li zab ić.

J o lan cie u d awało s ię czas ami wy b ić matk ę z tran s u to k o wan ia. Siad ały s o b ie wted y
n a tap czan ie, g ry zły p es tk i s ło n eczn ik a i g ad ały o b y le czy m. Kied y o jciec jes zcze
b y ł, to s iad ał z n imi i b awił s ię k ap ciem n a s to p ie. Zd ejmo wał g o , wk ład ał
z p o wro tem. Nie o d zy wał s ię, b y ł.
A o n e g łó wn ie o p is y wały rzeczy wis to ś ć, s ło d k o -s ło n e o to czen ie, g d zie n ig d y n ic
ciek aweg o s ię n ie wy d arzy . M iały n a tę rzeczy wis to ś ć s p o s ó b . Do ran g i s en s acji
wy n o s iły o s ied lo we ep izo d y , ch rzcin y w k latce o b o k czy k łó tn ie o miejs ca
p ark in g o we. Od g ry wały s o b ie s cen y z ży cia b lo k o weg o , p lo tk i, n arzek an ia n a b ru d ,
wy k ręco n ą żaró wk ę w win d zie i zatk an y zs y p , k tó ry ś mierd ział, ro zs iewał p ru s ak i
i ział o twartą p as zczą p ełn ą mo k ry ch g azet. M atk a, n ib y n iech cący , p rzy tu lała ją
n iewp rawn y mi ramio n ami. Szty wn iała cała ze s p es zen ia i o b ie b y ły zd ziwio n e
s y tu acją. Wy k o n y wały s wo je g es ty o s tro żn ie, n iczy m p o czątk u jące ak to rk i, k tó re
zamias t ws łu ch iwać s ię w s ieb ie p o wielają ru ch y p o d p atrzo n e w telewizji. Kied y n ie
p o trafiły ze s o b ą ro zmawiać, ś p iewały b allad y o k latce s ch o d o wej:

Bach – okno na klatce zamknął wiatr


Ostatni list do skrzynki wpadł
Nikt go nie przeczyta
Nikt nie otworzy
W oczach się tylko
Nowy dzień nasroży
Najchętniej bym dłoń swą w poręcz wsunęła
Uciekłabym z krzykiem
Do samego nieba
Trach – drzwi do klatki zamknęły się same
Wnet dziecko straciło swą mamę

W tej d ziwn ej k o n s telacji p o trafiły wy s ied zieć k ilk a g o d zin . Wers alk a s tawała s ię
wy s p ą, d o tk n ięcie s to p ą p o d ło g i b y ło jak d o tk n ięcie wo d y , w k tó rej czają s ię
n ieb ezp ieczeń s twa. M o ś ciły s ię w k o lo ro wy ch p o d u s zk ach i n ie p rzes tawały g ad ać.
Ojciec zas y p iał p o cich u , cich u tk o ch rap ał. A o n e ch ciały p ić h erb atę.
Więc ws tawiało s ię wo d ę i zap arzało h erb atę. „Po d aj cu k ier. J ak to n ie ma? M u s i
b y ć, k u p o wałam. Pewn ie w to rb ie leży jes zcze, n iero zp ak o wan y . Przes y p . Po d zió b ,
żeb y g ru d ek n ie b y ło . Pó łto rej p łas k iej ły żeczk i ws y p ”. Co zn aczy w ty m d ziwn y m
k o d zie międ zy lu d zk im „cu k ier”? Do b rze, ab y b y ła to miło ś ć. Pó łto rej p łas k iej
ły żeczk i miło ś ci k ażd eg o ran k a.
Ro zmawiać, p ić i o g ląd ać. Ro d zin a g ro mad ziła s ię p rzy telewizo rze jak ćmy p rzy
żaró wce. Nag le mies zk an ie zamierało , lo d ó wk a p o mru k iwała w k ącie, a o k ru ch y
tu rlały s ię n iep ewn ie p o b lacie. Wiatr s tu k ał w s zy b ę, o s iem miliard ó w lu d zi
p rzewalało s ię p o u licach , a tamci o g ląd ali.
Ro d zin a Leś n iews k ich i Karwo ws k ich , w rad iu M aty s iak o wie i Po s zep s zy ń s cy .
Po ls k a ro d zin a wy ch o wan a n a ch leb ie i s o li. Żeb y ty lk o d zieci b y ły zd ro we, żeb y
ty lk o s tarczy ło d o k o ń ca mies iąca. Telewizo r emito wał p ięk n e o b razy , właś n ie leciał
Powrót do Edenu. Och , jak ie o n i mieli s tro je, jak ie fo rtu n y ! Os zu k iwali s ię, zab ijali
i g o n ili p o p rzy ro d zie p ro s to w p as zczę k ro k o d y la.
A g d y b y tak Ed en n a Żerań p rzen ieś ć? Zaraz s ąs iad b y s ię d arł, że za g ło ś n o
b rzęczą b iżu terią i za mo cn o s tu k ają o b cas ami wy s o k imi n a p ięćd zies iąt
cen ty metró w, żeb y s ię n ie p o b ru d zić ziemią. W o k o licy mn ó s two ch as zczy , k to wie,
mo że i k ro k o d y l p ły wa w k an ałk u . Nik t b y s ię n ie zd ziwił, g d y b y zielo n y g ad
k łap iący p as zczą n ag le wy s k o czy ł z b ag ien . Z taś my p ro d u k cy jn ej FSO zjeżd żały b y
limu zy n y , felg i ś wieciły b y p rawd ziwy m zło tem. Ojciec p o lero wałb y ś ciereczk ą
in icjały ro d o we wy g rawero wan e n a mas ce. A matk a ws iad ałab y d o s amo ch o d u
i wy s iad ała z n ieg o u b ran a w n ajp ięk n iejs zą p iżamę, żeb y n ie p o b ru d zić tap icerk i.
By lib y razem, jak n a zd jęciach z p lak ató w rek lamo wy ch .
Kied y n a k an ap ie s iad ał tak że o jciec, b y ło n ajlep iej. Uwielb iał s zy b k o jeś ć.
Po ch łan iał o b iad y z d u żeg o talerza z p ręd k o ś cią s u p erwy ś cig ó wk i. Go rące p o trawy
wy p alały jeg o g ard ło , a o n s y czał z zad o wo len ia.
– J o lciu , p o d aj wo d ę. Szy b k o , d zieck o , p o d aj wo d ę.
A p o tem o d k ład ał s ztu ćce, p rzecierał twarz d ło ń mi i p rzy tu lał có rk ę. Dłu g o
trzy mał ją w o b jęciach i ś p iewał jej alb o g rał z n ią w in telig en cję.
– Po d ziel k artk ę i wp is z „p ań s two ”, „mias to ”, „rzecz”, „imię”. Po d aj literę. Czas
s tart.
Co ro b ić z tak imi ws p o mn ien iami? Wy rzu cać p o k o lei z g ło wy , aż wy lecą
ws zy s tk ie. Na co to je tam trzy mać? Szamo czą s ię ty lk o i d o ch o d zą d o g ło s u
w n ajmn iej o d p o wied n im mo men cie. Zło ży ć ws p ó ln ą p rzes zło ś ć d o tru mn y ,
zap ak o wać ją d o walizk i i o d d ać p rzy p ad k o wej o s o b ie, zan im zad ławi d o k o ń ca.
Sp rawa ro zwo d u co raz b ard ziej s ię k o mp lik o wała. Tata s łał k o lejn e p is ma i ty lk o
d o rzu cał żąd an ia. A to d o mag ał s ię d y wan u , g d y ż d o s tał g o n a talo n y z p racy . A to
ak wariu m p o ch o mik u , b o je s am z p ed etu p rzy d źwig ał. Co mu s ię s tało , d laczeg o tak
s ię zach o wy wał? Gd zie p o d ział s ię tatu ś z k an ap y , k tó ry cich u tk o ch rap ał, g d y mu
g ło wa o p ad ała n a ramię?
M atk a p ak o wała p o zo s tało ś ci p o n iewiern y m mężu w p rzep as tn e wo rk i p o mące
i zrzu cała z s zó s teg o p iętra n a ch o d n ik . Ws zy s tk o ro zs y p y wało s ię jes zcze
w p o wietrzu i to n iefo remn e k o n fetti zag rażało p rzech o d n io m. Darła s ię z o k n a
matk a, k rzy czała n a te ws zy s tk ie rzeczy , jak b y to b y li mężo wie lecący n a złaman ie
k ark u i wieczn e p o tęp ien ie. „Wy n o ch a z d o mu , jak n ajd alej o d mo ich d zieci,
wy n o ch a! Niech ta k u rwa p o zb iera i u p ierze, s k o ro tak a wy ry wn a. Niech s o b ie to
ws zy s tk o weźmie w ch o lerę”.
Po tem zamy k ała s ię w łazien ce i tłu k ła flak o n y z tan imi p erfu mami. „By ć mo że”,
„Paris , Paris ”. Smró d p o d ró b ek ro zlewał s ię p o mies zk an iu , d u s ił, wy wo ły wał k as zel
i wy mio ty .
Sp rzątała b ez s ło wa, k alecząc s o b ie p alce. Kro p le k rwi s p ad ały n a p o d ło g ę.
Dziewczy n a to u wielb iała.

J o lan ta mies zała w s zk lan ce p es tk i cy try n y i g ap iła s ię n a wieczo rn e p o d wó rk o . O tej


p o rze b y ło p rawie p u s te, ty lk o k u lawy d o zo rca g rzeb ał w ś mietn ik u . Kab el, s ło ik ,
res ztk a jed zen ia – k o lejn e zn alezis k a ląd o wały w jeg o wielk iej s iatce. Przy p o mn iała
s o b ie matk ę mó wiącą, że jes zcze k ilk a lat i b ęd zie ży ła z cu d zy ch s k rawk ó w, b o n a
emery tu rze zab rak n ie p ien ięd zy . Od ru ch o wo p rzeło ży ła zu ży tą to reb k ę h erb aty n a
s p o d ek . J es zcze s ię p rzy d a. Tro ch ę zb y t n erwo wo u s iad ła n a wers alce, p lu s zo wy
mis iek s p ad ł z o p arcia n a jej g ło wę i wlep ił p las tik o wy wzro k w jej d ek o lt. Kied y ś
matk a o d cin ała zab awk o m ró żn e elemen ty , żeb y je wy k o rzy s tać jak o d o d atk i d o
s p rzed awan y ch w b u tik u u b rań . Do rab iała w ten s p o s ó b d o p en s ji ze s p o ży wczak a.
Oczy węd ro wały n a k o łn ierze z lis a, n o s k i n a czu b k i wielk ich czap , s u k ien k i lalek
s tan o wiły id ealn e wy k o ń czen ia u b ran ek d o ch rztu . Zak rad ała s ię d o p o k o ju J o lan ty
i wy ciąg ała z ciep ły ch o d s n u ramio n p lu s zak i. Po tem mas zy n a ch ru p o tała p rzez p ó ł
n o cy . Ran o n a k rzes łach ro zło żo n e b y ły n o we u b ran ia. A zab awk i s tras zy ły p u s ty mi
o czo d o łami i g o lizn ą. J ak n a zd jęciach z czas ó w wo jn y .

Czas ami J o lan ta ro zmawiała z matk ą o d o zo rcy . O, ten b y ł n ajwięk s zą ciek awo s tk ą
o s ied la. Wariat, ś wir, p o s łan iec zły ch wiad o mo ś ci. M ó wiąc o n im, o d ru ch o wo
ś cis zały g ło s , jak p rzy k n u ciu i p o wierzan iu s ek retó w. Nig d y n ie b y ło wiad o mo ,
k ied y i s k ąd s ię wy ło n i. Wy ch y lał s ię n ag le zza węg ła i o b s erwo wał. A p o tem zn ik ał
ró wn ie s zy b k o , zo s tawiając za s o b ą o b rzy d liwy zap ach ro zg o to wan eg o ciała. Tak i
s am wy d o b y wa s ię z k o tła p ełn eg o res ztek mięs a.
M iał mo że d wad zieś cia lat, a mo że d u żo więcej. Nieo k reś lo n a p łeć, twarz n ib y
d zieck a, n ib y s tarca, b o o czy b y s tre, ale p o liczk i o b wis łe. Ob jawił im s ię w Wig ilię,
k ied y J o lan ta miała trzy n aś cie lat. Trwały p rzy g o to wan ia d o k o lacji, p o mies zk an iu
k ręcili s ię g o ś cie, s zu rali k rzes łami, jak b y n ie mo g li p o p ro s tu u s iąś ć i zjeś ć ty ch
ws zy s tk ich p o traw g o to wan y ch w d u s zn ej k u ch n i.
– Stu k , p u k , k to tam?
Och , czy to zb łąk an y węd ro wiec o s trawę p y ta? Czy to Święty M ik o łaj z p ęk aty m
wo rk iem p o d aru n k ó w?
Lecz za d rzwiami s tało On o . Czło wiek , to p ewn e, ale n ieo k reś lo n ej k ateg o rii.
Twarz miał o g o rzałą, n ieco wy k rzy wio n ą, a s y lwetk ę p o mp aty czn ą i wy lewającą s ię
z d res ó w. Na n o g ach p rak ty czn e ad id as y z b azark u , z k tó ry ch wy s tawały s k arp ety n ie
d o p ary . W wers ji fro tte, b o ciep łe, a czło wiek s ię n ajs zy b ciej p rzezięb ia o d n ó g ,
s p y tajcie b ab ci.
On o miało w ręk u k u b eł o d mo p a i d ziwn ie filo wało k ap rawy m o k iem. Otwo rzy ło
u s ta i to b y ło b ard zo p rzy k re d la o s ó b s to jący ch n ieo p o d al. Wy ch arczało ze s wad ą:
– Dziń d b ry , b y m d o my cia wo d ę ciep łą, n o .
J o lan ta wzięła o d n ieg o k u b eł i ch wilę s ię zawah ała. Zo s tawić d rzwi o twarte czy
zamk n ąć? Przecież jak o n a zn ik n ie w łazien ce, ab y n alać wo d y , to p o s tać mo że
wy k o rzy s tać s y tu ację i wś lizg n ąć s ię d o d o mu , zab ić ro d zin ę, zwin ąć za p azu ch ę
telewizo r i zwiać. Wes tch n ęła, tak w g łęb i s ieb ie, i zary zy k o wała.
Rzu ciła s ię n a k ran i o d k ręciła g o n a cały reg u lato r. Wo d a ch lu s n ęła d o wiad ra, n a
leżącą n a d n ie b ru d n ą ś cierk ę, ro zb ry zg u jąc wo k ó ł p ias zczy s ty o s ad . Wzmo g ło to
jes zcze b ard ziej s mró d jak ieg o ś k latk o weg o p o tu , zab ło co n y ch b u tó w i cu d zy ch
tajemn ic.
Wró ciła d o d rzwi i p o s tawiła wiad ro za p ro g iem, jak n ajd alej o d s ieb ie. J u ż
ch ciała zamy k ać d rzwi, ale zau waży ła, że d o zo rca n ie o d ch o d zi.
On o p rzech y liło s ię n ieb ezp ieczn ie w jej s tro n ę, tro ch ę tak , jak b y ch ciało n a u ch o
s zep n ąć jak iś o k ro p n y s ek ret. Wg ap iło s ię in ten s y wn ie i p o wied ziało p o wo li:
– A ty n ie b o is z s ię tak tu ży ć?
Zap an o wała cis za, b o ad res atk a p y tan ia miała p ro b lem z p rzy s wo jen iem treś ci.
Ch wilę g ry zła warg ę, n ie ch ciała s ię p rzy zn ać s ama p rzed s o b ą, że s o b ie n ie rad zi
z s y tu acją, że zwy czajn ie zb acza n a mielizn y lo g ik i. On o ciąg n ęło d alej ze ś wis tem:
– Bez n ik o g o .
– J a?
– Bez n ik o g o całe ży cie.
– J a?
Nas tąp iła p au za w ty m, mó wiąc s zczerze, d es p erack im d ialo g u . Wres zcie d o zo rca
n i to wy s ap ał, n i to wy jęczał. W o g ó le miał d ziwn y g ło s , jak b y całk iem p o zb awio n y
melo d ii:
– Trzeb a d b ać o ro d zin ę, o ży cie, n ie?
J o lan ta s tała, p rzes u wając p alec p o fu try n ie. Bawiąc s ię k lamk ą. Czek ając.
Ro zmo wa wy raźn ie s ię n ie k leiła. Gd y b y ty ch d wo je wy jech ało razem n a wak acje,
s p o ro d ziwn y ch rzeczy mo g ło b y s ię wy d arzy ć, ale s łó w zb y t wiele b y n ie p ad ło . On o
p o d rap ało s ię w g ło wę, a p o tem p o wo li ją o d wró ciło .
– Kto tam? – zap y tała matk a z k u ch n i, ziry to wan a, że w tak i d zień lu d zie
zawracają g ło wę.
J o lan ta zamk n ęła d rzwi, a p y tan ie matk i zb y ła milczen iem. Nie ch ciała o p o wiad ać
o tej d ziwn ej wizy cie. Przy n ajmn iej n ie o d razu , b o n ie wied ziała, co o n iej s ąd zić.
Do zo rca p rzy p o min ał jej a to d u że d zieck o b ez p ielu ch y , a to Go larza Filip a z b ajk i
o Pan u Klek s ie. Przełamała s ię k ilk a mies ięcy p ó źn iej. M ó wiła z trwo g ą, jak b y
zd rad zała wielk i o s ied lo wy s ek ret. Ale matk a ty lk o u ś miała s ię n ies zczerze
i s k o men to wała:
– Plecie ró żn e g łu p o ty , b o że s two rzen ie. W mło d o ś ci p rzes zed ł p o lio , a mo że
i p o rtfo lio . Po rażen ia, p ro b lemy . M atce z rąk u p ad ł i u d erzy ł g łó wk ą o ch o d n ik .
Teraz ma p o zo s tało ś ci. To d ziwak . Dziwak , ale d o b rze s p rząta k latk ę s ch o d o wą.

J o lan ta n ie mo g ła zap o mn ieć teg o md ławeg o zap ach u n iep ro s zo n eg o g o ś cia. Czu ła
g o ws zęd zie, p o p ad ła w p rawd ziwą n erwicę n atręctw. Zaczęło s ię o d wąch an ia o b ru s u .
Po tem o b wąch iwała ś wieżo u my te n aczy n ia. Nas tęp n ie wk ład ała n o s w cu k ier,
k tó reg o ziaren k a wlaty wały jej d o o czu , d rażn iąc k an alik i łzo we. Po tem wąch ała
czajn ik z g o tu jącą s ię wo d ą aż d o p o p arzen ia p o wiek . I to o d ś ro d k a. Sp rawd zała
zap ach k lamek , zmy wak ó w i p iecy k a. I jes zcze n ó g o d k rzes ła o raz telewizo ra.
Ciąg le jej s ię wy d awało , że co ś ś mierd zi, ro zk ład a s ię jak s tare mięs o w lo d ó wce.
Po czątk o wo p o d ejrzewała ch o mik a i jeg o p leś n iejące fu terk o , ale ch o mik J ó zio
jak o ś s ię trzy mał, s ik ał n awet w co d zien n ie zmien ian e tro cin y . Więc to n ie o n . On a
s ama też n ie, my jąca s ię k o mp u ls y wn ie k ilk a razy d zien n ie. Ch o d zą s łu ch y , że n ig d y
s k ó ry d o k o ń ca n ie u my jes z, n awet jak b y ś zd jęła i u p rała w n ajlep s zej p ralce. Że
s k ó ra czło wiek a p ełn a b ęd zie zan ieczy s zczeń , b o k ry ją s ię w n iej, zaleg ając wy ło my
i zmars zczk i, ws zy s tk ie n iecn e my ś li. Pu mek s em d rap ies z, a ch o lers two zo s tan ie.
Nie b y ło wiad o mo , s k ąd ta wo ń . M o że to s trach tak p ach n iał n iezn o ś n ie? M o że to
p rzezn aczen ie jak ieś czy in n e lich o ? Z czas em J o lan ta zaczęła p o d ejrzewać, że g n ije
o d wewn ątrz i n ie mo że p rzes tać.
Ws zy s tk o b y ło n ie tak . Do zo rca p o jawiał s ię zaws ze wted y , k ied y miało s ię
wy d arzy ć co ś złeg o . Krąży ł p o p o d wó rk u w d n iu , w k tó ry m zn alezio n o n ieży weg o
czło wiek a, i p o jawił s ię n ag le, k ied y o d wo żo n o d o s zp itala s ąs iad k ę z g ó ry , co ją
led wo p o zawale o d rato wan o .
Czarn y p tak o b leczo n y w d res o wą b lu zę, z mio tłą w jed n ej ręce i n o żem w d ru g iej.
Nie wiad o mo , czy is tn iał n ap rawd ę, czy b y ł wariacją n a temat o b ejrzan eg o k ied y ś
h o rro ru , b łąk ającą s ię p o p s y ch ice d o ras tającej d ziewczy n k i. Patrząc n a tak ich
o s o b n ik ó w, zas tan awia s ię czło wiek , co ro b ią, k ied y ich n ik t n ie wid zi. Kitrają
w p u d ełeczk ach res ztk i ciał? A mo że n u cą s o b ie p io s en eczk i o k o ń cu ś wiata,
mo n o to n n ie, n iezo b o wiązu jąco ?
Op o wieść d o zo rcy, czło wieka sko mp liko wa n eg o

Nie lubię jeść w domu, bo się boję. Jak sobie wezmę bułkę i kawałek kaszanki, to kładę na talerzu i czekam.
A kiedy się ściemni, wjeżdżam na najwyższe piętro, wchodzę na dach i dopiero tam jem. Tam mi się nic nie
stanie. Okruchy spadną na ziemię, żaden nie wleci za łóżko czy w szparę w podłodze. Bo gdyby wleciał,
toby tam gnił, a potem ktoś by go znalazł i miał część mnie.
Mieszkam sam. Mam w domu szmaty do czyszczenia i miotły, i malutki telewizor ze śmietnika,
naprawiony dla mnie przez pana Waldka. Czarno-biały jest w nim świat. Głos ma słaby, ale mi głos
niepotrzebny. Najważniejsze, żeby było widać. Żeby migało. W nocy gaszę światło i zapalam program.
Zapalam film. Takie ma promienie, tak się w szybie odbija, że czuję się jak w rakiecie lub gdzieś za
granicą.
Ja tam czasem wchodzę. Do telewizora. I patrzę z ekranu na cały świat. Potem wychodzę i idę
sprzątać. W bloku jest dużo roboty. Kiedy nie mam już siły, to wyobrażam sobie, że pomagają mi wszyscy
ci, którzy siedzą w telewizorze. Wychodzą i razem sprzątamy. A potem jemy.
Lubię jeść mięso. Lubię jego zapach. Zawijam w papier i kładę pod kołdrą, bo w cieple bardziej
pachnie. Kiedy wychodzę, pakuję je do kieszeni, żeby mi nikt nie ukradł. A kiedy jem, to cicho mlaszczę.
Chowam w zębach, żeby było na potem. Jem, patrząc na ludzi, i wtedy jestem spokojny.
Kiedy byłem mały, mama oddała mnie do innych państwa i oni dawali mi jeść tylko wtedy, kiedy ktoś
do nich w gości przyszedł. Do dziś jedzenie kojarzy mi się z ludźmi, dlatego wolę przy kimś. Jeść.
Kiedy byłem mały, to przyszła pani i powiedziała, żebym posprzątał pokój, bo bałagan. „Bałagan
masz! Śmierdzi i jest syf”, krzyczała i groziła, że zawoła kogoś ze szlauchem i on to wszystko zaraz
wymyje. Znalazła kanapki w łóżku, znalazła śmietanę na parapecie, która wybuchła w butelce. Zgarnęła
to wszystko do kosza i wyniosła. A ja nie miałem co jeść.
Kiedy byłem mały, to lubiłem za dziećmi ganiać. One się na mnie darły, a ja się tylko śmiałem. Latałem
za nimi, nawet jak krzyczały, że jestem debil i żebym je zostawił.
Miałem dwie rzeczy na własność: czerwony sweter i pieska. To były dla mnie zabawki. Tamci państwo,
co mnie do nich mama oddała, też mnie oddali, ale nie do innych ludzi, tylko do domu dziecka. I byłem
w tym domu dziecka długo. W naszym pokoju raz w nocy umarło dziecko i ja wtedy tego pieska wziąłem.
Piesek nazywał się Pan, bo był piękny jak taki pan, co do nas przychodził i reperował różne rzeczy.
Rury albo płot. Pies Pan bardzo mnie lubił i spał ze mną i z jedzeniem. Był ze mną w szkole z internatem
i potem, jak już zostałem dozorcą.
Kiedyś zniknął i już się nie odnalazł. Szukałem, ale go nigdzie nie było. Może ktoś go ukradł? A może
ode mnie uciekł?
Taka pani z bloku powiedziała na Wigilię, że chce mi dać prezent. Wzięła mnie do mieszkania i mi
dała skarpety z wełny. Oglądaliśmy razem telewizję wieczorem i czasem, kiedy nas ktoś zdenerwował,
razem do tego telewizora wchodziliśmy.
Bo ludzie do mnie mówią: sprzątnij to, zamieć tamto. A ja przecież ich widzę, ja ich znam najlepiej
i wiem, co oni mają za życie, tego nikt za nich nie posprząta. Tego w ogóle się nie da sprzątnąć. Chyba że
przyjdzie ktoś ze szlauchem.
Zaglądam do mieszkań przez wizjery w drzwiach. Staję pod balkonami, zadzieram głowę i obserwuję
ludzi. Albo z góry, z ostatniego piętra w dół patrzę.
Że oni nie boją się tak sami żyć. Pytam ich czasem, bo ja to się boję na przykład sam jeść. Bo mi te
okruchy wpadną w szpary i będzie dowód. Że tu byłem i coś jadłem. Mięso. Lubię iść wieczorem na tył
sklepu, panie przynoszą mi wtedy resztki salcesonu albo kaszanki. Zjadam je od razu, z garści, albo
owijam w papier, chowam do kieszeni i wyciągam dopiero wieczorem przy zsypie. Mięso pachnie tym,
czego ludzie nie chcą.
Czy mój pies poszedł do innego bloku? Zostawiam mu w piwnicy kości. Może je znajdzie, ucieszy się
i do mnie wróci. Będziemy razem oglądać telewizję. Bo nie lubię być sam w domu, bo się boję.
Ro zmo wy J o lan ty z matk ą p rzed łu żały s ię częs to d o p ó łn o cy . Kied y n ad ch o d ził czas
o d p o czy n k u , ry g lo wało s ię d rzwi n a cztery s p u s ty i n a łań cu ch , wy cieraczk ę zwijało
n a p ro g u i cich u tk o wy co fy wało d o s ieb ie. Na p alcach , n a d y wan ik u p rzerzu co n y m
p rzez p ły tk i PCV s k rad ało s ię d o łó żk a, ab y ro zg rzać włas n e ciało .
Tak b y ło i teg o d n ia, k ied y J o lan ta wid ziała n ieży weg o czło wiek a. Wes zła,
ziewając, d o s wo jeg o cias n eg o jak p u d ełk o o d zap ałek p o k o ju . By ł o b k lejo n y
p lak atami g wiazd ro ck o wy ch i ry s u n k ami ze s zk o ły i o b s tawio n y p u s zk ami p o
zach o d n ich n ap o jach p rzy wo żo n y ch p rzez co b ard ziej zarad n y ch s ąs iad ó w. Przed
s n em J o lan ta mamro tała p o d n o s em n azwy ty ch d ziwn y ch mik s tu r. Zas tan awiała s ię,
czy teg o faceta n a p o d wó rk u k to ś n ie o tru ł. Bo p rzecież n ie zab ił s iek ierą czy n o żem,
w 997 jak k o g o ś zab ijali, to o n jęczał i s ię wił. A p o tem n ag le p rzes tawał, w b ezru ch u
o tęp iałeg o i p o g o d zo n eg o z lo s em s two ra.
W n o cy J o lan ta jes zcze raz p rzeży wała w wy o b raźn i całe zd arzen ie i zaczęły s ię
u n iej p o jawiać wy rzu ty s u mien ia. Trzeb a b y ło faceta rato wać, k rzy czeć co ś , g d zieś
p o b iec, k o g o ś zawiad o mić. Pewn ie b y ło za p ó źn o , ale p rzy n ajmn iej s u mien ie b y
u s p o k o iła. Przy p o mn iała s o b ie, że s to jąc wted y n ad n im i d o ty k ając g o o s try m
p aty k iem, k ątem o k a d o s trzeg ła s y lwetk ę p o ru s zającą s ię n iezg rab n ie w k rzak ach .
Przy s zed ł jej n a my ś l d o zo rca, ale p ewn ie d lateg o , że b y ł n ajs tras zn iejs zą p o s tacią,
jak ą zn ała. J ak k lau n z o p o wieś ci g ro zy alb o laleczk a b ez o czu .
Po s tan o wiła p ó jś ć z s ameg o ran a n a to miejs ce. Po ło ży ć jak ieś k wiaty ,
n iezg rab n ie s ię p rzeżeg n ać. Ułas k awić lo s , k tó ry ły p ie zza węg ła i czek a n a n as ze
g rzes zk i, ab y wp is ać je triu mfaln ie d o k o ło n o tatn ik a i w o d p o wied n im mo men cie
u ży ć ich p rzeciwk o n am. J ak ju ż n am b ęd zie w ży ciu zb y t miło .
Ale ran o n ig d zie n ie mu s iała b iec, b o u marła jej włas n a matk a. Wy g ląd ała in aczej
n iż tamten , n ie p ach n iała d ziwn ie, leżała p o p ro s tu n ieży wa w s wo im łó żk u .
Przed s zo k iem u rato wała J o lan tę my ś l, że matk a n ie b ęd zie s ię ju ż n ig d y czep iać
z p o wo d u n iep o zmy wan y ch n aczy ń . Wted y zro zu miała ró wn ież, że g d y s ię raz s p o tk a
n a s wo jej d ro d ze ś mierć, to o n a b ęd zie łazić za czło wiek iem jak iry tu jąca melo d ia
z rad ia. Śmierć jak zwierzę z teg o s ameg o s tad a, jak lecące o czk o w rajs to p ie, jak
n iek o ń cząca s ię h is to ria i n ieo d s tęp u jąca n a k ro k s io s tra b liźn iaczk a. Śmierć
p ak o wan a p o d wó jn ie, w p ro mo cji.
Śmierć, k tó ra zg rzy ta zęb ami, ś cierając je d o d ziąs eł.
Śmierć k u rwa.
Śmierć jak o n atu raln a k o lej rzeczy . Tak mu s iało b y ć, Bó g tak ch ciał, n ig d y teg o
n ie zro zu miemy , jed n ak o wo ż n ie zn amy d n ia an i g o d zin y . Nie zn amy .
Śmierć n ie d o o p is an ia, n ie d o o p o wied zen ia, b o my tu wy razó w tak ich n ie
zn amy , ab y n am d o o g ó ln eg o o b razu u czu ć p as o wały .
J o lan ta s tała n ad ciałem matk i i zamy k ała s wo je o czy . I tak zamy k ała, żeb y ju ż
n ig d y ich n ie o two rzy ć. „J o lu , J o lu , p o łó ż g ło wę n a n as zy ch ramio n ach i s taraj s ię
n ie p łak ać. Dzieck o , n ie p łacz ty le, b o jak s ię za d u żo p łacze, to s ię d o s taje g łu p iej
czk awk i. No s czerwo n y , o czy czerwo n e, p lamy n a s zy i n iezd ro we. Szlo ch . Od p łaczu
ro b i n am s ię czerwo n a s k ó ra p o d p azn o k ciami. We wło s y wp lątu ją s ię p ająk i i czarn e
p tas zo ry . Zo s tają, za n ic n ie ch cą s ię wy czes ać. Kied y s ię p łacze, to tłu s te s zczu ry
p o d g ry zają n am p ięty i wy lewa s ię n am n a g ło wę s mo ła. I w o g ó le jes t d u s zn o , czy
k to ś mó g łb y o two rzy ć o k n a?”

Dziewczy n a czu ła, że ws zy s tk ie h is to rie ś wiata s ą ze s o b ą p o wiązan e. Tu p n ies z


w Afry ce, u s ły s zą cię n a An tark ty ce. Zmarły mężczy zn a n a p o d wó rk u , zmarła matk a.
Wid o czn ie tru p ia ch o ro b a jes t zaraźliwa, zab iera ty ch , k tó rzy s p o jrzą g łęb o k o w o czy
d en ato wi, alb o ich n ajb liżs zy ch , b o im k to ś b ard ziej n iewin n y , ty m b ard ziej mu s i
zg in ąć. Ży cie u s łan e tru p ami, tak ewid en tn ie wy n ik ało ze s zk lan ej k u li, k tó rej żad n a
wró żk a n awet n ie miała zamiaru p o s tawić n a ceracie żerań s k ieg o mies zk an ia.
Kłó ciła s ię z Bo g iem zamies zk u jący m o s ied lo wy k o ś ció ł, że to n ies p rawied liwe.
Że p rzecież tamten p rzy g arażach ju ż d awn o n ie ży ł, co o n a mo g ła. Ale tak ie
tłu maczen ia s ą d la Najwy żs zeg o b ezs en s o wn e, b o On ws zy s tk o wie i ws zy s tk o wid zi.
Zau waży ł więc p ewn ie, że k ied y jej k o leg a o d s zed ł, to o n a s tan ęła n ad zimn ą twarzą
i p o wo li s trzy k n ęła ś lin ą. A ś lin a s p ad ła w o twarte o czy i s p aliła je. Na p o p ió ł.

A dlaczego pan ma takie wielkie zęby?


Żeby nimi zgrzytać o północy
I iskry wydobywać
A dlaczego pan krzesze ogień tymi zębami?
Żeby spalić wszystkich, którzy mnie znali
Na popiół, na jasną cholerę

„A czemu tak a mło d a, w p ełn i s ił k o b ieta n a zawał u miera”, d ziwiły s ię s ąs iad k i. Bo


lek arze p o wied zieli, że zmarła n a zawał. I k ażd a s ąs iad k a miała n a to in n e
wy tłu maczen ie. Stały n a p arterze, b lo k o wały p rzejś cie s iatk ami i d y s k u to wały n ad
p rzy czy n ą. J ed n a twierd ziła, że to p rzez o g ó ln e zan ieczy s zczen ie p o wietrza
i Czarn o b y l, o k tó ry m n ie wiad o mo , czy co d zien n ie n ie wy b u ch a i n ie czad zi
o k o liczn y ch k rajó w. Zn o wu in n a, że to p rzez zg ry zo tę. Bo p rzecież wiad o mo , że
zaws ze ch ciała b y ć ś p iewaczk ą o p ero wą, a zo s tała s p rzed awczy n ią w s p o ży wczak u .
– Śp iewaczk ą o p ero wą?
– Wiem, co mó wię. M o ja có rk a z n ią ch o d ziła d o k las y i o n a raz n ap is ała n a
wy p raco wan iu , że ch ce ś p iewać. Z p ierws zej ręk i in fo rmacja, s p rawd zo n a.
– Nie wiad o mo , mo że zab ił ją mąż, b o s ię z n ią p ro ces o wał p rzecież o te fu tra, co
miała p o matce, że n ib y jeg o . Uciek ł d o k o ch an k i, a jes zcze o d g rażał s ię, że jej
ws zy s tk o zab ierze, lu d zie to s ą jak wilk i b ez s ierś ci. J ak s ęp y z d o d atk o wy mi
p azu rami.
A k o lejn a zn o wu ż d y wag o wała, że to o d ciąg łeg o latan ia d o k io s k u p o p ap iero s y .
Że led wo o czy o two rzy ła, to n a p o d o mk ę p łas zcz zarzu cała i b ieg ła p o te p ap iero ch y
i g azetk ę. I ty lk o p ap iero ch y i g azetk a, a wiad o mo , że jed n o z d ru g im zd ro wie
n is zczy . Nik o ty n a p łu ca, a g azeta u my s ł. I zawał g o to wy , u d ar, zak rzep , zato r mó zg u ,
g u z i zg o n .
– Głu p o ty g ad acie jed n a z d ru g ą. Nie zn acie s ię, a mó wicie. J a wiem, zn am
p rawd ziwą p rzy czy n ę ś mierci.
Sąs iad k a zmru ży ła o czy i zawies iła g ło s w s p ek tak u larn ej p au zie, jak b y
recy to wała Szek s p ira.
– On a lu b iła zajrzeć d o k ie-lis z-k a.
Os tatn ie s y lab y wy p o wied ziała n a b ezd ech u , d ając d o zro zu mien ia, że jej b rak u je
s ił d o wo k aln eg o u d źwig n ięcia teg o b ezeceń s twa.
– Ph i! – n a to b ab a, co miała męża alk o h o lik a. – Wielk ie mi p icie. Tak jak o n a to
k ażd y g łu p i p o trafi w ru rę d ać. Stres . To ją wy n is zczy ło . Każd a k o b ita n a s tres
u miera, b o jej s ię w k ark u zb ierają g ru d y n iep o k o ju i n a o b s zar n erwo wy wch o d zą.
Lek arz mn ie to p o wied ział. Sama tak miałam! Dwad zieś cia lat! Aż w k o ń cu
p o jech ałam n a leczen ie d o Ciech o cin k a, tam mn ie wy mas o wali, n ie p o wiem,
p rzy s to jn y b y ł ten mas aży s ta, w k ażd y m b ąd ź razie o d tamteg o czas u jak ręk ą o d jął!
– Od jął, o d jął, b o ś s o b ie p rzy g ru ch ała w ty m s an ato riu m b o g ateg o wd o wca. Od
razu k o mo rn e o czas ie p łaco n e i z p ewex u b lu zk a n a k ażd e ś więta n o wa. Z p ewex u !
– Aż ją w k o ń cu zmo g ło , p rzed awk o wała an k o h o le i p o b ab ie.
I s ąs iad k i d alej b y tak o b rad o wały , ale s zła ak u rat J o lan ta, więc u milk ły .
– Bied n a có reczk a p ijaczk i, zająć s ię n ią trzeb a. Tak ie n ies zczęś cie.
A J o lan ta n a czas żało b y zwy czajn ie wy łączy ła s o b ie my ś len ie i u czu cia. Teraz
s zła i b y ła p o za s o b ą i p o za ty m b lo k iem.
M o żn a tak czas ami zro b ić z g ło wą, ch o ciaż to jes t tru d n e zad an ie. J eś li czło wiek
u ważał n a tech n ice, to wie, że w ś ro d k u u rząd zen ia zg ro mad zo n e s ą ró żn o k o lo ro we
k ab le. Zielo n y , czerwo n y , n ieb ies k i. Ch o d zi o to , ab y w o d p o wied n im mo men cie
p o zamien iać wty czk i i o d łączy ć o b wó d my ś lo wy . Ale trzeb a u ważać, b o jak co ś s ię
p o my li, to zwarcie g o to we i czło wiek p ad a n ieży wy jak o ten tru p . J o lan ta n ie b y ła
p iln ą u czen n icą, miała cztern aś cie lat i n a lek cjach wp y ch ała g łó wn ie s tare k an ap k i
d o d o n iczek n a p arap ecie. Dzień p o ś mierci matk i p o s zła więc n a b o is k o s zk o ln e
i p o p ro s iła k o leg ę.
– Ej, ch o d ź n o tu , M arek . Ty s ię zn as z n a n au k o wy ch s p rawach . Co ja mam zro b ić,
żeb y p rzez jak iś czas n ie my ś leć i n ie czu ć?
– Nien o rmaln a jes teś ? Weź s ię! Id ź s tąd , b o ci p rzy ło żę.
– I to zad ziała? Nie b ęd ę n ic czu ła?
– No , k u rd e, jak ci p rzy ło żę, to b ęd zies z czu ła tak i b ó l, że ci s ię o d ech ce my ś leć.
– Do k ład n ie o to mi ch o d zi!
Ko leg a p rzełączał u rząd zen ie w try b o czek iwan ia i J o lan ta b y ła ju ż s p o k o jn a.
Od wied zali ją b lis cy , zwies zali s mu tn o g ło wy i ro b ili zatro s k an e min y . A o n a
p atrzy ła n a n ich tak , jak p atrzy s ię n a n u d n e p o s taci w filmie. Czło wiek s ię wted y
zas tan awia, p o co tacy ży ją, w o k o licy i p o d ru g iej s tro n ie ek ran u . Sąs ied zi ch cieli
J o lan cie p o mó c. Wp y ch ali jej d o rąk p ien iąd ze. Wy d awała je k o mp u ls y wn ie n a
czek o lad y z o k ien k iem, k tó re p iętrzy ły s ię w o k o liczn y m warzy wn iak u . Ofero wali
p o mo c w o d rab ian iu lek cji i in n y ch p racach . M ieli ró żn e p o my s ły n a zatu s zo wan ie
żało b y . „Ku p imy ci p s a, n o weg o ch o mik a, p ap u żk ę, k tó ra g ad a. Będ zie d o cieb ie
mó wiła two imi s ło wami”. Ale b rat g ro ził, że n au czy p tak a p rzek leń s tw, i ży czliwi
rezy g n o wali.
Ku s ili za to mg lis tą p rzy s zło ś cią, tak jak b y co ś , co ma s ię d o p iero wy d arzy ć,
mo g ło p o s k lejać ro zry wan e s erce i s tłu mić b ó l n ied ający ch o d zić, s ied zieć i s p ać.
M ó wili więc: „Wy jed ziemy n a wak acje. Nad mo rze o raz w g ó ry , za g ran icę
s amo lo tem, d aleeek o s tąd . Uciek n iemy ś mierci, ś mierć n as n ie d o g o n i, b o o n a n ie
g o n i lu d zi b o g aty ch , a n as s tać n a ws zy s tk o . O, właś n ie, J o lu n iu , k u p imy ci
s u k ien eczk ę. Sp o d en k i. Pió rn iczek ś liczn y . Bab cia ma w s k arb o n ce b o n y , to je
zamien imy n a cu d a z zag ran icy . Przy n ies iemy ci d ary , jak Trzej Kró lo wie, k tó rzy ju ż
n ie wied zą, co ze s o b ą zro b ić, b o n ie p o trafią s ię p o s tawić w s y tu acji s mu tn eg o
d zieck a. J es teś jes zcze tak a mło d a, d ziecin k o , zd ajes z s o b ie s p rawę ze s wo jeg o
s mu tk u ?”.
J o lan ta zd awała s o b ie s p rawę ze ws zy s tk ieg o , ale jej u s ta co raz b ard ziej s ię
zacin ały i mu s iała zad awać s o b ie wiele tru d u , ab y ro b ić z n ich u ży tek . Brat k ręcił s ię
p o d o mu i n as łu ch iwał, czy mo że matk a wres zcie p rzy jd zie. „Śmierć to tak i n ieu d an y
żart”, p o wtarzał s o b ie.
Dziewczy n a cierp iała tak b ard zo w ś ro d k u , że lu d zie d ziwili s ię, że w d o mu n ie ma
żało b y .
– W ty m d o mu n ie ma żało b y !
J o lan ta d ziwiła s ię lu d zio m, że n ic n ie wid zą.
– Ci lu d zie n ic n ie wid zą!

A d ziewczy n a leżała n a łó żk u i b ard zo mo cn o ś cis k ała k o lo ro we s zk iełk o . Ws zy s tk o


s ię mieś ciło w ty m k awałk u b u telk i, cały ś wiat. I n ik t jej teg o n ie zab ierze, b o n ik t
s ię o ty m n ie d o wie.
Stars zy b rat n ie b y ł „jak ro d zice”. Zn ik ał n a całe d n i i rzad k o zo s tawiał p ien iąd ze.
J o lan ta mało jad ła i n ic jej s ię n ie ch ciało . Kied y ś b y ła b ard zo g ru b a, teraz wręcz
p rzeciwn ie. Zrezy g n o wała z tłu s zczu i mięś n i n a rzecz k o ś ci i s k ó ry . Tak b y ło
ład n iej.
Patrzy ła w n o cy n a s u fit i zn o wu wid ziała s wó j włas n y p o g rzeb . Po s zk o le
ch o d ziła n a cmen tarz, ale n ie mo g ła n ig d y d o jś ć d o g ro b u matk i. Co ś ją o d n ieg o
o d ciąg ało , jak ieś d ziwn e s iły . Szła d o k o ś cio ła, ale n ie p o d o b ało jej s ię tam. Szła za
p o d wó rk o we ś mietn ik i i z całej s iły k o p ała p u s zk ę. Zamy k ała s ię w d o mu , zrzu cała
rzeczy z p ó łek . Słu ch ała rad ia, n iech jej p o wied zą w s p ecjaln y m wy d an iu
wiad o mo ś ci, jak ma ży ć. Niech jej k to ś to p o wie, o n a ch ętn ie zro b i n o tatk i.
J o lan ta zd ała d o tech n ik u m o d zieżo weg o . Z zaciś n ięty mi u s tami „Na k rawco wą
id ź”, mó wił z k an ap y b rat. „Fach w ręk u , s tró j s amo d zieln ie wy k o n an y . Ch lu b a
k ażd ej k o b iety : d o b rze wy g ląd ać i mieć n a p rzy s ło wio we cias tk o w cu k iern i”.
– I n ie my ś l s o b ie, że jak ieś p ien iąd ze ci d am n a n o wą d ro g ę. Zap o mn ij o ty m.
Po s ag i to w k s iążk ach .
Brat n a k ażd y m k ro k u p rzy p o min ał, że z u b ezp ieczen ia i alimen tó w wy ciąg an y ch
o d p ań s twa mu s i wy ży wić d wie g ęb y . Więc jeś li k to ś miał tu taj zamiar p ró żn o wać, to
n ies tety mu s i ten zamiar zmien ić. „Id ź, J o lk a, n a k rawco wą, to s o b ie ju ż w s zk o le
b ęd zies z mo g ła d o ro b ić. A ze ś cin k ó w u s zy jes z s o b ie jak ieś u b ran ie”. Ze ś cin k ó w
p łas zczy k i s u k ien k a, jak d la lalk i.
Kied y mama ży ła, to zs zy wała res ztk i materiałó w i ro b iła lalk o wy p o k az mo d y .
Po tem wiązała firan k i i ro b iła J o li welo n . „Po b awmy s ię w ś lu b , p o b awmy ”. „Do b rze,
ty b ęd zies z w b iałej s u k n i, a ja b ęd ę s ied ziała i p aliła p ap iero s a”. Tak b y ło , k ied y
mama ży ła.
A p o tem p rzes tała ży ć, a w b lo k u właś ciwie n ic s ię n ie zmien iło . Nad al s mętn a
win d a jeźd ziła w g ó rę i w d ó ł, n ad al jej żaró wk a d rg ała p o d wp ły wem n ap ięcia
międ zy s ąs iad ami. Niek o ń czące s ię s p o ry , s zk lan a p o g o d a. Co d zien n ie te s ame
p ro b lemy w o b s zarze ws p ó ln y m, n a k latce s ch o d o wej (n iewy rzu co n e ś mieci,
zab ru d zen ie, k rad zież żaró wk i), w win d zie (u ry n a p s a, p alen ie p ap iero s ó w,
p o d p alan ie g u zik ó w, n ap is y ), n a ś mietn ik u (źle s k ład o wan e g ab ary ty , p o d rzu can ie
ś mieci p rzez in n e b lo k i, zaty k an ie zs y p u ). Do teg o zak łó can ie cis zy i s p o k o ju
(imp rezy , wy cie p s a, g ło ś n e k łó tn ie, mu zy k a), a n awet n aru s zan ie p rzes trzen i
p ry watn ej (zalan ie, p o żar, d ziu ra w ś cian ie) i p rzy włas zczan ie cu d zej włas n o ś ci
(k rad zież wy cieraczek i mlek a s p o d d rzwi).
Blo k h u czał ru rami i p rzemien iał s wo ich mies zk ań có w w ży we ro b o ty d o
wy rzu can ia ś mieci. J ed n i g ad ali d o p ó źn y ch g o d zin i n ie p o zwalali s p ać in n y m.
Deficy t cis zy , b o co to zn aczy n a b lo k o wis k u cis za? Kied y s zu ran ie k ap ciami jes t
cich e i o d k tó reg o mo men tu telewizo r mo żn a u zn ać za ś cis zo n y ?
J o lan ta p rzy k lejała n o s d o s zy b y i wg ap iała s ię w k o min , a k o lejn i s ąs ied zi
k łó cili s ię jazg o tliwie w o s ied lo wy m n arzeczu , n iezro zu miały m d la o b cy ch .
Do mag ali s ię s p rawied liwo ś ci, s tras zy li ro zwo d ami, b ili n ieg rzeczn e d zieci i d u s ili
s taru s zk i. Ale to za zamk n ięty mi d rzwiami, za to n a zewn ątrz:
– A d zień d o b ry p an i, to p an i jes zcze ży je, jak zd ro wie?
– Zd ro wie jak to zd ro wie, n a co ś trzeb a u mrzeć, h a h a h a.
– Us zan o wan ie.
– Sran ie. Ps y s rają, n ik t n ie s p rząta, n a wy cieraczk ę s rają i w to trzeb a p an to flem
wch o d zić.
– Og ó ln a zn ieczu lica, mó wią „d zień d o b ry ”, ale p o d n o s em.
– Ko s zą trawę p o d o k n ami, k ied y n ad ch o d zi s p ecjaln a p o ra międ zy n o cą a d n iem.
– Lu d zie to teraz tacy s ą.
I łu p b ag ażn ik iem o d s amo ch o d u , d alejże p lan d ek ą g o n ak ry wać z wy malo wan y m
n u merem rejes tracy jn y m. Niech ch ams two s ię n ie g ap i n a k aro s erię, b o s ię o d ich
zazd ro s n eg o wzro k u zalęg n ie rd za. J o lan ta s zła ch o d n ik iem i p atrzy ła s p o d g rzy wk i
n a p rzech o d zący ch p rzez u licę lu d zi. Niech s ię jak iś s amo ch ó d ro zp ęd zi i waln ie
w n ich , b o teg o s ię n ie d a s łu ch ać.
Os ied le, s k u p is k o lu d zk ich d ro b in g arb iący ch s ię p o d n is k im s u fitami.
Człap iący ch g d zieś o d s ameg o ran a. Alb o p ęd zący ch i trzas k ający ch d rzwiami. Żeb y
ch o ciaż wied zieli, g d zie tak p ęd zą, że n ie mają czas u d rzwi p rzy trzy mać. J ed n a b ab a
tak s ię k ied y ś s p ies zy ła, że jej p ies n a s my czy zd ech ł, a o n a ciąg n ęła g o p o ziemi, b o
n ie miała czas u , żeb y s ię o d wró cić. Pies s tu k ał łb em p o s ch o d ach i d o win d y
p o ś miertn ie n as zczał.
No i ta win d a. To ru s za, to s ię zatrzy mu je, ch o lery mo żn a d o s tać. Ob y watele
g rzęzn ą w ś ro d k u , b o p o k ilk a g u zik ó w n araz n acis k ają d la frajd y . A p o tem walą
p ięś ciami w d rzwi i d es p erack o k lik ają p rzy cis k iem alarmo wy m, licząc n ie wiad o mo
n a co , ch y b a n a Su p erman a. Po co b y ło b awić s ię g u zik ami, n a co p ch ać s ię d o
k ab in y p o d zies ięć o s ó b , p o czek ać n ie łas k a?
Kied y ś zacięła s ię win d a z J o lan tą i o jcem. J o la miała p ięć lat, w ty m wiek u
w razie p ro b lemó w łap ie s ię d o ro s łeg o za ręk ę i ro b i u s ta w p o d k ó wk ę.
– Tatu s iu , co teraz?
A tata n aty ch mias t p rzemien ia s ię w s u p erh ero s a, b ierze w ramio n a, d rap ie
zaro s tem w p o liczek i p rzeb ija p ięś cią ś cian ę. Nas tęp n ie ws k ak u je n a d ach win d y
i ws p in a s ię p o tłu s ty ch o d s maru lin ach . J ak Ferd y n an d Ws p an iały , n a s amą g ó rę,
d o s ameg o n ieb a.
– Ojcze, u fam to b ie – s zep tała mała J o lu n ia.
Tak a mała, że o jciec ch o wał ją czas em w k ies zen i i o ty m zap o min ał.
I win d a s p ad a w d ó ł, w b ezk res n y , d u d n iący ech em i p ach n ący ś lin ą s zy b .
Nik o mu n ic złeg o n ie mo że s ię s tać, b o tata ma n erwy ze s tali i jas n y u my s ł. J es t jak
Ramb o , p o trafi zro b ić d wa fik o łk i w p o wietrzu i s zp ag at n a u licy . Po tem ws tać,
o b etrzeć łzy có reczce i u rato wać res ztę ś wiata. Lek k o i o d n iech cen ia.
Po tamty m zd arzen iu zab ro n ił jed n ak có rce jeźd zić s amej, p o co lo s k u s ić. Bo co
zro b i, jeś li taty n ie b ęd zie w p o b liżu ?

W o g ó le lep iej s ch o d ami ch o d zić, a n ie wo zić d u p s k o w k ab in ie. Tak zd ro wiej.


Ch o ciaż z in n ej s tro n y k lap ać p o s ch o d ach też n ie d o b rze, b o h ałas . Łap ią s ię
lu d zie k u rczo wo p o ręczy , ws zy s tk ie p ałąk i ch o d zą wte i wewte, d źwięk i wy d ają. To
mo że jed n ak win d ą. No ale win d a s k rzy p i. A czas em d rzwi s ię o twierają, a win d y za
n imi n ie ma. Dwa razy s p ad ali lu d zie d o s zy b u . Do b rze że z p arteru , s k o ń czy ło s ię n a
s trach u . Że też n ie p rzy jad ą i n ie n ap rawią. Kto ś mu s iałb y s ię zain teres o wać, zg ło s ić,
p o my ś leć o mies zk ań cach , ale k to ? Sp ó łd zieln i n ie ma, b o to b lo k fab ry k i, a fab ry k a
w d u p ie ma lu d zi, p rzecież p ro d u k u je mas zy n y . Wp ad aj s o b ie, czło wiek u , d o s zy b u
jak d o g ro b u i p łacz.
Kap an ie rzeczy wis to ś ci. Gd y b y tak n azb ierać jej d o d zb an k a, ro zlać d o s ło ik ó w
i zap rawić n a zap as . Tu taj wek i z o g ląd an ia telewizji, tam z g o to wan ia zu p y
z p o k ro jo n ej wło s zczy zn y . Przetwo ry z co d zien n o ś ci p o u ty k an e we ws zy s tk ich
k ątach . W ży ciu d o ras tającej d ziewczy n y ciąg le b y ło ty ch zap as ó w za mało .
W jed n y m zb ity m s zk iełk u za wiele s ię n ie zmieś ci.

W swoim pałacu
Kolekcjonuję różne zaklęcia
Ale kiedy mogę ich użyć
To zwykle mam już coś
Innego do zrobienia

J o lan ta czy n iła o b s erwacje n iech ętn ie, z p o czu cia wewn ętrzn eg o o b o wiązk u .
W cis zy .
„Nie mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać”, tak ie, jak wiad o mo , miała zas ad y . Na
ws zelk i wy p ad ek .
Umy k ała p rzed ś cis k iem w tramwaju , s tarała s ię n ie d o ty k ać in n y ch lu d zi, ab y n ie
zwy mio to wać. I wy d awało jej s ię, że ws zy s cy mają tak s amo i teg o s ameg o
p o trzeb u ją: k ap ci z p ed etu i k ieck i z k o mis u . Wy cierają s ię wilg o tn y m ręczn ik iem
p o d u s zn ej k ąp ieli i my ją zęb y o d p rawa d o lewa. W k ó łk o i n a o k rąg ło . M o n o to n ia
d ro b n y ch ry tmó w wy s tu k iwan y ch międ zy wan n ą a u my walk ą. M o n o to n ia
wy rzu can ia ś mieci, o d liczan ia d ro b n y ch n a g azetę, p rzek ręcan ia k lu cza w zamk u .
M ies zk ań cy to ro b o ty o d g ry wające zap ro g ramo wan y tan iec, d o k tó reg o n ik t ju ż n ie
ch ce g rać mu zy k i i wy b ijać tak tu u męczo n ą n o g ą.
M o n o to n ia trzas k an ia d rzwiami o d k latk i s ch o d o wej.
„Co tak trzas k acie”, d arł s ię p an Wald ek z p ierws zeg o , b o mu aż k ry s ztały d rżały
n a meb lo ś cian ce, jak jed en z d ru g im walił z cały ch s ił. „Co tak g ło ś n o ży jecie,
lu d zie, n ie mo żn a b ard ziej p o cich u i n ie p rzes zk ad zając?” Pan Wald ek s łu ży ł k ied y ś
w wo js k u , b y ł k o mp letn ie g łu ch y , ale jak ch ciał, to p o trafił n ajs łab s zy s zep t
u ch wy cić i d o ws zy s tk ich ś więty ch d zwo n ić. Błąk ał s ię w p an to flach p o d o mu
i wy p atry wał zza firan k i p rzejawó w d emo ralizacji. To o n p ierws zy zo b aczy ł
k o leżan k ę J o lan ty w czu ły m u ś cis k u z M ich ałem w p ewien s o b o tn i wieczó r i to p rzez
n ieg o d ziewczy n a miała ty d zień s zlab an u n a ws zy s tk o , b o jak s ię jej o jciec
d o wied ział, to n ie p o ch walił, ty lk o p rzy walił i zak azał. J o lan ta p rzy n o s iła jej p o d
d rzwi k o lo ro we cu k ierk i, n a p o cies zen ie.
Pan Wald ek k o lek cjo n o wał s tare g azety , k tó ry mi zap ełn iał p awlacze i s k rzy n ie
wers alek . Nie b y ł jed n ak ty p o wy m wariatem o d ś mieci, k tó ry zn o s i d o mies zk an ia co
p o p ad n ie, a p o tem zas y p ia z p etem w u s tach i p o d p ala p ó ł d o mu . On p ro wad ził
s p ecjalis ty czn e b ad an ia n ad p o lig rafią i wy b ierał ze ś mietn ik ó w ty lk o eg zemp larze
zawierające zd jęcia g o ły ch k o b iet. Sięg ał więc n ajch ętn iej p o p rzy wo żo n e
z zag ran icy k o lo ro we mag azy n y z ro zk ład ó wk ami, ale p o ch y lał s ię też n ad p ras ą
p o ls k ą, a n awet zd ek o mp leto wan ą talią k art z n ag imi p an iami. Ro zk ład ał s o b ie
wieczo rami zd o b y cze i d o k s ztałcał s ię z an ato mii. Bard zo n ie lu b ił k o b iet u b ran y ch ,
b o jak i z n ich p o ży tek ? Ty lk o iry tu ją ty mi s wo imi k amizelk ami o raz s p ó d n icami
trzy czwarte.
Kied y zo b aczy ł g d zieś cału jącą s ię lu b o b ś cis k u jącą p o k ątach mło d zież, to zaraz
ws zczy n ał alarm i żąd ał s p rawied liwo ś ci.
Pierws zy w b lo k u zain s talo wał s o b ie k amerk ę n ad d rzwiami, wizjer mu n ie
wy s tarczał. Sy n p rzy wió zł z Amery k i i zamo n to wał o d p o wied n i s p rzęt. Co d zien n ie
p o ws tawał n iemy film, ak to rzy d źwig ali zak u p y z mięs n eg o lu b ciąg n ęli n a
s my czach u jad ające p s y . J o la też d o s tała ro lę, s ch o d ziła p o s ch o d ach , p o p rawiając
s o b ie ramiączk a o d s tan ik a, to b ard zo u ro zmaicało mo n o to n n ą fab u łę. M ężczy zn a
o g ląd ał, a p o tem co fał s ię w g łąb s wo jeg o mies zk an ia i s wo jeg o ży cia, n a k tó re
s k ład ało s ię o d d y ch an ie, jed zen ie i s p an ie. Gd y b y o k tó ry mś z ty ch elemen tó w
zap o mn iał, to zaraz p rzy jech ałb y lek arz i g ło wą p o k ręcił z n ag an ą:
– Pan ie Wald emarze, s tary p an , a g łu p i. J ak to tak b ez o d d y ch an ia cały d zień
s ied zieć? To zach o wan ie s k rajn e, to n iezwy czajn e.
J o lan ta wy my k ała s ię z d o mu i s tarała s ię n ie my ś leć o ty m, że mo g łab y s k o ń czy ć
jak ten s tarzec, k tó ry p rzy b y le o k azji g merał s o b ie w ro zp o rk u i ś mierd ział n awet
p rzez zamk n ięte d rzwi. On a ch ciała b y ć k imś , s two rzy ć ro d zin ę. J ej ro d zin a b y łab y
n ajlep s za ze ws zy s tk ich . Wres zcie b y lu d zie zo b aczy li, co to mąż i żo n a. On a b y
k o ch ała i b y ła k o ch an ą. Res zta b y zazd ro ś ciła. A o jciec p atrzy ł zmartwio n y z o d d ali
i żało wał. Żało wał! M y ś lała też, ab y zało ży ć s zwaln ię, a mo że co ś in n eg o : res tau rację
n a p ięćd zies iąty m p iętrze n ieis tn iejąceg o b u d y n k u , w jak imś rajs k im zak ątk u . Czy
ch o ćb y filię Amery k i w g arażach o b o k b lo k u . Czes ałab y s ię wted y mo d n ie, k lip s y
n o s iła więk s ze o d u s zu i b y ła cała z Ho lly wo o d u , cała p o n ad to , co ją s p o tk ało n a
ty m ś wiecie, w g łęb o k ich latach o s iemd zies iąty ch n a ws ch o d zie Po ls k i.
Uciek ała w s p an ie, b o k ied y n ie wiad o mo , co b ęd zie, to trzeb a zap y tać o to s n y ,
p rzejrzeć s ię w n ich jak w lu s trze, in terp retu jąc k ażd e załaman ie ś wiatła, k ażd y
o d b las k . Ale o s tro żn ie! J eś li s en s p o jrzy w two je o czy , to u mrzes z, zan im s ię zd ąży s z
ru s zy ć. J eś li p o zwo lis z mu s ię d o tk n ąć, to zje cię b ez ro zg ry zan ia. Tak i ju ż jes t,
tłu cze s ię wewn ątrz g ło wy jak ch o lern y k o t zamk n ięty w p ralce. I n ie wy p u ś cis z g o ,
zap o mn ij, żad en k lu cz n ie p as u je d o czas zk i, n ic z n iej n ie wy ciąg n ies z.
Co n ajwy żej ci s ię u leje.
Po k ażd ej k łó tn i z b ratem n ak ry wała g ło wę k o łd rą i n ajp ierw tro ch ę p łak ała (tak
d la zas ad y ), a p ó źn iej p rzech o d ziła w s tan letarg u . „Nie mó wić, n ie u fać, n ie
o d czu wać”. Du żo s p ać.
Dziewczy n a o d wracała s ię o d ws zy s tk ich p ro b lemó w ży cia n as to latk i i g ry zła
ty n k ze ś cian y , p o n ieważ lek arz zalecił jej s p o ży wan ie wap n a. Ach , ten o k res
d o jrzewan ia. Ko ś ci ro s n ą. „Ko ch an ie, wap n o to k o ś ci, a k o ś ci to zd ro wie. W s taro ś ci
s ch y lać s ię b ęd zies z b eztro s k o p o s ztu czn ą s zczęk ę, g d y s ię p o to czy n iech cący p o d
zak u rzo n e łó żk o . I n ie b ęd zies z mu s iała mieć p o d ręk ą n ik o g o , k to p rzy s ło wio wą
s zk lan k ę wó d k i p o d a. Dzieci, męża, n ik o g u s ień k o , k to b y s ię p ałętał p o d o mu . Sama
s o b ie ś mig n ies z d o b ark u i jes zcze s ię elas ty czn ie wy g n ies z”.
A więc wap n o .
J o lan ta zżerała co d zień k o lejn y p łat rak o twó rczeg o mu ru i żu ła g o jak k ro wa
trawę. Res ztk i wy p lu wała p o d p o d u s zk ę, two rząc mo k rą g ó rk ę wy g ląd ającą jak
mu rars k a zap rawa wy ło wio n a z b eto n iark i. Tak ą zap rawą mo żn a s o b ie zatk ać d ziu ry
w g ło wie.
Po wap ien n ej k o lacji zamy k ała o czy i u d awała s ię n a wy cieczk ę w s in ą d al. Tam,
g d zie czek ali lu d zie ciek awi i ś wiato wi. A n ie łajzy , co s ię czep iały i k ry ty k o wały
k ażd y jej k ro k .
Dziewczy n a p rzen o s iła s ię ze s wo jej s p ręży n o wej p o ló wk i d o p o k o i h o telo wy ch .
Ale n ie w d awn y m h o telu ro b o tn iczy m FSO, w k tó ry m ży ła – o n ie! Do h o teli
z p ewex u p ełn y ch o b co k rajo wcó w z d ewizami, g u mami d o żu cia i cy tru s ami
imitu jący mi mo s zn ę. Ob co k rajo wcy k o lejn o zn o s ili p o d jej d rzwi łu p y
z min ib ark ó w. Kied y g ó rk a b ato n ik ó w i p iers ió wek b y ła wy s tarczająco d u ża, J o lan ta
o twierała d rzwi, o d wies zała p lak ietk ę Do not disturb i wp u s zczała g ło d n y ch p rzy g ó d
mężczy zn n a d eleg acjach . Z Kamb o d ży , z Niemiec, ze Szwecji. Z całeg o p o p ro s tu
g lo b u s a, co to s tał w s ali o d g eo g rafii i k ręcił s ię wo k ó ł s ieb ie jak jak aś g ap a
i n ied o jd a.
W jej s n ach mężczy źn i wch o d zili p o k o lei z d arami. jak k ró lewicze w czas ie
k o n k u rs u n a męża, i cało wali d elik atn ie w k ark s wo ją k ró lewn ę, czek ającą n a łó żk u
w p o zy cji n iewy g o d n ej, acz k u s zącej. Ub ran ą w k o ro n k i, s zczu p ło ś ć i tajemn icę o raz
tak miłą, jak miłe s ą k o b iety o o d p o wied n ich p ro p o rcjach i n iezab u rzo n y ch
k s ztałtach . Po p rzed s tawien iu s ię (Hello, my name is Dżola and you? Me too.) n as tęp o wała
k o p u lacja p o leg ająca n a ro zp u s zczan iu i zap latan iu wło s ó w w wy k win tn e wark o cze
o raz s p u s zczan iu s ię d o to reb ek n a b ru d n e u b ran ia. Lu b d o s zu flad , g d zie leżały
g ru b e k s iążk i telefo n iczn e. Ko mu o n e s ą teraz p o trzeb n e, k ied y lu d zie mają
ws zy s tk o zak o d o wan e w telefo n ie? No ale to b y ły in n e czas y i k s iążk i b y ły
p o trzeb n e d o marzeń .
Po s to s u n k u o b co k rajo wcy o d d alali s ię p o mięk k iej wy k ład zin ie, n ie s k rzy p iąc
i n ie p rzes zk ad zając p ers o n elo wi s p rzątającemu . Kró lo wa zas y p iała s p o k o jn ie. Śn iły
jej s ię k ab in y p ry s zn ico we z o s ad em z my d ła i jajeczn ice n a ś mierd zącej k iełb as ie.
I wted y b u d ziła s ię n a s wo jej p o ló wce. Ty ch s n ó w n ie mo g ła n ik o mu o p o wied zieć,
b o ws ty d . Up y ch ała je więc w ty le g ło wy , żeb y g n iły tam razem z d ziecięcy mi
trau mami w ro d zaju zb ite k o lan o czy n iezd an ie d o n as tęp n ej k las y . Ze
ws p o mn ien iami, k tó re n ik o g o d ziś n ie wzru s zają.
No c, n o c, czarn a maź ro zs maro wan a n a s zy b ie. Zatrzy mu ją s ię n a n iej ws zy s tk ie
złe n u ty jak p rzed b ramą więzien ia s trzeżo n eg o p rzez d wa wilczu ry w las ero wy ch
o b ro żach .
W mies zk an iu jak w twierd zy , n ic złeg o zd arzy ć s ię n ie mo że, a s mu tk i ś wiata
zewn ętrzn eg o b o ją s ię ch o ćb y p o s k ro b ać p azn o k ciem w s zy b k ę, b o o n a jes t
p o d łączo n a d o p rąd u jak d ru t n a p o lu i mo że zab ić n a miejs cu .
W mies zk an iu jak w s k arb cu Ban k u Naro d o weg o , s ły ch ać ty lk o wzd y ch an ie.
J o lan ta s p ała z o twarty mi ze zd ziwien ia o czami i wzd y ch ała.
Aż wres zcie ś wit. Nerwo we s p o g ląd an ie n a b u d zik . Zad zwo n i za g o d zin ę, za p ó ł,
zaraz. Ok ro p n a melo d y jk a, k tó ra ma łag o d zić s k u tk i p rzeb u d zen ia, ty lk o p o g ars za
s y tu ację. Co to za s y n tezato ro wy ch łam z ry tmem jak z p rzed s zk o la d la d zieci b ez
u s zu ? Do s zk o ły iś ć, p rzez p o la zawalo n e b ło tem p o ś n ieg o wy m, k ro wim łajn em
i p ap ierk ami p o cu k ierk ach . Do s zk o ły złej i k rzy wd zącej jak d rewn ian a lin ijk a
w ręk ach s u ro wej matematy cy . I n ie ma s en s u p łu k ać zas p an ej twarzy zimn ą wo d ą, b o
ta twarz o d d łu żs zeg o czas u n ig d y s ię n ie b u d zi. Kied y s ię jes t małą d ziewczy n k ą
zwis ającą z trzep ak a, to mo żn a cały d zień g an iać w k ó łk o i p rzez p ó ł n o cy czy tać
k s iążk i. A w zawo d ó wce to ju ż n ie wy p ad a. Teraz trzeb a b y ć zb lazo wan ą i s n u ć s ię p o
k ątach jak h rab ian k a. Z wad n ależy ro b ić atu ty i ch ełp ić s ię zły mi my ś lami.
W s zk o le b y ło b ard zo n u d n o . Ty lk o s zatn ia wy wo ły wała w J o li jak iek o lwiek
emo cje, wch o d ziło s ię d o n iej i z k ies zen i k u rtek k rad ło d ro b n e n a p ap iero s y .
W s p o ży wczak u za ro g iem p raco wała zn ajo ma z p o d wó rk a i mo żn a b y ło u n iej k u p ić
n awet alk o h o l. To p o lek cjach . A n a lek cjach s ied ziały d ziewczy n y n a ławce
i p iło wały p azn o k cie. No rmaln a rzecz, k rawieck a.
– Kim b y ś ch ciała b y ć, jak ju ż n ie b ęd zie cieb ie tu taj?
– J a to b y m ch ciała b y ć mis s ś wiata, k tó ra p o mag a p ies k o m i k o tk o m d o p ły n ąć
d o b rzeg u w czas ie p o wo d zi.
– A ja b y m ch ciała n ig d y n ic n ie ro b ić, n ig d y więcej d o ręk i ig ły n ie wziąć, b o tej
k u rwy n ien awid zę.
– A ty , J o lk a?
Tak s ię s k ład ało , że J o lk a raczej n ie wierzy ła w p rzy s zło ś ć. W k ies zen i b awiła s ię
n ied b ale s zk iełk iem i s tarała s ię n ie wy d o b y wać z s ieb ie g ło s u . Zależało jej g łó wn ie
n a zao p atrzen iu s ię w p o b lis k im s k lep ie. I d o b rze, że n ie mó wiła, b o d zięk i temu
b y ła tajemn icza, a to b u d ziło w s zk o le o g ó ln y s zacu n ek .
J o la czes ała s ię w k o ń s k i o g o n . Sterczał n a czu b k u i majtał s ię we ws zy s tk ie
s tro n y . Na wu efie p o d s k ak iwał n a p lecach i zaczep iał o d łu g ie k o lczy k i, k tó re
d o s tała o d wu jk a. „Zd ejmij te k o lczy k i”, k rzy czała n au czy cielk a, ale g łu p ich n ie ma:
jak b y zd jęła, to b y zaraz k to ś je z s zatn i zwin ął. Szk o d a zło ta. Prezen tu .
Gu mę d o żu cia o k ręcało s ię wo k ó ł p alca i p rzy k lejało za u ch em. Do g u my
p rzy k lejały s ię za to p o jed y n cze wło s k i i p rzy k ażd y m ru ch u n as tęp o wała d ep ilacja.
Ale tru d n o , za b ezn amiętn e p o ru s zan ie s zczęk ą mo żn a b y ło i u d y rek to ra wy ląd o wać.
Szk o ła p rzy s p o s ab iała d o o b s zy wan ia p o d s zewek i zas u p ły wan ia g u zik ó w. Czło wiek
(o s p ecjalizacji k rawiec k o n fek cy jn o -u s łu g o wy ) n ab y wał zd o ln o ś ci man u aln y ch
i p ro wad zo n y b y ł n a d als ze p rak ty k i d o zak ład ó w o d zieżo wy ch mas o wo
p ro d u k u jący ch s zare b lezery i b arch an o we g acio ry . Ws zy s tk o to p o tem s zło h u rtem
d o p ed etu i n a cen traln ą s o rto wn ię, wy p lu wającą raz w mies iącu zamó wio n y to war d o
s k lep ó w, w k tó ry ch u b ierali s ię lu d zie n iemający in n y ch mo żliwo ś ci. Te in n e
mo żliwo ś ci to b y ła n a p rzy k ład p ry watn a in icjaty wa. W p o ls k ich d o mach tu rk o tały
mas zy n y ws tawio n e międ zy zlew a p arap et, cały w ś cin k ach i cien iu tk ich ig iełk ach .
Brat jęczał wieczo rami, „By ś s ię d o ro b o ty wzięła, d o ro b iła s o b ie, s ąs iad ce b y ś
ch o ciaż zwęziła g ars o n k ę, ju ż d awn o cię p ro s iła”.
„Oj, Pio trek , n o . No weź, Pio treeek . M i tu n ie mó w, co mu s zę, b o s am s n u jes z s ię
o d mas zy n y d o mas zy n y w wars ztacie s amo ch o d o wy m i u d ajes z ty lk o , że p racu jes z.
Ch o d zis z tam, b o s ą k o led zy i p iwo , i ro zmo wa. Żeb y tak w p racy p ić. Gd zie s ą
p ien iąd ze? Od wal ty s ię o d e mn ie”. Zres ztą ży cie b rata to n ie b y ła jej b ajk a, n ik t ich
n ie n au czy ł ro zmawiać ze s o b ą i k o mu n ik o wać in aczej n iż p rzez tłu czen ie k ap ciem
p o g ło wie, ciąg le ty lk o tłu czen ie k ap ciem i wrzas k . Więc teraz wcale jej n ie
o b ch o d ził, led wo g o zau ważała.
Najb ard ziej ją o b ch o d ziły s en n e p o d ró że p o o b cy ch walu tach p ach n ący ch
s p ry s k iwaczem z Balto n y .
M in ęło tro ch ę czas u o d ś mierci matk i i J o lan ta wró ciła d o p o p rzed n iej wag i.
Zn o wu u wielb iała jeś ć i p ić. Gd y b y mo g ła, ro b iłab y to cały czas , w ru b ry ce „h o b b y ”
mo g łab y wp is ać „jed zen ie i p icie”. Zjad ała ws zy s tk o , ale n ajch ętn iej to jed n ak
s ło d y cze. Zap ijała s ię p ty s iem i zajad ała cu k ierk ami. J ej to rn is ter zaws ze b y ł p ełen
czeg o ś d o p o żarcia. Bard ziej jej zależało n a jed zen iu n iż n a p aru g ro s zach , k tó re
mo że d o ro b ić. Nie w ty m k raju . On a ch ciała s tąd raz-d wa wy jech ać n a Zach ó d i co jej
tu ro d zin a b ęd zie g ad ać. J ak zwy k le n a zło ś ć jej g ad a. Tak jak matk a n a zło ś ć jej
zmarła. Dep cząc marzen ia i amb icję, jak ró wn ież n iwelu jąc mo żliwo ś ć zmian y lo s u
jej i n ajb liżs zy ch . J ed y n a o s o b a, z k tó rą mo g ła ro zmawiać i k tó ra p rzy ch o d ziła d o
n iej w n o cy , b y g łas k ać ją p o g ło wie.

Głaskanie czoła jak


Ratowanie z niechcianej wizyty
W świecie tak zimnym
Że nawet dwie kurtki nie wystarczą
Że nawet dłonie przymarzają do siebie nawzajem
Kiedy się modlisz
Głaskanie czoła jak wybawienie

Ale tak to s ię wy b awiać n ie b ęd ziemy . Os o b y u marłe n ie b ęd ą n as s tras zy ć p o n o cach


i g matwać p lan ó w, b o ży cie to n ie h o rro r z k as ety VHS.
Ws tawała więc J o la d o s zk o ły , czas em s zła n a lek cje, a czas em zo s tawała p rzy
b o is k o wy ch k rzak ach z p o d wó rk o wą k o leżan k ą An k ą i p aliła p ap iero s y , tak jak
J as ień s k i p alił Pary ż, a M o ran d M o s k wę.
J o lk a p aliła Żerań z całą jeg o zawarto ś cią, z tru d n ą h is to rią i b rak iem p ers p ek ty w.
Paliła wielk i zak ład mielący co d zień lu d zi i wy p lu wający z s ieb ie co raz to n o we
s amo ch o d y wio zące we ws zy s tk ie s tro n y s zczęś liwe ro d zin y .
Wy d mu ch iwała p rzez s p ierzch n ięte u s ta o b razy zło ty ch zamk ó w p ełn y ch fu ter
i b ry lan tó w. Po p rawiała s k arp etk i u cis k ające ły d k i i wy o b rażała s o b ie, że to
jed wab n e p o ń czo ch y k u p io n e n ie w k io s k u „Ru ch u ”, ale w b u tik u . Boutique’u cały m
w p u s zk u , p lu s zk u i b ro k acie. Kró lo wa n iczeg o . Zb y t mąd ra n a ś mierć, zb y t g łu p ia n a
ży cie. Zaczep io n a międ zy witry n ą d awn eg o zak ład u k ap elu s zn ik a a zarzy g an y m
ś mietn ik iem s tras zący m n ied o jed zo n y m s alces o n em w tłu s ty m p ap ierze. M ias to
o d cis k ało s ię z całej s iły w s amy m ś ro d k u s erca i wy wierało p res ję n a wątro b ę.
Przy ch o d ziła więc ze s zk o ły J o lan ta, lat s ied emn aś cie, i k ład ła s ię w u b ran iu p o d
k o łd rą. Zjad ała p o d n ią s ło d y cze, ty tłając s ię czek o lad ą, a p o tem zas y p iała ze
zd rętwiałą o d ro zczaro wań twarzą. Zn o wu mo g ła ś n ić, aż d o ran a. Po d p o wiek ami
zn an e o b razy , jak ieś marzen ia ro d em z k o lo ro weg o p is ma k u p io n eg o n a b azarze.
W n im to b o g aci p an o wie o b ejmo wali w p as ie ch u d e p an ie i p ro wad zili w cich u tk ich
b u tach p o mięk k ich d y wan ach . Nie miewali w d o mu lin o leu m, b o w ich ś wiecie
zn an e b y ły ty lk o p ro d u k ty o p rzy jemn y ch n azwach i zap ach ach . Wermu t, d żin s y
M o n tan a, mag n eto wid Go ld Star, w o g ó le ws zy s tk ie rzeczy , k tó ry ch czło wiek
p o trzeb u je d o ży cia, a k tó ry ch ten ch o lern y k raj n ie ma, ch y b a n awet n ie u mie
wy mó wić ich n azw.
J o lan ta ch ciała jeźd zić n a mo to rze. Bez k as k u , z ro zwian y mi wło s ami, s ied ząc
b o k iem. Un ik ała ch ło p có w n ieru ch liwy ch lu b b ied n y ch , b o ty ch n ie b y ło s tać n a n ic,
n awet n a co ca-co lę i p ierd ząceg o k o mark a. Wy o b rażała s o b ie d y s k o tek ę k las jed en –
trzy w tech n ik u m i wy s tający ch p o d b ramą lu d zi p łci męs k iej. W rzęd zie, jak n a
wy b ieg u . J ed en o p ierał n o g ę o fiata, d ru g i o wielk ą p aczk ę p ap iero s ó w M arlb o ro ,
a trzeci s ied ział w s k ó rzan ej k u rtce n a ry czący m mo to rze i wo łał d o J o lan ty : „E, mała,
ch o !”. I o n a s zła. Ob ejmo wała p ach n ącą „Bru talem” p o s tać i u ciek ała z teg o mias ta
w jak ieś ch as zcze czy ru d ery . Dalek a Biało łęk a, s zemran y Tarch o min . J ech ała p rzed
s ieb ie w jed n y m wielk im o czek iwan iu n a ży cio wy p rzeło m, k tó ry (wierzy ła w to )
czaił s ię za zak rętem jak tab lica z n ap is em: „J ed ź s zy b ciej, p rzy s p ies zaj!”. By ła
n as tawio n a w ży ciu n a n ieu s tające p rzy s p ies zen ie. Słu ch ała teraz g ło ś n o mu zy k i
z rad ia i d o mag ała s ię s zczęś cia, k tó re mo g łab y k ro ić jak cias to . Ok ru ch y s p ad ały b y
n a ro zło ży s ty b iu s t, a o n a s trząs ałab y je b ez zażen o wan ia. Niech s ię k ru s zy ży cie,
n iech p o wo li zn ik a. Przy n ajmn iej o n a w n im rząd zi.
Ręce jej s ię trzęs ły p rzy ty m my ś len iu . Ale b y b y ło s u p er u rwać s ię z d o mu
i zacząć o d n o wa całe to , u mó wmy s ię, ży cie. Zamy k ała o czy , jak zaws ze, k ied y b y ła
s zczęś liwa lu b p rzerażo n a. M alo wała celią u s ta n a czerwo n o , czas ami k rzy wo i p o
zęb ach , ale zaws ze n a p rzek ó r wy ch o wawczy n i i ws zy s tk im n ao k o ło . Od ch y lała s ię
s zy b k o w k u ch n i o d k o lejn eg o majtn ięcia ś cierk ą za wy zy wający wy g ląd
i wy ś miewała zak azy . Brat n ie mó g ł jej ro zk azy wać. Za d rzwiami łazien k i o twierała
k o s mety czk ę p o mamie i s maro wała s ię czy m p o p ad n ie. M y ś lała:

Się zamaluję cała


I nikt mnie już nie pozna
Kiedy przyjdą mnie szukać
Odpowiem, że nie znam
I nigdy nie znałam
A kiedy zetrą ręką
Szminkę, tusz, puder, róż
Mnie już tu nie będzie
Nie będzie

Ps ik ała s ię res ztk ami zwietrzały ch zap ach ó w i o d p o wiad ała b ratu :
– Bo co ?
Nig d y n ik o mu n ie u d ało s ię z n ią p o lu d zk u p o ro zmawiać, b o o n a s ło wa
o s zczęd zała jak n ajlep s ze p erfu my . Ch o wała je d la s ieb ie, n a lep s ze czas y .
„Nie mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać”. O, jak ju ż s ię zaczn ie to zag ran iczn e ży cie
g d zieś w ap artamen to wcu w ciep ły ch k rajach , to wted y p o to k s łó w to warzy s zy ć jej
b ęd zie n awet p rzy p o ran n y m p iciu s zamp an a. Ale teraz? Po p ró żn icy g ad ać d o
wy s tu d zo n ej h erb aty z d ru g ieg o p arzen ia? Cały czas miała n ad zieję, że to , co ro b i,
d o p ro wad zi ją d o raju , b o p rzecież w n ieb ie jes t Bó g i s k o ro wid zi, że s ię s taramy , to
n ie mo że n am d ać n ic in n eg o jak p iątk ę, ewen tu aln ie cztery p lu s . Rajem miało b y ć
ży cie g d zie in d ziej. Tam, g d zie n ie ma zs y p ó w ś mierd zący ch res ztk ami n u d n y ch
mies zk ań có w.
Zamias t d o ty ch czas o weg o k u cy k a J o lan ta fo rmo wała s o b ie n a g ło wie lo k i jak
h ełm, b o im wy żs za fry zu ra, ty m lep iej czło wiek a wid ać, tak g d zieś czy tała. A o n a
cierp iała n a n iewid o czn o ś ć ży cio wą i s zaro ś ć eg zy s ten cji. Ch ciała s ieb ie u b arwiać,
ch ciała p o d k reś lać s wo je ja, ab y n ik t p rzy p ad k iem n ie p o min ął jej k an d y d atu ry
w wy b o rach n a Najb ard ziej Najlep s zą Os o b ę. Ty le że u lep s zała s ię s ama p rzed s o b ą,
n a zewn ątrz n ik t n ie miał s ię o ty m d o wied zieć. Brat J o lan ty k u p o wał p o p racy
g azetę i walił n ią o k an t s to łu , b o mu s ił n ie s tarczało , ab y czy tać te ws zy s tk ie
o k ro p ień s twa. Że n ie ma zn o wu w s k lep ach teg o i tamteg o , że k o lejn e p len u m
i jes zcze jed n a wizy ta w ch lewn i. By ł ro k o s iemd zies iąty d ziewiąty , k raj o trzy mał
właś n ie mo żliwo ś ć wy jś cia z zap aś ci i ręce mu s ię trzęs ły . A lu d zie p rzy s ied li
w k u ck i i czek ali. Wg ap iali s ię co d zien n ie w telewizo r i czek ali.
J o lan ta n o to wała w p amiętn ik u p is mem o k rąg ły m i n aiwn y m s zczątk i my ś li
i reflek s ji. Kied y ch ciała n ap is ać co ś s zczerze, to zaczy n ała o d o zd ab ian ia
marg in es ó w, d o p iero p o tem p rzen o s iła s ię n a lin ie zes zy tu . Zap ełn iała k o lejn e
s tro n y s wo imi zwierzen iami, k tó re n ik o mu n ie b y ły p o trzeb n e, ale s p is u jąc je, miała
p o czu cie g łęb o k ieg o wn ik n ięcia w s wo ją p s y ch e, d u s zę i co tam jes zcze czło wiek
w ś ro d k u ma. Pamiętn ik b y ł n iezawo d n ą tratwą d o p rzep ły wan ia p rzez mean d ry
d o jrzewan ia i n o cn y ch s mu teczk ó w ro s zo n y ch łzą. Zap is y wała w n im n awet
n ajd ro b n iejs ze zd arzen ia. Co zjad ła n a o b iad i jak ie lek cje miała zad an e n a n as tęp n y
d zień . Ty lk o jed n eg o wy d arzen ia n ie zach o wała w s wo ich n o tatk ach . Op is ała je co
p rawd a, ale p o tem s k ru p u latn ie zamazała czarn y m d łu g o p is em, aż w k artce zro b iła
s ię d ziu ra. Czarn a d ziu ra.

Wy d arzen ie z d n ia p iąteg o czerwca ty s iąc d ziewięćs et o s iemd zies iąteg o d ziewiąteg o


ro k u . Dzień wcześ n iej lu d zie s zli d o u rn , cali w d zik im s zale zmian . A d zień p ó źn iej
p ewn a d ziewczy n a s traciła n ad zieję. I teg o n ie ma w k ro n ik ach filmo wy ch . To s ię n ie
łączy z żad n ą o ficjaln a h is to rią d o o d twarzan ia n a k o lo ro wy ch ak ad emiach k u czci,
tu taj czci n ie ma za g ro s z.

By ło tak : n ie zad zwo n ił b u d zik , a wiad o mo , że tak ie s y tu acje b u rzą cały mis tern y
p lan p o ran k a. Nie ma czas u n a u my cie zęb ó w i wy p icie ch o ćb y ły k a h erb aty .
Czło wiek wy s k ak u je ze s n u jak n a s p ręży n ie i g o rączk o wo p ró b u je p rzy p o mn ieć
s o b ie cel: mamy d zień p o ws zed n i, mu s imy n aty ch mias t s ię o b u d zić i ży ć. Wło ży ć
ciało w u b ran ie, u d erzy ć twarz zimn y mi k ro p lami z k ran u i wy p ić co ś ciep łeg o . Bez
ciep łeg o n ie wy ch o d zi s ię z d o mu , to ch y b a jed y n a mąd ro ś ć, k tó ra zo s tała J o lan cie
p o matce. Brzu ch s ię o d ciep łeg o ro zg rzewa, cały zaczerwien ia i p u ch n ie jak ch leb
w p iecu . A jak wn ętrzn o ś ci s ię u n o rmu ją, to mo żn a ru s zać p rzed s ieb ie. J ak g o to we,
ch ru p iące p ieczy wo , jak id ealn y ch leb p o d g rzewan y włas n y mi my ś lami.
Tak b ard zo n ie ch ciała s p ó źn ić s ię d o s zk o ły , że zap o mn iała o k lu czach . Zb ieg ała
p o s ch o d ach , p o d wa, p o trzy , g u b iąc k ro k i ry tm. Trzas n ęła d rzwiami n a k latce
s ch o d o wej i p o b ieg ła p ark in g iem n a p rzy s tan ek . „No n ie, g ó wn iara ro ztrzep an a, i jak
o n a teraz d o d o mu wejd zie? Będ zie s tać p o d d o mem jak g łu p ia i czek ać d o wieczo ra.
Os o b y d o jrzewające, wieczn e z n imi p ro b lemy ”. Pio trek wes tch n ął i zo s tawił
w d rzwiach k arteczk ę z in fo rmacją, że k lu cze s ą u s ąs iad a p o d czwó rk ą.
Brat J o lan ty n ie miał in n eg o wy jś cia, jak zap u k ać d o p an a Wald k a, u s ły s zeć
s zu rające k ap cie za d rzwiami i s p o jrzeć n a zaro ś n iętą twarz k o lo ru p ap ieru
p ak o weg o .
Go s p o d arz o s łu p iał, b o ch o ć s p ęd zał w d o mu cały d zień , n ik t d o n ieg o
z wizy tami n ie p rzy ch o d ził, ch y b a że lis to n o s z z ren tą alb o k to ś z ad min is tracji. A tu
s ąs iad , o p o mo c p ro s i, lu d zk ą p rzy s łu g ę, jak to w b lo k u . Po p iln o wan ie d zieck a,
p o ży czen ie s o li, jajk a, wiertła u d aro weg o . Ró żn e d o b re u czy n k i międ zy zs y p em
a s k rzy n k ą p o czto wą.
– Sio s tra b ęd zie p o trzy n as tej. Dzięk u ję p an u b ard zo , d o wid zen ia.
Nie b y ło s ię n ad czy m ro zwo d zić. Sąs iad d ziwak , ale z s ąs iad ami trzeb a d o b rze
ży ć, b y w razie wo jn y czy in n eg o p ro b lemu b y ło s ię d o k o g o zwró cić. Pio trek
wy co fał s ię z p ro g u . Po p lecach p rzes zły mu ciark i, jak b y wś ciu b ił n o s d o jas k in i
p o two ra. Zg an ił s ię za te złe my ś li i zrzu cił je n a k arb złeg o s amo p o czu cia. Tru d n o
o p iek o wać s ię s io s trą i jes zcze s amemu zd o b y wać s amo d zieln o ś ć. Ok ru tn y lo s .
Pan Wald ek zamk n ął d rzwi za s ąs iad em, p rzeło ży ł łań cu ch n a fu try n ie i p rzetarł
ręk ą twarz. Sch o wał p rzek azan e mu k lu cze d o s zafy , ab y n ie mo żn a ich b y ło zb y t
s zy b k o zn aleźć. Po d ciąg n ął o p ad ające s p o d n ie o d d res u , a p o tem s p rawd ził, jak
s zy b k o mo żn a je zd jąć. Po p atrzy ł n a zd jęcie ze s wo jej k o lek cji. Ko b ieta s ię
u ś miech ała. Przez ch wilę wy d awało mu s ię n awet, że p o ru s za b ezg ło ś n ie u s tami.
Przy b liży ł u ch o d o p ap ieru :
– Wald u ś !
– Co ?
– Hej, Wald u ś !
– Czeg o ?
– Cieb ie!

Kilk a min u t p rzed cztern as tą zap u k ała.


Zo b aczy ł ją p rzez wizjer. Stała n a wy cieraczce i wy cierała n o s . M iała ro zp iętą
k u rtk ę i p lecak p rzerzu co n y p rzez ramię. Nas to latk a z p o targ an y mi wło s ami. Nimfa
z b u d ząceg o s ię p o d łu g iej zimie jezio ra.
Czek ała n a tej k latce, jak b y czek ała n a zjed zen ie.
Otwo rzy ł d rzwi p o wo li i u ro czy ś cie. Nie ch ciał d ziałać p o ch o p n ie, ws zy s tk o s ię
miało wy d arzy ć n a zwo ln io n y ch o b ro tach .
– Ps ze p an a, p o k lu cze p rzy s złam.
– Ach , wiem, tak , p ro s zę. Wejd ź.
J ak o k ru tn y s mo k g o tu jący s ię d o p o żarcia n iewin n ej d ziewicy . Zu zan n a i s tarcy ,
mito lo g iczn a s cen a. J u ż mu s ię n a g rzb iecie n as tro s zy ły łu s k i, ju ż mu b ły s zczały
o czy o d tej wizji triu mfu n ad mło d y m ciałem. Wers alk a w d u ży m p o k o ju b y ła
ro zło żo n a, n a n iej k łęb iła s ię b ru d n a p o ś ciel z filu tern ie zmiętą k o łd rą. Czy teln y
k o mu n ik at.
Dziewczy n a wes zła d o u d ek o ro wan eg o b o azerią p rzed p o k o ju .
Drzwi s ię zatrzas n ęły , zamk i s zczęk n ęły . W g reck iej trag ed ii ch ó r b y ręce
załamy wał, p azn o k cie o b g ry zał, b o to is tn e p o rwan ie Sab in ek s ię zaczy n ało .
Krzy czał ten ch ó r w u s zy d ziewczy n y :
– Nieee!
Dziewczy n a b rn ęła d alej.
– Klu cze, k lu cze, zaraz, g d zież ja je p o ło ży łem? – Pan Wald ek s ło d k o k łamał
i ak to rzy ł.
Kręcił s ię w k ó łk o , ły p iąc n a J o lan tę. Ko ń cem języ k a s p rawd zał, czy jeg o u s ta s ą
n a miejs cu i czy s ą g o to we wp ić s ię w mło d ą, jęd rn ą s k ó rę. Ach , ty le s amo tn y ch n o cy
n an izan y ch n a wątły ży cio ry s s tareg o czło wiek a. Dlateg o n ależało d ziałać, o d razu ,
ju ż, zan im lo s s ię ro zmy ś li.
Zb liży ł s ię d o d ziewczy n y tak , jak ty s iące lu d zi zb liża s ię k ażd eg o d n ia
w k ażd y m zak ątk u ś wiata d o s wo ich fan tazji. M o że is tn ieje jak aś s p ecjaln a fab ry k a
p ro d u k u jąca tak ich żig o lak ó w? M o że zamias t fiató w w p o b lis k im FSO n a taś mie
s u n ą ci ws zy s cy lep cy p rzed s tawiciele Partii M acającej? Nie wiad o mo , to jes t d o
s p rawd zen ia.
Po d ch o d ził, człap iąc, s u n ąc, s y cząc. Wy ciąg ał ręce, s zu k ał p o d jej b lu zk ą p iers i,
ty ch s zk icó w d o ro s ło ś ci.
J o lan ta o d s u wała s ię i p o ty k ała o p rzed mio ty , ale s p araliżo wan a s trach em
i o b rzy d zen iem n ie b y ła w s tan ie p o ru s zy ć n o g ami, ab y u ciec. Nie b y ła w s tan ie
p o ru s zy ć ręk o ma, ab y s ię o b ro n ić. Bezwo ln a lalk a n a łas ce Wald emara. Przerażen ie
tak ie, że n a s zy ję wp ełzały czerwo n e p lamy . Ciało n ie s łu ch ało ro zu mu , zres ztą
ro zu m ju ż d awn o s ied ział p o d d y wan em i k łap ał zęb ami ze s trach u . Po zo s tawio n a
s o b ie d ziewczy n a n ie u miała p o wied zieć „n ie”, więc leżała teraz wy p atro s zo n a
z my ś li i p ró b o wała o d ep ch n ąć o d s ieb ie o b wis łe ciels k o s ąs iad a.
– Dlaczeg o p an wy k ręca mi n ad g ars tek , a d laczeg o p an zaty k a mi s iłą u s ta,
a d laczeg o p an p rzy d u s za mn ie k o lan em i czemu ja n ie mo g ę s ię ru s zy ć? Tak i s trach ,
co p o wied zą lu d zie, tak i s trach .
„Nie mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać”. Nie k rzy czeć.
A d ziad ty lk o :
– Przecież ja cieb ie n awet n ie d o ty k am, p rzecież ja o d cieb ie n ic n ie ch cę, ch cę
ty lk o p o ro zmawiać. Ojca n ie mas z, ja b ęd ę d la cieb ie o jcem. Ch ces z? Op o wiem ci
o mo im zas ik an y m ży ciu p rzen ik ający m k ażd y meb el teg o mies zk an ia. Ch ces z?
Op o wiem ci o s amo tn o ś ci tak iej, że aż wy p y ch a p o wietrze z p o k o ju , aż zaty k a
w g ard le.
J o lan ta n ic n ie ch ciała. Przecież mo żn a czas em zad ecy d o wać w s wo jej s p rawie. To
b y ła właś n ie jed n a z tak ich d ecy zji: „Nie ch cę”.
J ej ły d k i d rg ały . Ob leczo n e w p o ły s k u jące rajs to p y o b eżo wej s mu d ze,
p rzy p o min ały b alero n y . J ej ciało p rzewalało s ię p o wers alce jak s p rawu n k i wrzu co n e
n ied b ale d o to rb y . Un o s iło s ię i o p ad ało w p o ś cieli ty p u „k o ra” w d ziwn y m k lin czu
z in n y m ciałem. Nad n ią d y g o tał o b razek – p ejzaż z k wiatami n ieu ch wy tn y mi,
o b arwach n iezo b o wiązu jący ch . Zamk n ęła o czy . To ch y b a n ajlep s ze ro związan ie
w ch wilach ś mierci i s ek s u .
A p o tem p an Wald ek s tał s ię d ziwn ie d o b ry , jak wu jek wy cięty z o b razk a.
Po g łas k ał ją w p rzed p o k o ju p o g ło wie, i g es t ten n a zaws ze zaczaro wał J o lan tę. J ak
k o t, k tó ry lu b i g rzać s ię n a s ło ń cu , jak p ięk n a p an i wy leg u jąca s ię n a p laży w San
Ped ro – J o lan ta łak n ęła g łas k an ia i o d d ałab y za n ie ws zy s tk o .
– A teraz o p o wiem ci mo ją fas cy n u jącą h is to rię, jak p ły n ąłem s tatk iem n ao k o ło
ś wiata i s p o tk ałem p lemię Ny g u s ó w z p rzek u ty mi o czami. On i to n au czy li mn ie
b ezb o leś n ie zwab iać d o s ieb ie mło d e k o b iety celem p rzek azan ia im tajemn ej wied zy .
Dzieck o , wy s zep czę ci d o u ch a s ek ret ży cia, ale p rzes tań ju ż p łak ać. Słu ch aj mn ie!
Każd y ma s wo jeg o an io ła s tró ża, d o k tó reg o mo d li s ię w s y tu acjach g ran iczn y ch :

Aniele Boży, stróżu mój


Ty zawsze przy mnie stój
Rano, we dnie, wieczór, w nocy
Bądź mi zawsze ku pomocy
Strzeż duszy, ciała mego
I zaprowadź do żywota wiecznego
Ostatecznego
Nigdy-nie-tego

Sp ró b u j s o b ie zn aleźć tak ieg o s k rzy d lateg o p rzy jaciela, a o n n a p ewn o ro zwieje


ws zelk ie two je s mu tk i, d ziewczy n o , ale teraz ju ż id ź.
J o lan ta n ie p ro tes to wała. Nie mo g ła. Szacu n ek d o s tars zy ch lu d zi. Szacu n ek d o
p rzemo cy .
I zaws ze ju ż czu ła p rzep o co n ą p o ś ciel, a g d y raz p o jech ała d o h o telu i d ali jej
k o łd rę z wzo rk iem p o d o b n y m d o teg o z k o łd ry s ąs iad a, to mu s iała p ó ł g o d zin y
trzy mać g ło wę p o d p ry s zn icem. I zaws ze ju ż czu ła d o ty k ręk i n a g ło wie, n iezg rab n e
ru ch y s tarczej d ło n i p rzes u wającej s ię p o wło s ach . Po d czas g łas k an ia k witn ą p o d
s k ó rą tk an k i mięś n io we i u s p o k ajają s ię n erwy . Sterczące wło s k i k ład ą s ię p o d
p alcami i zap ad ają w d rzemk ę. Czło wiek też zaczy n a d rzemać, o d d ala s ię o d s ieb ie
i b łąd zi p o ch mu rach . A że J o lan ta d o p erfek cji o p an o wała u ciek an ie o d s amej s ieb ie,
to zap ad ła w s en b ard zo s zy b k o i mo g ło tak b y ć, że n ie wy b u d ziła s ię ju ż z n ieg o
n ig d y .

Wy b ieg ła z mies zk an ia s ąs iad a. O tej wizy cie n ie wo ln o b y ło p o wied zieć n ik o mu ,


zwłas zcza s o b ie s amej.
Na k latce s tało On o i p o wo li wy cierało s zmatą s ch o d y . Nawet s ię n ie o d wró ciło ,
ale J o lan cie zd awało s ię, że s ły s zy : „A ty n ie b o is z s ię tak tu ży ć?”. Do zo rco , s tró żu
mó j, ty zaws ze p rzy mn ie s tó j.
Do tarła d o s wo jeg o mies zk an ia. J ak ? Nie wiad o mo , to jes t d o s p rawd zen ia. Os u n ęła
s ię n a p o d ło g ę. Przed p o k ó j s tracił k o lo ry i k s ztałty , s tał s ię b u rą mas ą u lep io n ą
p rzez n iewp rawn e d ło n ie d zieck a. Stał s ię b ezk s ztałtn ą k u lą z b ezk s ztałtn ą
d ziewczy n ą w ś ro d k u . Nawet k o lo ro we s zk iełk o z p u d ełk a n ie d awało rad o ś ci.
Co tam s ię w o g ó le zd arzy ło ? Nik t n ie wied ział.
Res ztę d n ia s p ęd ziła n a łó żk u . Po d k u lo n e n o g i d o ty k ały b ro d y . To n ie jej ciało
d rżało p o d k o cem. Ob o lałe, s k rad zio n e, s p ły wało s mu tk iem i ch ro n iło s ię p rzed
o czami in n y ch . Z o p res ji rato wały ty lk o zamk n ięte o czy . Zamk n ięte tak mo cn o , że
p rzez ch wilę wy d awało s ię, że n ie zd o ła ich o two rzy ć ju ż n ig d y .
Starała s ię o ty m ws zy s tk im zap o mn ieć. Zb ieg ać s zy b ciej ze s ch o d ó w, wy ch o d zić
z d o mu ty lk o d o s zk o ły . Po tem o d rab iać lek cje i p ić d u żo h erb aty . J ak b y te
b ezp ieczn e i p o ws zech n ie ak cep to wan e czy n n o ś ci mo g ły ją u rato wać p rzed
s zaleń s twem lu b o d k ry ciem jej s ek retu . Przez k ilk a mies ięcy n ie s p o tk ała p an a
Wald k a, ch o ciaż wied ziała, że zaws ze czu wa p rzy d rzwiach . Nie b ała s ię, że ją
n ap ad n ie n a s ch o d ach lu b włamie s ię n o cą d o jej mies zk an ia. On b y ł jak p ająk
żmu d n ie tk ający s wo ją s ieć. Ły p ał ze s wo jej k ry jó wk i o czami i czek ał w n ap ięciu .
By ł p ewien , że zn ó w mu s ię u d a, raz s ię p rzecież u d ało .
Ale jeg o d ło n ie n ig d y ju ż n ie s p o częły n a ciele k o b iety . Us ech ł ze s taro ś ci
i s ek s u aln ej fru s tracji. Wy jech ał d o s y n a, p rzejech ał g o s amo ch ó d , zeżarły g o d zik ie
p s y . Ro zp ły n ął s ię w b lo k o wej leg en d zie. J ak g ry zmo ł n a ś cian ie, p o trzes z ś cierk ą
i zn ik a. Zres ztą mo że wcale g o n ie b y ło . J es t ty lk o p ieczątk ą w ży ciu J o li, k tó ra n ie
ch ce zn ik n ąć.
Gd y w k o ń cu ch ciała k o mu ś o ty m o p o wied zieć, to ws zy s cy s ię ś miali.
Do k u czali, n ied o b rzy . „Eee, s tary d ziad cię miał cało wać, macać. J ak a zb o czo n a ty !
I g d zie b y o n miał s iłę ci co ś zro b ić? Po co ś tam lazła, p o co ś lazła d o wariata? Sama
s ię p ro s iłaś o p rzy g o d y , a teraz n ies łu s zn ie o s k arżas z s ąs iad a. Ojciec n ie ch ciał
z to b ą mies zk ać, a d ziad s ek s u u p rawiać. Id ź, u s p o k ó j s ię i n ie wy my ś laj n iczeg o ju ż
więcej!”
J es zcze p rzez wiele lat czu ła n a g ło wie jeg o d o ty k . Po ś cielo we o k ro p ień s twa,
s mró d i jeg o d zik i wzro k s tawały s ię co raz mn iej wy raźn e, a to n ie. I ws ty d ziła s ię
teg o g es tu o p rawcy jes zcze b ard ziej n iż g wałtu .

Głaskanie czoła jest jak


Głaskanie czoła jest jak
Przecież każdej kobiecie to się zdarza

„I d o b rze ci tak , to b y ła k o lejn a k ara za to , że jes teś b ezn ad ziejn a, żeś n iczeg o
w ży ciu n ie o s iąg n ęła. Na ch rzcie ci d ali imię Głu p ia. Na b ierzmo wan iu żeś s o b ie
wy b rała Deb ilk a. Nawet włas n y o jciec n ie ch ciał z to b ą mies zk ać. I n ie mó w, że n ie.
Ży cie to n ie s ą jak ieś tam fry wo litk i, ty lk o cała g ama zła. Uś wiad o m to s o b ie, b o
p o tem zd ziwien ie i p reten s je.
A teraz zro b is z ws zy s tk o , co ci k ażę”.
Ach , p o rzu ćmy ju ż złe tematy . Tru d n e s p rawy , n iep o k o je, lu d zie mają ich d o ś ć we
włas n y ch d o mach . J ak zatem wy g ląd ało ży cie J o lan ty p o za tak imi, co tu k ry ć,
wy jątk o wy mi mo men tami? Otó ż p ro wad ziła o n a cu d o wn e ży cie n as to latk i
z wid o k ami n a ws p an iałą p rzy s zło ś ć, z fach em w ręk u i ś wiad ectwem właś n ie
u k o ń czo n ej s zk o ły . By ł ro k 1 9 8 9 . Wak acje.
Kwiaty n a b alk o n ie u k ład ały s ię w s ch ematy , k tó re ro zu mieli ty lk o u miejący
czy tać międ zy k o rzen iami. Ko lo ro we p łatk i p rzen ik ały s ię n awzajem, two rząc
wach larze. J o lan ta p ró b o wała zo b aczy ć w n ich o d b icie s wo jej twarzy , ale o n o
u ciek ało p rzed wzro k iem i k ry ło s ię ws ty d liwie w g ęs twin ie. Twarz u ciek ająca,
n iech cian a, wcale n ie celeb ro wan a. Na zd jęciach z mło d o ś ci p u lch n iu tk a J o la
s zczerzy ła s ię n ien atu raln ie d o ap aratu . Teraz p ró b o wała o s wo ić s amą s ieb ie
i zap rezen to wać s ię w wers ji p rzy jazn ej. J ej zmru żo n e o d wy s iłk u o czy wy s y łały
d es p erack ie s y g n ały : „Zain teres u j s ię mn ą, u k rad n ij mn ie z teg o zd jęcia i zab ierz ze
s o b ą. Do mies zk an ia p ełn eg o wik tu ałó w z k o lo n ijn eg o s k lep u , d o mag n eto wid ó w
zak ry ty ch fo lią. Do wan n y wielk iej jak p ó ł M 2 ”. Na n ic jed n ak u ś mies zk i
i wd zięczen ia. I ro ś lin y ro s n ące n a b alk o n ie n ie u ratu ją p rzed p rzezn aczen iem.
Wy łazi maciejk a z zielo n ej d o n iczk i i wije s ię p o zard zewiały ch p rętach b arierk i.
Nie ch ce tk wić n a o g ran iczającej ją p rzes trzen i. A g d y d o n iej p o d ejd zies z, zaraz
o p lata ci k o s tk ę i u n ieru ch amia n a d łu g ie g o d zin y . Balk o n jak więzien ie d la
p ięk n y ch wid o k ó w: n a s tary b lo k , n a o s y fiały ś mietn ik z wy walo n y mi g ab ary tami.
Na lu d zi, k tó rzy k ręcą s ię n erwo wo wo k ó ł „malu ch ó w”, ch wilo wo n iezak ry ty ch
p lan d ek ą, i wy cierają n ieis tn iejące p y łk i z p o marań czo wej k aro s erii. Ich p ro b lemy
i marzen ia zo g n is k o wan e wo k ó ł telewizo ra n a talo n i wczas ó w p raco wn iczy ch
z g o rzałą k u p o wan ą o d s k lep o wej n a zap leczu . Tak i to fan tas ty czn y ś wiat b ez
mo żliwo ś ci wy mian y n a lep s zy . Żad n y ch rek lamacji, cies z s ię, że w o g ó le mo żes z
łazić w g ro s zk o wej p o d o mce p o ty m b alk o n ie i p o d lewać b u telk ą o d mlek a te
b ad y le.
J o lan ta u wielb iała s wo je ro ś lin y , d o s tarczały jej ch wil b eztro s k ieg o relak s u . Co
jak iś czas d o d awała d o ziemi k o mp o s tu , k tó ry p rzy wo ziła d la n iej z d ziałk i s ąs iad k a.
J ed y n y m jej zmartwien iem b y ło to , czy p o mid o ry p rzy jmą s ię w p las tik o wy m
p u d ełk u p o marg ary n ie i czy p o tem o b ro d zą Pielęg n o wała je z czu ło ś cią,
p rzemawiając d o n ich cich u tk o . Pierws ze p o d lan ie tu ż p rzed s y g n ałem Lata z radiem,
d ru g ie p rzed wieczo rn y m Dziennikiem. W reg lamen to wan y m ży ciu ro ś lin n y ś wiat s tał
s ię d la n iej k o s mo s em mo żliwo ś ci.
Narwijcie k wiató w, zro b ię b u k iety . Ro s iczk i, b eg o n ie, s amo s iejk i i ch was ty .
Najp ięk n iejs ze b u k iety ro b i s ię ze zły ch k wiatk ó w. Ten u k łu je w p alec, tamten
o tru je. In n eg o n ie d o ty k aj, b o d o s tan ies z wy s y p k i. Trzy maj s ię z d ala o d ro ś lin ,
w mieś cie n ie ma n a n ie miejs ca. M lecz ro b i d ziu rę w ch o d n ik u i p n ie s ię d es p erack o
w g ó rę ty lk o p o to , b y zaraz k to ś g o p rzy d ep n ął alb o zalał as faltem. J es tem d ziś
n ajg o rs zy m miejs k im k wiatem, n ik t b y tak ieg o n ie k u p ił. Nik t mn ie n ie p o ło ży n a
g ró b , n ik t n ie wło ży d o wazo n u z wo d ą. Zg n iję p rzy g n iecio n a d o ziemi. Sama.
Brat co raz częś ciej n arzek ał n a s erce i trzy mał p o d łó żk iem małą b u telk ę wó d k i,
a J o lan ta s ię z n im k łó ciła. By ł ch o ro wity o d maleń k o ś ci; p o ś mierci matk i
p ro b lemy s ię n as iliły , p ewn ie ze wzg lęd u n a s tres . Ch o d ził n a ó s mą ran o d o p racy ,
wy p is y wał k wity n a p o żó łk ły m p ap ierze i wk ład ał ró żn e d ru k i d o s zn u ro wan y ch
teczek . Praco wał tam g d zie o jciec, w FSO. Na s zczęś cie w in n y m d ziale. Tata
p o d ch o d ził d o n ieg o co jak iś czas , k lep ał p o ramien iu i p y tał:
– J ak w d o mu ?
– Do b rze.
– No , b ard zo d o b rze.
Po tem s tali ch wilę n ap rzeciw s ieb ie. M u s iało to wy s tarczy ć za ws zy s tk ie
ro zmo wy .
Pio tro wi p o zwalan o wy ch o d zić wcześ n iej z p racy , b y mó g ł wy s tać p o trzeb n e
rzeczy w k o lejk ach . Pan ie z b iu ra an aliz lito wały s ię i p rzy n o s iły mu czas em cy tru s y
lu b k awałk i lep s zej k iełb as y . Trzeb a s o b ie p o mag ać, s y tu acja jes t n iep ewn a,
w s k lep ach raz zu p ełn ie n ic, to zn ó w jak iś lu k s u s . Czło wiek czło wiek o wi wilk iem.
J ed n a z k o leżan ek tak b ard zo zaan g ażo wała s ię w ak cję ws p ieran ia b ied n eg o ch ło p ca
wy ch o wu jąceg o s io s trzy czk ę, że o d d ała mu s ię w zak ład o wej to alecie. Zad arła
s p ó d n icę, a d ło n ie wczep iła w u my walk ę. Nie s p o g ląd ała w s wo je o d b icie w lu s trze.
To w o g ó le n ie b y ła o n a, a p o za ty m zro b iła to ty lk o raz, p o imien in ach k o leżan k i
z p racy , więc s ię n ie liczy .
Po cies zy ciels k ie g es ty n ie zarad ziły jed n ak co raz więk s zemu o s amo tn ien iu
ch ło p ak a. W s o b o ty leżał n a łó żk u n ieo g o lo n y i w ro zch ełs tan ej p iżamie. Patrzy ł
w s u fit, tęs k n ił za czas em, k ied y jed y n ą tro s k ą b y ło o d ro b ien ie lek cji. Ko ch ał o jca,
ale ten g o zo s tawił, k o ch ał matk ę, ale ta u marła. Co miał teraz zro b ić? Ko g o k o ch ać?
Pio tr co raz b ard ziej zacin ał s ię w s o b ie, n ie ch ciał ju ż tak ieg o ży cia.
Przy jech ała ze ws i cio tk a, o p iek o wała s ię n im jak p rzero ś n ięty m b o b as em.
Wk ro czy ła d o mies zk an ia z k o s zem p ełn y m wiejs k ich s k arb ó w: jaja, k an k a mlek a,
s er b iały w s zmacie. Szk o d a, że k u ry ży wej n ie p rzy wio zła, ale p ewn ie b y jej d o
au to b u s u z k u rą n ie wp u ś cili. J ej mąż wy jech ał n a Zach ó d za p racą. Nie mó g ł ju ż
wy trzy mać, d u s ił s ię w ty m k raju , ch ciał d o tk n ąć p rawd ziweg o ś wiata, a n ie o g ląd ać
g o ty lk o w „Play b o y u ”. Po czątk o wo miała z n im jech ać tak że cio tk a, ale k to b y s ię tu
ty mi b ied ak ami o p iek o wał? Kto s io ciek b y J o lu s i k o ch an ej p rzy wo ził, k to o o ?
Pio tru n io wi mliczk a n a s p o d eczk u d o ch łep tan ia s tawiał, n o k to o o ? No i k to o b ro b i
g o s p o d ars two , jeś li o b o je wy jad ą? Cio tk a p o s tan o wiła za to Pio trk a zawieźć d o
Berlin a. Raz, żeb y ch ło p ak tro ch ę ś wiata p o zn ał, n ie s ied ział tu b ez p ers p ek ty w. Dwa,
żeb y n a wu jk a miał b aczen ie, b o jes zcze s ię za b ab ami zaczn ie o g ląd ać. Wid ziała
cio tk a, co s ię w ich d o mu d ziało , i ży cie zn a, wie, że k ied y facet s am, to zaraz s ię
jak aś lafiry n d a zn ajd zie. Nie p o to ch ło p a s o b ie wy ch o wy wała, żeb y g o teraz
w p rezen cie s ik s o m d awać. Pio tr b y ł zain teres o wan y , czemu n ie, ale J o lce d o
p ełn o letn o ś ci zo s tały jes zcze d wa mies iące, n ie mo żn a jej b y ło zo s tawić s amej.
Po s tan o wili p o czek ać n a o s iemn as tk ę, ale d o s ło wn ie d zień p o jej u ro d zin ach Pio tr
wy s trzelił jak z p ro cy n a Zach ó d . Zaczął n o we ży cie, b o ze s tary m b y ło mu b ard zo
źle.

Nad es zły wak acje i J o lan ta wy jech ała p o d n amio t. Na M azu ry , g d zie mo żn a
b eztro s k o k ąp ać s ię w jezio rze i jeś ć tan i p as ztet z p u s zk i, zag ry zając ch leb em
z ch ru p iącą s k ó rk ą. Wzięła ze s o b ą wielk i ręczn ik z n ap is em „Orb is ” i wy o b rażała
s o b ie, że jes t w o b cy m k raju . Piła w p ełn y m s ło ń cu o ran żad ę, o b iecu jąc s o b ie, że
k ied y ś wy jed zie s tąd n ap rawd ę i n a zaws ze. Po wied ziała o ty m k o leżan ce.
– J o lk a, d aj s p o k ó j, w o g ó le o ty m n ie my ś l. Będ zies z ch o d ziła d o p racy
w zak ład ach i o p iętn as tej wracała d o d o mu . Nas tawis z h erb aty , u ro d zis z d zieci
i p o s maru jes z twarz k remem Niv ea.
Dziewczy n y wzd y ch ały i p atrzy ły w s tro n ę las u . Ch ciały d o n ieg o b iec, a p o tem
trzeć p lecami o k o rę d rzew, d o k rwi. By ły w ty m d ziwn y m wiek u , g d y czło wiek jes t
n a ty le b ezczeln y , żeb y mieć marzen ia, i tak p rzy tęp io n y ży ciem, że n ajczęś ciej
marzy , b y ws iąś ć n a trak to r i z p ełn ą p ręd k o ś cią wjech ać w s to d o łę. J o lan ta zamy k ała
o czy i s tarała s ię n ie is tn ieć. J ak b y mo g ła, to b y s ama s ieb ie zep ch n ęła z wy s o k iej
g ó ry . Sp o tk ałab y u jej s tó p matk ę i razem wró ciły b y d o d o mu . Ale n ie teg o z ceratą
n a s to le i zarzy g an ą wers alk ą. Do ws p an iałeg o jak zamek lu b ch o ciaż p rzy tu ln eg o
jak p u d ełk o wy ś ciełan e watk ą i k rep in ą. Sp o tk ałab y u s tó p g ó ry ró wn ież o jca i b rata.
M o g lib y p o g rać w g ry p lan s zo we alb o k arty , tak jak to ro b ili n a ws p ó ln y ch
wak acjach . Sto lat temu to b y ło , a n a d o d atek n iep rawd a.
Szły więc d ziewczy n y n a b o s ak a p o k łu jący ch s zy s zk ach i wy d łu b y wały s o b ie
z wło s ó w ig ły s o s n y . J o lan ta o ch o czo n ad s tawiała g ło wę. W d ło n iach k o leżan ek
s zu k ała g es tu p o cies zen ia i tro s k i. Ws zy s cy zn ali ten jej zwy czaj, d ziwn y , ale
n ieg ro źn y . Kied y n ik t n ie ch ciał jej g łas k ać, to s ama s o b ie k ład ła d ło n ie n a g ło wę
i trwała tak g o d zin ami.
A częs to b rak o wało ciep ły ch d ło n i i k o jący ch s łó w. Zo s tawała s ama i b u d ziła s ię
o p iątej ran o w d u s zn y m n amio cie. Od ch y lała s u wak , wy s tawiając g ło wę d o mo k rej
trawy . Zan u rzała s ię w ro s ie jak ch o ra n a s erce ru s ałk a. Wd y ch ała zap ach ziemi,
d rap ała ją p azu rami i zjad ała czarn e g ru d y z wielk im p rzejęciem.
A wieczo rami b y ło o g n is k o . Pewn eg o razu p rzy s zli z k emp in g u ch ło p cy z p iwem
i g itarą. Na całych jeziorach ty, zan u cił jed en . Ok u lary s p ad ały mu n a n o s , a p rzy d łu g ie
s trąk i p rzy k leiły s ię d o czo ła, zak ry wając zb y t wczes n e zak o la. J ak i in teres u jący –
p o my ś lała J o lan ta. Ch ciała, b y ws zy s tk o b y ło in teres u jące tak jak za g ran icą. A jeś li
n ie b y ło , to s o b ie wmawiała, że jes t.
Przy g ląd ała s ię p alco m ch ło p ak a, jeg o b u to m wy s tu k u jący m ry tm w s u ch y m
p iach u . Wo d ziła wzro k iem p o d żin s ach Od ra i wy o b rażała s o b ie, że mies zk a z n im
w n iewielk im p o k o ju o b s tawio n y m wazo n ami i fig u rk ami, jak ich p ełn o b y ło
w k wiaciarn iach . Pięk n ie. In teres u jąco . W o b razk ach cu d n y ch n iczy m k o ro n eczk a
h afto wan a wied li ży cie d o g ro b o wej d es k i. Ws zy s cy wo k ó ł s ię ro zs tawali, a o n i
s ied zieli tward o p rzy ws p ó ln y m s to le i k o ch ali s ię tak , jak ty lk o mo g li s ię k o ch ać
w wy o b raźn i mło d ej d ziewczy n y .
A k ied y zech ce tak i ch ło p ak o d ejś ć, wó wczas J o la zrzu ci mu n a g ło wę te
ws zy s tk ie p rzed mio ty , k tó re ws p ó ln ie zg ro mad zili. Tak jak jej matk a. Talerze,
wik lin o wy k o s z n a p amiątk i i n a k o n iec o b ru s ś wiąteczn y . Ważn e, żeb y d u żo
s p ęd zać czas u ze s o b ą i ab y o n g łas k ał s wo ją żo n ę p o g ło wie.
Po o g n is k u zaczęły s ię p o żeg n an ia. Niek tó rzy k o led zy n as tęp n eg o d n ia
wy jeżd żali d o d o mu . M ies zk ali w M rąg o wie, ale o d p aźd ziern ik a zaczy n ali s tu d ia
w Krak o wie i Wars zawie. Res zta b y ła z zawo d ó wek . Ws zy s cy zn ali s ię z o s ied la, więc
p o d ziały s p o łeczn e n ie miały zn aczen ia, p o d wó rk o wa s ztama jes t p o n ad n imi.
Stu d ia, wars ztat s amo ch o d o wy – n ieważn e, b y leb y n a wó d k ę s tarczy ło .
Ch ło p ak z g itarą b y ł p rzy s zły m h y d rau lik iem. Po d s zed ł wo ln o d o J o lan ty
i d łu g o o b g ry zał p azn o k cie, ch o ć b y ły ju ż b ard zo k ró tk ie. Tak ie p azn o k cie
o zn aczają k ło p o ty .
– Cześ ć. Będ zies z tu ju tro ?
– No .
– Yh y .
Serce zag rało J o lan cie p ięk n ą melo d ię i zan im s ię zo rien to wała, b y ł ju ż n as tęp n y
d zień i s p acer p o ś n iad an iu wzd łu ż b rzeg u . Kąp iel, o p alan ie s ię n a mo s tk u .
Ko leżan k a b y ła n awet zazd ro s n a o n o wą s y mp atię J o li, ale zaraz też zn alazła s o b ie
ry cerza, z Białeg o s to k u . Ch o d ził d la n iej p o jab łk a i p ap iero s y d o mias ta, waży ł s to
k ilo .
A tu miło ś ć s ię s zy k o wała i p rzeg ląd ała s ię w lu s trze, zad o wo lo n a, że jej s ię p o
raz k o lejn y u d aje s k o ło wać d wo je lu d zi. Sp ry ciara, ju ż s zeleś ciła o b ietn icami
n iczy m p o zło tk iem z cu k ierk a.
M ło d zi ro zmawiali ze s o b ą n iewiele, raczej wzd y ch ali lu b p atrzy li w b liżej
n ieo k reś lo n y p u n k t w p rzes trzen i. By li jak ak to rzy o d g ry wający p o raz n ie wiad o mo
k tó ry tę s amą s cen ę, ws zy s cy wied zieli, co b ęd zie za ch wilę i jak s ię to s k o ń czy .
M ó wien ie b y ło zb ęd n e, p o za ty m wp rawiało w zażen o wan ie. Wy s tarczy ły wieczo rn e
k o n certy żab , p lu s k an ie wo d y p o d ch y b o czącą s ię łó d k ą, w k tó rej walały s ię b u telk i.
Kro k i wy cis zan e mch em n a leś n ej ś cieżce i k o p an ie s zy s zek zrzu can y ch p rzez
wiewió rk i. Dialo g i lap id arn e, p ro wad zo n e n ib y o d n iech cen ia, w k tó ry ch k ażd a
k wes tia wy czek iwan a b y ła z b iciem s erca:
– O czy m my ś lis z?
– O ró żn y ch . Tak ich .
– Na p rzy k ład ?
– O n as .
– Że?
– Do b rze n am. Tu .
– To p rawd a. Do b rze, J o lu . Do b rze n am razem. Tak .
Sło wa to k wes tia u mo wn a, alb o je zn as z, alb o żo n g lu jes z p rzy p ad k o wy mi
s fo rmu ło wan iami z n ad zieją, że co ś b ęd ą zn aczy ć. Uczu cia to też s p rawa u mo wn a,
alb o czu jes z s zczęś cie, alb o n ie, a wted y lep iej n ie b aw s ię w żad n e wzd y ch an ia.
A k ied y s zczęś cia n ie czu jes z, ale wies z, że p o win n aś – wó wczas p o p ro s tu zamk n ij
o czy i tro ch ę p o zmy ś laj. Nik t s ię n ie d o wie, b o k ied y d ziewczy n a ma o s iemn aś cie
lat, to p rzecież mu s i b y ć zak o ch an a. A k ied y wy razó w mąd ry ch n ie zn as z, to
zwy czajn ie milcz, n a p ewn o n ik t s ię n ie d o my ś li, d laczeg o milczy s z. Bąd ź d la
in n y ch miła i tak a, jak ą ch cielib y cię wid zieć. Wted y n ie n ap y tas z s o b ie b ied y , n ik t
ci n iczeg o n ie u d o wo d n i. W o g ó le s ię o d cieb ie o d czep ią, b o zwy czajn ie o to b ie
zap o mn ą. „Nie mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać”. By ć miłą.
W J o lan cie k o tło wały s ię s tłu mio n e u czu cia, p y tan ia i o b awy : czy mo żn a zau fać
mężczy źn ie, s k o ro ten p o trafi w k ażd ej ch wili o d ejś ć lu b rzu cić n a wers alk ę i k azać
ro b ić złe rzeczy ?

An d rzej mó wił za to d o ś ć s p o ro . Wy p u s zczał z s ieb ie s p o n tan iczn e wy p o wied zi,


a p o tem milk ł p rzes tras zo n y , jak b y n ie całk iem p ewn y s wo ich s łó w. Że o n z o jcem to
mają u ro d zin y trak to r. Że jak b y J o la ch ciała, to b y s ię mo g ła n im p rzejech ać. Czy
o n a k ied y ś jeźd ziła n a trak to rze, jak o n a z mias ta? Nie? Tak my ś lał właś n ie, że
jed n ak n ie. A n a trak to rze jes t ws p an iale! Trzęs ie, trzeb a mo cn o trzy mać k iero wn icę,
ale jak a frajd a. Ech , g d y b y tak k ied y ś p o d jech ał d o n iej n a o s ied le trak to rem, ale b y
s ię lu d zis k a zlecieli. Każd y b y ch ciał u s iąś ć n a miejs cu k iero wcy i ch o ćb y wajch ę
p rzek ręcić. Czy o n a też b y ch ciała tak jech ać p rzed s ieb ie?
O tak , g łó wn ie p rzed s ieb ie b y ch ciała, rzeczy wiś cie. Ch ciałab y trak to rem d o
Amery k i p o jech ać i czy o n ją zawiezie.
Śmiał s ię ch ło p ak , cu d aczn a ta d ziewczy n a, ale fajn a. I n o g i ma zg rab n e, i mało
mó wi, to i g ło wa n ie b o li. I n ag le tak z emfazą wy k rzy k n ął:
– Zawio zę cię, g d zie b ęd zies z ch ciała! A jak n ie trak to rem, to ja cieb ie zan io s ę n a
ręk ach . Ws zęd zie!
– Do s k lep ó w i k o lo ro wy ch d o mó w?
– Ws zęd zie, zo b aczy s z!
Ch wy cił ją w ramio n a. Pięk n ie im s ię zro b iło , b y li s zczęś liwi. I ci, co n ie wierzą
w tak ie u czu cia, p o win n i s ię ws ty d zić, b o mło d zi n ap rawd ę czu li, że zn aleźli tę d ru g ą
o s o b ę i że im b ęd zie w ży ciu razem d o b rze.
I J o lan ta p o my ś lała, że s two rzy tak ą ro d zin ę, k tó rej n ic n ie zru jn u je. I jeś li b ęd zie
d o s tateczn ie d o b ra i milcząca, to mąż jej n ie zo s tawi. Będ ą ży ć wieczn ie, jak n a
fo to g rafiach .

Przy s zed ł czas b ard ziej cieles n y ch zb liżeń . To n ie b y ło tak ie p ro s te, b o w tle
majaczy ła twarz Wald emara, jak jak ieg o ś s trach a. Kied y J o lan ta zacis k ała mo cn o
o czy , wó wczas twarz zn ik ała. M u s iała mo cn o s ię p o s tarać, ab y n ie czu ć teg o
k lejąceg o zap ach u , o b ś lizg łeg o p o tu . Ale n ie mo że b y ć tak , że jed en ep izo d p o ło ży
s ię cien iem n a jej cały m ży ciu , k alał ją b ęd zie i o d b ierał jej mo żliwo ś ci.
Kied y An d rzej p o cało wał ją p o raz p ierws zy , czu ła s ię b ard zo źle. W g ło wie jej
wiro wało , ale n ie ze s zczęś cia. Całą n o c wy cierała języ k ręk awem. Po tem wy s zła
z n amio tu i s p o jrzała n a jezio ro , w k tó ry m o d b ijały s ię g ąs zcz, mo s tek i k s ięży c.
W wy o b rażo n y m teatrze cien i, tak im jak ten n a s u ficie p o k o ju , zo b aczy ła s wo ją
twarz, k tó ra n ie mo g ła s ię zd ecy d o wać, jak ie ry s y p rzy b rać: ro zmazan e czy o s tre.
I J o lan ta wy b rała te o s tre, jak b y tamty ch p o p rzed n ich miała ju ż d o ś ć. Po wzięła tę
d ecy zję n ieco wb rew s o b ie. A właś n ie, że b ęd ę s zczęś liwa, n a p rzek ó r o jcu i całej
res zcie. I s ię b ęd ę n ad s tawiać d o cało wan ia, o j, jak ja to n ag le b ard zo p o lu b iłam!
J ak ie to jes t ws p an iałe! To jes t mo je n o we h o b b y . Sk o ro jemu s ię p o d o b a, to i mn ie
s ię b ęd zie p o d o b ać. Najważn iejs ze, żeb y mn ie k o ch ał, wted y b ęd ziemy ju ż n a zaws ze
razem. Ro d zin a jes t n ajważn iejs za, n ajważn iejs za jes t ro d zin a.
Z teg o ro zp ęd u zak o s zto wała z An d rzejem s ek s u . Po s zli w n o cy za k ib le
k emp in g o we i n awet s ię n ie p o cało wali, o d razu d o rzeczy . Po ws zy s tk im d ziewczy n a
s p ała d wan aś cie g o d zin jak zaczaro wan a, a ch ło p ak s ię u p ił. Co ro b ić: s k o ro i s ek s
b y ł, i d o g ad ali s ię co d o ws p ó ln y ch p lan ó w ży cio wy ch , to trzeb a wracać d o d o mu
i p lan o wać ś lu b .

Nie odpuszczę ci aż do śmierci


Pazurami się wbiję i wymuszę
Obietnicę dobroci
Bo inaczej po co miałabym z tobą być

M ło d zi s ię k o ch ali, b o s k o ro s ię ze s o b ą k o ch ali, n o to p rzecież s ię k o ch ali, to


b ard zo p ro s te. Uczu cie n ie wy mag a czas u , to n ie jes t p ierd o lo n e cias to w p iek arn ik u ,
że o d p o wied n ia temp eratu ra i n as tawio n y min u tn ik . Uczu cie wy mag a ty lk o zg o d y
o b u s tro n . Dziewczy n a s ię p y ta ch ło p ak a: „Słu ch aj, b ęd ziemy razem?”. A ch ło p ak
o d p o wiad a: „Tak ”. I ju ż s ą p arą. Tu żad n ej filo zo fii g łęb s zej n ie ma, b o p o co ?
Ko ch ali s ię więc mło d zi. J ak o n i n a s ieb ie p atrzy li czu le. J o lan ta ch ciała mieć
wres zcie mężczy zn ę, k tó ry mó g łb y s tać s ię d la n iej o jcem. Żeb y ją p o g ło wie g łas k ał
i ws zy s tk o w ży ciu za n ią u ło ży ł. W n o wo ro czn e ży czen ia wp is y wała: „Żeb y b y ło
n o rmaln ie. Żeb y m ja b y ła n o rmaln a i n ig d y więcej n ie ro b iła d ziwn y ch rzeczy ,
a s zczeg ó ln ie p rzed lu d źmi”.
Pech ch ciał, że mło d zi mies zk ali w in n y ch mias tach , to u n iemo żliwiało ws p ó ln e
ży cie. An d rzej, p o d ążając za zewem miło ś ci, p o s tan o wił więc p o s zu k ać ro b o ty
w s to licy . M o że zło ży p o d an ie w s wo im zak ład zie i s ami g o p rzes u n ą d o jak iejś
wars zaws k iej fab ry k i? Tak s o b ie p lan o wali.
J ak ie to ws zy s tk o łatwe, czemu lu d zie ty le s ię wy g łu p iają z ty mi ran d k ami,
n arzeczeń s twem i „n ied o p as o wan iem ch arak teró w”? I g d y b y s p y tać: „Słu ch aj,
J o lan ta, a w s u mie to co cieb ie tak u rzek ło w An d rzeju , żeś s ię o d razu za mąż ch ciała
wy d awać?”, to b y p ewn ie o d p o wied ziała:
– No o o .
Nie k o mp lik o wać ży cia, tak a d ewiza. W razie czeg o zamy k ać o czy i p rzen o s ić s ię
d o k rain w s ty lu jach t n a wzb u rzo n y ch falach lu b p ach n ąca zielo n y m jab łu s zk iem
wan n a. M o cn o zacis k ać p alce n a k awałk u ro zb itej b u telk i. Nie o g ląd ać s ię za s ieb ie.
Nas tał d zień p o wro tu . M ach an ie s o b ie p rzed PKS-em n a p o żeg n an ie. J o lan ta
u s iad ła n a p arzący m k rześ le zd ezelo wan eg o au to b u s u i u ś miech ała s ię zach ęcająco
p rzez s zy b ę. A ch ło p ak o b g ry zał p azn o k cie i p atrzy ł z n ad zieją. Kied y wy b ran k a
s erca zn ik n ęła za zak rętem, wło ży ł ręce d o k ies zen i o b cis ły ch d żin s ó w, s p lu n ął
i mru k n ął:
– No .

Dwa mies iące p ó źn iej n as tąp ił ważn y d zień . Po p ierws ze, J o lan ta d o wied ziała s ię o d
lek arza, że jes t w ciąży , a p o d ru g ie, An d rzej d o s tał p racę w Wars zawie. Dziewczy n a
miała p raco wać w FSO, ale k to b y ją teraz z b rzu ch em p rzy jął. Zawó d k rawco wej to
d o b ry fach , jed n ak d la o s o b y ze zd o ln o ś ciami. Nie d la J o li, n ies tety . Brat co ś tam
p rzed wy jazd em załatwiał, J o lk a n a jeg o miejs ce miała ws k o czy ć, ale n ic z teg o n ie
wy s zło . Po za ty m n ie ch ciała p atrzeć co d zien n ie n a o jca. Bała s ię, że w ten s p o s ó b
s tan ie s ię jak matk a, k tó ra zatrzy my wała s ię n a ś ro d k u u licy i d arła s ię w jeg o s tro n ę:
– J a ci d am! J u ż ja ci d am!
M atk a p o jak imś czas ie p rzes tała d b ać o k o n wen an s e i ro b iła z s ieb ie wś ciek łą
b o g in ię Kali wy mach u jącą s etk ą zak o ń czo n y ch p ięś ciami rąk . Ro b iła z s ieb ie
g n iewn eg o Zeu s a rzu cająceg o p io ru n ami w n iewin n y ch p rzech o d n ió w.
Zrzu cała d o n iczk i n a g ło wy b awiący ch s ię d zieci. Wy lewała wrzątek n a b alk o n y
s ąs iad ó w, k rad ła mlek o z wy cieraczek i k ąp ała s ię w n im g o d zin ami. Ch ciała ży ć tak
in ten s y wn ie, żeb y tamta lafiry n d a u marła z zazd ro ś ci. Po cięła tap etę w p rzed p o k o ju ,
b o jej mąż ją k ład ł. Res ztk i p ap ieru we wzo rek z n iewin n y mi ró ży czk ami zwis ały ze
ś cian jak s erp en ty n y p o h u czn y m s y lwes trze. Brak o wało ty lk o b alo n ó w z n ap is em:
„J es tem wś ciek ła!”.
Najb ard ziej b y ła wś ciek ła n a s amą s ieb ie. Że s ię d ała zo s tawić. Nie wo ln o tak
zwy czajn ie o d k o g o ś o d ejś ć, wy mien ić g o s o b ie n a k o g o ś in n eg o . Żad n a k o b ieta n ie
zn ies ie teg o z g o d n o ś cią. M atk a n ie ży je i teraz z n ieb a ws zy s tk im o d rad za
zag ry zan ie warg . M o żn a w ten s p o s ó b zjeś ć s ameg o s ieb ie. Do d u p y z cierp ien iem,
ro zwalmy co ś !
Ro zwalała więc meb le, k rzes łami waliła o wan n ę. Po tem p rzez p ó ł d n ia s p rzątała,
n o b o k to miał to zro b ić? Parad o k s y i zło ś liwo ś ci w s am raz d la g o s p o d y ń
d o mo wy ch .
Ale matk i ju ż n ie b y ło . Zo s tały p o n iej ry s y n a ś cian ie, ś lad y p o fu rii, k tó ra
k azała jej n is zczy ć włas n y d o b y tek .
J o lan ta p rzy wo ły wała w p amięci o b raz s zalejącej matk i, ale tam, w ś ro d k u g ło wy ,
ju ż p rawie n ie b y ło n a n ic miejs ca.
Leżała więc i g łas k ała b rzu ch o raz mo cn o zacis k ała o czy , aż p o d p o wiek ami
wiro wały wes o łe ś wiaty . Sąs iad k a zap u k ała p ewn eg o d n ia i p rzy n io s ła n a talerzy k u
cias to ze ś liwk ami.
– M as z, d zieck o , jed z. Teraz to jed z za d wó ch .
Sk ąd o n a wied ziała o ciąży ? Przecież n ie b y ło wid ać, b rzu ch u wy p u k lał s ię
s u b teln ie p o d b lu zk ą. Od p o wied ź jes t p ro s ta: s ąs iad k i wied zą ws zy s tk o . Od czy tu ją
n ajmn iejs ze zawiro wan ia ży cio we z s aty s fak cją i tro s k liwo ś cią. Sk ład ają
z n ajmn iejs zy ch n awet zn ak ó w i s zep tó w całe n arracje n iczy m p erfek cy jn e k rawco we
o s zczęd zające k ażd y s trzęp materiału . Kto ś d o n ió s ł, że J o lk a ze s k lep u o s ied lo weg o
wy leciała, jak b y ją k to ś g o n ił, i wy mio to wała p rzy ś mietn ik u . Kto ś in n y s ły s zał, jak
p y tała o n u merk i d o g in ek o lo g a. Ws zy s tk o jas n e, d ziewczy n a zerwała s ię z łań cu ch a,
p o jech ała z k o leżan k ami p o d n amio t i wró ciła z b rzu ch em.
Lawin a ru s zy ła, trzeb a b y ło p o g ad ać z b ratem i mu o ws zy s tk im p o wied zieć.
Pio trek p rzy jech ał n a ch wilę d o d o mu ; k ied y s ię d o wied ział, n ie miał tęg iej min y .
Ojciec p o win ien s ię ty m zająć, n ie o n . Ko s zty wes ela wy s o k ie, p o co to k o mu . Sio s tra
g łu p ia, zaciąży ła z p ierws zy m lep s zy m. Zo s tawić ją n a ch wilę s amą, co za
d ziewczy n ich o .
Ale n ie ma rad y , trzeb a d ziałać. Sp y tał ty lk o , czy J o lk a ch ce u s u n ąć, czy u ro d zić,
b o jak b y co , to o n p o p y ta w Niemczech . J o lan ta o d p o wied ziała, że ro d zin ę zak ład a,
to ju ż p o s tan o wio n e. Na s tó ł wjech ała więc wó d k a, p rzy s zły mąż zaczes ał s ię n a b o k
i zało ży ł mary n ark ę. Przy witał s ię w p rzed p o k o ju , p o tem u p ił. To b y ło p ro s zen ie
o ręk ę n a s k alę n as zy ch mo żliwo ś ci o to czo n y ch b o azerią i wy ś cielo n y ch d y wan em
z d o mu to waro weg o .
– Żeb y ś cie s ię ty lk o k o ch ali i w zg o d zie ży li – p o wied ział n ies p o d ziewan ie
d rżący m g ło s em Pio tr, p o czy m ru n ął g ło wą n a s tó ł, tak b y ł ty m ws zy s tk im
wzru s zo n y . J o lan ta p o p rawiła s u k ien k ę i zap atrzy ła s ię p rzez o k n o n a g araże k ry jące
za s o b ą p ierws zą ś mierć, k tó ra n azn aczy ła ją k o s tro p aty m p alu ch em.

Gąski, gąski do domu


Boimy się
Czego?
Życia złego
Nie wrócimy do domu
Lecz nie mówcie nikomu
Zostaniemy na łące
Tam, gdzie kwiaty pnące
Potem uciekniemy
Sekret zabierzemy
A ty drżyj
Do końca drżyj

W g ru d n iu o d b y ł s ię ś lu b . W ty m n iewątp liwie n ajważn iejs zy m d la k o b iety d n iu –


a p o wied zcie, że n ie – J o lan ta p rzes tras zy ła s ię d wa razy . Pierws zy raz: że s ię n ie
zmieś ci w s u k ien k ę. A wiad o mo , s u k n ia p an n y mło d ej to jej wizy tó wk a, wró żb a n a
p rzy s zło ś ć i p amiątk a trzy man a d o k o ń ca ży cia w s k rzy n i n a s try ch u . Su k n ia to
czy s ta k artk a, k tó rą zap is zą czy n y małżo n k ó w, wcis n ą je międ zy te ws zy s tk ie b u fk i,
falb an k i i h aftk i. J es t jak tarcza, o d k tó rej o d b ijają s ię p lo tk i, k lątwy i in s y n u acje.
J es t jak ch u s tk a, k tó rą mach a b ied n e d ziewczę s ch wy tan e w s id ła małżeń s twa,
k ro p k a. „Ślu b to g ró b ”, mó wiły k o leżan k i ze s zk o ły k rawieck iej, k ied y s p o tk ała s ię
z n imi w k awiarn i n a wieczo rk u p an ień s k im. Ws zy s tk ie b y ły jes zcze p an n ami
i wś ró d ś miech ó w i d o g ad y wań wręczy ły J o lan cie p rezen ty w s ty lu k s iążk i
M ich alin y Wis ło ck iej i fik u ś n y ch p o ń czo ch z p o d wiązk ami. Dziewczęta p iły k o n iak ,
p o p ijały s ło d k im win em i p aliły p ap iero s y tak , jak b y to b y ła jed y n a leg aln a rzecz
w ich ży ciu . Wy p u s zczały z u s t d y m, k tó ry u k ład ał s ię w n ajd ziwn iejs ze wzo ry . Tu taj
k ó łk o , d alej twarz – mo że d zieck a („tak , tak , n a p ewn o d zid ziu ś , jak i s ło d k iii”),
p o tem jak b y k wad rat („d o mek z o g ró d k iem”) i co ś p o d łu żn eg o (ch ich o t k o leżan ek ),
zak o ń czo n eg o cien k im czu b k iem. Nó ż?
J o lan ta p iła alk o h o l i zas tan awiała s ię n ad u cieczk ą. Do k ąd ? Przed s ieb ie.
Przes tras zy ła s ię, że jej to całe małżeń s two n ie wy jd zie, że n ie zd o ła zatrzy mać p rzy
s o b ie męża i p o wieli d o mo wą h is to rię. An d rzej o d k ry je, że o n a d o n iczeg o s ię n ie
n ad aje, i wy wali ją z d zieciak iem z d o mu . Na ws zelk i wy p ad ek w my ś lach p o wtarzała
s o b ie fo rmu łk ę: „Nie mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać”. By ć o s tro żn ą, filu jącą n a b o k i,
zaws ze z p lan em B. Na ws zelk i wy p ad ek .
Bezwied n ie d o tk n ęła s wo jeg o b rzu ch a, ale n ie zn alazła tam żad n ej o d p o wied zi.
Ciąża to n ie czaro d ziejs k a k u la n a s to le u wró żk i.
I to z teg o p o wo d u J o lan ta p rzes tras zy ła s ię p o raz d ru g i w d n iu ś lu b u : że n ie
wy trzy ma teg o całeg o ży cia. Ale w d o mu p an o wało zamies zan ie i n ie b y ło czas u n a
s mu tk i. Zres ztą w ten s p o s ó b n ie mo żn a my ś leć, b o b y s ię czło wiek zad ręczy ł. Co to
w o g ó le za d ąs y , co za lęk i! Pić, n ie g ad ać. W ty m d n iu rząd ziły cio tk i. J ed n e
u b ierały p an n ę mło d ą, in n e d zio b ały w k u ch n i k o reczk i i p rzy k ry wały ś led zie
majo n ezem. Wo k ó ł ro zn o s ił s ię zap ach jed zen ia, s trawio n eg o alk o h o lu i lak ieru d o
wło s ó w. Bab y g ad ały n ad u fry zo wan y mi g ło wami:
– Tfu , d wa razy p rzez lewe ramię, n a s zczęś cie!
– Ch ło p a trzeb a k ró tk o : d o ro b o ty , d o s k lep u i d o łó żk a. I n ig d zie in d ziej. Bo
u ciek n ie.
– U n as w mieś cie to n ajwięcej s ię żen i lu d zi. W rad iu s ły s załam.
– Po d aj mi n itk ę, zas zy ję z ty łu p rzy s u wak u , b o s ię o d teg o b rzu ch a ro zp ru wa
i jes zcze p ęk n ie p rzed o łtarzem. J o lk a, weź międ zy zęb y n itk ę, b o n a to b ie s zy ję.
Żeb y ci ro zu mu n ie zas zy ć, to g ry ź n itk ę! Aż p o wiem, że ju ż, to wy p lu jes z.
J o lan cie b y ło d u s zn o , p arn o , o s u wała s ię w ramio n ach tro s k liwej ro d zin y .
Ch ciała ju ż iś ć s p ać. Na p arap ecie leżało p u d ełk o ze s zk iełk iem. Ach , d o rwać je,
mo cn o ś cis n ąć, d o k rwi, i zn ik n ąć. Czy tak wy g ląd a miło ś ć? M amo mo ja, czy to tak
p o win n o b y ć?
An d rzej s zy k o wał s ię w d ru g im p o k o ju , d ziś miał o ficjaln ie zamies zk ać ze s wo ją
żo n ą. By li z n im ro d zice, k tó rzy p ó ł o s zczęd n o ś ci p rzezn aczy li n a p o rząd n y g arn itu r
d la p an a mło d eg o . Ślu b to n ie żarty , a jak s ię b ęd zie d b ało , to i d o tru mn y tak i
g arn itu r s ię n ad a, b o wzó r k las y czn y . Ch ło p ak o b g ry zał res ztk i p azn o k ci i p alił d u żo
p ap iero s ó w. Dwad zieś cia lat, in n e b y ły p lan y ży cio we, ale n ie ma co k o mb in o wać.
Ks iąd z ju ż p ewn ie n ak ład ał u ro czy s te s zaty i p rzeg ląd ał n o tatk i z n azwis k ami
mło d o żeń có w. Nie ma rad y , zaczy n amy .
Wy s zli z b lo k u razem, trzy mając s ię za ręce, ale n ie p atrząc w s wo ją s tro n ę. Przed
k latk ą k ilk u s ąs iad ó w b iło b rawa i s y p ało p ien iążk ami. Na s zczęś cie, h u ra, n a n o wą
d ro g ę ży cia! Blo k cies zy ł s ię rad o ś cią s ąs iad ó w, b o trzeb a b y ć ży czliwy m, ty le lat,
mó j Bo że, w jed n y m b lo k u . Teraz to ju ż ws zy s tk o ws p ó ln ie, n a zaws ze razem.
J o lan cie ch ciało s ię p łak ać, ale k o leżan k i u s p o k ajały , że to n erwy .
– Nerwy , k o ch an a, p rzecież to tak ie n erwy ! J ed n a mo ja zn ajo ma to cały ś lu b
rzy g ała, aż ją mu s ieli n a d ru g i d zień d o s zp itala p o d k ro p ló wk ę zawieźć, b o s ię
o d wo d n iła. I p o d o b n ież w n o c p o ś lu b n ą też s ię n ie mo g ła o p an o wać. Nerwy , emo cje!
Ws iad ali ju ż d o s amo ch o d u (p o ży czo n eg o o d s zwag ra wu jen k i ze s tro n y matk i,
teg o ły s aweg o tak ieg o ), k ied y J o lan ta zo b aczy ła d o zo rcę. Stał n ieru ch o mo p rzy
p ark in g u i d łu b ał w n o s ie. J eg o twarz n ie wy rażała żad n y ch emo cji, u s ta b y ły
p ó ło twarte, jak b y ch ciały p rzep u ś cić p rzez s ieb ie jak ieś s ło wa, ale n ie wied ziały
jak ie. Ub ran y b y ł w p u ch o wą k u rtk ę i wielk ą czap ę u p o d ab n iającą g o d o
p s y ch o d eliczn eg o k ras n ala. Stał jak wy rzu t s u mien ia alb o n iech cian y p rezen t i n ie
wiad o mo b y ło , co z ty m wid o k iem zro b ić. J o lan ta trad y cy jn ie zamk n ęła o czy .
– Bo is z s ię? – s zep n ął d o n iej An d rzej. Po g łas k ał p o g ło wie.
J o lan ta u ś miech n ęła s ię d o n ieg o z wd zięczn o ś cią.
Wres zcie k o ś ció ł, n a M o d liń s k iej. Bo tam Po p iełu s zk o ś więcił s ztan d ary
z „So lid arn o ś cią” wy s zy tą p rzez p raco wn ice FSO. Parafia ś w. J ad wig i p o witała ich
d źwięk iem n o weg o d zwo n u . Sam b u d y n ek s tarał s ię s ch o wać międ zy b lo k ami, jak b y
ze ws ty d u , że tak i b rzy d k i i p o s p o lity . Dzień p o d s zy ty b y ł n iep o k o jem.

Na ms zy k lęk an o , mo d lo n o s ię, s k ład an o d ło n ie i p rzek azy wan o s o b ie zn ak p o k o ju .


J ezu s wis iał zn u d zo n y n a k rzy żu z g ło wą zwró co n ą w s tro n ę wielk ieg o o b razu , n a
k tó ry m k o b ieta leżała u s tó p wielk ieg o d rzewa. J ej twarz wy k rzy wio n a b y ła w b ó lu
i p rzerażen iu . W d ło n iach trzy mała g ałązk ę o liwn ą, jak jak iś n iep o trzeb n y b ad y l,
k tó ry miał ją o ch ro n ić o d zła p o ch o d ząceg o z n ieb a. Bied n a k o b ieto , n ie lęk aj s ię.
Ży cie two je u ło ży s ię zwy czajn ie. Sp alą cię n a s to s ie, ale n ajp ierw b ęd ą to rtu ro wać.
J o lan ta p o d es zła z An d rzejem p o d s am o łtarz o zd o b io n y b iały m materiałem.
Us ied li n a k rzes łach , ty łem d o res zty . Witraże s mag ały ich twarze k o lo ro wy mi
p lamk ami i wy g ląd ali jak n ieb o s zczy cy . Ko lo ro we s zy b y b y ły jak u lu b io n e s zk iełk o
J o lan ty , ale n ie mo żn a ich b y ło wziąć d o ręk i i zacis n ąć n a n ich p alcó w d o k rwi. Nie
b y ło u cieczk i, d rzwi k o ś cio ła zamk n ęły s ię z h u k iem.
– I b ard zo d o b rze, że te d rzwi zamk n ęli, b o ciu n g n ęło p o n o g ach . Na o g rzewan iu
o s zczęd zają, a to p rzecież g ru d zień .

W imię ojca i syna


W imię matki i córki
W imię kobiety i mężczyzny
Macie być od dziś razem
Szczęśliwi
Bo jeśli nie to
Amen

I b io rę s o b ie za męża An d rzeja, i b io rę s o b ie za żo n ę J o lan tę. I ś cis k am d ło ń


o zd o b io n ą zło tą o b ręczą. Nic n ie czu ję w s tan ie zawies zen ia międ zy ty m, co b y ło ,
a ty m, co zaraz n as tąp i. A teraz s ię p o cału jcie.
Dzieci z ro zb ity ch ro d zin lu b ią n o we ro d zin y . Wierzą, że lu d zie s ą ze s o b ą d o
k o ń ca ży cia. Tatu ś d ał n o g ę, a o n e z u fn o ś cią p atrzą w o czy mężczy zn .
Dzieci z ro d zin ro zb ity ch jak b u telk a n a b ru k u co d zien n ie wy jmu ją s o b ie
o d łamk i z s erca i zs zy wają k rwawe ran y . Na o k rętk ę zs zy wają, ś cieg iem p o s p ies zn y m
i mo cn y m jak ich n ap ięte d o g ran ic mo żliwo ś ci mięś n ie. Ich ao rty wy k rzy wio n e o d
n erwo weg o p rzeły k an ia ś lin y , ich s zty wn iejące k o ś ci. J o lan ta wb ijała s o b ie
p azn o k cie w s k ó rę i u ś miech ała s ię s zero k o . Aż jej s ię u s zy p o d n o s iły i o p ad ały .
M ło d ziu tk a s iero ta, a tak a u fn a.

Dzieci z ro zb ity ch ro d zin p łaczą cich u tk o , żeb y n ik t n a n ie s ię n ie o b raził.

Ks iąd z p atrzy ł n a mło d ą p arę i wk ład ał jej d o u s t k awałk i Ciała Ch ry s tu s a. Ciało b ez


ży ł i b ez k rwi, o b ran e z u czu ć. M o żn a s ię b y ło zad ławić mięk k im o p łatk iem, k tó ry
u wielb iał p rzy k lejać s ię d o p o d n ieb ien ia i tk wić tam ty g o d n iami. Ks iąd z k ad ził
k ad zid łem, p atrzy ł o czami, mó wił u s tami:
– Czy p amiętacie zap ach k wiató w n a mazu rs k iej łące, k ied y to s p o tk aliś cie s ię p o
raz p ierws zy , czy p amiętacie tamten d zień ? To g o n ie p rzek lin ajcie n ig d y , ch o ćb y n ie
wiem, co s ię d ziało , b o wid o czn ie Bó g was p o łączy ł, a co On złączy , to trwać b ęd zie
wieczn ie.
Uro czy s ta mu zy k a i d zwo n y , wy p ro wad zajcie z k o ś cio ła mło d ą p arę.
J ak b y s ię całe b lo k o wis k o zb ieg ło . W k o ń cu co ś s ię d zieje. I o d razu k o men tarze:
że s u k ien k a tak a, że p an mło d y n ie s tąd , że to ta o d zmarłej matk i, że mies zk ają
n ied alek o . Ors zak k o men tato ró w rzu cał p ien iążk ami p rzed n o g i małżo n k ó w, a n iech
s ię s ch y lają, n iech s o b ie p o zb ierają i d o k ies zen i jak n ajs zy b ciej. Niech im
wy s tarczy n a ży cie p ełn e tro s k . To czące s ię mo n ety jak k o ła ro zb iteg o w wy p ad k u
s amo ch o d u . Każd e w in n ą s tro n ę, b ru d n e, n o s zo n e n ie wiad o mo p rzez k o g o i g d zie.

Po d o b n o p rzy s zed ł n awet o jciec. Stał w b ezp ieczn ej o d leg ło ś ci, ab y w k ażd ej ch wili
mó c s ię wy co fać. Patrzy ł, n awet p łak ał. Kto wie, lu d zie ró żn ie reag u ją n a wzru s zające
o b razy . W k ażd y m razie J o lan ta g o n ie zau waży ła i s tarała s ię o n im n ie my ś leć.
Zep s u ła s o b ie p rzez to man icu re. Sk u b ała p azn o k cie, aż o d p ry s n ął lak ier. Wid ziała za
to s wo ją mamę. Sied ziała o b o k k ap licy i p aliła p ap iero s y .

„Nic s ię, có rciu , n ie martw, jak o ś to ws zy s tk o p rzetrwas z”.


Po zb ierali d ary b lo k o wis k a, p o ch u ch ali n a o fiaro wan e s k arb y . J ad ą z p o wro tem
d o d o mu – czas n a wes elich o ! J u ż g o rzały ch ło d zą s ię n a b alk o n ie, u s ąs iad ó w
w lo d ó wce p o trawy zaleg ają, b o n ie ma jak teg o ws zy s tk ieg o p o mieś cić. I d o s to łu !
Na b o g ato : s ery , węd lin y , k iełb as y i b ig o s y . Na p o czątk u jed n ak flaczk i, żeb y s ię
żo łąd ek p rzy g o to wał n a p icie.
J o lan ta s ied ziała p o d o k n em i liczy ła p łatk i k wiató w n amalo wan y ch n a wielk ich
talerzach , k tó re w p rezen cie ś lu b n y m d o s tali jej ro d zice. Kied y czło wiek zajmie
czy mś u my s ł, to i czas s zy b ciej leci, i złe my ś li n ie p ch ają s ię d o g ło wy n iczy m
n amo ln y k o t s zu k ający o d ro b in y ciep ła. Sk u p ien ie p ro wad ziło d ziewczy n ę p rzez
k o lejn e k wad ran s e, p rzez g o d zin y i to as ty . Cio tk i s zep tały p o k ątach : „Bied n a ta
J o lk a, tak b ez matk i, jed n ak co matk a, to matk a, jak matk i n ie ma, to źle”. A n a g ło s
mó wiły : „J o lu n iu , a wid ziałaś , jak ie p ięk n e żeś cie d o s tali s erwety , jak ie cu d o wn e
filiżan k i, jak ie ś liczn e fig u rk i ze s ło n ik iem? Trąb a p o d n ies io n a, to n a s zczęś cie”. No
n ic, jak o ś to b ęd zie. Każd a k o b ieta wy ch o d zi za mąż, k ażd a ro d zi, i jak o ś ży je. Trzeb a
s ię ro zp ęd zić, p o tem ws zy s tk o p o to czy s ię s amo .
„Go rzk o , g o rzk o ”, wo łali wes eln icy , a J o lan ta zas tan awiała s ię, s k ąd wied zą, że
o n a o d k ilk u d n i ma w u s tach g o rzk i s mak i ju ż jej s ię ten s mak d o s erca wlewa jak
o b rzy d liwy s y ro p n a k as zel. Go rzk o , g o rzk o , b ard zo n ied o b rze. I J o la p rzep ras zająco
s ię u ś miech ała, i mó wiła, że o n a za p o trzeb ą, a ws zy s cy s ię u ś miech ali ze
zro zu mien iem, b o k o b ieta p rzy n ad ziei, wiad o mo . „Ha h a h a, mo ja s tara to n a o k rąg ło
o g ó rk i z czek o lad ą jad ła. J ezu s maria, że też czło wiek mo że co ś tak ieg o zjeś ć w o g ó le.
Ale te b ab y wy my ś lają”.
Zamy k ała s ię w k ib lu i s iad ała w s u k ien ce n a s ed es ie. Liczy ła p ęk n ięcia n a
g lazu rze, liczy ła k ro p le s p ad ające z ciek n ąceg o k ran u . Po d czas p ierws zej wizy ty
An d rzej s twierd ził wład czy m to n em, że jak ty lk o u n iej zamies zk a, to k ran zrep eru je,
b o k to to , k u rwa, wid ział, żeb y w d o mu h y d rau lik a k ran p rzeciek ał. A J o lan ta b y ła
wd zięczn a, tak wd zięczn a, jak b y jej o b iecał zło te g ó ry . „Do b rze, d o b rze, J ęd ru ś ”,
mó wiła.
Ko ch ała s wo jeg o męża, ale g o rzk o i d es p erack o , b o matk a też k o ch ała s wo jeg o
męża z p ewn y mi tru d n o ś ciami. Ale jak s ię czło wiek p o s tara, to ws zy s tk o mo że. J ak
s ię czło wiek p o s tara, to b ęd zie s zczęś liwy , b o to jes t tak a n ag ro d a za d o b re
s p rawo wan ie. Bó g s ied zi n a d ach u b lo k u i ły p ie trzecim o k iem z czo ła n a
mies zk ań có w. A p o tem ro zd aje p lu s y i min u s y , J o lan ta miała ich ju ż całą k o lek cję.
„Nie mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać”. Ko ch ać b ard zo , b o k to ś zo b aczy , że s ię n ie
k o ch a, i za k arę o d b ierze ws zy s tk ich lu d zi n ao k o ło .
Kran k ap ał ró wn o miern ie, jak metro n o m s mu tk u . Po k ilk u min u tach zaczy n ało
s ię walen ie d o d rzwi: „J ak tam, J o lu ś , s łab o ci s ię zro b iło , ws zy s tk o w p o rząd k u ?”.
„W p o rząd k u , cio ciu , p o p ro s tu ch ciałab y m tu zo s tać n a zaws ze, ale tak n ie ro b i
żad n a żo n a, więc zaraz wy jd ę, jes zcze ty lk o wło żę łeb d o k ib la, p o czu ję s mak
s p u s zczan ej wo d y i jak o ś wezmę s ię w g arś ć”. Nie ró b my s cen , w k o ń cu to p ierws zy
d zień n o weg o ży cia, w k tó ry m z p ewn o ś cią s p ełn i s ię n ajwięk s ze ży czen ie J o lan ty ,
mian o wicie u cieczk a d o s ameg o raju .

Do raju
Do raju
Pachnącego cytrusami
Wszyscy mówią po angielsku
Zamiast siatek na zakupy
Trzymają w rękach siatki na motyle
Obiad czy kolacja
Jedzą ich kolorowe skrzydła, mówiąc
Very good
Very good

Go ś cie s ię p o p ili, n iek tó rzy wy s zli wcześ n iej, h o lo wan i p rzez s wo je b ab y . „Zd ro wia,
s zczęś cia, a ty co tak a s mu tn a jes teś ? Nie s mu ć s ię, b o d zieck o b ęd zie miało tak ą
min ę d o k o ń ca ży cia. Do b ro d zieck a, p amiętaj, n ajważn iejs ze. Dla d o b ra d zieck a
p o łó ż s ię i u s iąd ź, i wy jd ź n a s p acer, i n ie p al, i n ie p ij, i n ie jed z. Ale jed z d u żo ,
n ajlep iej ze ws i zd ro we, ty lk o n ie ze ws i, b o to n ie wiad o mo , w jak ich waru n k ach
ro b io n e, jes zcze b ru d n y mi łap ami ch ło p d o ty k ał, a wiad o mo , co o n d o ty k ał s o b ie
wcześ n iej?”
Po s zli. W d o mu cis za. Naczy n ia p iętrzy ły s ię w zlewie, a res ztk i żarcia wy p ad ały
z p ó łek . W o d d ali s ły ch ać b y ło b u czen ie ru r i b u lg o tan ie w wan n ie.
– Id ę s ię p o ło ży ć, ale czek am n a cieb ie n amiętn ie – wy b ełk o tał An d rzej i p o wo li
p rzen ió s ł s ię d o małeg o p o k o ju , o d n o wio n eg o n a o k azję n o weg o etap u ży cia.
Żeb y mło d zi mieli s wó j, jak to s ię mó wi, k ąt w ży ciu . Cias n y , ale n o w k ażd y m
razie, żeb y im s ię ży ło . Cali w tap ecie, w b iu rk u J o lk i z lat s zk o ln y ch , z n o wą firan k ą
u s zy tą p rzez cio tk ę.
J o lan ta zd jęła w łazien ce s u k n ię, n ieco p rzy b ru d zo n ą p ieczen ią i s o s ami.
Nap u ś ciła wo d y i zan u rzy ła s ię p o b ro d ę. J ak a to b ezp ieczn a k rain a, Wan n o we Stawy .
Wo k ó ł zard zewiały b rzeg i my d ło zo s tawiające tłu s te s mu g i. A w ś ro d k u k o jące fale,
k tó re n io s ły teraz J o lan tę p rzez jezio ra, rzek i, mo rza i o cean y jak jak ąś Ofelię
ro zmo d lo n ą. Ręce zło ży ła n a ło n ie i p o d d awała s ię tej węd ró wce z p o k o rą. Wres zcie
wo d a zro b iła s ię zimn a, n iep rzy jemn a. J o lan ta wy s zła z n iej i cich o zas k rzy p iała
d rzwiami d o s y p ialn i. M ąż ch rap ał w p o ś cieli, ro zwalo n y n a cały m łó żk u . Po ło ży ła
s ię o b o k n ieg o , p iln u jąc, ab y żad n a częś ć jej ciała n ie d o tk n ęła jeg o ciała. Ab y n ie
b y ło międ zy n imi żad n eg o s ty k u . Z miło ś ci czło wiek ro b i ró żn e rzeczy : p rzy tu la s ię
i cału je. J o lan ta d elik atn ie wzięła An d rzeja za n ad g ars tek i p o ło ży ła jeg o d ło ń n a
s wo im czo le. Po g ład ziła s o b ie k ilk a razy ro zp alo n ą g ło wę i zas n ęła.
Od ran a n o we ży cie, trzeb a ws tać i p o s p rzątać. W k ap ciach s to p y p o ru s zały s ię
s zy b k o i p ewn ie. Dwa p o mp o n y p o d s k ak iwały p rzy k ażd y m ru ch u . Od k u rzan ie
p o k o ju , o d s u wan ie s to łu , my cie n aczy ń g ęs tą p ian ą, k tó ra wy lewała s ię ze zlewu jak
n ieo k iełzn an a lawa. Ciek ła n a p o d ło g ę, zn acząc teren y p rzy s zły ch k atak lizmó w.
J o lan ta zan u rzała s ię w d o mo wy ch o b o wiązk ach i wy łączała my ś li. Nien awid ziła
teg o k rzątactwa, k tó re n ig d y s ię n ie k o ń czy ło , ale lu b iła jas n y ry tm d n ia
wp ro wad zający ją w s tan h ip n o zy . Wy cierała k u rze, to b y ło n ajp rzy jemn iejs ze. Brała
s zmatk ę i zas ty g ała g d zieś p rzy reg ale. Wted y my ś li k rąży ły s wo b o d n ie, a o n a mo g ła
s o b ie tak s tać i z p ó ł g o d zin y . Zn ik ać, wtap iać s ię w reg ał z ręczn ik ami i p o ś cielą. Nie
mó wić, n ie ru s zać s ię, d o n iczeg o n ie o d n o s ić i n a n ic n ie reag o wać.
Co d zień ten s am s cen ariu s z. An d rzej s zed ł d o p racy i z n iej p rzy ch o d ził. Czas em
s am, czas em z k o leg ami i alk o h o lem. Wó wczas J o lan ta s ię o ży wiała, b o ch o ciaż n ie
mo g ła p ić ze wzg lęd u , o czy wiś cie, n a zd ro wie d zieck a, to jed n ak trzy mała p o d
p o d u s zk ą k ielis zek i wlewała d o n ieg o czy s tą ru ch em p ewn y m i wp rawn y m. Po p ijała
lek i, p o p ijała s mu tk i i s wo je s ch o rzen ia n ieu leczaln e. Ws p o min ała mamę i tro s k i
ży cia. Wted y u my s ł zaczy n ał d ry fo wać, s p o jrzen ie ro b iło s ię n ieo b ecn e i mętn e.
An d rzej wy p o min ał żo n ie o s p ało ś ć. Że s to i tak jak malo wan a lala.
– Len iwa jes teś jak n a b ab ę, mu s is z s ię więcej s tarać. Pan n a z mo rs k iej p ian k i,
cu k iereczek b ez p racy i k as y . Wd zięczn a b ąd ź, że cię ch ło p z b rzu ch em zech ciał,
b o b y ś b ach o ra s ama n iań czy ła. I g d zie, p ewn ie w ry n s zto k u .
Kied y p ił, ro b ił s ię d o ś ć, p o wied zmy , n iep rzy jemn y . Nie p an o wał n ad emo cjami.
Wy ch o d ziło z n ieg o zn iecierp liwien ie, n ie tak miało wy g ląd ać jeg o ży cie.
Wy p raco wan ie w zes zy cie o d p o ls k ieg o miało in n y s cen ariu s z. M iał zo s tać lek arzem
o d ch o ró b b ezn ad ziejn y ch i ty ch jes zcze n ie wy my ś lo n y ch , miał z n arażen iem ży cia
cu d ze ży cie rato wać i d o s tawać med ale w imien iu p o ls k ieg o s p o łeczeń s twa. A n ie
ru ry p rzep y ch ać i d zieciak a n iań czy ć. On jes t jes zcze mło d y , tak i mło d y p o p ro s tu .
Ojciec k lep ał g o p o p lecach , b o zad an iem p rawd ziweg o mężczy zn y jes t n ieś ć s wó j
k rzy ż, a jak czas y b ęd ą in n e, to s ię co ś wy k o mb in u je. Na razie trzeb a wy trwać. To jes t
tak a, s y n u , p ró b a. Ch arak ter mo żn a s o b ie k s ztałcić, p rimo : ro b iąc ty s iąc p o mp ek p o d
rząd , s ecu n d o : celu jąc p ro s to międ zy o czy wro g a, tertio : w s tan małżeń s k i ws tęp u jąc.
Od mas zero wać!
I d lateg o w b lo k u n a żerań s k im o s ied lu , k tó remu s cen ariu s z p is ał k to ś ty p o wy ,
n o rmaln y i k ato lik , s n u ła s ię zg arb io n a s y lwetk a w s tarej p iżamie, n a k tó rą
n arzu can y b y ł k o c p rzed s tawiający g ło wę lwa. Pan Lew, s trażn ik s tad a. I Gap o wata
Sro k a, k tó ra s ama n ie wied ziała, czeg o ch ce.
Sied ział jej p ijan y mąż jak p u rch awk a, ły p iąc p o d ejrzliwie o k iem n a o to czen ie.
Ch ciał u mrzeć, ale zatrzy mał s ię w p ó ł k ro k u i filo wał. Ch ciał ży ć, ale zap o mn iał, p o
co . Przewalał s ię ty lk o z k ąta w k ąt w o czek iwan iu n a co raz to n o we p u n k ty w ży ciu .
– Zró b mi h erb aty z cy try n ą, s ły s zy s z? Zró b mi h erb aty !
A p o tem trzeźwiał. Przep ras zał o s o wiałą żo n ę.
– Od alk o h o lu tro s zeczk ę s ię d en erwu ję. Ale wó d k a lep s za jes t o d ch leb a, b o jej
g ry źć n ie p o trzeb a. Na s mu tek i fras u n ek d o b ry k ażd y tru n ek . Pijąc wó d k ę, jed ząc
ś led zie, b ęd ziem s iln i jak n ied źwied zie! I w o g ó le.
Ub ierał s ię n a k acu i s zed ł p raco wać, b o wied ział, że n ależy b y ć
o d p o wied zialn y m. Bez d wó ch zd ań . Po p o łu d n iu p rzy ch o d ził z zak ład u . Czas ami p o
o b ied zie d o rab iał s o b ie p rzy remo n tach . Zwy k le jed n ak s p o ty k ał s ię z k o leg ami
w p o b lis k im b arze „M arzen ie”, k tó ry mieś cił s ię n a o b rzeżach o s ied la. M n iej więcej
o k o ło d wu d zies tej d ru g iej zaczy n ały d o b aru p rzy ch o d zić k o b iety w p o s zu k iwan iu
s wo ich mężó w, u lica zap ełn iała s ię wó wczas wś ciek ły mi lu b – p rzeciwn ie –
p o g o d zo n y mi z lo s em k o b itami, k tó re b łag aln ie, z wrzas k iem, jęcząco wy ciąg ały
ch ło p ó w. J o lan ta n ig d y tam n ie b y ła. Czek ała cierp liwie, aż An d rzej s am d o czo łg a
s ię d o d o mu . Zaws ze wracał, więc n ie b y ło s en s u s ię n ap ras zać. Nie ch ciała g o u razić,
n ie ch ciała, ab y o d n iej u rażo n y o d s zed ł. I, to mo że wy d a s ię k o n tro wers y jn e, ale
k o ch ała g o miło ś cią cierp liwą. I czek ała, k ied y ją wres zcie zo s tawi. Bo p o wied zian e
b y ło w Bib lii, że faceci zo s tawiają b ab y . To jes t k wes tia czas u . Bu d zis z s ię ran o : ju ż?
To d zis iaj czy n ie d zis iaj? J u ż n awet a k o n to p łaczes z. Zas tan awias z s ię, w jak ich to
s ię ws zy s tk o o k o liczn o ś ciach wy d arzy i czy b ęd zies z p łak ała s to d n i czy s to lat. Ale
że n as tąp i: p ewn e to jak ws ch o d y s ło ń ca i mu s ztard a p o o b ied zie.
Po za ty m lu b iła b y ć s ama. Starała s ię b y ć g o s p o d y n ią, k tó rej n ik t n ic n ie zarzu ci.
Któ ra zach o wa zaws ze p o zo ry b y cia d o b rą i s u mien n ą. W k u ch n i p y rk o tała zu p a n a
ju tro , a o n a włączała s o b ie rad io lu b w zu p ełn ej cis zy malo wała o czy i u s ta. Tu rk u s ,
zieleń , czerwień g łęb o k a. J ej twarz n ab ierała ch arak teru i o b iecy wała ek s cy tu jące
zmian y . J ak ieś wy jś cie, rau t, b al, p o tań có wk ę. J o lan ta p atrzy ła w s wo je o d b icie
i u ś miech ała s ię d o s ieb ie. Po tem jed n y m ru ch em zmy wała z s ieb ie n o wą twarz
i s maro wała mo cn o k remem n a n o c. Smaru j s ię p o rząd n ie p o d o czami, to n ie b ęd zies z
miała wo ró w. Wk lep u j s o b ie p o d b ro d ę, to n ie b ęd zie ci wis iało . In aczej twarz
wy mk n ie s ię s p o d k o n tro li, wy p ad n ie z ram i s ię ro zp ro s zy . M o że n awet zn ik n ie. Kto
cię b ęd zie b ez twarzy trzy mał w ch ału p ie?
Z ro zmazan y m mak ijażem, z g ru b o n ało żo n y m k remem J o lan ta w zaawan s o wan ej
ciąży tk wiła w b lo k u n a jed n y m z wars zaws k ich o s ied li. Czy k to ś b y u wierzy ł, że
trafi k ied y ś J o lan ta d o g azet całeg o p o wiatu ? A g d zie tam, tak i s zary o g o n ek , tak a
d ziewu ch a zwy k ła. Nig d y . Nik t zn an y n ie p o ch o d zi z tej częś ci mias ta, zn an i lu d zie
ro d zą s ię ty lk o w Śró d mieś ciu . W tej o k o licy za d u żo jes t ru r, d y miący ch
elek tro ciep ło wn i i zwo jó w d ru tu .
Zb liżał s ię k wiecień , mies iąc p o ro d u . No g i p u ch ły o d n ad miaru wo d y , zmien iały
s ię ry s y twarzy i J o lan ta u p o d ab n iała s ię d o wieczn ie zmęczo n y ch b ab u len iek
s to jący ch w k o lejce d o s u p ers amu . Wy p rawk a d la malu ch a leżała wy p ran a
i wy p ras o wan a, p ielu ch y tetro we zap ełn iały p ó ł p awlacza. Ws zy s cy wch o d zili w try b
o czek iwan ia.
ROZDZIAŁ DRUGI
Z widokiem na Piekiełko
Pierws ze ws p o mn ien ia J o lan ty z d zieciń s twa to wid o k trzech k o min ó w
elek tro ciep ło wn i. Gó ro wały n ad k rajo b razem, p o d trzy mu jąc ciężk ie n ieb o . Gd y
o p ierała czo ło o s zy b ę, mo g ła d o jrzeć Pałac Ku ltu ry , majaczy ł g d zieś , h en , za rzek ą.
A p rzed n im s tały o n e, d u mn e, b u ch ające d y mem. O, to b y ły p rawd ziwie k ró lews k ie
k o lu mn y . J o ń s k ie, k o ry n ck ie, d o ry ck ie, żerań s k ie.
J ed en z k o min ó w, d wu s tu metro wy , wy g ląd ał jak o ś ś wiata. Axis mundi wieś n iak ó w
zza rzek i. Przy s zed ł k ied y ś s zefu ń cio w p ió ro p u s zu i k o ralik ach , o d p rawił mo d ły
i wb ił p aty k w ziemię, a p o tem u d ep tał n ieró wn o ś ci wo k ó ł. Po wied ział: „Tu s ię
b ęd ziecie o s ied lać, tu mo d lić i tu u mierać. W ty m miejs cu p o s łu ch acie g ło s ó w
z wn ętrza ziemi, w ty m miejs cu p o łączy cie s ię ze zmarły mi. Złap cie p aty k , zamk n ijcie
o czy , a zaraz ciało was ze was zy m b y ć p rzes tan ie”.
Sto i więc n a ś ro d k u n ie wiad o mo czeg o p ras tary p ień z ceg ieł i mru g a. M a n a
s o b ie trzy d zieś ci s ześ ć jo d o wy ch lamp . Świecą jak b etlejems k a g wiazd a. J ak latarn ia
mo rs k a ws k azu ją d ro g ę zab łąk an y m w miejs k ich falach . J eś li s ię im d łu g o
p rzy g ląd ać, mo żn a o d czy tać tajemn iczy k o d , k tó ry m mias to p o ro zu miewa s ię ze
s wo imi mies zk ań cami. Światełk o ro zb ły s k a i g aś n ie, n ad aje s y g n ały z n ieb a.
Us p o k aja. Wzb u d za n ad zieję i p o d ek s cy to wan ie. A k ied y trzeb a, to i u s y p ia,
wp rawiając w s tan b ło g ieg o zad o wo len ia. Oto s to i k to ś n ad n ami i mru g a o czk iem
w s tro n ę n ieb a. Nik t n am tu n ie zawita, k to n ie jes t mile wid zian y . Nik t n am tu
n ieo czek iwan ej in s p ek cji n ie zro b i. Samo zwań czy s trażn ik lu d zk iej d ro b n icy .
Ko min ma d wó ch p o mo cn ik ó w s to jący ch u jeg o b o k u . Są o p o ło wę n iżs i, p ełn ią
o b o wiązk i zmien n ik ó w. Gd y b y k to ś wy łamał p aty k s zaman a, wó wczas jeg o ro lę
p rzejęlib y o n i: p rzy b o czn i żo łn ierze, wiern i i g o to wi w k ażd ej ch wili u rato wać
lu d n o ś ć o d zag ład y .
Ko min y . Sy ren k a wy s trzeliła je z leweg o b rzeg u , ab y b y ło s ię czy m b ro n ić, a o n e
wb iły s ię mo cn o w ziemię.
W p n ący m s ię d o ch mu r d o mu p rzy u licy Ko walczy k a b y ło d wieś cie czterd zieś ci
jed en mies zk ań . J ed n o p rzy d ru g im n a p iętrach p o łączo n y ch s zy b ami win d , p rzez
k tó re p ły n ęły w n o cy tlen i jed zen ie. Blo k o we p ęp o win y p o mp o wały n iezb ęd n e
s k ład n ik i, ab y ran o mies zk ań cy mieli s iłę o two rzy ć o czy i wy jś ć. Wy jś ć! Wy b iec
z k latk i s ch o d o wej, n ie o g ląd ając s ię za s ieb ie, i wp aro wać d o p ierws zeg o lep s zeg o
au to b u s u n a M o d liń s k iej. J ech ać ch o ćb y i n a Piek iełk o u licą Ek s p res o wą, ch o ćb y
i d o farmaceu ty czn ej Po lfy , a p o tem p rzes k o czy ć p rzez p ło t i d ać s ię p rzero b ić n a
arcy ważn y s p ecy fik ratu jący czy jeś ży cie.
Na k latce s ch o d o wej n a czerwo n o ś wiecił o d b ity s zab lo n em n ap is „Wy jś cie
ewak u acy jn e”. Na wy p ad ek g d y b y k to ś ch ciał s ię wy d o s tać s zy b ciej, n iż mo żn a.
Gd y b y k to ś ch ciał u ciec s tąd w miejs ce, d o k tó reg o n ie d o jeżd ża żad en au to b u s i n ie
p ro wad zi żad n a u lica.
Otwo rzy ć d rzwi k latk i i s tan ąć p rzed n iek o ń czącą s ię zb ieran in ą s y mb o li. Nib y
zn ak d ro g o wy , trzep ak , b u d k a z warzy wami, ale p o międ zy n imi p u s tk a, jak
w Arizo n ie. By s ię jech ało i jech ało , a ży weg o d u ch a b y s ię n ie zo b aczy ło . Ws zęd zie
k rech y i b azg ro ły , jak b y je zro b iło węg lem d zieck o w d ep res ji. Ws zed łb y czło wiek
w g ęs te n ic i zaraz b y p ewn ie wy ro ś li s p o d ziemi cwan iacy , co b y mu tę czerń ch cieli
o p ch n ąć.
– Pan ie, p rawd ziwa o k azja. Czarn a czerń , n ó wk a s ztu k a, n ieś mig an a. Op łaca s ię,
d ru g iej tak iej p an n ie k u p is z n awet o d cin k ciarza. To jak , b ierzes z p an , p ak o wać
s mo lis tą rzeczy wis to ś ć za p azu ch ę czy d o rzu cić jes zcze zatęch łe p o wietrze p ełn e
n ieży wy ch o wad ó w? Przy d a s ię n a p rezen t lu b n a d als ze u ży tk o wan ie.
I lu d zie b y p ewn ie b rali, co mielib y n ie b rać. Us tawis z im k o lejk ę d o s zamb a, to
s ię jes zcze p o b iją, że d la n ich n ie s tarczy . A ju ż teraz, w k ry zy s ie, to b io rą w ciemn o .
Ty lk o p ien iąd ze z p o rtfelik ó w wy jmu ją i wcis k ają za b y le ch łam. J es zcze ch wila,
a cwan iacy zaczn ą ro d zin ą h an d lo wać, d zieciak i wcis k ać za p ó ł d armo .

J o lan ta o b u d ziła s ię w k o łd rze p o s k ręcan ej i mo k rej. Po ró d . Zaczy n ał s ię ten d zik i


g alo p flak ó w wewn ątrz b rzu ch a. M ag ia i k rew, cu d a, cu d a o g łas zajcie. Z s zó s teg o
p iętra p o s ch o d ach , b o win d a n ieczy n n a, zajęta d o s tarczan iem tajemn y ch in fo rmacji.
Rad io tax i zamó wio n e, d o s zp itala. J es zcze o p u s to s załe u lice, n ik t n iep o trzeb n y s ię
p o n ich n ie b łąk ał. J o la liczy ła mijan e latarn ie, ab y s k u p ić n a czy mś my ś li i n ie
u mrzeć z b ó lu .
An d rzej zo s tał n a zewn ątrz b u d y n k u i p alił. Tak ie emo cje, zn ał to z filmu .
In s tru k taż, jak s ię trzeb a zach o wy wać. Ch o d ził więc w k ó łk o n erwo wo i o b g ry zał
p azn o k cie d o k o ś ci. Dziwn y jes t ten ś wiat i s p ry tn ie wy my ś lo n y , tak , ab y lu d zie s ię
s p o tk ali, p o k o ch ali, ro zmn o ży li i ży li d alej. A d zieck o mieć to o d p o wied zialn o ś ć.
Wy ży wić trzeb a, zająć s ię. Po ro b o cie u my ć ręce i p atrzeć, jak b o b o k wili w k o ły s ce.
Nie ma co : in n e b ęd zie teraz ży cie. Do ro s łe.
Otó ż i d zieck o . Z s ameg o ran a, jak h ejn ał n a p o witan ie n o weg o d n ia. J ed en as teg o
k wietn ia ty s iąc d ziewięćs et d ziewięćd zies iąteg o ro k u , k ilk a g o d zin p ó źn iej zn ieś li
wres zcie cen zu rę. W związk u z ty m d zieck o k rzy czało s o b ie b ezk arn ie. Wrzes zczało ,
n o g ami k o p ało n ieb o , jak b y ch ciało zemś cić s ię za ws zy s tk o , co p rzes zło w trak cie
p o ro d u .
Oczy matk i k rąży ły p o maleń k iej g łó wce jak n iep rzy to mn e p tak i p o p o lach .
Gd zie to , jak to s ię s tało , czemu to n ag le? Có rk a. J ad wig a.
Z n iep o k o jem, z n as tro s zo n y mi wło s ami p o wlo k ła s ię mło d a mama d o to alety .
Szu rały k ap cie w p o d d ań czy m g eś cie. J o lan ta s p o jrzała n a s ieb ie p ierws zy raz p o
p o ro d zie i zu p ełn ie n ie p o zn ała tej twarzy , d o k tó rej zd ąży ła s ię ju ż p rzy zwy czaić.
W ramie lu s tra czło wiek wid n ieje jak o b raz. J es t cały s o b ą, s k o ń czo n y . I p atrzy n a
s ieb ie jak b y z o d d alen ia. J ak b y p atrzy ł n a o s o b ę n iezn an ą. Gd zie jes teś , J o lan to ?
Sły s zy s z jes zcze co ś p o za u p o rczy wy m k wilen iem? Sły s zy s z jes zcze s ieb ie?
Przez trzy d n i w s zp italu wid ziała s wo je d zieck o raz n a k ilk a g o d zin , k ied y
p rzy n o s ili je n a k armien ie. To b y ł właś ciwie tak i s u p eł z k o ca, z wy s tającą twarzą,
k tó ra wiła s ię w n ien atu raln y m g ry mas ie, ro zwierając b ezzęb n e u s ta g lo n o jad a.

A przecież czułam ruchy


Przecież pępek zachowałam
Na pamiątkę
Rozdzielenia
Więc czemu

„Czy zaczn ie p an i wres zcie o p iek o wać s ię s wo im d zieck iem, czy mamy je o d eb rać?
Nie wy s tarczy leżeć i cy ck a p o d k ład ać. Trzeb a ciężk o p raco wać. Zmien iać u b ran ia
i o d b ek iwać n a p lecach . I jes zcze cało wać p o ły s ej g łó wce. Czy p an i n as w o g ó le
s ły s zy ?”
Wiązała s zn u rk i o d s zlafro k a n ajmo cn iej, jak s ię d ało , ab y n ie wy s tawał jej
b rzu ch s flaczały jak b alo n b ez p o wietrza lu b ro zjech an a fo lia. Zamy k ała o czy , k ied y
ty lk o mo g ła, i p ró b o wała łap ać k o lo ro we k ó łk a s p o d p o wiek . Nie ch ciała, lecz
mó wiła. Nie mó wiła, ale d ziwn ie s p latała s ło wa, jed n o z d ru g im, n iczy m o czk a n a
d ru tach .
– Przep ras zam, czy tu leży mo je d zieck o ?
– A jak a p łeć, jak ie n azwis k o ?
– Czy mo g ę je p rzez ch wilę p o trzy mać?
– A co to , lalk a d o b awien ia? Będ zie czas , to p an i p rzy wieziemy . Ob ecn ie d zieci
ś p ią. Na d zień d zis iejs zy d zieci leżą s ame, b o s ię p rzy zwy czajają.

Dzieci mają s wó j ry tm, jes t o n zap ro g ramo wan y p rzez s zp ital. M o że n o we matk i teg o
n ie wied zą, ale d o ty k ać s wo je d zieck o mo żn a ty lk o wted y , k ied y p ers o n el p o zwo li.
J o lan ta ro zmawiała więc ze s wo ją matk ą. Z n ieży jący mi ro zmawia s ię d zięk i
s p ecjaln y m u rząd zen io m. J o lan ta u ży wała d o teg o k o lo ro wy ch s zk iełek .
Przech o wy wała je p o d p o d u s zk ą, n ieleg aln ie, b o lu d zie p o d ch o d zili n ieu fn ie d o jej
p rzy tu lan ek . Kład ła g ło wę n a p o d u s zce i wy czu wała zn ajo me, o s tre k s ztałty .
Ks iężn iczk a n a zb itej flas zce. Dziewczy n k a ze s zk iełk ami.
Nie ma co s ię ro zg ad y wać, lu d zie i tak n ie ro zu mieją. Kied y J ad wig a d o ro ś n ie,
mamu s ia jej ws zy s tk o wy tłu maczy . Że lep iej n ie mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać, b o
lep iej b y ć s zczęś liwą n iż n ies zczęś liwą. A jeś li mimo ws zy s tk o n ies zczęś liwą, to ty m
b ard ziej cich o s za i n ik o mu an i s ło wa.
J o lan ta s tarała s ię ro zmawiać ze s wo ją n ieży wą matk ą, ale matk a n ie miała jej zb y t
wiele d o p o wied zen ia. Stała n a ś ro d k u s ali w ro zch y lo n ej p o d o mce i ćmiła p ap iero s a.
Patrzy ła w d al, n a elek tro ciep ło wn ię, jak b y ta miała zap ewn ić en erg ię n iezb ęd n ą
ży jącej częś ci ro d zin y . Ru ry b y ły jed n ak zap ch an e, n ie p rzep ły wały p rzez n ie żad n e
u czu cia. Zres ztą żad en zak ład n ie b y łb y w s tan ie wy p ro d u k o wać tak iej ilo ś ci
międ zy lu d zk ieg o ciep ła, jak iej ta ro d zin a p o trzeb o wała. M atk a J o lan ty s tała
i p atrzy ła. Ch y b a raz s ię u ś miech n ęła, ale mó g ł to b y ć ró wn ież reflek s ś wiatła.
W s tary m g mach u ś cian y aż trzęs ły s ię o d ś mierci. I co ch wilę k to ś k rzy czał.
M o że z o zd ro wien ia, mo że z zalęk n ien ia, k to g o tam wie.
Przy s zed ł d zień wy p is u , An d rzej p o ży czy ł o d s zwag ra malu ch a i p rzy jech ał. „Po
co s zwag ro wi s amo ch ó d w Wars zawie, s k o ro mies zk a g d zie in d ziej? By o d d ał n am,
mło d y m, p rzy d a s ię, d o d zieck a, d o ład n ej k reacji”. Ale b rat J o lk i b y ł u p arty , n ie
ch ciał s ię p o zb y ć o s tatn iej p amiątk i p o ro d zicach . Klu czy k i trzy mał n a p ark in g u ,
s ch o wan e n a h as ło . Zo s tawił mies zk an ie, to s o b ie ch o ciaż w czas ie wizy ty
w o jczy źn ie zejd zie n a p ark in g d o p an a Stefan a i zag ad a o s iln ik u , o o p o n ach ,
o o leju . No ale p rzy tak iej o k azji zlito wał s ię i p o zwo lił s k o rzy s tać z au to mo b ilu .
Przy jech ał więc An d rzej i zab rał d o d o mu żo n ę o raz có rk ę. Có rk a tak a mała i miła
tak a, ty lk o k rzy czała o k ro p n ie. „Au a, au a”. Żo n a n ic n ie mó wiła, ale o n a tak zaws ze.
Zg ru b iała n ieco , mo że i s p o ch mu rn iała. Patrzy ła n a s ieb ie ze zd ziwien iem i trwo g ą.
„Nie martw s ię, J o lu , jak o ś s o b ie p o rad zimy , jak o ś n am ty ch p ien ięd zy
wy s tarczy ”.
A J o la ch wilo wo czu ła s ię d o b rze. J ed n ak o d czas u zn ik n ięcia o jca b y ła
p o d ejrzliwa i teraz to s ię wzmo g ło . Przecież zn o wu co ś s ię mo że s tać. Dzieck u , jej,
s u fito wi n ad n imi. Alb o w ru rach p o p ły n ie czy jaś k rew. Stała s ię zwierzątk iem
z s zero k o o twarty mi o czami i d rg ający mi n o zd rzami.
Czy jeś li jes t mi teraz d o b rze, to zn aczy , że wk ró tce b ęd zie źle? Że p o jawi s ię
k iero wn ik s ali i p o wie ws zy s tk im: d o wid zen ia, d o zo b aczen ia, k o n iec b alu ?
W d zieciń s twie n ig d y n ie ch ciała u rząd zać s wo ich u ro d zin . Bała s ię, że n ik t n ie
p rzy jd zie alb o że n ik t n ie d a jej p rezen tu . W h is tery czn y m lęk u p rzed p o rażk ą
elimin o wała ze s wo jeg o ży cia ws zelk ie s y tu acje, k tó re g ro ziły ro zczaro wan iem.
Nien awid ziła s p o rtu i ws zelk iej ry walizacji.
Teraz u k ład ała z p o ś cieli twarz s wo jej mamy i d elik atn ie ją g ład ziła. A p o tem
n as tawiała d o g łas k an ia s wo ją g ło wę i k ład ła s ię s p ać, b ezs zeles tn ie. Śn iły jej s ię
n o we s n y .
Najp ierw s zła p rzez las , tak czarn y jak n ajg o rs za k red k a w p u d ełk u . Po tem
wch o d ziła d o wy k o p an ej p rzez ch o mik a n o rk i i k ręciła s ię w n iej tak , jak to ro b ią
zwierzęta g ro mad zące zap as y . Gry zła s ię w łap y , p rzen o s iła g ałązk i i liś cie. Ch ciała
u k ry ć to , co jej jes zcze zo s tało . Kied y wy s zła n a p o wierzch n ię, n ie mo g ła n ic
zo b aczy ć. J ej o czy p rzy zwy czaiły s ię ju ż d o ciemn o ś ci i teraz b y ła ś lep a.
Po p rzeb u d zen iu zaraz o ws zy s tk im zap o mn iała. Czas ami n ie warto p rzy wiązy wać
wag i d o p o d ś wiad o mo ś ci. M imo ws zy s tk o s p o jrzała n a k o min za o k n em. Stał tam
n ap ięty jak s tru n a. Nad n im martwiało s ło ń ce, p rzerzu cając p ro mien ie ś wiatła n a
d ru g i b rzeg .
Zaczęły s ię d n i n amo ln e, jed en p o d o b n y d o d ru g ieg o . Parzen ie p ielu ch ,
p o d g rzewan ie mlek a i in n e fan tas ty czn e p rzy g o d y . Ro b ien ie ws zy s tk im jed zen ia
i p o tem p o ws zy s tk ich s p rzątan ie. Przed zieran ie s ię p rzez g ęs ty d y m z p ap iero s ó w
p alo n y ch p rzez An d rzeja i k ład zen ie d zieck a n a wers alce. Na ch wilę, ty lk o n a ch wilę,
zan im n ie u b ierze b u tó w. Zab ieran ie d zieck a z wers alk i i wk ład an ie d o wó zk a.
Us p o k ajan ie d zieck a. Słu ch an ie b icie s erca d zieck a i p atrzen ie w jeg o twarz jak
w jak iś cu d . „J ak to w o g ó le s ię s tało , że ja ży ję? J ak ja b y m ch ciała wied zieć tak ie
ró żn e ciek awo s tk i o s o b ie”.
A g d y b y tak n acis n ąć p au zę – zatrzy mać s ię n a ch wilę, zamro zić?
W g azecie p is ali, że Walt Dis n ey jes t zamro żo n y w wielk iej lo d ó wce i czek a, aż
wy my ś lą lek i n a ws zelk ie ch o ro b y ś wiata. J ak wy my ś lą, to zaraz g o z s zu flad y
wy s u n ą. A M y s zk a M ik i z p s em Go o fy m p rzy p ro wad zą d o n ieg o lek arza. „Pan ie
lek arzu , p an o s łu ch a s erd u s zk o n as zeg o p ap y , g d y ż ch cielib y ś my , ab y zn o wu b iło
k u u cies ze d zieci n a caaały m ś wiecie”. A lek arz zb ad a, p o s tu k a w p rawy i lewy b o k ,
p o czy m p o wie: „Cu d o wn e, k o ń s k ie zd ro wie, ciś n ien ie w s am raz, u zęb ien ie w s am
raz; ro zmrażamy g ło wę”. Włączy s u s zark ę z czap ą – s ą jes zcze tak ie w n iek tó ry ch
zak ład ach fry zjers k ich – i b ęd zie czek ał. Ro zmrażan a wo d a s p ły wać b ęd zie p o s zy i,
k ark u i p lecach , n ajp ierw p o wo li, p o tem jak g ó rs k i p o to k . A jak s p ły n ie d o k o ń ca, to
Dis n ey p o d n ies ie p o wiek i, k laś n ie w d ło n ie i p o wie: „Zn o wu was zaczaru ję! Nie
b ęd ziecie wied zieć, g d zie o czy p o d ziać, o d n ad miaru k o lo ró w”.
A g d y b y zamro zić J o lan tę? Zamro zić ją całą tak , jak zamro żo n e jes t teraz jej
s erce?
W wo ln y ch ch wilach k o b ieta wzu wała i zd ejmo wała k ap eć. Lu b iła to
n ap rzemien n e u czu cie ciep ła i zimn a, k tó re o g arn iało jej s to p ę. M iała wrażen ie, że
p alce k ru s zeją i zaraz o d p ad n ą. Celeb ro wała p o jed y n cze czy n n o ś ci, ab y o min ąć
co d zien n o ś ć. Ręce w k ies zen i o d fartu ch a, ręce p o za k ies zen iami. I tak w k ó łk o , aż d o
zd arcia n as k ó rk a o s zo rs tk i materiał. Us ta wy g in ały s ię w g ry mas ie i tężały . M o cn o
zag ry zała s p ierzch n ięte warg i, two rzy ły s ię ran y . Lep k a, s ło d k a k rew s p o d s tru p a, co ś
p y s zn eg o , jak ie to miało walo ry zd ro wo tn e. J o lan ta s p ecjalizo wała s ię w zry wan iu
tak ich s terczący ch s k ó rek . Po trafiła zro b ić to k o ń cem k ła, p ewn y m ru ch em.
W n ag ro d ę zjad ała je w ch wilach s zczeg ó ln eg o n ap ięcia. Pań s k a s k ó rk a, p an i s k ó rk a.
Ciało Ch ry s tu s a, włas n e ciało .
Nie zaws ze mo żn a zap an o wać n ad cieles n ą p o wło k ą. On a n as czas em n ie s łu ch a.
Nie ch ce n a p rzy k ład s p o jrzeć w o czy o jcu , ch o ć n ie s p o s ó b u d awać w s k lep ie
WSS Sp o łem, że s ię teg o p an a n ie zn a. Pewn eg o d n ia ręce J o lan ty i o jca ch wy ciły ten
s am k o s zy k . Ręk a d o tk n ęła d ru g iej ręk i i p rzez ch wilę b y ła n ie ty lk o częś cią ciała,
ale i d ziwn y m rad arem wy ch wy tu jący m to , co n azy wa s ię w lu d ziach lu d zk im, a w
czło wiek u czło wieczy m. Co p o to czn ie n azy wa s ię o d p u s zczen iem, p rzy b iera p o s tać
wzru s zen ia ramio n ami, wes tch n ien ia „ech ” i k aże p rzejś ć d alej, n a in n e o b s zary .
J o lan ta p o d n io s ła wzro k i s zu k ała n a s k ro n iach o jca k ru czo czarn y ch wło s ó w,
k tó re d o s k o n ale p amiętała. Zamias t n ich zn alazła s iwe k ęp y ro zrzed zo n ej fry zu ry ,
s targ an ej, n iep o rad n ie zaczes an ej n a b o k . Ty s iące zmars zczek , jak ieś
n iep rawd o p o d o b n e ilo ś ci p o fałd o wan ej s k ó ry wo k ó ł o czu . J ak u mo p s a, jak
u zwierzątk a b o jąceg o s ię, że k to ś je zag ry zie.
Ojciec wy s zczerzy ł zęb y . Przecież n ie mó g ł s ię d emas k o wać w s k lep ie
o s ied lo wy m, p ad ać n a k o lan a p o d ciężarem p o czu cia win y . Na ws zelk i wy p ad ek
zaatak o wał:
– A ty co ś tak a wy s tro jo n a jak n a b al? Przy ś ro d zie.
– M am n o wą s u k ien k ę, zało ży łam.
– Nie p o win n aś tak iej n o s ić. Za g ru b a jes teś , n iek o rzy s tn ie.
Tak s ię właś n ie o d ezwał p o latach n ieo b ecn o ś ci w ży ciu d zieck a. Ta s cen a n ie
mo g ła s ię s k o ń czy ć in aczej: J o la wy s zła s zy b k o ze s k lep u i p o b ieg ła w s tro n ę
k an ałk u . I p łak ała tak , że jes zcze ch wila i b y jej p łu ca wy p ły n ęły i s erce.
Płak ała za n ieg o i za s ieb ie, n ad n im i n ad s o b ą.
Łzy , p o d łączo n e d o p rąd u o n ajwy żs zy m n ap ięciu , p arzy ły twarz. Wy p alały n a
n iej b ru zd y , k tó re n ig d y s ię n ie zag o ją. To b y ło to co ś , co s ię w lu d ziach n ielu d zk im
n azy wa, a u czło wiek a p o zaczło wieczy m. To s ię n azy wa p iek ło i to p rzeży wają d zieci
ro zwied zio n y ch ro d zicó w, b o n ie s ą ro b o tami, ty lk o d ziećmi, n awet k ied y ju ż n imi
n ie s ą. Płaczą, mażą s ię g ło ś n o , zwy k le w s o b ie. „Au aaa, jak s mu tn o , o j, aj”. Czy k to ś
to zro zu mie? Nik t n ie zro zu mie, b o n a wo jn ach lu d zie g in ą, a n a co d zień n ie mają co
d o g arn k a wło ży ć, co ty wies z o p rawd ziwy m n ies zczęś ciu . Two je n ies zczęś cie jes t
s ztu czn e i k u p io n e n a p rzecen ie, b o ma d awn o p rzek ro czo n ą d atę ważn o ś ci. Pro s zę
więc o zach o wan ie s p o k o ju .
J o lan ta g ło ś n o p o ciąg ała n o s em, d o s tała czk awk i i zaczęła ją b o leć g ło wa. Po s zła
d o d o mu .
Wieczo rem, cału jąc ją n a p rzy witan ie p o ciężk im d n iu p racy , An d rzej zap y tał:
– Co ś s ię d ziś wy d arzy ło ?
A J o lan ta mu o d p o wied ziała:
– Nic.
Bo to b y ła p rzecież p rawd a.
Wy b aczy ć o jcu jeg o win y , p atrzeć b ez b ó lu n a jeg o p o s tać, cało wać ch ro p o waty
p o liczek cału s k iem có ru s i. O, to ws zy s tk o s ię n ad aje n a n o wo ro czn e p o s tan o wien ia.
Ale d o teg o p o trzeb n a jes t s p rawied liwo ś ć n a ty m ś wiecie.
Czas ami trzeb a b y ć p o p ro s tu ro b o tem zap ro g ramo wan y m n a p ro s to tę
i b ezmy ś ln o ś ć. Na zjeżd żan ie win d ą, n iep atrzen ie n a d rzwi p an a Wald k a, a n awet
n iezau ważan ie teg o p iętra. Niezau ważan ie s ieb ie. Ch o d zen ie n a s p acery , n ad k an ałek .
W o g ó le ch o d zen ie. Ws p an iały wy n alazek , my ś li p u s zczo n e lu zem, s wo b o d n e
i b ez k o mp lek s ó w. Ob s erwo wan ie d rzew ro s n ący ch p o p rawej i p o lewej s tro n ie.
Zag ap ian ie s ię n a p rzech o d n ió w, co s n u ją s ię b ez celu . I n a ty ch , co tło czą s ię p o d
wiatą p rzy s tan k u , k ied y zaczy n a p ad ać. Lu d zi p o d ró żu jący ch d o d o mó w alb o d o
p racy . Węd ru jący ch w s o b ie ty lk o zn an e rewiry , jak k lu cze p tak ó w. Przemazy wać s ię
p o o k o licy : to jes t co ś , co J o lan ta zaczęła p rak ty k o wać z zacięto ś cią g o d n ą lep s zej
s p rawy .
J ak a ta p rzy ro d a d ziwn a, jak ze s n u . Gałęzie zaczep iają o wło s y i d rap ią d elik atn ą
s k ó rę n a g ło wie. Sk ro b ią zad zio rn ie i p o d p o wiad ają my ś li. Dzieciak i b ieg ają
w k ó łk o , d rą s ię, s zczu ją p s ami i wrzu cają d o wo d y ś mieci i p lan d ek i p rzy wleczo n e
z p lacu b u d o wy . Po d ru g iej s tro n ie, k awałek o d b rzeg u zaczy n ają s ię teren y
fab ry czn e. Kto tu s ię u ro d ził, ten d o k o ń ca ży cia b ęd zie miał p rzed o czami o b razy
p rzemy s ło weg o ś wiata, ch ru p iąceg o międ zy zęb ami, ś mierd ząceg o s marem.
Ko min wy twarzał n ad ty m ws zy s tk im ciep ło i p arę tech n o lo g iczn ą, k tó ra
o s n u wała d elik atn ą s k ó rę małej J ad wig i. Dzieck o zap ad ało w s en . Otu man io n e
zap ach ami, p o d łączo n e n iewid zialn ą ru rą d o żerań s k ieg o s mo g u . Ro s n ące n a
s ztu czn y m p o wietrzu , ro b io n y m z zep s u ty ch s k ład n ik ó w. Kyrie eleison, ś p iewały
k o b iety n a łące, b o to b y ł czas majo weg o .

Słowiczki już śpiewają


Wesoły nastał maj
I kwiaty pokrywają
Ziemię jak Boży raj
I my Ci zaśpiewamy
Zdobimy Cię kwiatami
Maryjo, Maryjo, o Maryjo

W ry tm ich p ieś n i węd ro wała J o lan ta z có rk ą i b y ło jej d o b rze. Po za d o mem, ale n ie


za d alek o . Krąży ła n a n iewid zialn ej n itce, k tó rej d ru g i k o n iec trzy mało
p rzezn aczen ie – b lo k o wis k o b u ch ające azb es tem i s zary m ty n k iem o p ad ający m n a
g ło wy lis to n o s zy , k o min iarzy i elek try k ó w. Z k rzak ó w wy łan iały s ię czas em
g ro tes k o we p o s taci i s zep tały w u s zy J o lan ty zak lęcia zu p ełn ie n iep rzy d atn e w jej
ży ciu . J ed n i mó wili o lep s zy m ś wiecie, k tó ry n ad ejd zie, in n i o fero wali d o lary p o
atrak cy jn y m k u rs ie. Czas em p o jawiał s ię k to ś , k to n ic n ie mó wił, s tał ty lk o
z o p u s zczo n y mi s p o d n iami i s ię o n an izo wał. Ko ro wó d p o s taci p rzes u wał s ię p rzed
o czami k o b iety , a o n a wy o b rażała s o b ie, że n aty k a s ię n a tru p a, k tó reg o wid ziała
w d zieciń s twie. Po zn aje g o i mó wi:
– Ej, ty , ws tawaj.
– Bo co ?
– Bo p rzez cieb ie u marła mo ja mama.
– Nie ws tan ę. Nie p o to tru p em jes tem, żeb y s ię s łu ch ać b ab y .

Z p rzes zło ś cią n eg o cjo wać s ię za b ard zo n ie d a. M o żn a ją za to o d wo łać.


W zarząd zan iu p amięcią is tn ieje p ro ced u ra całk o witeg o zan eg o wan ia teg o , co
b y ło . Trzeb a s o b ie u p arcie p o wtarzać, że n ic złeg o s ię n am n ie p rzy trafiło , i w ten
s p o s ó b to co ś p o p ro s tu zn ik a. Bard zo d o b re, czy s te ro związan ie. Po za ty m
s p rawd zo n e. Nie trzeb a n ik o mu wy b aczać. Po tej o p eracji p rzes taje s ię b y ć
o p u s zczo n ą s iero tk ą z o p ad ający mi p o d k o lan ó wk ami. Nie jes t s ię też mło d ą mamą
z d ep res ją. J es t s ię rześ k ą, p atrzącą ś miało w p rzy s zło ś ć k o b ietą. M o żn a też
zas to s o wać meto d ę d y s o cjacji. By cia o s o b ą trzecią w n as zy m ży ciu . Stać o b o k
i p atrzeć s ię z zain teres o wan iem, tak jak s ię p atrzy w telewizo r, k ied y leci n o wy
s erial.

M atk a mo cn iej o tu lała d zieck o k o cy k iem, n aciąg n ięty m aż p o czo ło , p o d d u s zała je,
ale to d la d o b ra ro d zin y . Nie ch ciała, b y p atrzy ło ś mierci w o czy , b o b ała s ię, że i o n o
zaraz u mrze. Umieran ie jes t zaraźliwe. I d alej z wó zk iem p rzez k rzaczo ry , p rzez b ag n a.
Na s p acerek .
Sąs iad k i s ię d ziwiły , ale p o p ierały . „Ho h o , s p rawd za s ię n as za J o lu n ia jak o
matk a. J ak o n a z ty m d zieck iem ws zęd zie ch o d zi. J ak z n im p rzemierza o k o lice, to
zd ro we jes t”.
I An d rzej s ię d ziwił, że z p racy wraca, a ich n ie ma. „Ile to mo żn a ch o d zić, tak
łazić, g d zie o n e s ię s zlajają?” J ak b y n ik t n ie ro zu miał, że ty lk o w tak i s p o s ó b
czło wiek n ie zo s taje s am z d zieck iem i n ie mu s i za d u żo my ś leć. Sp acero wan ie
p rzy wraca ró wn o wag ę, p rzewietrzo n a g ło wa czep ia s ię res ztek ro zs ąd k u . Id zie s ię
g ład k o , jak b y s ię p ły n ęło wo d ą z k ran u . Id zie s ię jak b y n iech cący . Nik o g o n ie trzeb a
p ro s ić o p o mo c, z n ik im ro zmawiać. Czy n n o ś ć jes t d armo wa, d o ś ć łatwa
w o rg an izacji. M o żn a g ło wę p rzek ręcać i p atrzeć n a in n y ch lu d zi. M o żn a też u tk wić
wzro k w czu b k i b u tó w i p rzes u wać s ię w k o p u le s wo ich my ś li. In tro werty czn ie,
n ieo b ecn ie. Nik o mu n ic d o teg o , ws zak to mias to , tu s o b ie mo żes z ro b ić, co tam
s o b ie ch ces z.
Lecz p ewn eg o d n ia co ś s ię mu s iało s tać w ty ch ch as zczach , b o J o lan ta d o b lo k u
wró ciła s ama. Wjech ała n a s zó s te win d ą i d o p iero o twierając d rzwi mies zk an ia,
zo rien to wała s ię, że n ie ma wó zk a. Gd zie jes t mała? Gd zie jej małe rączk i i mały
n o s ek ?
Rzu ciła to rb y z zak u p ami, zb ieg ła p o s ch o d ach i co s ił w n o g ach ru s zy ła w s tro n ę
k an ałk u . Wó zek s tał n ieo p o d al g araży , ty łem d o wo d y . J ak n a p ark in g u .
Co s ię s tało ? Czemu matk a zap o mn iała o d zieck u ? O czy m o n a my ś lała, że aż tak
s ię zag ap iła? J o lan ta ro zejrzała s ię n erwo wo p o o k o licy , ale n a s zczęś cie n ik o g o tam
n ie b y ło . J es zcze b y s łu żb y wzy wać zaczęli. Os k arżać, że d zieck o p o rzu ca. A p rzecież
d la n iej d zieck o to teraz b y ło ws zy s tk o , cały ś wiat mieś cił s ię w b ecik ach . To ch y b a
ze zmęczen ia tak ie p o rzu cen ia, z n ad miaru my ś li, k tó re n ie zaws ze mo żn a
b ezb o leś n ie wy p rzeć z g ło wy . J o lan ta p rzy tu liła có rk ę i u s iad ła z n ią n a trawie. „J a
cieb ie b ard zo p rzep ras zam, mamu s ia n ig d y k rzy wd y ci n ie zro b i. M amu s ia zaws ze
b ęd zie p rzy to b ie. Wies z?”
Co ś tu jed n ak n ie g rało . Dzieci ro zwied zio n y ch ro d zicó w trzy mają mo cn o s wo je
d zieci i n ie ch cą ich n ig d zie p u ś cić s amy ch .
– Pro s zę p an i, ty lk o d o s zczep ien ia n a ch wilę d zieck o p ó jd zie, zaraz b ęd zie
z p o wro tem.
– Nie s zk o d zi, ja z n im.
– Ale d zieck o s o b ie d a rad ę b ez p an i, p rzecież mamy wy k walifik o wan y p ers o n el.
– Ta, jas n e. Nic b eze mn ie, jes tem matk ą, ty lk o ja mam tajemn e s iły wewn ątrz
o czu , k tó re d o s trzeg ą w p o rę zag ro żen ie. Ty lk o ja mam tajemn e las ery w p alcach ,
k tó re p o ws trzy mają wro g ó w.
– Czy p an i s ię w o g ó le d o b rze czu je?
Dzieci ro zwied zio n y ch ro d zicó w d rą zd jęcia z d zieciń s twa, a p o tem trzy mają
s zczątk i ws p o mn ień w p amiętn ik u . Kawałk i p rzes zło ś ci u rato wan e z zag ład y . I za n ic
n ie ch cą p u ś cić ręk i s wo jeg o d zieck a, b o mo g ło b y zo s tać p o rwan e p rzez p rzes zło ś ć
jak p rzez to rn ad o , k tó re p o ry wa n a s wo jej d ro d ze całe wio s k i.
Śmierć id zie o d jed n eg o d o d ru g ieg o i two rzy łań cu s zek , złe zd arzen ia też s ię
trzy mają razem. Parami id ą o k ro p ień s twa, an i s ię czło wiek o b ejrzy , a ju ż s to ją p o d
d rzwiami i d y s zą co raz g ło ś n iej. „Wy n o s ić s ię s tąd , n ie zak łó cać ży cia!” Ale o n e n ie
s łu ch ają, zatro s k an e ty m, co ma n as tąp ić. W d ziecięcy m p arczk u n ib y jes t n iewin n ie.
Tu g ałązk a, k o p czy k , tam g ó rk a i ławeczk a. Ale tak n ap rawd ę g o rzej n iż w p iek le.
Należy p amiętać o p o d s tawo wy ch zas ad ach b ezp ieczeń s twa, k ied y s ię b alan s u je n a
n ieró wn ej ś cieżce i p ró b u je łap ać ró wn o wag ę międ zy k rzy wy mi k rawężn ik ami. J ak tu
s p o k o jn ie o d d y ch ać, k ied y trzeb a p rzeb rn ąć p rzez k rwawą alejk ę? Wy łan ia s ię p o tem
czło wiek z ch as zczy i p ark o wy ch zau łk ó w s p o co n y . I ws zy s cy mó wią, „Och , jak
ws p an iale s o b ie s p aceru jes z, jak ie to mu s i b y ć o d p rężające”. A tu walk a n a ś mierć
i ży cie, zwy k łe g es ty i zd arzen ia p o trafią zmęczy ć b ard ziej n iż wo jen n y fro n t. I mo g ą
s tan o wić p relu d iu m d ramatu .

Oto p ewn eg o d n ia w letn im mies iącu lip cu , o s zó s tej ran o , p u k an ie d o d rzwi. Dwó ch
p an ó w z leg ity macjami. Czy tu mies zk a tak i i tak i. M ies zk a. Zn an y mi? A o co
ch o d zi?
„Przy s zliś my ares zto wać, mąż p o d ejrzan y o p rzes tęp s two ”.
To ch y b a p o my łk a, g d y ż o n mó j jes t, ja g o zn am. Kied y p ierws zy raz s p o jrzałam
w jeg o o czy , to zo b aczy łam czło wiek a d o b reg o i k o ch ająceg o .
„Nie p rzy s zliś my ro zmawiać, my n ie lek arze an i s p o wied n icy . Przy s zliś my
ares zto wać”.
J o lan ta s p o jrzała n a n ich s mu tn o , zacis n ęła u s ta i p o czu ła s ię tak , jak b y ją s amą
p rzy s zli zatrzy mać. J ak b y całe jej ży cie ch cieli s p ak o wać d o wo rk a i zab rać.
Narzu ciła s weter n a ramio n a, b o ran ek zimn y , d zieck o wy jęła z łó żeczk a, n ib y
p rzep u s tk ę d o n iewin n o ś ci, ale p o licjan ci n awet n ie s p o jrzeli w jeg o s tro n ę.
Ws k azała im p o k ó j o k lejo n y p lak atami z d zieciń s twa, g d zie p rali s ię z b ratem
p o d u s zk ami. Ze zło ś cią, k tó rą mo że d o s ieb ie czu ć ty lk o ro d zeń s two .
„Id źcie tam, o b u d źcie g o ”.
J eg o d ło n ie ws ad źcie w k ajd an k i i zjed źcie win d ą, p ro s to n a aren ę s ąs ied zk ą.
Pro s to n a rin g p lo tek i d o my s łó w. Co mąż mó g ł zro b ić, n a jak ie p rzes tęp s two b y ło
g o s tać? Z zap as ó w ws p o mn ień i emo cji wy p ły wały J o lce ró żn e ws p o mn ien ia. J ak ieś
s zep ty n a p o d wó rk u z k o leg ą, jak ieś p ien iąd ze zn alezio n e n iech cący w b ieliźn ie.
Całk iem s p o ra s u ma, zwin ięta w o b wiązan y recep tu rk ą ru lo n . Co o n ch ciał zro b ić, co
k o mb in o wał? Co teraz b ęd zie, o n a s ama z d zieck iem, o n w więzien iu . Nie tak to
miało wy g ląd ać, n ie to s o b ie p rzed k s ięd zem p rzy s ięg ali.
Po zo rn ie to zd arzen ie n ie wzb u d ziło w n iej żad n y ch emo cji. Twarz miała
n ieru ch o mą jak wted y , k ied y zimn e ciało matk i wy n o s zo n o p o d n ak ry ciem d o
s amo ch o d u . Twarz n ie b y ła wizy tó wk ą, o czy n ie b y ły zwierciad łem d u s zy , s k ó ra n ie
b y ła p ap ierk iem lak mu s o wy m u czu ć. Ws zy s tk o to b y ło mas k ą, p rzez k tó rą n ie
p rześ wity wał n awet cień ży cia.
Sk ó rk i p rzy p azn o k ciach ju ż d awn o zn ik n ęły .
Wid ać b y ło czerwo n e mięs o , p o d k tó ry m p u ls o wała k rew.
Zaraz s ię n a p iętrze zleciały b ab o ry o k o liczn e, p y tać, cmo k ać, p rzes u wać s wo je
ciels k a p o k o ry tarzu . In n e filo wały zza fu try n .
– Wid ziała p an i, d zieln ico wy b y ł. Ban d zio ra s zu k ają jak ieg o ś . A mo że mo rd ercy ?
– Gd zie tam, u n as ? Pręd zej ten jej mężu lo co ś n awy wijał p o an k o h o lu i tera
ws ty d n a p ó ł b lo k u .
J ad wig a p łak ała ro zd zierająco , z g łęb i s wo ich p łu c wy d awała o s trzeg awcze
d źwięk i. J o lan ta łzy o cierała w cu d ze fartu ch y i p iła melis ę. Tak n ależy wy rażać
s trach i b ó l p rzed lu d źmi. Uczy ła s ię teg o p rzez całe ży cie. Zamy k ała mo cn o o czy ,
ab y n ic n ie wid zieć, a k ied y jak zwy k le p o jawiły s ię d ziwn e p lamk i p o d p o wiek ami,
to wied ziała, że b ez wzg lęd u n a to , co s ię s tan ie, b ęd zie u miała trafić d o s wo jeg o
d o mu . Stwo rzo n eg o n a p o trzeb y mo b iln o ś ci, s two rzo n eg o – tak s ię s k ład a – ty lk o
d la jed n ej o s o b y , b o p o d p o wiek ami n a n ik o g o in n eg o n ie ma miejs ca.
Kilk a g o d zin p ó źn iej zad zwo n iła z au to matu n a k o mis ariat. Czy ju ż co ś
wiad o mo , g d zie jej mąż, czy k to ś mó g łb y jej p o wied zieć, u d zielić u rzęd o wej
in fo rmacji?
„A, p ro s zę p an io m, i o ws zem. An d rzej, s y n Wies ława, u ro d zo n y , zamies zk ały ,
o s k arżo n y jes t o k rad zieże, p rzy włas zczen ia, o s zu k ań s twa n a ty m tle i o s zu k iwan ie
p ań s twa n as zeg o , n a k rad zieże z zak ład u . Og ó ln ie mach lo je. No i właś n ie w związk u
z wy d arzen iami p an i mąż zo s tał zatrzy man y . Gro zi mu , h o h o , ws zy s tk ie k ary mu
g ro żą, b o to s tras zn y czy n , k tó ry p o p ełn ił. Ad wo k at z u rzęd u b ęd zie, trzeb a wy p ełn ić
d ru k i. Pan i p rzy jd zie, o n p y tał o żo n ę”.
J o lan ta s zy b k o s ię ro złączy ła. Op arła g ło wę o ś cian ę b u d k i i mo d liła s ię, ab y
ciężar jej ży cia s k ru s zy ł fu n d amen ty o s ied la, k tó re ru n ęło b y wraz z ty mi ws zy s tk imi
zd arzen iami, co s ię tu zd arzy ły . Z n ią b y ru n ęło , n a n ią, n a jej ciało , k tó re teraz
p rzy p o min ało s o b ie wy p arte zd arzen ia z d zieciń s twa i n ie u miało s ię zmu s ić d o
jak ieg o k o lwiek d ziałan ia. Trzeb a wy b aczać, s ły s zy s z, trzeb a wy b aczać! J o lan ta
zn o wu wy k ręciła n u mer k o mis ariatu .
Nie mo g ła s ię z mężem zo b aczy ć p rzez cały d zień . Ale p o d wó ch d n iach g o
wy p u ś cili. By ł s p o k o jn y i b ard zo s łab y . Niewiele mó wił, tro ch ę s k arży ł s ię n a b ó l
s erca. J o lan ta też mó wiła n iewiele, tro ch ę p łak ała. Kied y p y tała g o , co tak n ap rawd ę
s ię wy d arzy ło , to milczał.
Kto ś w p racy d o n ió s ł, że An d rzej częś ci z zak ład u wy n o s i p rzez zap lecze, a p o tem
s p rzed aje. Na s zczęś cie d o n o s o p ierał s ię n a d o my s łach , n iczeg o n ie zn alezio n o , a d o
teg o wp ad ł d ru g i p raco wn ik . U n ieg o w d o mu b y ły zag in io n e ś ru b y . Przy zn ał s ię d o
win y , ares zto wali g o . An d rzeja wy p u ś cili, n a razie. M u s i s ię p iln o wać. Właś ciwie
zas u g ero wan o mu , ab y zwo ln ił s ię z p racy . Na ws zelk i wy p ad ek , g d y b y k to ś ch ciał
g o zn o wu wro b ić lu b g d y b y d o n o s o k azał s ię p rawd ą.
Łatwo p o wied zieć: zmień p racę. Go s p o d ark a s zalała. Pry watn a in icjaty wa b y ła
d o b ra d la ty ch , k tó rzy mieli jak ieś o s zczęd n o ś ci. A tu ws zy s tk o s zło n a b ieżące
s p rawy . J o la n ie p raco wała, d zieck o b y ło małe. Nie b y ło mo wy o p ak o wan iu
w s k arp etę, led wo wiązali k o n iec z k o ń cem. Do d u p y tak ie ży cie. M y ś leli, że An d rzej
zło d ziej, ale tu s trażn ik w ares zcie p o p atrzy ł n a n ieg o z p o g ard ą i wy ced ził, że o n za
d u ży frajer n a zło d zieja. To An d rzeja zas tan o wiło i wzb u rzy ło . J ak to : k to ś mu
b ęd zie mó wić, że o n za g łu p i n a k rad zieże? Że o n ro d zin y d o b rze n ie u s tawi? J es zcze
zo b aczą! Będ ą p rzep ras zać, k ied y g o n as tęp n y m razem zaares ztu ją. Pro s ty h y d rau lik
też mo że b y ć zło czy ń cą. Po żału ją s weg o czy n u i o k ru tn eg o łg an ia wzg lęd em
An d rzeja Ko lan k o !
Gro ził p ięś cią n ieb u , b o k ied y w mężczy źn ie b u d zi s ię lew, to is k ry id ą jak p rzy
s p awan iu i tes to s tero n p u ls u je w ry tm p ierwo tn eg o zewu . Wted y n ie p o d ch o d ź,
zo s taw mężczy zn ę, n iech o ch ło n ie, k ręcąc s ię międ zy lo d ó wk ą a s to łem. Niech s o b ie
w g ło wie u ło ży s wo je ży cie n a n o wo . Amen .

J o lan ta p o raz d ru g i zo s tawiła d zieck o n a s p acerze. By ła tak p o ch ło n ięta my ś lami


o p racy męża, że zu p ełn ie zap o mn iała o wó zk u s to jący m p rzed s k lep em. Do teg o
rach u n k i, zak u p y i b rak p ers p ek ty w. Kied y wy s zła z k o lejk i z k iełb as ą w cen ie
p ro d u cen ta, p o p ro s tu ru s zy ła d o d o mu . Przeliczała w my ś lach ty s iące, zas tan awiała
s ię, jak b ęd ą ży li b ez d o ch o d ó w męża. Nie p raco wał ju ż w fab ry ce, n ie wierzy ł w s en s
p ro d u k o wan ia s amo ch o d ó w, k tó ry m k to ś mó g łb y mu u ciec.
M o że jed n ak p is mo trzeb a zło ży ć, żeb y p rzes y łali zas iłek ? „In flacja”, lu d zie
wy mawiali to s ło wo z o b rzy d zen iem. Ws zy s tk o jak b y s traciło s en s , a w k ażd y m razie
zn aczy ło co in n eg o n iż jes zcze k ilk a mies ięcy temu . W telewizo rze rząd tłu maczy ł,
jak k ro wie n a mied zy , że ch wilo we p ro b lemy s ą wy n ik iem o g ó ln ej zmian y
s y s temo wej i że tru d n o , ale trzeb a p o n ieś ć o fiarę, żeb y b y ło p rzep ięk n ie. „No , p ro s zę
p ań s twa, in aczej s ię zwy czajn ie n ie d a”.
J o lan ta u s iad ła w k u ch n i i mas o wała s o b ie s k ro n ie. Do p iero wted y zo rien to wała
s ię, że n ie ma d zieck a. Kied y wró ciła p ęd em d o s k lep u , n ad wó zk iem s tali ju ż lu d zie.
J ed n a z k o b iet ją ro zp o zn ała. Wied ziała ch y b a o s p rawie z o jcem, b o s zy b k o wzięła
J o lan tę p o d ręk ę, a d ru g ą wy p ro wad ziła wó zek i jak o ś wy d o s tały s ię z tłu mu .
– Sk an d al, co to s ię teraz d zieje z ty mi mło d y mi, d zieck a zap o mn ieć. O, p o p atrz
n a n ią, o czy to s o b ie zd ąży ła u malo wać, ale ju ż o d zieck u włas n y m ro d zo n y m to n ie
p amiętała. J a n ie wiem, ale to b y ch y b a trzeb a d o d zieln ico weg o zg ło s ić. Przecież
trag ed ia mo że s ię wy d arzy ć i wted y b ęd zie n a s ąs iad ó w, że n ie reag o wali. Gło wę ma
p an n ica n ie wiad o mo g d zie. Żeb y co ś tak ieg o , żeb y tak ie co ś .
Pan i, k tó ra u rato wała J o lan tę, mies zk ała, jak s ię o k azało , w ty m s amy m b lo k u .
Od p ro wad ziła o s zo ło mio n ą matk ę z d zieck iem p o d d rzwi i p o p rawiła s o b ie ch u s tk ę
p o d b ro d ą.
– Przecież p an i ma o b jawy , to o d razu wid ać. Nerwy p o p o ro d o we. M y , k o b iety , to
zn amy i ro zu miemy . Za d u żo lęk ó w i p ro b lemó w, p an i mu s i s ię p o d d ać h ip n o zie.
Pan i p rzy jd zie d o mn ie d ziś n a telewizo r, Kas zp iro ws k i b ęd zie leciał. On p an ią
u zd ro wi. Pan i id zie i d zieck o n ak armi, a p o Teleexpresie zap u k a. Pu n k tu aln ie!
Dziewczy n a b y ła s k o ło wan a. Po ło ży ła s ię w b u tach n a łó żk u i u s n ęła. Wy b u d ził
ją d źwięk p rzek ręcan eg o w zamk u k lu cza. To An d rzej wracał z k o lejn eg o s p o tk an ia
z k o leg ami. Pró b o wał zn aleźć jak ąś ro b o tę. Zaczep ić s ię g d zieś , ch o ćb y ty mczas o wo
i za p s ie p ien iąd ze. J eźd ził n a b azary , k o mb in o wał, ale za mało zn ał lu d zi
w Wars zawie. Nie miał tu k o leg ó w z p o d wó rk a an i z p o d s tawó wk i. No s ił n a s o b ie
łatk ę czło wiek a „n ie s tąd ”. Zawziął s ię, wy ch o d ził co d zien n ie i włó czy ł s ię p o
b arach . Za o s tatn ie p ien iąd ze fu n d o wał co raz to n o we k o lejk i wó d k i. Liczy ł, że jak
ro zp ije p ó ł k n ajp y , to k to ś s ię wzru s zy i mu p o mo że.
Śmierd ział alk o h o lem i s ię wy d zierał:
– Dzieck o zo s tawiłaś , ch ciałaś zab ić d zieck o !
– To ze s tres u , J ęd rek , to z n ad miaru .
– Czemu ś mi n ic n ie mó wiła, czemu ś mi n ic n ie p o wied ziała? J es teś
n ies zczęś liwa? Dlaczeg o jes teś n ies zczęś liwa?
– J a n ie wiem. Nie wiem, jak o ty m ws zy s tk im trzeb a mó wić. J ak ich s łó w u ży wać.
An d rzej też n ie wied ział. Ko ch ał s wo ją żo n ę, d la n iej i d zieciak a zro b iłb y
ws zy s tk o . No to czemu żo n a tak a b ez k o n tak tu , co o n jej zawin ił? Czeg o o n a ch ce?
Przecież o n s ię s tara, zag ry za warg i d o s tru p ó w i s ię b ard zo s tara.
A o n a ty lk o zamy k ała o czy i s zep tała:
– Zo s taw mn ie ju ż, p o rzu ć d la in n ej, b o teg o n ap ięcia n ie wy trzy mam.
– J o lu n iu , zo s tawiać cieb ie n ie zamierzam.
– Ws zy s cy mn ie zo s tawiają, to i ty zo s tawis z. Pręd zej czy p ó źn iej. To ja ch cę
p ręd zej, s ły s zy s z? J ak n ajs zy b ciej, żeb y b o lało jak n ajmn iej.
No i g ad aj z tak ą. Strach jes t d zied ziczn y , ju ż to wiemy . Paran o je s ą ws p ó ln e d la
ws zy s tk ich , p o s iad ają czas em ry s in d y wid u aln y , ale to jak z b ru n etk ami
i b lo n d y n k ami: k o lo ry ró żn e, ale wło s to wło s . Trzeb a czes ać, my ć, wiązać w k o ń s k i
o g o n p rzy u cieczce. Ró żn o ro d n y s trach to w o g ó le zawracan ie g ło wy , jak z mo d ą.
J o lan ta b ała s ię tak łatwo , jak s ię o d d y ch a. Ws tawała ran o i s ię b ała. Kład ła s ię s p ać
ze s trach em p rzy czajo n y m międ zy k o ś ćmi a mięś n iami. Czu wała z p o czu ciem
zag ro żen ia.

Po ro zmo wie z An d rzejem s p o jrzała n a zeg arek . Zaraz p ewn ie p rzy jd zie s ąs iad k a
i zawo ła d o s ieb ie. Tru d n o , p ó jd zie. Lep s ze to n iż wło s y z g ło wy rwać we włas n y m
d o mu . On a ju ż s ił n ie ma, jak w więzien iu tu s ied zi i za s ieb ie ju ż n ie ręczy . A mo że
rzeczy wiś cie ten p o ró d jej w g ło wie p o p rzes tawiał? W s zp italu czy tała s tare p is ma
i zn alazła w „Ko b iecie i Ży ciu ” arty k u ł o tak iej jed n ej, co d zieck o zab iła w s zo k u . Na
o czach p ers o n elu med y czn eg o ! I n a s wo ich włas n y ch .
M o że jed n ak trzeb a s ię leczy ć, a n u ż jes t s ię ch o rą? Ty lk o jak tu iś ć d o lek arza
i p o wied zieć mu p ro s to w o czy : „Dzień d o b ry , zg u b iłam d zieck o , p ro s zę zap is ać mi
o d p o wied n ie lek i”. To b ez s en s u , lek arz d łu g o p is em s ię p o p u k a w g ło wę, d o d o mu
o d eś le. Lep iej u d awać p rzed s o b ą, że to ws zy s tk o z n erwó w i że zaraz p rzejd zie.
W k o ń cu n ic wielk ieg o s ię n ie d zieje. Lu d zie ro d zą d zieci, lu d zie tracą matk i,
lu d zio m mężó w ares ztu ją za mach lo je. Lu d zie n ie mają ró wn ież o jcó w, b o ci
zo s tawili ich z d n ia n a d zień . No rmaln a s p rawa. Na p ewn o zro b io n o ju ż tak ie
b ad an ia, k tó re wy k azały n a p rzy k ład , że co p ięć s ek u n d g d zieś n a ś wiecie mło d a
matk a ch ce u ciec z d o mu .
Do b rze jes t czas em wy jś ć d o lu d zi. Zo s tawić mies zk an ie z p ijan y m mężem, k tó ry
n ajch ętn iej wy k o p ałb y s k ąd ś n ieży jąceg o p an a Wald k a, d o ży cia p rzy wró cił,
a n as tęp n ie mo rd o wał d o ran a. A czy Wald ek w o g ó le u marł i czy jeg o ciało w o g ó le
g d zieś is tn ieje? Czy tacy jak o n k ied y k o lwiek o d ch o d zą?
Niemo c w czło wiek u p o wo d u je, że ten zaczy n a mieć n a s k ó rze s ierś ć. To czy p ian ę
jak d zik u s w p u s zczy . Z tak im czło wiek iem racjo n aln y ch arg u men tó w s ię n ie
wy mien i. Lep iej mu u s tąp ić, wy co fać s ię w cień .
An d rzej b y ł jak d o mo wy lew, w o b ro n ie ro d zin y ro zs zarp ałb y k ażd eg o . Ty lk o n a
teś cia p atrzy ł ze s mu tk iem. Czu ł, że tam co ś za s k ó rą s ied ziało tak ieg o , że o d
n ies zczęś cia wło s y s tawały d ęb a, a p o k ręg o s łu p ie s zed ł p rąd . Po wtarzał żo n ie:
– Ty s ię n ie g n iewaj w k ó łk o , ty lk o id ź d o o jca i p o ro zmawiaj z n im. Wy jaś n ijcie
s o b ie ws zy s tk o , b o w ro d zin ie mu s i p an o wać zg o d a.
A wted y J o lan ta zamy k ała s ię w łazien ce i wg ry zała w n ad g ars tk i. Krew p o p ijała
wo d ą z p ry s zn ica. To mąż zn o wu :
– Dziad ek wn u czk ę mu s i zo b aczy ć. Dwa razy ju ż d zwo n ił d o d rzwi, a ty ś mu n ie
o two rzy ła. W wizjer wg ap iałaś o k o , filo wałaś . Aż mn ie d o zo rca zaczep iał. Świs zczał,
że s ię o cieb ie p y tają n a o s ied lu , czy ś ty n ie zb zik o wała. Tak i ws ty d p rzed lu d źmi,
tak i ws ty d . Sąs ied zi p atrzą i n ie wierzą. Lata min ęły , a ty ś p amiętliwa p amięcią g o d n ą
lep s zej s p rawy . Od p u ś ć, wy b acz.

M ąż s ąs iad k i s ied ział ju ż p rzed telewizo rem. No g i miał wy ciąg n ięte. Najważn iejs ze
to s ię zrelak s o wać p rzed s ean s em, ro zlu źn ić ciało . Sąs iad ś wieżo p o o p eracji u s iad ł
n ajb liżej, ab y mu s ię d o b rze zab liźn iły ś lad y p o cięciach s k alp ela. Bio p rąd y
u zd ro wiciela s ą tak ie s k u teczn e, że n iek tó rzy n ie czek ają n awet n a zs zy wan ie, o d razu
p ęd zą d o d o mu i k ład ą s ię p lack iem p rzed ek ran em. Pro mien io wan ie, o j, jak to
d o b rze ro b i n a zd ro wie.
„Nie mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać”. Sied zieć i o g ląd ać telewizję.
J o lan ta z có rk ą u s ad o wiły s ię n a wers alce, a s ąs iad k a p o s zła p arzy ć h erb atę.
M ó wiła p rzez k u ch en n e o k ien k o , że ws zy s tk o zaraz b ęd zie d o b rze, b o ten
cu d o twó rca cu d a czy n i i lu d zi n a wielk ą o d leg ło ś ć z ch o ró b n ajg o rs zy ch leczy .
Z n ies zczęś cia też u leczy , z teg o s mu tk u , n awet s zy b ciej. Przy rak u czy o wrzo d zen iu
wy mag an e s ą tab letk i, a p rzy n ies zczęś ciu n ie. Są tacy , co p ó ł litra p rzed s k lep em
wy p iją i ju ż im p rzech o d zi. Ale tak ie ro związan ie n ie jes t d o b re d la mło d y ch k o b iet.
Lep iej, żeb y włas n y u my s ł n a p o zy ty wn e emo cje wy s tawiły . Ab y u wierzy ły , że ch ce
im s ię p o mó c. To wy s tarczy .
Wres zcie jes t. Twarz Kas zp iro ws k ieg o zap ełn iła cały ek ran i J o lan ta p o czu ła
n ies amo witą mo c p ły n ącą z o czu teg o czło wiek a. Op u ś ciła b ezwied n ie ręce. Sąs iad k a
mru g n ęła d o męża: „A n ie mó wiłam! J u ż d ziała, a jes zcze n ie zaczął liczy ć”. J o lan ta
czu ła, że ten p an w telewizo rze w d u s zę jej s ię wwierca i ws zy s tk o ro zu mie, ws zy s tk o
wie. Zaraz wy jmie z n iej złe ws p o mn ien ia i zamien i n a zu p ełn ie n o we, n ieu ży wan e. O,
ręce wy ciąg a, p atrzy n a n ią. W g ło wie wiru je twarz matk i i o s tatn ie k an ap k i, k tó re
razem jad ły , i wak acje n a M azu rach , i p o ś ciel p an a Wald k a, mas zy n a d o s zy cia
i k o lo ro we g u zik i. Cała g ó ra g u zik ó w we ws zy s tk ich mo żliwy ch k s ztałtach . Zaraz
p an Kas zp iro ws k i u s zy je Laleczk i Szczęś cia, d a d o p o trzy man ia, d o zab awy . Twarz
u zd ro wiciela zb liżała s ię d o twarzy J o li. Nieb ezp ieczn ie ch u ch ała p o d ru g iej s tro n ie
ek ran u .
– Przep ras zam, czy cierp i p an i n a s y n d ro m Do ro s ły ch Dzieci Ro zwied zio n y ch
Ro d zicó w. Do ro s ły ch Dzieci Zag u b io n y ch Ro d zicó w? Tu jes t tak i fo rmu larz,
wy s tarczy wy p ełn ić i d o mag ać s ię zad o ś ću czy n ien ia. W o fercie mamy Sąd
Os tateczn y , b ezp łatn e terap ie d o k o ń ca ży cia lu b – n ajn o ws zy k rzy k mo d y –
p o rad n ik Jak przenieść traumy z dzieciństwa na przyszłe pokolenia (żeby im również było przykro).
Ws zy s tk o n a wy ciąg n ięcie ręk i, d o wy p ełn ien ia i p o d p is an ia w czas ie h ip n o zy .
Co ten czło wiek wy g ad u je, jak ieś wariactwa! Ale d o b rze – o n ro zu mie, to
n ajważn iejs ze. Nie k aże, jak An d rzej, b rać s ię w g arś ć i z o jcem s p o ty k ać. Nie
ro zk azu je. M a o fertę, trzeb a s k o rzy s tać.
Aż wres zcie zo b aczy ła tu n el b ez ś wiatła, o b lep io n y g ęs tą cieczą. Kied y s ię teg o
tu n elu d o tk n ie, to z zimn a g ęs ia s k ó rk a s ię ro b i, ciało n as tro s za. No g i p o k o lan a
w wo d zie, n ie mo żn a s ię ru s zy ć. Z s u fitu k ap ie o lej s iln ik o wy . Nag le tu n el o k azu je
s ię taś mą p ro d u k u jącą malu ch y . Przy taś mie s to i o jciec i p rzy k ręca w ciele J o lan ty
ś ru b y wielk im k lu czem. M o cn iej i mo cn iej, a o n a jak lalk a b ez rąk i n ó g leży n a
p rzes u wającej s ię ś cieżce i lamen tu je. „Czemu n ie mam in n y ch k s ztałtó w, in n eg o
ży cia, czemu ?” Gałk i o czn e p rzek ręcają s ię w s tras zn y m s zale, ciało zamarza. M ó zg to
zmn iejs za s ię, to zn ó w p o więk s za. Od d ech s taje s ię s y czący , p ły n ie z g łęb in u my s łu ,
z s amy ch my ś li. A p o tem g aś n ie, u s p o k aja s ię, g aś n ie.
– Tatu s iu , czy tatu ś mó g łb y mn ie n a ch wilę p rzy tu lić?
– Dzieck o , n ie wid zis z, że jes tem zajęty ?
– Tatu s iu , czy mó g łb y ś p rzy jś ć d o mamy i n ak ry ć ją k o łd rą? Zimn o jej tam, g d zie
teraz leży .
– Có reczk o , ja mam teraz ju ż in n e zain teres o wan ia. Kied y ś b y łem z wami
i czy taliś my s o b ie b ajeczk i, p u s zczaliś my łó d k i w k an ałk u . Łó d k i miały n u merk i,
u czes tn iczy ły w wy ś cig u . Bieg liś my p rzed n imi p o leś n ej d ró żce i s tawaliś my n a
mo s tk u . Darłaś s ię: „O, zaraz b ęd zie wid ać p ierws zą!”. I n ap ły wały , d o p o ło wy zalan e
wo d ą. Niek tó re zaczep iały s ię o g ałęzie. Wracaliś my d o d o mu . Ale to b y ło w in n y m
ś wiecie i w in n y ch czas ach .
– Tatu s iu , to mo że b y ś my s ię teraz p o b awili, że jes t tak jak wted y ? Zło żę n o we
łó d eczk i, p o n u meru ję. Będ ziemy b iec, b iec p o les ie. Będ ziemy s tać n a mo s tk u
i czek ać. Co ty n a to , zg ad zas z s ię? Czy cieb ie b y to jes zcze in teres o wało ?
– Otó ż, có rciu , p ro b lem p o leg a n a ty m, że mn ie ju ż to n ie in teres u je. J ak ró wn ież
n ie in teres u jes z mn ie ty . Tak u lu d zi b y wa, że zaczy n ają ży ć ży ciem n o wy m
i b ły s zczący m, jak wy jęte p ro s to z fo lii rajs to p y elas ty czn e. Z p o ły s k iem!
J o lan ta n ie wied ziała, czy to s p o tk an ie b y ło k wes tią wy o b raźn i, czy raczej
n o wy ch mo żliwo ś ci tech n o lo g iczn y ch . Przecież mó wili, że teraz w Po ls ce b ęd zie
in aczej. Że lu d zio m wres zcie s tarczy ws zy s tk ieg o i n a ws zy s tk o . Że b ęd ą s ię d o b rze
czu ć w s wo ich ży cio ry s ach . Więc?
Dziewczy n a o s u n ęła s ię n a p o d ło g ę.
– J ezu s M aria, J o lk a zemd lała. Wo d y p rzy n ieś , o k n o o twó rz, b o tu d u s zn o . Cu cić
ją trzeb a. To p rzez te emo cje, to p rzez te wib racje. O, ju ż lep iej. No wid zis z, n o
wid zis z, jak o n d ziała, jak i to cu d , jak i to Bó g !
Sąs iad k a k lęczała p rzed J o lan tą i p rzy k ład ała jej zimn y ręczn ik d o czo ła.
W telewizo rze An ato lij M ich ajło wicz Kas zp iro ws k i wy cierał d rżący mi d ło ń mi p o t
z czo ła. Po liczy ł ju ż d o d zies ięciu . „Bu d zicie s ię”, p o wied ział b ez mru g n ięcia o k iem.
I J o lan ta s ię o b u d ziła. Zu p ełn ie. Ch y b a p o p ro s tu zro zu miała.

Adin, dwa, tri


Zaczynasz żyć ty
Tylko
Co wtedy
Musisz zrobić
Żeby
Naprawdę
Być

Wró ciła d o s wo jeg o mies zk an ia i p o ło ży ła có rk ę s p ać. Wy czerp an a emo cjami


zwin ęła s ię w k łęb ek i zas n ęła p rzy łó żeczk u d zieck a. M ąż n ak ry ł ją k o cem,
p o g łas k ał p o g ło wie ro zp alo n ej n iczy m żelazo , k tó ry m wy p ala s ię k ro wo m
zn amio n a.
W n o cy An d rzej s tał n a b alk o n ie i p alił tak łap czy wie, że jes zcze ch wila, a jeg o
p alce zamien iły b y s ię w p ap iero s a, k tó reg o n ie mo żn a zg as ić. Patrzy ł n a k o min
i s tarał s ię wy czy tać z mru g an ia ś wiateł jak ąś recep tę n a d als ze ży cie ro d zin n e.
Niewiele ro zu miał, ale czu ł ciężar n ag ro mad zo n y ch emo cji. Ch y b a p o raz p ierws zy
w ży ciu s ię b ał. O żo n ę i d zieck o . O ławę ro zk ład an ą o raz o k ap p rzetłu s zczo n y
w k o lo rze s zary m. O firan k i i mały k o cy k d zieck a, k tó ry m s am s ię p rzy k ry wał, k ied y
b y ł s zk rab em. Bał s ię s tracić to , co s ię k ażd emu n ależy . Zwy k łe ży cie, d o m
i mo żliwo ś ć u trzy man ia d o mu . Czy o n tak wiele żąd a, czy to s ą wy g ó ro wan e
amb icje? Zu p ełn ie n ie wied ział, czy ma b y ć ry cerzem w wy ciąg n ięty ch s p o d n iach czy
raczej wy co fan y m męd rcem z p rzy s trzy żo n y m wąs em. Co ma ro b ić, jak b ro n ić s ieb ie
i n ajb liżs zy ch ? Czu ł o s u wan ie s ię b rzeg u mo żliwo ś ci, czu b k i b u tó w d o ty k ały
zimn ej wo d y , n ie ch ciał w n iej zato n ąć. Ch ciał tu jes zcze b y ć, s u ch y i n ajed zo n y . J ak
czło wiek .
Po s tan o wił zap u k ać d o k o leg i i n ap ić s ię z n im czeg o ś mo cn iejs zeg o . Od g o n ić
my ś li, z k tó ry mi n ie wiad o mo co zro b ić. Ws iad ł d o win d y , zb ite lu s tro o b ramo wało
mu twarz d ziwn ą fig u rą g eo metry czn ą. Zg as ił p ap iero s a we włas n y m o d b iciu , ale n ie
p o czu ł s ię o d teg o lep s zy .
Kied y wy s iad ł n a p iętrze k o leg i, u s ły s zał d ziwn e d źwięk i n a k o ń cu k o ry tarza.
Pró b o wał zap alić ś wiatło , ale jak zwy k le żaró wk i b y ły wy k ręco n e. Zd jął więc k ap cie
i w s amy ch s k arp etk ach zaczął s k rad ać s ię w s tro n ę o k n a. J eś li to zło d ziej, to g o
zaatak u je. No tak , ale czy m? Co ś jed n ak mu s i zro b ić, n ajwy żej zaczn ie k rzy czeć i b ić
n a o ś lep . Kto ś , k to s ię czai, n ie mo że mieć d o b ry ch zamiaró w. Po d s zed ł d o d o n iczk i
z ro ś lin ą ty p u d ifen b ach ia i zerk n ął w ciemn y k ąt. Zza wy ło mu wy s tawała
k o rp u len tn a p o s tać. M ru czała cich o i ro ztaczała o s try zap ach , jak d zik ie zwierzę,
k tó re try s k a g ru czo łami n a s wo jeg o wro g a.
– Kto ś ty , co za jed en ? – k rzy k n ął An d rzej i n a ws zelk i wy p ad ek co fn ął s ię
o k ro k .
Ro zleg ł s ię n iewy raźn y s zep t i z mro k u wy ło n iła s ię p o s tać d o zo rcy . M iał
n iep rzy to mn y wzro k , z u s t s terczały mu res ztk i ch leb a alb o łu p in y . Przeb ierał
d ło ń mi w p o wietrzu i ch arczał. Do zo rca jak łącze p rzes y łające n ajważn iejs ze d an e d o
n as zy ch mies zk ań . Przy ch o d zi, k latk ę my je s zmatą n as ączo n ą b y le jak im p ły n em.
Ro zmazu je p o d n o g ami to , co ś my wn ieś li z d wo ru . J eg o o czy n ieu s tan n ie o b s erwu ją,
ch ło n ą ws zelk ie wid o k i, b y je zaraz g d zie in d ziej wy emito wać.
– Co p an tu ro b i, co ś p an u d o leg a?
Do zo rca p rzy b liży ł twarz d o twarzy s ąs iad a i p o wied ział:
– A ty n ie b o is z s ię tak tu ży ć?
– J a? Tu ? A n ib y czeg o miałb y m s ię b ać?
Ch o lera, s y tu acja n ib y ab s u rd aln a, ale tro ch ę s trach u jes t, n ie mo żn a p o wied zieć.
Co ten wariat tu ro b i? Co o n je?
Do zo rca s ch y lił s ię i zg arn ął d o s iatk i s wo je rzeczy . Wś ró d n ich mło tek i p o mięte
b an k n o ty . Ty s iące zło ty ch , in flacja zamien iła je w n ic n ie zn aczące p ap iery . By ły jak
p ap ierk i p o n iezb y t d o b rej czek o lad zie. W to rb ie d o zo rcy b y ło też mn ó s two mięs a.
Pewn ie ze s k lep u wziął s tare. Z zap lecza b u ch n ął o d p ad k i. Lu d zie d la p s ó w s tare
k o ś ci b io rą, d la k o tó w s k ó rk i o d k u rczak a zb ierają. A ten o b n o s i s u ro we mięs o p o
b lo k u . Niemo żliwe, żeb y to mięs o z czło wiek a b y ło , p rawd a?
An d rzej p o czu ł o g ro mn e o s łab ien ie. Wy co fał s ię. Nie czek ając n a win d ę, wró cił
s ch o d ami d o d o mu i zatrzas n ął za s o b ą ws zy s tk ie zamk i, a jes zcze i łań cu ch
p rzewies ił. Trzeb a s tąd s p iep rzać, trzeb a ro d zin ę rato wać, n ie b rać więcej u d ziału
w tak ich s cen ach , k tó re p o wo d u ją k o łatan ie s erca w o s zalały m ry tmie. I d u s zn o ś ć,
jak b y k to s ied ział n a n as o k rak iem i n ie zamierzał zejś ć. Trzeb a u ciek ać.

Traf ch ciał, że n a d ru g i d zień An d rzej s p o tk ał d awn o n iewid zian eg o k o leg ę. Ko leg a


led wo ws iad ł, b o au to b u s z Tarch o min a d o cen tru m b y ł p rzep ełn io n y . Przez Wis łę to
jak d o d ru g ieg o mias ta wy p rawa, n a mo ś cie p o win n i s p rawd zać p rzep u s tk i. Tłu my
lu d zi o b ju czo n y ch to b o łami, jak n a zd jęciach z wrześ n ia trzy d zieś ci d ziewięć.
Zn o wu n as jak aś mig racja czek a? Ko leg a jech ał z ro zk ład an ą p o ló wk ą p o d Pałac.
Co raz więcej s amo ch o d ó w d o s tawczy ch , tu ry s ty czn y ch łó żek i k o có w p o jawiało s ię
w s amy m cen tru m mias ta. Lu d zie zaczy n ali n ieś miało ro b ić in teres y .
– Czy m h an d lu ję? Czy m s ię d a. Lu d zie wy k u p ią ws zy s tk o , o d ś ru b k i p o
p rzetermin o wan y d es er. Ch o d zi o to , żeb y b y ło tan iej n iż u k o n k u ren cji. Cała
tajemn ica. Facet za ty s iąc p iń cet s p rzed aje, to ja g o – ciach – p rzeb ijam: ty s iąc
trzy s ta. Klien ci s ię cies zą, a ja s wó j zaro b ek mam. Po win ien eś s p ró b o wać, d zieck o ci
s ię u ro d ziło , s zmalu p ewn ie trzeb a. Słu ch aj, lu d zi s zu k am, żeb y mi to war z Zach o d u
wo zili. Nie zn as z k o g o ś ? Po trzeb a wo zu , p as zp o rtu , n o i d ry g u d o zag ad y wan ia
s traży g ran iczn ej. Co ś im s ię n a p rzejś ciu o d p ala, mam s wo ich lu d zi tu i tam. Cała
filo zo fia. Go tó wk a o d razu d o łap y i to tak a, że n ie n ad ąży s z wy d awać.
An d rzej u ś miech n ął s ię s zero k o . Bizn es men em jes zcze n ie b y ł, ch ętn ie s p ró b u je.
J u ż s ię wid ział z n es es erem p ełn y m n iemieck ich marek . Wch o d zi d o d o mu , rzu ca je
n a s tó ł i mó wi d o J o lk i: „A k u p s e co ład n eg o w k o mis ie, to ju ż s ię tak s mu cić n ie
b ęd zies z”. Wró cił w d o b ry m h u mo rze i o d p ro g u k rzy czał, że n o we czas y n as tały
i n awet n a k u ro rty wy s tarczy , s ama J o lk a zo b aczy .
Ale żo n a n ie o d p o wiad ała. Zajrzał d o p o k o ju , p o ch rap y wała cich o w jak imś
p ó łś n ie. M ies zk an ie n iep o s p rzątan e, d zieck o b ru d n e. Co tu s ię d zieje?
J u ż s ił n ie miał d o ty ch ciąg ły ch h u mo ró w, zag ap ień i p łaczu . Żo n ę mło d ą b rał,
a ty le p ro b lemó w. Lu d zie s ię zaczy n ają d ziwn ie p atrzeć. Wy s tarczy , że w ares zcie
d wie n o ce s p ęd ził, n ie p o trzeb u je więcej atrak cji. Trzeb a s tąd u ciek ać, jak ty lk o
zaro b i, to wy jad ą d o jeg o ro d zicó w. O, w jeg o ro d zin ie jes t n o rmaln ie, jak ieś zas ad y
s ą. Ws zy s cy ze ws zy s tk imi trzy mają aż p o g ró b , p o mag ają s o b ie, k ied y ty lk o trzeb a.
A u J o lk i co ? Brat n awet p alcem n ie k iwn ie, o jciec ro d zin ę zo s tawił. Tru d n o , zd arza
s ię, ale trzeb a jak o ś zab liźn ić s p rawę, p rzy jś ć, p o g ad ać. Nib y raz p rzy s zed ł, d o d rzwi
s tu k ał, ale wy g ląd ał jak s zalen iec, J o lk a p o p atrzy ła p rzez wizjer i n ie o two rzy ła. I jak
g o trak to wać p o ważn ie? Czai s ię g d zieś p o d b lo k iem, filu je. Wariat, jak i ten cały
d o zo rca.
An d rzej s am ju ż n ie wied ział, co o teś ciu my ś leć. Czu ł, że mu s i co ś w ży ciu
ro d zin y zmien ić. Teraz alb o n ig d y . Zaczn ą ws zy s tk o o d p o czątk u , jak n ależy .
Po d s zed ł d o łó żk a, p o ło ży ł g ło wę n a k o lan ach J o lan ty i zamk n ął o czy .

Sk war s ierp n io wy s maży ł d ach y b lo k o wis k . Bu zo wały lep k ie k o min y i p ierws ze


an ten y s atelitarn e. Kto mó g ł, wy jech ał n a p o d miejs k ie d acze, n a wczas y p raco wn icze,
p ó k i jes zcze p raca b y ła. Res zta ro zk ład ała s ię n a trawie i p atrzy ła p ro s to w s ło ń ce, aż
im s ię p rzep alały źren ice n a wy lo t.
A p an Stefan jak zaws ze w s wo jej b u d ce n a p ark in g u . Led wo ju ż n a n o g ach s tał.
Ży ły te jeg o n o g i włas n y m ży ciem, p u ch ły , p u ls o wały . Wk ład ał s zlafro k , n a to k o c
i k rąży ł s amo tn ie p o p ark in g u jak o s tatn i M o h ik an in alb o jak wy rzu t s u mien ia. Nie
u miał załatwić b ramy n a p ilo ta czy ch o ćb y o ciep lić b u d y . Ale zrezy g n o wać n ie
ch ciał. Tk wił jak zap o mn ian e b u ty u s zewca, n iemo d n e i n iech cian e. Lu d zie mu
p ien iąd z wty k ali za p iln o wan ie. A Stefan n as łu ch iwał. Ru s k ie wejd ą zn o wu , ju ż s ię
czają w czo łg ach . A co to , o n ich n ie zn a? On ich d o b rze zn a o d p o ws tan ia. Ty le lat
min ęło , ale o n i s ię n ie zmien ili, łatwo s ię n ie p o d d ad zą. Czek ają teraz, ro zeźlo n e jak
jas n a ch o lera, i zb ierają s iły . Z h itlero ws k ieg o n ajazd u mias to s ię p o d źwig n ęło , ale
tej n ap aś ci n ie p rzeży je. Nas łali teg o mag ik a Kas zmiro ws k ieg o , co lu d zio m b u jd y
wp u s zcza o czami d o ciała. Po d p ro g o wo in fo rmacje tajn e p rzemy ca, n aró d o g łu s za.
J ak wk ro czą, to n ik t s ię s p rzed ek ran u n ie ru s zy . „Od in , d wa, tri, ciety ry , p iać”. Wiać,
a n ie p iać! Ale b ęd zie za p ó źn o , tru p y p o u k ład an e n a s to s ach i p o d lan e b en zy n ą. On
tak ie n a Wo li wid ział, p ełn o teg o b y ło . I n ie ży czy s o b ie więcej p o d o b n y ch
wid o k ó w. Dlateg o trzy ma w b u d ce fio lk ę z lek ars twami. J ak b ęd zie trzeb a, to zaży je.
Kied y s ły s zy , jak b ab y tęp e u mawiają s ię „n a u zd ro wiciela”, to wy latu je z b u d k i
i d rze s ię n a p ó ł o s ied la: „Gó wn o b ęd ziecie miały , a n ie u zd ro wien ie, g ó wn o , p as zo ł
wo n !”.
Gó wn iarzeria p o ro zs ad zan a p o k latk ach też g o d o s zału d o p ro wad za. Wracał
n ieraz z p racy s ię p rzes p ać i p rzejś ć n ie b y ło jak , b o tamci mu zy k a n a fu ll z k as ety
i wó d k a zza p azu ch y . J acy ag res y wn i. Raz im co ś p o wied ział, to tamci: „Dziad k u ,
n iech d ziad ek u waża, b o tu wiatr mo że n ag le zawiać n a k o ry tarzu i s ię d ziad ek
p o tu rla w d ó ł s ch o d ami”. Tak i b y ł z mło d zieżą lo s . Kied y ś tak s ię n ach lali, że s ię
p o b ili, aż k aretk a mu s iała p rzy jech ać. J ed n i walili w d rzwi mies zk ań , żeb y s ię p rzed
d ru g imi s ch ro n ić. Do n ieg o ró wn ież tłu k li. Przes tras zy ł s ię, ale zan im zało ży ł
s ztu czn ą s zczęk ę, to tamci p o b ieg li d alej. Bał s ię d zieciak ó w, n ie ch ciał z n imi
mies zk ać, ale g d zie tu s ię n a s tare lata p rzep ro wad zać. Blo k n a Ko walczy k a 1 to jeg o ,
że tak s ię wy razi, jak p s u b u d a n ależn o ś ć. Za p racę p rzed emery taln ą n a rzecz fab ry k i.
Na rzecz p o ls k iej mo to ry zacji. Sied zi n a s zes n as tu metrach jak p an ich o , n awet
lo d ó wk ę z zamrażaln ik iem ma. I n a p rzy s ło wio wą k ro mk ę wó d k i zaro b i. Nie jes t źle,
g d y b y n ie Ru s k ie i b o lące k o rzo n k i, to całk iem n awet, p ro s zę p ań s twa, teg o ten .
Pewn eg o d n ia zap u k ał d o d rzwi d o zo rca b lo k u . Bełk o tał co ś p o s wo jemu , ale
zro zu mieć mo żn a b y ło ty lk o jed n o s ło wo : o g ień . J ak i o g ień , g d zie o g ień ?
– Tam, o .
Ws k azał ś lamazarn ą ręk ą za o k n o . A tam, rzeczy wiś cie, s mu g i i b u ch ający żar. Co ś
s ię h ajcu je. Z ciep ło wn i? Nie, b liżej g d zieś . Na p ark in g u !
Led wo d o leciał d o s zy b y , ju ż wied ział. J eg o b u d k a. Bu d k a z k o cem,
telewizo rk iem i k o b itą b ez u b ran ia n a p lak acie (p rezen t jes zcze o d teg o Wald k a, co
g o p o d o b n ież zamo rd o wali). Ws zy s tk o czarn e, całe n ieb o i ty lk o wy b u ch co ch wila,
ch y b a o d teg o b an iak a, co to g o miał s k itran eg o p o d b iu rk iem. J ezu s ie n ajd ro żs zy .
Wo jn a!
Zjech ał win d ą, s traż lała wo d ę i o d g rad zała g ap ió w. M ó g łb y p rzy s iąc, że w o d d ali
wid ział g ó wn iarzy z k latk i, p rzy g ląd ali s ię ws zy s tk iemu z zad o wo len iem. Cies zy li
s ię, że d ziad s tracił s en s s wo jeg o d rep tan ia co ran o d o s k lep u p o b u łeczk ę. Po mas ło
i mlek o . Zad o wo len i b y li z n ies p o d zian k i i z teg o , jak i rwetes o n a wy wo łała. Co ś s ię
wres zcie d ziało . Dziad o p ad ał n a ch o re k o lan a i p ło n ął razem ze s wo im miejs cem
p racy .

A więc tak wygląda


Koniec?
No, no
Interesujące
Ale wolałbym
Usunąć się w cień
Zdarzeń
W miarę możliwości
Po prostu nie uczestniczyć

Do zo rca p atrzy ł n a fajerwerk i, zad zierając g ło wę n ajwy żej, jak s ię d a. Oh o , s y lwes ter
w lato , tak a ro b o ta, tak ie mecy je. Będ zie p o tem s p rzątan ia tej s ad zy , ś miecich ó w,
s zmat p o ro zrzu can y ch . W b lo k u co raz ciek awiej, co raz więk s ze p rzy g o d y .

W ty m czas ie J o lan ta walczy ła ze s o b ą. Właś n ie p rzy s zło p ierws ze k u s zen ie d ach o we.
Zb y t d łu g o my ś lała o mężu . Wied ziała, że ten s ię s tara, że d o b ry z n ieg o czło wiek .
A jed n ak co ś k łu ło w s ercu , jak ieś p o d ejrzen ie: b o d laczeg o o n ją tak wielb i, s k o ro
o n a n a tak ie emo cje n ie zas łu g u je? No , d laczeg o ?
Ko ch ała g o i b y ła d o n ieg o p rzy wiązan a. Ale n ie u miała tak p o lu d zk u o b jąć g o
i p o wied zieć, że jak o ś to b ęd zie. Zres ztą s ama w to „jak o ś ” n ie wierzy ła, b o d o teg o
trzeb a s ię zaan g ażo wać w ży cie.
Ku s zen ie d ach o we s p o wo d o wan e b y ło ró wn ież k o lejn y m s p o tk an iem z o jcem. Co
s ię z n ią d ziało ? Przez ty le lat p rawie o n im n ie my ś lała, a teraz, k ied y u ro d ziła
d zieck o , p o włączały jej s ię zn o wu s tare h is to rie.
Przep ras zam, czy k to ś z p ań s twa wie, jak mo żn a je wy łączy ć?
To b y ło tak , że s zła u licą i n ag le o jciec b ezs zeles tn ie wy ło n ił s ię zza k io s k u .
Stro p ił s ię, wy raźn ie zaws ty d ził, mamro tał co ś p o d n o s em: „J ak tam wn u s ia, zd ro wa,
d o b rze ws zy s tk o u was ?”. A p o tem zap y tał:
– A czy mi wy b aczy s z to ws zy s tk o ? I k ied y ? Bo n ajlep iej teraz, zaraz. Bo ja
u k s ięd za b y łem, d łu g o mn ie s p o wiad ał, i ch ciałb y m p rzek azać mu in fo rmację
o p o k u cie. Ks iąd z k azał mi p ro s ić o wy b aczen ie.
J o lan ta p atrzy ła n a p o s iwiałeg o o jca, n a jeg o twarz s zarą jak ch o d n ik , n a p alce
s k ru s zo n e, wijące s ię. Sp raco wan e. Właś n ie p rzes zed ł n a emery tu rę. Całe d n ie
s ied ział w k o ś ciele, b o mu s ię n ag le ży cie p rzes tało zg ad zać. Po rzu co n y p rzez tamtą
k o ch an k ę, zan ied b an y , p o g u b io n y s tał teraz międ zy lu d źmi zajęty mi s wo imi
s p rawami i b łag ał.
– Ch ciałb y m, żeb y ś my zap o mn ieli o ty m ws zy s tk im, żeb y ś my b y li n o rmaln ą
ro d zin ą. J a ju ż zap o mn iałem, a ty ?
– A ja zap o mn ę ju tro alb o za ty d zień , alb o n ig d y , jes zcze n ie wiem, i n ie wiem,
jak ich s łó w u ży wać w ty m temacie.
– Wies z, ja n a k artce mam zap is an e, że n ajp ierw: „Uzy s k aj wy b aczen ie s wy ch
d zieci”. I właś n ie z ty m tematem ch ciałb y m tu wy s tąp ić, zależy mi n a czas ie, g d y ż
d ziś wid zę s ię z k s ięd zem. Więc?
– J u tro alb o za ty d zień , alb o n ig d y , jes zcze n ie wiem, i n ie wiem też, jak ich s łó w
u ży wać w ty m temacie.

Od wró ciła s ię b ard zo s zy b k o , żeb y jes zcze czeg o ś in n eg o n ie p o wied zieć. Czeg o ?
Ró żn ie mo żn a d o b ierać s ło wa, a czas ami d o b ierają s ię s ame. Wted y lep iej n ie mó wić
n ic.
Po s zła d o d o mu . Po d d rzwiami s tał d o zo rca i g ło wę p rzek ręcał jak zd ziwio n y
p tak . Niczeg o n ie ro zu miał i ro zu miał ws zy s tk o . Uś miech ał s ię d o s ieb ie i mamro tał,
s ło wa u k ład ały s ię w zd an ia, k tó re n ik o mu n ie b y ły p o trzeb n e. J o lan ta o d ezwała s ię
d o n ieg o p o raz p ierws zy o d p amiętn ej Wig ilii:
– Ch cę p rzejś ć, a p an s to i n a ś ro d k u . Tak n ie mo że b y ć, żeb y p an s tał zaws ze n a
ś ro d k u . Bo n ie mo żn a p rzejś ć. Lu d zie ch cą p rzejś ć. To jes t lu d zk ie. Tak mu s i b y ć.
Do zo rca n ie ru s zy ł s ię n awet o cen ty metr, lu d zie to s ą czas ami tacy zło ś liwi. Za to
zn o wu s ię u ś miech n ął, o d s łan iając b ezzęb n e d ziąs ła. Po d n ió s ł d ło ń i d elik atn ie
p o g ład ził J o lan tę p o g ło wie.
Zes zty wn iała.
Pamięć ciała jes t zawo d n a. Po trafi p rzy wo łać g es ty i d o ty k , ale czas em n ie u mie
p o wiązać ich z o k o liczn o ś ciami. Gu b i tro p y i mies za s en s y . Czemu więc n ie zd o b y ć
k o n tro li n ad cieles n ą p rzes zło ś cią? Nie wy ciąć czeg o ś z h is to rii, n ie p o d mien ić? Czy
zaws ze trzeb a b y ć ze s o b ą n u d n ie s zczerą? I my ś leć o ty m, co b y ło , zas tan awiać s ię
i ro zp atry wać?
A d o d u p y z tak ą ro b o tą!
Od d ziś ciało ro b ić b ęd zie to , co mu s ię p o wie, i p amiętać b ęd zie to , co mu s ię
ws k aże. Ges t g łas k an ia b ęd zie g es tem wy b aczen ia i s p o k o ju . J o lan ta p o p atrzy ła
z wd zięczn o ś cią n a d o zo rcę i d o tk n ęła jeg o ch ro p o watej d ło n i. M iał p o p ęk an ą s k ó rę,
cierp iał wid o czn ie n a łu s zczy cę lu b in n ą ch o ro b ę. J o lan ta s p o n tan iczn ie p o cało wała
p alce d o zo rcy . A ten o d s zed ł p o wo li i zajął s ię s wo imi s p rawami.

„J ak wiele mo żn a zn ieś ć”, s zep tała d o s ieb ie, k ied y u k ład ała zak u p y w lo d ó wce.
Przecież w ty ch ws p an iale zap o wiad ający ch s ię czas ach miało b y ć wres zcie ś wietn ie.
Przed p o ro d em wy b rała s ię n a b azar i o czo m n ie wierzy ła, ty le p ro d u k tó w mo żn a tam
b y ło zn aleźć. Lu d zie zaczęli g łęb iej o d d y ch ać, g ło ś n iej mó wić. Zaczęły s ię marzen ia
o lep s zy m ży ciu . Kied y p ierws zy raz zo b aczy ła n a o s ied lu d ziewczy n ę w k o lo ro wej
s u k ien ce, to o mało s ię n ie wy wró ciła z wrażen ia. Pięk n a k o b ieta, k o lo ro wy p tak ,
s ama rad o ś ć. I teraz co , zn o wu jej źle? To n iemo żliwe, ab y w tak ich czas ach s tracić
ro d zin ę, a wraz z n ią ws zelk ie złu d zen ia. A co , jeś li jed n ak J o lan ta zo s tan ie n a
ś wiecie s ama, s amiu teń k a? Wo lała s k o ń czy ć ze s o b ą, n iż ży ć w s trach u .
Wy jęła p ewn eg o d n ia s zk iełk a z p u d ełk a, wzięła d zieck o p o d p ach ę i wjech ała
win d ą n a s amą g ó rę. Wied ziała, że ch o ć właz n a d ach jes t zamk n ięty , to wy s tarczy
mo cn iej s zarp n ąć, a k łó d k a o d p ad n ie. Wd rap ała s ię p o d rab in ce; aż tru d n o u wierzy ć,
o n a, z lęk iem wy s o k o ś ci.
Kied y b y ła mała, to b ała s ię h u ś tać. Brat ją s tras zy ł, że jak ieś d zieck o zg in ęło
w ten s p o s ó b , że wy łamał s ię d ru t i h u ś tawk a s p ad ła n a ziemię. M ama mu s iała s tać
p rzy n iej i p o wtarzać: „Pamiętaj, jes tem o b o k , w razie czeg o cieb ie złap ię”.
Ciek awe, czy n a s p ad ający ch z b lo k u też czek ają matk i z ro zło żo n y mi ręk ami.
J o lan ta s tan ęła n a d ach u . Go rąco tam b y ło jak n a p ateln i. I cich o . Dziwn y s tan ,
jak b y ś wiat s ię zatrzy mał. Sp o jrzała w s tro n ę częś ci Żeran ia zwan ej Piek iełk iem.
Sp o jrzała w s tro n ę to ró w k o lejo wy ch . Czas ami n ie zd o ła s ię w p o rę o s zu k ać ciała.
J eg o p amięć b ęd zie zb y t s iln a i n ie zareag u je n a n as ze s ztu czk i.
Kied y ju ż miała s tan ąć n a k rawęd zi d ach u , d o s trzeg ła s mu g ę o g n ia, k tó ra
s trzelała w g ó rę z p ark in g u . Zro b iło jej s ię s łab o . M iała p rzeb ły s k , d ziwn e
o d wied zin y z p rzy s zło ś ci, co ś ją o s trzeg ło , że ws zy s tk o zo s tan ie zn is zczo n e, cała jej
ro d zin a zg in ie wraz z o s ied lem.
Zrezy g n o wała ze s k o k u . Zacis n ęła mo cn o o czy .
Zjech ała win d ą i wmies zała s ię w tłu m. Zo b aczy ła p an a Stefan a k lęcząceg o n a
ziemi w n iemej mo d litwie. Po my ś lała, że p ewn ie i o n ch ciałb y s tan ąć n a d ach u .
Ws zy s tk o s p ło n ęło , b u d a z rad y jk iem, d wa s amo ch o d y .
Zro b iło s ię jej s u ch o w g ard le, s u ch o w s ercu . Przy tu liła d zieck o , k tó re p atrzy ło
n a n ią z b ezlito s n ą p rzen ik liwo ś cią.
Dru g ie k u s zen ie d ach o we p rzy s zło p o k o lejn ej awan tu rze z mężem. On tak d łu żej
n ie mo że, k o ń czą s ię p ien iąd ze, J o lk a mu s i d u p ę ru s zy ć i p raco wać. J ak ? Ch o ćb y
z d zieck iem n a ręk ach . In n e b ab y jak o ś p racu ją, to i o n a mo że. Dzieck a p ó źn iej d o
p rzed s zk o la n ie p rzy jmą, b o o n a p racy n ie ma. Pas o ży t, leń . Do teg o zan ied b an a,
z d zieck iem wieczn ie w jed n ej k iecce lata, zab ru d zo n ej. Kied y s ię u s p o k o ił, to
p rzep ro s ił i zaczął tłu maczy ć, że d la n ieg o ży cie w n iep o k o ju jes t wy n is zczające, że
lep iej b y b y ło , g d y b y zamies zk ali g d zieś n a ws i, z d ala o d wś cib s k ich s ąs iad ó w
i b rak u g o d n ej p racy . Czy o n a, J o lk a, mo g łab y wres zcie co ś z ty m zro b ić?
Po s zła więc n a d ach w n o cy .
M ąż s p ał, d zieck o s p ało , a o n a wło ży ła b lu zę o d d res u , ab y n ie marzn ąć, k ied y
b ęd zie s p ad ała. Stan ęła n a d ach u i zawah ała s ię. Ko b ieta n a s k raju ży cia.
Zap y tała w my ś lach s wo jeg o o jca:
– Przy jmies z mo je u czu cia?
A on:
– Nie, d zięk u ję. Nie s k o rzy s tam.
To J o lan ta zn o wu , n a b ezd ech u :
– Przy jmies z, tato , mo je d o cieb ie u czu cia?
A tata:
– Raczej n ie, d zięk u ję.
– Po raz o s tatn i p y tam.
– Có reczk o , to s ą ws zy s tk o s p rawy d o ro s ły ch .
– Tato , ja ju ż jes tem d o ro s ła. Czy mó g łb y ś mn ie zwo ln ić ze s tan o wis k a có rk i?
Op o wieść o jca Jo la n ty, mężczyzn y
n ieszczęśliweg o

To są wszystko sprawy dorosłych. Tego się nie da dzieciom wytłumaczyć. Dla przykładu: jak miałaby
Jolunia zrozumieć, że ja musiałem odejść? Po prostu musiałem.
Po trzydziestce facet byłem, zawód miałem, robotę. Ale wszystko naokoło się zmieniało. W kraju
zaczynało się coś dziać i nikt nie wiedział, w którą stronę to pójdzie. A tu żona na rencie, dorabiająca
sobie czasem w sklepie. Zdrowie nadszarpnięte, a przecież młoda. Wszystko przez ten wypadek. Mogła nas
wtedy zabić, nasze życie wisiało na włosku. Doigrała się, potrzebne jej były te rajdy! Tyle razy jej
tłumaczyłem: „Hanka, ja te samochody znam od podszewki, one nawet lekkiego stuknięcia nie wytrzymują.
Jak ty się rozpędzisz i, nie daj Boże, w coś walniesz, to koniec. Trup na miejscu”.
I szczęście, że w ogóle przeżyła. Wszystko jej musieli wyciąć. A dla kobiety to tragedia nie mieć tam nic.
Dla męża też, nie powiem, jakby strata. Ona trochę zaczęła popijać. Najpierw na uśmierzenie bólu, jak to
się wszystko goiło, a potem z przyzwyczajenia. Jakeśmy się rozstali, to podobno wpadła w cug. I to się na
pewno przyczyniło do śmierci, bo ile można pić? Na pogrzebie byłem, ale stałem z boku. Sąsiedzi
podobno gadali, że to ja ją zabiłem. A co ja winny?
Ludzie, ja młody byłem, ja chciałem żyć, a nie być pielęgniarzem. Albo pocieszycielem. Czasem budziła
się w nocy i krzyczała. Jak wariatka. Przecież to się po bloku niosło, sąsiedzi chyba myśleli, że ją biję. A ja
jej wodę w szklance przynosiłem, ja ją uspokajałem. Nie chciała wody, wstawała i od razu do barku.
Nawet oczu nie otwierała, tylko odkręcała po omacku, co tam akurat stało, i wypijała do dna. To było
straszne. Wymiotowała, biła się po brzuchu i po, za przeproszeniem, narządach. I do mnie z pretensjami,
że ona jest jak kurczak, wypatroszony, nic tam nie ma. To wtedy ja się denerwowałem i krzyczałem, za
przeproszeniem: „Kurwa, byś, kurwo, zabiła nas i dzieciaki, to się ciesz, że Bóg tylko pizdę ci zabrał, a nie
wszystkich po kolei”. Byłem wzburzony, w zdenerwowaniu, człowiek wtedy różnie mówi. Poza tym to się
powtarzało, a ja rano do roboty niewyspany. Szef stoi nad głową, co go obchodzi, że baba mi
ześwirowała.
Bardzo już byłem zmęczony tą sytuacją domową. I wtedy ją poznałem, na opłatku w zakładzie,
pracowała w kadrach. Oglądałem się na nią już wcześniej, bo atrakcyjna, wesolutka. O, takie to po nocy
nie krzyczą, chyba że, za przeproszeniem, z przyjemności. I tak zaczęliśmy rozmawiać, poznawać się
wzajemnie. To była sympatyczna odmiana względem sytuacji domowej. Ona nic mi nie obiecywała, ale też
niczego ode mnie nie chciała. Przynajmniej na początku. Po kilku tygodniach odwiedziłem ją w domu,
a po kilku miesiącach u niej zamieszkałem. Przyznam, że żona o niczym nie wiedziała i moja wyprowadzka
to było zaskoczenie. Wtedy zaczęła histeryzować.
Wyrzuciła moje rzeczy przez okno – czy po latach małżeństwa tak wypada?
Wziąłem z domu tylko parę drobiazgów, krem do golenia, zmianę bielizny, łańcuszek od Komunii
Świętej, dokumenty, jedną koszulę. Żadnych zdjęć czy pamiątek. Prosiłem o nie potem, ale żona podarła je
i podrzuciła pod dom, gdzie mieszkałem. Czy to, ja się pytam, jest zachowanie osoby zdrowej?
Czy dorośli ludzie nie mogliby rozstawać się kulturalnie? Czy nie mogliby podejść z większym
zrozumieniem do natury uczuć?
Z czasem żona się, za przeproszeniem, zapuściła. Wygląd zewnętrzny miała niedbały i cały czas piła
alkohol, co dla dzieci było nie do zniesienia. Trzeba było wzywać opiekę społeczną. Niewiele to pomogło,
żona ich do domu nie wpuściła. Na podłogę przedpokoju rozlała jakieś mazidła, jakieś produkty
spożywcze, chyba już stare, bo mi pani z urzędu mówiła, że śmierdziało w klatce tygodniami.
Czy to jest zachowanie osoby, która opiekuje się nieletnimi dziećmi: Jolantą i Piotrem? Czy tak
powinna postępować kobieta, matka, inwalidka?
Nie umiałem się z tym pogodzić. Miałem bóle w klatce piersiowej, bo jestem z natury chorowity.
Mogłem mieć nawet zawał serca! Bałem się o swoje zdrowie i życie, więc zerwałem kontakty z rodziną. Dla
dobra wszystkich. Czasami widywałem córkę na osiedlu. Wtedy podchodziłem, zagadywałem, pytałem, co
w domu. Ja nie jestem potworem, jakiego się ze mnie robi. Lubiłem zawsze czy to porozmawiać, czy to
wymienić jakieś informacje. Różnie.
Po pogrzebie żony też się nie narzucałem. Wpłaciłem na książeczkę mieszkaniową dzieci jakiś grosz,
żeby też miały na przyszłość. Żeby wiedziały, że ojciec jest jeden i że na zawsze.
Poszedłem do księdza, wyspowiadał mnie, więc nie mam sobie nic do zarzucenia. Przed Bogiem nie
mam czego się wstydzić. W tamtych warunkach mieszkać się nie dało, więc podjąłem decyzję, żeby oddalić
się od rodziny, mając na uwadze osobiste dobro, jak również dobro innych. Decyzji swej nie mogę
żałować, gdyż podjąłem ją świadomie. I moja córka nie powinna mieć do mnie żadnych pretensji, bo to
w ogóle nie są sprawy dla dzieci. Ona teraz dorosła, sama jest matką, więc życzę jej, aby zrozumiała
kiedyś, jak to jest.
A jed n ak n ie rzu ciła s ię n a ch o d n ik . Zn o wu s ię ro zmy ś liła. A mo że zb u n to wała? Nib y
czemu o n a ma s ię teraz zab ijać? A właś n ie że n ie! On a s o b ie zaczek a, p o d d a s ię
b ieg o wi wy p ad k ó w. Niech k to ś za n ią zad ecy d u je. I n iech o n i ws zy s cy ru s zą ty łk i
i s ię wy k ażą. J acy o n i? To n ie jes t ważn e. Łzy jej p ły n ęły z o czu i p rzez te łzy
wp atry wała s ię w żerań s k i k o min jak w ś więty k rzy ż. Niech jej ws k aże d ro g ę, k tó ra
n ie jes t ś lep ą u liczk ą, a n a d o d atek w remo n cie. Zejd zie z d ach u , mało teg o : więcej n a
n ieg o n ie wejd zie. Us zczy p n ęła s ię w n ad g ars tek . No p ro s zę, a więc ży je. Nie
p o zo s taje więc n ic in n eg o , jak ty lk o zacząć miaro wo o d d y ch ać, i ty le. Ty s iące lu d zi
ży je n o rmaln ie, je i o d d y ch a, i n ie ro b i wo k ó ł teg o n iep o trzeb n eg o h alo . Więc?
Ran o s maro wała k an ap k i mach in aln ie, ale n ieco zmien io n a n a twarzy . Będ ę ro b iła
k an ap k i, jak k ażd a in n a k o b ieta, b ęd ę o d k u rzała o d k u rzaczem, jak k ażd a in n a
g o s p o d y n i d o mo wa. Ug o tu ję zu p ę, b ęd ę s zczęś liwa.
An d rzej o b s erwo wał ją z n iep o k o jem i b ał s ię co k o lwiek p o wied zieć. Uważał, że
jeg o żo n a o s zalała o d teg o s mu tk u , że zaraz rzu ci s ię n a n ieg o z u mazan y m
w twaro żk u n o żem. Ale o n a n u ciła p io s en k ę z rad ia, n u ciła ją z p as ją, jak iej n ie
s ły s zał w jej g ło s ie o d d awn a. Sp o jrzała n a n ieg o zap u ch n ięty mi o d p łaczu o czami
i u ś miech n ęła s ię. W żało b ie wy jącej lu b s zo rs tk iej d ep res ji czło wiek czep ia s ię
ży cia p o łaman y mi p azn o k ciami, z d etermin acją.
A p o tem An d rzej n iezg rab n ie g ład ził wło s y żo n y . I o n a g o z wd zięczn o ś ci
cało wała p o ręk ach .
Op o wied ział jej o n o wy m p o my ś le n a zaro b ien ie n o rmaln y ch p ien ięd zy .
Przy d ad zą s ię, p rzek o n y wał, teraz, k ied y ży ją w b lo k u jak n a ro zżarzo n y ch węg lach .
„Nazb ierajmy , u ciek ajmy , wy n o ś my s ię s tąd i zaczn ijmy trzy mać s ię za ręce. J ak o ś to
u p o rząd k u jmy . Po lu b is z ży cie, k u p ię ci s to s u k ien ek , n a k ażd y d zień b ęd zies z miała
in n e k lip s y . Sp o d o b a ci s ię, J o lk a, wies z. Pamiętas z lato ze s n u , p amiętas z
p rzy rzeczen ia? Do k s ięd za p ó jd źmy i n iech n as raz jes zcze b ło g o s ławi, raz jes zcze
s o b ie p rzy rzek n ijmy ”.
A J o la u ś miech ała s ię i d ło n ie wy g in ała we ws zy s tk ie s tro n y ze s zczęś cia. M a
rację mąż, b ęd zie d o b rze. Od rzu cić n ależy g łu p ie d ąs y n a ś wiat. M u s i s ię u d ać.
Kilk a d n i p o d ru g im k u s zen iu d ach o wy m An d rzej wy jech ał d o ro b o ty . Sąs iad k i
s zep tały , że u ciek ł o d ro d zin y , ale k ied y p ierws zy raz p rzy jech ał z Rajch u
s amo ch o d em, to zmien iły zd an ie. „J ak i o b ro tn y – k rzy wiły twarze n ao liwio n e
n iemieck ą s zmin k ą – jak i k o ch ający ”. Po d b o k i s ię b rały , zad o wo lo n e z to waru za
p ó ł cen y . A s ąs ied zi d o s ameg o ran a witali s ię wó d k ą b ez ak cy zy , o j, jak im w d u s zy
g rało .
– To za b ied n eg o An d rzejk a n ies łu s zn ie więzio n eg o .
– To za malu tk ą J ad ziu n ię, o b y s ię d o b rze ch o wała.
– I za p ięk n ą J o lu s ię, d zieln a d ziewczy n a tak a, żo n eczk a.
– I jes zcze raz za cieb ie, An d rzejk u , żeś ty tak i to warzy s k i i z s ąs iad ami trzy mas z
n a fes t, b o z s ąs iad ami trzeb a d o b rze ży ć. J ak k to s ię k łó cić zaczy n a, to k o ń czy tak
jak b u d a Stefk a. Nie ma co . Ws zy s cy ś my tu n a jed n y m ru s zcie trzy man i, w b lo k u
wy s y p u jący m z s ieb ie co raz więcej k aralu ch ó w i b ru d n y ch s p raw. Razem mu s imy
n ieś ć s wó j b lo k ers k i k rzy ż i s o b ie p o mag ać. To b u zi, b u zi, „Kry s tian jes tem”, „a ja
Zen o n ”, cmo k .
Po k ilk u ty g o d n iach rzeczy wiś cie b y ł s zp an . An d rzej zajeżd żał n a p o d wó rk o
o b ład o wan y to warem. I zaws ze miał co ś d la s ąs iad ó w, n o p o p ro s tu d o ran y p rzy łó ż.
J o lan ta s tała n a p ro g u i u ś miech ała s ię d o męża, b o b ard zo ch ciała b y ć n o rmaln ą
k o b ietą wy s tającą n a p ro g ach i u ś miech ającą s ię. Po co ro b ić s cen y i n iep o trzeb n ie
s ię s mu cić? Płak ać p rzy lu d ziach . So b ą mo żn a b y ć p rzecież, k ied y zg aś n ie ś wiatło .
M o żn a wted y g ry źć p o d u s zk ę. A za d n ia? Za d n ia d emo n y p o wracały . Tak , jak b y n ic
s ię n ie wy d arzy ło i J o la n ad al tk wiła z g ło wą w d zieciń s twie. Zmien iało s ię ży cie
wo k ó ł, wid ać b y ło n o we p ers p ek ty wy , a s trach y p o wracały n iczy m n amo ln a mu ch a.
Co wted y ro b ić? Najlep iej wąch ać k lej.
Kied y mama u marła i trzeb a b y ło s k ład ać n iezliczo n e wn io s k i i d o k u men ty , J o la
wy b rała s ię n a zak u p y d o s k lep u p ap iern iczeg o . Pamiętała g o z czas ó w s zk o ln y ch .
Wch o d ząc tam i czu jąc s p ecy ficzn y zap ach p ap ieru o raz o k ład ek n a zes zy ty , p o czu ła
ś cis k w żo łąd k u . Przy p o mn iały jej s ię ap ele, k o rek ty wy i k las ó wk i. Krawieck a jej s ię
p rzy p o mn iała i trzy man ie twarzy w k ib lu , za k arę. Sk u p iła s ię więc n a wy b ieran iu
p ro d u k tó w. To w o g ó le b y ł ju ż in n y ś wiat. Ko lo ro we flamas try , żelp en y , g u mk i d o
ś cieran ia o zap ach u tru s k awk i. Przed mio ty p o d o b n e d o ty ch , k tó re p rzy wo ził teraz
An d rzej. Pięk n e w s wej p las tik o wo ś ci i w s wo im zap ach u fab ry czn y m, k tó ry n ig d y
n ie zwietrzeje.
Ku p iła zatem teczk i, s p in acze, d łu g o p is o raz k lej, ab y to ws zy s tk o p o łączy ć,
załączy ć i n ie zg u b ić. Tu b a „Plas tu s ia” – n iewin n a, p ełn a mag ii. Nie o d razu p o czu ła
ten d ziwn y , zap ras zający zap ach . Ale k ied y p rzy p ad k iem zb liży ła n o s d o o twartej
tu b k i, o d k ry ła mo c teg o arty k u łu d la d zieci o d trzecieg o ro k u ży cia. Wo ń p rzes zła
o d n o s a d o o czu . Ws p an iało ś ć. Po k ilk u d n iach p rzerzu ciła s ię n a g u mę arab s k ą,
k tó ra n ie p ach n iała tak in ten s y wn ie, a w d o d atk u zas y ch ał jej k o rek . Wres zcie
o d k ry ła ro zp u s zczaln ik , k ied y p rzy d o mo wy ch p o rząd k ach mu s iała wy czy ś cić
p lamy n a p o d ło d ze.
O, to b y ł ten zap ach , to b y ł ten o d lo t, o k tó ry m marzy ła. Kilk a d n i u ży wała tej
s u b s tan cji, ale mąż zaczął s ię d en erwo wać, że w ch ału p ie ś mierd zi. Bała s ię też, że
d zieck o s ię zatru je. Ch o d ziła więc d o p iwn icy i o twierała farb y i lak iery , ale b y ły
s tare i zwietrzałe, jes zcze z czas ó w k ry zy s u , k ied y n a ws zelk i wy p ad ek ch o mik o wan o
ws zy s tk o w n ies k o ń czo n o ś ć. Wres zcie p o s zła d o ch emiczn eg o i p o p ro s iła
o b u tap ren . Nie b ęd zie s o b ie żało wać.
Więc b u tap ren z to reb k i. Pierws zy raz tro ch ę ws ty d ziła s ię zak u p u , więc wło ży ła
g o p o d materacy k d zieck a w wó zeczk u . Zak ry ła falb an ias tą k o łd erk ą jak za o k u p acji
lu b za So lid arn o ś ci b ib u łę. Po tem s k rad ała s ię d o łazien k i, ab y s o b ie n iu ch n ąć. Tak
n a d o b ry p o czątek d n ia, ab y s ił s tarczy ło n a p rzy g o to wan ie o b iad u . Klej p rzy jemn ie
o s załamiał, ale b y ł tro ch ę za mo cn y , n ie d ało s ię p o n im n o rmaln ie fu n k cjo n o wać.
J o lan ta wró ciła d o n iein wazy jn eg o „Plas tu s ia”, ale wciąż s zu k ała czeg o ś in n eg o .
M o że p ły n y żrące d o czy s zczen ia, z wy b ielaczami? M atk a lu b iła p o wtarzać, że
wy s tarczy id ealn ie wy s zo ro wać p ró g w d rzwiach wejś cio wy ch , a s ąs ied zi my ś leć
b ęd ą, że cały d o m wy p ico wan y . Przy jemn e z p o ży teczn y m – p o my ś lała J o lan ta.
I cały d zień n a k o lan ach czy ś ciła d rewn ian y p ró g i częś ć k o ry tarza. Nic. Za s łab e
teraz ro b ią te d eterg en ty i p ły n y p o k ry wające p o wierzch n ie n iezd ro wy m p o ły s k iem.
Na ws zy s tk im o s zczęd zają, n awet n a n iezb ęd n ej d o ży cia czy s to ś ci.
Pró b o wała więc s y ro p u n a k as zel, ale miała p o n im to rs je. W k o ń cu p rzerzu ciła
s ię n a s u b s tan cje n atu raln e, b ielu ń , s o k z wilczej jag o d y i z p o wo ju . Uwielb iała
s wo je ro ś lin y b alk o n o we. Swo je cu d eń k a p arap eto we. Zn ała ich n azwy , mo g ła je
g o d zin ami recy to wać, jak tajemn e zak lęcia. Hyoscyamus niger, Scopolia carniolica. Ro b iła
wy wary , ab y ś wiat s tał s ię n ieco lep s zy .

Argyreia nervosa
Amid kwasu lizergowego
Lobelia inflata
Albo
Kielich wódy
Przed snem

No i d u żo alk o h o lu . Alk o h o l jes t tak i d emo k raty czn y , s mak u je ws zy s tk im b ez


wy jątk u . M o żn a g o p o p ijać wieczo rem, k ied y n ik t n ie p atrzy . Bo wieczó r ciąg n ie s ię
n iemiło s iern ie. Wted y też b u d zą s ię d emo n y , u ś p io n e w g łęb i n ajg łęb s zy ch
s mu tk ó w. Zaczy n ały s ię litan ie d o p rzes zło ś ci, d o zaleg ły ch s p raw.
– Czy jes t tu k to ś ? W ty m d o mu p ełn y m lu d zi, ale b ez lu d zk ich cech ?
Wy ch o d ziła o ś wicie n a b alk o n i d arła s ię d o ciemn y ch o k ien .
– Lu d zie, czy was w o g ó le o b ch o d zi in n y czło wiek , czy wy macie n a n ieg o
b aczen ie?
Stu k ała b o s ą n o g ą w b arierk ę, aż p o d n ap o rem p ijan ej zło ś ci d rżał cały b alk o n .
– Pro s zę, zo b aczcie có reczk ę, k tó rą tatu ś zo s tawił. I mąż k ry min alis ta! Zo b aczcie
tę, k tó ra n ie ma ro d zicó w. Pro s zę b ard zo , mo g ę b y ć d la was p o rażk ą, mo g ę b y ć
ro zczaro wan iem!
Przy p o min ały jej s ię ws zy s tk ie n iezd an e k las ó wk i i zb ite k o lan a. Ojciec jej s ię
p rzy p o min ał, k tó reg o p ró b o wała zn ien awid zić. A ten wy łan iał s ię raz p o raz ze
ws p o mn ień i p rzy n o s ił p lu s zo we zab aweczk i. Patrzy ła n a n ieg o ze zd ziwien iem, b o
tru d n o ju ż b y ło zg ad n ąć, czy to w o g ó le b y ła realn a p o s tać. A mo że to jak iś b ajk o wy
b o h ater?
Awan tu ro wała s ię więc, b red ziła, ś miała b ez s en s u , aż w k o ń cu k to ś jej
o d k rzy k iwał, żeb y s zła s p ać. Wted y p o tu ln ie wracała d o p o ś cieli. Ran o n ic n ie
p amiętała.
Oficjaln ie twierd ziła, że o d o s tatn iej ro zmo wy z o jcem s y p ia wy ś mien icie.
Wres zcie p rzes tała b y ć czy jąk o lwiek có rk ą. To w o g ó le n ie b y ła ro la d la n iej, czu ła to
o d p o czątk u . Ale fak ty b y ły tak ie, że tk wiły w n iej o b razy z d zieciń s twa. Sp acer n a
p lacu Defilad w s u k ien ce w g ro s zk i i z to reb k ą. „Za rączk i, mamu s iu , weź mn ie za
rączk i! Tatu s iu , weź mn ie za rączk i!” I d o g ó ry , h o o o p , i n a d ó ł. I zn o wu d o g ó ry . Na
b alk o n ie n ie mó wiła włas n y m g ło s em, jej n ieo czek iwan a o d wag a żało ś n ie wy łączała
s ię w k u lmin acy jn y m mo men cie. Bu zo wało w n iej, ale n ie ch ciała n ik o g o u razić.
„J a b ard zo p ań s twa p rzep ras zam. Przep ras zam fas ad ę b lo k u , jeg o p o ręcze i lin y ,
n a k tó ry ch win d a s u n ie k ażd eg o d n ia z lu d źmi s p ies zący mi s ię w s in ą d al.
Przep ras zam b ard zo p ły ty ch o d n ik o we p o mazan e k red ą p rzez b ach o ry , k tó re b y s ię
w k ó łk o b awiły i b awiły . J ak b y n ie b y ły ś wiad o me, że k ied y d o ro s n ą, to ich twarze
n ab io rą d iab lich ry s ó w i ś mierd zieć b ęd ą s iark ą n a k ilo metr”.
A ty mczas em p ach n iały s marem z FSO, p ach n iały p o marań czami lat
d ziewięćd zies iąty ch , k ied y w k raju zaczęła s ię n o wa ep o k a i lu d zie zaczęli wy g ląd ać
in aczej. Więc?
Więc J o lan ta ze s zczęś cia p iła. Piła jak jej matk a, k tó ra n ie wy my ś liła s o b ie in n ej
fo rmy zap o min an ia. J o lan ta p iła alk o h o le rażąco złe, n iep rzy s tające d o as p iracji
lu d zi ze s to licy . Win o „Arizo n a”, n o co to właś ciwie jes t? Siark a z p iek ła. Na
k ilo metr czu ć. „Arizo n a” jes t zn ieczu laczem, u s y p iaczem, p o cies zy cielk ą
o p u s zczo n y ch . Nazwa teg o win a k o jarzy s ię z d alek im k rajem, p rzy g o d ami
i o b ietn icą n o weg o ży cia. Amery k ań s k a Arizo n a to p ó łp u s ty n n e s tep y z k ak tu s ami.
J ej p o ls k i o d p o wied n ik to ru in y d o mó w z men elami. Dziwn e p o s taci p ó ł lu d zi, p ó ł
wy rzu tó w s u mien ia ewo lu cji ro ją s ię n a małej p rzes trzen i. Po d s łu ch u ją s ię n awzajem,
d o n o s zą n a s ieb ie, g ro żą s o b ie s ąd ami. Krad n ą, co s ię d a, i k o p u lu ją. Wś ró d n ich
k o b iety -s zk ielety , wś ró d n ich zap o mn ian e d zieci b ez mo żliwo ś ci o d wo łan ia s ię o d
ży cio weg o wy ro k u .

J o lan ta n a rau s zu lu b iła p o ży ć s o b ie cu d zy m ży ciem, żeb y o d p o cząć o d s wo jeg o .


Zas ied lała w my ś lach cu d ze d o my . Ob o k b lo k u s tała s y p iąca s ię k amien ica.
Dwu p iętro wa, jak iś zag u b io n y o s tan iec p rzed wo jen n y ch wło ś ci. M ies zk ali w n iej
lu d zie z d u żą liczb ą d zieci, p rzed ś mietn ik iem walały s ię p u s te b u telk i. Ry s iek
z Gen k iem o d p alali p ap iero s y i s iad ali o k rak iem n a ławce z jed n ą d es k ą. Świato wi,
b y wali w ró żn y ch rejo n ach mias ta i lu b ili o ty m o p o wiad ać. Zaczep iali czas ami
J o lk ę, k ied y jes zcze b y ła p an n ą, i p ro p o n o wali jej u s łu g i s ek s u aln e, lecz w s p o s ó b
n ien ach aln y i eleg an ck i. Niczeg o tak w ży ciu n ie lu b ili jak s wo ją k amien icę.
Przy ro ś li d o n iej, ich s k ó ry p o łączy ły s ię z o b d rap an y mi mu rami i zap ach em
s zczy n y n a k latce.
Ich d zieci b awiły s ię z d ziećmi z b lo k u . Ich żo n y ro b iły zak u p y z k o b ietami
z b lo k u . On i s ami k rad li zło m z b lo k u . Ta ich k amien ica b y ła jak u b o g a k rewn a
d o mu n a Ko walczy k a. Stara cio tk a b ez zęb ó w i z rzad k imi wło s ami.
Kied y J o lan ta b y ła n ieg rzeczn a, to miała k arę – mu s iała wy ch o d zić z mies zk an ia.
Ojciec k rzy czał: „Nie ch cę n a cieb ie p atrzeć”, a matk a g as iła p ap iero s a
w p o p ieln iczce i ś wis zczała d ziu rawy m zęb em. Wted y trzeb a b y ło ws tać, zab rać s wo je
s zk iełk a, p o tk n ąć s ię o wy ciąg n ięte n o g i b rata i wy jś ć. Ale n ie wo ln o b y ło iś ć n a
p o d wó rk o . Po zo s tawały więc s amo tn e wy cieczk i p o b lo k u lu b jeżd żen ie win d ą b ez
s en s u , aż d o wk u rzen ia s ąs iad ó w („I co tak win d ę b lo k u je, ch o lera jas n a, s k o rzy s tać
n ie mo żn a, b o g ó wn iara ro b i s o b ie wy cieczk i”). Otwierała ws zy s tk ie o k n a n a k latce
s ch o d o wej, ro b iła g ro źn e p rzeciąg i. Zamien iała i wy rzu cała wy cieraczk i, zap y ch ała
n imi zs y p . Ale n ajb ard ziej lu b iła s tawać n a p alcach i o b s erwo wać p rzez o k n o tamtą
k amien icę. To b y ło jak o g ląd an ie zag ran iczn eg o filmu , w k tó ry m lu d zie mó wią
w d ziwn y m języ k u . Po d k ład ała ś cieżk ę d ialo g o wą. J ak s ię b ab a k łó ciła z facetem
p rzy b u d zie g arażo wej, to J o lan ta zaraz cich o s zep tała:
– Kinrududue, akiesymoł, teżewe.
A ch ło p b ab ie o d p o wiad ał:
– Firicion, filifion, żesłą, ankoholę.
Ży cie ży ciem in n y ch wciąg ało b ez res zty . J o la o d k ręcała k o rek k o lejn ej b u telk i
i wró ży ła z alk o h o lo wy ch o p aró w. Co ch wilę p o jawiały s ię p rzed n ią zatrwo żo n e
g ło wy s ąs iad ó w. Niczy m w k o tle czaro wn icy wró ży ła z ich p rzy s zło ś ci. Wró ży ła
z n ieis tn iejący ch lo s ó w. Patrzy ła n a k amien icę n ap rzeciwk o . By ła o b ca, jak b y
ws p o mn ien ia d ziecin n y ch wizy t p rzes tały s ię liczy ć. J o lan ta czas ami ty lk o s ch y lała
s ię p o k awałek ceg ły wy k ru s zo n ej z mu ru i ch o wała jak relik wię d o k ies zen i
p łas zcza. Nie miała jed n ak p o my s łu , co z ty m d alej ro b ić. Z res ztek k amien icy
zb u d o wać n o wy d o m d la s wo jej ro d zin y ? Zb u d u je g o – włas n y mi ręk ami, za ws zelk ą
cen ę.
Lu b iła ten o s tan iec, jak b y n ieleg aln ie tk wiący międ zy b lo k ami. Po s zła tam
k ied y ś z wó zk iem p o d k o n iec s ierp n ia. Tro ch ę z n u d ó w, a tro ch ę z ciek awo ś ci.
Do rab iał w n im ich d o zo rca. Patrząc teraz n a n ieg o , wcale n ie b y ła p ewn a, czy g o
s o b ie n ie wy my ś liła. Wied ziała, że to n iemąd re, ale n ie mo g ła p o ws trzy mać my ś li, że
ten d ziwo ląg jad ł lu d zi. Że ży wił s ię ich en erg ią. Kto wie, mo że i k o ś ci s o b ie
p rzeg ry zał. Bo co o n tam n ib y w zęb ach k ru s zy ł, k ied y An d rzej s p o tk ał g o n o cą
w k o ry tarzu ? M o że to k o ś ci p an a Wald k a b y ły , a mo że ws zy s tk ich u marły ch
z o k o licy miał n a s u mien iu i teraz s zy k o wał s o b ie u cztę? Tru p zn ad k an ałk u , matk a,
s ąs iad … Sk an d al!
J o lan ta p atrzy ła jak zah ip n o ty zo wan a n a teg o czło wiek a b ez właś ciwo ś ci, n a teg o
Pan io p an a, g ran iczn ik a, co miał w s o b ie ró żn e g atu n k i is to t. Tro ch ę lu d zk ich , tro ch ę
zwierzęcy ch . Zawies zo n y międ zy cu d zy mi ży wo tami czerp ał z n ich ws zy s tk ich .
Prag n ęła, żeb y zn o wu p o g łas k ał ją p o g ło wie. Stał teraz ro zch ełs tan y , p o b ro d zie
ciek ła mu ś lin a, i wg ap iał s ię jak cu d o twó rca z telewizo ra. J es zcze ch wila, a zaczn ie
liczy ć. Co s ię wted y s tan ie? Czy J o la zn ik n ie?
Pręd k o s tamtąd o d es zła, p ch ając p rzed s o b ą wó zek , k tó ry zah aczał o k o rzen ie
s tary ch d rzew. Po d ziemią wo k ó ł k amien icy trwały d awn e częś ci mias ta. Czas ami
p rzes zło ś ci u d awało s ię p rzeb ić as falt i wy s tawić s wo je czó łk i. Wy s tawić n a ś wiatło
d zien n e s wo je p rzy ro d n icze artefak ty , is tn iejące ty lk o p o to , ab y n ab ierać lu d zi i im
n o g i p o d cin ać.
– Gd zie id zies z, J o lk a?
Ko leżan k a z p o d wó rk a, z lat d ziecin n y ch n iewin n y ch . J u ż n ie n o s iła o k u laró w
jak d en k a o d b u telek . Nawet zeza wy leczy ła. M iała n a s o b ie o k ro p n ie
flu o res cen cy jn y d res , k tó ry z k ażd y m jej ru ch em s zeleś cił i ś wis zczał, aż zęb y
b o lały .
– Na s p acer. Z d zieck iem – o d p o wied ziała cich o J o la, b o jej s ię zaraz
p rzy p o mn iało , jak s ama b y ła mała i n ieś miała. J ak ro b iły razem p o g rzeb y g o łęb io m
i jak zn alazły tru p a.
– Pó jd ę z to b ą, o p o wiem ci p ewn e zd arzen ie, ch ces z?
Po s zły n a d ru g ą s tro n ę M o d liń s k iej, o b o k d ziu raweg o ch o d n ik a. Ko leżan k a
p aliła p ap iero s y , k tó ry mi h an d lo wał An d rzej. Łap czy wie, n iemal je p o ły k ała. Każd y
p alec o zd o b io n y b y ł p ierś cien iem Arab eli, a p azn o k ieć jak o d ry s o wan y i wy cięty .
Tak a b y ła zro b io n a, cała z zag ran iczn y ch g azet. M ó wiła, p o ły k ając g ło s k i.
Że jej s io s tra zak o ch ała s ię w p ewn y m ch ło p ak u , ale o n ju ż miał in n ą i tamta
wy jech ała. To s io s tra p rzy s zła p o k ry jo mu d o tamteg o , ale b y ło zamk n ięte. To o n a
włamała s ię d o d o mu p rzez o k n o . Ch ciała s ię ro zeb rać, d o p o ś cieli p o ło ży ć i n a
n ieg o czek ać. M o żn a p o wied zieć: wejś ć ch ciała mu d o łó żk a. Do ś ro d k a s ię d o s tała,
ws p in ając s ię n a d as zek n ad d rzwiami wejś cio wy mi i, h o p , b y ła ju ż w ś ro d k u . A tam
b ałag an n ie d o wy trzy man ia. J ak ieś p ap iery p o ro zwalan e, meb le p o o d s u wan e.
Po czątk o wo my ś lała, że o n tak i b u rd el ma, i ty le. Ale p o tem zo b aczy ła, że tu
p rawd ziwe właman ie b y ło . J ezu s M aria. Ch ciała u ciek ać, ale u s ły s zała k lu cz
w zamk u . Stała ju ż n a p arap ecie za o k n em, k ied y d o mies zk an ia wes zło d wó ch
mężczy zn i zaczęło s ię b ić. Wy zy wać, o p ien iąd ze k łó cić. J ak b y n ie zau ważali
w o g ó le teg o b ałag an u . Leją s ię, p rzep y ch ają, o n a wis i n a zewn ątrz, n a jed n ej n o d ze,
ale p atrzy . I o n i wy jęli p is to lety . Prawd ziwe! Lu fy s k iero wali k u s o b ie i zaczy n ają
o d liczan ie. J ak n a filmie. To ch y b a b y li g an g s terzy , k łó cili s ię o n ark o ty k i,
s ch o wan e p o n o ć właś n ie w mies zk an iu teg o ch ło p ak a. Nag le jed en z n ich s p o jrzał
w jej s tro n ę i ją zo b aczy ł. On a h y c n a d ó ł, facet za n ią z k arab in em.
– Pis to letem.
Pis to letem alb o i k arab in em, s io s tra n ie p amięta d o k ład n ie. I k rzy czał za n ią, że
w d o mu ty m n ie ma czeg o s zu k ać, to d o m mafii teraz jes t. Strzelili za n ią k u g ó rze,
tak d la p rzy p o mn ien ia, żeb y s o b ie wzięła d o s erca całą s y tu ację. Całą n o c, b ied n a,
n ie s p ała. Tak s ię trzęs ła, o tak . Żeb y we włas n y m b lo k u tak ie rzeczy .
– To w n as zy m b lo k u b y ło ?
– No a jak ! Przecież ci p o to mó wię. Że w b lo k u mafia. Lu d zie ro b ią n iecn e
in teres y . M ó wili, że n ark o ty k i d o Wis ły p rzerzu cają, a p o tem p ły n ą z ty m d o mo rza
i d o Szwecji. Ro zu mies z: o d n as d o Szwecji s ię p ły n ie. No rmaln ie ws iad as z w k ajak
p rzy ś lu zie żerań s k iej, wio s łu jes z i jes teś za g ra-n i-cą! A tamten ch ło p ak , co mo ja
s io s tra s ię w n im teg es , to zn ik n ął. Od ty g o d n ia g o n ie ma w d o mu . Żo n a n a p o licję
zg ło s iła i właman ie, i zn ik n ięcie. Pewn ie g o zn ajd ą – b ez g ło wy w k an ałk u . M atk o
ś więta, jak ie to czas y n as tały . Tu jes t Bro o k ly n , a n ie Żerań ! Tu s ię lu d zie zaczy n ają
mo rd o wać. Kto wie, czy p an a Wald k a…
Ale zreflek to wała s ię k o leżan k a i s k o ń czy ła. J es zcze ty lk o k azała J o lce n a s ieb ie
u ważać i z ty m d zieciak iem tak p o o k o licy s ię n ie s n u ć, b o n ig d y n ic n ie wiad o mo .
To ju ż n ie ten b lo k , co k ied y ś , to ju ż in n e czas y .
J o lan ta jed n o zap amiętała z o p o wieś ci. Wo d ę. Że wo d ą s tąd d o s amiu tk iej
Szwecji mo żn a s ię d o s tać, k to b y p o my ś lał.
Na p o wró t zro b ić łó d k i, jak ro b iła je ze s wo im o jcem. Pap iero we, mo że n awet
z g azety . Ws iąś ć d o łó d k i jak d o s k o ru p k i o rzech a, o d ep ch n ąć s ię o d b rzeg u
i zn ik n ąć. J ak Calin eczk a zwin ąć s ię w k łęb ek i o d d alić w s tro n ę k s ięcia elfó w. M ieć
p o d ro d ze p rzy g o d y , n ab awić s ię s trach u p rzy żab ach i ch rząs zczach . By ć p o rwan ą
p rzez k reta, ale u ciec n a jas k ó łce. Wzb ić s ię wy s o k o p o n ad mias to . Do s tać
w p rezen cie s k rzy d ła. Czy k tó raś z k o leżan ek n o s iła k ied y k o lwiek s k rzy d ła?
A mo że tata b ęd zie czek ał n a n ią n a mo s tk u ? Będ zie jej wy p atry wał z o d d ali
i s tras zn ie u cies zy s ię n a jej wid o k . „O, jes t, jes t! M o ja có reczk a!”
J o la p rzes zła w s tro n ę p o rtu Żerań i s p o jrzała n a s tatk i. Dwieś cie ty s ięcy mil
p o d mo rs k iej żeg lu g i. Alb o n ie: trzy s ta mil d o n ieb a. Kied y u wiera n as d o m, to
zaczy n amy ro zg ląd ać s ię wo k o ło , w p o s zu k iwan iu in n y ch zacu mo wań . Ob ijamy s ię
o jak ieś u wy p u k lo n e p ro b lemy , o k o lek cję zły ch rzeczy . I ro zg ląd amy s ię ze
zd ziwien iem, że n ie p as u jemy , że n as u wiera.

Listek tulipana zastępował łódkę


Dwa pręciki kwiatowe stanowiły wiosła
Płynęła Calineczka wokół talerzyka
Myśląc, że się po oceanie kręci
Niemądra

„Nie mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać”. Pły n ąć.


I zn o wu An d rzej z wy p rawy p o wró cił. To b lero n e z g u mą Stimo ro l u p ch n ął p o d
p rzed n ie s ied zen ie, b o o mb o x a (n a s p ecjaln e zamó wien ie) wió zł n a k o lan ach , żeb y
s ię d elik atn y s p rzęt n ie p o o b ijał. Do teg o z p ięć s weterk ó w i cała g arś ć b iżu terii
p las tik o wej, k tó ra mo że tak d o b rze n ie id zie, ale zach ęca d o s zp eran ia n a s to is k u . Bo
k o lo ro wa. Bły s zcząca. Zło te o p as k i n a wło s y i fro tk i we wś ciek ły ch b arwach . Od razu
d o p o ló wk i s ię zlatu ją s ro czk i i wy d zio b u ją p azu rami co lep s ze k ąs k i. „A p o czemu
to ? A ma p an in n e? To ja wezmę d wa. Alb o n ie, alb o trzy o d razu wezmę, to n a p rezen t
d la s io s try b ęd ę miała”.
„Pan i weźmie trzy ? O, to ja wezmę cztery ”.
By le s zmelc z d awn eg o RFN-u mo żn a b y ło zwo zić i n a p n iu s ię ro zch o d ził.
Trzeb a b ęd zie n ied łu g o p o my ś leć o więk s zy m s amo ch o d zie i p rzeb ran żo wić s ię n a
meb le z wy s tawek p o d ś mietn ik ami. To d o p iero b ęd zie p rzeb icie. Sto p ro cen t
warto ś ci to waru , n o z o d jęciem k o s ztó w włas n y ch , p ro wizji n a g ran icy , czeg o ś tam
jes zcze. Bru tto , n etto i czy s ty zy s k . An d rzej g ro mad ził o s zczęd n o ś ci p o d s tertą
s tary ch g azet w p awlaczu . Co raz częś ciej s ię ro zg ląd ał n a b o k i, k ied y zamy k ał
mies zk an ie. Co raz więcej my ś lał o k u p ien iu d o laró w alb o u lo k o wan iu teg o w k ilk u
miejs cach . Po d o b n o w b lo k u mafia s ię zag n ieźd ziła, tak J o lk a s ły s zała. Gd y b y to
s tracić, g d y b y to miało w n iep o żąd an e łap y trafić – a zres ztą lep iej o ty m n ie my ś leć,
n ie ma co n erwó w s o b ie s zarp ać.
– Zró b mi jeś ć. J eś ć mi s ię ch ce – s tęk ał An d rzej zmęczo n y ro b o tą i s trach em.
J o lan ta w tak ich ch wilach wp ad ała w p an ik ę. M atk a n au czy ła ją g o to wać, ale o n a
n ig d y n ie p rzep ad ała za teg o ty p u zajęciami, n ie czu ła s ię w tej ro li p ewn ie. Kied y
jes zcze mies zk ał z n imi o jciec, ciąg le s ły s zała n arzek an ia. J o lk a n awet wo d ę
p rzy p ali, zu p ę p rzy p ali, k an ap k ę p rzy p ali. Teraz z g ło wą w ch mu rach p rzemazy wała
s ię międ zy zlewem a lo d ó wk ą i o s tro żn ie b rała w d ło n ie jajk a. Bach , ju ż jed n o n a
ziemi. I jak to s ię s tało , czy o n e fru wające jak ieś , czy co ? Nie wiad o mo . Kto ś ją
mu s iał p o p ch n ąć, w p lecy u d erzy ć lu b d elik atn ie d o u ch a p o d s zep n ąć: „Bu m”. Nie
b y ło n a ś n iad an ie jajeczn icy , a mąż ju ż n ic n ie mó wił, b o ile mo żn a mó wić o ty m
s amy m. Zjad ał s tarą b u łk ę z d żemem, b o ś wieżeg o p ieczy wa też n ie b y ło w d o mu . I co
o n a ro b i cały mi d n iami? Py ta s ię s teran y p racą mąż: co o n a ro b i, że n ajp ro s ts zy ch
czy n n o ś ci wy k o n ać n ie jes t w s tan ie?
A o n a s p aceru je. A o n a wy jmu je s to p ę z k ap cia i wk ład a ją z p o wro tem. Nie u mie
ju ż s zwen d ać s ię b ez celu p o o k o licy , więc ro b i małe ru n d k i p o p o d ło d ze. Wy d aje jej
s ię, że zwied za d alek ie k raje, że p ro wad zi fas cy n u jące ży cie międ zy reg ałem
a k u ch en n y m b latem.
Szk iełk a ro zk ład a n a b iu rk u i wp atru je s ię w n ie in ten s y wn ie. Dzieck o n o s i o d
p ro g u d u żeg o p o k o ju d o łazien k i, i z p o wro tem. Dwie g o d zin y w k ó łk o . Sąs iad
z d o łu tłu cze w k alo ry fer, ile tak b ęd zie łaziła mu n ad g ło wą? Czy to więzien ie jak ieś ,
czy o n a w celi lu b n a wy b ieg u d la zwierząt zamk n ięta?
Kręcen ie s ię w k ó łk o p o cały m d o mu s p rawia, że czło wiek zaczy n a zach o wy wać
s ię jak ry b k a w k u lis ty m ak wariu m. Ro b i k o lejn ą p ętlę, zap o min ając, że b y ł p rzed
ch wilą d o k ład n ie w ty m s amy m miejs cu . W g ąs zczu p o wtarzan y ch w n ies k o ń czo n o ś ć
d o mo wy ch czy n n o ś ci p rzes taje w k o ń cu fu n k cjo n o wać in s ty n k t s amo zach o wawczy .
Zaczy n ają s ię to rs je, g u b ien ie p rzed mio tó w i s ieb ie. Ob ijan ie g ło wą o ś cian y .
Klau s tro fo b ia. To ws zy s tk o zn an e ch o ro b y d o mo we i d o mo wy mi s p o s o b ami n ie d a
s ię ich u leczy ć. Wręcz p rzeciwn ie: k ied y ty lk o czło wiek o d k ry je w s o b ie p ierws ze
o b jawy , to n aty ch mias t p o win ien trzas n ąć d rzwiami, wy b iec p rzed s ieb ie i ju ż n ig d y
n ie o b ejrzeć s ię za s ieb ie. Pęd zić d o p rzo d u , ty lk o d o p rzo d u .

M artwiła s ię o J o lan tę cio tk a ze s tro n y o jca. Że d ziewczy n a wario wać zaczy n a,


k o n tak tu z n ią n ie ma. In n e to zad zwo n ią raz n a jak iś czas , p o g ad ają. A ta n ig d y ,
n awet n a imien in y . Nawet n a p o g rzeb s wo jej matk i n ik o g o n ie zap ro s iła, o d o b cy ch
trzeb a s ię b y ło d o wiad y wać. Za tru mn ą s zła jak p o alejce w p ark u , n iezain teres o wan a.
„Py tam, czy jak a s ty p a b ęd zie, czy jak a ch o ćb y k awa d la ty ch , co zjech ali. On a
n ic. Oczy w s łu p . Nib y b rat s tars zy , p o win ien s ię zająć ws zy s tk im. Ale co k o b ita, to
k o b ita, p rzecież o n a mu s i s ię tak ich s p raw n au czy ć. M ó wili, że o n a w s zo k u , n o
p ewn ie w s zo k u . Ty lk o że to n ie jes t u s p rawied liwien ie. Kto zres ztą wie, co o n a ma
w tej g ło wie, jak o n a p rawie w o g ó le n ic n ie mó wi. M o że i ma co z tą g ło wą, jak ieś
zawiro wan ia. J o lan ta s mu tk i p o win n a s ch o wać d o k ies zen i, b o d ziewczy n ich o d u że
ju ż, p o win n o wied zieć, jak s ię zach o wać. J ak o ś . Bo co b y ło , a n ie jes t, teg o n ie
mo żn a d o k o ń ca ży cia ro zp amięty wać. Ojciec zo s tawił, ale n ie ją, ty lk o matk ę
(p an ieś wiećn ad jejd u s zą), i n ie wczo raj, ty lk o k ilk a lat temu . Po za ty m ma d zieck o .
On o teraz n ajważn iejs ze. A k ied y s mu tek w s ercu tk wi jak liś cie w ry n n ie, to
n ieb ezp ieczeń s two d la całej ro d zin y . Należy jak n ajs zy b ciej o d etk ać s erce i zg n iłe
liś cie wy rzu cić n a k o mp o s t. Na zaws ze”.
Brat ty lk o g ło wą k ręcił n a to ws zy s tk o , w s amo ch ó d ws iad ał i g n ał z p o wro tem n a
Zach ó d . Bo ju ż i o n s iły n ie miał. Przy wo ził s io s trzen icy p lu s zo weg o mis ia, k wiaty
n a g ro b ie matk i k ład ł i ty le g o wid zieli. Po d o b n o tam mu d o b rze s zło . Niewiele
mó wił d o s io s try , p o ro zu miewał s ię mo n o s y lab ami. Kied y s iad ali o b o k s ieb ie i tak
milczeli, to o d razu b y ło wid ać, że to ro d zeń s two . Tak i s am n ieo b ecn y wy raz twarzy .
Ch wilę s ied zieli, p o tem Pio trek k lep ał s ię p o k o lan ach i rzu cał s zy b k ie:
– Na mn ie czas , mu s zę ju ż d o s ieb ie.
I ty le. Bez p o żeg n ań , b ez cału s ó w n a d ro g ę. Tak wid o czn ie mu s i b y ć.

Przy s zed ł wrzes ień , ro zp o czął s ię s y ren ami n a zn ak k o lejn ej ro czn icy wo jen n ej.
Z p o b lis k ich zak ład ó w wy ło o d ran a, b o n ajp ierw ro b ili p ró b y wy cia, a p o tem to ju ż
wy li n ap rawd ę. Częś ć o s ó b s tawała, o czy im s ię s zk liły i ty lk o wzd y ch ali: „M ó j
Bo że, co ten n aró d p rzecierp iał, czeg o ten n aró d n ie d o ś wiad czy ł”. Ale ju ż teraz
b ęd zie d o b rze, teraz ju ż my p o k ażemy ws zy s tk im. J ak tran s fo rmacja, to n a całeg o .
J o lan ta miała wy jech ać n a k ilk a d n i d o ro d zin y męża. Żeb y o d p o cząć, lep iej
p o zn ać s ię z teś ciami, p rzy jaźn ie z in n y mi matk ami zad zierzg n ąć. Nie wied ziała
jes zcze o p lan ie An d rzeja, żeb y wy p ro wad zić s ię z Wars zawy , ale n iezależn ie o d
ws zy s tk ieg o d o b rze b y ło n a ś wieże p o wietrze z d zieck iem wy jech ać. Tak
w p o rad n ik ach rad zą. We ws zy s tk ich p rzy ch o d n iach . Do d atk o wo mąż liczy ł n a to , że
jeg o ro d zin a p o s tawi żo n ę d o p io n u , wy tres u je ją n ieco . Bo o b ro b ić tam trzeb a p o le,
las y , łąk i, o b o rę i p rzy k u ch n i p o ch o d zić. Nie ma, że b rak u je s iły , p rzy p racy
czło wiek n ie my ś li, n ie ma żad n y ch reflek s ji i d lateg o jes t tak i s zczęś liwy . Kied y
s ty ran y . J ak małe d zieck o wtu lo n e w ramio n a matk i.
– O czy m ja b ęd ę z two ją ro d zin ą g ad ać?
– J o lu ch n a, n ie wy my ś laj. O ty m, co i z two ją ro d zin ą mas z d o ro zmo wy .
– J a n ie mam ro d zin y .
– Daj s p o k ó j. Cio tk i, wu jk o wie, s try jk o wie. Cała k o lek cja, zaws ze g d zieś jacy ś
s ą. I zo b aczy s z, p o jes z s o b ie zd ro weg o , p ó l zo b aczy s z łan y . Do b rze ci b ęd zie.
Kied y An d rzej zaczął n ieźle zarab iać, złap ał wiatr w żag le. Zak u p ił k o mp let
d żin s o wy i u farb o wał k o ń có wk i wło s ó w. Na b lo n d . J eg o k ro k s tał s ię b ard ziej
s p ręży s ty , u ś miech b ard ziej s zelmo ws k i. Po trafił p o d n ieś ć zn ien ack a żo n ę
z có reczk ą i zato czy ć n imi k o ło n ad d y wan em.
– Daj s p o k ó j, co ty ro b is z? – k rzy czała J o lk a, n awet tro ch ę ro zb awio n a.
– Trzy mam w g arś ci s wo ją ro d zin ę. M am ją p rzy s o b ie. M am to , co zaws ze
ch ciałem mieć.

Bo An d rzej n ajb ard ziej n a ś wiecie u wielb iał s ied zieć p rzy zas tawio n y m s to le
i ro zmawiać z n ajb liżs zy mi. Og n is k o ro zp alić n a p o wietrzu , mu zy czk ę ro zk ręcić
z rad ia s amo ch o d o weg o , zatań czy ć. Do b rze ży ć i w ży ciu p iln o wać zas ad y
o g ran iczo n eg o zau fan ia d o s cen u p io rn y ch . W o g ó le s o b ie n imi n ie zajmo wać
g ło wy , ty lk o cies zy ć s ię ch wilą. Cies zy ć s ię ład n ą p o g o d ą p rześ witu jącą ran o p rzez
firan k i. Świeży m p ieczy wem z ch ru p iącą s k ó rk ą i mas łem, k tó re ro zs maro wu je s ię p o
jeg o b iały m p u ch u .
J es teś my tu p o to , ab y ży ć i s p ęd zać czas z in n y mi, p o d o b n y mi d o n as .
An d rzej k u p ił zło ty łań cu s zek , k tó reg o k ó łeczk a wczep iały s ię we wło s y n a
k latce p iers io wej. By ł d o b ry m, s zczęś liwy m czło wiek iem ro b iący m lewe in teres y d la
d o b ra n ajb liżs zy ch . W n ied ziele n a ms zę ch ętn ie ch o d ził i n ieś miało zaczął
n amawiać żo n ę n a d ru g ie d zieck o .
– J o lu ch n a, teraz b y ch ło p ca mieć, co ? Ub ran k a tak ie ład n e w Niemczech
wid ziałem, tak ie malu tk ie jak d la lalk i. Co raz lep iej h an d el id zie, o d ło ży my co ś ,
wy jed ziemy z Żeran ia, wy jed ziemy n a wczas y z d ala o d s ąs ied zk ich d źwięk ó w, o d
s zmaty czy s zczącej s ch o d y o b o k win d y . Więc?
Naleg ał, żeb y p o jech ali d o jeg o ro d zin y ju ż, teraz, zaraz. Ułań s k a fan tazja, p ak u j
s ię, k o ch an ie. J ed ziemy !
Przy jech ali więc p ewn eg o wieczo ra p o d M rąg o wo , o b ład o wan i rzeczami, b o to
teraz n ad es zła ep o k a s zalo n eg o n ad miaru p rzed mio tó w. Na p o ciech ę za p o p rzed n ie
czas y , k u o g ó ln ej ch ęci g ro mad zen ia i p o s iad an ia. By ły więc p rezen ty , jak ieś
d u p erele p o u p y ch an e w to rb ach , rek lamó wk ach , ek s p lo zja d o b ro b y tu . A p atrzcie n a
ws i, a d ziwu jcie s ię, jak my z mias ta n a b o g ato , a p o d ziwiajcie, ile my tu mamy
z p ań s k ieg o s to łu o k ru ch ó w. I d la was s ię zn ajd ą jak ie o d łamk i lu k s u s o we.
Cmo k i, o b jęcia, u jad an ie p s a. „Ło jezu s ie p rzen ajś więts zy , k to d o n as p rzy jech ał?
O matu ch n o , ile teg o n azwo zili, a p o co to , n a co i k o mu p o trzeb n e? No d ajcie to ,
s ch o wać n ależy ”. Najlep iej d o s wo jeg o p o k o ju , żeb y n ik t n ie wziął. I s ię te
czek o lad y , te k remy zo s tawi n a d o le s zafy . Nic s ię n ie zje, n ic n ie wy s maru je, b o
s zk o d a. Do tru mn y s ię wło ży , p rzetermin o wan e, tward e i ś mierd zące. Ty le z teg o
Zach o d u b ęd zie p o ży tk u . Stary m n ie wy tłu maczy s z, a g d zie tam. On i p o o b o zach , n a
tu łaczce, u ciek ając p rzed k o lb ą k arab in u , b ru d zza p azn o k cia n a o b iad g o to wali. On i
w k ry jó wk ach s ię s zn u ró wk ą o d b u ta p ięć lat b awili, więc im n ie mó w o zb y tk ach .
Wo jn a b ęd zie, ws zy s tk o s ię p rzy d a. W wó r s ię zawin ie d o b ro b y t i p rzek u p i w razie
czeg o ws zy s tk ich n a d ro d ze.
– Ale mamu ś , teraz n o we czas y s ą, ju ż teraz we wo ln y m k raju mies zk amy .
– Wo ln y m? Nie p o u czaj s tars zy ch ! J a te was ze wo ln o ś ci zn am.
Na ś ro d k u p o d wó rk a s tał s tó ł n ak ry ty ceratą, z p o k ro jo n y m ch leb em. I wó d eczk ą.
J es t wó d eczk a, jes t ro d zin a, jes t wo k ó ł flach y ży cie całe, co ju ż n iejed n o k o ło
zato czy ło . J ad wig a z rąk d o rąk p rzech o d ziła, jak relik wia za ży cia. Każd y ją p o
p alu s zk ach cało wał, p o g łó wce g łas k ał, że aż J o lan ta zazd ro ś ciła. Ty le g łas k ó w, i to
n a jed en raz. Dzieck o , d zieck o , d ziecin a. Przy s tro jo n a w n iemieck ie falb an k i i tiu le,
jak laleczk a z p o rcelan y . Nas z s k arb ik .
Po d wieczó r ws zy s cy s ię p o ch lali. Wy ch y liła też jed en k ielis zek J o la. Nie ch ciała
p rzy o b cy ch p ić zb y t wiele, n ie zn io s łab y p lo tek . Bard zo s ię p iln o wała, żeb y b y ć
n o rmaln ą, jed n o u p icie s ię zep s u ło b y cały p lan .
Cio tk a jej mó wiła, że p icie n a lak tacje d o b re, ale o n a ju ż d awn o d zieck a n ie
k armiła, b o i p o co . An d rzej p rzy wió zł w p u s zk ach więk s zy ch n iż telewizo r mlek a
w p ro s zk u . Zag ran iczn e, zd ro we, całe w witamin ach . Ro s ło d zieck o jak n a d ro żd żach ,
n ap o mp o wan e zach o d n im d o b ro b y tem. Du mn ie wy s tawało z wó zeczk a i u ś miech ało
s ię b ezzęb n ie. „Ciu ciu ciu ”, wu jk o wie b ły s k ali zło ty m zęb em n ad d ziecin ą i lu zo wali
k rawaty , b o im s ię zro b iło d u s zn o o d s p iry tu s u . „To mo że zatań czy my ?”
„Zatań czmy !”
J u ż s ię k u rz wezb rał n a k lep is k u , wu jek złap ał J o lan tę w p as ie i p rzeb ieg ł z n ią aż
d o s ameg o p ło ta. Szczęś cie b y ło n iep o jęte, b o An d rzej k as eciak a p rzy wió zł ro d zin ie
w p rezen cie i teraz wy g ry wać mo g ła n o win k i p o ls k iej fo n o g rafii, czy li mu zy k ę
ch o d n ik o wą. Zes p o ły s mu tn o rzęp o liły Białego misia, a p o twarzach ro zan ielo n y ch
g o ś ci to czy ły s ię łzy . Nad s o b ą p łak ali, n ad lo s em, n ad d ziewczy n ą, co
n ies zczęś liweg o mis ia tu liła w ramio n ach . J o lan ta n iezd arn ie d ep tała o b cas em cu d ze
s to p y i zap o min ała o b o ży m ś wiecie. Bo wieś an iels k a, wieś s iels k a n ie ma żad n y ch
p ro b lemó w. Nig d y . Ch leb w p iecu , k u rak b ez p ierza i wy d o jo n a k ro wa. Na p ło cie
p o wies zo n e g arn k i, a n a ramio n ach ch u s ta g o s p o d y n i zamiatająca p ro b lemy teg o
ś wiata. „Oj, d an a d an a”. M azu rs k ie o p o wieś ci, leg en d y , p rzemilczan e wo jen n e
h is to rie.
J o lan ta s p ała n a łó żk u p ełn y m p o d u s zek n ie jak k s iężn iczk a n a ziarn k u g ro ch u
czy Calin eczk a, ale jak p rawd ziwa k ró lo wa. Ran o p ajd y p o s maro wan e mas łem p ro s to
o d ś win i ciamk ała i g ło wę k ład ła n a ramien iu teś cio wej. A ta p rawiła to n em
p ers wazy jn y m i s tan o wczy m:
– Dzieck o k o ch an e, ty ś s iero ta, ciężk o ci n a ty m p ad o le. Weźta ro d zin ę i d o n as
zajeżd żajta. Przecie w ty m mieś cie to n ie d ać s ię ży cia. J a tam jed wab n y mi
p ielu ch ami n ie s zeleś ciłam, ale s wo je o s zczęd n o ś ci mam. Przy jed źcie d o n as n a
zaws ze, n a zo s tan ie. Bo ja o s zk o d liwo ś ci s to licy s wo je zd an ie mam i s p rzeczn a
b y łam p o s tęp o wan io m s y n a w k wes tii p rzep ro wad zk i. Bo g d zie Pan Bó g ws k aże
p alcem miejs ce n a ziemi, tam b u tem d iab eł n ie zak o p ie. Ch o ćb y s ię zes rał. I to , co s ię
tam u was wy rab ia – s k aran ie! An d rzejek o p o wiad ał, że jak ieś u rwis y latają
i s trzelają. By n ajmn iej n a wio s ce n iemo żliwo ś cią jes t p ro wad zan ie s ię w tak i s p o s ó b .
M afia, a jak a tam u n as mafia? Gen ek jak s ię s ch la, to lu b i u k raś ć g acie ze s zn u rk a i je
d o s tawu wrzu cić, o t i cała mafia. Całe k rad zieże. U n as b ezp ieczn ie i mik ro k limat d la
o d d ech u d zieck a id ealn y . To co , zo s tajecie?

J o lan ta s łó w teś cio wej s łu ch ała z u wag ą, zah ip n o ty zo wan a d ło n ią s p o czy wającą n a
g ło wie. M y ś lała o u cieczce, ach , my ś lała. Dzień i n o c, co raz częś ciej. Ale że tu , n a
p o la i d o d rewn ian y ch ch ału p ? A g d zie k o min y , g d zie n ag łe h amo wan ia
s amo ch o d ó w, k łó tn ie w s k lep ie i k o lejk i n a b azarze? Gd zie Wis ła z zap ach em tak
cierp k im, że aż w u s tach s mak zo s taje. Gd zie Pałac o b leczo n y fo lią p rzeciwp o żaro wą
lś n i w o b ło k ach jak rak ieta k o s miczn a? J o lan ta s ama ju ż n ie wied ziała, co s ercu
b lis k ie, a co zad aje mu b ó l.
Wieczo rem p o s zła za s to d o łę i d zies ięć d łu g ich min u t wd y ch ała w zad u mie
b u tap ren .
Zan im p o p atrzy n a ś wiat o czami cieles n y mi, mu s i p o zn ać włas n e u czu cia.

Nie wolno z nią rozmawiać o świetle


Zanim popatrzy oczami cielesnymi
Musi poznać własne uczucia

Przy s zed ł czas p o wro tu . Samo ch ó d zn o wu załad o wan y . Cały ś win iak zawin ięty
w k o c, k o p y jajek (żad n e n ie d o jech ało w cało ś ci), wres zcie laleczk i z włó czk i d la
d zid zi. U b ramy s tali i mach ali, d o zo b aczen ia, k o ch an i, d o k o lejn y ch ws p ó ln y ch
ch wil. Po k ilk u g o d zin ach n a h o ry zo n cie zamajaczy ł h o tel M arrio tt. Wres zcie
u k o ń czo n y , cu d o wn y jak z p o cztó wk i. Jaka piękna jest Warszawa, Warszawa naszych snów,
zawsze dumna, zawsze prawa, wie o tym cały świat. Aż w k o ń cu jes t – k o min jak latarn ia
mo rs k a. J es teś my w d o mu .

W p aźd ziern ik u zmarł p an Stefan . Kied y s p ło n ęła jeg o b u d k a, n ie mó g ł s o b ie zn aleźć


miejs ca n a o s ied lu . W d n iu ś mierci wid zian y b y ł w s tarej k amien icy , p u k ał d o d rzwi
i p ro s ił o p racę. „Czy mają p ań s two co ś d o p o p iln o wan ia? Czy mają p ań s two co ś d o
zro b ien ia?” Nik t n ic n ie miał i n ik o g o n ie b y ło w d o mu . Wró cił więc d o s ieb ie,
u s iad ł w fo telu i u marł. Po licję zawiad o mił d o zo rca. Sk ąd wied ział, że n as tąp iła
ś mierć? Sk ąd o n ws zy s tk o wied ział?
W p aźd ziern ik u p rzy s zed ł też s zary d y m. Po jawiał s ię o ś wicie n a b rzeg u rzek i
i ru s zał w k ieru n k u To ru ń s k iej. Zas n u wał o k n a, zaczad zał u my s ły . M ętn iał o d n ieg o
wzro k , d rżące ręce u p u s zczały k lu cze n a wy cieraczk i, g u b iły d o p iero co zak u p io n e
ziemn iak i. Tłu k ły zas tawy , wy lewały wrzątek n a s to p y .
Z wielk ich g aró w wy laty wały k łęb y p ary p rzen ik ającej s k ó rę. J o lan ta u s zy ła
g ru b e zas ło n y , p rzez k tó re n ie p rzech o d ził p ro mień ś wiatła an i zap ach mg ły . Zap ach
co raz b ard ziej g n ijący ch liś ci.
W telewizo rze mo żn a b y ło o g ląd ać k o lejn e p rzy g o d y Ku lfo n a i żab y M o n ik i.
Ws zy s tk ie d zieci ch ciały b y ć tak ie jak o n e. Ran o Ku lfo n , p o p o łu d n iu Kas zp iro ws k i,
a wieczo rem amery k ań s k ie fab u ły . A w p rzerwach międ zy p ro g ramami rek lama filmu
Pretty Woman. Cu d o wn a p rzemian a p o n iżan ej k o b iety w k o b ietę n iezależn ą. Wk ró tce n a
ek ran ach k in . J o lan ta s p o jrzała tęs k n ie w s tro n ę męża.
– Zab ierz mn ie d o k in a, ch o d źmy n a p retty film.
– J u tro jad ę d o Niemiec, wracam we wto rek . Od d am to war i mo g ę, g en eraln ie,
p ó jś ć. Ale co z d zieck iem?
– M o że d o s ąs iad k i alb o p łatn ą o p iek ę s ię weźmie?
– To ty , k o b ieto , p o my ś l o ty m i załatw. Dla mn ie jes teś n ajważn iejs za, ch cę
cies zy ć s ię twy m s zczęś ciem, o ty m b o wiem ś p iewają p io s en k arze w p io s en k ach .
J o lu .

Ale p rzy s zed ł n o wy d zień i ws zy s tk ie p lan y mu s iały iś ć d o p o czek aln i. Bo o to d o


o b ro tn eg o , as p iru jąceg o b izn es men a zap u k ał tak i jed en . Nib y k o leg a, p rzy jaźn ie
n as tawio n y , ale w s ercu g ran at i o s try n ó ż. M iał wiele p y tań : k o mu to war En d rju (tak
g o p o an g iels k u , d la zmy łk i, n azy wał) d o s tarcza, g d zie jeźd zi, k tó ry m p rzejś ciem,
a co o n z teg o ma i co mó g łb y mieć. Oraz: czeg o mieć n ie b ęd zie, jeś li częś ci
zaro b io n ej k as y n ie o d d a. O, tu lis ta d eficy tó w b y ła s p o ra. Bo w razie o d mo wy
ws p ó ln y ch in teres ó w An d rzejo wi zab rak n ie p alcó w u rąk , b y ć mo że ró wn ież in n y ch
częś ci ciała – s y tu acja jes t ro zwo jo wa. I jes zcze ro d zin y , mies zk an ia w cało ś ci – b o
s p alo n e to jak b y u b y tek . Samo ch o d u mieć n ie b ęd zie, ale i ro d zin y d als zej, b o ad res
mamu s i zn an y i w k ajecie zan o to wan y . Tak a to b y ła n ie d o o d rzu cen ia o ferta i żad n e
n eg o cjacje czy p ro mo cje n ie wch o d ziły w g rę.
Należało ws tąp ić d o n o wo two rząceg o s ię Pań s twa Po d ziemn eg o Wo ln ej Po ls k i.
M u n d u r n a włas n ą ręk ę: s k ó ra i b u t w s zp ic. Przy s ięg ą miała b y ć u ro czy s ta wizy ta
u g łó wn o d o wo d ząceg o , co p o d o b n o z s ameg o Wo ło min a p o ch o d zi i twierd zi, że s ię
z An d rzejem zn a o d p o d s tawó wk i. „M ó wi, żeś cie k o led zy b lis cy , jak z wo js k a czy
in n eg o wy g n an ia. Dziad s ię n azy wa czy Ku zy n , to n ie ma zn aczen ia w tej o p o wieś ci.
Dla cieb ie Szef, i ty le. Przelewy b ez p arag o n u b ezp o ś red n io d o rąk włas n y ch p ro s imy
p rzek azy wać. Nie u zn ajemy o p ó źn ień , ch o ró b an i wy p ad k ó w lo s o wy ch , b o
wy p ad k iem lo s o wy m to mo żemy b y ć my . Ah a, d o to waru z Niemiec g ratis b ęd ą
d o d awan e n ark o ty k i, ale o ty m n ik t n ie mu s i wied zieć, a ju ż n ajb ard ziej ty . Więc:
miejs ce tak ie a tak ie, n a tak iej a tak iej Stras s e d o s p o ty k an ia s ię o u mó wio n ej
g o d zin ie. W p u d ełk ach o d h erb aty k o k ain a, amfetamin a i maś ć n a h emo ro id y
p rzek azy wan e b ęd zie. To n ara, to b aju b aj. I n ie k o mb in u j n ic z p s ami, b o p rzecież
wiemy , b rach u , g d zie mies zk as z. Przecież my ws zy s tk o wiemy ”.
Z telewizo ra p ły n ęła p io s en k a o n ies fo rn y m Ku lfo n ie, a J o lan ta o cierała łzy
ręk awem s wetra i b łag ała męża, ab y w n ic s ię n ie p ak o wał. Blad y mąż p alił p ap iero s a
p rzy s to le i p ro s ił o wó d k ę. I teraz co , jak o n ws p ó ln ik o wi p o wie, że ich s p ó łk a
p rzech o d zi w ręce s k arb u p ry watn eg o ? An d rzej mafio s o – p rzecież n ie tak miało
wy g ląd ać ży cie zwy k łeg o h y d rau lik a d ążąceg o jed y n ie d o s p o k o ju i lep s zeg o
s amo ch o d u .
Dzieck o . Czy o czy s łu żą ty lk o d o p łak an ia, czy mo że też d o p rzy g ląd an ia s ię
ży ciu u b ran emu w ciu s zk i ze s to is k a w Remb erto wie?
„Świecie, ś wiecie, ja tak b ard zo czeg o ś p rag n ę. Ale czeg o ? Sama n ie wiem. Uciec
o d tej p u s tk i, u ciec n aty ch mias t”.
Có rk a p łak ała w s ąs ied n im p o k o ju , a n a k u ch en ce p y rk o tała zu p a. Żo n a
b ezwied n ie wk rajała d o n iej s wo je d ło n ie, b o p rzecież i tak zaraz k to ś p rzy jed zie i ją
zab ije. M y ś lała ju ż ty lk o o u cieczce. Bała s ię s amej s ieb ie i ws zy s tk ich n ao k o ło .
Uk ry ła s ię w to alecie i n erwo wo g łas k ała p o g ło wie. J ak zas zczu te zwierzątk o , k tó re
cały czas wy jmo wan e jes t z k latk i i s ztu rch an e p o d b o k i. M ała n o rk a wy s tawian a n a
o s tre ś wiatło d n ia, p rzez k tó re zmn iejs zają s ię jej źren ice i zaczy n a ciąży ć g ło wa.

A po kolacji
Po kolacji
Skórka chlebka
Pod kołderkę
I ciam ciam
Zbita butelka
Pod kołderkę
I chrup chrup

J ad wig a s k o ń czy ła p ó ł ro k u . J o lan ta miała p rawie d ziewiętn aś cie lat i czu ła s ię


g łu p s za o d s wo jej có rk i. Tamta p rzy n ajmn iej wied ziała, jak reag o wać n a ś wiat. Kied y
ch ciała jeś ć lu b p ić, to p o p ro s tu p łak ała. Nie mu s iała wd awać s ię w s zczeg ó ły . Kied y
J o lan ta czeg o ś ch ciała, to … zaraz, a czeg o właś ciwie ch ciała J o lan ta?
– Czeg o ty ch ces z, d ziewczy n o , p rzes tań s ię mazg aić i zwy czajn ie mó w! Przecież
ja d la cieb ie ws zy s tk o ro b ię, p rzecież zo b acz, jak flak i wy p ru wam. M ó w!
– Ch cę, ja ch ciałab y m, zaws ze ch ciałam, d o b rze jes t czeg o ś ch cieć.
– I d la d zieciak a jeżd żę z to warem, żeb y w ży ciu mu b y ło lep iej n iż n am. J ak
b ęd zie trzeb a, to i całą mafię ro zwalę d la was , s ły s zy s z? Ty lk o mi p o wied z, czeg o ty
ch ces z? J a to zro b ię, ty lk o mó w!
– M y ś lałam o p s ie, żeb y wziąć d o d o mu p s a, k tó ry b y mn ie b ro n ił. Owczark a,
b ern ard y n a, wy żła. Wielk ieg o p s a. Alb o małeg o , ale mo jeg o .
– J es zcze p s a tu b rak u je! No d aj s p o k ó j, n ie b ąd ź d zieck o . Kto b ęd zie z n im
wy ch o d ził, k to s p rzątał s ierś ć p rzy k lejającą s ię d o s k ó ry n a zaws ze? Kto w o czy p s ie
b ęd zie p atrzy ł i p rzy rzek ał ws zy s tk o , czeg o s o b ie k u n d el zaży czy ? M an ip u lan tk a!
Pies to wy rzu t s u mien ia, a ja wy rzu tó w żad n y ch n ie mam. Pracu ję, czy ty wies z, co to
zn aczy p raca, b o ch y b a n ie wies z. Ży ły n ab rzmiałe w b icep s ie p o d k o s zu lą o p o co n ą,
g ard ło s p ętan e ao rtą, b ez mo żliwo ś ci p rzep u s zczan ia p o wietrza. Hek to litry wó d y ,
całe s tru mien ie, ab y u g as ić melan ch o lię. Ab y s p alić s o b ie o czy o d ś ro d k a i n a n ic
ju ż n ie p atrzeć, a g łó wn ie n a ten ś wiat. Ko b ito !
Op o wieść męża Jo la n ty, czło wieka p ra co witeg o

Ja chyba oszaleję! Jeszcze pies potrzebny, nie wiem po co i komu. Rozumiem, że zwierzę miła rzecz. Sam na
wsi zawsze miałem jakiegoś na łańcuchu, Bobika, Reksia. Różnych. Umierały, to brało się nowego. Ale to
jednak robota jest, z takim psem. Ugotować trzeba, wody dolać. A jak zachoruje? To do lekarza trzeba
iść, a to pieniądze kosztuje. I ciekawe, kto ma te pieniądze dać? Oczywiście ja. Nie wiem skąd, bo sobie żyły
wypruwam. Ale nikt na to nie zwraca uwagi, nikt w ogóle tego nie zauważa.
Ogólnie kocham rodzinę i chcę zawsze jej dobra. Zawsze, jak tylko trzeba, to robię. Załatwiam, wożę,
pomagam. Tak mnie matka nauczyła i taki już jestem, no niestety. Nigdy bym na kobietę ręki nie podniósł,
nigdy bym pijanego nie okradł. Jak teraz w bloku mieszkam, to też do sąsiadów zawsze zajrzę, pogadam.
Jestem człowiekiem kontaktowym i to mi się w nowej pracy bardzo przydaje. Takie są czasy, że każdy
zarabia, jak potrafi. Po co zaraz krytykować, kłody pod nogi… ale o czym to ja? No właśnie! Czasami mi
się wydaje, że żona zupełnie nie rozumie moich potrzeb, że mężczyzna musi mieć jakieś tam swoje, prawda,
życie. I tak przecież cały jest dla rodziny, dla rodziny to ja wszystko.
Życie ryzykuję, zdrowie niszczę. Ale nie skarżę się, Boga chwalę i dziękuję Mu za możliwości. Żony swej
nie opuszczę, nigdy, bo tak jej przysięgałem, a przysięga dla mnie święta. Żona ma takie różne wahania,
ojciec od rodziny odszedł, to ona myśli, że i ja odejdę. Tłumaczę, żeby się nie bała, że ja to nie on. „Nie
jestem twoim ojcem”, mówię. Ale ona kiwa tylko głową i wie swoje. Co mam zrobić, żeby uwierzyła w moje
intencje dobre? I że będziemy zawsze razem, jako rodzina. Że będziemy mieć więcej dzieci i własny dom. Bo
tu, w mieście, na tym Żeraniu, jest złe powietrze. Czasem sobie myślę, że ona taka nerwowa przez ten
komin. Nie wiadomo, czym oni tam w piecach palą, jakimś Czarnobylem może. A poza tym, jak ona na
niego patrzy! Jak na jakiś cud świata. Kiedyś przesiedziała całą noc na parapecie i twierdziła, że na
kominie jest jej matka i mruga do niej światełkami. Ja tam jestem zwyczajnym facetem, nie rozumiem
biologii kobiety i takie zachowanie wydaje mi się dziwne. Nigdy już o tym nie rozmawialiśmy, ale ona dalej
patrzyła na ten komin.
Zamontowałem żaluzje, żeby nie kusiło. Ile pieniędzy na to poszło! Myślałem, że kiedy zasłonię te
widoki, to będzie po problemie. Ale gdzie tam. Zaczęła wychodzić z domu i krążyć z wózkiem po okolicy.
Dziecka zapominała, a może je chciała porzucić? Boże święty, dzieciobójczyni! Nie, nie mogę tak myśleć,
przecież ją kocham. Chciałbym mieć normalną rodzinę, nierzucający się w oczy dom, gdzie każdy zna
swoje miejsce i robi tak, żeby wszystkim było dobrze. Wieczorem telewizja, po telewizji spanie, a rano do
pracy. Normalnie. Bez jakichś problemów na wyrost, wydumanych, sztucznych.
Zakochałem się w Jolancie od pierwszego wejrzenia i chciałbym z nią pojechać gdzieś na wakacje,
świata trochę zwiedzić. Tylko tyle. I żeby nasza córeczka była zdrowa.
A J o la jad ła k o ń có wk i s wo ich wło s ó w i waży ła mo że p ięć k ilo . Su k ien k a wis iała n a
ramio n ach s k ry wający ch g ło wę, a w n iej s p ło s zo n e s p o jrzen ie tch ó rzo fretk i czy
in n eg o g ry zo n ia, co mu k to ś n ad ep n ął n a o g o n i u n iemo żliwił u cieczk ę. I trwa
w zaczajen iu n iczy m żo łn ierz n a ch wilę p rzed o d d an iem s trzału . Trwa, ale n ie p amięta
ju ż, d o k o g o i d laczeg o b ęd zie s trzelał.
Bu d ziła s ię w n o cy i s tawała n a b alk o n ie. Uczu cia p o zy ty wn e wzg lęd em
p rzy s zło ś ci ch wiały s ię co raz b ard ziej, jak ró ży k wiat n a wietrze ży cia. Ró ży k wiat,
ach . Nie zo s tało ju ż n ic miłeg o d o p o my ś len ia, s p is miły ch temató w s k o ń czy ł s ię
wraz z n ad ejś ciem d o ro s łeg o ży cia.
Smu tk i waliły ry k o s zetem p o p o liczk ach , a jak to s ię czło wiek mu s i n ap iąć
w s o b ie, ab y p rzy jąć k o lejn y cio s . Ile to czło wiek mu s i mieć w s o b ie zad zio rn o ś ci,
ab y to wy trzy mać. „J es tem b ard zo s zczęś liwa, jes tem tak d o b ra, że s ama n ie wiem, n a
ile ju ż n ag ró d w ży ciu zas łu ży łam”.
J u ż n awet n ie mu s iała p ić. J u ż p rzes tała wy g rażać ws zy s tk im n ao k o ło
i p rzemawiać n iczy m z mó wn icy . Ch łó d zamrażał k ażd y s k rawek jej s k ó ry , ro zs zerzał
p o ry , wy cis k ał mro źn e łzy . Stała i p atrzy ła w n ieb o n ad mias tem jak u więzio n a
k s iężn iczk a, k tó rej n ik t n ie jes t w s tan ie o d p iło wać k ajd an . I zaczy n ała wted y
wg ry zać s ię w n ad g ars tek , o czy trzeć aż d o zawiro wan ia, n ieb ezp ieczn ie b alan s o wać
n a b arierce. W czas ie jed n eg o z tak ich tań có w zo b aczy ła d o zo rcę. Stał p o d jej o k n em
i zad zierał g ło wę. By ł jak s zk arad n y an io ł s tró ż, k tó ry p o jawia s ię ws zęd zie tam,
g d zie g o n ie o czek u ją. J es t, o b s erwu je. Patrzy p ro s to w o czy , mo że n awet zn a my ś li
d ziewczy n y .
Na d ru g i d zień k u p iła s o b ie p lu s zo weg o p ies k a. M o g ła to zro b ić b ez o b aw, b o
wy g ląd ał jak zab awk a d la jej d zieck a.
„Ty mn ie b ęd zies z, p ies k u , b ro n ił. Pan k rack u k o ch an y , o b iecaj b ro n ić mn ie aż d o
ś mierci!”

W p o ło wie p aźd ziern ik a, k ied y ziemia n ad al p ach n iała d y mem z p ó l i co raz b ard ziej
zg n iły mi liś ćmi, An d rzej p o raz p ierws zy s p o tk ał s wo jeg o n o weg o s zefa. J ech ał n a
b azar Ró ży ck ieg o , zawo ził to war z n o wej d o s tawy . Kied y ju ż miał o d jeżd żać
z Brzes k iej, p o d s zed ł d o n ieg o n iewy s o k i czło wiek .
– J es teś wzy wan y .
I zab rzmiało to tro ch ę p o k ró lews k u , ale i tro ch ę jak wy ro k . An d rzejo wi k o ś ci
p rzy k leiły s ię d o u b ran ia, cały zes zty wn iał. Zerk n ął za ramię, g d zie s tał wielk i,
wielk i wó z. A w ty m wielk im, wielk im wo zie z p rzy ciemn ian y mi s zy b ami s ied ział
wielk i, wielk i b y s io r, led wo mies zczący s ię w k ab in ie. Wy s zed ł i wład czy m ru ch em
o two rzy ł ty ln e d rzwi. Zap ras zający m g es tem ws k azał s ied zen ie. Nie b y ło rad y ,
ch rzes t b o jo wy , n ie ru rk a z k remem. Ro zmo wa n ie trwała d łu g o , b o s p rawa
k o n k retn a, n ie ma s ię n ad czy m ro zwo d zić. Zab ran o ws zy s tk ie p ien iąd ze, k tó re
An d rzej miał p rzy s o b ie. I jes zcze zeg arek z melo d y jk ami, jak o n ap iwek . Na k o n iec
d o s tał k o p a w ty łek i rad ę ży cio wą, ab y n a d ru g i raz mieć więcej p ien ięd zy i b y ć
p u n k tu aln ie n a miejs cu . Ot, zwy k łe n eg o cjacje z p raco d awcą.
Po ty m zd arzen iu p ił d wa d n i. Bu d ził s ię d o to alety , p o czy m wracał d o łó żk a.
A p o tem ws tawał i p ił. Sam, b ez s ło wa, z zaciś n ięty mi u s tami. J o lan ta zas tan awiała
s ię, czy mu te u s ta n ie p ęk n ą. Czy mu te p o liczk i n ie u ciek n ą d o czas zk i. Ch o d ziła d o
s k lep u p o wó d k ę i s tawiała ją n a s to le tak , jak to ro b ią k o b iety n a cały m ś wiecie. On e
wied zą, że is tn ieje p ewn a ciąg ło ś ć h is to ry czn a i że jes t o n a o p arta właś n ie n a wó d ce.
Co k ilk a d n i p u k ała d o n iej s ąs iad k a. Czemu J o la n ie zach o d zi d o n iej n a s ean s e.
– Nied ziela d ziś , p o wtó rk a z Ko n g res o wej, jak w czerwcu b y ł i u zd rawiał. Ch o d ź,
d zieck o , b o zn o wu tak ie mark o tn e ch o d zis z. Bierz d zieciak a i ch o d ź.
Tu s ąs iad k a zap u s zczała o b o wiązk o weg o żu rawia d o wn ętrza mies zk an ia, g d zie
mąż w g aciach zwis ał n a tab o recie n ieo g o lo n ą twarzą p ro s to w k ielis zek . Ścis zała
g ło s :
– Na co ci te wid o k i n ieciek awe, ch o d ź, cias ta n aro b ię i p o o g ląd amy .
Nap ro mien iu jes z s ię tro ch ę, d o b rze ci to zro b i. Od razu wes els za b ęd zies z.
Po d ło k ieć ją b rała, p ro wad ziła w s tro n ę win d y , n acis k ała g u ziczek z cy ferk ą
i d alejże jech ać. Od wied zać s ię. „Ży cie jes t zb y t k ró tk ie n a s mu tk ie”, mąż s ąs iad k i
lu b ił s o b ie p o żarto wać. M iał n a k as ecie k awały M as ztals k ich i k ab aret Tey . Przewijał
taś mę raz za razem i p ęk ał ze ś miech u . Taś ma wk ręcała s ię w mag n eto fo n , trzeb a b y ło
ro zk ręcać o b u d o wę malu tk im ś ru b o k rętem lu b cien k im o s trzem n o ży czek i k leić.
Cało ś ć p rzewijała s ię g o d zin ami. Ab y zn aleźć u lu b io n y frag men t, b rało s ię o łó wek
i p rzewijało ręczn ie. Kręciło k o ło wro tk i, n iczy m b u d d y js k im mły n k iem.
Sąs iad b awił s ię ży ciem, n a s iłę i w d es p erack im p ęd zie, ale s ię b awił. Zn ał n a
p amięć co lep s ze k awałk i i recy to wał je J o li. Nie g n iewał s ię, jeś li n ik t s ię n ie ś miał.
Czas em zap ad ał w d rzemk ę, b o p o ws zczep ien iu b ajp as ó w b y ł o s łab io n y . Nie mó g ł
za wiele ro b ić, n awet zd jąć p rzetwo ró w z p ó łk i. Bawił s ię więc w cis zy i w s o b ie
s amy m, p rzek o n an y , że w ten s p o s ó b p rzech y trzy s wo je ciało . Kazan o mu leżeć,
reg u larn ie o d d y ch ać i mo d lić s ię, żeb y ws zy s tk o d ziałało , jak n ależy . Sąs iad k a n ie
mo g ła ś cierp ieć teg o wy leg iwan ia s ię, tej ch o ro b y d o k o ń ca ży cia. Stęk an ia. I ch o ć
mu ws p ó łczu ła, to k ied y s ły s zała p o ran n e p rzek ręcan ia s ię z b o k u n a b o k , p rzeły k ała
ś lin ę. Ch ciało jej s ię k rzy czeć. J o lan ta, p atrząc n a s erco weg o s ąs iad a, wracała
my ś lami d o s wo jej u traco n ej ro d zin y . Po d p o wiek ami u k azy wała jej s ię matk a, leżała
p rzezięb io n a w łó żk u i wy p alała p ap iero s ami d ziu ry w k o łd rze. Sied ziała więc
J o lan ta w k ręg u zas tęp czej ro d zin y , o b o k n ib y -matk i i n ib y -o jca. Patrzy ła n a
cu d o wn e u zd ro wien ie ty ch lu d zi i cies zy ła s ię wraz z n imi. Ch ro my o d rzu cał k u le,
k ap rawy o twierał o czy , b ezp ło d n a wiła s ześ cio raczk i. Na s cen ie.

Jak tylko uwierzysz w kogoś


Kto cię ma uleczyć
To zaraz wszelkie siły stracisz
Tak pisali
W gazetach

Lu d zie o p ad ali n a k rzes ła, ciężk o d y s zeli, p o d trzy my wan i p rzez in n y ch , p o włó czy li
n o g ami p o s ch o d ach . Ciąg n ęli d o Kas zp iro ws k ieg o jak d o b o s k ieg o k o s mity , co
wy ląd o wał n iech cący wś ró d d zik ieg o lu d u i o d p raco wać mu s iał s wo ją p o my łk ę.
„Do tk n ąć g o , p rzy tu lić s ię d o s zo rs tk ieg o p o liczk a. Ob jąć teg o czło wiek a. Teg o
d o b reg o d u ch a ws zy s tk ich n as , Po lak ó w”.
Us ad o wio n a n a p u fie jak wań k a-ws tań k a, s ąs iad k a wzd y ch ała. Us łu żn ie
p o d ty k ała lan d ry n k i tej b id n ej d ziewu s zy n ie, s iero tce w p o d arty ch rajs to p ach .
„Gd zie b y to zap ro wad zić k ru s zy n ę, ab y jej s erce wy leczy li, g d zie tak i lek arz
p rzy jmu je, co lu d zk ie d u s ze u lecza? Ło j, co to za zły lo s czło wiek a wy k o ś lawia, że
ten ś lep n ie i p rzes taje zau ważać? Ło j”.
Na d ru g i d zień An d rzej d es p erack o wy my ś lił, że zas zy je s ię u ro d zin y n a k ilk a
d n i – mo że o n im zap o mn ą. I że żo n a z d zieck iem jad ą z n im, żeb y ich n ie n ach o d zili
g an g s terzy . Plan b y ł d o ś ć ch erlawy , d o ś ć n a s u ch o ty cierp iący , b o lu d zie z mias ta
n ie zap o min ają. J eg o k o leg a miał n awet tatu aż o tak iej treś ci, więc An d rzej n ap rawd ę
p o win ien to wied zieć.
Zan im zg arn ął majd an d o s amo ch o d u , a ro d zin a zd ąży ła zjech ać win d ą, o to czy ło
g o p ięciu i zap y tało , czy s ię wy b iera n a u rlo p . A jeś li tak , to g d zie, b o o n i ch ętn ie
d o łączą.
Paźd ziern ik mies iącem n ag ły ch wy jazd ó w. Ale w ro b o cie milej wid zian e s ą
n ad g o d zin y n iż n ies p o d ziewan e ab s en cje. Dlateg o też tak a rad a, ab y wró cić d o
mies zk an ia i czek ać n a d als ze p o lecen ia. J es zcze s ię wy rwało An d rzejo wi p y tan ie,
s k ąd wied zieli, że s ię zan o s i n a wy jazd . Oh o , n a to jes t g o to wa k o lejn a mak s y ma:
lu d zie z mias ta wied zą ws zy s tk o . „Dzięk u jemy , d o zo b aczen ia”.
Czy li p u łap k a. Sy tu acja b ez wy jś cia i p aran o ja, b o g d zie An d rzej p o s tawi k ro k ,
tam czu je n a s o b ie wzro k lu d zi. Id zie p o fajk i d o o s ied lo weg o , a k as jerk a p atrzy n a
n ieg o p o d ejrzliwie. Id zie z d zieck iem, z wó zeczk iem, tiu tiu , d o p ark u , a k rzak i
p o s tać g an g u p rzy b ierają. Po to war za g ran icę jed zie i p rzez cztery s ta k ilo metró w ma
za s o b ą o g o n . J es zcze ch wila, a d o k ib la wejd ą i d o łó żk a s ię wep ch ają. J o lan ta
zas ło n iła s zczeln ie o k n a żalu zjami, k tó re An d rzej k azał zamo n to wać. M y k i n ic n ie
wid ać. Sied zieli więc w ciemn o ś ci i liczy li p ien iąd ze z p awlacza. Do lary z k an to ru ,
n iemieck ie mark i. Ach t u n d d rajcy ś , zwai u n d zech tcy ś . Ran y b o s k ie, wy jech ać
i zn ik n ąć, k as ą n ap ch ać p o liczk i, k ies zen ie i zwiewać!
Za o k n ami h u czał wiatr, zacin ał d es zcz. Paro wał Kan ał Żerań s k i i s k rap lał s ię n a
o k o liczn e b ark i. Po s ch o d ach d o ś lu zy s ię s ch o d ziło , s to p y led wo mieś ciły s ię n a
s to p n iach . Liś cie g ro mad ziły s ię w k ażd y m o d p ły wie ry n n y i zaty k ały je aż d o
b u lg o tu zg ro mad zo n eg o w ru rze b ło ta. Ry n n y to b y ły ży ły J o lan ty , o n a ju ż p ełn a
b y ła teg o b ło tn eg o s zajs u , k tó ry jej lu d zie wlali d o ś ro d k a. By ła ś lep a i n ic n ie
ro zu miała. Og łu ch ła n a jed n o u ch o , p o k lej s ięg ała co raz rzad ziej, b o miewała p o n im
zb y t o s tre o d lo ty . Bard ziej n iż ży cia b ała s ię, że k to ś ją zd emas k u je. Przy jd zie
w n o cy , zed rze k o łd rę i p o s tu k a p alu s zk iem p o p lecach .
„Pro s zę p an i, p an i ćp a, p ije, to n ie jes t trad y cy jn y mo d el matk i. Pro s zę p an i,
o d u rza s ię p an i p rzy d zieck u . UNICEF o p u b lik o wał rap o rt, że to złe i n ie mo żn a. Za
k arę u mieś cimy p an ią w p iwn icy b lo k u , g d zie o p ró cz s zczu ró w i p o p ęk an y ch
s ło ik ó w z p rzetwo rami s tary d ziad trzy ma b y łe żo n y w fo rmalin ie. I d o zo rca g rzeb ie
k o ś lawy m p alu ch em międ zy s zczeb elk ami d rzwi. Nas łu ch u je.
A d zieck o ws ad zimy d o g łu ch eg o s zy b u win d y . W k ab in ie n aciś n iemy ws zy s tk ie
g u ziczk i i b ęd ziemy jeźd zić z d o łu n a g ó rę, i o d wro tn ie, ro zs maro wu jąc miazg ę p o
s zy b ce”.
– Nie, n ie, zo s tawcie n as . – Żalu zje w d ó ł, k o c n a d rzwi, a co raz b ard ziej
zan ieczy s zczo n a wy cieraczk a d o mies zk an ia. Na g ło wę k o łd ra. – Nic n ie s ły s zy my ,
n ic n ie wid zimy .
Stu k , p u k , tu z d o łu s ąs iad eczk a. „Czeg o ś n ie trzeb a mo że, czy p ań s twu czeg o ś n ie
trzeb a? Szk lan k i s o li, s zk lan k i cy jan k u , s zczy p ty o liwy d o u ru ch o mien ia n o wy ch
mo żliwo ś ci?”
„Nie, ws zy s tk o w p o rząd k u , s ied zimy jak w fo rtecy i jes teś my b ard zo s zczęś liwi,
b o n am tu tak ro d zin n ie jes t. Lu b imy s p ęd zać ze s o b ą czas , g d y ż tak jes t p rzy tu ln ie.
Wzmacn iamy relacje, zawiązu jemy więzi. To jes t tak a n as za jed n a wielk a p rzy g o d a.
I ty lk o zerk amy ro zp aczliwie p rzez wizjer, czy ab y n ik t n ie s to i za d rzwiami i n ie
p rzy g o to wu je n a n as wielk ieg o wo rk a n a ś mieci lu b g ru z”.
Ale ile tak mo żn a ży ć w o b lężen iu , w h is terii? Po jak imś czas ie emo cje p rzy g as ły .
An d rzej p o wziął d ecy zję, k tó rą b y ć mo że n ależało b y n azwać o d ważn ą: ws tąp ił
o ficjaln ie d o mafii.

– Żo n o , p ras u j mn ie k o s zu lę, b u ty p as tu j. Id ę d o armii miejs k iej. Id ę walczy ć


z p ro d u k tami leg aln y mi i p o licy jn y mi p atro lami. Na mu rach „M ” z k o twicą ry s o wać
b ęd ę p o d ś wis tem k u l i ciężarem to reb z p rzemy tu . Bab o , mó wię d o cieb ie, g d y ż d wa
razy p o wtarzać n ie b ęd ę: żo łn ierzem jes tem o d d ziś , zaczy n am n o s ić d res y . Ich p as k i
jak b elk i ś wiad czy ć b ęd ą o ran d ze w o rg an izacji. Nie czek aj n a mn ie z k o lacją,
s to ło wał s ię b ęd ę p o wes o ły ch zajazd ach . Na k o s zt firmy . Na p o czątek zain wes tu ję
w zło ty , g ru b aś n y łań cu ch n a s zy ję, ab y n ie wy g ląd ała tak ch u d erlawo i g iętk o .
Nas tęp n ie, i to mó wię z p rawd ziwy m s mu tk iem, p rzy p ak o wać b ęd ę mu s iał w n as zy m
k lu b ie s p o rto wy m. Nau czę s ię też s p ecjaln ej mo wy , ab y n ie o d s tawać. Więc n ie mó w
d o mn ie p rzy n o wy ch k o leg ach : „Ko ch an ie” i „An d rzejk u ”, ty lk o „En d rju ”. Po
an g iels k u , d o b rze?
No wy mąż. J ak n ic.
Nie b y ło in n ej rad y , jak ty lk o wziąć n a b ark i ten n o wy p o d aru n ek o d lo s u i iś ć
d alej. Zn ik ał n a całe n o ce En d rju , p rzy ch o d ził zd en erwo wan y . Zamias t n ab rać mięś n i,
ch u d ł i wio tczał. J o lan ta ch ciała mu d o p racy ro b ić k an ap k i, ale jej tłu maczy ł, że o n
teraz w b arach jad a z n ajlep s zy mi i n ie mo że tak n ag le k an ap k i zza p azu ch y wy jąć
i wy jad ać ro zciap cian eg o p o mid o ra. No czy o n a p o my ś lała, jak to b ęd zie wy g ląd ać?
A o n a ju ż p rawie n ic n ie my ś lała.
„Nie mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać”. Po p ro s tu p rzeczek ać, b o g d y czło wiek
zaczn ie an alizo wać, to o d razu zro b i mu s ię s mu tn o . I p o co to k o mu ?
Os tatk ami s ił wy k o mb in o wała tak i s p o s ó b n a p rzetrwan ie: w o g ó le n ie b ęd zie
u ży wać my ś li, ty lk o co jak iś czas s p o jrzy n a s ieb ie w lu s trze i u p ewn i s ię, że
ws zy s tk o jes t w p o rząd k u . Że ży je.
Ku p iła s o b ie k as ety z k u rs em języ k a an g iels k ieg o . Po d ch o d ziła d o lu s tra i b rała
d o ręk i d ezo d o ran t jak mik ro fo n . „J es t all right, jes t good”, p o wtarzała d o zn u d zen ia.
Pierws zeg o lis to p ad a p o s tawiła ś wieczk i n a g ro b ie matk i i s zep tała w ro zp alo n e
k n o ty , że jes t all right. Żeb y s ię o n ią n ie martwiła. W wień ce wk ład ała p ap iero s y
i k o rale. Po ro zs y p y wan e p o p o d ło d ze w zło ś ci, p o zb ieran e z miło ś ci.
– Co ty ro b is z? – s y czał jej b rat. – Bierz to w tej ch wili z p ły ty , b o lu d zie p atrzą.
Brat s ię o d ro d zin y d y s tan s o wał. Sied ział w Berlin ie i s tarał s ię n ie mó wić p o
p o ls k u . Na ws zelk ie zaczep k i i p y tan ia s zwag ra, że mo że jak iś ws p ó ln y in teres ik
alb o h an d elek , reag o wał p o g ard ą. On w o g ó le ju ż z Po ls k ą d awn o s k o ń czy ł i o k raju
zap o mn iał. Przy jeżd żał tu ty lk o p o ch leb . O, ch leb to w o jczy źn ie zaws ze b y ł d o b ry .
Z ch ru p iącą s k ó rk ą. A n a Zach o d zie ty lk o g u mo we b u łk i d o h amb u rg eró w, jeś ć s ię
teg o n ie d ało . Zap y ch ało czło wiek a, mo żn a b y ło d o s tać jak ieg o ś atak u . Sio s trze
p rzy wo ził w p rezen cie g azetk i p ro mo cy jn e, żeb y s o b ie p o p atrzy ła, czeg o w ży ciu n ie
b ęd zie mieć. Po cmen tarzu s zed ł d o k o ch an k i, a n ad ran em wy jeżd żał n ajs zy b ciej, jak
s ię d ało . Że n ib y ran o n ie ma k o rk ó w. Lo s s io s try g o n ie zajmo wał, p o d ch o d ził d o
s p rawy n as tęp u jąco : ro d zin y s ię n ie wy b iera i n ie jeg o win a, że s io s tra ś wir i n iczeg o
s o b ą n ie rep rezen tu je. Zawo d u wy u czo n eg o n ie wy k o n u je, amb icji n ie ma, męża
z łap an k i wzięła, o b d artu s a, co o b ecn ie s zp an u je b liżej n ieo k reś lo n y mi b izn es ami.
Po co k o n tak t p o d trzy my wać, jak ten k o n tak t wy mu s zo n y o raz n ies zczery , a Pio tr
zaws ze s o b ie w ży ciu cen ił s zczero ś ć i n awet p rzed s wo ją żo n ą n ig d y n ie u k ry wał, że
ma k o ch an k i. Niech s o b ie żo n a rad zi z jeg o p o lig amią, n a p ewn o s o b ie p o rad zi.
Zres ztą o n a z Niemiec, tam lu d zie s ą b ard ziej o twarci.
I b rat zn ik ał, u ry wał s ię o s tatn i k o n tak t J o lan ty z d zieciń s twem. Og ląd ała
ws p ó ln e zd jęcia i s tarała s ię zaraz o ws zy s tk im zap o mn ieć. On a z Pio trem n a
k o lan ach wu jk a M ark a p rzeb ran eg o za M ik o łaja. On a z Pio trem n a wak acjach p rzy
J ezio rze Zeg rzy ń s k im. Na k o cy k u , p ijąca k o mp o t z b id o n u . M iły b y ł ten b rat, ale
wid ać mu s iał zn ik n ąć jak res zta n ajb liżs zy ch . J ak w tej p io s en ce: b y ło d zies ięciu
i n ik t n ie p o zo s tał. Ty lk o o n a n a p o s teru n k u tk wiła jak o s tatn i żo łn ierz. Ale o n a też
zn ik n ie, p ręd zej czy p ó źn iej. Nie ma in n eg o wy jś cia.

Dru g ieg o lis to p ad a w s k rzy n ce p o jawił s ię lis t, że zeb ran ie s p ó łd zieln i b ęd zie.
Ważn e, b o b lo k ch cą wy b u rzać i co lu d zie n a to .
Blo k wy b u rzać? Nas z b lo k ?
A czemu tu s ię d ziwić – n o rmaln a s p rawa, k ied y n ie ma p ien ięd zy . Po p ierws ze:
b lo k s tary ju ż, ty n k s ię ze ś cian s y p ie i p ły ty s ię ru s zają. Przez n ie lu d zio m s u fit
p ęk a i s tan o wi zag ro żen ie. A p o d ru g ie: p rzez wiele lat s p ó łd zieln ia n ie p łaciła
p o d atk ó w i in n y ch o p łat. Pierwo tn y właś ciciel, fab ry k a, k tó ra wy n ajmo wała
s p ó łd zieln i częś ć b u d y n k u , n ie za b ard zo k wap ił s ię d o rato wan ia, b o p rzecież b y ł
ju ż wo ln y ry n ek . J ak p raco wn icy ch cą mieć mies zk an ie, to n iech s o b ie k u p ią, n ik t im
n ie b ęd zie fu n d o wał d armo wy ch lo k ali. No więc b lo k zo s tan ie zb u rzo n y , a n a jeg o
miejs cu p o ws tan ie lu k s u s o wy h o tel z b as en em, s au n ą i au to matami d o g ry . Du żo
au to mató w d o g ry , b lack jack ó w, s p ace in v ad ers ó w i in n y ch p u n is h eró w.
A mies zk ań cy ?
M ają ch y b a jak ieś ro d zin y , jak ieś zn ajo mo ś ci i zn ajd ą s o b ie k ąt d o ży cia?
Przecież tu n ie ma mies zk ań włas n o ś cio wy ch . By ła d zierżawa FSO d la Bró d n a, n o ale
jak s ię n ie p łaci, to d o wid zen ia. Tak więc, lu d zie, lu d zis k a: s zy k u je s ię
wy p ro wad zk a. Og ó ln a zmian a wid o k ó w za o k n em.

Można wyburzać stare domy


Bo w nich nie płynie żadna krew
Nie mają żadnych cech
Człowieka
Który je wyburza

Lu d zie b ezd o mn i. Lu d zie b ez s u fitu n ad g ło wą i p o d ło g i p o d s to p ami. Lu d zie


z to b o łami, p ro wad zen i w s tro n ę zach o d ząceg o s ło ń ca.
J o lan ta ro zg ląd ała s ię p o p o k o ju i n iemrawo s eg reg o wała s wó j d o b y tek . Gd y b y
jed n ak wy p ro wad zk a s tała s ię fak tem, to p rzy n ajmn iej b ęd zie wiad o mo , co ze s o b ą
wziąć. Tu wazo n ik , tam g rzech o tk a J ad zi. J ak ieś ws p o mn ien ia z d zieciń s twa, jak ieś
p amiętn iczk i p is an e d rżącą ręk ą. Co z ty m ws zy s tk im zro b ić? Kied y p rzy jd zie s ię
p o żeg n ać z d o mem, k ied y wy jed zie s ię w s in ą d al. Ciąg n ąc za s o b ą ty s iące meb li,
d u rn o s to jek , k o s tiu mó w k ąp ielo wy ch z min io n y ch wak acji? On e s ą jak k o twica,
k tó ra n ie p o zwala p o p ły n ąć d alej, jak ch o lern y wy rzu t s u mien ia, że s ię k ied y ś b y ło
tak ą, a teraz jes t s ię in n ą. I że s ię k ied y ś n ie zro b iło teg o , co s ię zro b ić p o win n o .
„A k ied y mi wy b aczy s z? A k ied y zaczn ies z k o ch ać? A k ied y zaczn ies z b y ć
matk ą?”
J o lan ta n ie u miała u ży wać s łó w. Nie wied ziała, jak o d p o wiad ać n a tru d n e p y tan ia.
Po s tan o wiła więc n ie o d p o wiad ać n a n ie wcale, n ik t jej p rzecież n ie zmu s i. „Nie
mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać”.
Przes zła d o s zafy w p rzed p o k o ju , g d zie wis iały jes zcze u b ran ia matk i. Zrzu ciła je
w jed n o miejs ce. To d o p iero b ęd ą wielk ie p o rząd k i. J es io n k i, k o żu ch y , n iemo d n e
s p ó d n ice i wy jś cio we k rawaty . Ku p k a ro s ła w s zy b k i temp ie. Na k o n iec J o lan ta
p o ło ży ła s ię n a n iej i wd y ch ała zap ach s wo jeg o d zieciń s twa. Perfu my mamy n a
s p ecjaln e o k azje. Wo d a k o lo ń s k a o jca, jak i o n b y ł z n iej d u mn y . Tak rzad k o jej
u ży wał, aż wy wietrzała. Wy ciąg n ęła z p awlacza wielk ą walizk ę i s tarała s ię u p ch n ąć
ws zy s tk o d o ś ro d k a. Ub ran ia wy s y p y wały s ię i zacin ał s ię s u wak . Po ch o wała jes zcze
s k arp etk i i ch u s tk i d o n o s a w wo ln y ch miejs cach . „J es zcze ch wila i zwariu ję o d ty ch
rzeczy , ile ich tu jes t! On e mn ie d u s zą, n a s zy i wiążą s u p ły ”.
Od s tawiła, a właś ciwie p rzes u n ęła walizk ę w k ąt, tak a b y ła ciężk a. Ciężk a o d
p rzes zło ś ci, k tó ra wy łazi n awet p rzy d u s zo n a wiek iem, ciąg n ie s ię za n ami i p ró b u je
u s ad o wić s ię z p o wro tem n a p ó łk ach .
Zerk n ęła w s tro n ę reg ału . Na jeg o s zczy cie s tała k o lek cja d o mk ó w d la lalek
zro b io n y ch p rzez matk ę. Dzies ięć ws p an iały ch p o mies zczeń z ws zelk imi wy g o d ami.
Gd y b y p rzy jrzeć s ię b liżej, to n a zg ięciach tek tu ry , z k tó rej zro b io n o więk s zo ś ć
meb elk ó w, mo żn a b y p ewn ie d o s trzec o d cis k i p alcó w matk i. Lin ie p ap ilarn e o d b ite
w zas ch n ięty m k leju , jak o wad y u więzio n e w b u rs zty n ie. J o lan ta zd jęła d o mk i jed en
p o d ru g im. Us tawiła je o b o k s ieb ie n a p o d ło d ze. Ch wilę p atrzy ła w ich wn ętrza,
d o ty k ała min iatu ro wy ch p rzed mio tó w.
A p o tem p o d n io s ła n o g ę i zd ep tała je. Ws zy s tk ie.
Co to w o g ó le za p o my s ł, żeb y ją s zan tażo wać ty m, co jej s ię p rzy trafiło ? A co to ,
o n a n ie ma p rawa d o ży cia, b o ws zy s cy n ao k o ło u marli alb o o d es zli? Będ zie ży ła
z zaciś n ięty mi u s tami, b o tak a jes t jej wo la. Po raz p ierws zy n ap rawd ę czeg o ś ch ciała.
Ch ciała b y ć.
O n ie, ży wcem jej n ie p o ch o wają. Pręd zej u ciek n ie w s in ą d al, n iż d a s ię zjeś ć.
Sk ak ała p o d o mk ach d la lalek , a p o tem u p ch n ęła ich res ztk i d o to rb y i wy n io s ła
d o zs y p u . Nawet jej p o wiek a n ie d rg n ęła, k ied y mis tern a ro b o ta matk i leciała
z h u k iem p o ws zy s tk ich p iętrach i wp ad ała d o p o jemn ik a n a p arterze. „M as z, b lo k u ,
żry j mo je d zieciń s two , n as y ć s ię trau mami, wp u ś ć d o ży ł łzawe h is to rie. Zad ław s ię
n ies zczęś ciem mies zk ań có w, u wij s o b ie z n ich o k ru tn e g n iazd o . A p o tem s traw te
h is to rie i wy d al z s ieb ie z o p ętań czy m jazg o tem. Zg iń , b lo k u , ro zp ad n ij s ię aż d o
fu n d amen tó w. Na zaws ze”.
Zn alazła n arzęd zia p o o jcu . Wrzu ciła je d o k u b ła n a ś mieci, p o s zła d o zs y p u
i ws łu ch iwała s ię w p o two rn y ru mo r, k ied y mło tk i i wiertła s p ad ały w czelu ś ć s zy b u
n iczy m w k ró liczą n o rę.
I tak ie b y ło jej p o żeg n an ie z d zieciń s twem, k tó re b y wa d o b re, o ws zem, ale ty lk o
d la d zieci.
ROZDZIAŁ TRZECI
Wielka woda, wielki las
Wielka woda, wielki las
Nie ma ludzi wokół nas
Sami sobie w dal idziemy
Nic o sobie wciąż nie wiemy
Wielka wina nasza jest
Chcemy iść hen aż po kres
Tam, gdzie życia nie znajdziemy
Gdzie ze śmiercią się zetkniemy
Hejże ha

Dziwn e to , k ied y czło wiek twierd zi, że b o i s ię ś mierci. Umiera p rzecież s etk i razy
i s etk i razy mu s i ws tać z k o lan , o trzep ać u b ran ie i iś ć d alej.
J ak to d ziała?
Nie wiad o mo , b o in s tru k cja g d zieś s ię zap o d ziała, zres ztą ży cie d awn o p o
g waran cji.
Za k ażd y m razem, k ied y J o lan ta to n ęła, jej ręce łap ały s ię p o wietrza, a o n o
ro zrzed zało s ię, k ied y d rap ała p o n im p azn o k ciami. Po ch mu rn e n ieb o zry te b y ło
d es p erack imi p alcami, wy rzeźb io n e wś ciek ły mi h au s tami n a b ezd ech u .
Pierws zy raz J o lan ta u marła, k ied y d o tk n ęła p aty k iem ś mierci.
Dru g i raz J o lan ta u marła, k ied y p ierws zy raz s p o jrzała o jcu w o czy .
Trzeci raz u marła, k ied y zamies zk ała w d o mk u d la lalek .
Czwarty raz u marła razem z matk ą, z jej zimn y mi d ło ń mi ś cis k ający mi k o łd rę.
Piąty raz u marła u p an a Wald k a n a wers alce.
Szó s ty raz u marła (jak to czło wiek s zy b k o s ię reg en eru je), k ied y ro d ziła d zieck o .
A s ió d my raz u marła, k ied y n ie u miała ju ż zmartwy ch ws tać p o raz k o lejn y .
Każd a ma s wo je s ied em ży czeń , i ws zy s tk ie ży czen ia J o lan ty zo s tały właś n ie
wy k o rzy s tan e.
To b y ło jak p relu d iu m d o zmartwy ch ws tan ia o s tateczn eg o . Ile mo żn a s o b ie
wmawiać, że n ależy ży ć, b o lu d zie p atrzą, i p rzecież s ą tacy , co mają g o rzej o d n as ,
więc czemu , o ch , n ie wziąć s ię w g arś ć i n ie u ś miech n ąć. Tak mo cn o u ś miech n ąć, aż
wzru s zy my Bo zię i d a n am jak ieś ś więte o b razk i, mo że s ło d y cze, d ro b n e u p o min k i.

Za o k n em wid ać b y ło elek tro wn ię s p ek tak u larn ą jak zamek . Ro zżarzo n ą d ziwn y m


b las k iem. Ko min y to b y ły wieże, z k tó ry ch zwis ały b ezład n ie wło s y Ro s zp u n ek , co
wlazły k ied y ś n a g ó rę n ie wiad o mo p o co i n ik t d o n ich n ie p rzy jech ał. Us u s zy ły s ię
ze s mu tk u i s amo tn o ś ci. Ro s zp u n k i b y ły k ied y ś h ard y mi d ziewu ch ami, k tó re
ro zs tawiały s zero k o n o g i i p o ciąg ały g ło ś n o n o s em.
„Nie mas z ch u s teczk i? Nie mo żes z s o b ie teg o wy d mu ch ać p o rząd n ie?”
„Nie mo g ę, tfu , n ie ch cę, tak b ęd ę s o b ie s tać n a k rawęd zi s k ały , p atrzeć w n ieb o
i wciąg ać g lu ty . I n ik t mn ie s tąd n ie ru s zy ”. Ks iężn iczk i Glu cian k i. Smark i o d łez im
s ię p o ro b iły , n o to ry czn ie zaty k ają n o s , u d ro żn ien ie d ziu rek meto d ą g ru s zk i n ie
wch o d zi w g rę. Dłu g o trwały p łacz p o wo d u je o d wo d n ien ie. Po za ty m: s ą p rzecież
więk s ze p ro b lemy n a ś wiecie, s ą lu d zie s mu tn iejs i n iż o n a, n ie ma p rawa b y ć
w związk u z ty m s mu tn a. „Weź s ię w g arś ć. Nie zawó d ź d o k s ięży ca p ieś n i s wy ch b ez
s łó w. A że tatu n io zo s tawił, o o o , to s mu tn e. Lu d zie g in ęli o d k u l n a tej ziemi i jak o ś
n ie maru d zili. M o że i ży cie p o win n o b y ć s k o n s tru o wan e tak , że o to ws zy s cy s ą
s zczęś liwi. By ć mo że n as z p rzech o d zący tran s fo rmację s y s tem p o lity czn y n ie jes t
d o s k o n ały , ale rząd n ad n im p racu je, więc miejmy , lu d zie, d o n ieg o zau fan ie i d ajmy
mu w s p o k o ju p rzep ro wad zać refo rmy ”.
J o lan ta wy s k u b ała s o b ie p rawie ws zy s tk ie s k ó rk i p rzy p azn o k ciach . Ich res ztk i
wis iały teraz jak b iałe flag i, k tó re n ie u d ają, że zn aczą co ś in n eg o , n iż zn aczą.
Dzieck o , k tó re n ie jes t d zieck iem, wid zieliś cie tak ie czary ?

Zamek ś wiecił k o lo ro wo i k ap ry ś n ie. Czas ami z o k n a J o lan ty wy g ląd ał n iewin n ie.


Po czciwie, jak ch atk a w les ie, k tó ra zach ęca d o zamies zk an ia. Czas ami jed n ak wiało
o d n ieg o g ro zą jak o d zamk u Sin o b ro d eg o . Przy ciąg ał i o d p y ch ał, w zależn o ś ci o d
h u mo ru .
Dziś jed n ak w elek tro wn i d ziało s ię co ś złeg o , b o jej b u d y n ek o to czo n y b y ł
zas tęp ami s traży p o żarn ej i p o licji. Najwy żs zy k o min p ło n ął, o g ień p atro s zy ł jeg o
wn ętrze. By ła g łęb o k a lu to wa n o c i w jej ś ro d k u ro zg ry wała s ię trag ed ia. Smo cze
g ard ło trawił czarn y d y m. Ratu n k u , o k o lica p ło n ie! Żerań wy b u ch n ie, ro zp ad n ie s ię
n a ty s iące k awałk ó w. Lu d zie s tali w o k n ach , n a b alk o n ach , k łap ali k ap cio ch ami
o zimn ą p o s ad zk ę i s ię wy p y ty wali. J ed n i mó wili, że p o d o b n o d o k o min a ws k o czy ł
s amo b ó jca i u tk n ął. In n i, że Ru s cy n ad lecieli h elik o p terem i ws y p ali co ś d o ś ro d k a
i teraz to co ś p ło n ie. J es zcze in n i, że to rząd p o d p alił elek tro wn ię, ab y o d ciąg n ąć
u wag ę lu d zi o d jak iejś o k ro p n ej zb ro d n i, s zo k u jącej s zo k iem n iewin n e o czy .
– Ale jak a to zb ro d n ia, b o p o d o b n o w k o ś ciele M atk a Bo s k a Częs to ch o ws k a
d wó ch b ru zd n a p o liczk u zak o ń czo n y ch s trzałk ą d o s tała. I b lizn y k rwawią
p rawd ziwy mi k ro p lami. Sk ap u ją.
– Co też p an i g ad a, p rzecież ws zy s cy wied zą, że to p rezy d en ta z p remierem zab ili
i teraz mu s zą zak o p ać ich ciała. Stąd p o żar.
– Pan i g ło ś n iej mó wi, b o p rzez te s y ren y n ie s ły ch ać, g d zie M atk ę Bo s k ą
zak o p u ją?

J o lan ta zro zu miała, że p o żar to zn ak . Że to właś n ie d ziś . Kto ś mu s iał ro zp alić o g ień ,
ab y wy raźn ie ws k azać jej d ro g ę i ją u rato wać. Ale k to ? M atk a! Pewn ie wid ziała
z g ó ry , co s ię d zieje w ro d zin ie jej có reczk i.
„M amu s iu , ja zaraz d o mamu s i p rzy jd ę”.
Zajrzała d o d zieck a, o d d y ch ało miaro wo w s wo im łó żeczk u . Ob o k jej g łó wk i
s ied ział p o p ru ty mis io i ły p ał n ao k o ło k ap rawy m o czk iem. Piln o wał. Có rk a zo s taje
w d o b ry ch , p lu s zo wy ch ręk ach , n ic jej s ię n ie s tan ie. Gd y b y jed n ak p o d p ełzało d o
n iej n ieb ezp ieczeń s two , to mis io zak ry je jej o czy .
An d rzej s p ał n erwo wo . Przerzu cał s ię co ch wilę z b o k u n a b o k . Przez s en p ro s ił
k o g o ś o lito ś ć, k o mu ś in n emu zn o wu g ro ził. Przez u n ies io n e p o wiek i wid ać b y ło ,
jak g ałk i o czn e p rzek ręcają mu s ię we ws zy s tk ie s tro n y . J o lan ta p o ch y liła s ię n ad
mężem i d elik atn ie p o cało wała g o w czo ło . „Nie g n iewaj s ię n a mn ie, An d rzeju , to
w o g ó le n ie jes t n iczy ja win a. M u s is z wied zieć, że u ciek am p rzed ś miercią, d la n as
ws zy s tk ich to ro b ię. Dla ro d zin y ”.
Kied y czło wiek s am s ieb ie zn ik n ie, to n ik t mu n ie u d o wo d n i, że s ię n ie s tarał.
A s taran ie s ię jes t cn o tą s amą w s o b ie. M o że n ie wy jś ć, mo że n ie b y ć tak , jak to
zap lan o waliś my , ale p rzy n ajmn iej s ię, k u rwa, s taraliś my .

Sp ak o wała d o to rb y g ru b y s weter, n a ramio n a zarzu ciła b awełn ian y s zal. Po b ab ci,


zro b io n y ze s tary ch s k arp etek , czap ek i ręk awiczek . Z rzeczy n iemo d n y ch
i n iep o trzeb n y ch . Szal zro b io n y z p rzes zło ś ci p lączącej s ię międ zy s zy d ełk iem
a p alcem w wy my ś ln y ch k o mb in acjach . His to rii n ab ierającej n o wy ch k s ztałtó w.
Z lu d zi zro b io n y , co też mieli s wo je s p rawy i u b ran ia n o s ili jak d ru g ą s k ó rę. Teraz
p ewn ie n ie ży ją, ś wiat p ełen jes t n ieży wy ch lu d zi. Aż d ziwn e, że jacy ś w o g ó le
jes zcze tu łażą i o d d y ch ają.
Otwo rzy ła d rzwi i zjech ała win d ą, k tó ra traciła d ech p o d ciężarem jej ciała. Led wo
p rzes u wała te s wo je lin y , led wo o b racała try b ami. Ale wio zła, p atety czn ie s p u s zczała
w d ó ł J o lan tę. J ak n a b al d eb iu tan tó w, jak n a ś cięcie.
Przy k latce k ręcił s ię n erwo wo d o zo rca. Wy g ląd ał, jak b y ch ciał co ś p o wied zieć.
M ięd lił w ręk ach s zmatę o ciek ającą ś mierd zącą wo d ą. J o lan ta n ie s p o jrzała n a n ieg o ,
n ie miała mu n ic d o p o wied zen ia. J eg o p y tan ie o s trach p rzed ży ciem n ad al
zo s tawało b ez o d p o wied zi.
Op u s zczan ie b lo k u , w k tó ry m s p ęd ziło s ię całe ży cie, n ie jes t czy n n o ś cią ty lk o
melan ch o lijn ą. To jak d zik i ry t p rzejś cia. Nie wiad o mo ty lk o , g d zie i w jak iej
s p rawie s ię id zie. Nie p atrzeć za s ieb ie, k lu cz wy rzu cić d o zs y p u , n aty ch mias t
zap o mn ieć n u mer mies zk an ia. Na ws zelk i wy p ad ek , g d y b y p rzy wiązan ie i in n e
zb y teczn e o d ru ch y miały p rzerwać u cieczk ę.
„Kim ch ciałab y ś zo s tać w p rzy s zło ś ci?”
„Win d ą jeżd żącą w g ó rę i w d ó ł. Świecącą n u merk ami, mru g ającą p rzep alo n ą
żaró wk ą. Zlizu jącą cu d zą ś lin ę z k ątó w p o d ło g i”.
„Ale tak n a p o ważn ie, k im b y ś ch ciała b y ć, jak d o ro ś n ies z?”
„A n a p o ważn ie to ch ciałab y m b y ć n o cn y mi k rzak ami wto p io n y mi w mro k ”.

Najp ierw J o lan ta p o my ś lała o p o ciąg u , n ajlep iej b ezp o ś red n io n ad mo rze. Przejś ć
s to p ami p o mo k ry m p iach u p rzy leg ający m d o s k ó ry jak s k o ru p a. Zn aleźć o k ru ch
g o fra, p o czu ć s mak s ło d k ieg o cias ta n a języ k u .
Bo k ied y b y ła mała, to p o jech ali z ro d zicami n a wczas y . J ej b rat n ie ch ciał,
s ied ziałb y ty lk o n a p o d wó rk u i łamał p azu ry o k ap s le. A o n a, o ws zem, b ard zo s ię
cies zy ła, k ied y g n ali wy p ch an y m malu ch em w s tro n ę Gd ań s k a. Na p laży n ad mu ch ała
s o b ie k o ło z n ap is em „Rato wn ik ” i b u d o wała n iek o ń czące s ię fo rtece. Ze zb ity ch
b u telek , z p aty czk ó w p o lo d ach , z k awałk ó w cu d zej s k ó ry i jes zcze z ziaren ek p ias k u .
Ty ch n ajmn iejs zy ch , k tó re wb ijają s ię w zęb y i n ie d ają s ię wy s zczo tk o wać.
Zn ajd o wała je p o tem p rzez cały ro k w k ies zen iach s p o d n i i ręczn ik ach . Pamiętała
zap ach s tarej ry b y i wo d y p o g o len iu , k tó rej u ży wał o jciec. Teraz ch ciała właś n ie
teg o , s ieb ie s p rzed lat, k ied y jes zcze ws zy s tk o mo g ło wy g ląd ać in aczej. „Tato , s tó j
tak w zap aro wan ej łazien ce i s k ro b s o b ie zaro s t tęp ą ży letk ą. Os n u ty p arą
wy d o b y wającą s ię z wan n y , n ap ęczn iały wilg o tn y m p o wietrzem jak to p ielec p o
ty g o d n iach zaleg an ia n a d n ie.
To p o s tan o wio n e: J o lan ta p o jed zie n ad mo rze, p o tem ty lk o zn ajd zie s tatek i ju ż
jej n ie ma. Ws iąd zie ch o ćb y d o p ap iero wej łó d eczk i, k tó rą tata s k ład ał d la n iej
z g azety . Namalu je s o b ie farb ami cy ferk ę: jed en . Cy ferk ę zwy cięs twa. Do p ły n ie
p ierws za d o mo s tk u , n a k tó ry m b ęd zie s tać tatu ś . Pełn y miło ś ci, z o twarty mi
ramio n ami.
– Nares zcie jes teś ! Czy ty wies z, ile ja n a cieb ie czek ałem, ile ja marzłem, b o o d
tej wo d y ciąg n ie? Ile ja s ię n ap atrzy łem n a n ieru ch o mą taflę wo d y , k tó ra n ie n io s ła
n a s o b ie żad n y ch zn ak ó w? Po ru s zała s ię n iemal n iezau ważaln ie. Cała w s o b ie, cała
d o ś ro d k a. Gd zie b y łaś , có reczk o , g d zieś ty s ię p o d ziewała?
J o lce wy d awało s ię, że Wis ła zap ro wad zi ją g d zieś w p rzes two rza, d o s y ren ieg o
g ro d u . Do mo rza. Sp rawd zała n a g lo b u s ie, s p rawd zała w atlas ie g eo g raficzn y m
wy g rzeb an y m g d zieś z zes zy tó w z p o d s tawó wk i.
Nie u miała p ły wać i n ie zn o s iła wo d y , k tó ra rzeźb iła w jej s k ó rze o b rzy d liwe
b ru zd y . Czu ła jed n ak , że p ły n ąc, o d d ali s ię s tąd n ajs zy b ciej, wy o b rażała s o b ie s wo je
ciało leżące b ezwład n ie n a wo d zie. Ręk a w p rawo , n o g a w lewo , jak wy rzu co n a
zab awk a. I p rąd wo d y p o n ies ie ją tam, g d zie b ęd zie jej n ajlep iej. Do jak ich ś s ito wi,
n ie wiad o mo g d zie, d o b ad y li, jak ie wid ziała n ad jezio rem, n ad k tó ry m p o zn ała s ię
z An d rzejem. Patrzy ła n a n ie, k ied y s ię cało wali, i wy d awało jej s ię, że p rzeży wa co ś
wzn io s łeg o . Tam ró wn ież lo k o wała w my ś lach s wo je ciało . M iała jech ać p o ciąg iem
n ad mo rze, wy b rała d ro g ę p rzez rzek ę. Przez zaro ś la.
Tak , p rzy ro d a wy d awała s ię d o b rą s cen o g rafią. Bu jn a ro ś lin n o ś ć zamas k u je
u n o s zące s ię n a wo d zie ciało . Zak ry je n iewy g o d n e h is to rie, jak p arawan ch ro n iący
tajemn ice p rzed wzro k iem b ezmy ś ln y ch lu d zi.
„Tato , s tó j tak z wo d ą p o g o len iu , wk lep u j ją s o b ie w zwis ający p o liczek ”. W tej
łazien ce jes t tak d u s zn o , d o b rze b y b y ło o two rzy ć d rzwi.

Sied ziała n a p o d artej to rb ie w k ącie p o czek aln i Dwo rca Ws ch o d n ieg o i wró ży ła
z b u tó w. Ko ń có wk i s p lątan y ch s zn u ró wek ws k azy wały ws zy s tk ie s tro n y ś wiata. „Id ź
w lewo , n ie, lep iej w p rawo . Co fn ij s ię, p rzy j d o p rzo d u . Przy j! Gd y p ierws zy p o ciąg
n a Leg io n o wo zajed zie n a p ero n , b ieg n ij p rzed s ieb ie, wb rew s o b ie. Do n ik ąd . Ko t
wy p lu wa s k ó rę ry b y , p o tem p s try m języ k iem liże fu tro . Ty też wy p lu j z s ieb ie
p rzes zło ś ć, o b my j s ię d o k ład n ie i id ź d alej.
Nie o g ląd aj s ię za s ieb ie, b ieg n ij p o n o wy ch ś cieżk ach . Przy s tan ek p ek aes u ,
ro zwalo n y ś mietn ik p ełen o d p ad k ó w, o ch o tn icza s traż p o żarn a waląca w d zwo n y .
Bieg n ij, u ciek aj”.
Nie zro zu mieją źli lu d zie, n ie p o jmą tej u cieczk i. Nie o g arn ą u my s łem. Nie
p o mies zczą d ru g ieg o czło wiek a w s ercu . Sied ziała n a ławce i czek ała. Wo k ó ł
p azn o k ci n ie b y ło ju ż n as k ó rk a, więc zaczęła o b g ry zać k o ś ci p alcó w. Ch ru p ała je jak
p ies . Filo wała n a b o k i n iczy m zas tras zo n y Bu rek i p rzy trzy my wała d ło n ią d o b y tek
u p ch n ięty w to rb ę ze zło tą k lamrą i cien k im, n iep rak ty czn y m łań cu s zk iem.
Ale n ajb liżs zy p o ciąg d o Gd ań s k a miał b y ć d o p iero ran o , a n ią zain teres o wał s ię
ju ż jak iś d ziad z zep s u ty mi zęb ami. I d alejże p ieś ń d ziad o ws k ą d o mło d ej k o b iety
in to n o wać. J o lan ta wy o b raziła s o b ie żeń s k i ch ó r, k tó ry ty s iące razy s ły s zał p o d o b n e
s ło wa:
– A n ie b o i s ię tak p an i s ama tu s ied zieć?
A ch ó r o d p o wiad ał ze s p ło s zo n y m u ś miech em:
– Niiieee.
– A n ie b o i s ię p an i tak s ama p o d ró żo wać?
Ch ó r:
– Niiieee.
– A mo że ja mó g łb y m w czy mś p o mó c, p o trzy mać to rb ę, p o trzy mać p iers i,
zak o ły s ać n imi? M ó g łb y m? Po p atrzeć g łęb o k o w o czy , n a p rzy k ład w k ib lu
d wo rco wy m p rzy mru g ającej jarzen ió wce, s p u ś cić s ię n a p rzerażo n e o czy , mó g łb y m?
Dziad co raz b ard ziej p rzy p o min ał p an a Wald k a z b lo k u . J o lan ta p o my ś lała, że
mu s i u ciek ać. Szy b k im k ro k iem wy s zła z p o czek aln i n a p rzy s tan ek au to b u s o wy . Ale
b y ło ju ż p ó źn o , d zien n e p rzes tały jeźd zić, a n o cn e k u rs o wały rzad k o . J ed en s tał n a
p ętli. J o lan ta p o d b ieg ła d o n ieg o i zap u k ała w p rzed n ie d rzwi.
– Wp u ś ci mn ie p an ?
Kiero wca s p o jrzał w jej s tro n ę, ale twarz miał tak ą s amą jak d ziad z p o czek aln i
i zaczął ju ż zęb y s zczerzy ć n a my ś l o s amo tn ej k o b iecie w ciemn y m au to b u s ie n a
o d leg łej p ętli. J o lan ta zn o wu u s ły s zała ch ó r:
– Niiieee!
Ko lejn a u cieczk a w u cieczce. J o lan ta n ie mo g ła s k u p ić s ię n a p rzeży wan iu s wo jej
p rzy g o d y , g d y ż mu s iała rato wać s ię z o p res ji.
I właś n ie wted y p o raz p ierws zy zn ik n ęła.
Przy tu liła s ię mo cn o d o k rzak ó w o d d zielający ch p ero n y o d u licy . Zamien iła s ię
w s u ch e liś cie i rach ity czn e g ałązk i. Przes tała b y ć wid zialn a, p rzes tała is tn ieć.
„Kim b y ś ch ciała b y ć, jak d o ro ś n ies z?”
„Ch ciałab y m b y ć k rzak ami wto p io n y mi w mro k n o cy , my ś lę, że to wy s tarczy ”.
Wy s tarczy ło . Przeb ieg ła p rzez u licę i ru s zy ła w s tro n ę Wis ły . Dalek a d ro g a,
s zczerb ate k amien ice ły p ały czarn y mi ś lep iami b ram i s tu k ały o k ien n icami. Nie ma
rad y , trzeb a p ły n ąć, s zy b ciej b ęd zie rzek ą n iż to rami.
Kry n a rzece d o p iero co s to p n iały i łó d eczk i n ie b y ły jes zcze g o to we d o rejs u .
Statek h o telo wy s tał p rzy cu mo wan y d o n ab rzeża, ciemn y i b ez ży cia. J o lan ta
p rzek rad ała s ię całą n o c p rzez ch as zcze, zła n a s ieb ie, że ju ż ty le g o d zin
b ezs k u teczn ie p ró b u je wy d o s tać s ię z mias ta. Wars zawa n ie ch ciała jej p u ś cić.
M iejs k a maź trzy mała mo cn o za s u k ien k ę. Dziwn a p u łap k a, n iewid zialn y mag n es .
Ko b ieta mio tała s ię n iczy m mu ch a u więzio n a n a lep k im p ap ierk u p o cu k ierk ach .
Po wietrza, p rzes trzen i n a ro zp ro s to wan ie s k rzy d eł, n ieb a d o latan ia! A tu n ic. Świt
zas tał J o lan tę w n ad rzeczn y ch s zu warach . Zd es p ero wan a, p o d es zła d o d wó ch
węd k arzy , k tó rzy s ied zieli n a s k ład an y ch k rzes ełk ach i zap ad ali s ię w s ieb ie. Zn ik ali.
– Pan o wie my ś lą, że tu jak iś s tatek p rzep ły wa?
– Yh m.
– Czas em? Przep ły wa?
– No .
– Na p rzy k ład n ied łu g o jak iś b ęd zie? M u s zę p iln ie d o mo rza s ię d o s tać.
W o s iemd zies iąt d n i d o o k o ła ś wiata. Prawd ziwa z J o lan ty p o d ró żn iczk a, n iech
n ik t n ie zap rzecza, że „zwied zan ie ś wiata i o d k ry wan ie jeg o tajemn ic” to jej h o b b y .
Węd k arze zap atrzy li s ię p rzed s ieb ie. On i ju ż wied zieli, że n ajlep iej w ży ciu b y ć
tą cien k ą lin ią, k tó ra o d d ziela ciemn y d ó ł ś wiata o d jeg o jaś n iejs zej g ó ry .
Dziewczy n a ch wilę p o s tała, p o p atrzy ła p rzed s ieb ie, p ap u g u jąc węd k arzy ,
a p o tem zwin ęła s ię w k łęb ek n a p ias zczy s ty m b rzeg u i zas n ęła.
Ob u d ził ją mo k ry n o s p s a, k tó ry wąch ał ją z zaciek awien iem. Pies p rzy n ió s ł
o b ś lin io n y p aty k , merd ał o g o n em i czek ał n a zab awę. Patrzy ła n a n ieg o zas p an y mi
o czami i o b lizy wała s p ierzch n ięte u s ta. Ch ciała jak n ajs zy b ciej n ie b y ć. Przez ch wilę
ro zważała n awet rzu cen ie s ię d o rzek i n iczy m Wan d a. Wan d a, co n ie ch ciała Niemca,
i J o la, co n ie ch ciała ży cia.
Wk raczan ie d o wo d y jes t jak wiers z z lin ijk ami p o s iek an y mi n a k awałeczk i.
Od erwan y mi o d s ieb ie. Co raz d alej o d s wo ich p rzy zwy czajeń i ro jeń . Śp iewan ie
wo d n ej p ieś n i b ez p o czątk u i k o ń ca.

Utonę, a potem zaraz się uratuję


Taka zabawa z poezją na ostrzu noża
Zanurzę się w wodzie jak w ciepłym oddechu

W wo d n y m p u d ełeczk u ś p iąca, p o d k o łd erk ą. W wo d zie n ie ma d źwięk ó w. J es t ty lk o


melan ch o lia p o d wo d n ej h is to rii, d zień p o d n iu p o mp o wan ej d o ży ł. Od tej tran s fu zji
z k ręg o s łu p a wy ras tają o ś ci, a s to p y zras tają s ię i zamien iają w p łetwę. Ciało
p ęczn ieje d o n ielu d zk ich ro zmiaró w. M eg aciało , h ip erro zro ś n ięte, zaleg a w wo d zie
i tamu je jej p rzep ły wy .
„M amo , mamo , a czemu ta p an i tak a s p u ch n ięta?”
„A b o za d łu g o s ię tap lała i k o rk a z Wis ły n ie wy ciąg ała”.
„M amo , mamo , a g d zie jej twarz?”
Nie ma twarzy , wo d a zmy wa o czy i u s ta. Zmars zczk i wy g ład za b ezp o wro tn ie jak
n ajlep s zy k rem. Po zo s taje k o ło z wło s ami, b ezk s ztałtn y o wal w s am raz d o
p rzen o s zen ia n as zy ch my ś li. J ak k o s zy k czy to rb a. Kied y s ię n ie my ś li, to jak b y
wiatr s zy b ciej wiał, jak b y n am s ię lep iej s zło w ry tm s erca. Po d n ieś ć s ię wy żej, co raz
wy żej n a p alcach i s k o czy ć. Do b re ćwiczen ie, d o b re ro związan ie n a b ezmy ś ln e czas y .
„Tak mi w tej p rzep aś ci zimn o , tak s amo tn ie. Szal z res ztek cu d zy ch u b rań o p ad ł,
wian ek s ię p rzek rzy wił, ręce ro zk ład am n iczy m w lo cie d o n ieb a i n a s am d ó ł p atrzę,
a tam rwący p o to k , b ry za, wir. Ch cę ju ż p aś ć w mięk k ie fale jak w milu s ie p o ś ciele p o
ciężk im d n iu . Zan u rzy ć s ię, wy p ły n ąć n a k ró tk ą ch wilę”.

Zamo czy ła s to p ę, ale wo d a b y ła tak zimn a, że zad ziałał in s ty n k t s amo zach o wawczy .
Nie ma mo wy – trzeb a in aczej d o s tać s ię d o mo rza. M y ś lała, że b ęd zie jak wars zaws k a
Sy ren k a, o d p ły n ie, mach ając n a p o żeg n an ie o g o n em. Że jak M elu zy n a z o g o n em
węża zamias t n ó g rzu ci s ię w fale. Ty mczas em s tan o wiła o b raz zag u b ien ia
i p o czątk ó w o b łęd u . Ch ciała d o mamy , d o taty . Ch ciała w ramio n a męża. Kto ś wy jął
jej z b rzu ch a d zieck o i u wiązał n a lin ie. Po za zas ięg iem jej rąk , p o za zas ięg iem
ś wiad o mo ś ci.
Nap rawd ę n ie jes t d o b rze, k ied y traci s ię k o n tro lę n ad s wo im ży ciem.
By ła s ama, n a włas n e ży czen ie, i n ie wied ziała n awet, g d zie ma u ciek ać. Bo lał ją
b rzu ch o d b lizn y p o p ęp o win ie, b o lały ją n o g i o d ciąg łeg o ch o d zen ia.
Pies s ied ział n a b rzeg u i p atrzy ł z n ad zieją. Sp o jrzała p ro s to w jeg o o czy , a p o tem
ru s zy ła p rzed s ieb ie. Wielk i o wczarek n iemieck i wy g ląd ający jak k ary k atu ra p s ich
b o h ateró w filmo wy ch . Szarik , Rek s io , p ies jeżd żący k o leją. Drep tał za n ią i mach ał
o g o n em w p rzeczu ciu n ad ch o d zący ch p rzy g ó d . By ł tak ch u d y , że wy s tawały mu
żeb ra. W s ierś ci miał s trzęp k i waty . Plu s zo wy , ży wy p ies . Ro b io n y n a zamó wien ie
Fab ry k i Samo ch o d ó w Os o b o wy ch n a Żeran iu . Wy my ś lo n y p rzez p s y ch o terap eu tó w
p racu jący ch z lu d źmi n iemo g ący mi p o g o d zić s ię z mło d zień czy mi trau mami.
„Czy p ań s twa ro d zice b ard zo s ię k o ch ali?”
„Tak !”
„Czy p ań s twa ro d zice n ag le s ię ro zs tali?”
„Tak !”
„Czy p ań s two ro d zicó w s wo ich wid zą, k ied y s ło ń ce wch o d zi w o s tatn ią fazę
i wis i w zamy ś len iu n ad liś ćmi d rzew?”
„Zaws ze wid zimy i b ieg n iemy d o n ich z cały ch s ił, aż n am s ię n o g i p lączą
w ś mies zn e s u p ły . Wted y p ad amy n a twarz i zlizu jemy s ło d k o -g o rzk ą k rew”.
Pan k racy zas zczek ał d wa razy . M as k o tk a zak ład u , to tem.
„Bieg n ijmy , p ies k u , razem, n ic n as n ie p o ws trzy ma”.

Poprzez miedzę, poprzez łąki


Poprzez leśne ścieżki wąskie
Cztery łapy psa unoszą w świat
Łapy, łapy, cztery łapy
A na łapach pies kudłaty
Razem z nim biedna dziewczyna
Swoją podróż rozpoczyna
Kto dogoni ją i psa?
Może ty, może ty, może jednak ja?

Szli i s zli, ze d wa lata alb o d łu żej. Do s zli w k o ń cu d o ś lu zy k an ału . Dalej ju ż ty lk o


Zeg rzy ń s k ie, p o to czk i, n itk i wo d y cien k ie jak g ałązk i, wres zcie d o p ły wy rzek i i –
wy b awien ie.
J o lan ta s łan iała s ię ze zmęczen ia i zamro czen ia s wo im n ies zczęś ciem. Po ło ży ła
więc d ło ń n a g rzb iecie p s a i s zep n ęła mu d o u ch a:
– Das z rad ę p rzes k o czy ć, p rawd a? Przy trzy mam s ię two jeg o k ark u i p o s zy b u jemy
n ad zap o rą.
Zo b aczy ł ich d ziad p iln u jący ś lu zy i o twierający ją, k ied y trzeb a. Oczy wiś cie
ty lk o ty m, co u iś cili, i ty m, co zas łu ży li. Sk rzy wił s ię n a ten wid o k – a k o g o tu
zn o wu n ies ie?
Sp o jrzał n a J o lan tę – jak a s zk o d a, tak a mło d a d ziewczy n a, a ju ż g łu p awa.
Sp o jrzał n a jej p lu s zo weg o p ies k a trzy man eg o p o d p ach ą i zwilg o tn iały mu o czy .
Wn u czk ę s o b ie p rzy p o mn iał, ch ło p in a, co n iczeg o n ie mo g ła u trzy mać w ręk ach , b o
s ię trzęs ła. Uro d ziła s ię trzęs ąca i tak ju ż zo s tało . Ro d zin a p o ch y lała s ię n ad
wó zk iem ch o d zący m w lewo i w p rawo . Lu d zk ie n ies zczęś cia, lu d zk ie zn o je.
– Dzieck o , ch o d ź n a k ak ało d o b u d k i, d am ci p ajd ę ch lib a n a p o ciech ę.
J o lan ta p rzes tała s ię b ać mężczy zn , ju ż jej b y ło ws zy s tk o jed n o . Wes zła p o
s ch o d k ach d o wieży czk i d ziad a i u s iad ła n a s k raju s k rzy p iąceg o k rzes ła. Patrzy ła
p rzez o k n o , p iła h erb atę i ciamk ała s tarą b u łk ę.
– A d alek o s tąd d o mo rza?
– Uj, d zieck o , a p o co ci mo rze, jak tu mas z k an ałek całk iem s p o ry ?
– M am tam in teres y d o załatwien ia.
– A, in teres y . To n ie wiem ch y b a.
– M u s zę s zy b k o p ły n ąć. Stąd .
Up arta d ziewu ch a. Weź jej wy tłu macz, że za wcześ n ie n a p ły wan ie, wo d a p rzecież
n ad al zimn a.
Dziad p o p atrzy ł ty lk o s mętn ie. Kied y jak iś p ó łg łu p i p o d ch o d ził d o n ieg o n a
u licy , wo lał d ać mu b ez g ad an ia jak ieś d ro b n e z d n a k ies zen i. Po u licach s p o ro
ch o d ziło tak ich Zjełczad ełek , lu d zk ich o k ru ch ó w. Na Prad ze n a p rzy k ład lu d zie
w o g ó le n ie mieli rąk , ty lk o b ad y le d o zamiatan ia. Ch o d zili i b łag ali: „Po d rap cie n as
p o p lecach , b o mamy za k ró tk ie g ałęzie”. Weź o b ceg o p o p lecach p o d rap , b ez
p rzes ad y . Lu d zie s ię o d n ich o d wracali, a te Dziamb o ry zawo d ziły . Ty lk o że o n e
s zp etn e b y ły , a ta d ziewczy n a n o rmaln a, z lu d zk iej s k ó ry u s zy ta.
Ale co ś w n iej tk wiło jak zad ra. J ak iś wielk i s mu tek . Dy żu rn y ws k azał ręk ą
k ieru n ek i s k łamał, że tam mo rze h u czy falami, wy s tarczy iś ć wzd łu ż b rzeg u . Zro b ił
to w d o b rej wierze. Po k ilk u k ilo metrach J o lan ta trafi n a d ro g ę, p o k tó rej jeźd zi PKS,
mo że ws iąd zie d o au to b u s u i wró ci d o mias ta. Najch ętn iej b y zad zwo n ił p o
o d p o wied n ie s łu żb y , ale telefo n zep s u ty . Od k ilk u mies ięcy zg łas za n a
rap o rto wan iu , o b iecali, s k u rwy s y n y , n ap rawić i n ic, k ab el zwis a z g n iazd k a, jak
zwis ał.
Do p iła h erb atę i g rzeczn ie s ię p o żeg n ała. Ch ciała n awet d y g n ąć, jak w s zk o le, ale
n o g i o d mó wiły jej p o s łu s zeń s twa. Zach wiała s ię, p rzed o czami p o jawiły s ię
k o lo ro we p lamy . M o cn iej ś cis n ęła p s a i wy s zła.
Szła p rzed s ieb ie i zaczy n ała ju ż wątp ić w s wo ją mis ję. Naraz, p ewn ie ze
zmęczen ia, w jej g ło wie p o jawiła s ię my ś l, żeb y p o b iec. Przed s ieb ie, p rzez trawy , n ie
p atrząc. Po tru ch tała k ilk a metró w i zrezy g n o wała. To n ie ro związy wało p ro b lemu , n ie
zg u b i p rzes zło ś ci w d zik ich ch as zczach . Gd zie jes t p ap iero wa łó d eczk a p ły n ąca
w s tro n ę mo s tk a p o ro ś n ięteg o mch em?
– Pies k u , p o mó ż.
Pies ek zamerd ał o g o n k iem, d wa razy s zczek n ął i p o wied ział:
– Ha, trzeb a b y ło tak o d razu . Przecież ja o d p o czątk u wied ziałem, g d zie s ię
p o win n aś u d ać. Ch o d ź za mn ą, d ziewczy n k o , ja cieb ie zap ro wad zę. Hau .
Ale p s y s ą p rzy wiązan e d o s weg o tery to riu m. Najmilej im n a włas n y m p o s łan k u ,
z p iłeczk ą p rzy p y s k u lu b n a p ó ł o b g ry zio n ą k o ś cią. Po win n a o ty m p amiętać, ale
b y ła zb y t wy czerp an a. Po d n ió s ł więc p lu s zak n o g ę, o b s ik ał s tarą g azetę i p o b ieg ł
w k rzaczo ry jak z tajemn iczeg o o g ro d u .
J o lan ta p ró b o wała za n im n ad ąży ć. Przy p o mn iały jej s ię n ajs tras zn iejs ze ch wile
z wu efu , b ieg n a s to metró w, s k ak an ie p rzez k o zła, n ad zian ie s ię n a ten k o zio ł
i wizy ta u p ielęg n iark i. Przy p o mn iało jej s ię, jak ro b iąc p rzewro ty , tu rlała s ię n ie
p rzed s ieb ie, lecz n a b o k i. Ciało n ie s łu ch ało , zaws ze u p arte i ws o b n e. Zu p ełn ie d o
n iczeg o . Og ląd ała w telewizo rze mis trzo s twa ś wiata w g imn as ty ce, k o b iety
w try k o tach zwijały k ręg o s łu p w ó s emk ę. Kład ła s ię n a d y wan ie i p ró b o wała d o tk n ąć
czo łem k o lan , ale zaws ze s trzy k ało jej w p lecach . Leżała p o tem zziajan a n a p o d ło d ze.
Kied y o jciec b y ł jes zcze w d o mu , to k ręcił z d ezap ro b atą g ło wą – za g ro s z s p o rtu
w ty m d zieck u n ie ma. I matk a s tała zamy ś lo n a – tak ie ciało to i męża n ie zad o wo li,
i d zieck a n ie u ro d zi. Po co tak ie ciało ?
Teraz ciało k rwawiło p o d n ap o rem co raz b ard ziej o s try ch g ałęzi, k tó re zaczep iały
s ię o s p o d n ie, zrzu cały czap k ę. Bro n iły d o s tęp u d o p rzejś ć w in n y wy miar. J o lan cie
marzy ł s ię weh ik u ł p rzen o s zący w jak ieś in n e czas y . J ak tak i weh ik u ł mo że
wy g ląd ać? J es t o k rąg ły jak s tu d n ia czy p rzy p o min a b ramę w k amien icy d ziad k ó w?
A mo że to zwy k łe d rzwi zab azg ran e literami „K+M +B”. Kara, M o je Brzemię.

Dobrze, bo nogi niespętane


Mogę biec, kiedy ściga ktoś
Pęd wiatru galop, galop
Nerwy, mięśnie, szybkość
Siła, moc
To horyzontu staro-gniada
Rzeka
Mądrość instynktu
I strach człowieka
Tak daleko uciekniemy
Tym byliśmy, tym będziemy*

Kto ś cig ał, k to k azał u ciek ać? J o lan ta miała p ewn e p o d ejrzen ia. Kazały jej b iec
b ru d n e ś cian y b lo k u , wy cieraczk i s p o d d rzwi u s zarg an e b ło tem z k an ału . Z d o mu s ię
u rwać k azały zerwan e s p łu czk i d o k ib la i n a wp ó ł zjed zo n y ty n k ze ś cian y . Go n iły ją
k aralu ch y wielk o ś ci d ło n i d o ro s łeg o czło wiek a, z wy p ro s to wan y mi p alcami. M iały
lś n iące p an cerzy k i, ro iły s ię, k ied y ty lk o zg as ło ś wiatło . A g d y s ię s zło w n o cy d o
to alety , to ro zb ieg ały s ię p o k ątach w o b awie p rzed k ap ciem. Alb o zas ty g ały
i p ró b o wały wy wró ży ć s o b ie czu łk ami p rzy s zło ś ć. Pru s ak o lep g ó wn o d awał,
k aralu ch y mn o ży ły s ię n a p o tęg ę. J ed n eg o s ię ze s k lep u w s iatce p rzy n io s ło i, b ach ,
ju ż d zies ięć p o my k a p o ch ału p ie.
Tak , to p o p ro s tu win a p ru s ak ó w.
Bo o n a b y ch ętn ie z ro d zin ą zo s tała. Ro związała k rzy żó wk ę, n a telewizję p o s zła.
Dzieck u d ała b o b o -fru ta, zas zy ła d ziu rę w k o s zu li n o cn ej. Ży ła jak o ś .
A tu s to p y co raz b ard ziej p o ran io n e. Do teg o p o tk n ęła s ię o jak ieś wy s tające
z ziemi d ru ty i wy waliła n a ś cięty p ień . Ko lan o zaczy n ało s zty wn ieć, całe
w s in iak ach i ran ach , p o ciek ła z n ieg o k rew. Zn o wu k ręciło s ię w g ło wie, czy
zwierzęta wy p u s zczo n e n a wo ln o ś ć też mają p rzed o czami tak ie p lamy ?
Pies ek d en erwo wał s ię i k ręcił w k ó łk o . „J es tem two im wilk iem, g łu p ia, mu s is z
s ię mn ie s łu ch ać, b o teraz two rzy my jed n o s tad o , n ie wo ln o s ię ro zd zielać. Two i
ro d zice s ię ro zd zielili, a my ju ż zaws ze b ęd ziemy razem, wies z? M u s is z ty lk o b iec za
mn ą, b o in aczej n as s ch wy tają i p o żrą. Kto ? Ws zy s cy , k tó ry ch zn as z. Od d awn a ch cą
cię p o rwać. M as z s tan ąć p rzed s ąd em za ro zb icie ro d zin y , za złe wy p ełn ian ie
o b o wiązk ó w có rk i i żo n y . Two je d zieck o o s trzy ju ż k u ch en n y n ó ż i p ełźn ie p o cieb ie
w s wy ch n ieb ies k ich rajs to p k ach . Zaraz cieb ie s k arze za jej p o rzu cen ie. Uciek aj!”
„Nie mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać”. Biec!
J o lan ta trzy mała res ztk ami s ił mas k o tk ę, b ała s ię, że ta u g ry zie ją w ręk ę, ale
p rzecież d zieci ro zwied zio n y ch ro d zicó w trzy mają s ztamę z d zik imi b es tiami.
Uś miech n ęła s ię p o d n o s em d ziewczy n a, ach , jak to d o b rze, że s p rawy p o to czy ły s ię
n iewłaś ciwie, d zięk i temu czerp ie s iłę z zawiło ś ci zły ch p rzy g ó d . Z s y tu acji b ez
wy jś cia. Ws p an iale! Im g o rzej, ty m lep iej. Czu ła to p o d s k ó rą, k tó ra co raz b ard ziej
p rzy p o min ała zwierzęce fu tro .
Prawie s ię ro ześ miała, k ied y u ś wiad o miła s o b ie, że mo że teraz wejś ć d o k latk i
o k ro p n ie g ło ś n eg o ty g ry s a i p o g ilg o tać g o p o d p ach ą jak d zid zię.
Wres zcie s k o ń czy ł s ię zag ajn ik , p ełen p o s k ręcan y ch g ałęzi. Zaczy n ały s ię łąk i
i ro wy p ro wad zące d o k o lejn ej częś ci las u . Nad ch o d ziła k o lejn a n o c. Zwin ęła s ię
w k łęb ek , p rzy k ry ła zn alezio n ą k u rtk ą i ch arczała, wciąg ając p o wietrze d o co raz
b ard ziej ch o ry ch p łu c.
Po licja zaczęła p o s zu k iwan ia. M in ęły d wad zieś cia cztery g o d zin y o d jej wy jś cia
z d o mu .
A o n a ju ż n ie miała o czu , ty lk o d wie k ro p k i d o malo wan e d łu g o p is em. By ła
k ameleo n em, k tó ry ch ce zn ik n ąć, ale zap o mn iał, jak to s ię ro b i. Naciąg ała n a s ieb ie
liś cie, zas łan iała s ię n imi, jak b y b y ła n ag a. Ch lip ała, łzy ro zmazy wały k rew, s tru p k i
s zczy p ały , więc J o lan ta zn o wu w p łacz, że, au a, s zczy p ie. I tak w k ó łk o .
Nas tęp n eg o d n ia zaczęło d o n iej d o cierać, że d o mo rza jes zcze d alek o . Wy g ląd
u n iemo żliwiał jej k o n tak t z lu d źmi, więc n awet zn alezien ie s tatk u n ie ro związało b y
p ro b lemu . Do cierało d o n iej ró wn ież, że p ewn ie jej s zu k ają, k to ś jed n ak mó g ł s ię
zas mu cić jej n ieo b ecn o ś cią. I że d o zo rca mo że p o rwać jej d zieck o , a mąż mo że
o d ejś ć. Ciąg le p o wtarzał, że ją k o ch a, że d la n iej ws zy s tk o . Ha h a, zn amy tak ich . On i
tak zaws ze, a p o tem wiad o mo .
Głó d p iło wał żo łąd ek o d ś ro d k a; k ied y ch ce s ię jeś ć, s mu tk i zamien iają s ię
w iry tację, a zn o wu ta w s iln ą ch ęć zas p o k o jen ia p o d s tawo wy ch p o trzeb o rg an izmu .
J o lan ta p iła więc wo d ę z k ału ż i s tarała s ię n ie my ś leć.
Od ry wan ie s ię o d ży cia jes t jak p rzejś cie n a au to maty czn eg o p ilo ta. J ak o ś to
b ęd zie, p o ło ży my s ię n a tafli wo d y i p o p ły n iemy h en , d o Krain y Nib y -Nib y .
„Nie mó wić, n ie u fać, n ie o d czu wać”, d zieci ro zwied zio n y ch ro d zicó w o trzy mu ją
p ro mo cję d o n as tęp n ej k las y p o d waru n k iem n au czen ia s ię tej mąd ro ś ci
i recy to wan ia jej w k ażd ej mo żliwej ch wili. Po latach ed u k acji d ziewczy n a n ab rała
wielk iej wp rawy .

Nie mówić
Bo ktoś pomyśli, że się mówi źle
Nie ufać, bo ludzie tylko na to czekają
Potem kąsają bez ostrzeżenia
Nie odczuwać, bo po co odczuwać
Kiedy można zacisnąć mocno oczy
I odczuwać nic

Brała w d ło n ie ro zp u s zczający s ię ś n ieg p o mies zan y z b ło tem, b o to b y ł p o ls k i


ś n ieg . Smaro wała n im twarz, żeb y n ik t jej n ie ro zp o zn ał, czu ła b o wiem n a s o b ie
wzro k s etek p o licjan tó w p rzeczes u jący ch ch as zcze w o k o licach d o mu . Trzy mała s ię
za b rzu ch , za ws zy s tk ie d zieci, k tó ry ch n ie u ro d ziła, i p ełzła p rzed s ieb ie. Sił n ie
miała, ale p rzes u wała s ię reg u larn ie tam, s k ąd , jak jej s ię wy d awało , d o b ieg ał zap ach
wo d y . Wielk iej wo d y , k tó ra ją p o ch ło n ie. Co raz rzad ziej s iad ała, b ała s ię o p ierać
o d rzewa, b o wy d awało jej s ię, że d o n ich p rzy ras ta. J ak b y k o ra ws u wała s ię jej p o d
s k ó rę. A o n a n ie ch ciała ju ż mieć żad n y ch k o rzen i, zerwała o s tatn ie więzi jak wiejs k i
Bu rek zry wa s ię z łań cu ch a, k ied y i n a n ieg o p rzy ch o d zi czas . Pies ciężk o d y s zał, źle
zn o s ił zimn o , s iąp iący d es zcz i p an ią, k tó ra wcale g o n ie g łas k ała p o wy len iałej
s ierś ci. Co to za p an i, k tó ra n ie g łas zcze? Co to za p an i ch o wająca s ię p rzed b y le
jęk n ięciem k o mara, p rzes tras zo n a, filu jąca z d ziu p li. Zas zczu ta.
Ko ń czy ł s ię k o lejn y d zień u cieczk i b ez celu , a w mies zk an iu n a Ko walczy k a
ciąg le ś wieciło s ię ś wiatło . Latarn ia mo rs k a d awała d es p erack ie zn ak i, ale n ik t n ie
miał s iły ich o d czy tać.
– Czy p an a żo n a miewała atak i s mu tk u ?
– Pro s zę p an a, to n o rmaln a k o b ita b y ła. Ot, s ię czas em zas mu ciła.
– A ws p o min ała co ś o wy jeźd zie? Do ro d zin y , d o p racy ?
– Kied y p raca w d o mu czek a, a ro d zin a p o u mierała, to g d zie? Za czy m, p o co ?
– A zatem p o rwan ie. Żo n a wro g ó w miała. Pan ma wro g ó w?
– Na to p y tan ie o d p o wied zieć n ie o d p o wiem i mam p rawn ik a, p rawn ik wy jaś n i, że
te to wary w d o mu to n a mó j włas n y u ży tek , a b ro ń n ie wiem, jak s ię tu zn alazła, b o to
n ie mo ja. Od mawiam zezn ań .
An d rzej n a ws p ó łp racę z o rg an ami p rawa i p o rząd k u iś ć n ie mó g ł, g ru n t mu s ię
p alił p o d n o g ami, b y ł n ak az p rzes zu k an ia mies zk an ia, a tam p rzecież ró żn e s k arb y
z Niemiec. Z firmy d o ś ć d o b rze p ro s p eru jącej. Bard zo n iek o rzy s tn a s y tu acja, n iech
n o ty lk o J o lk a d o d o mu wró ci, to o n jej wy tłu maczy , jak b ard zo n araziła g o n a
k ło p o ty . Ty m s wo im zn ik n ięciem. Ty m p rzecież jed n ak o wo ż fo ch em k o b iecy m,
jak imś n iep o trzeb n y m d emo n s tro wan iem, co to n ie o n a. Bab y czas ami mu s zą
p o s tawić n a s wo im, ale o n jej n ieb a p rzy ch y lał i n ie p o to n a ro d zin ę h aro wał, żeb y
teraz z wd zięczn o ś ci żo n a g o d o p ierd la ws ad ziła p rzez te s wo je zn ik an ia. Gd zie o n a
jes t, co jej s ię s tało ?
Tru d n o b y ło jed n ak o p rzeć s ię my ś li, że mo że maczał w ty m p alce Pru s zk ó w.
W lo k alu „La Cu carach a” to p ił n ieraz s mu tk i, ch o ć wied ział, k to jes t właś cicielem
i że teren n ie n ależy d o n ieg o . J ed n ak s tał tam n ieraz p rzy b arze, d awał s ię
o b s erwo wać. To b y ła p ro wo k acja. Ale An d rzej to n ie b an d zio r z k rwi i k o ś ci, p rzecież
za mło d u s łu ży ł w min is tran tach . On b y w n ied zielę s ch ab o weg o z k ap u s tk ą jad ł,
w k ap ciach b y d ziu rę p alcem k ręcił, a n ie lu d zi mo rd o wał. Có ż b y ło ro b ić – my ś li
n iewes o łe p ro wad ziły n a tro p k o n k u ren cy jn ej firmy . Haracz, p o rwan ie, n ie ma co .
J o lk a p rzy wiązan a d o k alo ry fera, p rzy p alan a żelazk iem, J ezu s M aria, mo że i n awet
wy p y ty wan a o s zczeg ó ły . Trzeb a rato wać, n ie mo żn a d o p u ś cić, ju ż o n im p o k aże!
Trzecieg o d n ia p o s zu k iwań An d rzej p o d jął d ecy zję: ws iąd zie w s amo ch ó d i p o jed zie
d o s wo jeg o s zefa. Po ro zmawia z n im, wy jaś n i, że w tak ich waru n k ach p raco wać n ie
mo że.
J eg o matk a p rzy jech ała ze ws i, wn u czk ą s ię o p iek o wała i s y n a p o cies zała:
– Do b rze b ęd zie, J o lk a d o b ra k o b ita. Lu d zie d o b ry m lu d zio m złeg o n ic n ie
zro b ią.
Ale p rzed o czami miała s mu tn ą twarz s y n o wej i jej d rżące d ło n ie, jej g ap o wato ś ć,
jej zwo ln io n e o b ro ty , wied ziała, że tu o żad n ej u cieczce czy zd rad zie n ie ma mo wy .
Raczej, n o właś n ie… Oj, n iejed n ą ju ż ś mierć s amo b ó jczą wid ziała. Wło d ek n a p as k u
w s to d o le s ię p o wies ił, Walczak o wa p o d wo zem zg in ęła. Nib y n ies zczęś liwy
wy p ad ek . J ak i wy p ad ek ? Dzień wcześ n iej ro zmawiała z n ią w ch ału p ie i o n a jej
n ajlep s zą k ieck ę d ała. „A weź – mó wiła – mi ju ż n iep o trzeb n a”. „J ak n iep o trzeb n a?
Co ś ty , p rzecież n o wa k ieck a”. A o n a, że trzeb a b rać, jak d ają. Od razu b y ło wid ać, że
co ś k o mb in u je. J ak b ab a ro zd aje s zmaty , to alb o zg ru b ła, alb o u mrze.
I d zień p ó źn iej, trach , p o d k o łami wy ląd o wała, i ty le ją wid zieli. Po d o b n o ży ć n ie
miała s iły , n o ale k to ma? Tró jk a d zieci o d ch o wan y ch , zd ro wy ch , p raco wity ch . M ąż
n o rmaln y , an i p ije, an i n ie p ije. W p o le ch o d zi, n ie zan ied b u je. Ży ć jej s ię o d ech ciało
jak b y d la k ap ry s u . Ale jak p o s tan o wiła, tak zro b iła.
Od czeg o to s ię lu d zio m w g ło wach mies za? – zas tan awiała s ię matk a An d rzeja.
J ed n i mó wią, że o d p o g o d y : wiatr zawieje, d o g ło wy wp ad n ie i mó zg p rzek ręci.
Czło wiek zaczy n a b y ć n ies wó j, mark o tn ieje i u miera alb o ro b i co g łu p ieg o .
Niek tó rzy też mó wią, że to o d czaró w. Od k lątwy rzu co n ej, złeg o s ło wa. Wted y n ic
n ie p o mag a, ty lk o o d k u p ien ie, jak aś p ielg rzy mk a czy wp łata n a Ko ś ció ł, ale to
trzeb a wied zieć, że s ię jes t p rzek lęty m. A jak n ie, to ch o d zi czło wiek zad o wo lo n y
i n ag le – o ! – leży n ieży wy . An i s ię o b ejrzy , jak w tru mn ę g o k ład ą ch ło p i, a b ab y
o p łak u ją, międ ląc ró żań ce w zg rab iały ch d ło n iach . Sn u ją p ieś n i, o czy wy cierają
w ch u s tk i, zawo d zą:

Zostawiasz nas, jak smutna to jest chwila


Wśród kwiatów leży martwe ciało twe
Przy głowie świece, a wokół rodzina
Smutek na twarzy, a z oczu płyną łzy
Więc żegnaj nam, śmierć życie ci zabrała
Ziemskiej pielgrzymki skończył się twój trud
Ciało zostało, dusza uleciała
Tam, gdzie jej miejsce przygotował Bóg

Zg an iła s ię w my ś lach za tę żało b n ą p rzy ś p iewk ę i zaraz s ię p rzeżeg n ała, p lu jąc trzy
razy p rzez lewe ramię. Od ru ch o wo s p o jrzała n a s zafę z u b ran iami J o lan ty , o d ło ży ła
d zieck o d o łó żk a i zaczęła ją p rzeg ląd ać. Prawie s ame s tare, b eżo we lu b s zare. Kilk a
n o wy ch , p ewn ie o d An d rzeja z Rajch u . Z metk ami, wid ać, że n ien o s zo n e. M o że n a
lep s ze czas y ch o wan e, a mo że zig n o ro wan e. No rmaln a k o b ieta, ech , n o rmaln a k o b ieta
ws zy s tk ie n araz b y n a s ieb ie n ało ży ła i p o o s ied lu s ię p rzech ad zała k ro k iem
k s iężn iczk o wy m i p ewn y m. Ty lk o k to miał n o rmaln o ś ci n au czy ć d ziewczy n ę, jak
o n a s iero ta? Zap łak ała teś cio wa, ś cis n ęło jej s ię s erce, b o n ag le zro zu miała, że
J o lan ta p ewn ie s ię zab iła ze s mu tk u i p o g rzeb s zy k o wać trzeb a. Zag in ęła n a ś mierć,
M atk o Bo s k a, ratu j! Osobliwie dusze zmarłych, które tu nie mają krewnych; we dnie, w nocy boleją,
ratuj ich, o Maryjo.

A ty mczas em J o lan ta led wo ciep ła n a k u p ce g ałęzi leżała jak ran n y lis ek . Ob o k


walały s ię s tare o p o n y i p o b ite g ary , k rajo b raz p o b itwie lu d zk o ś ci ze zmy s łem
es tety czn y m. Scen eria o s tatn ieg o tch n ien ia, zmęczen ia g ran icząceg o z całk o wity m
wy ład o wan iem s ię ak u mu lato ró w ży cio wy ch . Szep ty d o u ch a p s a, d o jeg o p ach n ącej
las em s ierś ci:
– Kied y mn ie ju ż n ie b ęd zie, to zajmies z s ię có reczk ą, d o b rze? Będ zies z n o s ił ją
w zęb ach , ty lk o d elik atn ie, żeb y n ie n ad erwać. Będ zies z ją wo zić n a g rzb iecie, lizać
p o twarzy n a p o ciech ę, ws u wać d elik atn ą s ierś ć p o d ręk ę i s trzec o d e złeg o .
Ob iecu jes z?
– Ob iecu ję.
– Nie wiem, jak ci d zięk o wać.
– Przecież to o b o wiązek Pan k raceg o !
– Dwó ch o jcó w mo ich p o zd ro wis z? Bo ja d wó ch o jcó w miałam. J ed en b y ł
z czas ó w, k ied y b y łam mała, a d ru g i p ó źn iejs zy . On i s ię ch y b a n ig d y n ie p o zn ali.
Czas ami ch ciałam ich s o b ie p rzed s tawić, ale ciąg le zap o min ałam ich imio n . J ed n eg o
lu b iłam b ard ziej, d ru g ieg o mn iej. Czas em n a o d wró t. Nig d y n ie wied ziałam, czy
my ś ląc o n ich , n ie b ęd ę mu s iała p łak ać. M ó wię k ied y ś d o taty , a b y łam b ard zo mała:
„Ty lk o n ie ch cę jeźd zić n a ro werze, b o s ię b o ję”. A tata wb ił w b ag ażn ik p aty k d o
trzy man ia i zn ió s ł ro wer n a d ó ł. I mó wi: „Nie b ó j s ię, d o jed ź ch o ciaż d o n ajb liżs zej
latarn i”. I tak o d jed n ej latarn i d o d ru g iej jech ałam ro zp ęd zo n a. Aż wjech ałam
w k ału żę i s ię wy waliłam n a s amy m ś ro d k u . „Przep ras zam”, mó wię, a tata, że n ic s ię
n ie s tało . W n o cy b ard zo p łak ałam. By ło mi g łu p io , że tata mu s iał liś ćmi czy ś cić
ro wer z b ło ta i jes zcze mn ie p o cies zać, b o zb iłam s o b ie k o lan o . By ło mi g o żal, że
zu p ełn ie n ie u mie u czy ć jazd y n a ro werze, ty lk o zacis k a u s ta i mn ie zmu s za.
Płak ałam p rzez to n ie raz. Płak ałam też, k ied y o d k ręcił mi o p arcie o d s an ek i k ied y
k azał mi u czy ć s ię an g iels k ieg o , ch o ciaż s am n ie u miał.
– J u ż d o s y ć, ju ż n ie mó w.
– Kied y ja n ie mo g ę p rzes tać o ty m mó wić.
– J u ż d o s y ć, ju ż n ie mó w.
– I jes zcze jed n o : p o wied z, p ro s zę, An d rzejo wi, żeb y mn ie p o g łas k ał p o g ło wie,
jak mn ie zn ajd ą, d o b rze?
– Oczy wiś cie.
– I p o wied z, że…
Ale s ił n ie s tarczy ło . Ko b ieta zemd lała. Ze zmęczen ia, ale i ze s trach u , b o to
wy czerp u jące tak całe ży cie s ię b ać, n o s ić s trach g łęb o k o p o d s k ó rą.
Wilk i wy ły n ad ich g ło wami, p tak i s ied ziały n a g ałęziach i p iln o wały
zach o d ząceg o s ło ń ca. Przez ch wilę J o lan cie wy d awało s ię, że wid zi s wo je p o d wó rk o .
Trzep ak , g araże, za g arażami tru p . Leżał tam i ły p ał zło wro g o o czami. Zu p ełn ie
n iep o trzeb n ie, p rzecież n ik t s ię g o n ie b ał, ws zy s cy w o k o licy p rzy zwy czajen i b y li
d o ś mierci. J o lan ta d o czo łg ała s ię d o n ieg o i p o ło ży ła g ło wę n a jeg o ramien iu .
Bard zo wy g o d n ie, wręcz k o mfo rto wo . Na cu d zy m ramien iu g ło wa wy p o czy wa
i czerp ie en erg ię z d ru g ieg o ciała. Tak to zo s tało wy my ś lo n e, o p aten to wan e
i wp ro wad zo n e d o s zero k ieg o u ży tk u . Sp o jrzała n a twarz teg o tru p a. To b y ł d o zo rca.
Uś miech ał s ię b ezzęb n ie i n awet ch ich o tał. J eg o b rzu ch i k latk a p iers io wa b u lg o tały .
Wy g ląd ał n a zad o wo lo n eg o . Przemó wił:
– Pan k racy n ie ma s iły ju ż iś ć, to ja g o wezmę n a ręce. J a zn am s ię n a zwierzętach ,
miałem k ied y ś Pan a Ps a i o n mn ie k o ch ał. Pó jd ziemy teraz n a o s ied le, ch o d ź,
ws zy s cy czek ają.
J o lan ta zo b aczy ła, jak id ą w o rs zak u , w p ro ces ji d o s amej k latk i. J ak p rzech o d zą
o b o k wiad er ze s zmatami d o my cia p o d ło g i, jak czep iają s ię p o ręczy .
Id ą jak d o ś lu b u . On a z p o p lątan y mi wło s ami i d o zo rca n io s ący małeg o p ies k a
merd ająceg o o g o n em.

Wpływ domowego pupila na życie człowieka: bardzo duży


Wpływ zwierzaka na lęki i niepokoje: zatrważający
Wpływ pieseczka na smuteczki: obfity

Ock n ęła s ię n a ch wilę i zn o wu zap ad ła w s en .


Przy s zli d o n iej mama z tatą i n ak ry li ją k o cem aż p o s amo czo ło .
– M o g ę d zis iaj n ie iś ć d o s zk o ły ? Pro o o s zę.
– A ty n ie mas z, có rciu , g o rączk i p rzy p ad k iem? Termo metr p rzy n io s ę.
Zn alazł ją s ierżan t Kło s ek . Praco wał w s ąs ied n iej jed n o s tce, w Niep o ręcie.

Ustalono, że ostatnią osobą, która widziała zaginioną, był pracownik śluzy Żerańskiej, który
wskazał kobiecie kierunek północno-wschodni. Poszukiwania rozszerzono na okoliczne tereny
zalesione. W dniu 25 lutego roku 1991, o godzinie 8.39, na obrzeżach Puszczy, została
znaleziona kobieta w stanie skrajnego wyziębienia i wyczerpania psychofizycznego. Po
zawiadomieniu pogotowia została przewieziona do szpitala, gdzie następnie poddano ją
badaniom, w tym neurologicznym i psychiatrycznym. Badania wykazały osobowość chwiejną, ze
skłonnościami samobójczymi. Kobieta nie była wcześniej leczona.

Nie ch ciała z n ik im ro zmawiać. Nie ch ciała wy p u ś cić z ręk i p s a-mas k o tk i.


Do s zp itala p rzy s zed ł mąż z k wiatami i b ard zo d łu g o p atrzy ł n a o s temp lo wan ą
p o ś ciel.
Do s zp itala p rzy s zed ł o jciec z k wiatami i b ard zo d łu g o p atrzy ł n a d rzwi o d d ziału .
Nie ws zed ł. Kwiaty zo s tawił n a ławce.

* Frag men t p io s en k i Brumby zes p o łu Po s t Reg imen t.


Plemię Blo k o wcó w p o wo li zap ad ało w s en . Na żerań s k im p o d wó rk u s tał trzep ak ,
a o b o k n ieg o k o b ieta.
– J ak s ię n azy was z?
– A k to p y ta?
– No , jak ci n a imię?
– J o lan ta.
Co p y rig h t © b y Sy lwia Ch u tn ik

Pro jek t o k ład k i


An n a Po l

Fo to g rafia n a o k ład ce
Co p y rig h t © Cezary M iło ś

Op iek a red ak cy jn a
Przemy s ław Pełk a
Ag ata Pien iążek

Red ak cja
Dariu s z So ś n ick i

Ko rek ta
Katarzy n a On d erk a
Ag n ies zk a Stęp lews k a
J u s ty n a Tech mań s k a

ISBN 9 7 8 -8 3 -2 4 0 -3 5 6 0 -1

Ks iążk i z d o b rej s tro n y : www.zn ak .co m.p l


Więcej o n as zy ch au to rach i k s iążk ach : www.wy d awn ictwo zn ak .p l
Sp o łeczn y In s ty tu t Wy d awn iczy Zn ak , 3 0 -1 0 5 Krak ó w, u l. Ko ś ciu s zk i 3 7
Dział s p rzed aży : tel. 1 2 6 1 9 9 5 6 9 , e-mail: czy teln icy @zn ak .co m.p l

Plik o p raco wał i p rzy g o to wał Wo b lin k

wo b lin k .co m

You might also like