Professional Documents
Culture Documents
Nu szczo ! Chaj pojasniuju. Wse mona pojasnyty jakoju hipotezoju, prypuszczenniam, teorijeju. Koen twory swit na swij smak i upodobannia. A ja napyszu tak,
jak wono staosia. Ne teper, to koy moji notatky schwyluju sercia doslidnykiw, kotri
My jakraz spynyysia pered chatoju Wiynoji materi. Wona wrosa w zemlu, wkryasia zeenym mochom, ae prywitno dywyasia czymaekymy wiknamy, obwedenymy
synioju farboju, na swit. Dowkoa pryby roewiy j biliy rui, bila dymaria stojaw na
odnij nozi eeka.
I eeku cioho ja pamjataju, szczebetaa doka. I kwitnyk bila chatky
Na porih wyjsza pochya babusia, zatuywszy rukoju wid soncia, dywyasia na
nas. Oczi w neji buy prozori, jasni, chocz obyczczia wysocho j poowko.
Czy ne do mene? dzwinko promowya wona. To proszu was, hostoky.
Dawno we nichto mene ne odwiduwaw, sydu sobi sama, mow sycz, suchaju, jak eeka
kekocze. Zachote, zachote
My widczynyy chwirtku na szyroke, porose morohom podwirja. Wia pylno dywyasia na babusiu, klipajuczy oczyciamy. Potim, dribno stupajuczy, pidijsza do neji,
nesmiywo proszepotia:
Mamo
Babusia schopyasia za hrudy. Nadijka pryhuszeno ochnua. U mene po spyni probihy murachy.
Stareka torknuasia wysochymy rukamy yczka naszoji doky, byko-byko zazyrnua w jiji oczi, niby chotia wwijty w dytiaczu duszu. Ziwjali babusyni wusta zatremtiy.
Wio dytyno moja nenahladna, prostohnaa wona i eheko, jak pirjina,
wpaa dodou.
Wako pysaty pro ce. Moe, takyj wczynok orstokyj i neprypustymyj? Moe,
skydajesia na eksperyment? A chiba mona eksperymentuwaty z sercem ludyny? Z mynuym? Ta szczo ja mih zrobyty? Potreba prawdy w naszij duszi perewaaa bu-jaki
zastereennia rozumu j trywilnoji etycznosti. Tut dijaa jaka wola neobchidnosti, potunisza wid indywidualnoji woli ludyny.
Dokaziw buo dosy: u naszij doci ya Wia. Ta, jaku my znay dwadcia lit tomu.
Szczo staosia? Jak wona opynyasia w tili naszoji dytyny? Jak powernuasia z tajemnyczych kosmicznych hybyn?
Z uczenymy ja ne mih pro ce howoryty. Jasna ricz, meni zaproponuway b zwernutysia do psychitra. I todi ja podumaw pro hipnoz. Czomu ranisze ne dodumawsia do
cioho? Ade wse due prosto Jakszczo porucz ywe Wia, to w pidswidomosti doky
maje zberehtysia informacija pro mynue. Czastynu my moemo perewiryty, bo sami
buy uczasnykamy tych podij, a wse insze newidome nam das rozhadku tajemnyci
Ja zustriwsia z dawnim uniwersytetkym towaryszem, kotryj buw psychoogom i
prekrasno woodiw praktykoju hipnoogy. Ja rozpowiw Jomu pro wse widwerto i poperedyw:
Jakszczo wwaajesz mene szyzofrenikom, to kraszcze widmowsia Towarysz
spokijno widpowiw:
Ne wwaaju. Dawno slid buo skazaty. Ty, Jwane, preszsia u widczyneni dweri.
Astrofizykoju zachopywsia, a promorhaw eementarni reczi. My dawno wywczajemo pamja pokoli. Tak zwana rodowa pamja. Szcze Jefremow pro ce pysaw u ezi brytwy.
Zhadujesz? Wypadok z twojeju dokoju skadniszyj. My szcze ne majemo tocznoho, tak
by mowyty, zalizobetonnoho pojasnennia jiji fenomena. Ae podibni fakty je. Dosy bahato. My zbyrajemo jich, uzahalniujemo. Moywo, jedyna teorija pola dopomoe pojasnyty. Abo koncepcija wsepanetnoji noosfery, sfery jedynoji rozumnoji oboonky, w jakij
matryciujusia inteektualni j czuttiewi nadbannia wikiw. Hipotezy Wernadkoho j Tejjara de Szardena pro formuwannia integralnoho inteektu Zemli stay zahalnopryjniatoju teorijeju. My teper okreslujemo kontury fenomena rozumu, szczob zbahnuty joho
pryznaczennia u Wseswiti. Wzajemozwjazok suszczoho staje dla nauky faktom piznannia. Sowom, ja do twojich posuh
oczi.
Maty dywysia na Wiu, pestywo hady jiji hoowu, zazyraje w iskrysti zeeni
A kosy obrizaa, doniu! Taki kosy buy. Jak pranyk! Teper ue ne wyrostu. Czy
to diwka, czy to parubok ne rozberesz! Obstryena, sztany napjaa
Komu treba rozberesia, smijesia Wia. Ne hniwajsia, matuseko,
wako z kosamy u hurtoytku. Korotku zaczisku raz-dwa pomya, rozczesaa. A
kosy sprobuj!
Zate harno! szkoduwaa maty. Buwao, rozpuszczu kosy twoji, we stan
pokryju, niby rusaka dniprowka wyjsza z wody
Propay nyni rusaky, neko, artuje doka. Pereweysia. Mabu, tomu j
atrybuty jichni znykaju
Sowo smiszne jake, zitchaje maty. Zminyasia ty, Wioko. A oczi
taki sami. Netuteszni. Jak u twoho pokijnoho bateka. Buwao, homony zi mnoju pro
poe czy pro domaszni sprawy, a oczi dywlasia bozna-kudy A straszno staje Joho
nawi wimakom zmoodu dranyy. I diwczata bojaysia hulaty z nym, chocz i harnyj
buw
Czomu bojaysia, koy harnyj? dywujesia Wia, smakujuczy jabuko z materynoho sadu.
Bo nezwyczno. Inszi chopci obnimajusia ta zayciajusia, a win mowczy ta
dywysia na zori. Mowczy i dywysia
A ty ne pobojaasia?
Ehe , ja te bua nebaakucza. Posydiy my, pomowczay misiaciw zo try na
koodkach ta j odruyysia. Potim ty znajszasia. Nacze j ne schoa na nioho, a oczi
jak wykapani. Ta win tilky dywywsia na zori, a ty szcze j zachotia wywczaty jich. Nawiszczo?
Jak to nawiszczo, matusiu? Nyni bez nauky pro zori niszczo ne obijdesia. Ni
korabli, ni tanky, ni rakety ni teebaczennia ta radi. Kudy ne ky wsiudy potribna
nauka zoriana. Bo pywemo, matusiu, my u mori bezmenomu. I treba znaty, kudy nas
nese w spokijni kraji czy, moe, na porohy, u wodokruty
Chiba szczo tak, zhodujesia maty. A tilky ne zbahnu ja toho nawiszczo
tak daeko zahladaty? etity swit za oczi, u tu bezodniu? Ja oto w lis pidu, siadu pid
sosnoju, zadumajusia. Sosna szepoty, kuje zozula, murachy powzaju pomi hyceju,
trudiasia. Whori synie nebo. I ne znaju, szczo zi mnoju dijesia, a tilky nebo te w
meni i sosna, nemow sestra moja ridna
I zi mnoju take buwaje, matusiu, radisno pidchopluje Wia, peszczuczy w
dooni. Sporidnenis z pryrodoju
Ehe , zhodyasia maty. Tilky ty ne dosuchaa. Ja prosta, maopymenna
inka, ciyj wik u zemli dubaju Czoho, moe, j ne zbahnu a tilky szczo pidkazuje
meni, szczo niczoho takoho newidomoho ne znajdu ludy
De, neko?
Ta w nebi . Bo wse tut, bila nas, abo w nas samych Pohla pid nohy, tam
woruszysia ywe. Wpade rosa, i w rosynci byszczy, siaje soneczko
Ty mudre, matusiu. Fiosof. Ja zrozumia tebe. Je drewnie wczennia, jake twerdy, szczo mae j weyke zmykajusia w koli czasu, szczo ludyna nese w sobi widobraennia Wseswitu. I chto chocze piznaty bezkonecznis, toj powynen piznaty sebe
Tumanno dla mene mowlajesz, a wse ostanni twoji sowa ja zbahnua. Jak e
piznaty swit, jak ne piznajesz sebe? Ce wsedno, szczo zazyraty w dzerkao i ne wyterty
z nioho pyluku. Niczoho ne pobaczysz.
Ty mij Sokrat, nino skazaa Wia, ciujuczy matir w zmorszkuwatu szczoku.
Te, szczo ty widczuwajesz, suszno. Ta konomu swoje. Chto stupyw na steku,
powynen projty jiji do kincia.
Jaku steku?
Ta chocza b zorianu. Ne wertatysia nam nazad?
Prawdu kaesz, Wioko. Tilky straszna ta steka. Nezmiriana
Projdemo, skazaa Wia. Nema neprochidnych dorih, matusiu. O baczysz
we dypom astrofizyka w rukach. A pja lit tomu ty bidkaasia, koy ja zakinczu
uniwersytet. Tak i steku zorianu projdu ludy. Ne my naszi prawnuky
Bua diwczyna, a staa astrofizyk, pochytaa hoowoju maty. Zasochnesz
koo trub wsiakych, pawutynoju obrostesz. Staroju diwkoju propadesz.
Oj matusiu! zasmijaasia Wia. Jaka ty nesuczasna! Astronomy teper ne
taki, jak ty dumajesz. Zwyczajni sobi ludy. Jak o ja, naprykad. Mij sudenyj mene
znajde j bila truby
Daj boe, daj boe! Choczesia meni onukiw poniaczyty, moe, chocz wony narodiasia zemniszi za tebe.
Ne ruczajusia, mamo, wsmichnuasia Wia. daty tobi onukiw z netutesznimy oczyma. A szczo ! Epocha w nas zoriana
jaki bucimto mou buty u konoho swoji. Diwczyna stwerduwaa, intujitywno widczuwajuczy swoju prawotu, szczo nawi kosmos ne widkryje dla doslidnyka swoju prawdywu hybynu, swoju wtajemnyczenis, jakszczo joho wywczaje psychika uszczerbna,
widrizana wid tysiaczolitnich nadba pradidiw. Bo dzerkao duszi takoho pererodencia, bezbatczenka trisnute, spotworene, i Weykyj Dim chiba moe widkryty swoji darunky tomu, chto zanechajaw swij ridnyj Zemnyj Dim?
Chto kepkuwaw nad Wioju, chto mowczky suchaw jiji utopiczni mirkuwannia,
a potim odwertawsia i jszow he, szcze chto pidtakuwaw, chocz u ytti dijaw cikom
inaksze. Taka czerstwis chwyluwaa diwczynu do sliz, prote wona nikoy ne obyszaa
nadiji, szczo w pryjdeszniomu wse zminysia, szczo o de za poworotom doli
I o win poworot. Samostijnyj szlach praci j poszuku. Jak choczesia, szczob
yttia buo mow kazkowyj newpynnyj polit! Czy stanesia? Czy zbudesia?
I wse-taky radisno. Wse dowkoa w imli nebuwalszczyny, egendy. I derewa na
kyjiwkych bulwarach kazkowi, i miliciner na perechresti jakyj romantycznyj,
usmichnenyj, i dity, szczo hrajusia w skweryku, nacze Iwasyky-Teesyky z narodnych
perekaziw. Dywno, jak uroczystyj nastrij wse oprominiuje dowkoa. Ot jakby zberehty
o take widczuttia na wse yttia!
Nowi hromaddia budiwel. Oj, jak bahato ludej na Zemli! Tysiaczi, miljony obycz,
oczej. Wsi kudy pospiszaju, mcza, koho czekaju, dohaniaju, idu nazustricz radoszczam, czy horiu, czy beznadiji, lubla czy nenawydia. Jak pojednaty we toj rozmajityj, dywowynyj potik? Jak znajty spilnyj smys dla tych miljoniw, miljardiw istot? W
czomu win? De?
Dla Wiy win u nowych, nebuwaych widkryttiach, u samorozkrytti ludkoho duchu. Take rozhortannia pelustok duszi daje nowi moywosti, zapaluje pered okom rozumu tajemnyczi obriji buttia, a za nymy inszi wartosti j zawdannia, jaki ranisze j ne
mrijaysia, ne hadaysia. Za odnym probudenym rozumom porywajusia inszi, w dywokoli piznannia asztujusia radisni kluczi ptachiw zorianoho poszuku. Wid jichnioho pokyku probudiasia nowi pokolinnia, i we jichni sercia ne zasnu, a budu trywono
stukaty, nahadujuczy wasnym hospodariam pro wicznyj polit
Ludy, wy prekrasni! Ludy, czomu wy zabuwajete pro ce? Koen z was trymaje w
hybyni duszi soniacznyj promi, kwitku tworczosti. Nawiszczo wy prykydajete, nibyto zabuy pro swoju prawicznu krasu? Warto ysze strepenutysia, strusyty py dorih
z sercia ta duszi, i wse zminysia, i ne budete wy metuszytysia koen sam po sobi, a wsi
razom ruszyte do spilnoji diji Preobraennia switu
Sowa, sowa, szepocze ironicznyj hoos. Muzyka litnioho dnia, marewo bakytnoho neba, biych chmarynok. Tak mrijay, tak mysyy daeki j byki mudreci, podwynyky, heroji wid Pifagora j Sokrata do Tarasa j Handi, wid Dordano do Cikowkoho. Skilky jich herojiw duchu, jake dereo znannia j lubowi okropluwao Zemlu
wprodow wikiw! Czomu dosi take rewyszcze zoby j rujiny hrymy nad panetoju?
Newe sprawdi wsi prekrasni mriji ysze sowa?
Ni, ne sowa, a weyka realnis! Bo czomu wony pynu wid hybyn duszi, czomu
radistiu obmywaju serce, zmuszuju joho soodko zawmyraty w peredczutti weykoho
tworczoho zaczattia?! Wse realne w ytti huzd i bezhuzdia, zo j dobro, tworczis i
rujnuwannia. I koen wybyraje te, szczo totone jomu, szczo je joho suttiu. Dity tworennia czuju pokyk materi-pryrody, dity rujiny pospiszaju pid stiahy nenawysti. Konomu swoje, ae Wili bycze taki wojiny krasy, jak Skoworoda, kotryj twerdyw,
szczo dobro dijaty ehsze j radisnisze, pryjemnisze j natchnennisze, ni zo.
Za wiknom troejbusa merechtia budiwli, derewa, piszochody, maszyny. Weyki
masywy znykaju, wse bilsze czepurnych prywitnych kotediw, otoczenych sadamy. Troejbus zupynywsia, dynamik prochrypiw:
Kincewa zupynka.
Wia ehko wyskoczya na trotuar. Zapytaa w starekoji babusi:
Awtobus zupynywsia w lisi, sered towsteeznych wikowych sosen. Pomi stowburamy wydno dachy budiwel, bili stiny, zeenu ohorou. Na marmurowij doszci bila prochidnoji wybyskuwaw zootyj napys: OBJEDNANYJ INSTYTUT KOSMICZNYCH
PROBEM. Czerhowyj wachter prohlanuw dokumenty diwczyny, pokazaw, jak projty
do widdiu kadriw. Piszczanoju dorikoju mi kuszczamy hodu Wia nabyzyasia do
trypowerchowoho budynku, pidniaasia na druhyj powerch.
Jiji pryjniaw debeyj czoowjaha. Wako dychajuczy j wytyrajuczy riasnyj pit z ycia, win rozkaw pered soboju papery. Linywo zyrknuw na june obyczczia Wiy. Odne
oko na neji, druhe w knyhu zapysiw.
I ochota oto takij harnij, moodekij zahladaty w truby wsiaki? Chaj by zasuszena stara baba, a to
Koy i ja stanu zasuszenoju, poartuwaa diwczyna. De e maje poczatysia cej proces. To kraszcze we tam, de meni cikawo
Hm. Cikawo Szczo wy tam zahubyy, w nebi? Pusto, myhotia zirky, szczeepy
wid pozichiw rozrywaje. A wtim dio wasze. Taka harna, al, szczo moodis myne
marno. Rozpyszisia o tut
Diwczyna mowczky rozpysaasia w swojij perszij trudowij knyci, wyjsza z kimnaty widdiu kadriw u szyrokyj swityj korydor. Do neji nabyawsia, weseo peremowlajuczy, hurt chopciw ta diwczat. Wiu pobaczyy, otoczyy kilcem.
Noweka, skazaw wysokyj jasnookyj chope. Win hrizno nachmurywsia,
skawszy ruky na hrudiach. Ty powynna wykonaty kilka umow dla wstupu do aw
erciw OIKPu.
Jakych? spooszeno, po-dytiaczomu zapytaa Wia. Ce szczo due
skadne?
Due! poszepky promowyw chope, niby powidomlaw jij jaku tajemnyciu.
Wsi zasmijaysia. A czorniawa diwczyna z towstoju kosoju, skadenoju wincem na
hoowi, daa sztowchana w spynu junakowi, obniaa noweku.
Ne durij, Wiktore! Niczoho skadnoho. Prosto widkryj nam swoje zoriane kredo.
Tilky tut, odrazu. Improwizacija. Proczytaj jakoho wirsza, cytatu z tworu pymennyka,
mudrecia
Improwizacija? rozhubyasia Wia. Tak odrazu chiba szczo putnie zhadajesz? A mona swoho wirsza?
Swoho szcze kraszcze! zradia czorniawa.
Todi suchajte
Widlitaju w yrij urawli,
owte ystia oblitaje z wit,
Budu nowi wesny na Zemli,
Zapaaje w uzi nowyj cwit
Czym wona bude widrizniatysia wid krowi tych, kotri ne prosychaju wid akoholnoji
otruty? Wsi my na takomu dywowynomu szlachu. Zoriana steyna poszuku szczo
moe buty prekrasnisze? I raptom oce Tak, jak i sotni rokiw tomu. Ludy wytyraju
nawi wikna swojeji kimnaty, a my zaywajemo hydotoju wikna wasnoji duszi. Czomu
my tut? Czomu ne dywymo teper na zori? Chto sprawdi zorianoji krowi, toj zrozumije
moji poczuttia
Obyczczia Wiktora nayosia bahriancem, w oczach bysnuy ironiczni wohnyky.
Najiwna diwczynko, familjarno skazaw win, ty powynna znaty, szczo na
zori dywlasia pryady, imja kotrym egin! Tobi szcze naey ne raz, ne dwa rozczarowano skydaty z sebe achmittia romantycznych utopij, zaswojenych u dytiaczomu
wici. Doky my tut wtiszajemosia, pyn zorianoji riky rejestruje fotopliwka. Newe ne
widajesz cioho? A nam, Wio, czomu b ne pohlanuty inkoy na o ci ziroczky? Niszczo
ludke meni ne czue
Win pidniaw plaszku kojaku, pokazawszy etyketku z pjama ziroczkamy, i staw
rozywaty w keeszky. Chopci zasmijaysia. ysze Nadijka mowczaa, nerwowo wertia
mi palciamy swij keeszok.
Wia obureno zyrknua na Wiktora. Smarahdowi oczi potemniy, spownyysia hniwom.
Szczo wy howoryte? Pryady, awtomaty, fotografija Ta chiba mona poriwniaty awtomat z ludynoju? Szczo take Sonce na fotografiji? Tilky kruao, poskyj dysk
z jakymy plamamy. A koy dywyszsia na Sonce w teeskop, wono zdajesia ywym i
bykym wono, jak serce, jak pulsujuczyj fokus buttia Ta szczo howoryty! Koy w
duszi widsutnie take rozuminnia, chiba awtomaty dopomou?
Wia wyjsza z-za stou, ruszya do wychodu. Druzi rozhubeno mowczay. Susidy
kryknuy:
Hej, ycari, taku diwczynu ne wtrymay!
Wiktor metnuwsia za Wioju, perekynuwszy keych. Diwczyna rizko zwernua z
asfaltowoji doriky, pisza w prymarnomu piwswitli pomi derewamy wnyz, do Dnipra.
Chope, wako dychajuczy, dohnaw jiji, piszow poriad. Restoran zayszywsia daeko pozadu sered keniw i yp, u siajwi neonowych lichtariw.
Wio!
Wona ne zupyniaasia, biha dali, ne dywlaczy na nioho.
Wio! Zady
Win schopyw jiji za ruku. Diwczyna sprobuwaa wyrwatysia, potim zupynyasia.
Podywyasia na Wiktora znyzu whoru. Joho oczi w sutinkach zdawaysia weetenkymy,
prekrasnymy. Jij perechopyo podych.
Wio Jaka ty harna!
Win obniaw jiji, prypaw do wust.
Wia wyrwaasia, obureno lasnua joho po szczoci.
Jak wy smijete?
Wio! wraeno proszepotiw Wiktor, schopywszy za szczoku.
Wona metnuasia he wid nioho wnyz. Zaszeestiy kuszczi. I znowu zapaa tysza.
Wiktor dowho stojaw neporuszno, wdywlajuczy u temriawu. Nad nym koychaysia derewa, pywy u nebi usmichneni zori, a win wse dumaw pro szczo, prytuywszy
peczem do szorstkoho stowbura kena.
Diwczyna ne podaa wydu pered druziamy, szczo jiji zaczipaje cia podija, ae wnoczi,
ukrywszy kowdroju, szczob ne baczya hospodynia, w jakoji wona najmaa kutok, wytyraa slozy. Potim pobihy szumywi dni. Wse potrochu zabuwaosia. Zabuwsia wypadok na dniprowkych schyach. I obraz Wiktora postawaw u diwoczij ujawi w romantycznomu oreoli. Baczyosia jij, jak win sidaje w kabinu kosmicznoho korabla, startuje
w nebo. Jurby zachopenych ludej, more kwitiw, urahan prywita. A win wede raketu
do daekoho switu, i na pulti keruwannia pered nym ey bia gwozdyka z prydnipriankych piszczanych horbiw i szcze fotografija diwczyny. Jiji fotografija
Wia widhaniaa ti wydinnia, pirnaa w szczodennu krutanynu.
Wona dniuwaa j noczuwaa bila teeskopiw ta astrofizycznych pryadiw. Rozsuwaasia sfera obserwatoriji, rozpanachuwaosia, byczao nebo, w serce wywawsia tajemnyczyj zorianyj potik.
Aparaty suchniano wykonuway wolu ludej. Myhotiy ekrany, merechtiy zygzagy
oscyografiw, pywy striczky zapysiw. Inkoy prychodyo rozczaruwannia. Zdawaosia,
szczo rutynna robota odnomanitna j bezcilna. Ta w potoci budennosti traplaysia iskry
nejmowirnoho, i todi ahuczisze byosia serce, peredczuwajuczy dywo, kotre neodminno
maje oczikuwaty konoho widdanoho szukacza.
Doslidennia ostannich desiatyli pokazay, szczo weykyj kosmos wyjawlawsia ne
takym prostym, jak joho maluway ortodoksy riznych rangiw ta napriamkiw. Aksimy
ta teoriji mynuych rokiw rozlitaysia wszczent. Stworiuwaosia wraennia, szczo krysztaewa bania neporusznoho neba, roztroszczena koy podwyhom Kopernika ta Bruno,
poczaa rozsypatysia wriznobicz, z konym dnem nabyrajuczy szwydkosti toho apokaliptycznoho rozpadu. Nebesni objekty zirky j gaaktyky na konomu kroci poruszuway zaborony, wstanoweni dla nych teoretykamy. Naprykad, wwaaosia, szczo
masa zori ne moe perewerszuwaty kilkoch sote soniacznych mas. Widkryttia kwazariw kwazizorianych objektiw perekresyo cej zakon: buo zarejestrowano kosmiczni objekty w miljony, w desiatky miljoniw soniacznych mas. Widkryttia masy spokoju w nejtryno zmusyo astrofizykiw perehlanuty wsi dogmy switowoji schematyky:
wyjawyosia, szczo wydymyj swit, widoma sposterihaczam reczowynna struktura kosmosu skadaje ysze bodaj odyn widsotok megaswitu, a dewjanosto dewja widsotkiw
materilnoji tkanyny uniwersumu poky szczo newydymi, jich mona z weykymy
trudnoszczamy rejestruwaty z dopomohoju skadnych i welmy dorohych detektoriw, pobudowanych u nadrach hir abo na dni okeaniw. A fenomen czornych dir? Ci, jak jich
nazway wczeni, spruty kosmosu buy widkryti u centrach maje wsich gaaktyk. Czy
ne wony wyznaczay dynamiku gaaktycznych spiraej, a to j spiralnis wsioho mega
ta mikroswitu? Czorna dira promacuwaasia i w okoyciach Soncia. Widomyj doslidnyk
astrobiog Jurij Huk nawi daw jij nazwu Lucyfer, wwaajuczy, szczo w peredistoryczni czasy ce swityo buo rajdunym gigantom, a potim skoapsuwao, szczezo z neba
Zemli.
Korotsze kauczy, wczenym nuhuwaty ne dowodyosia, nezbahnenne moho konoji myti wtorhnutysia z bezmirnosti i zrujnuwaty dytiaczi budynoczky dogmatycznych
koncepcij. A Wili buo nezbahnennym maje wse. Wona widczuwaa, szczo wsim switohladnym koncepcijam czoho ne wystaczaje. Czoho ? Napewne, organicznosti, prostoty, pryrodnosti. Weykomudri prypuszczennia ta teoriji astronomicznych metriw inkoy zdawaysia diwczyni swojeridnym szamanstwom. I mowa naukowych pra, i chytrospetinnia karkoomnych formu wse buo schoe na jaku neserjoznu hru, na
sprobu spijmaty poumjane Sonce u sitoczku z pawutyny. Chocz i krasywa wona sitka
wmioho pawuka, chocz na rosynkach, szczo wybyskuju na nij, wyhraju promeni naszoho switya abo zirok, prote spijmaty tajnu kosmicznych weetiw u ti najiwni petywa
marni starannia!
Ne spryjmaa Wia i bahatoznacznych mirkuwa pro pochodennia panetnych
system. Dumka pro unikalnis pojawy Zemli ta inszych panet zdawaasia jij szkolarkoju, neserjoznoju. Ade my ne dywujemosia wynyknenniu nowoho derewa, nowoji dytyny. Proces narodennia zdajesia nam pryrodnym, zwycznym, chocz za nym te stoji
hyboka, nerozhadana tajemnycia. Prote stosowno wynyknennia nebesnych ti my szukajemo czoho chytromudroho, wwaajuczy, szczo pojawa panetnoji systemy bila zori
je wypadkom, jakoju patoogijeju, spetinniam wyniatkowych podij ta umow. A realnis
moe wyjawytysia due prostoju. Jak, prymirom, rozdiennia materynkoji ameby na
dwi doczirni. Jak rozlitannia kryatych zerniat kulbaby. Pewno, kone sonce, dosiahnuwszy zriosti, jakoho krytycznoho ewolucijnoho momentu, poroduje swoji soneniata czy zoreniata. I ce je normalne yttia zirky, jak podonosinnia u derewa
O, skilky, napewne, tajemny u kosmosi! Skilky dywnych, nepojasnenych wypadkiw, jawyszcz, pro jaki j sami astronomy ne baaju zamysluwaty. A czomu? Czy ne
prychowano w serci ludyny strach pered tajemnyceju swoho pochodennia ta pokykannia? ..
Weczoramy Wia prychodya do druziw u hurtoytok instytutu. Tam wony obminiuwaysia dumkamy, inkoy hariacze dyskutuway. Osobywo bahato supereczok wynykao pro isnuwannia inszopanetnych myslaczych istot. Wia dowodya, szczo pojawa
yttia, a ote, j pojawa samouswidomenych stwori, ne moe buty wypadkowoju, ridkisnoju. Wona je zakonomirnyj stupi switowoho rozwoju. Czoho nema w zerni, toho ne
bude w rosyni, szczo ne posijane u Wseswiti te ne wyroste.
Ty propowidujesz teeoogiju, ciespriamowanis ewoluciji, hariaczkuwaw
Iwan, swariaczy chudym, dowhym palcem. Po-twojemu wychody, szczo j ludy, j twaryny, wsiaki tam behemoty czy boszczyci wse ce we zaprogramowane w nadrach
materiji? Koy, kym i czym?
Nikym i niczym, usmichaa Wia. Jak nikym i niczym ne zakadeno informaciju duba u ou. Switobudowa wiczna. My chocz inkoy zadumujemosia hyboko
j serjozno nad poniattiam wicznosti? Tajemnycza wseochopnis wsich mysymych czasiw i prostoriw, spresowanych w jaku czakunku odnis, spilnotu, kotru my bezsyli
wysowyty, ujawyty abo opysaty matematyczno. U wicznosti je nezliczenni moywosti
wtiennia, zdijsnennia, wyjawennia, eksperymentu. Jiji aboratorija kwadryljony,
optyljony switiw, ewolucij, cywilizacij, rozumiw czy antyrozumiw. U neji je realna
moywis u bezkonecznych warintach struktur i pojedna wyjawyty bu-jaku potencijnis
Czomu same taku, jak u nas na Zemli, a ne inszu? jechydno zapytaw Iwan.
Ne due rozumne zapytannia, wtrutyasia Nadijka. Ty stajesz ortodoksom,
Iwane. Jij-bohu, rozlublu, jak budesz i dali otakym dogmatykom
Ja pojasniu swoju dumku, skazaa Wia, jasnoju usmiszkoju zmjakszujuczy
swarywyj ton podruhy. Napewne, kona ewolucija powynna projty miridy spiraej
buttia, niby rozhadujuczy bezlicz abiryntiw ta zahadok dla rozumu, intujiciji czy instynktu. Kona spiral nepowtorna, oryginalna. Wdaa czy newdaa. Ce we zaey wid
napruhy rozumu, wid starannosti poszuku, wid hostroty widpowidalnosti, wid smiywosti duchu, wid samouswidomennia misiji ta wyczerpnosti jiji zdijsnennia. Skulptor
ne koen kami peretworiuje na szedewr tworczosti. A maty-pryroda szczedrisza za
bu-jakoho tworcia. Na Schodi howoria, szczo wona luby weyku hru, w obih jakoji
wwody bezodniu switiw ta moywostej. Tomu my ne moemo zapytuwaty, czomu my
taki, a ne inakszi? Nyni taki, a zawtra budemo inszymy. Siohodni husi, zawtra
neporuszna laeczka, pislazawtra preharnyj barwystyj meteyk, szczo ety u nebo,
radije w promeniach Soncia
Romantyczno, ae neperekonywo, buboniw Iwan. A wzahali, ty moode,
Wio!
Nareszti ty dohadawsia! patetyczno zdijniaa ruky whoru Nadijka.
Harazd, harazd, zamachaw rukamy, niby witriak kryamy, Iwan. Nechaj
ja zhodusia z toboju, szczo bu-jaka faza yttia, w tomu czysli j myslaczoho, zakonomirna, nemynucza. Nechaj! Czomu wona tak ridko wyjawlajesia? Czomu do nas ne
zawitay weneriny, marsiny, jupiteriny, wczeni z alfa Centawra, z Syrisa, z tumannosti Andromedy? U nych, jak ty wysowyasia, bua w zapasi wicznis, szczob perehnaty
nas u postupi. A szczo my baczymo? Wenera seredniowiczne peko, Mars pustela,
Jupiter amiczno-metanowyj monstr, de odne yttia ne wytrymaje. A daekyj kosmos wzahali mowczy, wsi proekty mizorianoho kontaktu poterpiy fisko
Wia bezpomiczno rozwea rukamy.
Druzi, nu jak mona spereczatysia pro tajemnyciu, pro nebuwae? Szczo my widajemo pro nezliczenni wyjawy switowoho yttia j rozumu? My znajemo ysze zemne
yttia, ta j to nedoskonao, powerchowo. A szczo skazaty pro te, czoho my ne baczyy, ne
widczuway? Szukaty, szukaty, dumaty i niczoho ne zapereczuwaty bezpidstawno, ysze
na osnowi tych czy inszych aksim ta uperede o tak ja myslu prawdywu nauku
Nu a szczodo zustriczi z inszymy rozumamy, z pryszelciamy moe, my j striczajemosia z nymy? Chto skae? Moe, ciyj riad jawyszcz, kotri my wwaajemo pryrodnymy, je
swidczennia rozumu. Moe, wony dywlasia na nas, a my ne widajemo pro te. Nam treba
szcze wyrosty z peluszok perwisnoho rozumu, rozirwaty pawutynu antropocentryzmu,
ehocentryzmu. Ja pewna, szczo najbycze pryjdesznie widkryje nam kazkowi dywa, pered jakymy zamru skeptyky
Tak mynay dni u cikawych doslidach, spostereenniach, zachoplujuczych besidach. Odnoho razu Wili powezo. Tak howoryy stari wczeni, z nedowirjam pohladajuczy na tenditnu posta diwczyny. A nasprawdi uspich pryjszow ne wid wezinnia, a
wid terpinnia ta newpynnoho oczikuwannia nezwyczajnoho. U suzirji Pejad zjawyasia
tumanna plama. Spoczatku wona bua mikroskopiczna, potim zbilszyasia. Wia
zbahnua: widkryto nowu kometu.
Na druhyj de zranku na stini w korydori druzi prybyy byskawku. Tam bua zobraena Wia, toneka, hnuczka, z gigantkoju truboju w rukach, jaku wona naciluwaa na chwostatu zirku. A wnyzu akonicznyj napys:
WIA WIDKRYA NOWU KOMETU. URA!!!
Toho dnia moodi astronomy, astrofizyky, astrobotaniky ta inszi astro zibraysia na stychijnyj mityng w aktowomu zali instytutu. Czorniawa Nadijka skoczya na
sti, zachopeno prohoosya:
Nowij kometi prywasniujemo imja Wiy! Kometa Wiy wy widczuwajete,
jak ce harno j romantyczno?!
A hoowne sprawedywo! kryknuy z zau. Zasuya!
Chaj ywe Wia! radisno skanduway druzi. Diwczyna zaszariasia, prykawszy ruky do hrudej, bahalno hlanua na podruhu:
Ja proszu was, ne treba! Nu, szczo ja take zrobya? Pomitya plamu na nebi
Ne plamu, zarehotaw astrobiog Andrij, a nebesne tio dimetrom w nadcia miljoniw kiometriw. Chocz i rozridene tio, a wraaje! Moe, znacznisza sztuka
wid komety Haeja! Ne prybidniujsia, Wioko, prydane nepohane do twoho hriaduszczoho wesilla! Kometa Wiy i basta! Sprawedywo!
Ni! poczuwsia hucznyj hoos wid dwerej.
Wsi zamowky, ohlanuysia. Na porozi stojaw dyrektor instytutu profesor Hraber.
Joho sywi browy hrizno chmuryysia.
Ni, nasmiszkuwato powtoryw win. Nesprawedywo!
Czomu? zahoraw Iwan. Zakon, pryjniatyj wsim switom. Bu-jakyj dyetant widkrywaje kometa otrymuje joho imja. A Wia specilist
Osinnim ystiam oblitay noczi ta dni. Wia maje ne widchodya od weykoho refraktora obserwatoriji. Pywo weycznoju rikoju zoriane dywokoo, merechtiy ekrany,
paday na sti nowi j nowi fotografiji. Siajwo komety na nych zbilszuwaosia, wyrostao,
zminiuwaosia. Potim u komety zjawywsia chwist, pysznoju mitoju prostiahnuwsia u
prostori. Rozwytok chwostatoji zori jszow jak zwyczajno. Ta potim stao nespodiwane:
u komety speredu wyris hostryj switowyj promi.
Wia zachwyluwaasia. Due ridkisna kometa. Takoju prybyzno bua tilky kometa Arenda-Roana. Powne poruszennia wsich teoretycznych peredbacze. Newe
znowu nauka niczoho nowoho ne widkryje, a ysze pidtwerdy trywilni prypuszczennia,
jak i pry doslidenni komety Haeja? Takyj dywowynyj szans torknutysia tajemnyci,
kotra moe widkryty ne ysze pryczyny pojawy komet, a j szczo take, pro szczo nawi
ne mrije switowa nauka. Je techniczni moywosti, nawi dla neznacznych potreb wytraczajusia koosalni koszty, a tut
Diwczyna wyriszya poradytysia z Nadijkoju. Pisla czerhuwannia, na switanku,
wona pomczaa do hurtoytku, rozbudya podruhu. Nadijka skoczya z lika rozpatana,
zlakana.
Szczo trapyosia? Neszczastia?
Ta ni! Jake tam neszczastia! Nasza kometa typu Arenda-Roana! Tilky nabahato potunisza. Ty rozumijesz?
Newe?
Prawdu kau. O fotografiji
Oce tak! radia Nadijka, szwydeko wdiahajuczy. Kasna kometoczka!
Fantastyka! Zakowyka uczenym!
Do czoho tut uczeni? Ja choczu skazaty insze: kometa projde na widstani wsioho
sto tysiacz kiometriw wid Zemli. Ty rozumijesz?
Niczoho ne rozumiju. Ty szczo zlakaasia? Zemli wona niczoho ne zapodije.
Masa nikczemna. Nu, moe, bude fejerycznyj zorepad
Ja ne pro te, smiszna! Treba wykorystaty byke prochodennia.
Jak?
Zapustyty suputnyk. Tak, jak pry doslidenni komety Ha-eja. Tilky szczob
dosliduway ne awtomaty, a ludyna, uczenyj. Treba, szczob suputnyk i kometa zbyzyysia maksymalno. Zbahnua? Wywczyty chwostatu brodiahu, ta szcze taku oryginalnu,
wprytu
Wioko! zradia Nadijka. Ce zdorowo! Ty genij!
Jakyj tam genij. Biimo do szefa
Dyrektor metaw hromy j byskawyci. Tykaw palcem u Wiu, a oczi z-pid okulariw
Poczaysia dni napruenoho trenuwannia. Wia dobre wytrymuwaa wsi neobchidni wprawy w barokameri ta centryfuzi. A u wilnyj wid zania czas hulaa w lisi. Tut
wona widczuwaa sebe sered druziw. Obnimaa biokori stowbury berizok, pestya czutywymy palciamy szorstku koru sosen. Prysuchajuczy do uroczystoho dzwonu lisowych weetniw, szepotia jim nini sowa:
Do pobaczennia, sestryci Do zustriczi, brattia Ja eczu wid was. Czy wernusia ne znaju
Wona prostiahaa ruky do merechtywoho dywokoa, niby widdawaa zirkam swoju
duszu.
Zori, pryjmi mene. Ja prahnu do was Zori, widkryjte swoju tajnu!
Wona ehko walsuwaa sered halawyny, i tanciuway razom z neju zirky, misia,
zootawi chmarynky, derewa. I zdawaosia diwczyni, szczo w rytmi jiji tanciu w prostori
poczynaje zwuczaty meodija radisnoji symfoniji.
Odnoho dnia Wia zustria w choli Kosmocentru Wiktora. Oboje buy straszenno
wraeni. Kosmonawt naprueno dywywsia w oczi diwczyni, trywono mowczaw. Wona
jasno, po-dytiaczomu wsmichnuasia, podaa ruku. Win poehszeno zitchnuw.
Zdrastuj, Wio.
Zdrastuj, Wiktore.
Wio, tak bahato dniw mynuo widtodi, jak my Cia wicznis. Todi ja, znajesz
Ne treba, mowczy
Ni, treba. Treba, Wio Ja bahato peredumaw, bahato zbahnuw. Wio, ja
tebe
Mowczy, Wiktore. Ne treba
Diwczyna bahajuczym pohladom hlanua na nioho, pidniaa zastereywo whoru
dooniu.
Wio! Czomu boronysz meni skazaty zapowitne?
Mowczy, mowczy. Ja czuju, znaju wse. I meni radisno
Ce prawda?
Prawda.
Ja czytaw, szczo ty majesz etity do komety.
Tak.
Ja te eczu. Na Mars. Nezabarom start.
Ja czua, Wiktore. Ja znaa, szczo ty takyj nezwyczajnyj
Wiktor torknuwsia palciamy Wiynoji dooni. Pohlanuw na jiji blide, oduchotworene obyczczia, na siajuczi smarahdowi oczi. Zitchnuw ehko i szczasywo.
Chaj bude tak, jak je, Wio. Pisla powernennia z neba my strinemosia znowu
I chaj todi moje serce skae wse, szczo ja pryhotuwaw dla tebe
Win ruszyw do wychodu, pered tym, jak zaczynyty dweri chou, szcze raz ohlanuwsia. A Wia dowho dywyasia wslid jomu, szepotia:
Czy bude wono powernennia? Czy bude?
Wona zajsza do likaria, suchniano wyterpia wsi procedury. Litnia harna inka z
pronyzywymy sirymy oczyma wymiriuwaa jij tysk, artuwaa:
Wam pozazdry bu-jakyj kosmonawt. Moete etity chocz do inszoji zirky
Tudy, moe, j poeczu, zadumywo skazaa Wia, dywlaczy u prostir.
Szczo wy skazay? zdywowano perepytaa likarka.
Ta ni niczoho! spaachnua Wia. To ja tak zamysya
Toho weczora wona znowu zustriasia w choli z Wiktorom. Win kynuwsia do neji,
schopyw za ruku.
napownenyj weykym, wseosianym yttiam, szczo nasze yttia to ysze laeczka, embrin wseochopnoho yttia kosmosu, jak pro te kazaw Wernadkyj. Treba ysze rozirwaty pliwku, szczo otoczuje nas, szcze raz roztroszczyty krysztaewe skepinnia, jake
koy zrujnuwaw Dordano. O, jakyj strasznyj konserwatyzm. I wse, wse my budujemo
za pradawnim wzircem antropozakochanosti, ignorujuczy rozmajitis materynkoji switobudowy
Wio! Ae ce
Szczo woluntaryzm u nauci? nasmiszkuwato zapytaa wona.
Nu, ne tak ae
Prybyzno tak! pidchopya Wia. Nawi ty, Wiktore, ne moesz zwilnytysia
wid stereotypiw mysennia. A inszi Ta chaj! Chaj dumaju, jak zawhodno. Ja zdijsniu
swij pan. Nauka ne wtraty niczoho, wona otrymaje fotografiji, doslidennia, zapysy.
Wse, szczo zapanowano. Ja zayszusia tam. Ludy diznajusia, chto posaw kometu do
nas, jaka jiji misija, szczo oznaczaje dywna wisnycia z bezmenosti. Ty rozumijesz, jakyj
strybok dla znannia? Rozumijesz, Wiktore? Inkoy dla obwau w horach potriben odyn
kami
Wiyni oczi zatumanyysia, pohlad poynuw u daynu.
A moe moe, ja j ne zahynu Wony wriatuju mene
Chto? edwe czutno zapytaw Wiktor.
Druzi, braty, prosto widpowia Wia. Ti, jaki posay kometu. Wtim, ne
budemo pro ce hadaty. Nawi pidtwerdennia hipotezy pro sztucznis komety das gigantkyj posztowch nauci
Nu j nu! poczuwsia rizkyj hoos. Wia zdryhnuasia.
Do nych pidchodyw dyrektor OIKPu profesor Hraber. Win nasmiszkuwato mruyw
oczi, chytaw hoowoju.
De ne nosij, tam i wy, Wio. Tilky zawitaw u Kosmocentr, jak czuju wasz pryjemnyj hoosok. I archipikantnu hipotezu z waszych wust. Ue j komety sztuczni?
Witatysia ne zawadyo b, profesore, powea ironiczno peczem Wia. Dobroho weczora!
Drastujte, drastujte, burknuw profesor. Wy mene tak wrazyy swojeju absurdnoju frazoju, szczo ja zabuw etyket.
Czomu absurdnoju? zdywuwaasia Wia. Czym moje prypuszczennia hirsze wid inszych, trywilnych?
Dyrektor po-dytiaczomu spesnuw rukamy.
Wsi wy zboewoliy. Pozytywni nauky peretworyy w skad manikalnych idej.
To kanay na Marsi sztuczni, to Fobos i Dejmos utwory pryszelciw, to cyrky na Misiaci
diuzy megaraket, a sam nasz pryrodnyj suputnyk korabel, na jakomu naszi predky
prybuy do Zemli. A teper, z waszoji ehkoji ruky, komety sztuczni. Moe, Sonce, panety,
a to j gaaktyky te sztuczni utwory?
A czomu b i ni? nasmiszkuwato zapytaa diwczyna.
Todi z wamy nema pro szczo rozmowlaty! pyrchnuw, jak kit, profesor.
Chiba mona dyskutuwaty z neserjoznymy lumy?
Dywno, hariacze skazaa Wia, pohladajuczy to na profesora, to na Wiktora.
Due dywno! Wychodiaczy z waszoji ogiky, jaka nycza ewolucija, sposterihajuczy
naszi suputnyky, korabli, kosmiczni kompeksy, powynna wwaaty jich pryrodnymy
utworamy, czymo na wzire panetnych parazytiw blich, czy szczo!
Neogiczno! oburywsia Hraber. Do czoho tut naszi suputnyky, rakety i
pryrodni komety?
A do toho, szczo wy bojitesia proslidkuwaty postup nauky j techniky na najbyczi sotni czy tysiaczi rokiw. We w najbyczi desiatky lit my zmoemo montuwaty
eterni mista, szczo zriwniajusia po massztabnosti z Fobosom, Dejmosom abo perewersza jich. A dali? W nastupni miljonolittia? Myslaczi istoty Zemli zmou tworyty
panety, zori, a moe, j gaaktyky Jakszczo w ciomu bude neobchidnis. Chiba ne jasno, szczo ce tak? De mea potunosti rozumu? Swit bezmirnyj. Braty w inszych switach, moe, obihnay nas na miljony cykliw
De wony? ironiczno rozwiw rukamy profesor.
Wia hirko wsmichnuasia.
Zawdy ce zapytannia. Podajte jich siudy! Czomu nam choczesia, szczob istoty
z inszych switiw obowjazkowo pozuway pered naszymy objektywamy abo daruway
nam awtografy? Zwidky taka zarozumilis ta samozakochanis? Nasza cywilizacija
moe wyjawytysia embrinalnoju, dytiaczoju poriwniano z yttiam bezmenosti
Et! znewaywo machnuw rukoju Hraber. Rozwey ciu fiosofiju na fikciji.
Najiwniactwo, ekektyka bilsze niczoho!
Jaka tam fiosofija, sumno skazaa Wia. Eementarna ludka ogika. A
kometa sztuczna, po-dytiaczomu zakinczya wona.
Hraber ruszyw do wychodu. Na porozi ohlanuwsia, sucho skazaw:
al, szczo ja ranisze ne znaw pro waszi boewilni ideji. Nizaszczo ne pryjniaw
by do instytutu.
Due perekonywyj metod westy dyskusiju, nasmiszkuwato kynua jomu
wslid diwczyna. Wiktore, ty czujesz? A wtim, dosy supereczok. Chodimo, pohulajemo
pid zoriamy
Wony powilno jszy aejeju parku. Stupay tycho, obereno, niby nasooduwaysia
chodoju po zemli. Z derew padao owte, bahriane ystia. Zdawaosia, szczo dobri
nezrymi ruky stela barwystyj proszczalnyj kyym dla Wiy.
Wyjszowszy na kraj parku, zupynyysia. W imli wybyskuwaa wuzeka striczka
riky, nad obrijem siajaw fejerycznyj mecz komety. Wiktor rizko powernuwsia do diwczyny. Hoos u nioho tremtiw:
Wio, ne treba Ne treba, kochana W oczach diwczyny zabyszczay slozy.
Ce sylnisze za mene. Chto maje buty perszym, Wiktore. Treba stupyty w okean
bosoju nohoju. Ne dywytysia na nioho kri szkelcia Choczesz, ja rozpowim tobi starowynnu indijku egendu? Pro kometu Choczesz?
Win mowczaw, dywlaczy w nebo sumnym pohladom. Wia zitchnua, tycho promowya:
Wse-taky ja rozpowim. Suchaj yo straszne czudyko. Wono poyrao ludej.
Jako czudyko pohnaosia za junakom, i win, riatujuczy, pirnuw u more. Drakon
za nym. Junak schopywsia za hrebi czudyka, wono rozlutuy, nazawdo po chwylach,
szczob skynuty chorobroho wersznyka. Ta junak ne wypuskaw hrebenia, mrijuczy, szczo
tym samym win ne das drakonu haniatysia za lumy. A czudyko tym czasom tak pomczao po moriu, szczo iskry etiy za nym. I razom z wersznykom drakon poczaw pidnimatysia nad Zemeju. Tak paka dumka ludyny pidniaa w nebo nawi woroha. I teper
wsi my baczymo kometu i posyajemo dumky wdiacznosti tomu, chto dawno staw poumjanym. Dumky czornych, biych, owtych, czerwonych ludej etia u prostori i daju
nowi syy wersznykowi drakona
Wia zamowka. Potim tycho spytaa:
Nu jak tobi egenda?
Wiktor nino hlanuw na diwczynu. I jomu zdaosia, szczo zori splitay nimb
dowkoa jiji hoowy. Zwidky wona pryjsza siudy, na Zemlu? Chto wona chwylujucza
j nezbahnenna?
Czudowa egenda, proszepotiw win. Ja zrozumiw tebe, Wio. Treba
wsiudy buty wohnianym wersznykom, yty ne dla sebe. Ae, kochana moja, jak e ja
Win stysnuw zuby, schowaw obyczczia w neji na peczi. Wia zachopeno dywyasia w nebo, szczasywo wsmichaasia zirkam, nino pestiaczy hoowu kochanoho
lisy.
Wia w skafandri. Nad neju schylajusia ludy, pidnosia do wust mikrofony. Wona
szczo jim widpowidaje, usmichajesia. Korespondenty zapysuju, peredaju w eter. Wse
ce niby wwi sni. Zdajesia, o-o nastane probudennia i znyknu ludy, step, estakady.
A za wiknom szeestitymu kasztany, hucho homonityme kyjiwka wuycia.
Ta o we zjawywsia szpyl rakety, nabyzywsia. Awtobus zupynywsia. Diwczyna
wyjsza z nioho na betonni pyty, porucz z neju mooda suputnycia duber. Wako
stupajuczy w nezhrabnomu kostiumi kosmonawta, Wia pidijsza do grupy ludej, jaki
day jiji. O prezydent Akademiji win askawo mruy oczi, pidbadiorywo kywaje
jij. Poriad pownyj wysokyj wczenyj z sywoju szeweluroju, nachmurenyj, suworyj. To konstruktor rakety, keriwnyk eksperymentu. I Hraber tut. Profesor nerwowo potyraje ruky,
robeno wsmichajesia. Z-za joho spyny wychody Wiktor, zustriczajesia pohladom z
Wioju. Wona ne odwea swoho pohladu, chocz i wako wytrymaty toj nimyj pojedynok.
Maje fizyczno widczua, jak win bahaje jiji: Ne treba, ne treba, ne treba robyty toho,
szczo ty zadumaa!..
Treba, Wiktore, mowczazno widkazuje Wia. Ja ne mou inaksze. Ja sama
sebe znewaatymu, jakszczo widstuplu!..
Wona, pidniawszy ruku, proszczajesia z usima drunim estom, jde do lifta, pidnimajesia po schidciach. Szcze raz prykadaje dooni do hrudej, schylajesia w pokoni.
Lift nese jiji whoru. Czui askawi ruky dopomahaju zruczno wmostytysia w kabini suputnyka. W nawusznykach turbotywi hoosy, szczo zapytuju pro widczuttia, nastrij. Diakuju, druzi czudowi, diakuju, Zeme, meni dobre, meni bilsze niczoho ne potribno. Ja hotowa!
Chronometr widliczuje ostanni sekundy. Ostanni myti jiji perebuwannia w zemnomu oni pered nowym narodenniam. I o raketa ochoplujesia stinoju poumja. Hrizno rewe wohniana stychija, zdijmaje na swojich kryach gigantku raketu w prostir,
kydaje jiji, niby kazkowu striu, u tajemnyczu bezmownis neba
Nad raketoju wysoko w nebi krulaw eeka. Wiktor pokazaw pohladom na nioho,
wsmichnuwsia.
Na szczastia
Prezydent pohlanuw, zitchnuw.
Tak. Na szczastia
Win podywywsia w oczi Wiktoru. Dywywsia dowho, ahidno, serjozno.
Pamjataj pro Zemlu, synku. Ne zabu
Wiktor mowczky kywnuw.
Zemla daa tobi wse, szczo moha. Korabel, rozrachunky, nakaz. Wse insze w
tobi. Bude nehadane. Bude nadzwyczajne. I zberehty pamja pro zwyczajne dytynstwo
zemne w potoci nadzwyczajnoho moe, najwacze. Tut kordon tajny. Proszczaj,
Wiktore
Wony pociuwaysia tryczi nawchrest, jak ce dijay odwiku didy j praszczury pered
rozukoju. Rozijszysia.
Wiktor pidniawsia do lifta, szcze raz pohlanuw na bioho ptacha.
A koy kosmicznyj korabel u wychori wohniu pidniawsia w nebo, prezydent tycheko promowyw, usmichajuczy sam do sebe:
Wse harazd. Ptaszeniata widlitaju u wyrij. Wse harazd
Wiktor wiw korabel uslid za kometoju. Wona rozisaa pysznoho chwosta w zorianomu poli, wtikajuczy wid Soncia. Perednij hostryj promi znyk, zmenszuwaasia j
koma hoowa switya.
Bajdue kacay awtomaty, zeenymy zmijkamy pulsuway pryady. Nadchodyw
czas zwjazku. askawo zahoubiw ekran. Na niomu zjawyosia obyczczia prezydenta.
Staryj wczenyj dywywsia na kosmonawta uwano, nastoroeno.
Czy wse harazd, Wiktore? poczuwsia daekyj hoos.
Tak. Polit trywaje za programoju. Pryskorennia zhidno z rozrachunkamy. Poczuwaju sebe normalno. Informacija peredajesia na Zemlu bez pereszkod.
Znaju
Zapaa trywona pauza. Potim znowu woruchnuysia wusta prezydenta, pomi potriskuwanniamy rozriadiw karbuwaysia joho sowa:
Ne peredumaw, Wiktore?
Ni, wako skazaw Wiktor.
Trymajsia zdorowoho huzdu szczo b ne staosia. Widczujesz nebezpeku
powertaj nazad.
Bez neji?
Prezydent odwiw pohlad. Ne widpowiw. Ekran pohas. A szcze czerez dobu Wiktor
wykykaw dla pozaczerhowoho seansu zwjazku wczenych Kosmocentru. Win schwylowano skazaw:
Kometa kosmicznyj korabel. U wsiakomu razi ce sztucznyj utwir. Win pryskoriuje polit. Wychody za mei Soniacznoji systemy
Wiktore, powertajsia! skazaw konstruktor. Peresliduwannia bezhuzde.
Kometa dosiahne subpromenewoji szwydkosti, ty jiji ne nazdoenesz!
Win moe nazdohnaty jiji, skazaw prezydent. Bahatokratnym pryskorenniam
Na ce pidu wsi zapasy palnoho, zapereczyw konstruktor. Win ne powernesia nazad. Nakai jomu wernutysia
My ne moemo nakazuwaty, tycho widpowiw prezydent. Win pohlanuw u
wikno, na jasne bakytne dywokoo neba, zitchnuwszy, sumowyto dodaw: Win teper
wilnyj dla suwerennych risze. Chaj wyriszuje sam
Tym czasom radichwyli donesy z kosmicznoji prirwy widpowi Wiktora. Win dywywsia w oczi swojim uczytelam, druziam i szczyro promowlaw:
Ja wyriszyw, druzi moji zemni. Ja ne powernusia. Proszczaj, Zeme! Diakuju
tobi za narodennia, za tepo serdeczne, za materynku pisniu j sowo, za lubow i
mriju
Potim kosmonawt rizko wymknuw zwjazok
Ruky Wiktora wpewneno lahy na pult. Teper ne mona wtraczaty odnoji sekundy. Kometa wychody za mei Soniacznoji systemy, wona nabyraje szaenoji szwydkosti, i treba wytysnuty z atomnych dwyhuniw korabla wsiu potunis, szczob nazdohnaty jiji.
Spaachnuy trywoni bahrowi sygnay. W iluminatorach zamerechtiy syni wid-
bysky bezszumnoho wohnianoho potoku. Tio kosmonawta whruzo w kriso wid perewantaennia, nayosia swyncewym tiaharem.
Poperedu zhuszczuwaosia zootyste siajwo, strumeni rozridenoji reczowyny komy
ynuy mymo iluminatoriw. Na ekrani zapulsuwao otoczene rajdunym oreoom jadro.
Wono ne mao czitkych obrysiw, ne buo podibnym ni na korabel, ni na pryrodnyj asterojid. Szczo fejeryczne, nebaczene, nejmowirne, nezemne.
Pryady widznaczyy kontakt z grawitacijnym poem komety. Dwyhuny wykluczyy. Wiktor widreguluwaw czitkis pryjomu na ekrani bortowoho teeskopa. Naprueno
wdywlawsia w jadro. De suputnyk Wiy? Czomu ne wydno odnoji oznaky czuoridnoho tia na sferi komety?
Wybuch rajdunych promeniw oslipyw kosmonawta. Byskucza spiral ochopya raketu, potuno, wsewadno ponesa w nadra imystoji sfery. Wiktor baaw ysze odnoho
ne wtratyty swidomosti, utrymatysia na powerchni zdorowoho huzdu, pro szczo zasterihaw prezydent, zberehty ludke, zemne spryjniattia.
Szczo widbuwajesia? Czy ce rozumna akcija inszopanetnych kosmonawtiw? Czy
awtomatycznyj manewr korabla-komety? Jak powodytysia, jak reaguwaty? Sama soboju wynyka widpowi u swidomosti: niczoho ne dijaty, daty, dywytysia, suchaty.
Moywosti w nioho nastilky mizerni, szczo zemna aparatura nespromona protydijaty
woli kosmicznych hostej. Do toho pult keruwannia raptom znyk z Wiktorowych oczej.
Roztanuy stiny korabla. Temriawa. Tysza. Czy, moe, wij oslip wid spaachu switowoji
spirali?
Sutinky prorwaw bahrowyj promi, ochopyw joho zwidusil, dowkoa tia zapulsuwao rubinowe siajwo. Z tyszi j nebuttia Wiktor wypyw do zamknenoho spiralnoho prostoru, zakrulaw, szyroko rozkynuwszy ruky, niby w stani newahomosti.
powza husta temriawa. Znyko bakytne siajwo neba. Woroyj prysmerk kowtaw dywokoo.
Wiktor zupynywsia, zahlanuw u prirwu. Wnyzu wyruwaa burchywa, czorna rika.
U poumji hrozy inkoy wyrizniaasia na tim boci maeseka posta.
Wio-o-o! Zady! Wio, ja jdu!
Win kynuwsia wnyz po krutij steyni. Hriznyj potik skakaw czerez gigantki wauny, pluwawsia brudnoju pinoju. Wiktor chorobro strybnuw u wodu, nasyu trymajuczy na nohach, probyrawsia na toj bik. O jomu we po pojas, o we po hrudy.
Chwyla zirwaa chopcia, ponesa.
Wikto-o-ore! Trymajsia! kryczaa Wia na hori.
Byskawyci slipyy, ohuszuwaw hrim. Temni wody soonymy bryzkamy wyjiday
jomu oczi. Wia z achom dywyasia na biu soroczku, szczo wydniasia sered skaenoho
potoku. Swita plama majoria wse dali j dali, nabyajuczy do wodospadu.
Wiktora zakrutyo u wyri, poneso na hostri skeli. Ta o win widczajdusznym zusyllam rwonuwsia do bereha, wchopywsia za kami. Nasyu wypowz na suche. Wid joho
odiahu yszyysia tilky kapti. Ta win ne zwernuw na te uwahy. Zwiwszy pohlad uhoru,
szukaw u prysmerkowij dayni adanu posta.
Wio! Ty zady Ja zaraz Ja skoro
Win kynuwsia whoru po strimkych skelach, namacujuczy konu zazubrynu, koen
wystup.
Raptom poskowznuysia nohy, Wiktor zawys na rukach. Hostri ika skel wyszkiryysia wnyzu, a mi nymy kekotiw czornyj potik. Ne treba dywytysia wnyz, tilky whoru,
tudy, de czekaje wona, zwidky doynaje jiji hoos:
Trymajsia, trymajsia, kochanyj!
Zaraz! prochrypiw win. Ja zaraz
Jak tiako, jak strachitywo bolacze powzty jomu po krutij hori! Ta o we nedaeczko. Zowsim nedaeko Szcze trochy
Ta werszyna newpynno widdalajesia, i widdalajesia razom z neju Wia. Czomu?
Szczo staosia? Newe jakyj kataklizm?
Wiktor znesyeno siw na kameni, wytyrajuczy pit z czoa. Potim znowu luto kynuwsia doaty priamowysni kruczi. Hromy zatychy, widkotyysia wdaecz. Ta wse nycze chmary. Sirym zaduszywym tumanom pokryy wony wse dowkoa. Wia roztanua
w tij imli.
Wio-o-o! zakryczaw Wiktor.
O-o-o! widhuknuasia dayna.
Chope kynuwsia dali naoslip. Szlach jomu perehorodyy husti chaszczi. Win poczaw prodyratysia kri nych. Micno perepeysia hnuczki stowbury czipki, nepodatywi.
Wiktor probyrawsia po wittiu, popid wittiam. Nasyu widrywaw ypki liny, mow
szczupalcia kazkowych istot. Dychaty buo wako. Win inkoy znemoeno zupyniawsia,
potim ruszaw dali.
Dowho trywaw cej pojedynok. Ta o rozwijawsia tuman, poridszaw lis. Wiktor pobih. Zarosti yszyysia pozadu, pered nym rozlahaasia czorna pustela. Wsia jiji riwnyna
bua wsijana kaminniam hostrym, jak zuby kazkowoho drakona. A whori merechtio
palucze sonce, wypywajuczy woohu zmuczenoji zemli.
Swidomis pamoroczyasia. Wiktor zupynywsia, wperto szepoczuczy:
Ja ne mou zahubyty tebe, Wio Ne dla toho ja doaw prostir, szczob tut
tebe wtratyty
Znowu pobih, rozszukujuczy e pomitni slidy diwczyny na czornomu pisku.
Tysza. Bezmownis. ysze una wid joho krokiw motoroszno kotysia pomi skelamy.
Znowu poperedu prirwa. I za neju wydno Wiu. Uzdriwszy joho, wona radisno zamachaa rukamy:
Tut mistok, Wiktore! Biy!
Mistok ehkyj, tremtiaczyj, spetenyj z tonkych lin. Chope chotiw stupyty na
nioho, ae mistok spaachnuw jaskrawym poumjam, zahoriwsia. Poczaw powilno rozpadatysia. O-o win wpade w prirwu.
Wia metnuasia w huszczu poumja, schopya rukamy poowynky mistka, napruujuczy wsi syy, trymaa joho, szczob win ne rozpawsia.
Wiktore! Biy nadi mnoju!
Chope perechopyw paajuczi czastky mistka, zakryczaw:
Wtikaj, Wio!
A ty, Wiktore?
Wtikaj! U strachitywij napruzi wyhuknuw win.
Diwczyna wyskoczya na bereh. Wiktor wypustyw odnu poowynku mistka, wona
wpaa w bezodniu. Insza laha na chaotyczne nahromadennia skel. Chope wchopywsia za korinnia prawicznoho derewa, kotre newidomo jak pryczepyosia nad bezodneju,
i powilno wybrawsia na swij bereh. Ohlanuwsia, zastohnaw u widczaji. Wia znowu
yszaasia tam na inszomu boci.
Chto torknuwsia joho pecza. Chope wid nespodiwanky sachnuwsia. Na nioho,
usmichajuczy, dywyasia Wia. Wona stojaa poriad z nym, odiahnena w dowhe bie
pattia, weyczna j nezemna.
Zwidky ty, Wio? rozhubywsia win.
Wiktore-e-e! doynuo z toho boku.
Chope spanteyczeno hlanuw tudy, zwidty zakyczno machaa rukamy Wia w
ehkomu litniomu pattiaczku.
Szczo ce? proszepotiw Wiktor. Chto ty? I chto ta, szczo na tim boci?
Ja Wia, spokijno widpowia diwczyna w biomu.
A ta?
Prywyd. Ty hnawsia za maroju.
Ne rozumiju. Ne zbahnu
Wse due prosto. My potrapyy w inszyj swit. Tut wse ne tak, jak na Zemli. Inszi
zakony, inszi konstanty. Twoji dumky stworyy mira. Ty hnawsia za nym. A ja bua
tut. Chodimo zi mnoju. Nas czekaju druzi, pohla
Pomi derewamy hustoji dibrowy zabilia sporuda dywowynoji krasy. ehki koony, prozori bani strimko zdijmaysia w prostir, dopowniujuczy soboju pisennyj ad
ekzotycznoho bakytnoho lisu.
Wiktor stupyw krok za Wioju. Potim rizko zupynywsia, pylno hlanuw na neji.
Wona bua spokijna, trochy ironiczna, horda.
Szczo ne te, naprueno promowyw win. Ni, ne tak
Szczo ? zdywuwaasia wona.
Ty zminyasia. Ty ne ta Wia, kotru ja znaju. Moja Wia ne zayszaje inszych
w bidi, ne prahne do paaciw ta spokoju. Wona poumjanyj wersznyk. Ce ty mara
mojeji pidswidomosti! Szczezny!
Boewilnyj! mowya diwczyna. Kudy ty pidesz? Jak podoajesz prirwu?
Szczo zjednaje tebe i tu maru?
Wiktore! zakryczaa Wia z toho boku. Czy wirysz mojij lubowi?
Wiriu! Wiriu! Tilky jak meni perejty do tebe?
Kydaju tobi nytku moho sercia! Idy po nij!
Wona rozirwaa pattiaczko na hrudiach. Jaskrawo zahoriasia kwitka sercia, zapulsuwaa, niby rankowa zoria.
De nytka, Wio? Ja ne baczu!
Wona nezryma, kochanyj! Idy! Pospiszaj!
Wiktor trymaw diwczynu za ruku, wse szcze bojawsia wtratyty jiji znowu. Zwidusiudy popywo nino-liowe siajwo, poczao tkaty obrysy nowoho switu. Diwczyna miniaasia: w oczach zjawywsia nezemnyj bysk, tio wkrya buzkowa tunika. Chope hlanuw na swij stan, na niomu buy bili zruczni szaty.
Rozcwitay dowkoa sady, spaachuway fietowymy kwitamy. Rozhortaysia, rozpukuwaysia wohniani, promenysti trojandy. Kazkowi prozori pelustky zjawlaysia, tanuy w prostori, znowu wynykay. Nad sadom litay fejeryczni gigantki meteyky, ptachy. W azurnomu dywokoli propywy roewi urawli, niby hosti z dytiaczoji kazky,
wony radisno kurykay i tanuy w kosmicznij bezodni. Nad stinoju derew schodyo weyczezne smarahdowe kruao switya.
Jak dywno wse ce, proszepotia Wia. Jak nezbahnenno. Ae czudesno.
Chto pojasny nam ci czary?
Pered nymy wynyka wysoka posta. Diwczyna wid nespodiwanky skryknua.
Ce Ludyna!
Na nij dowha tunika sriblastoho koloru. Wjusia zootysti kilcia woossia. Chudorlawe obyczczia oduchotworene, oczi weyki, hyboki. I wako wyznaczyty, jakoho wony
zabarwennia: wsi widtinky rajduhy pereywajusia w dobrozyczywomu pohladi mohutniomu j askawomu.
Witannia wam, braty! promowya Ludyna. Trywone j radisne mowczannia.
Wia ne moha spromohtysia na sowo. Wiktor stupyw do Ludyny, prostiahnuw ruku.
My witajemo tebe, brate! Ta czy ne prywyd ty?
O ni, ja ne prywyd, wsmichnuasia Ludyna. I wse dowkoa te realnis.
Wona prowea rukoju, pokazujuczy na sad, na kwity, na nebo.
De my?
W inszij sferi. W inszomu switi. W inszij systemi.
Czy daeko wid naszoji Zemli?
Daeko j byko, zahadkowo skazaa Ludyna.
My ne zbahnemo takoji zahadky
Ja pojasniu, torknuwsia Wiktorowoho pecza spiwbesidnyk. Potim kywnuw
Wili. Wy nazywajete nasze suzirja Orinom.
Ce desiatky switowych rokiw, zdywuwawsia Wiktor. Na Zemli, napewne,
mynua cia epocha. Nas zabuy
Na Zemli, zapereczya Ludyna, mynuo kilka dniw. My korystujemosia
inszymy wymiramy czasu, inszym sposobom peresuwannia w kontynuumi, ni wy. Widsta mi systemoju Soncia i Orinom, tak zwana kometa, tut Ludyna wsmichnuasia,
projsza za my. Transformacija prostoru
Kometa ce korabel?
U waszij mowi widsutni sowa j poniattia, szczob pojasnyty jiji pryznaczennia.
Kometa ce nosij informaciji, akumulator psychozeren panet, ejkocyt Wseswitu,
zwjazok mi switamy i szcze bahato takoho, pro szczo wam rano znaty
A de podiysia naszi korabli? zapytaw wraenyj Wiktor. De skafandry?
Jak pojasnyty wse te, szczo my baczyy j baczymo?
Korabli, skafandry j usi reczi waszoho switu, widpowia Ludyna, pry perechodi czerez promenewyj barjer transformuwaysia w swojeridnyj kwant energiji. Wony
ne mohy wwijty w nasz swit, majuczy nykyj potenci napruhy
U Wiynych oczach majnuw strach, u serci prokotyosia peredczuttia hriznoji tajemnyci. Wona poszepky zapytaa:
A my?
Waszi tia te znyky, askawo widpowia Ludyna. Wy smiywi j muni
braty, tomu spryjmajte znannia inszoho switu spokijno j prosto. Waszi poczuttia, rozum,
pamja, wse, szczo skadaje na Zemli myslaczu, czuttiewu istotu, je wysokyj, tonkyj
projaw materiji-energiji. Wse ce transformuwaosia u switi ultrapromenewych energij i
wwijszo w nowi tia. Znaju dla was ce potriasinnia, nezwycznis. Ta dla rozumu,
szczo zbahnuw sutnis Nadmirnosti, wse prosto. Chocz wseosianoji tajemnyci buttia ne
rozkrywaje oden, nawi najwyszczyj, swit.
Ae ce nejmowirno, zadumywo skazaw Wiktor. My etiy na korablach
zemnoho typu. My oczikuway, szczo zustrinemo szczo podibne chocz i doskonalisze.
A tut
joho pokau
Jak? Na czomu?
Prosto tak, skazaa Ludyna. Ade wy moete wolity?
Moemo, widpowia Wia.
Todi wolijte. W naszomu switi tworcza wola ta jiji zdijsnennia newiddilni. etimo!
Wony pidniaysia w prostir.
Ce buo tak nezwyczno, czudopodibno, szczo Wia szczasywo, po-dytiaczomu zasmijaasia, trymajuczy za ruku Wiktora.
Propywy wnyzu wohniani sady. Pomi rozkisznoho wittia prominyysia kwity.
Razom z tym zdawaosia, szczo wony rozkwitaju u hrudiach, u hybyni wasnoji swidomosti.
Mjako zasiajay wdayni weetenki hory, nacze kosmiczni koony, szczo pidtrymuway azurne dywokoo. Smarahdowe swityo widdzerkaluwaosia w nino-bakytnych
wodach okeanu. A nad berehamy zjawyysia czakunki sporudy, niby stworeni zi swita
j powitria. Dowkoa pywy potoky sadiw, kwituczych uhiw ta lisiw. Promajnuy hirki
chrebty, uwinczani samocwitnymy werchiwjamy. Z grandiznych skel paday, piniaczy,
sribni wodospady. Nad potokamy wstawaa rajduha, w jiji promeniach hraysia dity.
Wony weseo smijaysia, perehukuwaysia.
Wse jak i w nas, promowya Wia. I krajewyd, i dity, i sady, tilky wse ce
jake oduchotworene, wytonczene, oprominene lubowju
U was zowsim ne wydno maszyn, technicznych pryadiw, ozwawsia Wiktor,
ohladajuczy panoramu panety. Szczo ce oznaczaje?
My dawno mynuy eru mechanicznoho rozwoju. To buy perszi dytiaczi kroky.
Mohutnis tworiaszczoji dumky chiba mona poriwniaty z maszynoju? ysze dla migaaktycznych mandriwok wykorystowujesia deszczo, widdaeno podibne do technicznoho
kompeksu. Prote pryncypowo widminne wid reczowynnych maszyn.
Ja wtomyasia. Spustymosia wnyz, poprochaa Wia. Nezwyczno
Wony powilno pryzemyysia na wysoku horu. Zwidsy wydniasia byskotywa rika,
riady sriblastych derew ponad berehamy.
Wiktor zadumywo dywywsia na obrij, pohlad joho zatumanywsia. Z hybyny swidomosti wynykay inszi obrazy ne cioho switu. Czy buy wony koy-nebu realnistiu?
Czy ne prymaryosia?
Po polu jdu, koychajuczy, mow korabli w mori, kombajny. Suchniano steysia
styhe yto, sypesia w bunkery pachucze zerno. Bezmeni kwituczi uky. Nacze urawyni kluczi, pywu nad trawamy kosari. Byskawyci kis w promeniach soncia, diwocza pisnia nad pokosamy.
Natrudeni ruky materi, porepani dooni, zmarnie obyczczia, spowneni tuhoju
oczi. Czornyj dym nad zemeju, suwora posta bronzowoho sodata na pjedestali.
Wyjuczy, krulaje centryfuha, a w nij spotworene tiainniam obyczczia kosmonawta. Z hurkotom zdijmajusia w nebo kosmiczni korabli.
Maeka chatka pid zamszioju strichoju. Dity zapuskaju bila neji paperowoho
zmija u dywokoo
Wiktor otiamywsia, widihnaw daeki wydinnia.
Brate, skazaw win, my wraeni krasoju j harmonijeju waszoho switu
Teper win ue j wasz
Tak, ae my pamjatajemo koosalnu napruhu naszoji ewoluciji. Tut e tysza,
spokij. Niby wse zupynyosia. Czomu? My ne zwyky do bezdijalnosti
Ludyna ahidno podywyasia na Wiktora, na Wiu, schwalno wsmichnuasia.
Wy ne rozumijete, czoho choczete, sumowyto skazaa Ludyna. Jak wy zmoete tam yty w onowenych tiach? Chto wy budete dla Zemli? Dywni pryszelci, wohniani istoty, szczo woodiju nezbahnennymy syamy. Wy tiaitymete nad ludstwom,
budete sijaty strach i zabobony. Zemli potribni ne nowi bohy, a bijci. Riwni pomi riwnymy. Czy rozumijete ce?
Newe ne mona niczoho zrobyty? peczalno proszepotia Wia.
Ludyna promowczaa. Ta na jiji obyczczi hraa weseka, radistiu prominyysia
oczi. Z nadijeju dywyysia na neji Wia z Wiktorom. Dzweniy tychymy akordamy czakunki kwity na derewach. Krulay w bezdonnomu dywokoli ptachy. Nareszti Ludyna
poruszya mowczanku.
Mona.
Mona, szczasywo widhuknuasia Wia.
Wiktor radisno zasmijawsia, obniawszy diwczynu za peczi.
Mona, powtorya Ludyna. Ae ne w cych tiach. Wy powynni znowu narodytysia na Zemli. Jak zwyczajni ludy.
Ce moywo? wraeno zapytaa Wia.
Tak!
Ae my ne budemo pamjataty toho, szczo baczyy tut, tycho promowyw Wiktor.
Prawda, wy wse zabudete, abirynt waszoji pidswidomosti pohyne znannia pro
nasz swit. Wy stanete zwyczajnymy dimy. Ta poumja sercia, woho lubowi, prahnennia do piznannia znowu j znowu powedu was na werszyny buttia. Wyriszujte ! Czy
powertajete na Zemlu?
Ja powertaju! radisno skazaa Wia.
My powertajemosia! promowyw Wiktor, micno styskujuczy jiji ruku.
Jichni obyczczia osiajay rubinowym promenem najwyszczoji napruhy. yce Ludyny buo uroczyste i czomu suwore. Wona tycho promowya, i una tych sliw pokotyasia w bezkrajnis:
Do zustriczi, brattia!
Byskawycia rozkrajaa prostir, z hurkotom rozlitawsia na bezlicz uamkiw, na wychori zorianych spiraej czudesnyj swit mriji j lubowi. Popywy w gaaktycznij bezodni
barwysti suzirja, roztanuy. A potim zjawyasia w kilci imystoho oreou neweyka smarahdowa paneta.
Chmary, chmary. A pid nymy okeany, lisy, hory. Wse znajome do sliz.
Spokijna szyroka rika, hraje chwyla na bakytnomu pesi. A dali uky, kwity na
nych.
Wia poczaa wtraczaty swidomis. Szcze zapamjataa kwituczi sady, eeku w syniomu nebi. Usmichnuasia ade ce eeky prynosia ditej dla mam. eeka siw na
strichu budiwli, zakekotiw zakyczno
A u weykij switlij paati mooda inka pytaa w likarky:
Chto? Chto narodywsia?
Diwczynka. Jak nazwete?
Wioju, usmichnuasia maty. Na pamja pro tu, sawnu szczo pisza wid
nas
Drue, ty, szczo czytatymesz oci notatky, prychyy such do hoosu mudroho mowczannia. Pora nam poczuty hoosy daekych switiw ponad hromochkymy, orstokymy
hoosamy mynuych wikiw. Pora dla lubowi, kotra maje osiajaty pryjdesznie mudristiu
szcze nenarodenych ditej, cych czariwnych hostej z kraju Tajny.
Wili nezabarom wypownysia dwadcia lit. Wona mrije staty uczytelkoju. Szczo ,
formuwannia kosmosu duszi w naszu epochu, moe, waywisze polotu w daeki swity.
Ta j de wony ti daeki swity? Na widstani prostiahnenoji ruky, jakszczo zumity widczuty j widkryty napriamok prawdywoho poszuku.
Ja teper dumaju, jak znajty Wiktora? Win de te narodywsia, wyris, stukaje w
stiny switowoho abiryntu. A wtim, ce we ne nasza turbota kochani sercia pospiszaju
nazustricz odne odnomu, jak dwa potunych magnity Szczo zupyny hirkyj potik, koy
win prahne do moria? Niszczo Bu-jaki skeli, bu-jaki prirwy budu podoani!..
UCZYTEL. Zoseresia, o mij czea, zahybsia w nadra duchu i daj widpowi: chto
u switi najbilszyj samitnyk?
UCZE. Sonce, o Gurudewa!
UCZYTEL. Jak te moe buty, mij czea, szczob Sonce poweytel usioho ywoho,
nasz bako j switocz buo usamitnene?
UCZE. O Gurudewa! Sonce napojuje promenem konu byynku j atom, pronykaje
w konu klitynu j serce, w rozum i nawi nerozumnis. Ta mynaju nezmiriani cyky
czasu, i usamitnene Sonce de ne didesia, koy zjawysia heroj, jakyj widnajde w sobi
munis i lubow, szczob pronyknuty w soniaczne ono j narodytysia znowu. Wohnianu
Bramu widkryto, i toj szlach sudeno konomu, chto zi smichom widkyne maru smerti.
Czy prawylno ja myslu, o Gurudewa?
UCZYTEL. Promi Istyny torknuwsia twoho sercia, kochanyj czea. Daj obniaty
tebe! Wwijdy w poumja moho sercia. Widnyni j nawiky ty SYN SONCIA. Radujsia,
radujsia, radujsia, Peremoe Mary Smerti!
pisnia.
Jak ce staosia? Skilky czasu mynuo? Ne znaju.
Buw noworicznyj weczir. Wesee bezaddia. Oczikuwannia dwanadciatoji. Chto
tanciuwaw, chto smijawsia, chto hotuwaw na stoach tradycijnu weczeriu. A ja w hurti
chopciw ta diwczat wiw rozmowu pro su czasu. Nestrymno ruchaysia striky, nabyaysia do umownoji mei. My howoryy. Pro szczo? Teper ce ne maje znaczennia. Fiosofki abstraguwannia. Ja zbahnuw: mona zbuduwaty neskinczennu awynu modeej.
I kona pretenduwatyme na prawo perszosti, pa wyklucznis istynnosti. Bezmenis
moe wmistyty skilky zawhodno warintiw hipotez czy teorij, jak skulptor moe wylipyty z hyny bu-jaku formu.
Nabyaa piwnicz. Hosti siday za stoy. I todi wona wbiha do kimnaty. Wnesa
podych morozu, iskorky snihu, widhomin wuyci. Rozdiahaasia, wybaczaasia, szczo
howorya hospodyni, znajomyasia z hostiamy. A ja mowczaw i dywywsia na neji. I wona
te ne zwodya pohladu z mene. Prymowka, prykusya nyniu hubu, niby zhaduwaa
szczo.
Jiji posadyy nawproty mene. Hodynnyk byw dwanadciatu. Szumuwao szampanke. Ja baczyw ysze szyroko widkryti oczi jasno-siri, serjozni. My, mowczky torknuwszy keychamy, wypyy. Hosti ementuway. Czuysia spiwy, rozmowy. A mi
namy pywa tysza.
Potim buy tanci. Wona w pari z jakymo junakom ehko j gracizno tanciuwaa
szczo suczasne, ekstramodne. Ja dywywsia na neji i pyw swij spokij, jakoho ne widczuwaw tak dawno, wid dytynstwa. Newe ja znajszow pownotu? Newe ce tak prosto?
Ae czomu prosto? Ne choczu hadaty. Ne choczu mudruwaty.
Chaj bude prosto.
Wona pidijsza. Wymowya swoje imja. Wita. yttia. Dywysia, dywysia w moje
serce swojim prozorym pohladom, dywne, czariwne stworinnia.
Ja du was dawno
Ja szukaa was, prosto widpowia wona.
Prosto. Jak krapla doszczu na sprahu kwitku. Jak rankowyj promi soncia
na rosynu. Tak prosto.
Mynua noworiczna nicz. My jszy zasnienymy wuyciamy Kyjewa, mowczay. Inkoy zupyniaysia. Zustriczaysia pohladamy, usmichaysia bezmowno. I znowu jszy.
Wona meszkaa bila botanicznoho sadu. Zupynyysia bila jiji budynku.
Szczo teper bude? zitchnuw ja.
Bude? dzwinko zasmijaasia wona. Staosia!
Szczo?
O wy, chodiaczi kibermaszyny, artiwywo skazaa Wita. Maeseka skorbotna rysoczka laha bila wust. Wse wam, czoowikam, treba pojasniuwaty
Ni, ni, ne treba. Ja zbahnuw.
Ja pociuwaw jiji. Wona zapluszczya oczi, niby prysuchaasia do swoho widczuttia. I ne stao snihu, zirok, probem czasu j prostoru. Zamknuwsia swit radosti.
Kadu pero. Ne choczu bilsze pysaty. ytymu w switi bezkonecznoho szczastia.
Moe, ce i je ote narodennia, jake ja pereyw nedawno wwi sni? Mene peresliduway
potwory, a ja teper wybuchnuw kochanniam i eczu u tajemnyczi sfery Pownoty! Jakbyto!..
Szczo zi mnoju? Ja znowu niby padaju. Bil u serci. Sum u duszi. Koy ce staosia?
De podiasia pownota?
My buy razom. Najntymniszi dotorky, najniniszi obijmy, jiji sabijuczyj hoos mi
chwylamy nestiamy. I potim maje neczutnyj ehit soromu. Ne zbahnu
Newe wsia grandizna fantasmahorija kochannia ysze prelud do zaczattia,
jake potribno pryrodi? A ninis, a misterija jednannia to ysze refeksy? O nebo! Chaj
ce bude ysze chymeroju moho wtomenoho rozumu.
Spywaju dni. U powsiakdennomu wyri yttia ja inkoy zabuwaju pro newbahannu meu, jakoji achajusia ludy, nazywajuczy smertiu. Szczo tam za neju?
Kine? Kine czoho?
yttia wyruje. Ne daje zbahnuty samoho sebe, zahybyty u najpotajemszsze. Stij!
Ja widnyni ne damsia twojij nawalnij chwyli, drewnij bezalisnyj Chronose! Ty bilsze
ne obdurysz mene barwystymy asztunkamy lubownoji wystawy.
Choczu znaty prawdu pro sebe, pro tebe, pro swit, jakoju hirkoju wona b ne bua.
Znaju: ty nasmichajeszsia nadi mnoju.
Wse pidkoryosia twojij tyraniji. Zori, panety, gaaktyky, megaswity, atomy,
ameby, kosmiczni kataklizmy, teoriji, nezliczenni formy yttia. Ken na kraju asfaltowoho majdanu, a z nioho zlitaju sotni, tysiaczi preharnych litaczkiw-helikopteriw.
ehki, czariwni stworinnia, szczo nesu u sobi zarodky bezliczi keniw. Maty-pryrodo!
Nawiszczo taki bezhuzdi wtraty? U mertwe pokryttia wijaty ninu yttiewu po?
O de twoje torestwo, Chronose! I ysze duch ludyny ne zdajesia tobi. Ty nenawydysz
joho, lutyj Chronose, bo, koy ludyna widkryje wsi tajemnyci buttia, ty szczeznesz, jak
mara.
Znaju, szczo mrija duchu nedosiana, doky nema jednosti, doky bezmir kekocze
chaosom i woroneczeju. I tomu ty nasmichajeszsia, tomu ja czuju twij wadnyj hoos
znewaywyj, zwerchnij:
Mizerija, iluzija pryrody. Pina moho okeanu. Ty smijesz zwesty hoowu dla zapereczennia? Znaj e, szczo j twij protest moja hra. I twoje Ja ysze wypadkowis
u chymernomu spetinni mojich weetenkych peretwore.
Chto das widpowi? Bez ironiji?..
Kwitka prorostaje z zerna, stebo iz zerna, plid iz zerna. Zowni ysze promeni soncia, woda, powitria. A pryczyna i naslidok u zerni. I zahadka. Ja w meni
samomu. Piznaj sebe. Dawnij, mudryj, bezsmertnyj zapowit. Ae skazaty ehko. A de
toj kinczyk nytky, szczob schopytysia za nioho?
Doky ne rozwjau cijeji motorosznoji zahadky ne zaspokojusia. Tysiaczolittia
byysia ludy ob stinu Chronosa, potraplay u nenaerywe czerewo, hynuy u moroci nebuttia, woajuczy do tych, jaki yszyysia u switi:
Dumajte, borisia!
Dzwonya Wita. Kykaa. Ja ue chotiw zabuty wse, etity do neji. Znowu widczuty tepo inoczych ruk, zahlanuty w jiji prozori oczi, suchaty trywonyj szepit. Ne
choczu! Jakszczo nemaje w obijmach radosti, he z tych obijmiw! Wony staju kajdanamy.
Na tim boci teefonu pywo kryane mowczannia. Prostir ue ne maw znaczennia.
Nas rozdilao bilsze ni prostir.
Moe, koy strinesia MOJA? Moe, todi. Ach, durnyku! Pradawnia egenda Patona moroczy usim wam hoowu. Rozdieni poowynky. Szukajte, szukajte! Zywajte u
ahuczomu porywanni, a potim neszczadnyj Chronos skorystajesia rezultatom waszoji
intymnosti: zmusy krutyty koeso switu waszych naszczadkiw. I tak bez kincia. Doky
ne pryjde nowyj Paton, szczob prohoosyty nowu ideju.
Probacz, genilnyj wczytelu! Ja ne powstaju suproty tebe, a ysze choczu dopownyty tebe. Ne na poowynky rozdiyy wseenku jednis orstoki bohy, a na bezlicz stradajuczych czastok. Okean form. Powernuty jim jednis o jake zawdannia pered ludynoju. Polubyty inku prostisze. Treba polubyty nezmirnis i wmistyty jiji w swojemu serci
Proszczaj, Wito! Pacze moje zwyczne, ludke, zemne Ja. I spokijno zawmero kosmiczne. Spokijno? A moe, breszu? Jak prosto ty rozdiyw sam sebe na zemnoho j
kosmicznoho. Kosmos widdzerkalujesia w konij rosyni, w zinyci konoho oka,
skazay drewni mudreci. A ty
Dosy. Dosy ogicznoji pawutyny Suche kacannia wailcia aparata. Technika
dwadciatoho wiku. Jak ehko wona zjednuje i rozjednuje duszi. Podarunok Chronosa. I
woho zwody z neba na zemlu. Many. Poony. Regamentuje zustriczi i rozuky.
A serce boy. Rozum ne moe joho zaspokojity. Wono nezaene. Boy, moje serce,
boy!
Z czoho poczaty analizuwaty, syntezuwaty?
Swidomis? Tak. Ae ce ne wseosiane znariaddia. To ysze prominczyk u bezmenomu spektri piznannia. Okrim analitycznoho, je bahato inszych ue widomych i
szcze newidomych. Piznannia switu chudonie, naukowe. Isnuje baczennia religijne, dorose, dytiacze, spryjniattia utylitarne, bajdue, radisne, pesymistyczne. Mynue nahromadyo bahato zeren piznannia j ujawy pro swit. Treba rozhlanuty wse, szczo dosiane.
Czy je sered nych yttiedajni?
Knyha buttia. egenda pro Adama i Jewu. Demirh twory ludej, szczob naselay
panetu, szczob panuway nad switom i lubyy joho. Szczo , i taku hipotezu slid maty
na uwazi. Modeluwannia ewoluciji. Mohutni kosmocywilizaciji spromoni zdijsnyty panetarnyj eksperyment. Wse w znanni materiji. Ae nawiszczo? Miljony rokiw stradnykoho yttia boroba zi stychijamy pryrody, wijny. Potoky krowi, wjaznyci, wohnyszcza inkwizyciji, smer miridiw newynnych jak wyprawdaty takyj eksperyment?
Jake serce powynne buty w demirhiw, szczob wono ne rozirwaosia wid achu i alu?
A wtim, al to, moe, ysze refeks naszoho samozbereennia? Ade my ne alijemo derewo, kami, eksperymentujuczy? Ba, nawi twaryn ne alijemo, chocz wony j
due schoi na nas. Ote, w tych miticznych demirhiw moe buty wzahali widsutnie
poczuttia alu j spiwstradannia? My dla nych eksperyment. Naszi boli, muky, krywawi wijny i poszuky istyny ysze eementy pewnoji reakciji, jaki wony staranno wywczaju, de wykorystowuju. Ohydno! I znowu ohydno dla nas. A jakszczo jdesia
pro hoyj inteekt?
Todi probema Chronosa ne w naszych rukach. Czas ne moe buty podoanyj.
My wjazni. Nemaje prostoru dla wteczi, bo za stinamy wjaznyci nema buttia. Nasza
moywis powzannia u spiralach hiperprostoru. Prach ty je i w prach powerneszsia. Drewnie proklattia. Newe w niomu istyna? Newe wsia probema ne torkatysia jabuka piznannia dobra i za? Buty smyrnekymy rabamy demirha, yty instynktamy, buty w zahodi z faunoju j foroju?
Ni, zayszu poky szczo ciu hipotezu. Tut bezwychi. Jedyne, na szczo maju nadiju jiji prychylnyky, zamyrennia czerez smyrennia, pokoru, pownu widdaczu sebe
na mylis demirha. Todi yttia w switi radosti j pownoty. Ae jakoji pownoty, jakoji
radosti? Znowu bez swidomosti, znowu w imli instynktu, de ne mona bude rozpiznaty,
chto ty je wilnyj duch czy eement kosmicznoji kibermaszyny?
Ni, ni! Treba jty dali. Schid zayszyw nam bahato symwoliw i doktryn. Czy nemaje
sered nych nowych zeren piznannia? Drewni due bahato mirkuway nad probemoju
czasu i te namahaysia zwilnytysia wid joho anciuhiw. Brahmanizm, dajnizm, buddyzm. Wsi wony zayszyy grandiznu kosmogoniju i wraajuczyj antropohenez. Wedanta pidwea pidsumok, zdijsnya syntez.
W okeani wicznosti pywe tysiaczohoowyj Zmij Szesza Czas. Na niomu drimaje
Wisznu sukupnis i su yttia. Inkoy suworo peridyczno z joho ona wyrostaje,
rozkwitaje czariwnyj otos Buttia, a na niomu sydy twore switu Brama. Mynaju
neskinczenni kalpy biljony rokiw kosmicznoho rozwoju. Zarodujusia i wmyraju zoriani skupczennia, spaachuju i zhasaju panety, zjawlajusia i bezslidno szczezaju
ywi istoty, ludy, bohy, asury, cywilizaciji, carstwa, mesiji, awatary, kszatriji, pariji,
raby i woodari, kochani i bezdomni, mudri i bezumni. Wse, wse, wse hyne w neskinczennych spiralach eoniw, i nawi werchownyj Brama wmyraje, koy kinczajesia joho
sto rokiw, newymirnyj dla zemnych obczyse wik, i todi wjane nebesnyj otos, porynaje w ono Wisznu. Znowu newymirnyj okean wicznosti, a sered nioho bezsmertnyj Szesza z drimajuczym bohom na spyni.
I tak bez kincia. Bez wymiru. Bez smysu. Tak jem. Tak bude.
Jedyne proswitennia metempsychoz, ideja perewtiennia. O ty had, ptach, korowa, kaan. Tobi tiako, ty powzajesz po zemli, ty stajesz ertwoju adibnoho chyaka,
ae spodiwajsia, moysia tworcewi suszczoho Brami. Ty zmoesz w majbutti narodytysia ludynoju. A projszowszy wdao szlach ludyny, moesz pidniatysia do carstwa dewiw-bohiw. Ae j tam tebe pidsteree wicznis. Nasooda wymahaje widdaczi. Nemynuczyj rytm wzajemozaenosti kyne tebe do carstwa rakszasiw-demoniw, de ty spokutujesz cyk nebesnoji nasoody. I znowu czerez carstwo mineraliw, rosyn i twaryn do
ludkoji ewoluciji
Motoroszna doktryna. Ae, sprawdi, treba jij widdaty naene. We tysiaczolittia
tomu mudreci Indiji widczuy newyczerpnu i bezalnu su Chronosa czasu. Doky ty
w joho potoci niczoho buduwaty chymery. Ty ysze czastka na joho chwylach, klityna wseenkoho organizmu.
Wpersze powstaw proty despotiji Chronosa munij Hautama. Win prohoosyw
ideju swobody. Ne borotysia zi switom Bramy, a wyjty z nioho. Kudy? U newidomis!
Jak widczajdusznyj mandriwnyk na bahekomu czownykowi w more. Szczo tam, za
obrijem? Moe, czariwnyj ostriw? Moe, nebaczeni lisy i kazkowi ar-ptachy? Moe, urahan i zahybel u bezdonnij prirwi okeanu? Chaj! Aby ne tut, de wse tak ostohydio, de
wse wywireno, jak rytmika piszczanoho hodynnyka, szczo joho raz u raz perewertaje
doswidczena ruka kosmicznoho weetnia Szeszi.
Jak poboroty despotyzm Chronosa? Jak wyjty z joho pastky?
Widkynuty wsi adannia, skazaw Hautama. Rozrubaty kompeksy prahne.
I todi ruka Mary ne zachopy tebe. Ty znowu zilleszsia z okeanom swobody, wyjdesz iz
switu form.
Prekrasno! Ae ce wtrata indywidualnosti. I potim, chto dowede, szczo twoja energija ue w stani pasywnosti ne bude wykorystana swidomym czy neswidomym
demirhom dla nowoho impulsu yttia, szczo wona ne bude krutyty insze koeso switu?
Nema takoji garantiji, doky tym garantom ne bude twoja swidomis. Ote, zbereennia
indywidualnosti najpersza neobchidnis. Neswidomyj boje ne boje. Pasywnyj boje ne boje. Win ertwa, win zdobycz Chronosa.
Piznisze bezlicz okultnych, mistycznych mysyteliw wdoskonayy, osuczasnyy
schidni doktryny. Gigantki manwantary ewolucijni cyky projawennia i praajji,
widpoczynky kosmicznych stychij stay potribnymy ysze dla peridycznoho prochodennia nezliczennoji awyny monad, szczo nabuway w switach form neobchidnyj doswid. Semeryczni cyky panet, switiw buy neobchidni dla wdoskonaennia, prydbannia
doswidu, szczob z tymy zdobutkamy nareszti powernutysia do Absolutnoho ona, jak
powertajesia z kwitkowoho pola bdoa z soodkym nektarom.
Pomi tymy krajnimy punktamy isnuwao bezlicz sfer astralna, mentalna, budchiczna i bahato inszych, we nezbahnennych. Tam pisla smerti duchownyj kompeks
ludyny prochodyw peridy widpoczynku, kary, nahorody, pidbywaw pidsumky, panuwaw majbutnie fizyczne yttia.
Szczo ! Prekrasno. Wse dosy rozrobeno, ogiczno, moe, nawi sprawedywo. Teorija Karmy sprawedywoji diji ta zakonu pryczyn i naslidkiw dopowniuwaa cej
switohlad. I ne treba nijakych bohiw, cia doktryna tisno zmykajesia z materilizmom,
z idejeju rytmicznosti buttia.
Ae czomu duch zapereczuje proty takoji wykinczenosti? Czomu dychaje motorosznistiu wid weyczawych kalp i manwantar? Szczo moe duch, jakyj narodujesia z Absolutnoho ona, wziaty wid aluhidnoho switu form, de win e-e powzaje u pimi
instynktiw ta nikczemnych probyskiw inteektu? I szczo moe daty doswid materilnoji
sfery dla nadprostorowych, nadczasowych koordynat?
I znowu bezwychi. Nemoywis staty nad czasom, nad drewnim Chronosom.
Chaj nawi ja koy-nebu stanu bohopodibnym tytanom, ae budu zapriaenyj u wseenku rytmiku. Newe drewni mudreci ne zbahnuy cioho?
Samadchi? Transcendentne zyttia z jedynym poem buttia? Neporuszne tio, oskaeni zuby, baenna posmiszka. Harazd! Chaj ty siahnuw potoku baenstwa, a inszi? A
miljardy twojich bratiw? Czy widkryw ty jim baanu steeczku swobody? Czy daw dokaz
prawdywosti tijeji steeczky, okrim subjektywnoho twerdennia? Dejaki religiji zapewniaju, szczo wsiaka smer je perechid u carstwo swobody! Chiba ne perekonuje u ciomu
ludej chrystyjanka cerkwa, ta j ne ysze wona?
Stij! Dosy!
Ce niczoho ne das. Stwerdennia zakonomirnosti, neobchidnosti toho, szczo je,
szczo isnuje, ce choujstwo u newidomoho tworcia, chto b win ne buw: swidomyj eksperymentator czy neswidoma pryroda. Nawi yttia moe wyjawytysia chworoboju materiji, nawi genilnyj skulptor moe zipsuwaty desiatky szmatkiw najkraszczoho marmuru, doky wtiy swij zadum u doskonau formu. Same tak! Widczuttia nepownoty,
newdowoennia dokaz nedoskonaosti tworennia. I ludyna, widczuwszy ce, powynna
znajty szlach do pownoty, do krasy, zawerszennia.
De toj szlach?
Widczuwaju w nas samych. My naslidok bezkonecznoho anciuka pryczyn.
Jakszczo tak, to w nadrach klityn, heniw, u szcze hybynniszomu jestwi naszomu je
skondensowane znannia pro mynuli prochodennia. Szczob siahnuty swobody, treba dowidatysia, jak my potrapyy w rabstwo. Proslidkuwaty, de buy naszi poperednyky,
szczo wony dijay, czomu prywey nas same siudy.
Ce probema bahatomirnosti. Syntez biogiji, psychoogiji, energetyky, kosmogoniji, biniky, istoriji. Tak, istoriji u wsij jiji neosianosti, zapysanoji w naszomu duchowi.
Zwidky poczaty? Szcze ne znaju. Budu radytysia z druziamy. Era kosmonawtyky
poczaasia. Eksperymenty, ote, mona bude prowodyty w kosmicznych massztabach.
Deszczo w swidomosti wyzriwaje, ae szcze bojusia pro ce pysaty. Treba obmirkuwaty.
Stij! Dzwony teefon
Znowu wona. Wita. Kryha roztanua. askawyj, tremtiaczyj hoos. Moe, pity?..
Szczo zi mnoju? Pisla takych zetiw dumky znowu opynytysia w obijmach? A jak e z
probemoju czasu? Heniw? Chronosa? Win smijesia. Ja czuju joho choodnyj rehit. Niby
triszczy kryha nawesni, koy skresaje Dnipro!
A, bajdue! Pidu!..
Odnijeji noczi meni niby prywydio
Porohy. Pownowodyj Dnipro. Pid soncem hraju buruny na porohach, u nebi szyriaju astiwky. Baczu na pesi bahato hostronosych czajok, bila nych metuszasia kozaky. De daeko czuty huk ytawr. Rada, czy szczo?
Ja sydu na kameni nad wodoju, dywlusia na nino-zeene pahinnia oczeretu, dumaju dumu. Pro szczo? Teper wako zhadaty. Jaka tuha, sum za wtraczenym, pokyk
newidomoho
Wohnewycze! Wohnewycze! Czujusia zdaeka hoosy.
Wohnewyk ce ja. Mene powaaju i trochy pobojujusia.
Wwaaju czakunom, charakternykom. Bo ja znaju tajemnyci traw i zwiriw, mowy
inszych narodiw i czariwni sowa, jaki zupyniaju krow, odwertaju oczi worohiw i szcze
bahato-bahato inszoho.
Kozaky otoczyy mene tisnym kilcem. Ja baczu bahato suworych obycz. Tilky oczi
jichni dytiaczi, dowirywi. Wony du? Czoho wony du? Widpowidi. Czomu ja maju
daty jiji?
Wohnewycze! Czy schwalujesz ty pochid?
Zadi, brattia! Treba zapytaty w Czornoji Gramoty..
Ja wytiahuju z-za pazuchy oksamytno-czornyj suwij na sribnomu anciuku, rozhortaju joho. Win minysia na sonci motorosznoju hybynoju, wibruje.
Czorna Gramoto, kozaky zapytay, czy na dobro cej pochid?
Serce paaje na dobro. Serce choodne zupynisia! Poczuwsia tychyj hoos Czornoji Gramoty.
Sawno! Sawno! zarewy kozaky. Oj harno skazaa, Czorna Gramoto! Horia, horia naszi sercia! Pywemo, brattia, pywemo! Chaj naczuwajusia busurmany!
A czy dowho nam trymaty szablu w ruci? sumno zapytaw chto u mene za
spynoju, koy zmowky kryky.
Doky je woroh, skazaa Gramota.
Newe dowiku?
Wsiomu je kine.
Koy ? Koy?
Widpowi u waszych serciach. Doky w mohyy chowajete sawu swoju, kozaky,
doty nerozrywne woroe kilce
Homin, homin munich hoosiw. I tanu obrysy porohiw. I ja znowu w swojij kyjiwkij kwartyri.
Szczo pojednao daeki epochy? Zwidky prymchywe wydinnia take fantastyczne, nejmowirne?
Czorna Gramota? Suwij dywnoji reczowyny, szczo daje widpowidi na zapytannia?
Czomu win meni znajomyj? Zwidky? De ja czytaw pro taku ricz, tilky wona inaksze
nazywaasia.
Zdajesia, szcze j dosi widczuwaju ninyj dotork suwoju, tremtinnia tepoji czutywoji reczowyny. Szczo dawno zabute, hybynne
Stij, zhadaw. Deszczo zhadaw
Oeksandr Weykyj chodyw czerez paluczi pisky do chramu Amona. Tam win rozmowlaw z erciamy, pryjniaw poswiatu. Jomu day Czornyj Papirus. Car nosyw joho na
szyji. egenda rozpowidaje, szczo toj Papirus trymaw u sobi sokrowenne znannia tajemnyci switu. Weykyj pokowode radywsia z Czornym Papirusom, nerozuczno maw joho
pry sobi. Tajemnyczyj suwij buo pochowano razom z ostankamy caria
Newe ce win? Newe Czorna Gramota? Czy moja pidswidoma wyhadka, fantazuwannia?
Jakszczo prawda, to jak suwij potrapyw do kozakiw? Oj ee! Ja we pryjmaju son
za realnis.
A czomu b i ni? Ade ja ne dumaw pro take? I moje wydinnia ne prosto son, a
rozkryttia genetycznoji informaciji. Jaki moji poperednyky may sprawu z Czornoju
Gramotoju, a ja
Hm Ne welmy micnyj anciuok, ae wse-taky Szczo moe oznaczaty toj suwij?
Zwidky win? Schoe na uniwersalnu kiber-maszynu, jaka wchody u kontakt iz psychikoju ludyny i daje uzahalneni widpowidi, tocznisze symwoy widpowidi, jaki treba
Harazd, mowyw Wohnewyk, pokawszy nedojidenoho laszcza na kami. Nabywszy maeku prokurenu lulku tiutiunom, win wykresaw wohniu, pustyw dym.
Raz ty takyj neterplaczyj, to suchaj O tut nedaeko, za cijeju hriadoju, buo seo. We
j ne znaju, jak wono nazywaosia czy to eeky, czy to urawli. Take yttia buo jichnie jak u ptachiw: wicznyj wyrij, wicznyj polit. Bo sami znajete tatarwa ne daje
spokoju hreczkosijam ukrajinkym. Ehe . I odnoho razu orda naetia na te seo, zapaya, poczaa braty jasyr. Jaki buy kozaky czy moodi chopci wsi pohynuy, zachyszczajuczy materiw swojich ta diwczat. Starych didiw ta materiw te worohy porubay, bo
naszczo jim tiahty Czornym szlachom nemicznych wsedno pomru. Wspokijsia,
duro, ne chapajsia za szablu. Szcze stane na twoju dolu suprotywnykiw. Suchaj dali.
Potrapya w poon czuynekyj i popiwna Hala krasunia nebaczena. yw u tomu seli
panote, szcze ne staryj, i bua w nioho doczka, pro jaku ja oce skazaw. Dywna diwka.
Znaa pise bahato czudowych, na kobzi hraa, spiwaa dumy. Ne mynay kozaky panotcewoho dworyszcza, bo wsim kortio hlanuty w oczi bakytni, na rusiawu kosu pomyuwatysia, hoos houbynyj poczuty. Wsim do wpodoby bua diwczyna-koroliwna, a
nichto ne smiw zajniaty jiji. Czysta bua, jak omyta rosoju kwitka.
Tak oto Wpaw panote pid jatahanamy woroymy, zachyszczajuczy doneczku,
a Hala potrapya w poon. Powey branciw Czornym szlachom, i jszy wony o tut, mymo
cijeji hriady. Zupynyy konej, day szczo tam branciam pojisty. A nadjichaw tym czasom
sawetnyj murza nohajkyj Hiurza-bej, pobaczyw popiwnu sered inok naszych, zahoriwsia adoboju czornoju. Nakazaw rozwjazaty diwczynu, nakynuwsia na neji, chotiw
tut e, pry wsich, gwatuwaty. Sydy, kau, duro, bo ne budu rozpowidaty dali
Mowczu, mowczu, tremtiaczy wid zbudennia, proszepotiw dura Iwan. Po
joho szczokach teky slozy, sucha doonia eaa na efesi szabli. Ja mowczu, pane otamane!
Ta ne doweosia jomu spohanyty diwoczoji krasy. Wyrwaasia Hala z ruk nohajkych, wychopya szablu w jakoho tataryna, kynuasia do ocijeji skeli. Chotiy krymczaky jiji striamy prochromyty, ta murza zaboronyw. Sam wyjszow na dwobij z diwczynoju pewno, chotiw wybyty szablu z jiji ruk, szczob zdijsnyty zadumane. Luto, jaro
byasia Hala. Niby desia kozakiw u neji wseyosia. Rozpanachaa wona nawpi murzu,
a sama wwijsza w ciu skelu. Szczeza I jak tilky te staosia wdaryo dereo z-pid
kamenia. Zlakaysia krymczaky, zniaysia z cioho miscia, ruszyy dali. Ta za porohamy,
nad Dniprom, striy jich kozaky, odbyy jasyr, powernuy na Wkrajinu. Tak Hala nawi
pisla smerti swojeji dopomoha duszam chrystyjankym. A kami cej z toho czasu nazywajesia Diwycz-skeeju. Czy do wpodoby, duro, moje kazannia?
Dura, ligszy na zemlu ny, mowczaw. Tilky spyna joho sudorono tremtia.
Ehe, chopcze, mjako skazaw Wohnewyk, ne dla naszoho czasu twoja dusza
sotworena. Nadto nina wona. Nu, ta niczoho! To harno. To dobre, mij chopcze. Z takoju
duszeju zawdy pryjdesz na pomicz druziam-towaryszam
Posuchaj, Wohnewycze, ozwawsia staryj kozak Semen. Dywlu ja na tebe,
dywujusia. Jakyj ty ne takyj, jak wsi. Szczo w oczach twojich dywne, netutesznie. Kozak z tebe dobriaczyj, mudryj ty, a wse taky schoyj na jakoho ptacha perelitnoho,
szczo newidomo zwidky zjawywsia. I Czorna Gramota twoja, szczo promowlaje sowamy.
I czakunstwo twoje
E, puste, machnuw rukoju Wohnewyk, lahajuczy horiy na trawu. Win dywywsia na chmarynku, szczo pywa w bakytnij bezodni, i w joho oczach strumenia
jaka tuha. Nijakoho czakunstwa nema, pane brate. Durni plitky ludki. Ta strach
nikczemnyj. Peredam tobi swoje znannia, ty te robytymesz te samisike. A dusza moja
sprawdi jaka perelitna. Kudy porywaje mene, nese, sum newymownyj spowniuje
serce. Nacze ja szczo utratyw, niby maju koho zustrity. A Czorna Gramota pro teje
mou tobi rozpowisty. Dola jiji nezwyczajna Poczuw ja pro neji wid odnoho poonenoho
turka, jakyj potrapyw na Sicz. Turok toj ne prostyj pymennyj czoowjaha. Buwaw
win i w jehypetkij zemli, i w Jerusaymi, i w misti Iskander-paszi, abo Oeksandra ponaszomu. Buw koy takyj wojownyk. I rozpowiw meni toj turok drewniu buwalszczynu
Ehe, brate Wohnewycze! Zady! ozwawsia kozak Semen, prypadajuczy wuchom do zemli. Czy ne orda?!
Wona! stwerdyw Wohnewyk, zawmerszy na jaku my. Sidajte konej. Do
dniprowkoji jaruhy. Tam nohaji ne zuzdria. A my wpaw czerez Dnipro.
Ta ne doweosia kozakam nepomitno szczeznuty. Doky siday konej, doky kynuysia do riatiwnoho jaru, kilce nohajiw zamknuosia, i doweosia zaporociam pryjmaty
neriwnyj bij.
Szczo , spokijno skazaw Wohnewyk, strymujuczy hariaczoho konia.
Pewno, pora nam, brate Semene, swojeju kriwceju zemlu ridnu pokropyty.
A nora! Meni we dawno pora, suworo mowyw Semen, hotujuczy pistoli.
O Iwana-duru al! Moode szcze, ne nayosia!
Mo, Iwana szcze j mona wriatuwaty, skazaw Wohnewyk, pylno pryhladajuczy do awy krymczakiw, jaki newbahanno zbyaysia. Okrim toho, Czornu Gramotu treba buo b siczowykam peredaty. Ne choczesia meni, szczob wona znowu w tureki zemli potrapya. Jiji misce tut, na wkrajinkij zemli. Hej, duro, proszu tebe jak
bako: bery Czornu Gramotu, zachowaj harneko, skaczy mi namy. My wriemosia mi
krymczakiw. Semen praworucz, ja liworucz. A ty ne zupyniajsia, mczy do Dnipra.
Nu, a tam Boh dopomoe. Znajdesz na Siczi kozaka Hryka-charakternyka, jomu
Czornu Gramotu peredasy.
Szczob ja was pokynuw? skryknuw dura. Nizdri joho rozduwaysia, jak u
bojowoho konia. Ta nikoy!
Ej, durniu! hrizno kryknuw Wohnewyk. Te, szczo ja tobi welu, znacznisze
wid twoho herojstwa! To sprawa weyka, nebuwaa! Czorna Gramota maje potrapyty w
ruky naszych onukiw, szczob weyku sprawu zrobyty. Wir meni, i ja na nebi bahosowlu
tebe!
Wiriu, pane otaman! Kri slozy mowyw dura, chowajuczy czornyj suwij na
hrudiach.
Wpered! hrizno-weseo zakryczaw Wohnewyk, i troje wersznykiw wrizay
taranom mi awy nohajiw.
Sawnyj buw bij. Mow ory hirki, szyriay mi worohamy kozaky, wstelajuczy
wesnianu trawu napasnykamy. A tym czasom dura szczosyy skakaw do jaruhy, zachyszczenyj nadijnym zasonom.
Ta krymczaky rozhaday kozakyj zadum. Z desiatero worohiw kynuysia nawpe-
rejmy duri. Inszi nakynuysia na starszych kozakiw. Wtomyysia ruky ycarki, poszczerbyysia szabli. Upaw prostrienyj z uka dura. Hrymnuwsia na zemlu ridnu, schopywszy rukamy za hrudy, de bua zachowana Czorna Gramota. Nawiky zamowk staryj
kozak Semen, pocienyj w horo tatarkoju strioju. Szcze jakyj czas metawsia po polu
Wohnewyk, widbywajuczy wid nohajiw. Ta j win ne wytrymaw pojedynku: rozrubay
worohy jomu prawe pecze. Perekynuw kozak szablu w liwu ruku, szcze powayw pjatioch krymczakiw, ta j sam lih mi potooczeni kwity, zajuszywszy jich jaroju krowju.
Rozbreysia nohaji po polu, poczay owyty konej kozakych, zdyraty z trupiw prykrasy, zabyraty szabli ta zbroju wohnepalnu. Znajszy na hrudiach dury i czornyj suwij,
pokykay murzu swoho, pokazay. Toj podywywsia na dywnu ricz, znyzaw peczyma,
poczepyw sobi na szyju. Daw nakaz ruszaty dali.
Nedaeko dojichay krymczaky. Toho dnia perestriy jich kozaki zahony i wyrubay do nohy. Na hrudiach murzy perekopkoho znajszow otaman Czornu Gramotu, bila
sida szablu Wohnewyka, rozciakowanu sribnymy wizerunkamy.
Ech, ne wstyhy! zitchnuw otaman. Nema we, brattia, naszoho charakternyka. O joho szabluka wirna u proklatoho busurmana i Czorna Gramota. Treba
najty sawnoho kozaka ta pochowaty jak naey
Uweczeri znajszy kozaky mertwych pobratymiw. Nedaeko wid Diwycz-skeli riadoczkom pokay jich, pokryy jichni ycia bahrianoju szowkowoju chustynoju. Do ruk
day szabli bojowi, porucz pokay pistoli, porochiwnyci.
Chaj i na nebi budu wojamy, tycho ta sumno skazaw otaman. I Czornu
Gramotu pokadi, brattia, na hrudy Wohnewykowi. Win znaje, zwidky wona ta naszczo.
Jaka jiji dola taka wona j bude. A nam do toho szcze nema rozuminnia! Proszczajmosia, towarystwo, z bratamy naszymy!
Pochyywszy czubati hoowy, piszy kozaky powz mertwych zaporociw, sypay zemlu szapkamy, hromadyy wysoku mohyu. Na sawu wikam, na dywo majbutniomu
Za wiknom pyw misia, merechtiw snih. Wooka dywywsia na mene zaczudowano.
Kazka. Nichto ne powiry.
Treba znajty, wtomeno zapereczyw ja. Znajty misce pochowannia. Ujawlajesz sobi? Pidtwerdennia genetycznoji informaciji. Ce cia epocha.
A koordynaty?
Widomo ne tak ue j mao. Diwycz-skela. Nedaeko Dnipro
Diwycz-hir powno na Wkrajini, usmichnuwsia Wooka. A Dnipro
prostiahnuwsia na sotni kiometriw
Wsedno znajdemo, wperto skazaw ja. Daj otiamytysia, podumaty. Treba
znajty rozumnych chopciw archeoogiw, istorykiw. Dopomou. Tut potribnyj ne pospich, a mudris
Harazd. Ja zhoden z toboju. Szczo zmou dopomou. Ate skay meni, zwidky
informacija w tobi, w twojich henach pro dolu Wohnewyka? Ne buw e win twojim predkom pisla swojeji smerti? Praktyczno ne mih buty
Czomu ty tak mechanistyczno pidchodysz do probemy genetyky? skazaw ja.
Krim osobystoho genetycznoho kodu, moe isnuwaty koektywnyj, pryrodnyj
De?
U jedynomu poli. Chiba my znajemo wsi kanay, po jakych ide informacija
switu?
Cikawa dumka. O moja ruka. Budemo byty w ciu skelu. I wse-taky czy ne
nafantazuwaa twoja pidswidomis? Ha? Mow u sni? Widoma informacija splitajesia u
nebuwali pojednannia
Nawiszczo daremna supereczka? Chaj skae sowo realnyj poszuk.
Znajszysia chopci ta diwczata sered archeoogiw, istorykiw. Oho, jak zahoriysia.
nni obmeytysia rozpowiddiu tych, pineriw, subjektywnymy perekazamy szczasywczykiw! A mandriwka w czasi! Ce podoro u nowyj swit! Ce miljony rokiw!
Kudy b e ty pomandruwaa, jakby bua moywis? nasmiszkuwato zapytaa
jiji podruha, wysowujuczy nosa zi spalnoho miszka.
Tudy, de wako, serjozno widpowia Ryta. De yy taki, jak Wohnewyk,
Bajda. Znaju, tam smer czyhaa na ludej Szczodnyny, szczohodyny, ae bajdue! Inkoy
hodyna napruenoho yttia sered nebezpek cinnisza, ni dowhi roky rutyny A pobaczyty Spartaka? Dordano? ywoho Tarasa? Abo pobuwaty w Atantydi? Druzi! Wy ysze podumajte! Ni, sowa bezsyli
My mowczay. Sprawdi, szczo oznaczaw by perelik tych moywostej, jaki das
mandriwka w czasi? Skadno ce, neprosto, ae grandizno! I, mabu, zowsim ne tak, jak
my ujawlajemo! Moe, probema Chronosa ey ne w tij poszczyni, jakoju ruchajesia
suczasna technizowana nauka? Moe
Czornyj Papirus, Czorna Gramota Jakszczo my znajdemo jiji ce bude perszym
krokom, ja widczuwaju. De wziaasia cia pewnis? Ne znaju. Wiriu, znaju ysze odne
dola Czornoho Papirusu nerozdilna z mojim yttiam.
Newdacza! W mohyli buo pochowano semero. My perehlanuy ostanky. Niczoho
podibnoho do Wohnewyka i joho suputnykiw ne znajszy. Szabli, zotlili szapky, kistky,
dejaki prykrasy. Chopciam-archeoogam i te znachidka, a meni rozczaruwannia. U
wsiakomu razi, entuzizm upaw. Usi zbyrajusia do Kyjewa. Zapytaw, czy nastupnoji
wesny pryjidemo szcze? Ne dywlasia w oczi, szczo mymria pid nis. ysze Ryta szczyro
skazaa, szczo bude kopatysia w zemli, doky ne zdochne! Tak i skazaa: Doky ne
zdochnu! Bo ar-ptyciu, dodaa wona, ne tak prosto spijmaty!
A owy jiji u kazci Iwan-durnyk, pidchopyw dowhowjazyj archeoog Hordij
apa. A durnykiw teper nema!
Ja persza! bezstraszno widpowia Ryta, tripnuwszy hrywoju zootawoho woossia. I ne bojusia buty durnykom!
Meni chotiosia pociuwaty jiji. Wse-taky je bezumni szukaczi, tilky z nymy j mona
czoho dosiahty! Ni-ni, diwczyno Halu, twij duch ne nazawdy zakamjaniw u skeli ocij,
win perechody do ywych i hariaczych diwczat ukrajinkych! My znajdemo, my rozszukajemo drewniu Czornu Gramotu
Ryta moja druyna. Sprawnia druyna, ne jurydyczna. My z neju szaeni, boewilni. Mrijemo, porynajemo w bezmir nadij, skadajemo pany pa ciu wesnu jichaty
szukaty Czornu Gramotu.
Lubow. Ja widczuw, naskilky neproste ce poczuttia. Zahostrene wukym promenem prystrasti, wono moe spopeyty duszu i serce, zwuhyty ludynu. A zapaene riwnym sylnym poumjam das tepo i swito bahatiom. Radisno, radisno na duszi! Skilky
my zrobymo z toboju, Ryto!
Ty pomstywsia, Chronose! orstoko pomstywsia nadi mnoju. Ty dowiw swoju wsesylnis! I tak ehko, tak nepomitno!
Ryta zahynua. Nawi tia jiji ne znajszy. Wona mandruwaa z ekspedycijeju na
Ataj, tam upaa w kryanu prirwu. Obwa zasypaw jiji, towaryszi niczoho ne mohy
wdijaty. Lodowa truna. Prozora, prochoodna. Daeko wid Ukrajiny. Daeko wid Diwyczskeli, de ty chotia, kochana moja, znajty swoju ar-ptyciu. Szczo meni teper dijaty?
Ta j nawiszczo? Zarady nowoji chymery, jaku pohyne newsytyma utroba Chronosa?!
Ta ni! Ne skadu zbroji. Ty choodnyj, bezalnyj, czase, ja te stanu takym. Lubow
tebe ne doaje moe, zdoaje hostre ezo rozumu? Widnyni wsi moji czuttia i mysl
proty tebe! Doky ywu ne wspokojusia. Ne zasnu. Breszesz! Je steeczka z twoho
poonu!..
Znowu zachotiosia pysaty. Czomu? Ne znaju. Za wiknom kryk urawliw. Wesna.
Meni wczuwajesia w podychu witru szepit kochanoji, jakyj nastyrywyj pokyk. Kudy?
Tak bahato lit promajnuo. Ja we doktor nauk. Knyha Probemy bahatomirnosti
narobya szumu w naukowomu switi. Prote peremoha za namy. Nadto bezumna epocha
poczaasia, we ortodoksy ne smiju zdijmaty swoho wbywczoho mecza nad smiywciamy, jak ranisze
Prote dusza moja newdowoena. Szczo meni teoriji, szczo meni rozumuwannia! Ja
baaju praktyky. Czas smijesia nad teorijamy. Znowu tuy serce za bezumnym porywanniam junosti. Zhadujesia Czorna Gramota. Moji spodwynyky podorosliszay, stay
solidnymy lumy. Teper ue jich ne spijmajesz na romantyku, ne sztowchnesz na szaenyj krok. I wse sprobuju. Ryta czasto snysia, dokoriaje, many, many de u bakytnu daeczi. Idu, jdu, moja luba, moja zootokosa mawko. Choczu buty durnykom, choczu buty boewilnym. Choczu
Ryto! Ty czujesz mene? Ja znajszow Czornyj Papirus, Czornu Gramotu! Ja znajszow.
Nikomu ne kazaw niczoho. Sam organizuwaw rozkopky tych dwoch mohy, susidnij
kohosp daw traktorni opaty, my zniay Deren, dobraysia do pochowa. Ja odisaw dorosych, dali kopaw zastupamy, wziawszy na pomicz ditej z womyriczky. Weczoramy
rozpowidaw jim egendy pro Wohnewyka, hipotezy pro prybulciw z daekych switiw, wywiriaw na jichnich junych widczuttiach swoji rozdumy pro majbutniu epochu nadczassia, nadprostorowosti, koy ludy stanu dimy bezmeia. O, jak merechtiy oczi ditej
sered sutinkiw! Jak dowirywo dywyysia wony na mene, a potim zachopeno perewodyy pohlad na bezmirne szatro zorianoho neba!
Jako wranci my oczystyy ostanky wid zemli. Jich buo troje. Ja odrazu pobaczyw
czornyj suwij. Win eaw bila poowkoho czerepa, na jakomu szcze trymaysia kapti
woochatoji szapky. Wse u mohyli mao na sobi slidy newbahannoho czasu, i ysze czornyj suwij merechtiw zahadkowo, i zdawaosia, szczo win tut zowsim nedorecznyj, szczo
win potrapyw do mohyy wypadkowo.
Ja schopyw Czornyj Papirus do ruk. Serce hucho stuhonio w hrudiach.
Szczo ce? Szczo? Dopytuwaysia dity.
Ja mowczaw. Ne mih howoryty. Szczo jim skazaty? Moe, ce o wpersze w ruky
suczasnoji nauky potrapya ricz z daekych switiw. Ta j ne prosto ricz, a szczo newymirno znacznisze.
Ja hlanuw na owti kistky Wohnewyka. I ne sum, a torestwo wyruwao w mojich
hrudiach. Chronose! Ja zawdaw tobi perszoho udaru! Ty widczuwajesz? O ja, ywe prodowennia Wohnewyka, stoju pid soncem. Ja ne mertwyj czujesz? Ja ywyj! De twoja
kistlawa ruka? Oti ostanky kozaki to ysze prywyd, chymera, pyluha na witri czasu.
Wona rozwijesia, Chronose, i twoja chya posta wyjawysia ysze prymaroju naszoho
wtomenoho rozumu.
Powernuwszy do Kyjewa, ja zustriw na majdani Bohdana Witu. Wona wea swoho
semyricznoho synka do szkoy. Chopczyk trymaw u rukach buket kwitiw, na niomu
buw harno wyprasuwanyj kostiumczyk. Czorni oeniaczi oczeniata zacikaweno ohladay mene. Wita zradia, poczaa szczebetaty.
De ty? Kudy propaw? Ja tak skuczya za toboju. Znaju, znaju u tebe sum,
tragedija. Spiwczuwaju, mij drue. Baczysz twoji chymerni teoriji pro czas niczoho ne
daju. Win wsesylnyj, staryj Chronos. O jedyne znariaddia boroby z nym, Wita
pohadya holiwku syna. Oce nasze prodowennia, nasza sawa, nasza radis. Moe,
nawi hore. Ae realne prodowennia. I ne treba hipotez. Wita ukawo usmichnuasia.
Potribna ysze lubow, ninis
Ja mowczky pochytaw hoowoju.
Ne zhoden? Znaju, znaju. Upertyj, jak skela. Szczo , sprawa twoja. Ae ja ne
wiriu, szczo ty probjesz bodaj szcziynku w stini czasu
Ne wirysz? A choczesz, ja tobi szczo pokau? Take, szczo powirysz
Ne treba, dzwinko zasmijaasia Wita. Ne treba, drue. Meni tak kraszcze.
Ja choczu buty wilnoju ptachoju. Wilnoju wid usiakych teorij. Doky ty schylajeszsia nad
Ne na Zemli.
Ja dawno zbahnuw ce. Ae meta?
Widszukaj u sobi. Bycze bykoho.
To my zwjazani z toboju?
Jak i wse suszcze.
Ty howorysz znowu abstrakcijamy.
Konkretniszoji istyny nema, ni cia.
Ja muczusia probemoju czasu. Ty dopomoesz rozwjazaty jiji?
Ty poczaw jiji rozwjazuwaty.
Ae informacija Wona nikczemna Dopomoy.
Wsia bezkonecznis u tobi. Szukaj. Te, szczo znajdesz, ja stwerdu.
Tilky tak? rozczarowano perepytaw ja.
A chiba cioho mao? Skazaty szukaczewi, koy win pomylajesia, a koy ni
najbilsza dopomoha. Ludy adaju nowoji informaciji z daekych switiw. Szczo wony zrobla z neju, ne potrudywszy nad jiji rozkryttiam? Wony stanu parazytamy inakobutnich dosiahne. W imja czoho inszopanetnyj rozum powynen widdawaty skarby mudrosti linywym istotam, jaki ne baaju zahlanuty u wasnu skarbnyciu?
Ja zbahnuw. Ja zhoden. Widnyni we niszczo ne zupyny mene. ysze skay:
mona peremohty despotiju czasu?
Na syu je sya. Sta wsesylnym. I sya, i sabis wid czasowoho. Neruszyma
realnis toczka stijkosti, szczo ne maje ni syy, pi sabosti. Wona wse.
Nicz. Zori. Rozmowa z merechtywoju sferoju. Splu ja czy ni? Widczuwaju, jak pronosiasia kri mene miljonolittia, jak mij duch ochopluje neczuwani sfery, jak iz moho
zemnoho organizmu wyrostaju ultrafietowi krya, nezrymi krya swobody
Tak, tak! Czornyj Papirus widkrywaje weyku istynu. Szczob pownistiu piznaty
tajemnyciu swojeji pojawy w chaszczach zirok, tumannostej ta megaswitiw, ludyni naey ochopyty bahatostupenewe buttia, pronyzaty joho swojim rozumom, duchom,
czuttiam. Inaksze pered namy wiczno bude tekty rika wtajemnyczenych reczej ta jawyszcz, widczuenych i nedosianych, jaki opyratymusia naszym zusyllam pidkoryty jich.
Ne zawojowuwaty, a polubyty. Te, szczo ja polubyw, staje mnoju
Zupyny, mowya czorno-fietowa sfera Papirusu. Zahybsia w ciu dumku.
Tilky szczo ty torknuwsia najweyczniszoji tajemnyci buttia.
Newe piznannia mensze, ni lubow?
Lubow i je piznannia, zahadkowo skazaa sfera.
Ae nauka jde szlachom suworoji ogiky, praktyky, a lubow aogiczna
Istynne piznannia najparadoksalnisze jawyszcze. Zhadaj istoriju nauky.
Dordano swojim wohnianym podwyhom probyw dla nauky tisni mury neuctwa i zaboboniw. Chiba ogika moha b prywesty joho do takoho riszennia? Ni, ysze lubow! Ty
zhadajesz bezlicz herojiw duchu, jaki jszy wukymy stekamy szuka, todi jak ludy
ogiky papluyy jich i znewaay, mow szarataniw ta nikczem.
Czornyj Papiruse, ja poczynaju rozumity hybynu twojeji dumky
Ce ne moja dumka. Ce dumka twoja, twojich druziw, usich ludej. Wy ysze czasto
zabuwajete jiji. Nesete w hrudiach nebuwau zbroju, a korystujete dytiaczymy payczkamy. Nedaeke majbutnie maje widkryty dla Zemli eru lubowi, jaka prywede do wserozuminnia, do pryncypowo nowych szlachiw piznannia.
Zady, zady, Czornyj Papiruse! Ty kaesz pro wseochopennia, pro lubow. Ae
Zemla obraa szlach analityczno-integralnoho piznannia, kult joho kibernetyka.
Apofeoz myslaczi maszyny. Nyni serjozno rozhladajesia proekt stworennia kiborha
sztucznoji biludyny, jaka maje zaminyty suczasnyj typ rozumnoji istoty. Takyj supermen mysysia nadzwyczajno sylnym, riznobiczno rozwynutym, nadienym nowymy
rozmajitymy poczuttiamy, jakych ne maje zwyczajna ludyna. Ja wyznaju, taka istota
moywa, jiji, bezumowno, stworia. Ae wona ne zmoe lubyty, chocz dejaki kibernetyky wwaaju, szczo lubow mona zaprogramuwaty.
Afekt lubowi, ae ne lubow, ozwaa sfera. Lubow ce ne dija, a stan
wserozuminnia.
Tym bilsze, skazaw ja. Czy zmou mechantropy, kiborhy, jaki b wony ne
buy doskonali, dosiahty takoho stanu?
Ni, wpewneno mowyw Czornyj Papirus. Ne zmou. Bo jichnie znannia
ysze nahromadennia parametriw ta konstant. Pryuczyty do sebe switowyj okean u
harmonijnomu syntezi wony nezdatni.
Jakyj e wychid z takoji superecznosti? My sami hotujemo dla sebe mur, jakyj
ne zmoemo podoaty?
Sfera mowczaa. Zdawaosia, u nij szczo smijao. Nareszti tycho ozwaa:
U nadrach konoho wytworu, jawyszcza, procesu zrije jichnia polarnis, protyenis, zapereczennia. Myslaczi maszyny ne wyniatok. Nastane czas wony sami stupla na tu steynu, jakoju nechtujete wy
Jak ce? Ne zbahnu
Ja mou pokazaty.
Ujawnu model?
Ni, sprawnie yttia.
Ty moesz pronykaty w majbuttia?
Ja ochopluju joho.
Jak pojasnyty cej proces?
Ne pospiszaj, dijdesz do wsioho sam. Znannia w tobi.
Koy ja pobaczu te, szczo ty obiciajesz?
Teper. Nehajno.
Szczo treba zrobyty?
Abstragujsia wid siohodennia. Nemaje Sergija Horenyci, nema Kyjewa, nema
Zemli, nema dwadciatoho wiku
Ce wako
Zhadaj Wohnewyka. Ty baczyw joho prach
Rozumiju, rozumiju Woho ne szczezaje. Win ysze perekydajesia wseochoplujuczym poumjam na nowi j nowi objekty
Szcze raz zupyny. Micno wwedy w swij rozum ciu dumku. W nij te rozhadka
tijeji tajemnyci, jaku ty szukajesz. A teper hotujsia do mandriw u majbuttia Zemli. Ty
naoczno pobaczysz, widczujesz konflikt mi dwoma potokamy piznannia
Ja zapluszczyw oczi. Mozok mij paaje. Jak wako joho zahnuzdaty. Kau, jogy
wmiju woodity tijeju prymchywoju teczijeju, zupyniaty jiji czy znowu puskaty w urahannyj polit. Ne wirysia! Mysennia niby pazma, spijmana w magnitnu pastku.
Sprobuj zupynyty jiji wohnianu dynamiku! Ae tycho Uwaha Peredi mnoju wynykaje, mow na ekrani, paajuczyj tekst. Bia litery, skadajusia u sowa, frazy. Ja hariaczkowo czytaju jich, dywujusia, bo szcze zberihaju mysennia i poczuttia Sergija Horenyci.
Chronika kosmicznych podij. Informacijnyj biuete Wsepanetnoho Towarystwa Gaaktycznych Zwjazkiw.
XXI storiczczia. Wisimdesiat druhyj rik.
Wsesojuznyj referendum schwayw proekt mizorianych peresee. Demograficzna kryza podoana. Protiahom nastupnoho storiczczia Zemla zmoe pereseyty do
daekych switiw dwa-try miljardy czoowik, dawszy poczatok sotniam syniwkych cywilizacij.
Widbrukowani ewoluciji trymatymu tisnyj zwjazok z materynkoju panetoju,
korystujuczy Kodom wicznosti. Bahatomirna informacija z dopomohoju metaczasowych kanaliw hiperprostoru zwjae wojedyno tysiaczi drunich switiw.
Pereseennia do daekych switiw, hiperprostorowi kanay zwjazku, era newmyruszczosti Czy ce ysze mrija mojeji pidswidomosti, szczo pako prahne takoho switu?
Dumaj jak choczesz. Zerno mriji, szczo zarodyosia w serci j rozumi szukacza,
nemynucze wyroste bujnym kwitom i das pody. Wid was, ludej, zaey, szczob toj cwit
buw ciluszczyj i radisnyj. A teper sta ludynoju toho switu, sta joho duchom, rozumom, sercem. Ty bahato czoho zbahnesz
Koyszesia tuha chwyla czasu, kydaje mene na wysokyj hrebi, pidnimaje nad wikom. Zdrastujte, naszczadky! Dajte wwijty u waszi dumky, prahnennia, poczuttia! Dajte
kraplu waszoji newmyruszczosti
Bahosowy nas, kochana, w daeku pu. Choczemo zberehty twoju iskru w bezodni wicznosti. Choczemo ne zabuty twojich muk i lubowi.
Ne zabudemo, skazaw Bohdan. Pupowyna rwesia, ae dytyna w krowi
nese jiji su i nakaz.
Wony odijszy wid skulpturnoji grupy natchnenni, wspokojeni, szczasywi. Siy na
kameni ycem do soncia.
A tobi ne tiako, Bohdanku, kydaty ridnu Zemlu? Skay, ty ne sumniwajeszsia
w swojemu riszenni?
Szcze j jak tiako Jasno-kari oczi Bohdana potemniy. Nas wiczno rozrywaje mi dwoma polusamy tiainnia: odyn pokyk prawicznosti, hoos predkiw, zatyszok dytynstwa; druhyj surma tajemnyci, welinnia kazky, wymoha nowych obrijiw.
I te j insze wola materiw, zakadena w nas. Ne zawdy maty tia j maty duchu uzhodeni mi soboju, ae istyna tam, de hoos tajemnyci.
Ce prawda, kywnua esia, dowirywo hlanuwszy na druha oczyma-proliskamy. U dytynstwi prekrasno, ae zori nedarma spaachuju u weczirniomu nebi.
Wony kyczu u wicznis
Bohdan obniaw druynu za chudeki peczi, wdychnuw chmilnyj zapach pszenycznych kis, szczo chwylastym potokom spaday na spynu. Wona wywilnyasia obereno z
joho obijmiw, staa na kameni, prostiahnua ruky do soncia.
Baczu, w tobi sum za Zemeju hnizdysia szcze hybsze, ni u meni, skazaw
Bohdan. Ta j ne ysze za Zemeju Za Soncem Ty soncepokonnyk
Czoho ludyni treba? sumno ozwaasia esia, okydajuczy pohladom hirkyj
krajewyd. Czomu w nij takij neweykij zakadene bolisne zerno wicznoji tworczoji muky?
Bohdan ne widpowiw. Wziawszy druynu za ruku, powiw do steky.
Pora. Czasu mao, kochana.
Spuskaysia szwydsze. Nad poonynamy kotyysia tumany, wkrywajuczy trawy j
kwity rosianymy samocwitamy. Praworucz dzweniw rajdunyj wodospad, tycho dziurczay z-pid taoho snihu strumoczky, darujuczy yttia proliskam bakytnym oczam
zemli.
Tam, unyzu, we bujao lito, a tut, nad alpijkymy ukamy, poczynaasia rannia
wesna.
esia smijaasia, wtiszajuczy tym, jak Bohdan we wsote kydajesia z steyny
ubik, prypadajuczy do jakoji bioji czy roewoji kwitoczky.
Jakby zaraz pobaczyy tebe twoji pokonnyky, due zasumniwaysia b, czy ce toj
znamenytyj kosmonawt, szczo wony joho bacza po teewiziji.
Ja ne kosmonawt, zaczarowano widpowiw Bohdan. Ja teper dytyna, esiu!
Ach, luba moja! Jakby nazawdy zberehty ciu nepowtornis, ciu krasu! I o take widczuttia, jak u meni siohodni!..
Ty zbereesz, serjozno skazaa druyna. Ja ce znaju. A czy zbereu wony?
Chto? zdywuwawsia Bohdan.
Ti chto pid mojim sercem Wony we ywu dwoje syniw. Czy wwijde w
jichniu duszu trywoha j radis cioho dnia?
Noczuway w Kryworiwni, nad Czeremoszem. Nad memoriom Franka pomeniy
wesekowi zirnyci, de mi horamy protiano widuniuway pisni, de-ne-de prywitno zoriy wohni w ytach. Bohdan soodko spaw u nameti, zmorywszy ciodennym pochodom
do Howery, a esia newtomno chodya ponad rikoju, zitchaa, dywlaczy na zoriane
dywo, czutywo prysuchaasia do trywonoji mowy Czeremosza. Pyn duszi organiczno
splitawsia z pynom wody i koychawsia, strumuwaw poetycznymy riadkamy, w jakych
buy i peredczuttia wicznoji rozuky, i sum za wtraczenym, i nadija na nebuwae.
Zadrimay Karpaty,
Sny i serce moje.
ysz Czeremoszu spaty
Pyn wody ne daje.
Sered temnoji noczi
Ne zmowka i na my,
Burunamy kekocze
I kaminniam hrymy.
Hrozy hniwno i swary,
Ta ne znaty koho!
Wse prymaramy mary
Iz dytynstwa swoho.
Bokorasziw czekaje
Izdala, z wysoty, Ta w potoci mikomu
We ne projdu poty
A Howera szepocze:
To, Czeremosze, sny.
Ne rydaj sered noczi,
A didysia wesny!
Dam tobi ja wodyci,
Ne ury, daebi!
Hostronosi jayci
Popywu po tobi
Iz lisiw Werchowyny,
Iz daekych pajiw
Bokoraszi popynu
Do kazkowych krajiw!..
tamy. UR dowho rozhladaw ruchowu czastynu mechanizmu, wywczaw systemu motorczykiw, ree ta ywennia. Podumawszy, win zrozumiw, jak mona pidkluczyty pidstawku do swojeji systemy, szczob peretworiuwaty impulsy-baannia w ruch. Dla cioho
treba buo popraciuwaty ne mensze dwoch i odyn.
UR zhadaw pro maekych ludej. Win pidniaw ruku-manipulator, uwimknuw systemu zwjazku i poprosyw kerujuczoho robota daty izolator, paatu nomer dewja.
Dity znemahay wid kryku. UR chutko wymknuw zwjazok, promowyw:
Jichnia systema wymahaje energiji. Maeki ludy adaju ywennia. UR zroby
use, szczo neobchidno, i pryjde do nych
Win pidsunuwsia do instrumentalnoji szafy, widczynyw jiji, znajszow tam wytky
drotiw, kabeliw, instrumenty, jakymy korystuwawsia kapitan, integralni standartni
schemy. UR podumaw, rozszukaw u swojij pamjati informaciju pro robotu, jaku treba
wykonaty. Zhadawszy wse, win poczaw chutko perebudowuwaty pidstawku. Koy kabeli
zjednay ruchowyj wuzo kinciwok z energetycznym centrom awtomata, win, pidniawszy na rukach-manipulatorach, siw na pidstawku. Nakawszy po bokach kilka pastynok, UR zjednaw sebe z nohamy-koliszczatamy.
Zdajesia, wse, skazaw win, posyajuczy w systemu ruchu impuls-baannia.
Koliszczata zakrutyysia. UR szwydko pomczaw do dwerej, wdarywsia ob porih.
Skazaw:
Ne treba pospiszaty. UR szcze ne zwyk. Neobchidne trenuwannia, nahromadennia doswidu. Podumawszy, UR mowyw: A teper w izolator.
Win pidkotywsia do dwerej, de eaa neporuszna esia. Spriamuwawszy pa neji
pryjmaczi radiciji, UR widznaczyw wysoku aktywnis wyprominiuwannia tia. Win
obereno obchopyw esiu rukamy, widtiahnuw jiji wbik. Podywywsia pa neji, podumaw
pro te, szczo treba buo b doslidyty jiji tio, a tako tia inszych kosmonawtiw. Ae ce
potim pisla widwidyn izolatora.
UR mynuw korydor-tambur, obmacujuczy szlach pered soboju newydymymy promeniamy okaciji. Nareszti win pidkotywsia do kruhoho luka izolatora i pidniaw ruku,
szczob natysnuty knopku. Potim zhadaw, szczo joho korpus zaraenyj radicijeju. Win
wernuwsia nazad, wkotywsia do aboratornoho widsiku, wwimknuw analizator. Joho
powerchnia sprawdi bua radiaktywna. UR uwimknuw dezaktywacijnyj prystrij, pryjniaw potunyj hazowyj dusz. Pisla cioho, we ne wahajuczy, popriamuwaw do izolatora.
O i paata nomer dewja. UR widczynyw dweri. Pronyzywi kryky maekych kosmonawtiw ohuszyy joho. UR myttiu zmenszyw potunis spryjmannia zwuku, skazaw:
Maeki ludy szcze ne wmiju kontroluwaty wytratu swojeji energiji. Ja zhodom
nawczu jich.
Win pidkotywsia do szyrokoho lika, zahlanuw tudy. Obyczczia ditej maeki,
zmorszczeni buy bahrowymy wid natuhy. UR pohlanuw dowkoa. Riadom z likom
stojaa szafoczka, a w nij dwa fakony z czerwonymy mjakymy nakonecznykamy. UR
uziaw odyn fakon, proczytaw napys: UP. esia skazaa, szczo jim treba dawaty UP,
zhadaw awtomat.
Wij wstawyw mjakyj nakonecznyk u rot odnij dytyni, potim druhij. Nemowlata
myttiu zamowky, smokczuczy pryjemnyj napij. Tilky inkoy, w pauzach mi smoktanniam, wony szcze alibno schypuway, niby aliy na te, szczo jich tak dowho zmusyy
kryczaty.
UR dywywsia pa nych, spokijno pobymujuczy czerwonymy oczyma. Win czekaw,
poky maeki ludy wypju usiu poywnu ridynu. Nezabarom fakony sporoniy. Ae nemowlata prodowuway smoktaty mjaki nakonecznyky.
Ruchy po inerciji, wyriszyw robot. Ae inka skazaa, szczo pracia podwijna:
zabezpeczuwaty jich energijeju i prybyraty.
UR ohlanuw postil. Wona bua czysta. Ae esia daremno ne howorya b. Win
szwydeko rozhornuw peluszku i widznaczyw, szczo maeka ludyna sprawdi ne cikom
czysta. Nemowla zakryczao, widczuwszy dotyk metaewych ruk-manipulatoriw. UR
znajszow poriad z likom czysti peluszky, zahornuw u nych dytynu. Te same win zrobyw i z druhym maekym kosmonawtom.
Pisla cioho dity chutko zasnuy. UR pohlanuw pa nych, skazaw:
Jichnia systema zabezpeczena energijeju. Teper nastaw czas zaswojennia. UR
powynen ohlanuty kapitana i kosmonawtiw.
Priamujuczy do keriwnoji kajuty, win zupynywsia nad tiom esi, zhadaw, szczo
znaw pro ludynu ta jiji budowu. Win znaw due mao: tilky te, szczo stosuwaosia joho
wzajemyn z kosmonawtamy. Todi UR uwimknuwsia w biblitecznu systemu kosmokrejsera, znajszow rozdi, pryswiaczenyj ludyni. Za kilka chwyyn win obbih kwantopromenem koosalnu informaciju. UR zwernuw uwahu na seriju powidome pro widnowennia funkcij yttia w tiach ludej, wraenych radicijeju. Dla cioho treba buo obezzarazyty jich, a potim pomistyty w kamery z nykoju temperaturoju, zachyszczeni magnitnym poem. UR zhadaw, szczo taki kamery na korabli je. Win wyriszyw powtornij doswid tych ludej, jaki tak robyy. Informaciji pro te, szczo robyty dali, UR ne znajszow,
ae to we ne joho sprawa; powernesia kosmokrejser na Zemlu tam uczeni zrobla
jak treba.
Robot popriamuwaw do kajut-kompaniji, ohlanuw konoho kosmonawta. Dowho
stojaw nad tiom kapitana. Jomu zdawaosia dywnym, szczo kapitan mowczy i ne ruchajesia. Win zawdy buw takyj ruchywyj i bahato howoryw z URom. UR zawdy z
hotownistiu dopomahaw kapitanowi w joho rozrachunkach, myttiu znachodiaczy w swojemu krystalicznomu mozkowi wse, szczo buo neobchidno. A teper kapitan neporusznyj. Ote, joho systema zipsowana.
Robot iz dopomohoju prybyralnych maszyn nejtralizuwaw zayszky radiciji na
predmetach i stinach korabla, a potim pidniaw tio kapitana i pokotywsia do izolacijnych
kamer
Tia wsich kosmonawtiw buy pomiszczeni w nykotemperaturni kamery. Pisla
cioho UR znowu widwidaw nemowlat. Win znajszow u szafi bila lika weykyj baon z
UP. Robot nacidyw jii u fakony, natiahnuw na nych mjaki nakonecznyky i daw ditiam.
Nasytywszy, nemowlata zasnuy.
UR powernuwsia do keriwnoji kajuty, dowho stojaw bila pulta uprawlinnia i
zhaduwaw use, szczo stosuwaosia kosmokrejsera Lubow ta joho zawdannia.
esia skazaa, szczo treba powernutysia na Zemlu, mowyw sam sobi robot.
A moja informacija howory, szczo zorelit wzahali ne powernesia do Zemli. Spoczatku win widwidaje systemu czerwonoho karyka KS-25-82, de wywczy dereo sygnaliw sztucznoho pochodennia, a potim finiszuje w systemu epsyon Eridana dla
utworennia nowoji ludkoji cywilizaciji. Ce zawdannia Wsepanetnoho Towarystwa
Gaaktycznych Zwjazkiw.
UR chwyyn trydcia dumaw, jak wyjty z abiryntu wzajemowyklucznych program.
Win zbahnuw, szczo utworyty nowu cywilizaciju bez ywych kosmonawtiw nemoywo.
Ote, polit do epsyon Eridana wtraczaje docilnis, i joho sprawdi, mona buo b odminyty. Ae jak e todi doslidennia derea sztucznych sygnaliw?
Robot perebraw informaciju swoho mozku, ae w nij ne buo zawdannia dosliduwaty systemu czerwonoho karyka: ce powynni buy zrobyty sami kosmonawty. Ae
wony ne diju, wony wyjszy z adu. Chto todi zroby ce?
UR dowho ne mih wyriszyty probemy. Nareszti anciuok spiwstawe prywiw
joho do dumky, szczo nemowlata, jakych win hoduje, u majbutniomu stanu dorosymy
kosmonawtamy.
Maeki ludy naberusia doswidu, skazaw UR. Wony oznajomlasia z informacijeju i wykonaju zawdannia. A potim UR powerne kosmokrejser do Zemli. Tak
bude wykonano zawdannia esi i zawdannia Wse panetnoho Towarystwa Gaaktycznych Zwjazkiw.
Rozwjazawszy takym czynom skadnu dyemu, UR zaspokojiwsia. Win perewiryw
usi kontrolni awtomaty keruwannia, jichni dani. Korabel etiw prawylnym kursom.
Teper mona buo zahybyty u wnutrisznij swit swoho kwantowo-krystalicznoho
mozku. UR zrobyw use, szczo mih
Robot kilka chwyyn rozwjazuwaw skadni matematyczni riwniannia, trenujuczy
swoji analityczni zdibnosti. Widczuwszy zadowoennia wid idealnych rozwjazkiw kilkoch zaputanych zawda, win zamyhotiw oczyma, promowyw:
Kapitan by zradiw, poczuwszy moje riszennia. UR ne maje komu peredaty swoji
dosiahnennia.
Do ditej szcze jty rano. Robot znowu zahybywsia w swoju pamja. U syntezatori
joho zorowych receptoriw wypywa posta esi, poczuwsia jiji hoos: Lubow moja lubow zberey ditok Zberey
UR kilka raziw powtoryw peredsmertnyj wyhuk esi, wsuchawsia w nioho, namahawsia proanalizuwaty. Lubow Jiji lubow esia prosya, szczob jaka lubow zbereha jiji ditej. Ae wona daa zawdannia URowi? Moe, wona tak nazywaa URa? Mabu, ni. Bo nichto nikoy tak ne kykaw URa. Kosmokrejser maw nazwu Lubow. Moe,
wona prochaa wsiu awtomatyku korabla, szczob wona obereha yttia maekych kosmonawtiw? Napewne, tak wono i je
Ae szczo ne dozwolao URowi zadowolnytysia takym riszenniam. Asocitywna
pamja pidkazuwaa, szczo wsiomu korabewi esia ne moha daty takoho zawdannia
ade kosmokrejser skadajesia z bezliczi wuzliw ta sekcij, ote, ne jawlaje soboju
jedynoho cioho. Krim toho, UR czasto czuw sowo lubow z wust kapitana j inszych
kosmonawtiw, i wono buo w inszomu konteksti, bez usiakoho zwjazku z kosmokrejserom. Mabu, nazwa zorelota symwoliczna, a same sowo maje insze znaczennia. Todi do
koho czy do czoho esia zwertaasia, chto mih poczuty jiji, szczob wykonaty peredsmertne prochannia?
Zaintrygowanyj krystalicznyj mozok URa we ne mih zaspokojitysia, adajuczy dowesty do kincia chymerne zawdannia swojeji wasnoji pamjati: win potrapyw u kilce
samostworenoho agorytmu, i dopomohty moho tilky nahromadennia nowoji informaciji.
UR znowu zwjazawsia z kwantowo-eektronnoju biblitekoju, w rozdili Ludyna
znajszow pidrozdi Lubow.
Tak ja i znaw, zadowoeno konstatuwaw robot. Najtajemnyczisze poczuttia. Tut tak i skazano. Nawi dla ludej wono tajemnycze. Ae ja sprobuju rozibratysia w niomu. Ce ne proste riwniannia: jakszczo ludyna inoczoji stati, wmyrajuczy, wtraczajuczy funkcinalnis, roby use, szczob zberehty nepownocinnych ludej, tak zwanych
ditej, to tut musy buty zachowana jaka hybynna docilnis. Ne moha esia dijaty
neposlidowno j nedocilno?!
UR poczaw obbihaty kwantopromenem istorycznu i chudoniu informaciju, zwjazanu z poniattiam Lubow. Bahato czoho win ne rozumiw, i ce wykykao w joho krystalicznomu mozkowi bezlicz konfliktnych impulsiw, jaki wymahay rozwjazannia, zahroujuczy zrujnuwaty zriwnowaenis struktury robota.
Zerna lubowi
Te same! Tajemnycze, nezbahnenne poniattia, jake ne mona ototonyty z bujakym agorytmom. UR straszenno dywuwawsia, jak mohy wzahali ludy czoho-nebu
dosiahty, kerujuczy lubowju. Ade najmenszyj prorachunok u modeluwanni procesu
jadernoji reakciji abo w obczysenniach kursu korabla prywody do katastroficznych naslidkiw. A w istoriji ludstwa lubow sztowchaa swojich apoohetiw ta prychylnykiw na
taki bezhuzdi riszennia, jaki ne mohy b rozszyfruwaty wsi kompjutery switu. I wsetaky cywilizacija isnuwaa, rozwywaasia i siahnua kosmicznych wysot. Cikowytyj irracinalizm!
Raptowo u robota wynyk nowyj refeks: win poczaw dumaty pro eksperymentalnu
perewirku poniattia lubow. U nioho wynyka programa: zminyty swoju formu i takym
czynom perewiryty, czy zownisznij wyhlad maje znaczennia w emocijnij sferi maekych
ludej.
Win szczodnia prodowuwaw dohladaty ditej, a u wilnyj czas poczaw hotuwatysia
do zminy swojeji zownisznosti. UR pereczytaw usiu informaciju, szczo stosuwaasia robotiw pradawnich i nowitnich. Koy jim daway sprawdi ludku podobu, ae piznisze
widmowyysia wid cioho, bo buy wypadky pidminy ludyny awtomatom, a ce prywodyo
do nebaanych naslidkiw. Piznisze robotiw stworiuway widpowidno do konstruktywnych i funkcinalnych potreb. O, naprykad, UR zowni zwyczajnisika korobka, i
win ne widczuwaje wid cioho jakoji nepownocinnosti. Ae teper, koy sprawa stosujesia
ne joho samoho, a doli maekych ludej, treba zwaytysia na samostijnu diju
UR perehlanuw filmoteku, zwjazanu z informacijeju pro robotiw. Dowho ociniuwaw rizni formy awtomatiw, ruszijni prystroji, funkciji. Zupynywsia win na formi uniwersalnoho robota-antropojida, jakoho koy wykorystowuway dla praci bila werstatiw,
dla hry na muzycznych instrumentach, dla perenesennia wantaiw, dla obczyse, korotko kauczy, dla wsioho, szczo robya sama ludyna. U takoho robota buy eastyczni
mjazy, cikom ludke obyczczia, sztuczne woossia i tepa szkira.
Teper naeao zrobyty najwacze: stworyty dijezdatnu model i perenesty w neji
krystalicznyj mozok URa. Skilky na ce nide czasu? Czy wytrymaju dity bez niaky? A
jakszczo newdacza?
Szcze kilka dniw UR wahawsia. Ae perwisnyj impuls baannia eksperymentu
pidhaniaw, i robot nareszti zwaywsia. Wij wyriszyw rozdiyty zadum na kilka etapiw.
Spoczatku zmodeluwaw eksperyment z dopomohoju hoownoho kwantomozku zorelota.
Rezultat buw pozytywnyj. Todi UR posaw zanyty do riznych skadiw korabla, de zberihaysia materiy dla remontu prystrojiw, aparatiw, wsiudychodiw ta wuzliw kosmokrejsera. Wisimdesiat widsotkiw detaej buo na skadach, wony may standartne pryznaczennia. A pastykowu formu treba buo widywaty w specilnij aboratoriji. Krim
toho, szcze naeao posaty zamowennia w mikrobiogicznu aboratoriju dla wyroszczennia sztucznych mjaziw.
Koy roboty-pomicznyky prynesy wse neobchidne do keriwnoji kajuty, UR dosy
dowho mirkuwaw nad skadnym pytanniam: jaki rysy obyczczia wybraty dla swojeji
nowoji podoby? Nareszti win zwaywsia: jomu chotiosia buty schoym na kapitana. Wynykay w mozku impulsy pro inoczu podobu ade ditiam bycza forma materi, ae
peremoho persze riszennia. UR wychodyw z takych peredumow: robot UR czoowiczoho rodu, krim toho, maeki ludy te majbutni czoowiky, ote, jim potribne czoowicze wychowannia. Ta j, krim toho, do kapitana w URa bua jaka osobywa sympatija.
Ce j wyznaczyo ostatoczne riszennia.
UR uziaw z filmoteky zobraennia kapitana, promodeluwaw joho w bahatioch rakursach, sformuwaw z mjakoho pastyku obyczczia.
Pracia nad nowym tiom trywaa try misiaci. Tym czasom kosmokrejser krajaw
zorianyj prostir, a UR dohladaw ditej.
Nareszti nastupyw wyriszalnyj moment. UR wyprobuwaw maneken swoho majbutnioho tia. Win peresuwawsia, chodyw, jak ludy, maw taki peredni kinciwky. Pid
eastycznoju szkiroju w nioho obihaa termalna ridyna, jaka stworiuwaa efekt normalnoji ludkoji temperatury. Nahoduwawszy ditej, pryhotuwawszy jim pro wsiak wypadok
kilka zapasnych fakoniw z UP, robot zamknuwsia w kajuti, hotujuczy do nowoho narodennia.
Win pokykaw z biaboratoriji robota-pomicznyka, wwiw jomu agorytm ostatocznoho montau. Pokawszy maneken nowoho tia na pidohu, daw nakaz wyjniaty mozok
iz swoho staroho futlara.
Robot-pomicznyk schyywsia nad nym, wliz manipulatoramy w nadra kabeliw ta
integralnych schem. Pohaso swito, szczezy zwuky. URowi zdaosia, szczo win szczezaje, szczo joho we ne bude. Ae uswidomennia funkcinuwannia zayszaosia, wono
sfokusuwaosia w jakij newymirnij toczci, chocz ne mao ni formy, ni wyjawu. Swidomis pywa jakymy chwylamy, koychaasia, wibruwaa sered pimy. Potim byskawycia prorizaa mozok. UR pobaczyw nad soboju stelu kajuty, zeenkuwati oczyci robotapomicznyka.
Monta zawerszeno, skazaw pomicznyk.
UR posaw impuls do ruk. Wony zaworuszyysia. Nohy te zihnuysia w kolinach.
UR siw na pidozi. Buo dywno, nezwyczno. Wse tio zdawaosia ne swojim. Win sprobuwaw staty na riwni nohy, wpaw. Szcze raz. Szcze. Pochytujuczy, zriwnowaywsia. Pomicznyk stojaw, dywywsia, czekajuczy nakaziw.
Idy, zweliw UR. Ty meni nepotribnyj.
A ce? Pokazaw pomicznyk na staryj futlar URa.
Odnesy w aboratoriju.
Pomicznyk wyjszow z kajuty. UR poczaw eksperymentuwaty z nowym tiom. Mozok praciuwaw jasno, jak i ranisze. Ae do ruszijnych organiw URowi dowedesia zwykaty.
Win obereno poszkandybaw do izolatora. Byzniuky zustriy nebaczenu posta
mowczanniam. Potim odyn z nych zarewiw zlakano. Inszyj pidchopyw paksywu symfoniju. UR hyboko zamysywsia. Newe win zrobyw hirsze? Czomu dity tak neprywitno
joho zustriy? Wid nespodiwanky? Moywo. Ade wony szcze ne baczyy takoji istoty
UR powoeky pidijszow do szafy, nayw u fakony UP. Dity zamowky, oczikuway.
Win podaw jiu, wony, kosiaczy oczyma, wziay fakony, poczay smoktaty.
UR siw na liko. Odyn z byzniukiw obereno pidpowz do robota, nesmiywo torknuwsia joho ruky. Widsachnuwsia. Znowu torknuwsia. Pewno, jomu spodobaasia eastyczna szkira, jiji tepota, bo win, osmiliwszy, poczaw lizty na spynu URowi. Jake
dywne widczuttia prokotyosia w nadrach robota. Dotorky maekoji ludyny ne buy nepryjemni. Win widczuw, szczo anciuok asocicij prywiw joho do prawylnoho riszennia:
widnyni dity wwaatymu joho swojim. Urok lubowi ne propaw marno
Za kilka dniw UR pownistiu owoodiw funkcijamy swoho nowoho tia. Wono jomu
spodobaosia pjatypali ruky dozwolay wykonuwaty due tonku robotu, czoho UR ne
wmiw ranisze, win teper buw sylniszyj i wyszczyj. Krim toho, jomu buo pryjemno, szczo
zowni niczym ne widrizniajesia wid ludyny. Kilka dniw win chodyw do ditej bez bujakoho pokryttia, a potim wyriszyw, szczo zminu treba dowerszyty pownistiu. U kajuti
kapitana UR znajszow soroczku, sztany j czerewyky: wse ce pryjszosia na nioho.
Byzniata due prywjazaysia do nowoji podoby URa. Wony ne odpuskay joho z
kajuty i wse namahaysia wtiahty w swoju bezkonecznu hru. UR nijak ne mih zbahnuty,
w czomu su jichnioho wowtuzinnia, ae dozwolaw jim wyazyty sobi na hoowu, powzaty
po hrudiach. Win z podywom widznaczyw, jak bahato energiji wytraczajesia maekymy lumy dla neosmysenych ruchiw.
UR zhodom pomityw, szczo dity rizni, chocza j due schoi. Win odrizniaw jich po
zapachu, po neznacznych widminnostiach u zabarwenni szkiry, oczej, woossia. Toho,
szczo buw trochy temniszyj i maw rysy kapitana, UR nazwaw IKS. Toho, szczo nahaduwaw esiu i maw bakytni oczi, IHREK. Wony zapamjatay swoji imena i radisno
widhukuwaysia na nych.
Mynay misiaci. Maeki kosmonawty poczay chodyty, bihaty. UR zbahnuw, szczo
ditej treba wczyty, szczo neobchidno wkasty w jichniu systemu ludku informaciju. Ae
jak? Ade wony ne wmiju czytaty knyh abo prohladaty filmy! Krim toho, jim potribna
swoja, cikom LUDKA programa.
UR zhadaw, szczo dla majbutnich ditej na korabli pryhotoweno ciyj kompeks
perwisnoji szkilnoji informaciji u wyhladi filmiw, magnitnych zapysiw ta stereokartynok. Win zwjazawsia z informatorijem, prohlanuw filmoteku, widibraw deszczo z toho,
szczo zdaosia jomu pidchodiaszczym.
Zmontuwawszy w paati stereoproektor, win zapustyw dla byzniat perszyj film: ce
buw urok dla doszkilniat. U prostori wynyka posta inky, jaka szczo howorya, pryjazno wsmichajuczy. Wona bua juna i harna, oczi jiji siajay bakyttiu j ninistiu. Iks ta
Ihrek, pobaczywszy inku, radisno zahaasuway j kynuysia do neji. Ae wony pronyky
kri jiji posta, zitknuwszy z choodnym pastykowym pokryttiam stereoekraniw. Byzniuky zdywowano widstupyy, znowu pidijszy bycze. Harna inka, jak i ranisze, ne
wychodya do nych, wona perebuwaa w biomu kubi.
Dity czomu dowho pakay, ne chotiy nawi jisty, a UR stojaw nad nymy, ne rozumijuczy, czoho jim treba. Win znowu j znowu wmykaw film, ae maeki kosmonawty
ne chotiy dywytysia na nioho.
Ta mynuo kilka dniw, i ditiam zabaaosia szcze raz pohlanuty na posta inky,
jaka bua chwylujucza j ridna. Wony pokazay URu na kinoproektor. Robot ochocze
wwimknuw aparat. Na cej raz dity sydiy spokijno j dywyysia na inku. Wony uwano
prysuchaysia do jiji sliw. Wona wea jich lisamy, stepamy, berehamy rik. Wona pokazuwaa jim hrajywych oeniw i mohutnich ptachiw u wysokomu czystomu nebi. Pered
nymy zjawlaysia pinysti wodospady i weyczni werchiwja hir. Swoji mandry inka suprowoduwaa akonicznymy frazamy, jaki powtoriuwaysia, pohybluwaysia, ehko
pronykay w swidomis byzniat.
Mynaw czas. Dity poczynay powtoriuwaty bahato sliw, rozumity jich. inka prokazuwaa maekym uczniam nazwy predmetiw, istot, jichnie perepetinnia u dijalnosti
ludej, u sukupnosti jawyszcz, podij, wypadkiw. Wony pobaczyy weetenki mista j aboratoriji, kosmodromy ta stadiny, parky ta ihrowi majdanczyky z weseoju ditworoju,
zooti plai nad moriamy ta tinysti lisy z szczebetywymy ptachamy.
Byzniata poczay rozmowlaty. Wony szwydko owoodiway znanniam, mowoju, obraznoju systemoju ponia. UR konoho dnia posyluwaw informacijnyj potik, widpowidno
do instrukcij, jaki buy w pedahohicznij filmoteci.
Za kilka tyniw widnosnoho czasu UR wypustyw byzniat z paaty izolatora i powiw jich do kajut-kompaniji, a potim do hoownoji kajuty uprawlinnia. Dity z podywom i zachopenniam dywyysia na zoriane nebo za iluminatoramy, zapytuway:
Urczyku, a czomu harna tiotia pokazuje nam wody, lisy, hory, a tut ysze ziroky
siaju?
Woda i lis na Zemli, pojasniuwaw UR. Zemla ce nasza paneta,
A de wona, Urczyku?
Daeko, sered zirok. Hlate siudy. Baczyte owtu ziroczku?
Baczymo.
Ce nasze Sonce. Wono maje bila sebe dewja panet i kilka desiatkiw suputnykiw tych panet. Nasza Zemla tretia wid Soncia.
A my pobaczymo jiji koy-nebu?
Pobaczyte. Ae ne skoro.
Czomu?
Sperszu treba pobuwaty na inszij paneti.
Na inszij zemli?
Tak.
Nawiszczo?
Je take zawdannia, joho day nam starszi ludy. Wy piznisze pro wse diznajete.
Urczyku! A ywoji tioti tut nemaje? Czomu wona ne prychody? Nam chotiosia
b pohratysia z neju
UR podumaw nad cym zapytanniam, zawahawsia. Jaki asociciji ne dozwoyy
jomu skazaty, szczo na korabli buy ywi kosmonawty, szczo wony zahynuy. I tomu
robot widpowiw:
Wy tut odni, Iks ta Ihrek. Wy i ja, wasz pomicznyk, Uniwersalnyj Robot. Wam
Zemla daa waywe zawdannia. Nezabarom ja wam rozpowim pro nioho. A tiotiu suchajtesia. Wona nawczaje was, szczob wy zmohy zbahnuty zawdannia
Koy dity wtomluwaysia i jszy spaty do swojeji paaty, UR pospiszaw do informatoriju i porynaw u zaputanyj swit istorycznoho mynuoho ludkoji cywilizaciji. Win staranno namahawsia proanalizuwaty wsi osnowni tendenciji ludkoji kultury, ekonomiky,
sociogiji, nauky, religiji, mystectwa, szczob wyznaczyty hoownu metu postupu. Kudy
prahnuo ludstwo, czoho baao dosiahty? Jakyj smys buw u ytti okremoji osobystosti,
jaka docilnis? Smys konoji osoby zokrema mona buo proanalizuwaty w tymczasowych agorytmach, ae zahalna kartyna wtraczaa, i wsi prahnennia ne syntezuwaysia, powysay w poroneczi. Ciyj anciuok ertownosti wid dawnyny do nowitnich
czasiw Kosmicznoji Ery! W imja czoho?
Mozok URa znemahaw. I win wbaczaw moywu rozhadku ysze w jawyszczi abstraktnoho sfinksa, jakyj tak zbenteyw joho, u lubowi. Ae szczo hybsze win wywczaw
te poniattia, to bezhidijnisze porynaw u joho zowisni, tajemnyczi hybyny. Jakoho
dnia win wyriszyw staty poetom. Moywo, poezija dopomoe jomu owoodity agorytmom lubowi.
UR proanalizuwaw teoriju wirszuwannia, prostudijuwaw poetycznu spadszczynu
Bajrona, Puszkina, Szewczenka, Homera, cioji pejady nowitnich kosmicznych poetiw.
Potim zamysywsia, i w nioho narodywsia takyj wirsz:
Tajemnyci nezdoannyj mur
Postaje iznow.
Znemahaje wid napruhy UR:
Szczo take lubow?
Krystalicznyj mozok mij hory
U samotyni.
Czy rozwjae dywnyj agorytm,
Czy wpade w borni?!
Robot kilka raziw powtoryw swoje tworinnia, smakujuczy kone sowo. Win pyszawsia swojim perszym wirszem.
Cikawo, proburmotiw, czy spodobawsia b mij wirsz esi? Moe, koy wona
oywe, i todi ja jij proczytaju. Wona skae, czy prawylno ja analizuju poniattia lubowi.
Robot riszucze popriamuwaw nazad. Joho krystalicznyj mozok intensywno praciuwaw. U jedynyj wuzo zwjazaysia dwi wzajemowykluczajuczi dumky: odna odrazu
szukaty kontaktu, a druha ne pospiszaty z cym. Informacija, jaku zdobuw UR u bibliteci, swidczya, szczo myslaczi istoty ne zawdy buwaju tworczymy, myrnymy. Teoretyczno i praktyczno moywi degradaciji rozumu, a zwidty wykrywennia programy,
szczo prywody do agresywnosti, woroosti, rujinnykoji dijalnosti.
Nasampered oberenis, wyriszyw UR. Probemu kontaktu maju wyriszuwaty Iks ta Ihrek, koy pidrostu. A sprawa URa oberihaty jich.
Po dorozi robot zahlanuw u neweykyj lisok, doslidyw kilka derew, zdywuwawsia.
Jichnie korinnia zanuriuwaosia w grunt nehyboko, wono buo schoe na kinciwky pawukiw czy jakycho komach. UR sposterih, jak kilka nykorosych derew peresuwaysia
z miscia na misce.
Ruchywi lisy, konstatuwaw UR. Take w naszij systemi ne zustriczajesia.
Due cikawa znachidka dla zemnoji nauky.
Robot ruszyw dali. Znenaka z-za skeli na nioho kynuasia jaka weetenka istota.
Sitka dowhych szczupae obputaa robota, micni obijmy tysnuy joho tio. UR pid wahoju istoty wpaw, promowywszy zdywowano:
Ce ywe stworinnia. Wono chye.
Win zanepokojeno widznaczyw, szczo macaky chyaka wsmoktujusia w joho
szkiru, namahajusia porwaty jiji. Ce buo nepryjemno. Win daw nakaz swojemu zachysnomu centrowi wwimknuty strum wysokoji napruhy na zownisznij pokryw. Istota z
trywonym swystom widskoczya, zakrutyasia na misci j poczaa korczytysia, rozpadajuczy na szmatky. UR pidwiwsia, ohlanuw zayszky istoty, pochytaw hoowoju.
Dywno. Schoe na rosynu, ae chutko peresuwajesia. Due sprytne stworinnia.
I chye. Czomu? Czoho chotio wono wid URa? A teper joho systema zipsuwaasia. Samo
wynne.
Wchodiaczy do szluzu korabla, robot riszucze zajawyw sam sobi:
Maych kosmonawtiw wypuskaty z kosmokrejsera poky szczo ne mona. Ce due
nebezpeczno dla nych. Tia ditej ne zachyszczeni. Chaj trochy pidrostu, owoodiju informacijeju. A todi pocznemo z nymy wywczaty konicznu weu.
Mynuo szcze kilka rokiw. UR terplacze daw, wychowuwaw ditej. Wony stay wysokymy, sylnymy junakamy, maje takymy, jak i dorosli kosmonawty, szczo koy startuway z Zemli. UR widznaczyw, szczo Iks schoyj na kapitana, a Ihrek na esiu.
Oczewydno, pryncyp standartu, mirkuwaw UR. Ae jak e tak staosia, szczo
odnoczasno narodyosia dwi istoty, ne schoi odna na odnu? Ade lubow u kapitana j
esi bua spilna?
Tak i ne rozwjazawszy cioho pytannia, UR prodowuwaw newtomno hotuwaty
swojich wychowanciw do samostijnych dij.
Jim poczay snytysia sny. Wony prokydaysia pisla nych zadumywi, zanepokojeni,
trywoni. Maryysia chopciam hominywi hurty junakiw ta diwczat, weseli ihry ta hulbyszcza, tanci j pisni. Wabyy do sebe szyroki prostory okeaniw z biymy witryamy graciznych jacht, tinysti haji, meodijnyj spiw ptachiw i marewo misiacznych noczej, jakych wony ne baczyy najawu. I oczi Tajemnyczi, zwabywi oczi I trywonyj podych
koho ridnoho, bykoho, adanoho.
UR w takyj czas dowho ne mih dokykatysia junakiw. Win hukaw, sygnalizuwaw,
nareszti zjawlawsia sam do paaty i dywuwawsia, baczaczy, szczo wony ea na likach,
wtupywszy zamrijani pohlady w stelu.
Czomu ne widpowidajete? zapytuwaw UR. We pora do praci.
Neochota, zitchnuw Ihrek.
Nabrydo, dodaw Iks, odwernuwszy do stiny.
UR spanteyczeno mowczaw dejakyj czas, potim pidstupyw bycze.
Szczo take neochota? I szczo take nabrydo?
Necikawo, ohryznuwsia Ihrek. Newe ne rozumijesz? Skilky mona wdowbuwaty sobi w hoowu informaciju?
Skilky je wilnoho miscia, skazaw UR.
To wwaaj, szczo w mene we takoho miscia nema, zasmijawsia Ihrek. Ja
wymykajusia. Zachysnyj refeks. Suchaj, Urczyku, ty robot i ne moesz wsioho
zbahnuty w ludyni
UR sprawdi ne mih usioho zbahnuty, ae jakyj impuls bolu prokotywsia w joho
systemi. Win pomowczaw, a potim spokijno mowyw:
Wy wywajete parazytarni sowa, jaki ne nesu u sobi tocznoji informaciji. Ja
zdywowanyj. Zwidky wy wziay jich?
Urczyku, widpowiw Iks, tobi ysze zdajesia, szczo w tych sowach nemaje
tocznoji informaciji. Jakraz w absurdnych sowach nadyszok informaciji. Ce we perechid do paradoksalnoho mysennia, jake wychody za mei racinalnoho.
UR mowczaw, namahajuczy uswidomyty poczute. Mabu, wony kau prawdu.
Ade win ue kilka rokiw prahne rozibratysia w poniatti lubowi i nijak ne zbahne jiji
suti. W ludej, bezumowno, je bahato neogicznych probem i jawyszcz, jaki jim zdajusia
normalnymy i waywymy.
Nam wako, Urczyku, prymyrywo dodaw Ihrek, zadumywo dywlaczy kudy u daeczi. Szczo rozrywaje nas, wymahaje wyjawu. Nam sniasia sny, a my ne
znajemo, szczo ce take, zwidky wono
Szczo take sny? zapytaw UR.
Wydinnia yttia, pojasnyw Iks. Koy wykluczajusia zowniszni organy i my
spoczywajemo, raptowo nas zachopluje chwyla obraziw, i my ywemo sered ludej, baczymo diwczat, chopciw, twaryn, ptachiw, hulajemo berehamy okeanu, litajemo w powitri
Genetyczna pamja, ozwawsia UR. Ja czytaw pro take w informatory. Teper ja rozumiju. Newykorystani rezerwy psychiky kyczu was do zwersze. A ja zatrymuju was u kosmokrejseri. Mabu, cej perid zatiahnuwsia.
UR wczasno zbahnuw nebezpeku dalszoji zatrymky rozwytku swojich wychowanciw. Wony we wilno orijentuwaysia w skadnych systemach korabla, opanuway wsi
abstraktni j konkretni nauky Zemli. Wony adibno pohynay wse, szczo mona buo
zaswojity. Mohutnij potik informaciji zapowniuwaw czyste poe jichnioji swidomosti, ae
ne maw zastosuwannia. Junaky z trywohoju i chwyluwanniam sposterihay za yttiam
ridnoji panety, jake wynykao pered nymy w czysennych filmach, uziatych kosmonawtamy. Jich potriasay istoryczni chroniky, wydinnia krywawych bojiw ta herojicznych
podwyhiw, sceny kochannia i straty, muky rabstwa i poetycznoho natchnennia. I wse ce
ne dla nych, ne dla nych! To buy tilky prymary, tini maje neisnujuczoho yttia.
Iks ta Ihrek zresztoju zbahnuy, szczo ne wony i ne UR oderay zawdannia etity
w inszu zorianu systemu, szczo na korabli musia buty szcze jaki ludy. I todi junaky
riszucze prystupyy do swoho nastawnyka, ae win unykaw rozmow na ciu temu.
UR, my we ne maeki, skazaw Iks. My wyrachuway. Zorelit wyetiw iz
Zemli ranisze, ni my narodyysia. Ote, my zjawyysia ue pid czas polotu. De naszi
baky?
UR dowho mowczaw. Joho krystalicznyj mozok wyruwaw u wychori kwantowych
strumeniw. Win zwauwaw usi moywi naslidky widwertoji rozmowy. I nareszti zwaywsia rozrubaty wuzo tajemnyci.
Tak, wy we dorosli ludy, skazaw robot. Ja skau. Wy narodyysia na kosmokrejseri. Korabel wiw wasz bako, kapitan Bohdan Poumjanyj. Maty wasza
biog, poetesa, likar, fiziog, spiwaczka. Imja jiji esia. U skadi ekipau szcze, krim
nych, buo dwanadcia ludej. Zorelit potrapyw u potunyj potik rujniwnoji radiciji.
Ludy zahynuy. Tilky dwoje ditej zayszyosia w bimagnitnomu izolatori. To buy wy.
Wse insze wy znajete. Ja wyriszyw prywesty korabel do systemy czerwonoho karyka,
UR, trochy powahawszy, spustywsia wnyz, wyjszow nazowni. Do nioho, tripoczuczy kryamy-pelustkamy, nabyzyysia try kwitky. Wid nych ynua harmonijna meodija. Mi zootawymy tyczynkamy wydniwsia dzerkalnyj ekran, na jakomu pywy
czitki zobraennia. UR pobaczyw czornych litajuczych potwor, Iksa j Ihreka, samoho
sebe na berezi okeanu. Potim blidi, neporuszni obyczczia wychowanciw. Do jich wust
nabyajesia ruka z bakytnoju czaszeczkoju, wywaje ridynu do rota. Potim zobraennia zhaso, i toneka stebyna-ruka odnijeji z kwitok podaa URu bakytnu czaszeczku,
na dni jakoji pereywaasia weyka krapla sriblasto-czornoho koloru.
Wony proponuju liky, zbahnuw robot. Bezsumniwno, jim mona dowiryty.
Wony znaju otrutu czornych napasnykiw i maju antyotrutu. UR z wdiacznistiu pryjme
podarunok.
UR uziaw czaszeczku, powernuwsia do szluzu. Kwitky pokrulay nad korabem i
majnuy do okeanu. Robot pidnimawsia liftom whoru i namahawsia osmysyty oderanu
informaciju. Win zustriw istot, jaki spikuwaysia dwoma sposobamy suchowym i
zorowym. I weyki kwity, jaki prynesy liky, bezsumniwno, myslaczi istoty. Oto bude
radis dla junakiw, koy wony oprytomniju!
UR rozdiyw ridynu na dwi krapli, wyw obom wychowanciam do rota. Ne mynuo
j chwyyny, jak obyczczia Iksa ta Ihreka poroewiy, zatripotiy wiji, dychannia stao
hybszym. A nadweczir junaky otiamyysia usmichneni, weseli, zdorowi, niby z nymy
niczoho j ne staosia
Czomu my w paati? zdywowano wyhuknuw Iks, ohladajuczy izolator.
Szczo z namy staosia? zanepokojeno mowyw Ihrek. Szczo nacze zhadujesia, marysia. Jaki potwory, bil u hrudiach, a potim temna jama. Czy nam prywerzosia, Urczyku? Czomu ty mowczysz?
Staosia b nepoprawne, skazaw UR. Jakby ne kwity, was by ne buo.
Jaki kwity? zapytaw Ihrek.
Tuteszni istoty.
UR rozpowiw junakam use, szczo z nymy staosia. Wony klaysia i zapewniay nastawnyka, szczo bilsze nikoy ne znechtuju joho poradamy.
Nam treba znowu poetity do kwitiw. Ce kontakt z cikom inszym napriamkom
ewoluciji, skazaw Iks. My powynni znaty pro nych jaknajbilsze.
Zadi, zaspokojiw jich UR. My szcze ne rozszyfruway materiy, znajdeni
u wei. Newe wy ne rozumijete, szczo myslaczi istoty zniczewja ne stanu buduwaty
specilnu stanciju na czuij paneti. Ja pewen, szczo w zapysach znajdemo szczo waywe.
Junaky zhodyysia z URom. Potiahysia dni, pryswiaczeni analizu inopanetnych
eksponatiw. Kwantowyj mozok kosmokrejsera praciuwaw newpynno, perebyrajuczy miljony warintiw rozszyfruwannia. Na czetwertyj de wranci za widnosnym czasom korabla riszennia buo znajdene. Transformowane czerez inwertor, na zemnomu stereoekrani zjawyosia dynamiczne zobraennia czuoho filmu. Junaky j UR pobaczyy posta
tenditnoji strunkoji diwczyny cikom zemnoho typu. Za neju merechtiy na temnomu tli
zoriani wizerunky, na obriji wstawaa nino-bakytna zahrawa. Diwczyna promowlaa
do Wseswitu, jiji oczi dywyysia u bezmir.
Uwimkny agregaty pamjati, skazaw Ihrek.
UR wykonaw joho nakaz.
Ludy bezkonecznosti, tycho promowlaa diwczyna, i jiji weyki oczi bez ziny
pronykay hyboko w duszu junakiw. Myslaczi braty, rozsijani w zorianomu sadu Weykoji Materi! Wam, szukaczam istyny, wam, mandriwnykam newymirnosti, wam, munim tworciam i wojownykam iz syamy chaosu, nasze witannia szczyre witannia wid
myslaczych istot zirky Bakytna Pelustka (gaaktyczni koordynaty w dynamicznomu
wymiri metaczasowoji matematyky podajusia w kinci peredaczi).
My kosmonawty Wsepanetnoho Centru, czeny Towarystwa Ostannich Wojiniw, wykonujemo wolu towarystwa. Moywo, bilsze nichto ne ozwesia iz-za tuhoho
psychokilcia, jake ohortaje naszu neszczasnu panetu. Suchajte rozpowi pro tragediju
naszoho switu i namahajte zbahnuty jiji su.
Tysiaczolittia tomu na paneti, jaka zwesia Aoda, tobto Weyka Hoduwalnycia,
myslaczi istoty, naszi predky, owoodiy potunoju energetykoju atomnoho jadra, a tako
procesamy anihilaciji. Wczeni widkryy tajemnyciu zeenoho ystka i syntezu reczowyn,
stao nepotribne zemerobstwo, sadiwnyctwo. Czysenni awtomaty zaminyy praciu ludej. Fiosofy, sociogy, wczeni-humanisty popereday myslaczych istot pro nebezpeku
sucilnoji technizaciji panety, ae inercija suspilnoho rozwytku bua nezdoanna.
Tak wynyka parazytarna ewolucija. My ne wstyhy pidniaty inteektualno-duchownyj riwe yteliw panety, szczob wony mohy zbahnuty istynni cinnosti buttia.
Peremoha pragmatyczna programa nasyczennia i prymitywnoji nasoody. Tak trywaje
donyni. My szcze mandrujemo mi panetamy, doslidujemo zirky, konstrujujemo korabli ta rozmajiti prystroji. Ae nasz rozum utratyw impuls poszuku smysu buttia. My
joho ne majemo. Ewolucija w antyewolucijnomu tupyku, w dehradujuczij kruhowerti.
Pokolinnia myslaczych istot wyrodujusia, na paneti panuju wychory zoczynnosti,
beznadiji, apatiji.
Ludy bezkonecznosti! Prysuchajtesia do naszoho sowa. I jakszczo wy znajszy w
swojemu switi jasnu dorohu do neskinczennoho samorozkryttia, jakszczo wy podoay
barjer ehocentryzmu i samopojidannia, pryjdi na dopomohu! Nasza chworoba ce
chworoba konoji ewoluciji, jaka ne zumije projty wuzekoju steeczkoju mi nasyczenniam i widdaczeju, mi neobchidnistiu i swobodoju! Mene skoro ne bude, daeki braty,
ae hoos mij etityme u neskinczennis. My czekajemo! My czekajemo!
Potim piszy symwoy gaaktycznych koordynat. Kartyny panetarnoho yttia.
Ihrek wymknuw proektor i spanteyczeno zapytaw:
Szczo ce oznaczaje?
Te, szczo ty czuw, pochmuro skazaw Iks.
Dywne prochannia, znyzaw peczyma Ihrek. Wse w nych je: atomna energetyka, syntezatory, kosmiczni poloty, a wony zakykaju: dopomoi!
Czym e my zmoemo jim dopomohty?
Ce paradoksalne zawdannia, wtrutywsia UR. Same take, szczo pid syu
ysze ludyni. Ja widczuwaju, szczo ti myslaczi istoty due mechanizuway sebe, tobto
wtratyy swij osnownyj prywiej prywiej wicznoho poszuku. Wony zadowolnyysia
zwuenym kryterijem isnuwannia.
Jakszczo wony ce rozumiju, czomu ne wyjdu z porocznoho koa? zdywowano
wyhuknuw Iks.
Mabu, ce rozumiy tilky ti, Ostanni Wojiny, skazaw Ihrek. Ae czomu
wony ne mohy perekonaty inszych. Potribni dodatkowi materiy.
Odnakowo my bezsyli, zitchnuw Iks. Treba, szczob tijeju sprawoju zacikawyysia wczeni Zemli.
Nawi odna ludyna moe zrobyty bahato, ozwawsia UR. Due bahato.
Junaky hlanuy na nioho.
Newe twij analitycznyj centr wwaaje, szczo czuij ewoluciji moe buty korysne
wtruczannia dwoch-trioch istot?
Mij analitycznyj centr zapereczuje ce, spokijno widpowiw UR. Ae szczo
w meni zapewniaje, szczo take wtruczannia moe buty wyriszalne. Ja maw nahodu perekonatysia w ciomu. Lubow wy we znajete pro ce poniattia
Lubow? Szczo ty choczesz skazaty? Szczo take lubow dla tebe?
UR prodekamuwaw:
Suchaj, szukaczu, jasni switanky
piznisze wony diznaysia, szczo najmenszyj dysonans u symfoniji yttia odrazu swidczy pro zachworiuwannia toho czy inszoho stworinnia, i jomu nehajno podaju neobchidnu dopomohu.
Starsza kwitka powernua do ludej swoju pelustkowu czaszu, mi tyczynkamy rozpluszczyosia weyke bakytne oko-ekran. Na niomu wynyky zobraennia kosmonawtiw. Wony sydiy na kameni w centri kilcia, jake stworiuway kwity-hospodari.
Proponuje sisty i buty hostiamy, skazaw Iks.
Dywno, ae ja widczuwaju ne ysze obraznu systemu jichnioho spikuwannia,
ozwawsia Ihrek. Meni zrozumili nawi jichni dumky. Chiba ce moywo?
Sposib jichnioho yttia absolutno organicznyj, zajawyw UR. Win ne maje
symwoliw, tajemnycznostej, nedomowe, pro jaki ja tak bahato czytaw u informatori!
korabla. Zemla wsia zitkana z protyricz, same tomu tak potribna bua symwolika jak
zasib wtajemnyczennia informaciji. A hospodari-kwity widkryti u bezmir, jim niczoho
chowaty, tomu jichnie bimagnitne poe zwuczy w unison z naszym spryjniattiam.
Oho, mowyw Ihrek, askawo usmichajuczy nastawnykowi, UR w odnij
frazi daw wyczerpnu charakterystyku inszopanetnoji ewoluciji. al, szczo ty ne ludyna.
Z tebe wyjszow by prekrasnyj wczenyj.
UR ne widpowiw. Tym czasom junaky siy na kameniach, wkazanych starszoju
kwitkoju. Do nych pryjednawsia i robot. Moodszi kwitoczky w dooniach-stebynach poday jim barwysti czaszeczky z jakoju ridynoju.
Czomu dwi? zdywuwawsia Iks. Czomu wony ne podaju URowi? Ade win
zowsim niczym ne widrizniajesia wid nas?
U mene nema bimagnitnoho pola, skazaw UR spokijno. Wony odrazu ce
widczuy. Beri i pyjte. Takym nektarom ja wylikuwaw was.
Junaky wziay czastuwannia, wypyy. Chwyla radosti i snahy prokotyasia w jichnich tiach. Jim zdaosia, szczo mozok, serce, wse jestwo rozkrywajesia u tajemnyczu
su pryrody, spiwzwuczy u druniomu konsonansi z konoju byynkoju, z nebom, czerwonym soncem, z nino-zeenym pokryttiam cijeji panety, z prywitnymy hospodariamy
nowoho switu kwitamy.
I jim poczaa widkrywatysia tajemnycia czuoji ewoluciji
Miljony rokiw tomu na cij paneti isnuwaa rozmajita bahata ewolucija. Okrim rosyn, yy na nij twaryny, ptachy, ryby, komachy. Centralna zirka todi bua owtym
gigantom i Szczedro daruwaa ywotworne prominnia.
Wyszczi twaryny day poczatok myslaczij rasi. Jiji rozumni istoty buduway mechaniczni prystroji, gigantki budiwli, litalni aparaty. Ae skoro rozumni poczay wojuwaty mi soboju, wijny rujnuway mista, spopelay lisy, peretworiuway kwituczi pola i
sady na holi pusteli.
Myslaczi istoty pidniaysia w zorianyj prostir, szczob oswojity susidni panety. Ae
jich zupynya kosmiczna katastrofa. owtyj gigant spaachnuw, joho oboonka poczaa
byskawyczno rozszyriatysia, zmitajuczy pazmowym wijaom wse ywe na panetach.
Kypiy okeany, w pekelnyj wychor peretworyysia atmosfery panet. Wid myslaczoji ewoluciji ne yszyosia j slidu. ysze w grunti panety zberehysia yttiezdatni
spory mochiw ta zerniata dejakych kwitkowych rosyn.
Zirka staa czerwonym karykom. Jiji promeniw ne wystaczao dla rozwytku rosyn, jaki ranisze wey statyczne yttia. awyna mutacij wyrobya w uciliych rosyn
nowu zdatnis ruchywis. Ce staosia zawdiaky pojawi, okrim fotosyntezu, jawyszcza
jadernoho syntezu w stebach rosyn.
Pereytyj kataklizm zayszyw u genetycznij pamjati rosynnych pokoli nezabutnij
slid tak my znajemo kosmoistoriju panety.
Sered wyszczych kwitiw zjawyysia myslaczi ekzemplary. Wony day poczatok rozumnij ewoluciji, jaka objednaa w jedyne yttiewe kilce wsiu foru naszoho switu. Wsiu,
Z nym pohodyy. Sferojid pokynuw powerchniu suputnyka i popriamuwaw do panety. Perejszowszy na nyku orbitu na wysoti sta kiometriw, kosmonawty
wwimknuy teeskopiczni prystroji, ohladay powerchniu czuoji i newidomoji panety.
Pered nymy wynykay gigantki poseennia, szyroki dorohy, aerodromy, plai bila
okeaniw i moriw, i na nych miljony ludej.
Ludy, ozwawsia Iks.
Treba pobuwaty tam, skazaw UR.
Opustyty kosmokrejser na panetu?
Ni. ysze potunyj ewitator. Wsim ne warto pokydaty korabel. Poety chto
odyn.
Ja, skazaw Ihrek.
I ja z toboju, dodaw UR. Pro wsiak wypadok. Ty, Iks, budesz na czatach.
Trymaj z namy zwjazok. Slidkuj za sygnaamy indykatora.
Kilka hodyn kosmonawty hotuway ewitator. Poproszczawszy z bratom, Ihrek u
suprowodi robota startuwaw z kosmokrejsera. Powerchnia byskawyczno nabyaasia,
obrij panety niby rozkydaw swoji imysti krya, zakrywajuczy bezdonnu hybi kosmosu. Nebo naywaosia bakyttiu, znykay jaskrawi zirky.
Pronyzawszy husti chmary, mandriwnyky powysy nad powerchneju moria. Pered
nymy owtiw piszczanyj bereh, ukrytyj tysiaczamy hoych ti. Ludy kupaysia, kataysia
na czownach, litay nad chwylamy na portatywnych helikopterach. Ihrek obereno poczaw nabyaty ewitator do suszi. We wydno buo obyczczia ludej, formu ti, jichni
ruchy. Ce buy istoty cikom zemnoho typu, ae may owtohariacze zabarwennia
szkiry. inky buy powni j yskuczi, z dowhym synio-czornym woossiam. Czoowiky
mlawi, maoruchywi, zarosli woossiam na hrudiach, ywoti j kinciwkach. Wony buy
bilsze schoi na mawpoludej, ni pa myslaczych istot. Nichto ne zwernuw uwahu na
pojawu ewitatora. ysze dity pokazuway na nioho palciamy i smijaysia.
Szczo take? dywuwawsia Ihrek. Newe jim ne wdywowyu pojawa inszopanetnych hostej?
Ce ne te, skazaw UR. U nych atrofowane mysennia i centry cikawosti.
Ae jak wony ywu? Za rachunok czoho?
wi ne hlanuw. Ludy prochodyy mi byskuczymy zahorodkamy, powz nych pywa zeenkuwata striczka konwejjera, zapownena riznymy kulkamy, paketamy. Istoty bray
po dwa pakety, odrazu rozryway jich i sporoniuway, smaczno czawkajuczy. A potim
powertaysia nazad, pid askawe prominnia soncia.
Za budiweju Ihrek pobaczyw szyrokyj majdanczyk, na niomu buo bezlicz hojdaok, potisznych kolis, atrakciniw. Tam sprokwoa i due neochocze wowtuzyosia kilka
desiatkiw ditej.
Junak powernuwsia do ewitatora.
Z cymy behemotamy kontaktu ne bude, skazaw win nastawnykowi. Dla
nych ja ti, chmarynka. Newe wsi istoty tut dehraduway? Newe ne zayszyosia nikoho bilsz-mensz mudriszoho?
Pidniawszy u powitria, wony znowu poetiy nad panetoju.
Wnyzu majoriy neskinczenni poseennia, budiwli, parky, skwery dla widpoczynku, sferyczni sporudy dla tysiacznych audytorij. Ae w odnij z nych kosmonawty
ne baczyy ludej. Wse pokynute, zabute. Ludy woruszyysia pid derewamy, spay w zatinkach, u zakrytych prymiszczenniach. Ihrek namahawsia rozbudyty dekoho. Ae wony
dywyysia na neznajome obyczczia sonnymy oczyciamy i niczoho ne rozumiy. Uniwersalnyj lingwist, zachopenyj z korabla, peredawaw jake nerozbirywe burmotinnia.
Wony wtratyy mowu! achawsia Ihrek.
A nawiszczo jim wona? konstatuwaw UR. Ja ne rozumiju ysze odnoho:
chto jich hoduje? Pola zapuszczeni, sady ne podonosia, ne wydno fabryk, a w jidalniach
bezupynno pywe potik charcziw.
Doky bakytne sonce poczao spuskatysia za obrij, kosmonawty wstyhy kilka raziw
obetity dowkoa panety, trymajuczy razom z tym zwjazok z korabem.
Powertajtesia, poradyw Iks. Szczo my wdijemo z cym sonnym carstwom?
Ae de musy buty centr cijeji dywnoji cywilizaciji? widpowiw Ihrek.
Nareszti wony pomityy sered hir gigantku poszczynu, otoczenu z usich bokiw
kilcem prozorych budiwel. Kri pokryttia wydniysia byskuczi agregaty, widczuwaasia
pulsacija potunych prystrojiw. Poseredyni majdanu wysoczia piwkiometrowa wea z
antenamy spriamowanoji diji, schoymy na ti, szczo jich kosmonawty baczyy w systemi
czerwonoho karyka. Ae weetenki metaewi czaszi buy neruchomi.
Junak spriamuwaw ewitator do wei. Wony z U Rom wyjszy na drewnie kamjanyste pokryttia. U szcziynach mi bazaltowymy pytamy prorostaa trawa, ce nahaduwao Ihrekowi majdany bila pradawnich zemnych chramiw, jaki win baczyw u filmach.
Niszczo ne poruszuwao hnitiuczoji tyszi. ysze de u nadrach panety widuniuwaa trywona wibracija ta czerewyky kosmonawtiw kacay po bazaltu. unu kowtay
wysoki stiny.
Raptom poczuysia dribni kroky i pryhuszenyj kryk. Z tonkym swystom rozczynyysia pered prybulciamy dweri, u temnomu owali zjawyasia wysoka chudorlawa posta.
Ihrek ostowpiw. Wona bua maje kopijeju tijeji diwczyny, jaka powidomya jich pro
bidu ridnoji panety Aody. Temni, jak wseenkyj prostir, oczi. Ne wydno ziny. Wiji ne
klipaju. Blido-owta szkira obyczczia niby proswiczujesia naskri, merechty na sonci.
Diwczyna perebihaje pohladom z odnoho prybulcia na druhoho. Oczikuje. Wydno, jak
hrudy jiji wysoko zdijmajusia wid chwyluwannia. O nona poprawya tonkymy palciamy czorno-syniu chwylu woossia, szczo promowya.
Ihrek uwimknuw uniwersalnoho lingwista, strymano skazaw:
My dity daekoho owtoho soncia. Naszi baky poczuy peredaczu Ostannich
Wojiniw
Ostanni Wojiny, schypnua diwczyna, i w oczach jiji promajnua tuha. We
jich nema. ysze ja. Iswari. Bilsz nikoho ne yszyosia. Wy pizno pryjszy, zoriani mandriwnyky. Jak pizno wy pryjszy
Wona zarydaa, schowawszy chudeke yczko w dooniach. Ihrek ne znaw, szczo
wykorystajemo nareszti Kod wicznosti. Pora. Chaj Wsepanetne Towarystwo Gaaktycznych Zwjazkiw das swoji rekomendaciji
A ja? alibno zapytaa Iswari, i na jiji yczku widbywsia ach. Wy mene
zayszyte? Ja choczu z wamy. Ja choczu w daeki swity, tudy, de siaju pryjazni zori
My powernemosia za toboju, suworo skazaw UR. Wir meni.
Potunyj metaczasowyj promi zwjazku pronyzaw prostir, siahnuwszy kontrolnych stancij Zemli. Awtomaty-dyspetczery pryjniay kodowane posannia kosmokrejsera Lubow, pereday joho czenam Wsepanetnoho Towarystwa Gaaktycznych
Zwjazkiw po indywidualnych kanaach.
U rozszyfrowanomu teksti howoryosia:
Eksperymentalnyj kosmokrejser Lubow, szczo startuwaw 21 czerwnia wisimdesiat druhoho roku XXI stolittia z panety Zemla w systemi Soncia, projszow kri pojas
pidwyszczenoji radiciji na perszomu roci polotu. Wsi dorosli czeny ekipau zahynuy.
Dwoje ditej Bohdana Poumjanoho wychowani Uniwersalnym Robotom. Wony ywi,
owoodiy informacijeju korabla, zrozumiy zawdannia. Eksponaty kosmicznoji stanciji,
pobudowanoji myslaczymy istotamy w systemi czerwonoho karyka, pereneseni w schowyszcze kosmokrejsera. Teper korabel Lubow perebuwaje na orbiti dowkoa panety,
istoty jakoji sto rokiw tomu posay zakyk u Wseswit. Ewolucija cioho switu wyrodena,
kontakt nemoywyj, ostannia myslacza istota baaje pokynuty panetu.
Dawszy dodatkowi pojasnennia sytuaciji, Iks ta Ihrek zapytuway: Jaki rekomendaciji Zemli?
Czy zbereeni tia ekipau? zapytaa ridna paneta. Czy zayszywsia w nedotorkanosti psychohenokod?
Tak, widpowiw kosmokrejser Lubow.
Powertajtesia na Zemlu. Dozwolajesia etity w relatywnomu reymi. Ridna paneta czekaje na was. Czuoji ewoluciji ne zaczipajte. Wsia pownota riszennia na tomu,
chto chocze etity z wamy. Swoboda woli zakon kosmosu.
Radosti Iswari ne buo me, koy wona poczua riszennia Zemli. Wona pakaa, ne
soromlaczy swojich sliz. Zatumanenym pohladom dywyasia diwczyna w oczi junakam
i alibno usmichaasia:
Newe ce prawda? Ja pobaczu ywyj swit? Ja pobaczu weseych ditej, mudrych
didiw, spiwuczych inok ta diwczat? Ja zmou projty hirkymy steynamy i noczuwaty
bila wohnyszcza?
Ce prawda, diwczyno, kyway junaky, i czomu sercia jichni sumowyto szczemiy.
A de wasz towarysz? Czomu win ne pryetiw? Czy, moe, ja joho obrazya?
Iks ta Ihrek perezyrnuysia, niczoho ne skazay diwczyni. A wona zapytuwaa
znowu j znowu.
Win na korabli, nareszti skazaw Ihrek. Ty joho pobaczysz. Ae skay meni
widwerto: ty ne alijesz myslaczych istot Aody? Ade bahato z nych pomre, koy zupyniasia agregaty syntezatora?
Wony we mertwi, suworo mowya Iswari. Take yttia hirsze smerti. Potribnyj strus. Chaj prokynesia prahnennia tworczosti w serci tych, u koho wono tilky
spy. A de wono spopelio w twarynnomu jestwi, czoho we czekaty wid takych istot?
Lubow ne powynna hoduwaty potwor, szczo adaju nasyczennia. Lubow prahne tworyty swity kazky i wicznoho podwyhu!
Tebe polubla na Zemli, radisno skazaw Iks.
My we polubyy jiji, dodaw Ihrek, askawo wsmichajuczy jij.
A czy poluby mene win? zadumywo zapytaa Iswari, dywlaczy u nebo.
I znowu stradannia zjawyosia w oczach zemnych junakiw. Szczo wony mohy skazaty diwczyni z czuoho switu? Szczo?
Iswari widwey okremu kajutu w kosmokrejseri, uwimknuy osobystyj ekran w
mereu informatoriju, i diwczyna moha dywytysia stereofilmy pro yttia na Zemli.
Wona zaczarowano pohynaa burchywyj potik informaciji nowoho switu, pro jakyj ce
nedawno moha tilky mrijaty, i w jakomu widnyni zbyraasia yty.
A tym czasom junaky pid nahladom URa hotuway programu powernennia. Wony
perewiryy perwisni agorytmy wuza hiperprostorowoho reaktora, uzhodyy koordynaty bakytnoho giganta i Soniacznoji systemy z kwantomozkom krejsera i nareszti
wwimknuy programu startu.
Panetarni dwyhuny wywey kosmokrejser za mei panetnoji systemy, a potim
awtomaty wwimknuy relatywnyj reym. Kosmos osiajawsia fietowym wohnem, bezkonecznis zamerechtia, jak samocwitnyj krysztal. Korabel poczaw swij hiperprostorowyj polit do ridnoho switu.
Junaky znajszy URa w odnij z kimnatok informatoriju. Win samotnio sydiw za
stoom. Hoowa joho bua opuszczena na ruky, wse tio zdryhaosia w konwulsijach.
Szczo staosia, Urczyku? zanepokojiwsia Ihrek, obnimajuczy joho za peczi.
Iks zupynywsia porucz, naprueno pro szczo mirkujuczy.
Ja wse rozumiju, proszepotiw win.
Szczo ty rozumijesz? hucho zapytaw UR, pidwodiaczy obyczczia. Joho
szczoky naywaysia zowisnoju czornotoju, oczi miano byszczay. Szczo wy wzahali,
ludy, rozumijete w myslaczych robotach? Wy sztampujete nas dla swojich potreb i ne
zamyslujete, szczo, moe, serce awtomata te boy! Szczo w nioho wohnem hory mozok! Szczo joho peczu nerozwjazani switowi probemy, jaki wy nawjazay jomu! Znaju,
znaju, wy smijetesia! Wy znajete, szczo sercia w robota nema, szczo joho nerwy z kabeliw
ta integralnych schem, szczo joho mozok krystalicznyj! Ae de wam znaty, jak stradaje
koen atom tak zwanoji neywoji materiji? De wam znaty, szczo lubowi adaje koen
krysta, nawi neoduchotworena skela! ysze wona mene zrozumia Wona odna
Wona dowirya meni
Chto? tycho zapytaw Ihrek.
esia. Wasza maty. Jak wona zwertaasia do mene! Wona wkaa w mene wsi
swoji najkraszczi poczuttia
I ty zrobyw bilsze, ni wona chotia, pako skazaw Iks.
A szczo maju teper? hirko ozwawsia UR. Mij mozok rozwalujesia, win
roztoplujesia nezbahnennym wohnem. Ta diwczyna
Iswari?
Wona Todi, na paneti, ja widczuw, szczo mih by lubyty. Ja b chotiw pozbawyty usijeji swojeji informaciji. Ja b chotiw staty dytiam, bezumnym, zakochanym. Nawiszczo meni racinalnyj rozum, koy ja ne mih widpowisty tij czariwnij istoti: ja te
tebe lublu!?
Czoho ty prahnesz?
Niczoho, tycho widpowiw UR, ponurywszy. Ja choczu wmerty. Ja choczu
pity w nebuttia. Nawiszczo meni nesty muku ludkych poczuttiw, koy ja ne mou znajty
jim rozwjazannia?
Ja znaju, szczo treba robyty, raptowo skazaw Iks, jakyj we czas pro szczo
naprueno dumaw. W informatori! korabla je zhadky pro cikawi eksperymenty
Jaki? Ne zrozumiw Ihrek.
Stworennia sztucznoho bitia ludyny. Berusia klityny baka, materi, plid dozriwaje w aktywizatori protiahom misiacia, szwydko staje dorosym indywidom, a potim
bikibernetycznyj kompeks perenosy informaciju namjati, poczuttiw, psychogenetyczni nadbannia z staroho tia u nowe. Tak buy powerneni do yttia dejaki wydatni
mysyteli, wczeni
narodyw mene, newe ti daeki ludy rodyczi Iswari ne zmou wyjty z koapsu
wmyrannia?
Kochana!
Wona zupynyasia, wraena dywnym sowom.
Iswari
Wona mowczaa, ysze jiji oczi widkrywaysia szyrsze, szyrsze, nacze chotiy pohynuty Ura w swoji hybyny.
My z toboju pid okom jedynoho Wseswitu, Iswari. Hla de nasza witczyzna?
Tam czy tam? Czy bila tijeji zirky? Wse nasze. Wsiudy my. Nas kycze wohnysta
rika buttia. Ja czuju pokyk mudrych kwitiw. Wony promowlaju do moho sercia. Wony
wymahaju neskinczennoho podwyhu. Iswari, czy pidesz zi mnoju u nowyj polit, do daekych switiw?
Pidu.
My widwidajemo prekrasnu Panetu Kwitiw. My znowu pobuwajemo na twojij
Aodi, sprobujemo rozbudyty jiji. Newe na nij ne znajdusia ywi sercia?
Ja budu z toboju, kochanyj
Junak widczuw, jak pid nym zachytaasia zemla. Szczo wona skazaa? Newe ce
jomu?
Wsia matematyczna mudris, wse spetinnia riwnia i ogicznych kategorij ne dopomohy tomu, dawniomu URowi, dobuty adane riszennia. Wono pryjszo, jak byskawycia, z wust ninoji diwczyny. Proste, jak podych. Weyczne, jak pohlad zorianoji bezmirnosti
Tane, tane wydywo yttia, jake maje pryjty Jake neodminno bude! O, jak ne choczesia pokydaty joho, jak choczesia pynuty w czariwnych hybynach wicznosti. Prote,
szczo ja mowlu! Toho yttia ne bude, wono ne nastane, jakszczo my
Oho! Ty znowu mysysz, znowu bjesz potokom rozumu w skelu tajemnyci! Ote,
powernuwsia do koesa Chronosa! Nu, witaju z powernenniam! Ty szczo-nebu
zbahnuw?
Jakyj ja wdiacznyj tobi, Czornyj Papiruse! Ja zbahnuw bilsze, ni mou wysowyty!
I ne treba wysowluwaty! Kraszcze dijaty.
Twoja prawda. Jakszczo kiber hriaduszczoho adaje staty ludynoju, szczob
osiahnuty nebuwae, to jak e nam treba berehty te, szczo w nas ue je. To skarb bezmirnosti!
Ty skazaw! Tebe torknuosia kryo istyny. Ne zabuwaj e nikoy swoho riszennia!
O ni, ne zabudu! Ae, Czornyj Papiruse, choczu szcze raz zapytaty tebe: szczo ty
je? Czy ne mona buo b zbahnuty, widczuty, pobaczyty widdaene bodaj poniattia twojeji modeli?
Mona! Dywysia!
Byskawycia zmitaje wydymi reczi dowkoa. Nema Zemli, kimnaty, ludej, derew
Ja sered neskinczennoho kosmosu, u newymirnosti. Pywu, obertajusia u weycznomu
rytmi zori, gaaktyky, megaswity. I ja widczuwaju edwe wowymu meodiju ninu,
wseperemonu, spownenu lubowi j czekannia. Szczo ce? Szczo? Newe ja czuju pisniu
materi-bezmirnosti? Jiji pokyk do wsich myslaczych ditej! Jiji odwiczne prahnennia
daty synam wsepronykni ultrafietowi krya swobody!
Ja nasyu powertajusia do zemnoji swidomosti, zatumanenym pohladom dywlusia
na sferu Czornoho Papirusu.
O, jake wydinnia, szepoczu ja. Ty model samoji bezmirnosti? O zwidky
twoje znannia?
Tak, promowlaje temno-fietowa sfera. Ja model bezmirnosti. I zerno
twoho rozumu
Jak?
Objednaj ci dwi tajemnyci. Jdy dali, w huszczu yttia. Poe adaje nowych zeren
i ciluszczych doszcziw. Tam, u ytti, znajdesz wicznych druziw i rozhadku wasnoji tajemnyci. Idy
spokijnym u bu-jakij sytuaciji, nezworusznym pry newdaczach, bezpomykowym u rozrachunkach. Tilky pohano, szczo dosi szcze ne trapyosia jomu niczoho romantycznoho
abo egendarnoho. Nudni, nawi czasom hydki sprawy. To znajty nikczemnoho alimentszczyka, jakyj chowajesia wid wasnoji dytyny abo starekoji materi, to widtworyty tocznu kartynu pobojiszcza, Szczo staosia de na benketi. Prote Hryhir ne wtraczaw nadiji koy-nebu wziatysia za weyku i sawetnu sprawu. Szczob wona bua waywa i potribna dla bahatioch ludej. Ta szczo tam ludej dla wsioho switu Zarady
cioho Bowa ne spaw noczamy, studijuwaw bezlicz nauk wid kibernetyky do genetyky,
wid istoriji religij do ezoterycznych doktryn, wid mowy esperanto do tajemnyczoho sanskrytu, wid zachoplujuczych probem kryptografiji do tonkoszcziw fiziogiji ta okultnoho znannia. Hryhir hariacze wiryw, szczo w dywowynij praci kryminalista wse zhodysia.
Moe, o teper? Choodok chwyluwannia woruszy woossia, u hrudiach triszeczky
mosno. Hryhir chwylku postojaw pered dweryma kabinetu, nabraw nezaenoho
wyhladu, wwijszow. Hlanuwszy na zakopotanu posta szefa, jakyj schyywsia nad jakymy manuskryptamy, szczo eay na stoli, win kachyknuw.
Sidaj, skazaw szef, ne pidwodiaczy obyczczia. Maju do tebe archiwaywu
sprawu.
Indywidualnu? Z nadijeju zapytaw Bowa.
Indywidualnu, usmichnuwsia szef i hlanuw na nioho. Sia i suchaj
uwano. Ja prydywlawsia do tebe dwa roky. Ty meni do wpodoby
Diakuju za kompliment.
Ne kompliment, zapereczyw szef. Ty tiamuszczyj kryminalist. Znaju
marysz Szerokom. Ot i daju tobi sprawu, jaku moe rozwjazaty ysze genilnyj slidczyj
Prawda? A zadychnuwsia wid chwyluwannia Hryhir.
Cikowyta prawda. Tilky dla cioho potribne terpinnia, wyhadka, poczuttia humoru i taktu. Nu, szcze j bezlicz inszoho. Zhoda?
Ta ja bomboju wybuchnu! Na szmatoczky rozeczusia!
A o i ni! Ni bomby, ni wybuchiw ne treba, serjozno zauwayw szef. Spokij,
wytrymka, tonkyj analiz i, moe, artystycznis M-da. De wono? Zaraz, chwyynoczku, ja znajdu
Joho dowhi tonki palci wytiahy z-pid ska weykyj arkusz, husto spysanyj dribnym
poczerkom.
Suchaj uwano. Tut, brate mij, widky swoju kibernetyku, mechaniku ta astroogiju, u jakych ty z hoowoju zahruz. Ne zasuduju, ae j ne schwaluju. Najorszywsia!
Ae bycze do dia. Kurinnyj Andrij Pyypowycz. Rik narodennia dwadciatyj. Praciuwaw dyrektorom horiczanoho zawodu nomer dwa w Opiszni. Znyk try roky tomu
Jak znyk? zdywuwawsia Hryhir.
A tak. Pojichaw z druziamy na poluwannia. Usi powernuysia, a win ni. Szukay-szukay, nacze kri zemlu prowaywsia.
Moe, wowky zjiy?
Nema wowkiw u tamtesznich lisach.
Wepry?
Wepry ne jidia ludej, powczalno zauwayw szef. Rozderty mou, a jisty
ni-ni!
Jak zhoodniju, to mou. Uzymku
Po-persze, sprawa bua woseny. Po-druhe, tam dubowi lisy. oudiw do bisa. A
ne stane oudiw wepry priamisiko pidu na pola. Swieseka kartopla, kukurudza
i wsiaki inszi delikatesy. Wepry te ne durni. Twoja wersija, Hryhore, widpadaje. Tym
bilsze szczo niczoho ne znajdeno: ni kistky, ni szmatka tia, ni rusznyci, ni odiahu.
Todi wbywstwo?
Ne skau, chytro pidmorhnuw szef. Cikawyysia toboju. Dejaki ludy. Wysoki. Tym bilsze szczo ty kumekajesz u mowach riznych, ta szcze w jeresiach okultnych.
Naszczo wono jim potribne ne widaju, a zacikawyysia, zacikawyysia. Ne hipnotyzuj
mene, wsedno ne skau. Wykonajesz zawdannia, todi insza ricz. Buwaj, bratyku!
Szef potysnuw Hryhoru ruku i znowu zahybywsia w swoji papery.
Bowa wyjszow u korydor.
Chopci nakynuysia na nioho, zaszumiy, zaintrygowani nespodiwanym wykykom szefa.
Rozpowidaj!
Czomu mowczysz?
Hryhir odmachuwawsia, wse szcze zbenteenyj, zakopotanyj. Ne chotiosia howoryty pro nepryjemne zawdannia. Towaryszi odchodyy wbik, rozczarowani mowczanniam Bowy.
Na inaksze jak u Baskerwilkyj zamok pojide nasz Hryhir, nasmiszkuwato
probuboniw nykorosyj Wania Chronenko. U N-komu kohospi weykyj czornyj pes
iz fosforycznymy czerwonymy oczyma szczonoczi tiahaje telat iz fermy. Znyky tako
zootechnik ta dwi dojarky, jaki wasztuway zasidku. Znamenytyj detektyw Hryhir
Bowa pospiszaje do miscia tajemnyczoho zoczynu, joho zustriczaju wdiaczni kohospnyky
Baze, ohryznuwsia Hryhir, zamykajuczy szuchladu w swojemu stoli.
Zowsim ne smiszno
Hryhorczyku, ne whawaw Wania, prykadajuczy dooni do hrudej, jak u tradycijnomu indijkomu witanni, wimy mene z soboju! Chto opysze twoji podwyhy?
Chopci smijaysia. Hryhorij promowczaw, piszow do sekretaritu. Raja wypysaa
subowe widriadennia na dwa misiaci. Teper win mih ne potykaty nosa do kontory,
stawszy pownym hospodarem swoho czasu.
Bowa wyjszow na wuyciu, obihnuw Uriadowyj majdan, spustywsia funikuerom
na Podi. Iszow ponad Dniprom, rozmirkowuwaw. Na duszi buo ne due pryjemno.
Chocz szef i romantyzuwaw nastupne joho zawdannia, ae Hryhir dobre znaw, szczo tut
win zitknesia z kubkom ludkych tragedij. A sam bude u wsij cij istoriji ne egendarnym detektywom, a zamaskowanym szpykom. Jakby jszosia pro samoho zoczyncia, a
to, napewne, cikom newynna diwczyna! Moe, doky ne pizno, powernutysia do szefa,
widmowyty? A szczo bude potim? Dohana, kine subowoji karjery, kine usich mrij
Hryhir hirko usmichnuwsia. Mriji! Jaki wony daeki wid realnoho yttia. Doky win
nawczawsia u specilnij szkoli, majbutnie zdawaosia storinkamy zachoplujuczoho romanu. I w tomu romani Bowa neodminno wyzwolaw neszczasnych ludej wid bandytiw,
zoczynciw, jaki wstupay u skadnyj i dowhyj dwobij z chorobrym herojem
Dowhi, burchywi dyskusiji z towaryszamy. Jakych tilky pyta wony ne pidnimay!
Czy je swoboda woli? A jakszczo jiji nema czy mona stwerduwaty poniattia zoczynu? Ade todi nijakoho zoczynu nema, a ysze dija indywida cikom zakonomirna
j obumowena suworoju pryczynnistiu, jaka ne podobajesia bilszosti. A inkoy j menszosti. A prawo perelik subjektywnych postanow, jaki ne mou wwaatysia zakonom
u tocznomu znaczenni cioho sowa. Bo zakon ce te, czoho nichto j niszczo ne moe
poruszyty. Jak u pryrodi: chaj sprobuje eementarna czastka czy jakyj kwant wyjty zpid wady zakonu! Nikoy! A ludyna poruszuje wstanoweni suspilstwom zakony. Ote,
tut jawni neady z teorijeju
Hryhir ne pohoduwawsia z takymy twerdenniamy. Win widstojuwaw swobodu
woli i zakon, jakyj wypywaw z kosmicznoho prawa. Cej termin win czasto wywaw u
dyskusiji, za szczo joho prozway na jurydycznomu fakulteti weczirnioho kursu Kosmoprawom. Hej, Kosmoprawe, hukay chopci, a w jaki riamcia nebesnoho zakonu
ty wtysnesz pryszelciw, skaimo, z Marsa? Wony naszych postanow ne znaju, nawi
pryjniatych Generalnoju Asambejeju, z naszymy poniattiamy prawa ne znajomi Jak
todi rozciniuwaty jichnij hipohetycznyj napad na Zemlu? Jichnie prawo wymahaje ekspansiji, szczob wyyty, bo w nych, naprykad, ne wystaczaje resursiw. A nasze prawo
sponukaje do zachystu, szczob zberehty kulturu Zemli. Jak pojednaty ci dwa prawa u
spilnomu kosmicznomu prawi?
Dla Bowy w takych kazusach ne buo niczoho nejasnoho. Obmeene panetarne
prawo moho buty czastkowym wypadkom Kosmicznoho Zakonu. Prawo Wseswitu
moho gruntuwatysia ysze na obopilnych interesach predstawnykiw riznych ewolucij,
na interesach wsich myslaczych istot bezmiru, wychodiaczy zi spilnoty suszczoho. Jak
klityny organizmu ne mou szkodyty odna odnij, bo wsi wony skadaju jedyne tio, tak
i rizni ewoluciji kosmosu powynni nesty w sobi rozuminnia jedynoho prawa. Chto poruszuwaw joho we ne wchodyw do spilnoty i stawaw zoczyncem. Ne subjektywnym,
ne umownym, a sprawnim prawoporusznykom, jakyj wykorystaw darunok swobody
woli wsuperecz bahu inszych klityn buttia. Peresliduwaty takoho zoczyncia, znajty,
izoluwaty abo powernuty w potik prawa j zakonu prekrasne zawdannia. I kryminalistyka w takomu oswitenni postawaa jak nauka kosmicznoji chirurgiji, szczo likuwaa
jedynyj organizm suspilstwa, operujuczy joho chworych czeniw. Tak dumaosia
Ta o Hryhir zachystyw dypom na jurydycznomu fakulteti, zakinczyw specszkou.
Poczaw praciuwaty u cywilnomu agentstwi kryminalistiw. Popywy odnomanitni dni.
Bowa zrozumiw, szczo yttia zowsim ne prystosowane dla romantyky. Dijsnis rujnuwaa joho junaki ujawennia. Zoczynci ne wkadaysia w schemy. Czasto nawi nejasno
buo, czomu wony poruszuway prawo. Bo nawi sami wony ne rozumiy cioho. Inkoy
zdawaosia, szczo pryczyna de poza nymy. Ae todi znowu terpia porazku koncepcija
swobody woli?
Hryhir znemahaw pid tiaharem sumniwiw, zahybluwawsia w dawni j suczasni
knyhy, dumaw i wykonuwaw rutynni zawdannia swoho szefa. Chotiosia inkoy plunuty na wse i szukaty inszoji roboty tworczoji, natchnennoji. Ae strymuwaa chopcia
nadija szczo maje statysia! Szczo nadzwyczajne, cikawe, chwylujucze! Ta nadija
powysaa w powitri. O i teper Jaka kounka sytuacija. Pidibraty kluczi do diwczyny, szczob diznatysia pro dolu jiji baka. Derawna sprawa, kae szef. Szczo , sprobujemo. egendarnyj Szerok nawi u prostekych i, zdawaosia, necikawych sprawach
rozkrywaw kryminalni hybyny. Moe, j tut zjawysia szczo nespodiwane?
Hryhir znajszow suchyj horbyk u zaroslach nad Dniprom, siw, wyjniaw z kyszeni
zapysy, poczaw znajomytysia z nymy.
Hala Kurinna. Hala. Hayna. Harne imja Dewjatnadcia rokiw. Szcze zowsim
moodeka. Cikawo, czy wrodywa? Oto dure! Jake tobi dio harna czy ni? Czym
pohansza tym kraszcze. A czomu? Ne tak alitymesz potim? Krasywu al zobyaty!
Merzotnyk! Moe, jakraz nawpaky! Neharnu we dola obijsza, jakraz jiji treba ality.
Cha! Zaputawsia, zaputawsia, bratyku. Jakyj z tebe detektyw odrazu perechodysz
na osobysti widczuttia, niuni rozpuskajesz. Kryminalist powynen buty kremenem
orstkym, bezalnym, ae sprawedywym. Mjaka ludyna ne moe buty sprawedywoju.
Wona alije prawych i wynnych. I nawi czastisze wynnych. Bo newynnoho j ality niczoho, u nioho wse harazd, use jasno, dola jde szyrokym szlachom I czoho ce joho potiaho na taku fiosofiju? Cikawo, dosy wnesty odyn jakyj eement u rozdumy i potiahsia ciyj anciuok. I tak do bezmenosti. Dosy pro ce. Pidemo dali
Dewjatnadcia rokiw. Medsestra. Praciuje w obasnij likarni, u widdienni profesora Senczenka. Aha, ce tak zwanyj bitron. Hermetyczni paaty z sztucznym klimatom.
Eksperymentalne likuwannia hipertoniji ta inszych chworob Moe, stymuluwaty hipertoniju ta lahty w toj samyj bitron? Paru tyniw poeaty. Mona poznajomytysia,
rozhoworytysia. Chm, pan nepohanyj. Tilky jak pidniaty sobi tysk? Poradytysia z szefom? Win zaborony takyj eksperyment. A zwerneszsia do znajomych studentiw-medykiw widmowlasia. Skau krymina. Ni, ce ne pidijde, treba szczo insze. Szczo ?
ywe na Kureniwci. Najmaje kimnatku w staroji samotnioji inky. Wuycia Pokruczena, 10. Hm, cikawa nazwa. Pokruczena. Jak i ocia sprawa, szczo win zajniawsia neju.
Dali bigrafija. Ne welmy skadna. Bako znyk. Maty pomera. Diwczynu zabray w
internat. Tam zakinczya desiatyriczku, potim kursy medsester. Perejichaa do Kyjewa,
ywe tut druhyj rik. Zamknuta, druziw ne maje. Oce i wse. Skupo. Maje niczoho. Horiszok twerdyj, mabu, neprosto rozhryzty. Szczo prydumaty? Chiba poznajomytysia z
hospodyneju? A jak? Prosto tak zajty: zdrastujte, ja wasza diadyna?! Wyene, ne zachocze rozmowlaty. Treba jako oficijno. Skaimo, pid wyhladom montera. U was awarijna
linija i tak dali. Treba perewiryty. Mona poratysia skilky zawhodno. I pohoworyty z
hospodyneju. A potim potim czas pokae Ote, wyriszeno.
Hryhir zhornuw zapysy, zachowaw. Wyjszow do tramwajnoji liniji, dojichaw do
Czerwonoji poszczi. Wyriszyw zajty dodomu. Win yw na Andrijiwkomu uzwozi u
swojich odnoselciw, jaki wyjichay do Kyjewa szcze w peredwojenni roky. Dity jichni
zahynuy na fronti, a dwijko starych jim buo we za simdesiat doyway wiku,
otrymujuczy za ditej neweyku pensiju. Hryhora wony may za syna.
Did Mykyta buw doma. Sydiw u temnij kuchni na trynohomu stilczyku, ahodyw
wetchi kapci. Hlanuwszy na Hryhora, usmichnuwsia w owti prokureni wusa i, jak zawdy, chytruwato zapytaw:
Nu jak? Pijmaw jaku wanu ptyciu?
Litaje, didu, szcze litaje, u ton jomu widpowiw Hryhir.
To, mo, reaktywnyj wimesz, szczob dohnaty? Ne whawaw did Mykyta, poplowujuczy w dooni.
Obijdesia bez reaktywnoho. Piszky doenemo! skazaw Hryhir, szczo szukajuczy w komodi.
Dywy, dywy, tobi wydnisze. Ech, parubcze! 1 ochota tobi buo syszczykompyszczykom stawaty? Ue b, ja ponimaju, prokurorom czy adwokatom: u wsich na wydu,
awtorytet! A to treszsia de pa zadwirkach, i nichto pro tebe ne znaje.
A meni niczoho j ne treba, weseo mowyw Hryhir, prymiriajuczy poterti
sztany.
Chiba szczo tak! skruszno pochytaw hoowoju did. Komu szczo! Komu pip,
komu popadia
A meni popiwna! pidchopyw Hryhir. Ne treba, didu Mykyto, mene uwaty.
Ja we owanyj-pereowanyj. Potknusia do swojich maty j bako odrazu: ta szczo ty
sobi dumajesz, kraszcze b ahronomom staw, on pola jaki, a ludej wse mensze, wsi w
mista bia, pacze tam na asfalti pszenycia rody!..
Toczno kau! schwalno kynuw did Mykyta. Tiamuszczyj bako w tebe. I
kowal, i kosar, i mechanik. Kudy ne ky wse mastak. A ty prosto tak.
Oho, wy we w rymu howoryte! artiwywo skazaw Hryhir. Moe, poetom
stanete na starosti?
Poetom czy pensinerom, a nezhirsze tebe baczu, szczo j jak, rozserdywsia
did. Kudy te drantia tiahnesz na sebe? Zduriw? U durdom zachotiosia?
A czoho wono eatyme? posmichnuwsia Hryhir. Odiahnuw sztany, staru
sportywnu kurtku. Nyni, didu, moda taka
Ehe, skoro diwczata opuchom prykrywatymu sorom, neschwalno zitchnuw
did. Kine switu nastaje. Nu, jak choczesz. Ochota tobi dranyty sobak. Neputiaszczyj
ty, Hryhore, chocz i lublu ja tebe.
Niczoho, niczoho, didu, zaspokijywo skazaw Hryhir. Koy ja rozpowim,
szczo j do czoho. A teper wypju czajku ta j do praci!
Te meni pracia ne byj eaczoho. Pyj, pyj czaj, tam Mokryna w termosi zayszya. I syrnyczky iz smetanoju u sudnyczku.
Hryhir poproszczawsia z didom, wyjszow na wuyciu. Wyriszyw odrazu jichaty na
Kureniwku.
starij inci pro swoje ycho. Nawiszczo? Tym bilsze wona j sama niczoho ne znaje. Szczo
, iz hospodyni, wychody, ne wytiahnesz niczoho. Treba zustritysia z Haeju. Ae jak?
Znowu prykynutysia monterom? Pidozrio. Ta j hospodynia szczo podumaje?
A koy wona doma buwaje? zapytaw Hryhir. Mabu, pizno?
Jak koy. U neji grafik. Siohodni, prymirom, wona wde czerhuje, a zawtra na
nicz ide, a potim znowu wde. Pislazawtra wychidna. My z neju i ne baczymo
wona siudy, a ja tudy.
A wy chiba praciujete? zdywuwawsia chope.
Ato, pochwayasia hospodynia. Szcze chodu, prybyraju tut w odnij kontori. Sawa bohu, szcze swij chlib jim. Daj boe, Szczob i ne perejty na czuyj.
Dywno buo suchaty Hryhoru tu mowu: zwyczajna budenna zustricz widkrywaa
jomu cili swity u ytti, zdawaosia b, zowsim nepomitnych ludej. Win chuteko poproszczawsia z hospodyneju, poobiciaw, szczo teper z eektrykoju bude wse harazd, i wyjszow
na wuyciu. Na duszi buo nedobre. Niby win wczynyw jake zo. Szczo , teper treba
pryjty pislazawtra, koy staroji ne bude. Hraty wa-bank. Bu-szczo-bu!
Na druhyj de Hryhir prokynuwsia raneko, pohoywsia eektrobrytwoju, nedbao
zrobyw zariadku, pidniawszy kilka raziw dwopudowu hyriu. Myjuczy pid duszem, naprueno rozmirkowuwaw, jak dijaty. U swidomosti znenaka prounaw nasmiszkuwatyj
hoos szefa: Chocz saotrusom pereodiahajsia, a informaciju dobu. Saotrusom? A
czomu b i ni? Smiszno? Zate mona zamaskuwatysia tak, szczo j ridna maty ne piznaje.
Jak jiji? Marusia Hryhoruk. Tak i tak, mowlaw, je sygnay, szczo u was dawno ne czystyy dymochid. Dozwolte pohlanuty i potrusyty. Ja z protypoenoji inspekciji, starszyj
saotrus. Cho-cho! Mona szcze j hoownym nazwatysia dla solidnosti. Abo szefom-saotrusom! Ciu ijerarchiju saotrusiw mona wyhadaty! Dotepno! Tilky treba trochy rozpytaty u poenykiw, jak wono robysia i szczo potribno dla saotrusa, szczob chocz
wyhlad maty profesijnyj
Hryhir znowu odiahnuw stare wbrannia. Zaskoczyw do kuchni. Stara Mokryna
tusta, karooka, wawa babusia poraasia bila kerohazu. Did Mykyta czytaw uczoraszni gazety, szczo chmykajuczy sobi pid nis. Uhediwszy Hryhora, skaw gazetu
wdwoje, pidniaw okulary na oba.
Znowu opudaom ubrawsia? Ty tilky hla na nioho, Mokryno, syszczyky-pyszczyky jomu nadokuczyy, tak win ue w batni popersia.
Batni teper u modernych kostiumach chodia! zasmijawsia Hryhir. Babusiu, kawy meni czornekoji naszwydku, bo we jdu!
Posmichowyko jake, burczaw did, znowu beruczy do gazety. Kruczenewerczene jake pokolinnia piszo!
A mo, jomu tak treba, dokirywo ozwaasia baba. Szczo ty pryskipawsia
do dytyny? Zaraz, Hryhorczyku, zakypy, otam dista iz sudnyczka kofejnyczok.
Choczu saotrusom staty, poartuwaw Hryhir. Pidu siohodni na kursy.
O, cioho tobi szcze ne wystaczao! Z nywyrsytetu w dymar polizesz. A zwidty
we w Kyryliwku. U boewilniu! Ja zawdy kazaw, szczo dobrom ne kinczysz. Taki wy
wsi, uczeni-kruczeni!
Ne karkaj, Mykyto! dobroduszno skazaa baba, stawlaczy na sti parujuczu
kawu. Pyj, sypku. Ne suchaj joho, win i do kota bude bubonity, bo charakter takyj.
Maje koho pylaty.
Napylaw ja tebe. Tilky tyrsa skri walajesia, zowsim zweasia na niszczo.
Hryhir pidsmijuwawsia, pyw zapasznyj napij. Jomu pryjemno buo suchaty starecze burkotinnia swojich hospodariw, bo win znaw: za tymy skrypuczymy sowesamy prychowana weyka soromjazywa ninis, dytiacza i szczyra, jaka ne chocze czomu widkrywatysia, a maskujesia.
Ciyj de Bowa prowiw u protypoenij inspekciji. Predjawywszy dokumenty, win
poprochaw proinstruktuwaty joho. Moodszyj ejtenant, chudorlawyj, newysokyj chope, trochy ironiczno rozpowiw Hryhoru pro nemudri pryczandalla saotrusa, sposoby
czystky dymariw i techniku bezpeky. Pro wsiak wypadok Bowa poprosyw dowidku pro
te, szczo win dijsno praciuje saotrusom u protypoenij inspekciji. Dowidku day, ae z
umowoju, szczo win jiji powerne, koy wykonaje zawdannia.
Nastupnoho dnia Hryhir dowho spaw. Rizkyj stuk u dweri rozbudyw joho. Win
schopywsia z lika, protyrajuczy oczi. Na porozi stojaa zanepokojena baba Mokryna.
Ty czasom ne zachworiw, Hryhorczyku?
Ni, a szczo?
Ta wse spysz ta spysz, nacze pisla makiwky. Nikoy takoho ne buo. Ja j dumaju, mo, zachworia dytyna!
Ne zachworia, a zduria, huknuw did Mykyta z kuchni. Ty baczya
kumediju jaku strojiw. Zaysz joho. Zdorowyj win. Joho j payceju ne dobjesz!
Take skaesz! dokirywo ozwaasia Mokryna. Payceju! Tebe b dobriaczym
kyjem za taki sowa! Sercia w tebe nema, Mykyto!
A nema, nasmiszkuwato skazaw did Mykyta. Naszczo teper serce? Meni
w likarni tranzystory, czy jak jich tam, postawyy
Zawiw ue swoje radi, zitchnua baba.
Baba Mokryna pryczynya dweri. Bowa pochytaw hoowoju. Tak mona prospaty i
pobaczennia. We byko dwanadciatoji. Treba pospiszaty.
Napjawszy na sebe drantia, Hryhir pidijszow do dzerkaa, hlanuw na sebe. Z ohydoju pokrutyw hoowoju. I w takomu wyhladi chocze znajomytysia z diwczynoju? Idit!
Wona joho wyene z chaty, ne zachocze nawi rozmowlaty, a jakszczo j ne wyene, to
szczo jomu robyty? Sprawdi trusyty sau? Wona, krim toho, moe szcze j zaprymityty,
szczo tut ne wse harazd, nastoroysia, i todi
Ni, ni! K bisu dymari! Treba powernutysia do poperednioho panu, chocz win i ryzykowanyj. Pidniaty tysk i lahty w bitron. Szefu ne skau. Poproszu tilky, szczob podzwonyw Senczenku. Sprawdi, ce genilno. Ne win chodytyme za neju, a wona sama
pryjde. Siade porucz, zawede rozmowu, miriatyme temperaturu. Win szcze, dure,
sumniwawsia.
Za jaku hodynu Bowa we buw na kwartyri znajomoho studenta-medyka. Toj zbyrawsia jichaty na Dnipro i same zawodyw u korydori pidwisnoho dwyhuna. Wid trisku
j rewyszcza dryay stiny budynku, de unyzu ajaysia susidy. Hryhir, zatulajuczy wucha dooniamy, uwijszow do korydora. Towarysz wymknuw dwyhun, weseo zakryczaw:
Czujesz, jak rewe? Zwir!
Ne znaju, jak dwyhun, a susidy twoji kosti peremeluju, skazaw Bowa.
Chaj! Apetyt bude kraszczyj! zasmijawsia student. Do reczi ty pryjszow.
Pojidemo katatysia. Ja, dwoje diwczatok. Ty budesz do nary!
Suba, pochytaw hoowoju Hryhir.
Ne po subi ty do mene zawitaw?
Same tak. Wyruczaj. Delikatna sprawa. Zoczyne symuluwaw hipertoniju.
Treba znaty, jak sztuczno pidnimaju tysk.
Dribnyci, znyzaw peczyma hospodar. Symuluwaty mona szczo zawhodno.
Tysk, temperaturu, zapaennia apendyksa. Nawi due doswidczenyj likar ne zawdy
rozberesia.
Apendyksa meni ne treba, skazaw Bowa. Dawaj pro tysk.
Za piwhodyny Hryhir ue buw w apteci, kupuwaw neobchidni preparaty, szpryc. Z
teefonnoji budky podzwonyw szefu, korotko informuwaw pro swij pan lahty do
bitrona, poprosyw zwjazatysia z likarneju, zamowyty sliwce.
Oho, schwalno ozwawsia szef. Odrazu w ataku! Moodcia. Tilky hlady
ne naszko sobi. A to ty takyj.
Jakyj?
Wona prywitaasia. Hryhir podaw jij kwity. Hala wziaa buketyk, zadumywo hlanua na nioho.
Meni szcze nichto ne daruwaw kwity, tycho promowya.
Ne moe buty?! zdywuwawsia Hryhir.
Czomu ne moe buty?
Ne znaju, rozhubywsia chope. Usim daruju A tym bilsze takym, jak
wy.
Hala zaszariasia, zitchnua.
Moe, j daruway b, tilky ja b ne pryjniaa.
Czomu?
Bo ce due waywo. Pryjniaty kwity.
A wid mene wy pryjniay
Pryjniaa.
Nezabudky, tycho skazaw Hryhir.
Nezabudky, powtorya wona.
Nad nymy wdaryw hrim. Syponuy ridki weyki krapli doszczu, zaopotiy na ninozeenych ystkach kasztaniw. Hala hlanua whoru, pijmaa rozkrytymy wustamy doszczynu, zasmijaasia,
Wy ne bojite hrozy?
Ni, skazaw Hryhir. O ja zachopyw paszcza.
Todi chodimo hulaty. Ja wilna.
Chodimo, zradiw chope.
Po asfaltu pobihy strumoczky. Hala stupaa wpewneno j wilno, niby pid nohamy
ne buo kalu. Wona dywyasia wpered zoseredeno, naprueno, mow nesa na peczi
nezrymu noszu. Nesa i bojaasia wpustyty jiji. Hryhir dywywsia na neji, mowczaw, hyboko wdychaw ozonowe powitria, tamuwaw trywonu dri ust.
Ludy oczikuway popid bakonamy, u pidjizdach. Wony bojaysia wyjty pid hrozu.
Hala osudywo chytnua hoowoju.
Jakby mona buo ludy b stworyy dla sebe hermetycznu sferu. Tam buy b
eskaatory, kabinety, spalni, hidroponika, kafe, tancmajdanczyky, subowi prymiszczennia. I sztuczne kwarcowe sonce.
Nu, ce we wy
Szczo?
Zanadto.
Pidi u metro, u pidzemni perechody. Na Chreszczatyk uweczeri. Ludy pawom
pywu. Myujusia neonowymy wohniamy, towczusia w pidzemellach, sydia u restoranach. A na schyach dniprowkych, a na ukach maje nikoho. Pid zoriamy necikawo ludiam. I pise ne czuty. Pisnia teper unaje ysze na sceni.
Halu, chiba tak mona? Ce nesprawedywo, zbenteeno skazaw Hryhir.
Ta pisnia ne ysze na sceni unaje, a j po radi, teewiziji
Zapchana w metaewe horo, owczno posmichnuasia diwczyna, i profil jiji
staw jakym hostrym, ptaszynym. Ce straszno.
Szczo straszno?
Spiwe chwylujesia, wkadaje w pisniu serce, duszu. Joho zapysuju na pliwku
czy patiwku. I o te chwyluwannia rozmnoene miljonnymy tyraamy. Czy czujete?
We ne treba szczyrosti aktorkoji j chwyluwannia. Spiwe moe pyty horiku czy rozpowidaty druziam anekdot. Joho szczyris zapysana i rozmnoena. Chaj ywe cywilizacija!
U was dywne mysennia, obereno skazaw Bowa.
Dywne?
Nezwyczne. Wy niby jdete po ezu noa. Napruha i trywoha. Wse was dratuje,
strachaje.
I wstawajte!
Na switanku wstawajte, moodi j sylni,
widwani j nepochytni!
Umyjtesia soniacznymy promeniamy
i poczynajte nowe yttia!
I poczynajte nowe yttia u newymirnosti woli,
bo zemne isnuwannia twoje, Gulliwer, to ysze my snowydinnia
Hala smijaasia.
Ne stane u was reber nijaka Jewa ne dopomoe. Budete powzaty, jak meduza.
Ta ce symwoliczno, zachyszczawsia Hryhir.
Tym bilsze. Symwoy powynni buty toczni. Jakszczo we w koho j beresia rebro,
tobto po, to ce w inky.
Oho! Wy suworyj krytyk.
Ta ni. Prosto ja ne polublaju sumniwnych artiw.
A meni zdajesia, szczo bez artiw wzahali yty nemoywo. Mona zboewolity.
Ne znaju jak komu, a meni ridko jakyj art podobajesia.
Czomu?
artom najczastisze ludy prykrywaju swoje bezsylla i tragediju. yttia tragiczne. Tragiczne w swojij osnowi, a wony smijusia.
Ja ne zowsim rozumiju was, Halu, tycho skazaw Hryhir, torkajuczy palciamy jiji ruky. Wy taka prekrasna
Ne treba, Hryhore, rizko skazaa wona. Probaczte ae ne treba tak.
Kraszcze proczytajte meni szcze szczo-nebu. Ae ne artiwywe.
Dobre, sumno mowyw Hryhir. Proczytaju. Pro rybaku.
Usi rybaky owla rybu wde.
A mij towarysz ni.
Dywak: jak tilky zori spaachnu u nebi,
win wudyszcze bere i pospiszaje do ozera.
Zirky whori. Zirky wnyzu.
Jomu zdajesia, szczo win pywe u wohnianomu bezmiri.
Witrya werb szumla trywono, nesu,
nesu nezrymyj czownyk udaeczi.
Win zakydaje wudku. Na nij nemaje haczka i czerwjaka,
ysz sowo czariwne rybaka promowlaje, nanyzuje na
woosi prozoru.
Mynaje nicz. Rybaka terplacze sydy nad okeanom zorianym.
Czoho czekaje win? Koho?
Pywe switanok, zori blidnu, chowajusia w bakyti
jasnij. Rybaka zhortaje woosi na wudku,
zadumywo wertajesia dodomu.
Nadweczir znowu beznadijnyj ow.
A moe, wse-taky poczepysia chto-nebu na czariwne sowo?
A moe
Sydy rybaka, pywe nad zorianymy prirwamy.
Witrya werb szumla trywono
w rozmowi z Haeju.
Ne znaju. Win prekrasnyj ce ja twerdo znaju, wiriu. Win heroj i ycar. Win
mowczaznyj i hromowyj. Win alisywyj i hriznyj. Win wsesylnyj i nezrymyj. Win skri
i nide
Ce prosto opoetyzowana ludyna, skazaw chope. Wy stworyy w swojemu
serci idea. I pokoniajete jomu
Moe, j tak. A moe, j ni.
Dywno Jak e todi wasz skepsys?
Jakyj?
A do ludej. U ludiach bezlicz pohanoho ce prawda. Ae pryczyna switu, ote,
i wsioho, szczo w niomu, boh? Z skulptora pytaju za nikczemnu statuju, z szewcia
za zipsowani czoboty.
A z boha za potwornyj swit? nasmiszkuwato zapytaa Hala.
Ato.
Boh ne maje nijakoho widnoszennia do switu.
Jak tak?
A tak. Wy oswiczena ludyna. Newe wsesylnyj staw by zajmatysia tworenniam
obmeenych switiw? Jakycho kulok, panet ta son, a tym bilsze mikroskopicznych muraszok, jaki nazywajusia lumy?
Ja wywczaw desiatky riznych religijnych ta fiosofkych teczij Schodu j Zachodu.
Bilszis apoohetiw stwerduju, szczo swit porodeno woeju tworcia, ogosa
Moe, j tak, bajdue zhodyasia Hala, dopywajuczy kawu. Wsiakyj brakorob twore. Na swojemu riwni. Ae do czoho tut boh? Ja w ce poniattia wkadaju swoje,
zapowitne. Joho ne mona peredaty. Szczo meni do toho, jak pro ce kazay ti czy inszi
mudreci? Ja spryjmaju Sonce takym, jak wono je, a ne takym, jak joho opysuju astronomy.
Zwidky ce u was, Halu?
Szczo?
Take mysennia?
Pohane czy chorosze?
Ne znaju. Ne mou tak skazaty. Trywone, chwylujucze. Meni zdajesia, niby
wy artujete. Wtim, ni. W oczach waszych hniw. I jasnis. Ne doberu, ne zbahnu. Taki
dumky, jak u was, zjawlajusia todi, koy ludyna pereywe hyboku dramu. Hore wykreszuje iskry nowoho rozuminnia. Ae mistyka
Ja ne mistyk! machnuwszy kryamy wij, zapereczya diwczyna. Medyku
maje nemoywo buty mistykom. Konoho dnia fiziogija, nutroszczi. Treba lubyty
prychowanu su, szczob ne znenawydity fizycznu ludynu. Znajete szczo, Hryhore? Dawajte obyszymo ciu temu Moe, koy. Dobre?
Dobre, nepewno skazaw Hryhir. Ae wy obiciay proczytaty.
Pro lubow, usmichnuasia Hala. Chodimo zwidsy. Pidemo po wuyci Zooogicznij. Tam zatyszno, i ja sprobuju zhadaty
Hryhir rozrachuwawsia z oficintkoju. Wony wyjszy pid krony wesnianych derew.
Chope iszow zadumywyj, zbenteenyj. Hala inkoy skosa pohladaa na nioho. Poczao
prypikaty, paryo. Wony zniay paszczi. Mymo mczay maszyny, z-pid kolis bryzkaa
rideka hria.
Nu szczo , pocznu, skazaa diwczyna. Tilky ne perebywajte. Dobre?
Dobre, Halu.
Lubow, powilno prokazaa Hala, niby smakujuczy ce sowo, niby prysuchajuczy do joho zwuczannia. Lubow
Chto ty, Lubowe? Szczo ty, Lubowe?
Spaach czuttia? Czy darunok taantu?
Tak je. A diwczata powynni zberehty swoju ninis u tajemnyci. Bo szczo zayszysia potim, jak czoowik zirwe kwitku, roztopcze i pide he? ysze pustka. Diwczata
bereu zapowitnu kwitku dla prynca
Dla prynca? rozhubywsia Hryhir.
Dla jedynoho. Dla nebesnoho kochancia, jakyj marysia wwi sni. Kona diwczyna mrije pro prynca. I ne zustriczaje joho
A Romeo i Duljetta?
Szczo z nymy staosia? zapytaa Hala. Swit zjiw jich. I ysze pisla smerti
ospiwaw. Ta j to dla sceny. Dla hroszej. Dla bajduych ludej, jaki pokazuju u fojje teatru
swoji tuaety.
Ce prawda Ja ne dumaw tak
Ot baczte. A pro diwczat dumajte oberenisze. Ne sudi za zownisznimy oznakamy. U konij ludyni bezodnia. Te, szczo zowni, moe buty ysze popeom. A pid
popeom ar
Howori, howori, tycho skazaw Hryhir. Ce prekrasno
Puste, znijakowia raptom Hala j odwernuasia. Ne treba mene chwayty.
To jak e wirsz? Czy do wpodoby?
Harno, prosto skazaw Bowa. Kudy meni. U mene tak grafomanki
opusy. A u was dumka. I ninis
Perechwayte, zasmijaa Hala. Nema niczoho osobywoho. Meni samij ne
podobajesia. Te, szczo w serci, ne peredasy sowom. Ja widczuwaju. Potribnyj jakyj
nowyj sposib jednannia. Moe, todi Tilky koy ce bude?
Po-mojemu, ce zawdy buo i je.
Szczo?
Intujicija. Sympatija, antypatija. Nawi idisynkrazija Wrodena ohyda do
pewnych reczej czy jawyszcz. Zdajesia, tak u was w medycyni ce nazywajesia?
Maje, zasmijaasia Hala. Ae wy prawdu kaete. Ja widczuwaju tajemnyczyj zwjazok mi usim-usim na switi. Nawi mi ludynoju i kamenem, zirkoju, derewom.
Inkoy meni lubisze rozmowlaty z berezoju abo z brodiaczym kotom, ani z ludynoju. A
osobywo lublu zorianu nicz, koy nikoho nema, tysza i nad hoowoju kazkowyj Czumakyj Szlach. Neczuwana krasa!
Ce j sprawdi poetyczno. Wy mohy b napysaty
We napysaa, widpowia diwczyna. Ja pyszu. Koy je wilna chwyyna
I de i nicz suchaw by wasz hoos. Proszu was
U diwczyny paay szczoky. Wona wdiaczno hlanua na chopcia i poczaa dekamuwaty:
Zori, zori daekiji zori,
Szczo wy znajete, zori, pro zemlu moju?
Szczo wy znajete, jasni,
Pro Jewu kazkowu,
Szczo Adama lubya
U prawicznim raju?
Czy na waszych panetach
Te edemy rozkwity?
Czy rostu u nych jabuni Za i Dobra?
Czy dla was, moji zori,
Promenysti i switli,
Te nastaa orstokoji kary pora?
I pidstupnyj Jehowa
Prokynaje Adama,
I na Awela payciu
Kajin zdijma
Zupynite jich, zori,
Doky nicz ne nastaa,
Kupywszy kwytky, Hryhorij pokykaw diwczynu. Wony wwijszy u worota, popriamuway liworucz. Bila weykoji klitky zibraosia bahato ludej. Dity repetuway, smijaysia. U klitci sydiy dwi weyki mawpy same i samycia. Win zoseredeno duszpawsia w hustij szersti, wyszukujuczy parazytiw, a wona hraasia z awtomobilnoju humowoju pokryszkoju. To chowaa w nij swoju mordu, to pidskakuwaa i dywyasia zobno i
pylno na ludku jurbu. O wona wchopyasia perednimy kinciwkamy za hraty, prosunua potwornyj pysok mi prutamy klitky, wytiahnua huby w truboczku, niby dla pociunku.
Harna moodycia, prochrypiw jakyj pjanyj porucz z Haeju. Taka obnime
potim we wik snytymesia. Yk! Bacz, sterwo, ciuwatysia chocze!
Ludy rehotaysia. Hala zustriasia pohladom z mawpoju, zawmera, jij zdaosia,
szczo z-pid zwiriaczoho nykoho oba na neji zyrknuy rozumni, woroi oczi. Uwani j
pylni. Wony yy okremo wid sudoronoho ohydnoho tia, wony dywyysia w cej swit z
tajemnyczych nadr newidomosti. Zahrouway, znewaay, habyy i. bahay.
Chodimo, proszepotia diwczyna.
Szczo?
Ja kau, chodimo. Meni pohano.
Chodimo Halu. Meni te stao wako na duszi.
Jszy mowczky. Mymo weseych ludej, mymo szczebetywych Ditej, mymo klitok z
smuhastymy zebramy, hordymy, sumowytymy oeniamy, znewaywymy werbludamy.
Bila behemotiw Hala zupynyasia. Dowho dywyasia na hromaddia czornoho, byskuczoho tia, jake neporuszno eao na zemli, pobyskujuczy maesekymy bajduymy
oczeniatamy, znyzaa peczyma.
Ewolucija, skazaa wona.
Szczo? Ne zbahnuw chope.
Kau, ewolucija. Ne welmy wona ekonomna.
Proba
Chorosza proba! Hora mjasa. Komu potribna taka proba?
Biogicznyj tupyk. Nawi ludy zachodia u nioho. Desia rokiw pysze knyhu, a
wona bezdarna. Sotni rokiw formujesia nowa systema, a wona nemiczna i reakcijna. A pryroda dije naoslip.
Wy hadajete?
A szczo boh? skeptyczno zapytaw Hryhir.
Ja ne skazaa cioho, sucho paryruwaa diwczyna. Boh i tworinnia nesumisni. Tym bilsze o take, jak ci behemoty. Czy mawpy.
Todi chto ?
Ne znaju. Jaki myslaczi istoty. Ae bezserdeczni.
De wony?
Moe, tut, na Zemli. Moe, na inszych panetach. Moe, ce my sami
Ne rozumiju.
Tocznisze ne mou. Ce w mene jak marennia. Psychika straszna sya. Meni inkoy zdajesia, szczo my konoju dumkoju szczo narodujemo. Prekrasne czy potworne.
Kwitku czy chyaka. Meteyka czy mawpu. Ja dywyasia na samyciu orangutanga U
neji z oczej dywysia ludyna. Meni stao straszno.
Czomu?
Ne znaju. Tak, niby ja spiwuczasnyk zoczynu.
Moe. Ja poczynaju rozumity
Prawda? zradia Hala. Chodimo dali. Szczo meni ne podobajesia tut.
Wony zupynyysia bila chyakiw. Kri hraty pobyskuway sumni oczi tyhriw, ewiw, panter ta barsiw. Pruni, sylni tia sudorono metaysia w tisnych i brudnych zakapekach, miriajuczy hriznymy apamy neskinczennu dorohu, jaka nikudy ne wede.
Straszno, proszepotia Hala, hlanuwszy na Hryhora. W jiji oczach byszczay
Zbudena dywna.
Ja we czua ce.
Wse-taky. Ne mona robyty takych wysnowkiw. Dla pojasnennia ludkoji istoriji
dosy zemnych pryczyn.
Ni, ne dosy! uperto skazaa diwczyna.
I potim ne tilky wijny ta brud na Zemli. Zhadajte annu dArk. Zhadajte
Spartaka. Kampaneu. Cikowkoho. esiu Ukrajinku. Haribaldi. Betchowena. Szewczenka. ermontowa. Handi Boe mij, mona zhadaty bezlicz wohnianych dusz! Szczo
wony te pokyky inszopanetnych ewolucij? Ja we ne kau pro newidomych. Pro
tych, jaki mowczky robla swoje nepomitne, ae jedyno potribne dio. Siju chlib, maluju
kartyny, naroduju ditej.
Wyniatky ysze stwerduju prawyo, stripnua hustoju hrywoju woossia
Hala. Moe, krim zoczynnych dusz, na Zemlu prychodia szcze j herojiczni. Szczob
dopomohty ludstwu. Daty chocz jakyj promi sered pimy.
Halu! Rewoluciji, naukowyj progres, wsenarodna oswita Newe ce wse was ne
perekonuje?
O ni! Ludyna zayszajesia nezminnoju. Szczo jij oswita? ysze modne wbrannia
na twaryni. Mawpu te mona nawczyty jisty wydekoju. O ni, Hryhore! Ja ne wiriu w
naukowi rewoluciji! Wy wraeni? Zlakani? Ja nesuczasna? yttia rozwijao moji najiwni
mriji. Ja ne baczya toho, pro szczo mrijaa.
Rozbinis mi idealnym i praktykoju Ce zakonomirno.
Jak wy ehko ce promowlajete, ironiczno kynua Hala, wkoowszy chopcia
kryanym pohladom. Zakonomirno. Za tym sowom tysiaczi tragedij. Dla koho
ce abstrakcija. A dla inszoho yttia. U nestatkach, bez lubowi, bez nadiji. Samota
i smer. O Hryhore, newe wy ne rozumijete? Doky je chocz odna neszczasna ludyna
nema szczastia na Zemli. Ta szczo ja kau? Nawi inaksze Doky boy chocz odnij twaryni, doky stradaje chocz odna istota, zitkana z poti j nerwiw, ne znaty nam sprawedywosti. Wy juryst. Czy wasza jurysprudencija suchyj zakon? Perelik paragrafiw?
Hryhir mowczaw. Szczo win mih skazaty Hali pakij i napruenij, niby tuhyj
kuboczok pazmy u magnitnij pastci? Wona niby ohoenyj nerw, widkrytyj na bil
switu. Win znaw, szczo to kryk duszi, win znaw, szczo za tymy bolisnymy sowamy stoji
trawma yttia, dytiaczi obrazy, rozczaruwannia i bezkompromisnyj rozdum nad tajnoju
buttia. Ae niczoho ne zmih protystawyty jij! Niczoho perekonywoho, niczoho pewnoho!
Ce ne tema dla ehkowanoji besidy. Ce sfinks tysiaczoli. Usi egendy, wsi perekazy,
fiosofiji ta religiji kekotia tym newhasymym wohnem poszuku i trywohy, sumniwu i
bolisnoho zapytu, na jakyj nema widpowidi.
Ja nalakaa was, skazaa Hala.
Ni
Ne kai. Ja baczu. Dumay diwczyna. A wono fiosof u spidnyci.
Daremno wy tak, Halu
Bilsze ne budu. Ja ni z kym pro ce ne rozmowlaju. Tilky sama z soboju. A wy
ce wpersze.
Halu
Chodimo zwidsy. Ja wtomyasia. Prowedi mene dodomu
A jak e?..
Szczo?
Nowa zustricz?
Wy choczete jiji?
Due
Todi zawtra. Zranku. Ja maju wilnyj de. Kudy pojidemo.
Na Dnipro, zradiw Hryhir. Na uky.
Czujete? hniwno zapytaw birewizor. Nawi moja sztuczna psychostruktura wibruje na mei dopustymoho. Mona ujawyty sobi, jak reagujete wy, kosmoslidczyj, na take poruszennia ustaenoho zakonu?
Zadi, machnuw rukoju Merkurij. Ja szcze ne skinczyw. Ja muszu znaty
pryczyny jichnioji powedinky
Patoogiczna rozbeszczenis, proburmotiw birewizor. U Tartar jich. Tam
otiamlasia.
A twoje imja? pocikawywsia Merkurij, wykykajuczy susida Rony-Tyhryci.
Oryne Kryo, spokijno widpowiw chope, zakawszy ruky w kyszeni szortiw.
A szcze Zmijine Oko!
Bresze, Pojasnyw birewizor. Joho imja Ben!
Sam ty Ben, czmychnuw chope. Ja Oryne Kryo!
A ja Horycia! poczuosia z hurtu ditej.
Ja Dubowyj ystok!
Ja Usmiszka!
Ja Stria!
Ja ewynyj Rew!
A ja Bahrianyj Schid!
Oho, podumaw Merkurij. Ce we ne spontanne genetyczne widchyennia, a
swidome powstannia proty ustaenoho prawoporiadku. Prosto izolacijeju w Tartari ne
obijdeszsia. Szczo dijaty? Jak dopowisty Koordynacijnomu centrowi? I jak znajty wzajemorozuminnia z dimy?
Ja ne choczu, szczob meni daway imja, hordowyto zajawya Rona-Tyhrycia.
Ja sama sobi choczu wybraty imja.
Czomu? Czym pohane imja Rona? pocikawywsia Merkurij.
Chto skazaw pohane? Znyzaa peczyma diwczynka. Ae ja ne choczu
joho. Meni pryjemnisze imja Tyhrycia.
Brawo! kryknuw Oryne Kryo. Chaj ne dumaju posanci Hoownoho Sektora, szczo wony wsemohutni.
My moemo was izoluwaty w Tartari, myrolubno skazaw Merkurij.
To j szczo? zapytaa Tyhrycia.
Wy perewychowajete. Wam nadokuczy sydity w Tartari.
My ne zminymo swojich imen. My naczchajemo na wasz Tartar, skazaa
Rona-Tyhrycia. My budemo hraty u wijnu i ne pidemo do szkoy.
Todi my oprominymo was hipnoradicijeju, suworo skazaw kosmoslidczyj.
Wy poruszujete zakon!
Aha, zoradno ozwaasia diwczynka. Wy czujete, moji wojiny, czym win nas
lakaje? Hipnoradicijeju! Hoownyj Sektor bezsyyj proty nas. Win chocze odniaty naszu
wolu. Ae todi we budemo ne my. Wy wbjete nas. I stworyte z naszych ti suchnianych
lalok. To we bude Rona, a Tyhrycia wtecze. Wtecze na swobodu. I nijaki rewizory ne
nazdoenu mene i mojich wojiniw!
Rona-Tyhrycia wsia pomenia. Merkuriju zdawaosia, szczo pered nym ne diwczynka moodszoho cyku nawczannia, a odna z pradawnich fanatycznych inok, jaki
pidnimay ludej na powstannia, skykay swojich prychylnykiw do otariw mistycznych
bohiw, zmuszuway zakochanych czynyty najbezhuzdiszi reczi. O ni, ce we ne genetyczna patoogija, a ciyj wychor mynuoho! Jak win wdersia u zharmonizowanyj swit
Ary, zwidky?
Tyhryce, mjako skazaw Merkurij, torkajuczy palcem ruky diwczynky. Wona
riszucze widstoronyasia. Ne bijsia mene. Ja choczu dobra tobi, twojim wojinam
My ywemo w switi Ara, szczo oznaczaje Jednis. A wy rujnujete ciu Jednis. O czomu
wsi my, starszi, zbenteeni. My choczemo wam szczastia.
Szczastia? nasmiszkuwato perepytaa diwczynka. A szczo ce take?
Umyrotworennia sercia, harmonizacija wsich baa i zdijsnennia baa, skazaw Merkurij. Wy, pewno, wczyy ce
Wczyy, skazaa Tyhrycia, klipnuwszy temnymy wijamy. Tiako zitchnua.
Ae to poroni sowa. My wmyray wid sumu w szkoli. Dywyysia u szyroki wikna i
nenawydiy birewizoriw, jaki wdowbuway nam nudni znannia, nenawysni zapowidi
morali ta etyky. My buy neszczasywi, suchajuczy pro szczastia. A koy wyrywaysia
na wolu, chocza b na jaku hodynku, todi sprawdi staway szczasywymy Czy tak,
syny Ora?
Tak, Tyhryce! druno widpowiy uczni. My buy szczasywi!
Czujete? radisno mowya diwczynka. Szczastia swoboda! A wasza harmonizacija newola! He take szczastia!
He! Pidchopyy wsi.
Merkurij namahawsia wtychomyryty prawoporusznykiw.
Chiba swoboda anarchija? Wy wywczay istoriju mynuych epoch i znajete,
do czoho prywodyy stychijni wybuchy nekontrolowanoji energiji!
Do onowennia switu, radisno wyhuknua Rona-Tyhrycia. W taki peridy
zjawlaysia herojiczni natury!
I hynuy miljony, zapereczyw Merkurij. Nastawaw chaos
Kraszcze chaos, ni wasz poriadok! ozwawsia Oryne Kryo.
Ae chaos ne swoboda! ironiczno zauwayw Merkurij. A wy prahnete
do swobody?
A szczo todi swoboda? W ton jomu zapytaa Tyhrycia.
Pidporiadkuwannia woli indywiduuma woli jednosti, twerdo skazaw kosmoslidczyj.
Czuy! Z wykykom zajawya Tyhrycia. Czytay i wczyy ciu premudris,
zapysanu w Chartiji kosmosu. Tak wyriszyy tworci epochy Jednosti, koy rozpoczawsia
perid Ary. I prywey Do rabstwa. Rabstwo pid ozungom swobody! Bo jednis to abstrakcija. A konkretnyj indywiduum znykaje. My proty waszoji Chartiji Jednosti.
Ote, wy prawoporusznyky, suworo prokazaw Merkurij. Bo Chartija Jednosti uzhodena z usima meszkanciamy systemy Ary.
Wy zapytuway jich?
Spilnu dumku podaje Synoptycznyj centr u konomu cykli Czasu. Nichto ne wymahaje zmin, skazaw Merkurij.
Bo merea birewizoriw ne propusty nowoji dumky, ne uzhodenoji z programoju, zasmijaasia Tyhrycia. Ote, my powstay. I wy zapereczujete naszu dumku
zamis toho, szczob rozhlanuty jiji.
Wasz wybryk patoogiczne jawyszcze, a ne nowa dumka, wtomeno skazaw
Merkurij. Treba organizowano zwernutysia do Koordynacijnoho centru, ogiczno wykasty swoji mirkuwannia.
Wy znajete, szczo ce beznadijno, sumno zitchnua Tyhrycia. Robi z namy,
szczo choczete. My ne wyznajemo isnujuczoho poriadku. Wymahajemo swobody.
Tak Merkurij ni do czoho j ne domowywsia z dimy. Win z aem rozproszczawsia
z nymy, daw nakaz izoluwaty jich u Tartari miscewoji spirali do riszennia Hoownoho
Koordynatora. Sympatyzujuczy Tyhryci, kosmoslidczyj weliw birewizoram poseyty porusznykiw u desiatykiometrowomu Tartari. Tam buy hory, ozera j riky, bujni dungli
ta optycznyj efekt neba. Chaj hrajusia. Moe, peredumaju, powernusia do normalnoho sposobu mysennia.
Zwidty Merkurij wyruszyw do tretioho widdiu. Tam joho informuway pro sprobu
samohubstwa. We zria diwczyna probraasia na terytoriju energetycznoho kompeksu,
kynua u gigantkyj soniacznyj akumulator. Wona odrazu peretworya na chmarynku
rozpeczenych haziw. Pidniay na nohy we sektor. Jedynyj Genetycznyj centr powernuw
diwczynu do yttia, widnowywszy jiji tio. Wona teper perebuwaa w grawioszkaraupi,
duchu? Wpered, wpered, hukaje osoba, chocz nikudy jty, chocz u osoby, u Ja nemaje
nijakoji mety, a ysze iluzorni wyhadky, nahromadennia smisznych chymer, jaki nazwano docilnistiu i progresom.
A u waszij tyszi nebuttia, ironiczno skazaw Merkurij, wzahali nema niczoho. Cwyntar. Ni turbot, ni borinnia, ni nasoody, ni rozuminnia suszczoho.
Wse u wsiomu, skazaa diwczyna zamyseno. Waszi borinnia, waszi nasoody Neskinczenna radis nastane todi, koy tuman osoby rozwijesia. Wy hrubo
wyrway mene zi snu I ja ne mou znajty widpowidi
Na szczo?
Na proklatu zahadku. Czomu nebuttia dozwolaje efemernomu switowi wtorhatysia w carstwo tyszi? Za wiszczo mene tak tiako obraeno, prynyeno? Ja obijmaa
Bezmir, a mene znowu wtysnuy w nikczemnu po. O neszczadni ludy!
Stijka forma psychicznoho zachworiuwannia, podumaw kosmoslidczyj.
Treba poradytysia z hoownym psychitrom systemy i potim wyriszuwaty, jak i szczo.
Moe, dowedesia wpynuty na emocijnyj sektor mozku, aktywizuwaty ogiczni konceptory. Poproszczawsia z prawoporusznyceju. Wona ne widpowia.
Merkurij daw nakaz bistoroam: ne turbuwaty diwczynu, ae j ne wypuskaty jiji.
Wkluczaty minornu muzyku, stworiuwaty zaspokijywyj zeeno-bakytnyj fon, hoduwaty neobtiaywymy fruktowymy strawamy. daty rozporiadennia z centru.
Same w cej czas osobystyj teepatycznyj kana prynis kosmoslidczomu nakaz: prybuty na kongres do Tartara Arimana
Merkurij siw u magneton i wyetiw z desiatoho sektora do Hoownoho centru.
Za prozoroju sferoju litalnoho aparata merechtia w kosmicznij dayni fejeryczna
kula Bakytnoho Switya, iskryysia to tam, to tam u bezodni Wseswitu ytowi sektory
systemy Ary, opowyti zeenkuwatoju towszczeju atmosfery. Inszym razom Merkurij myuwawsia b tijeju nepowtornoju panoramoju, ae teper w duszi bua trywoha. Prawoporuszennia, jaki poczastiszay, terminowe skykannia kongresu Kosmoslidczyj buw
prychylnykom radykalnych dij. Nadto we pomirkowanym i spokijnym buo yttia systemy, nadto bezpecznym i necikawym. Win spereczawsia z prawoporusznykamy, ae
sam perejmawsia skeptycznym nastrojem, rozdumujuczy nad sensom yttia, nad perspektywamy postupu. Moe, kongres szczo wyriszy? Ade zberusia najmuniszi, najtaanowytiszi ludy systemy.
Fietowa sfera Hoownoho centru byskawyczno nabyaasia. Pered magnetonom
Merkurija rozkrywsia szluz pryjmalnoji stanciji. Win wetiw do gigantkoho perechidnoho tambura, zweliw kiberstorou widczynyty horiszniu sferu prystroju. Swie powitria, napownene pachoszczamy kwitiw, dychnuo w obyczczia kosmoslidczoho
Hryhir Bowa otiamywsia. Siw na liku. Szczo za czortiwnia? Szczo ce jomu prywerzosia? Insza systema, inszi ludy? Inszi imena
Win zasmijawsia. Ot tak dywyna! Rozkazaty komu, tak i ne powiria. Skau
wyhadaw! A jak e take mona wyhadaty? Cia systema mysennia, pohladiw, yttia
A wtim, szczo je spilne I tam win kryminalist. Tilky nazywajesia inaksze. Kosmoslidczyj! Cha! Rozpowisty towaryszam zakluju, prochodu ne dadu! Skau
kosmicznymy massztabamy mysysz, zamachujeszsia na nebesnu karjeru. Ta nu jich!
Ae zapysaty treba. Due cikawo. al, szczo ne rozkryosia, jak tam dali Jak tam na
kongresi Cha-cha! Ce bua b cia powis. A wzahali w ciomu wydinni je szczo ogiczne.
Wysoki dosiahnennia, spokij. A tut na tobi! Powstannia, newdowoennia samohubstwa A win Hry-hir kosmoslidczyj. Wykonuje doruczennia Hoownoho Koordynatora, tak by mowyty, nawody poriadok. I dosy reakcijnyj cej joho dwijnyk. Zwidky
ce w nioho? Moe, de u hybyni pidswidomosti prychowana taka su? Ha?
Bowa prysunuwsia do stoyka, wytiahnuw z szuchlady boknot, namacaw oliwe,
uwimknuw nastilnu ampu. Zapysaw dla pamjati kilka fraz. Wymknuw swito, pozichnuw.
U wikno zahladaw misia. Kilka zirok merechtio nad dachamy susidnich budynkiw. De spiwaw samotnij soowejko, niawczaw newdowoenyj kit.
Hala Pry zhadci pro neji Hryhir usmichnuwsia. Siohodni wranci zustricz. Bakytni oczi. Pryhuszenyj meodijnyj hoos. I wicznyj opir, widstojuwannia swoho. Boh,
jakyj idealnyj, herojicznyj i cikom ludkyj obraz. Niby szczyt wid brudu yttia. Bezumowno, w ciomu diwczaczomu perekonanni nema niczoho mistycznoho, ae jiji rozczaruwannia, jiji suworis i notky widczajdusznosti, szczo inkoy prorywajusia w hoosi,
mou prywesty do tragicznych naslidkiw. Treba dopomohty Jak? O, jak e win zabuw Nezabarom widbudesia artiwywyj sud. Proces nad bohamy. Nad bohamy
wsich religij, jaki tilky stworeni ludkoju ujawoju. We dawno Hryhir domowlawsia z
druziamy organizuwaty dyskusiju pro Kosmiczne Prawo. I zaprosyty na neji szefa.
Szczob zbyty z nioho skepsys. A szczob buo naocznisze obraty formu sudu. Budu
prokurory i zachysnyky. Suddi i zasidateli. Swidky i reczowi dokazy. A szczo? Ce moe
spodobatysia Hali. I rozwije jiji widczuennia. Treba roztopyty bakytni kryynky w jiji
oczach. Bako znyk, maty wmera, druzi odwernuysia. Nu j szczo z toho? Chaj wona
zbahne, szczo merzotnyky, dworusznyky j zradnyky ne je osnowoju switu.
Wyriszeno. Win zaprosy jiji na dyskusiju.
Prysuchawsia. Za dweryma did Mykyta wyswystuwaw nosom. Szczo burmotia
wwi sni baba Mokryna. Win znowu lig. Dywywsia jaku my na switu smuku pid wuycznoho lichtaria. Perewertawsia z boku na bik. Son ne prychodyw.
U hoowu liza wsiaka wsiaczyna. To suche obyczczia szefa, to nasmiszkuwati ycia towarysziw, to diwczata, jakych win ciuwaw na uniwersytetkych weczirkach. chu,
de wono j beresia! Nacze z bezdonnoji torby sypesia. Szczo putnie tak i ne wtrymajesia, zabuwajesz, a poha abo durnyci bu aska!
ysze na switanku Hryhir zadrimaw.
I dywo joho wydinnia prodowuwaosia. Te same nebuwae, czudernake.
Treba statysia takomu dywu?
Merkurij sydiw u perszomu riadu amfiteatru w Tartari Arimana Hoownoho
Koordynatora
U centri weeludnoho zibrannia w zeenkuwatomu siajewi sztucznych swity stojaw Ariman. Skawszy ruky na hrudiach, win dywywsia na sztuczne nebo Tartara, de
pywy fietowi blido-bakytni chmarynky. Merkurij zamyuwawsia Hoownym Koordynatorom: jakyj dywowynyj typ ludyny! Chocz maje wsi yteli systemy Ary may harmonijni tia zawdiaky wysokym dosiahnenniam genetyky i psychotechniky, ae Ariman
wydilawsia jakoju wraajuczoju nepowtornistiu. Prawda, joho krasa zdawaasia choodnuwatoju, inodi wykykajuczy nawi ostrach. Merkurij ne mih zbahnuty, zwidky te
predkowiczne poczuttia, ade dawno wsima tradycijamy j etycznymy normamy wono
zasudene jak hanebnyj anachronizm.
Pro szczo dumaje Ariman? Czomu win u takomu napruenni? Nezworuszne blide
obyczczia, suworo zimknuti wusta, temno-wohnysti oczi, waka hrywa czorno-bahrianoho woossia. Magnetyczna posta! Amfiteatr mowczy, oczikuje. Pered wyriszenniam
doli systemy Ary nehoe peremowlatysia neznacznymy sowamy.
Zaraz win poczne promowlaty. Jedyne psychiczne poe systemy zawibruwao, napruyosia. W niomu widczuasia pojawa sylnoho potenciu mysli. Ta szczo staosia.
Ariman promowczaw. Po psychokanau poczuysia sowa dyspetczera zwjazku:
Do Tartara kongresu prybuy Kosmokratory Bahatomirnosti. Wony powernuysia z ekspedyciji. Kosmiczne Prawo wymahaje jichnioji uczasti w kongresi.
Obyczczia Arimana poteplio, mjaka usmiszka torknuasia wust. Win pidniaw
ruku, poe Tartara rozimknuosia. Do amfiteatru wwijsza grupa Kosmokratoriw. Prysutni wstay i radisno witay mandriwnykiw bezmeia.
Merkurij widczuw, jak u hrudiach bolisno zaszczemio. O swite, wona powernuasia. Wona powernuasia, a z neju i mynue! Win hadaw, szczo wse znyko u bezodni
czasu. A wono ysze zatumanyosia rutynoju powsiakdennosti. Kochana, kochana, prekrasna i jedyna!
Semero Kosmokratoriw, a sered nych joho persze kochannia Hromowycia! Buriana diwczyna, jaka ne raz benteya Koordynacijnyj centr chymernymy panamy perebudowy suspilstwa, systemy, ludkoho jestwa. Jiji zawdy widsyay na peryferijni
sektory, daway najwaczi zawdannia maje na mei dopustymoho. Ta Hromowycia
neodminno wykonuwaa programu Koordynacijnoho centru, powertaasia w systemu i
znowu chwyluwaa yttia bureju paradoksalnych idej.
Wona wczyasia razom z Merkurijem na tretiomu sektori. Dowhi roky perszych
spiraej nawczannia zbyzyy jich. Hromowycia schwaluwaa junakyj wybir Merkurija
staty kosmoslidczym: pronyknuty w su Kosmicznoho Prawa, analizuwaty pyn suspilnych ta pryrodnych podij, rozszukuwaty poruszennia Ewolucijnych Zakoniw i dopomahaty ridnij systemi widnowluwaty jich szczo moho buty prekrasnisze? Hromowycia obiciaa zawdy buty z nym, nikoy ne zabuwaty dytiaczoji klatwy wirnosti. Jak ce
w nych buo? U wsich switach, u mysymych i nemysymych stanach, u Bahatomirnosti
i poza neju, u rozdribnenni i w jednosti serce moje z toboju, z toboju, z toboju. I ni
zrada, ni pomsta, ni insza lubow, ni widdaennia czasu ta prostoru, ni buttia czy nebuttia ne rozirwu swiaszczennoji nyti. Prekrasna klatwa! Wony promowlay jiji na samoti, pid zorianym skepinniam Wseswitu. Jak buo chorosze, neskazanno prekrasno.
Szczo staosia potim? Potim
Merkurij dosiah baanoho, staw kosmoslidczym. Win wyjawyw neabyjaki zdibnosti, i joho wziay do Koordynacijnoho centru. Spoczatku neznaczni sprawy, potim waywiszi. Potim osobysti zawdannia Arimana. Szana i czes. Win, Merkurij, ne zamysluwawsia nad dejakymy superecznostiamy mi prawom i welinniamy Hoownoho Koordynatora. Wiryw awtorytetu Arimana. Dumaw, szczo ne mona neskinczennu minywis buttia wtysnuty w prawo wyjawene w sowi, dumci. Same tomu realnis wyjawlaa
rozbinosti mi zadumom, mrijeju i zdijsnenniam. A hoowna peredumowa zakonnosti
dobre baannia, obgruntowane bahom Jednosti. Win dowiriaje Arimanowi ote,
wse harazd.
Tak buo spoczatku. Piznisze win staw sumniwatysia. A szcze piznisze zustriwsia z Hromowyceju. Wona wwijsza do grupy Kosmokratoriw Bahatomirnosti, oczoenoji
Horykorenem moodym, poumjanym uczenym, prychylnykom najnebezpeczniszych
eksperymentiw u bezmiri. Grupa Horykorenia inodi znykaa z systemy Ary na desiatky
cykliw, a koy powertaasia, Ariman dawaw jij nowe zawdannia. I tak bahato raziw.
Tak ot Zustricz z Hromowyceju. Wona bua newbahanna. Zhadaa dytiaczi klatwy, mriji junosti.
Ty staw marinetkoju, Merkuriju, z aem proszepotia todi diwczyna. Ty
wtraczajesz osobystis.
Ty ne lubysz mene, hirko skazaw Merkurij.
Lubow pidnimaje. Newe ty ne rozumijesz? Ja baczu twoje ycho, ja choczu dopomohty tobi. Ty zasnuw.
Ja zachopenyj robotoju, ne maju spoczynku. Pro jakyj son ty kaesz?
Pro son duchu. Ty ne sumniwajeszsia w sobi, w Arimani. Tam, de nema
sumniwu, tam zanepad.
A pewnis? wraeno zapytaw Merkurij. Newe pewnyj sebe i swojich sy
szukacz priamuje do zanepadu?
Pewnis ne wykluczaje sumniwu, zapereczya Hromowycia. Pewnis ce
ne uniwersalne riszennia tijeji czy inszoji probemy. Pewnis to wira w smys buttia,
u docilnis isnuwannia j poszuku. Ae sumniw to wybir prawylnoho szlachu. A ty ne
szukajesz, ty pokawsia na awtorytet starszoho.
Wony rozijszysia z hirkotoju w serciach. A potim wona znyka. Merkurij diznaw-
sia, szczo grupa Bahatomirnosti pokynua systemu Ary dla due waywoho eksperymentu, zaproponowanoho samym Arimanom. I o teper wony powernuysia
Poperedu Horykori i Hromowycia. Za nymy Wadyswit, Sokrat, Czajka, Julina, Inesa. Czotyry junky i troje junakiw. Bakytna tkanyna szczilno oblahaje prekrasni tia, na hrudiach zootiju spirali symwoy Bezmiru, woossia junakiw chwylamy
spadaju na peczi, u diwczat zawjazane tuhymy wuzamy. Merkurij mymowoli poriwniaw Arimana z prybulciamy. I krasa Hoownoho Koordynatora pomerka pered harmonijeju i prostotoju Kosmokratoriw. Czomu? De pryczyna? Ade formy u bilszosti z nych
mensz dowerszeni, ni u Arimana! Ta je szczo newowyme, szczo u syntezi nepomitnych detaej wnutrisznioho ta zownisznioho switu, szczo daje taku raziuczu widminnis.
Hromowycia metnua pohlad ponad riadamy mysyteliw. Jiji bakytni oczi torknuysia Merkurija, potemniy. Radije czy ni? Win namahawsia wwijty z neju w kontakt
osobystym psychokodom, ae Hromowycia mowczaa. Nimo w prostori, tilky czuty hrozowe tremtinnia jiji duszi. Z czym wony pryjszy siudy, na kongres, jaki nowyny prynesy dla systemy?
Suworo zamknuti wusta Hromowyci, dowhi wiji opuszczeni. Kosmokratory siy, ysze Horykori oczikuje. Win stripnuw biosninym woossiam, hlanuw na Arimana. Za
zawmer.
Eksperyment prowedeno? huczno zapytaw Hoownyj Koordynator.
Tak, widpowiw Horykori.
Uspichy?
Je.
Dopowisy piznisze. Ja radyj, usmichneno skazaw Ariman. Win okynuw pohladom audytoriju.
Brattia! Nasz kongres obmeeno mizernoju kilkistiu uczasnykiw. Wy znajete
czomu. Probemy hostri, nebezpeczni. Szyroke obhoworennia wykycze nebaani naslidky. Powernennia grupy Bahatomirnosti do reczi. Siohodni ja zaproponuju wam
radykalnyj eksperyment. Kilka sliw po suti. Piznisze sowo specilistam.
Persze: wsim widoma kryza systema Ary. My moemo bahato, my moemo maje
wse. I my bezsyli. Ni tworennia son czy gaaktyk, ni mandry u neskinczennis, ni perebudowa systemy, ni nasoody niszczo ne wriatuje nas wid spadu psychopotenciji. Koo
zamknuosia, my rozkryy wsi moywosti, zakadeni w naszomu jestwi. Neobchidni
nowi szlachy poszuku cikom widminni wid usich poperednich. Jasno, szczo riszennia
powynne buty paradoksalnym. Zwyczni proekty ne dopomou. Chto chocze skazaty?
Ja, skazaw Din, koordynator tretioho sektora. Spad psychopotenciji pojasniujesia prosto. My wyriwniay moywosti wsich indywidiw. Wse dosiane. Wse je.
Mohutnia awyna technicznych poserednykiw wykonuje bu-jake trywilne baannia.
Duch zasnuw, dla nioho nema sfery borinnia.
Szczo proponujesz? zapytaw Ariman.
Powernennia predkowicznych cykliw. Amfiteatr zitchnuw.
Szczo ce prynese dla riszennia probemy? zapytaw Ariman.
Widrodennia psychopotenciji. Chaj nawi na prymitywnij osnowi. Radis perwisnoho switowidczuttia. A potim mona bude powernuty yteliw, zbahaczenych perwisnym doswidom, do poperednioho riwnia.
I znowu zamknute koo, ironiczno skazaw Ariman, bysnuwszy wohnianymy oczyma. Znaju: bahato ditej prahne powernutysia do predkowicznosti i nawi
dykunstwa. Zapytajte kosmoslidczoho Merkurija u nioho dosy prykadiw. Ae ce ne
riszennia. Nehoe nam bawytysia wyczerpanymy cykamy. Chto szcze?
Ja, mowya Seena, wczytelka Wyszczoho Cyku Hoownoho Sektora. Treba
szukaty wychid u hybszych wymirach. Sformuwaty szcze skadniszyj organizm, dynamiczniszyj i minywiszyj, szczo prynis by nowi perspektywy dijannia. Widomo, szczo
kona ewolucijna stupi, jaku my doay, rozszyriuwaa spryjniattia do nejmowirnosti.
My wychodyy z takych peredumow: zberehty suczasni dosiahnennia i znajty nowyj potenci dla zhasajuczoji psychiky. Proponuju: stworyty nowyj swit u perszomu stupeni
buttia, w trymirnomu bezmei. Osnowa programy: nasz wasnyj kosmicznyj kod. Riznycia: nasz swit rozwywawsia spontanno, stworenyj namy swit bude pid naszym nahladom. Czuju zapytannia: jaka meta? Widpowidaju: ciespriamowana ewolucija, szczo
prywede do pojawy myslaczych istot. Nam neobchidna bujna psychiczna stychija. Z protyriczcziamy, z poszukamy, rewolucijamy, pidnesenniamy i zanepadamy, iz seksom, pro
jakyj my znajemo ysze z widhomonu istorycznych chronik, ta zradoju, z porywanniam
u nezmirnis. Ce bude nasza model. My zmoemo nepomitno wtruczatysia u pyn podij,
stawyty nyzku eksperymentiw. Bilsze toho my wykorystajemo jichniu psychicznu
energiju dla zbudennia wasnoji. Szczob zminyty sonne yttia systemy, szczob
wdychnuty nowi syy, treba mohutnij riwe potenciu.
Z miscia schopyasia Hromowycia. Merkurij widczuw, jak choodok powze w nioho
poza spynoju. Zaraz maje szczo statysia. Wona schoa teper na rozluczenoho drewnioho
ptacha. Oczi paachkotia, ruka prostiahnuta do Arimana.
Zoczyn! wyhuknua wona. Zoczyn i haba! Te, szczo my poczuy, ne
dostojno myslaczoji istoty. I ce howory Hoownyj Koordynator systemy, jaka osiahnua
semerycznyj cyk buttia? Suchajte, Kosmokratory, suchajte, Demirhy! Newe u was
pidnimesia ruka tworyty swit dla parazytarnoji mety? Newe nasza psychika nastilky
dehraduwaa, szczob spokijno pryjniaty kanibalkyj proekt, dostojnyj peredistorycznych
istot?
Amfiteatr mowczaw. Ariman usmichawsia sarkastyczno, tonko.
Afekt! spokijno skazaw win. Ja rozumiju tebe, Hromowyce! Ce twoja dawnia wada kryczaty ne podumawszy. A koy dobre pomysysz, zbahnesz prynady naszoho proektu! De ty baczysz zoczyn? U czomu? Nijakoho nasylla, nijakoho poruszennia
kosmicznoji etyky. My damo yttia miridam nowych istot, my damo jim darunok samoswidomosti, radis switowidczuttia
Hromowycia bolisno skazaa:
Ty choczesz, Arimane, rozwjazaty probemu zanepadu rabkoju syoju inszoji
ewoluciji
Stworenoji namy, zauwayw Ariman.
Jaka riznycia? zapytaa wona. My widpowidajemo za konyj swij krok.
Stworywszy myslaczu istotu, my ne zmoemo wpywaty na jiji swobodu.
My j ne budemo wpywaty na neji zrymo. Wona niczoho ne znatyme!
Szcze hirsze! Tajemnyj zoczyn?
Dosy, skazaw Ariman, i zowisni wohnyky spaachnuy w joho oczach. Ty
wnesa dysharmoniju w robotu kongresu. Dosy z nas wasnych probem. Modeluwannia
nowoho switu wyriszy bezlicz zahadok. Proekt schwaeno Koordynacijnym centrom.
Joho praktyczno pidhotoweno do zdijsnennia, jdesia pro dejaki utocznennia
I was ne cikawla inszi moywosti? wraeno zapytaa Hromowycia.
Ja jich ne baczu, nedbao skazaw Ariman. Pusti rozmowy. Dytiaczi proekty.
Ty despotycznyj, Arimane. Ty zabuwajesz pro Chartiju kosmosu. Jednis ne
pidkorennia wsich woli odnoho.
Ja ce wczyw u szkoli perszoho cyku, nasmiszkuwato zajawyw Ariman. Ce
buo tysiacza szistsot cykliw tomu
Tym hirsze. Ty zabuw pro Chartiju. Abo znewayw jiji.
Ty chotia nahadaty meni pro neji? rozdratowano zapytaw Hoownyj Koordynator. Dla cioho ty tut, Hromowyce? Horykori! U twojij grupi swawola. Ae dosy
pro ce! Ja czekaju dopowidi pro eksperyment. Zwituj pered kongresom. My choczemo
znaty pro rezultaty eksperymentu.
Horykori zrobyw znak Hromowyci. Wona neochocze sia. Todi keriwnyk grupy
Chto maje osobystis toj ne wtraty jiji! wyhuknua Hromowycia, pidnimajuczy ruku.
Osobystis zdobude nebuwali moywosti, skazaw Horykori. Zamis odnoho mozku we bezmir, zamis odnoho sercia jedyne serce kosmosu, zamis odnoho-dwoch druziw wsia bahatoyka minywis psychicznoho yttia bezmiru. Nebezpeky? Wony je! Ae meta prekrasna! Brattia! Poriwniajte: tworennia inszoho switu i
pidporiadkuwannia joho swojij woli czy objednannia wasnoji psychiky z kosmicznym
okeanom? Wybyrajte!
Wyboru nema! owczno skazaw Ariman. Zakon suworyj. My zmuszeni
jomu pidkorytysia. Grupa Kosmokratoriw Bahatomirnosti ne wykonaa nakazu centru,
swawilno zminya umowy panu. Wony pidlahaju sudu.
Cioho ne bude! zakryczay Kosmokratory. Amfiteatr newdowoeno zaszumiw.
Ariman stojaw, nasupywszy browy.
Pownowaennia ostannioho riszennia w mene, skazaw win wadno. Beru
widpowidalnis na sebe. Eksperyment po stworenniu nowoho switu pocznemo nehajno.
Kosmokratory i Demirhy obrani. Grupa Bahatomirnosti wid uczasti w tworenni usuwajesia. Wona bude zamknena w Tartari do osobywoho riszennia!
Merkurij achnuwsia. Szczo win skazaw? Jak win smije? Zaczynyty w Tartar najkraszczych Kosmokratoriw systemy? Haba i ycho! Ce moe wykykaty strachitywi
naslidky.
Ty zastosujesz syu proty nas? hniwno zapytaw Hory-kori. Czy hadajesz,
szczo my pidemo w Tartar dobrowilno?
Kraszcze buo b dobrowilno!
O ni, ne doczekajeszsia! dzwinko skazaa Hromowycia. My ne marinetky
i, spodiwajusia, takymy ne stanemo! Idy, bery, wedy nas do Tartara!
Wraeni czeny kongresu ne wstyhy wymowyty j sowa, jak rozsunuysia stiny
Tartara i do amfiteatru wderysia koony storukych. Wony otoczyy prymiszczennia. Semero z nych pomczay nad hoowamy mysyteliw do centru.
Zrada! huknua Hromowycia. Czeny kongresu! Wy baczyte?
Zrada! zarewy Kosmokratory. Powidomte systemu!
Teepatyczne poe izolowane. Wziaty jich! nakazaw Ariman.
Storuki obputay Kosmokratoriw szczupalciamy, ponesy u powitri. Merkurij pobaczyw wostannie oczi Hromowyci, oczi kochanoji. Wony paay oburenniam.
Merkurij zastohnaw i prokynuwsia. Wasne, prokynuwsia ne Merkurij. Prokynuwsia Hryhir Bowa w kwartyri po wuyci Andrijiwkyj uzwiz
U dweri postukay. Baba dopytuwaa: Mo, tobi pora jistoky? We dewjata hodyna.
Hryhir skoczyw z lika, ne w syli rozibratysia, szczo j do czoho. De win? Szczo z
nym? Ara, Zemla Wse zmiszaosia. Szczo za omana? Hala Hala Kurinna! O koho
nahaduje Hromowycia! Ae Hala tut, na Zemli. I wona czekatyme joho na naberenij,
bila prystani. O desiatij! Son? Jakyj e son, koy win prodowuwawsia pisla toho, jak
prokynuwsia. Ta szcze j tak ogiczno. Ech, jakby szcze trochy. Szczob diznatysia pro dolu
Kosmokratoriw. Newe wony ne peremou Arimana? Newe zahynu?
Hryhir chuteko obywsia choodnoju wodoju, wytersia rusznykom. He prymary!
Siohodni zustricz z neju
Hala stojaa, schyywszy na betonnyj parapet, i dywyasia na owtawi wody riky.
Na nij buw korotkyj synij paszcz, czorni panczochy, prosteki bosoniky. Wyszyta
striczka perechopluwaa towstekyj mut woossia na spyni.
Hryhir zupynywsia krokiw za desia wid neji. Zaraz win pidijde, zazyrne u jiji
oczi. I wona powede joho. Kudy? Kudy zachocze. Na kraj switu, czy u swit chymer, czy
w carstwo sniw. Wse odno, aby z neju.
Wona widczua joho pohlad, obernuasia. askawo osmichnuasia. Prostiahnua
Oj, spasybi, didusiu! Szczo wy? szczasywo ozwaasia Hala. Nam u was
czudowo!
A koy tak, to spasybi j wam, szczo potiszyy staroho, bo ja te radyj choroszym
ludiam! To buwajte ! Choczete spoczyte na liku, a choczete hulajte!
My pohulajemo.
To j dobreko.
Wony wyjszy, pomandruway w zarosli. Chytaasia zemla, fejeryczno byszczaa
ha riky. Hala prytuyasia do stowbura werby, szkarubkoho, woochatoho. Obniaa
joho. Zapluszczya oczi, niby prysuchaasia do neczutnoho hoosu.
Dywno.
Szczo, Halu? nino zapytaw Hryhorij.
Szczastia. Rady nioho ludy wojuju, stradaju. Joho szukaju u mandrach, u
podwyhach. Zarady nioho zapuskaju rakety, buduju maszyny, kopoczusia za kwartyru. A moe, to wse chymera? O ja teper szczasywa. Due szczasywa.
Halu
Zadi. Ja wse skau Szczastia jedyne miryo i kryterij. Rady nioho my
prahnemo kudy u neohladnu daynu, w majbuttia. A moe, ce fikcija, chymera? Wono
ne de, a tut. Porucz z namy. Ocia dywowyna, nepowtorna my Zaraz, teper Jak
jiji zberehty? I, moe, druynnyk Kyjiwkoji Rusi czy Spartak buy szczasywiszi za nas.
I, moe, diwczyna-potawczanka, jaka czekaa kozaka z pochodu, bua na sto holiw wyszcza wid nas u swojemu czekanni, stradanni i szczasti. Wona ya powniszym, hybszym yttiam, ni my. My zanadto bahato choczemo. I ne dosiahajemo baanoho, i widczuwajemo sebe neszczasnymy. A szczastia sydy u kutoczku, proste, nepomitne, i chocze, szczob na nioho zwernuy uwahu. Pryjdi, nahnisia, wimi
Halu, jak chorosze wy skazay
Prawda? zajasnia wona, torknuwszy palcem joho ruky. Prawda. Ja te
widczuwaju szczo schoe. I snyosia meni take same.
Snyosia? Wy obiciay rozpowisty, zhadaa wona. Ja czekaju.
Win uziaw jiji ruky, prytysnuw do hrudej i poczaw rozpowidaty. Wona zaczarowano suchaa. A koy skinczyw, neterplacze skryknua:
Dali! Dali
Szczo dali?
Szczo z nymy staosia? Z wamy?
Ne znaju. Ja prokynuwsia.
Treba znaty, schwylowano skazaa wona. Ce due waywo.
Czomu? zdywuwawsia Hryhir.
Ne znaju Ae widczuwaju. Jakyj dywnyj zwjazok z naszoju doeju. Zwidky ce
u was? Czomu?
Fantasmahorija, newpewneno skazaw Hryhir.
Taka czitka?
Ne znaju. A moe, obrazy jakoho inszoho switu. Byki meni psychiczno. Akademik Naan, estone, wwaaje, szczo porucz z namy isnuje bezlicz switiw. Wony dla nas
newidczutni, nezrymi, ae wony je. Tam wyruje swoje yttia, swoji konflikty j tragediji.
Moe, cej son widhomin tych podij? I wzahali bahato ludkych sniw, jaki ne schoi
na zemnu realnis.
Czariwna hipoteza, proszepotia Hala. Ja b chotia, szczob wona bua realnistiu. Ae wasz son Wy tam widczuway sebe kryminalistom. Cikawo, wse-taky je
jaka sporidnenis. A ja Mene wy tam pamjatay?
Wy ce Hromowycia, tycho skazaw Hryhir. Ja widczuw.
Czomu my ne razom u tomu switi? sumno zapytaa diwczyna.
Ne znaju. Zate tut my razom.
O, jakby tak buo zawdy, z mukoju mowya Hala. Ja tak czekaa lubowi.
Wona serdyto hlanua whoru. Nad neju krulaw roewyj dysk, na niomu pulsuway
zootysti wiczka kiberreceptoriw. Gedis machnua rukoju, kryknua:
Ty meni nabryd. ety sobi he!
Ne mou, spokijno widpowiw wartowyj. Wy poruszyy zonu bezpeky. Powertajtesia.
Ne wernu. Ja choczu dali. Meni choczesia pobuty samij. ety, bo poskarusia
Kareosu!
Zakon dla wsich, zajawyw wartowyj. Prawytel Orany te pidkoriajesia
jomu. Nazad!
Diwczyna, smijuczy, pirnua pid wodu, zahybyasia w prozoru chwylu. Wartowyj
spaachnuw trywonymy maynowymy wohniamy, do nioho newdowzi pidetiy dwa pomicznyky i, rozbryzkujuczy zeenawi chwyli, kynuysia wslid za Gedis. Dowhymy mjakymy szczupalciamy wony obniay jiji i wynesy na powerchniu, ne zwaajuczy na te,
Ty znajesz: yttia ludyny swiaszczenne, wono doruczene naszym sztucznym pomicznykam. Tak wey Chartija Kosmicznoho Zakonu. Czoho ty choczesz?
Ja niczoho, nijakowo mowya diwczyna, zupyniajuczy nad basejnom sered
zay. Ce tak, nastrij.
Wona schyyasia nad wodoju, pobaczya u wodi swoje widobraennia: preharna
holiwka z weykym mutom zeenawoho woossia, dowhasti temno-syni oczi z opachaamy hustych wij. Prawytel pomityw, jak wona myujesia soboju, wdowoeno kywnuw.
Ty szczasywa, Gedis? Ja radyj, szczo daw tobi pownotu yttia. Szcze chwyynku
zady. Pokinczymo z sprawamy, a potim ja twij.
Gedis sia w chytke kriso, rozhojdaasia, w hoowi e namoroczyosia, riznobarwni szybky kupoa splitaysia w chymerni obrysy, zdawaosia, szczo wona kudy ety. Szczo Kareos pytaje? Czy wona szczasywa? Smisznyj! Chiba j tak ne jasno! O, wona
bezmeno, bezmirno szczasywa. Chiba ne jij odnij-jedynij na cilij paneti wypaa czes i
taan staty podruhoju wsesylnoho prawytela Orany? Chto wona bua do toho?
Wona ya z bakom ta matirju sered Piwdennych hir, sered kryanych werszyn,
szczo siahay hostrymy pikamy na pjatnadcia mi w nebo. U hybokij doyni protikaa
burchywa hirka riczka, na neweykych ukach obabicz jiji berehiw rosa sokowyta
trawa, husti chaszczi jistiwnych chao. A na uzhirjach wysocziy strunki stowbury chwojnych derew, jichni smoysti horichy buy smaczni j poywni. Gedis ne znaa, koy baky
poseyysia w tij doyni. Skilky pamjataa sebe, wony ne wychodyy zwidty w szyrokyj
swit. Wona nawi ne znaa pro nioho. Hadaa, szczo swit kinczajesia w doyni, mi horamy. Rik za rokom, de za dnem. Szum wodospadu, hromy i byskawyci, szaeni hrozy,
bia zapona zymowych snihiw, jaka kazkowymy szatamy odiahaje hory ta lis, zooti, poumjani byskitky tajemnyczych zir. Gedis pryjmaa wse te jak prodowennia swoho
jestwa. Jij ne treba buo zapytuwaty u materi czy baka pro su toho czy inszoho jawyszcza, jak ne pytaje kwitka u derewa, szczo jij dijaty, koy na obriji schody sonce.
Tak mynay roky. Diwczyna rozkwita. I odnoho razu staosia czudo. W doyni zjawywsia etiuczyj korabel. Baky i jichni susidy welmy zlakaysia, ae ne wstyhy zachowatysia. Z korabla zijszy ludy. Wony buy serjozni, powani. Nikoho ne zaczepyy, niczoho ne wziay. Myuwaysia krajewydamy, pyy wodu z hirkoho potoku. Sztuczni
istoty za jichnim welinniam ryy bila pidniia hir, wykyday nazowni kupy byskuczych
kaminciw. Ae Gedis te ne cikawyo. Jiji zaworoyy ludy, nebaczenyj korabel. Wona
bua wraena, zbenteena. Ote, de za horamy cikom inszyj swit. Tam dywowyne,
nebuwae yttia. Czomu baky mowczay pro te? Czomu niczoho ne skazay jij? Sered
uczenych i doslidnykiw hir buw prawytel Orany. Win pomityw junu diwczynku, szczo
dykoju kizkoju wyhladaa z-za stiny bidnoho prytuku, proczytaw u jiji pohladi cikawis
i sprahu do neznanoho. Win zbahnuw jiji duszu. I ne treba buo due napolahaty, szczob
wona zhodyasia etity u szyrokyj swit.
Baky pakay, bahay. Gedis twerdo zajawya: wona chocze znaty, szczo tam, za
horamy. Czoho wona doczekajesia w cij uszczeyni?
Druhoho dnia, koy Bakytne Swityo zasribyo biosnini werchiwja hirkych weetniw, korabel buw hotowyj do wylotu. Gedis proszczaasia z bakamy. Wony nizaszczo
ne chotiy pokydaty ulubenyj zatysznyj kutoczok. Bako ciuwaw jedynu doku w oczi,
ne soromlaczy sliz, pakaw hirko, prymowlaw:
O, moja neszczasywa doniu! Ty, nemow durnekyj meteyk, etysz na jaskrawyj
woho szumywoho switu! O, ty szcze poalijesz!
Maty ysze pryhornua Gedis do hrudej, bahosowya, edwe czutno proszepotia:
Ne zabuwaj nas, doniu. Jak stane tiako, pamjataj, szczo w cij samotnij doyni
tebe du. Ne zabuwaj
Niby chto zirwaw powjazku z oczej Gedis. Pisla wukoji, huchoji doyny wsia
paneta Orana. Wohnianym potokom wyosia do jiji swidomosti nowe znannia. Pryskorenym psychometodom wona owoodia neobchidnoju sumoju szkilnoji informaciji. I za
ade ty wsesylnyj?
Prawytel spochmurniw. Pylno dywywsia na Gedis, niby wywczaw jiji. Potim tycho
mowyw:
Wse ne tak prosto, moja krychitko. Ce sylnyj i nebezpecznyj woroh. Zwyczajno,
paneta ne bojisia joho, ae w kosmosi Tam win maje bahato kryjiwok, piratkych
korabliw, hawanej dla zorelotiw
Nawiszczo ce jomu? zdywuwaysia diwczyna. Chiba ne kraszcze yty na
paneti? Weseo, szczasywo, razom z ludstwom!
Czestolubstwo, skazaw prawytel, pochytujuczy hoowoju. U joho sowach
czuwsia al i spiwczuttia. Strasznyj bycz. Dla odnych wono tiahar. Dla inszych
newhamowana spraha. Wastolubstwo ruchaje nym. Takym win buw szcze zamoodu.
Ty znajesz joho? wraeno skryknua Gedis.
Znaw, zitchnuw Kareos. Ae nawiszczo ce tobi?
Ni, ni! Ja choczu znaty wse. Chaj czastka twoho tiaharia lae j na moji peczi.
Ja ne choczu buty lalkoju porucz tebe, a dostojnym pomicznykom tobi.
Dostojnym pomicznykom, powtoryw prawytel sumowyto j protiano, z-pid
prymruenych oczej dywlaczy na podruhu. Wyzriwaa jaka waka duma. Ne znaju,
czym ty zmoesz dopomohty, ptaszko morka, ae chaj bude tak. Ja rozkau tobi pro
Korsara, pro naszu drubu, pro te, szczo nazawdy rozjednao nas Sidaj siudy, porucz
mene. Suchaj Wpersze my zustriysia z nym w Ekwatorilnij Szkoli Astropiotiw.
Obom buo po dwi zoriani spirali. Junis i mrija, prahnennia do tajemnyci i bezstrasznis
jednay nas. Ispytowyj Kwantomozok odibraw nas do ekipau czerhowoji mizorianoji
ekspedyciji. Charakterystyky buy rizni, mona skazaty, polarni, ae take buo riszennia
Panetarnoho Kibercentru. Ja prychylnyk wriwnowaenych, docilnych risze. Win
paradoksalnyj mysytel, a do awantiurnosti. Moywo, Kwantomozok maw na uwazi
syntez polarnostej w umowach nadzwyczajno skadnoho polotu do inszych swity. Prote
syntezu ne wyjszo. Ce stao jasno daeko piznisze, w kosmosi. A na paneti my pobrataysia. Day swiaszczennu klatwu yty i dijaty zarady piznannia, dla szczastia ludstwa.
Jak ce prekrasno, proszepotia Gedis.
Szczo? nachmurywsia prawytel.
Klatwa, jaku wy day.
Moywo, kywnuw Kareos, koso hlanuwszy na diwczynu. Ae to buw romantycznyj tuman, neuswidomena aha duszi do tajemnyczoho, neswidomoho, prekrasnoho. Rozum szcze ne mih twerezo analizuwaty realnyj pyn podij i strohi, newmoymi
zakonomirnosti switobudowy, jaki nemoywo ni obijty, ni poruszyty. Ne zapereczuju,
meni j dosi al tych daekych dytiaczych mrij i prahne. Ta dosy pro te My kilka
raziw litay na kraj naszoji systemy Ary, pobuway na daekych choodnych panetach,
buduway oporni bazy naukowych astrocentriw, wywczay inszi formy yttia w susidnich switach. Ja zawdy buw komandyrom ekspedyciji. Win mojim zastupnykom,
pomicznykom i soratnykom.
Zady, wraeno skryknua Gedis, pokawszy dooniu na ruku prawytela.
Ty pro koho rozpowidajesz? Ade twojim pomicznykom u wsich rannich ekspedycijach
buw
Horir, suworo ozwawsia prawytel.
Horir, powtorya diwczyna, i smutok propyw u jiji temno-synich oczach.
Na majdani w centralnomu megapolisi wy stojite z nym udwoch. Obniawszy. Dywytesia w nebo. U bezmir. Tudy, de krulaju ptachy. Zwidky ynu promeni daekych zirok.
Kudy mczy dumka mrijnyka! Miljony ludej myujusia wamy toboju i nym. Ja bezlicz
raziw schylaasia pered waszoju munistiu. Ty i Horir nerozuczni, jedyni. Jak e
U ciomu tragedija, skazaw Kareos. Diwczyna pylno dywyasia jomu w oczi.
Obyczczia prawytela buo kamjane, skorbotne. Horir i Korsar odna osoba.
Ae Horir zahynuw? Tak rozpowidaje panetarna istorija.
Tak treba. Ludstwu ne warto znaty hirkoji istyny. Chaj wono pokoniajesia herojewi. Ty te schylaasia pered ideaom. U ytti idea wyjawywsia zamarenym. Ty chotia wziaty na swoji peczi czastku moho tiaharia to ne pochytnysia teper.
Ne zbahnu Ne rozumiju szcze, ozwaasia diwczyna. Taki pobratymy, taki
heroji i o
Diektyka buttia, serjozno mowyw Kareos. Ja we pereyw hore wtraty.
Dawno. yszyysia tilky turboty pro szczastia ludej, pro dolu panety.
Ja znaju. Wiriu. Ae skay: z czoho poczawsia rozryw? I czomu Horir?..
Ne nazywaj cioho imeni, poperedyw prawytel. Nichto ne powynen znaty
prawdu. Ce zhubno dla panety. Moje sowo nakaz.
Rozumiju. Prodowuj, mij lubyj
My powertaysia z daekoji mizorianoji ekspedyciji. Bila susidnioji zirky buo
znajdeno zaseeni panety, cywilizowane ludstwo, ae nyczoho riwnia. My nesy Orani
wis pro czudowe widkryttia. U prostori zorelit ustanowyw zwjazok z panetoju. Grawiopromi donis nam riszennia Orany: czeny ekspedyciji wwijszy w Panetarnu Radu, w
Keriwnyj Wseswitnij centr. Ce buo wyszczym wyjawom dowirja i wdiacznosti za naszi
podwyhy. My zbahnuy, szczo mou zdijsnytysia naszi junaki mriji paneta wkadaa nam do ruk tworczi waeli nejmowirnoji syy. Ty znajesz, Gedis, szczo w toj czas
Orana szcze ne bua jedyna. Protyriczczia idejni, ekonomiczni, etyko-moralni zawaay
spilnym gobalnym zusyllam. A teper mona buo rujnuwaty nenawysni barjery i zrobyty wsich ludej szczasywymy.
Ty dosiah cioho, hordo skazaa Gedis.
Tak, stwerdno kywnuw Kareos. Ae win ja ne choczu nazywaty ce imja
powstaw proty mene, poczaw habyty mij proekt zahalnoho dobrobutu jak utopicznyj
i antyewolucijnyj. Czoho tilky ja ne poczuw wid nioho, koy my pidlitay do systemy Ary,
priamujuczy na ridnu Oranu! Win kazaw, szczo ja choczu staty wodem temnoji jurby,
szczo ludstwo, zabezpeczene wsim neobchidnym, zwyrodnije i skotysia w prirwu inwoluciji, szczo ludyni potriben ne dobrobut, a wiczna nebezpeka i prirwa, pered jakoju duch
mih by wyroszczuwaty krya dla polotu! Sowa, sowa! Durni abstrakciji. Ja wtomywsia
zapereczuwaty jomu. Ja namahawsia dowesty jomu, szczo ludstwo w osnowi swojij szcze
ne sformowanyj materi i potrebuje zatyszku, spokoju, dobrobutu. Treba rozszyryty
joho swidomis, daty syu, pohybyty prahnennia do nasoody, zadowolnyty sprahu
czuttiw. A potim, koy nastane spryjatywyj czas, mona postupowo pidnimaty joho do
nowych obrijiw Wij lutuwaw. Win kazaw, szczo daty ne mona. Szczo treba sztowchaty ludstwo do prirwy, jak sztowchaju ptaszeniat na kraj hnizda dorosli ptachy. Abo
polit, abo padinnia.
Ce orstoko! wychopyosia w Gedis.
Ja skazaw jomu ci sowa, wiw dali Kareos. Ta win buw newbahannyj. Win
zahrouwaw zwernutysia do wsijeji panety, rozpoczaty dyskusiju. I todi
Szczo todi? trywono perepytaa Gedis.
Todi, powilno skazaw prawytel, win wczynyw zoczyn. Utik, koy korabel
nabyzywsia do pojasu asterojidiw.
Jak utik?
Znyk. Zachopywszy desantnu raketu. Ja powernuwsia na panetu i zmuszenyj
buw skazaty neprawdu. Tak zoczyne staw herojem.
Ty wczynyw bahorodno, mowya diwczyna.
Ae neobaczno, dodaw Kareos. Win peresliduje naszi korabli, nyszczy jich.
Win zabyraje kraszczych mojich uczenych. Win ne Dozwoyw odnij zorianij ekspedyciji
pokynuty mei systemy Ary. Ce kosmicznyj pirat. Doky win isnuje, paneta pid zahrozoju znyszczennia. My budujemo win rujnuje. My posyajemo zoreloty dla pidkorennia daekych switiw win roby z nych piratki krejsery, formujuczy ekipai z poonenych piotiw.
Potrapywszy w szyrokyj swit z hirkoji uszczeyny, Gedis dowho ne baczya prawytela, ne zustriczaasia z nym. Nawczaasia, hulaa, rozwaaasia. Inkoy z ostrachom
i nadijeju dumaa pro nioho. Chotia hlanuty w czorni paajuczi oczi, pobaczyty suwore
j munie obyczczia. I odnoho razu staosia. Win pryjszow do jiji pomeszkannia. Prostyj
i bezmownyj. Siro-bakytne tryko okresluwao strunku posta, czorna hrywa woossia,
szczo spadaa na peczi, robya joho schoym na starowynnoho caria zwiriw rua. Win
dywywsia na diwczynu, skawszy ruky na hrudiach. W oczach joho ewrio poumja. Oboje mowczay. Wona ne zwodya z nioho zaczarowanoho pohladu. Nareszti ozwawsia
prawytel.
Persza wilna chwyyna, skazaw win, i ja widdaju jiji tobi.
Czym zasuya jiji Gedis prosta, neoswiczena diwczyna? chwylujuczy,
zapytaa wona.
Mowczy, tycho j pako ozwawsia Kareos, prostiahajuczy do neji wuku dooniu. Ne promowlaj poronich sliw. Prostyj, neprostyj Jaki durnyci! Mona myuwatysia krapeju rosy na switanku, chmarynkoju w nebi, owtym osinnim ystkom. A ty
A ja unoju widhuknuasia Gedis.
ty czudo! Tilky nezliczenni spirali ewoluciji kosmosu mohy porodyty taku
nebaczenu kwitku krasy j ninosti. Wsia mohutnis Orany, wsia mudris naszych uczenych zhasaje pered pohladom inky. Ja ne zbahnu: w czomu twoja sya? De jiji korinnia?
Moe, ty artujesz? zbenteeno mowya diwczyna.
O ni! Ce drewnia j straszna tajemnycia. Wsi starowynni manuskrypty promowlaju te same. Najsylniszi askety, szczo dosiahy bohohiudibnoho stanu, wtraczay swoji
czesnoty, zustriwszy harnu inku. Ty dywujeszsia, szczo ja z toboju rozmowlaju pro ce?
Ne znaju. Meni benteno
Zady. Ja ne choczu, szczob moje poczuttia ty wwaaa banalnym prahnenniam
czoowika do inky. Instynkt prodowennia rodu zakadenyj miljonnolitnioju ewolucijeju. Ja widkydaju joho. Dla cioho dosy inszych inok, bilsz prystosowanych dla cioho.
Ty nina j duchowna. Ty nawi ne schoa na zwyczajnu ludynu.
O mij poweytelu, tremtiaczym hoosom skazaa Gedis, czy ne zabahato
soodkoho nektaru dla moho sercia. Jakszczo ty artujesz, to zaysz mene w spokoji. A
jakszczo ni
Todi szczo? edwe czutno spytaw prawytel, blidnuczy wid strymuwanoho poczuttia.
Todi obnimy mene
Nasunuysia pomenijuczi oczi, ar suchych doo obpik chudeki peczi diwczyny.
Wychor i polit. Bil i baenstwo. Czy dawno ce buo? Buo czy je? Je czy bude? Wseochoplujucza my. Wicznis nerozdilna, ne pidwadna czasowi. Szczo todi nastupna
smer? De wona? Nema, ne bude. To mara, ti pered siajwom Bakytnoho Switya
Chto pidijszow, torknuwsia pecza.
Pora.
Gedis otiamyasia wid zabuttia. Chto ce? A, piot ajnera. Czoho jomu treba?
Kosmodrom, korotko pojasnyw piot.
Meni wychodyty? zitchnua diwczyna.
Tak.
Gedis zahornuasia w czornyj wownianyj paszcz, wyjsza z ajnera, spustyasia po
szyrokych schidciach na poe kosmodromu, jiji czekaa neweyka grupa ludej u maynowij uniformi kosmopiotiw. Do Gedis pidijsza litnia ludyna z suchym suworym obyczcziam.
My czekajemo kosmolingwista dla nowoji ekspedyciji, neprywitno skazaw kosmolotczyk. Ja komandyr Torris.
Ja kosmolingwist, zitchnua diwczyna. Imja Gedis.
Ja czekaw doswidczenoho kosmonawta, burknuw Torris. Nawiszczo nam
diwczynka?
Wy ne choczete braty mene? spaachnua diwczyna.
O ni, machnuw rukoju komandyr. Nakaz prawytela zakon. Pryjmajemo
was do swojeji simji. Ae
Szczo?
Meni al was.
Czomu?
Ce ne prohulanka, diwczynko. Waka, nebezpeczna ekspe-, dycija. Baano buo
b maty w ekipai doswidczenych bijciw.
Chiba my etymo na worou panetu? nedbao zapytaa Gedis.
Newidomo, czy doetymo kudy-nebu, pochmuro usmichnuwsia komandyr.
Krim ligwa Korsara. Ce mona garantuwaty.
Diwczyna promowczaa. Dosy hratysia. Zamknuty poczuttia, pryborkaty emociji.
Ty rozwidnyk. Ty ne naeysz ni sobi, ni swojim poczuttiam. Pozadu ridna paneta,
kochanyj, prekrasna my, jaka widnyni stane jiji bezsmertiam, jiji yttiam. A poperedu
chytryj, pidstupnyj woroh, porodenyj morokom i nenawystiu.
Kosmicznyj krejser Ara wyruszyw u polit tajemno. Nichto z ludej Orany ne znaw
pro majbutniu mizorianu ekspedyciju. Mowczay dyspetczerki punkty na suputnyku
Dorini, radisitka i teebaczennia panety peredaway muzyku, sportywni nowyny, kinofilmy pro pryhody pradawnich herojiw. I ni sowa pro wakyj nebezpecznyj polit. Pro
ce znay kosmonawty Ary, prote ne dywuwaysia: konspiracija staa neobchidnistiu,
szczob Korsar ne mih perechopyty sygnaliw pro start korabla i diznatysia pro koordynaty polotu. Gedis te znaa pro ce, i ysze wona nesa w swojemu serci skadne protyriczczia. Ricz u tim, szczo Korsar neodminno diznajesia pro start kosmokrejsera Kareos specilno organizuwaw kilka peredacz spriamowanoji diji, wukyj promi jakoji
zachopluwaw grupu asterojidiw, okupowanych Korsarom; u tych peredaczach buo skazano wse, szczob zoriani piraty mohy perechopyty korabel.
Szczo zowisne wwyaosia Gedis u tij nebezpecznij hri. Szczo nezakonne i neczesne. Ae diwczyna widstoroniuwaa dokirywi dumky, namahaasia dumaty ysze pro
majbutnij podwyh. Chto wona, szczob ociniuwaty u wsij sukupnosti, u wsij panetarnij
weyczi zadum prawytela? Pro jakyj zakon i etyku mona howoryty, koy jdesia pro
znyszczennia kosmicznoho zoczyncia bezalisnoho i orstokoho?
Czorni paneli-ekrany na stinach spaachuway switowymy sygnaamy. edwe
czutno zwuczay meodijni akordy awtopiotiw. Torris i joho pomicznyky bezszumno chodyy bila pultiw, perewiriay programu, utoczniuway kurs kosmokrejsera. Gedis spryjmaa wse te niby wwi sni. Znow u pamjati postawao nedawnie mynue, a swidomis
namahaasia pojednaty wojedyno ogicznyj anciuok jiji yttia. De korinnia wsioho,
szczo staosia? De zerno pryczyny, szczo pryweo do takoho strasznoho naslidku? Czomu
wona, szcze nedawno neoswiczena, dyka diwczynka z hirkoji uszczeyny, opynyasia u
fokusi kosmicznoho yttia?
Moe, zakon riwnowahy podij? Wona otrymaa neczuwanyj spaach szczastia. Za
wse treba patyty. Drewnij zakon dwosicznoho mecza, jak nazywaje ce Kareos. Newmoyma wzajemodija polarnostej. Chwyla na mori yttia. Hrebi i wpadyna. Pidjom i padinnia. Szczastia neszczastia. Radis hore. Kochannia zrada? Szczo todi w
sumi, w syntezi? Poronecza, nul, nebuttia?
Znemahaje rozum, bjesia bolisno serce, nema snahy rozwjazaty pidstupne zapytannia. A treba. Treba jty na podwyh riszucze j spokijno. Szczob dija bua jak udar
mecza. Mecz ne dumaje, czy prawylno win czyny. Win dla udaru wykutyj, zahartowanyj. Prote ne tak! Moe, j zbroja stradaje, koy ruka wojina wywaje jiji na neprawu
diju. Chto skae?
Szczastia. Czy bua wona szczasywa? Bua. Spaach czuttia, nasooda? Buy. Moe,
ce i je szczastia? Mrija, czekannia, bezturbotnis. I weczoramy zustricz z nym. Magiczni oczi, paki obijmy, hipnotyczni sowa, jaki pidnosyy jiji do neczuwanych wysot.
Pamoroczyasia swidomis, zachopluwao duch wid tych hybyn, kudy wona zazyrnua.
Tak buo dowho. Czy ni? Chto wymiriaje? Wona ne znaa ranisze niczoho podibnoho. Ne
buo z czym poriwniaty. Wona pryjniaa wse jak odkrowennia, jak jedyne swito, bez
jakoho nema yttia. I o teper wtrata. Nazawdy. Ae nedarma. Inszi matymu take
szczastia wiczno. Zminiuwatymusia pokolinnia, budu naroduwaty inszi diwczata,
jaki ne zabudu podwyh Gedis, i w jichnij slozi sumowytoji radosti bude jiji kochannia.
Pywu spohady. Ostannij de proszczannia. Kareos maje ne howoryw. Tilky dywywsia w oczi Gedis, trymaw jiji za ruku. Obyczczia joho zmarnio, popid oczyma zalahy synci. Win hadyw zeenkuwate woossia kochanoji, torkawsia hariaczymy palciamy ninoji szczoky. Wona spryjmaa joho ninis niby wwi sni. Ae i szczo newymirne
buo mi nymy, szczo jich rozjednuwao. Wona we naeaa nebuttiu. Win zayszawsia
woodarem panety. Kareos niby czytaw ce u jiji duszi. ysze nadweczir Kareos powiw
diwczynu do sferycznoji zay. Zaprosyw jiji sisty w kriso. Sam staw porucz neji,
uwimknuw prostorowyj proektor.
Dywy, widpowiw prawytel na zapytywyj pohlad Gedis.
Pered nymy oyy kadry pradawnioji chroniky. Diwczyna achnua. Film widkrywaw strachitywu bezodniu socilnych kataklizmiw, jaki terzay ludstwo w mynuomu.
Wjaznyci, w jakych rokamy muczyysia najkraszczi ludy panety. Szybenyci, na jakych
wony w korczach zakinczuway swoje herojiczne yttia. Zastinky, zabryzkani krowju
rozstrilanych, hory trupiw straczenych powstanciw. Barykady i syri, napowneni bahniukoju blindai, wtomeni, bajdui sodaty i weseli watahy buntariw, hoodni jurby ditej wysnaenych, neszczasnych, zapakanych i materi z pomarenymy wid sliz
oczyma, nywy z mizernymy wroajamy, wypaeni neszczadnymy promeniamy Bakytnoho Switya, prymitywni chatky w seach, schoi bilsze na kupy hnoju, ni na yta
ludej. Prychodyy nowi heroji, szczob wyzwoyty ludej z newoli, ae i wony pomyray na
wohnyszczach, u zastinkach, na szybenyciach.
Gedis znemahaa. Slozy duszyy jiji, spazmy perechopluway podych. I todi Kareos
wymknuw proektor, i zamis tragicznych kadriw na ekrani wynyky kartyny suczasnoho
yttia Orany.
Nino-zeeni wody okeanu w mareni switankowoho tumanu. Dity bia po tuawomu pisku do prozoroji chwyli. Wony pirnaju w akwamarynowyj pyn, wereszcza u
chwylach, a nad nymy krulaju roewi biwartowi, uwano sposterihajuczy, szczob
nichto ne perejszow zaboronenoji zony.
Weyczni sporudy megapolisiw na berehach rik, ozer, moriw. Szyroki szlachy, obabicz sady, lisy. Dytiaczi misteczka rozwah, uniwersalni szkoy, pola. Wsiudy harmonija, weseoszczi, jurby szczasywych ludej.
Juni zakochani pary. Nichto jich ne zjednuje szlubom, jakyj koy zamariuwaw
swiaszczenne poczuttia lubowi. Objednane ludstwo tak wysoko pidniaosia w ekonomicznomu dobrobuti, u duchownomu ytti, szczo zwilnyo indywida wid osobystych obowjazkiw wychowannia ditej.
Szcze pywy kartyny onowenoji panety, ae Gedis ue ne dywyasia na nych.
Wona zapluszczya oczi. Wse prawylno! Wse sprawedywo! Znyszczyty prekrasne wydinnia, kynuty ridnu Oranu w bezodniu mynuoho? Szczob znowu mery hoodni dity na
zapyenych szlachach, szczob znowu hynuy na barykadach? Cioho chocze Korsar? O ni!
Tysiaczu raziw ni!
Gedis bilsze ne wahaa. Tilky czomu trywoha? Zwidky wona? Neuswidomena,
nezbahnenna. Szczo jij ne daje spokoju? Jaki nezrymi sygnay zbuduju swidomis?
Chto namahajesia pochytnuty jiji szczyre riszennia?
De u swidomosti prorwaysia rizki awarijni sygnay. Gedis rozpluszczya oczi.
Nad neju stojaw Torris. Na joho siromu obyczczi ach.
Szczo staosia? proszepotia diwczyna poszerchymy wustamy, chocz ue zdohaduwaasia, w czomu pryczyna trywohy.
Dywy sama, skazaw komandyr, pokazujuczy rukoju.
Gedis hlanua dowkoa. Stiny korabla stay prozorymy Torris zweliw
uwimknuty optycznyj inwertor. Krejser Ara buw otoczenyj poumjanym rozmajittiam
zorianoho kosmosu. Ta ce ne dywuwao kosmonawtiw i nawi Gedis. Wony we ne raz
buway w prostori, i weycz gaaktycznoji bezodni staa zwycznoju. Uwaha wsioho
ekipau bua prykuta do neweykoho objekta, jakyj szwydko peresuwawsia mi dimantowymy iskramy potoku asterojidiw. Kosmokrejser Ara nabyawsia do cioho nebezpecznoho pojasu.
Na ekrani grawioteeskopa wynyko zobraennia objekta. Ce buw krejser wysokoho kasu kosmolit dla mizorianych ekspedycij. Win priamuwaw nawperejmy
Ari.
Kosmonawty mowczay. Torris tycho zapytaw, ni do koho ne zwertajuczy zokrema:
U ciomu pojasi je naszi doslidnyki aboratoriji?
Nema, poczuasia widpowi.
Czy startuwaw inszyj krejser z Orany razom z namy?
Ni.
Todi ce Korsar.
Serce Gedis na my zawmero. Buo take widczuttia, niby ety wona u bezodniu,
wtratywszy wahu. Staosia! Staosia! Staosia!
Zawmyraju zwuky, ima zatumaniuje oczi. Szczo ce z neju? Szczo kae Torris,
czomu metuszasia czeny ekipau, bahrianymy wohniamy paaju ekrany na stinach.
Znykaje stina tumanu. Zahostriujesia rozum. Spokij, zoseredenis. Wytrymka i
uswidomennia realnosti.
Torris ue zaspokojiwsia. Tilky wusta niby zakamjaniy. Oczi spaachnuy hriznymy wohniamy. Win promowlaje ysze dwa sowa, i wony tak zdajesia diwczyni
widuniuju u ciomu kosmosi:
Do boju!
Bij? Wony hotujusia do boju? Ara maje zbroju zachystu. Todi, moe, krejser zdobude peremohu? I ne treba bude jty na ostannij achywyj krok? Mona powernutysia
na ridnu Oranu, w zatysznu atmosferu, pid ahidni promeni luboho switya. Ae czomu
prawytel ne howoryw jij niczoho pro bij, pro moywis peremohy? Czy Korsar wsesylnyj? A jakszczo bij todi zahyne krejser Ara. I wona szczezne ranisze, ni pobaczy
Korsara.
Bahrianyj pancyr energozachystu otoczuje krejser. Luto paaju paneli ekraniw,
pokazujuczy nemysymu napruhu kwantostanciji korabla. Ta o jaskrawym prominniam spaachuje komandyrkyj stereoekran nad pultom. Z jawlajesia posta ludyny.
Suchorlawe tio obtiahnute czornym tryko. Temno-bronzowe asketyczne obyczczia. Gedis schwylowano pidweasia. Newe ce Korsar? Takyj staryj? Ade wony rowesnyky z
prawyteem Orany. A cia ludyna na kilka pokoli starisza.
Uwaha! dzwinko, junakym hoosom skazaw newidomyj. Ekipau kosmokrejsera Ara braterke witannia!
Kosmonawty perezyrnuysia. Torris hniwno nachmurywsia.
Chto wtruczajesia w nasz polit?
Ludy asterojida Swobody.
Ty choczesz skazaty: ludy Zorianoho Korsara?
Sowa ne maju znaczennia, zapereczyw newidomyj. Nasz brat ne bojisia
cioho imeni. Win ochocze pryjmaje joho.
Zate Orana ne pryjmaje. Korsar i joho ludy poza zakonom.
Ty prawdu skazaw, dywno usmichnuwsia newidomyj. My sprawdi poza
dla oka.
Steka zakinczyasia, i kosmonawty opynyysia sered hustoho lisu. Liowi, zeeni,
bakytni rosyny wjunyysia po chymernych nahromadenniach skel, szczo stojay piwkoom, utworiujuczy wysoke skepinnia. De tam, u sztucznomu nebi, merechtio zeenkuwate swityo, promeni jakoho buy nini j pryjemni. Praworucz i liworucz gigantka poronyna. Na nij whaduwaysia zwywy szlachiw, masywy sadiw, sferyczni pokriwli wysokych budiwel.
I wse ce zrobeno wamy? Z nedowirjam zapytaa Gedis u prowidnyka.
Tak, prosto skazaw junak. Szcze nedawno ce buw zwyczajnyj asterojid.
Skela dimetrom na sto mi. Teper ce czariwnyj swit, kosmiczna oranereja. Te, szczo
wy baczyte, ysze zownisznij pyn naszoho yttia. Hoowne w nezrymosti.
Szczo same?
Pro ce skau starszi, uchyywsia junak wid priamoji widpowidi. Meni weeno wasztuwaty wam spoczynok. Czoowiky, priamujte cijeju stekoju. Na was tam
czekaju. Diwczyno, jdy za mnoju.
Gedis poproszczaasia z Torrisom i towaryszamy, pisza za prowidnykom. Widczynyysia w skeli owalni dweri, i diwczyna opynyasia w neweykij kubicznij kimnati,
rozdienij neprozoroju roewoju zaponoju. Junak mowczky pokazaw na niszu, tam stojao wuke liko, zasane puchkym jasno-bakytnym kyymom. Popid stinamy rosy
bahrianoysti derewcia, na hikach owtiy sokowyti pody.
Zachoczesz jisty, pojasnyw junak, zirwesz. Due smaczno. Pokupatysia
moesz tut.
Win widchyyw zawisu, za neju buw basejn. Gedis wdiaczno prykaa ruky do hrudej.
Meni niczoho ne treba. Tilky spaty. Ja due wtomyasia. 1 Todi lahaj. Ja pidu.
ehkych sniw!
Junak znyk. Gedis zayszyasia na samoti. Tysza j nebaczeni derewa. Sutinky.
Pamoroczysia w hoowi, potik wrae zakoysuje, kydaje w zabuttia. Wona edwe wstyhaje lahty na mjakyj kyym i prowalujesia u swit snowydi.
Pered neju popywy hory. Ridni lisy sered uszczeyny, hrajywyj wodospad, de
wona tak lubya sydity, suchajuczy czariwnu meodiju potoku. Teper, u sni, Gedis ne
sydia na kameni, a, pidniawszy u powitria, pawaa nad hirkoju riczeczkoju. Namyuwawszy wesekoju wodohraju, diwczyna poetia do bidnoji chatynky bakiw. Tam
buo tycho, nikoho ne wydno. Pidslipuwati wikoncia dywyysia na swit miano, newyrazno. Z dymaria ne jszow dym. Gedis prypaa do szybky, zazyrnua w chatu. Maty j bako
spay. Diwczyna zdywuwaasia: czomu wony spla, koy nadwori jasnyj de? Czy ne zachworiy? Wona chotia kryknuty, ae hoosu ne buo. W horli niby peresocho. Diwczyna
wdarya kuaczkom po wikonnyci, a zwuku ne czuty. Wona u widczaji poczaa bytysia
ob stinu, nacze ptaszka, szczo potrapya w silce. Ta wse buo daremno. A tym czasom
dowkoa smerkao, zhasay barwy dnia. Ue znyky obrysy hir, po uszczeyni popyw
hustyj tuman. I ysze whori, mi chmaramy, wydno buo suzirja. Moe, tam ja znajdu
syu, czomu podumaosia diwczyni. I wona kynuasia w nebo. Majnuy skeli, tuman
zayszywsia wnyzu, zamerechtiy zirky, manyy swojeju kazkowistiu, tajemnyczistiu,
spokojem. Poperedu zjawyosia kulaste zoriane skupczennia. Wono obertaosia, sribno
podzwoniujuczy, z konym obertom pokazujuczy wse nowi j nowi czariwni pojednannia
swojich swity. Tudy, tudy, pidkazaw chto newydymyj diwczyni.
U radisnomu natchnenni Gedis pryskorya polit do dywnoho switu. Ae szczo zatrymuwao jiji, halmuwao. Wona ozyrnuasia. Za neju tiahnuysia maje newydymi
nytky, szczo prywjazuway jiji do panety. Jich buo bahato, niby pawutynnia sered pochmuroho osinnioho lisu. A mi chmaramy blide obyczczia Kareosa. Ce win trymaw
pasma pawutyny, tiahnuw diwczynu do sebe, szepotiw: Ty moja. Kudy ty prahnesz,
kochana? Tut, na Orani, ty znajsza szczastia! Szczo ty baajesz znajty w choodnij kosmicznij pusteli?
Sowa Kareosa to choodyy duszu, to wohnianymy kraplamy paday na serce. Czariwne suzirja widdalaosia.
Diwczyna prokynuasia z tiakym nastrojem. Szczo turbuwao jiji. Nastyrywo powtoriuwaosia w swidomosti wadne sowo-zakyk:
De ty? De ty? De ty?..
Wona otiamyasia, kynuasia do swoho paszcza, rozhornua joho. Wwimknua prystrij u wnutrisznij kyszeni. Wynyk ekran. U hybyni zjawyosia tumanne zobraennia
Kareosa, poczuwsia joho tychyj hoos:
Czy baczysz ty mene, kochana?
Baczu, tremtiaczym hoosom widpowia Gedis.
De ty?
Na asterojidi Swobody. Korsar tak nazywaje joho.
Ty baczya Korsara? nastoroeno zapytaw Kareos.
Baczya.
Szczo win skazaw?
Win nikoho ne trymaje. Skazaw, szczo koen moe powernutysia na Orau, jakszczo zachocze. Ja spoczywaa. Szcze ne striczaasia ni z kym.
Ce dobre, mowyw Kareos. Korsar chytryj i pidstupnyj. Win moe perekonaty tebe w czomu zawhodno. Win woodije weykoju hipnotycznoju syoju.
Win meni zdawsia szczyrym i dobrym, prostoduszno mowya Gedis.
Ot baczysz, nachmurywsia Kareos. Ja znaw ce. Prote, sumno dodaw
win, ty wilna. Wybyraj swij szlach. Abo podwyh, jakyj das tobi bezsmertia, abo powernennia na Oranu. Ja ne skau tobi j sowa osudu. Prymusom na podwyh ne posyaju. Ty sama zachotia!
Szczo meni robyty? spaachnua diwczyna. Dosy rozmow! Ja budu dijaty!
Ty prekrasna, nino skazaw Kareos. Ja ne mou yty bez tebe! Moe, ne
treba, ptaszko? Moe, powerneszsia, i ja zroblu wse jako inaksze?
Dosy! rizko widpowia Gedis. Doky w meni ne zhaso riszennia ja hotowa!
Todi suchaj uwano. Wwimknesz prystrij, pro jakyj ja tobi kazaw na Orani,
koy pobaczysz Korsara. Baano, szczob porucz buy wsi inszi. Jaknajbilsze. Ja slidkuwatymu za twojim sygnaom z hoownoji stanciji. Ty pryjmesz na sebe anihilacijnyj promi. Use bude bezbolisno.
Zrozumia, zitchnuwszy, skazaa diwczyna. Proszczaj, mij Kareose!
Moje serce z toboju, hucho mowyw prawytel. Proszczaj, Gedis. Pro bakiw
ja poturbujusia.
Diwczyna wymknua prystrij, portatywnyj ekran-paszcz zhas. Hirka posmiszka
zjawyasia na wustach Gedis. Win poturbujesia pro bakiw. Szczo jim turboty bez ulubenoji doky? Doky wona bua z nymy, wony may szczastia i radis. A teper bezcilne
isnuwannia. Sprawdi, nacze son, tiakyj, neprobudnyj.
Szczo teper? Nezabarom zustricz z Korsarom. Odyn nepomitnyj ruch i sygna
z Orany wwimkne wybuchowyj prystrij. Gedis peretworysia w slipuczu pazmowu
chmaru. W niszczo. Razom z Korsarom wony spaachnu zoreju w kosmicznij pusteli. U
popi peretworysia kwituczyj asterojid tworinnia rozumu j sercia munich ludej, jaki
ne pobojaysia stwerdyty wolu i wadu yttia sered moroku j smerti.
Znenaka nowi poczuttia opanuway diwczynu. Czomu wona pospiszaje? Ne znajuczy namiriw Korsara, ne zwidawszy jichnioho szlachu? Czym wona keruwaasia? ysze swojeju lubowju do Kareosa? Joho nenawystiu do koysznioho druha? A moe, wse
ne tak, jak prawytelu zdawaosia? Moe, u Horira swij szlach, jakyj ne prynese szkody
ludiam Orany? I mona buo b pojednaty genij Kareosa i fantastyczni prahnennia Horira! Gedis zhadaa fejeryczne wydinnia: sered kosmicznoji poroneczi etia, niby ptachy, try postati. ehko, natchnenno, newymuszeno. Tak, niby wony narodyysia w tij
woroij dla zwyczajnych ludej stychiji. Jak e ce staosia? Jak wony dosiahy takoho
nezwyczajnoho zwerszennia? Wona bahato rozmowlaa z Kareosom, czytaa knyhy, perehladaa naukowi filmy, ae nide ne zhadujesia pro taku moywis. yttia sered poroneczi nawi odne take dosiahnennia widkrywaje neczuwani obriji dla doslidnykiw.
A pronyknennia kri stiny! A bahato inszoho, pro szczo ludy Orany i ne zdohadujusia!
Korsar chytryj i pidstupnyj, wyrynuy w swidomosti sowa Kareosa. Gedis
zawmera, prysuchajuczy do hoosu sumlinnia. Jak tiako wyriszuwaty! Wona nikczemne diwczyko sered cych tytaniw. Kareos i Horir dwa weetni rozumu j duchu,
mi nymy trywaje newmoymyj dwobij. A chto wona, szczob staty na bik toho czy inszoho?
A moe, j sprawdi dywowyne wminnia Korsara ysze steka dla zawojuwannia
panety? Nezwyczajni dosiahnennia szcze ne oznaczaju, szczo jichnij twore ludianyj.
Mynua istorija, z jakoju Gedis poznajomyasia, perehladajuczy starowynni filmy,
stwerduwaa, szczo wysokyj rozum czasto pojednuwawsia z nejmowirnoju orstokistiu.
Hodi! Treba zaspokojitysia i sposterihaty. Czas je, mona wyriszyty piznisze, koy
w neji budu fakty. I todi, koy serce prohoosy swij wyrok, ne pidkazanyj zzowni, wona
bezalno wwimkne prystrij. Chaj bude tak!
Diwczyna riszucze skynua paszcz, rozdiahasia, strybnua w basejn. Prochoodna
woda pryjniaa jiji tio w pestywi obijmy. Gedis popawaa trochy horiy, widczuwajuczy, jak znykaje wtoma, jasniszaje swidomis, u mjazy wywajesia badioris i sya.
Wyjszowszy z basejnu, diwczyna znowu odiahasia. Zupynya bila dzerkaa. Zazyrnua w swoji oczi. U hybyni ziny pryczajiwsia ostrach, nepewnis, mi briw prolaha
bolisna zmorszka. Chto dopomoe jij znowu widnajty spokij i pewnis? Chto wkae prawednu steynu sered moroku?
Ja, poczuwsia pozadu tychyj hoos.
Wona skryknua, obernuasia. Bila wchodu do jiji kimnaty stojaw Korsar. Joho posta merechtia bakytno-zeenymy iskramy, i zdawaosia, szczo win zitkanyj z choodnoho wohniu. Prozori oczi Korsara dywyysia na diwczynu sumno j oczikuwalno. Wona
zadychnuasia wid chwyluwannia j trywohy.
Ty poczuw moju dumku?
Tak.
Ty znajesz wse? Z ostrachom zapytaa Gedis.
Znaju.
Ty wbjesz mene?
Ni.
Czomu?
Ja czekaju twoho riszennia.
Riszennia?! skryknua diwczyna, strymujuczy rydannia, jake rwaosia z hrudej. Jakoho riszennia?
Smerti czy yttia.
Ty huzujesz! hirko mowya Gedis, ne wytrymujuczy pohladu joho jasnych
oczej. Ty woodijesz hipnotycznoju syoju i moesz
Mou, prodowyw jiji frazu Korsar. Mou zupynyty zoczynnu akciju. Prote
ne choczu.
Czomu? Z nadijeju zapytaa wona.
Ja choczu zwayty swoju dolu na terezach twoho sercia.
Ce krasywa fraza!
Ni! Neobchidnis! Ja samotnij. Mij swit, moji prahnennia abstrakcija, jakszczo wony ne oswiaczeni lubowju.
Neprawda. My ne znajemo j miljardnoji czastky switobudowy. My ysze embriny ewoluciji. Do toho zaprogramowani pryrodoju.
Ty skazaw suszno. Zaprogramowani. Ote, powynni wykonuwaty programu.
Ni. Treba wyjty z tecziji programy. Doky my ne uswidomlujemo takoji moywosti my marinetky. Uswidomymo wyjdemo w swit swobody.
Jakoji swobody? Wid czoho?
Wid zakonu pryrody.
Poruszennia zakonu pryrody smer, niszczo, poronecza.
Nawpaky. Ce nowa stupi buttia. Ja widczuwaju ce intujitywno. Hla
perwisna klityna protiahom miljonnospiralnoho cyku dosiaha riwnia myslaczoji istoty.
W nadrach materiji prychowana grandizna ewolucijna sya. Dla neji wse moywe.
Bu-jake zdijsnennia. Ae doky wona dije samotuky, metodom prob, na poszuky wytraczajesia neskinczenna awyna ywych istot, nezmiriani ewolucijni cyky. I bilszis
tych zusyl prywody do tupykiw, do wyrodennia. O szczo take pidkorennia zakonam
pryrody. Wona slipa j bezalisna. I jakszczo we myslacza istota uswidomya swoje pokykannia chaj wona wime na sebe ewolucijnyj impuls, szczob swidomo tworyty neobchidni formy i jawyszcza.
Ce sowa! A praktyczno?
Ja te ne znaju. Ja kyczu tebe, inszych chaj usi zadumajusia nad cijeju probemoju!
Ty boewilnyj, hniwawsia Kareos. Zamis boroby za spilne baho ty wybyrajesz imystu steeczku awantiur. Moja programa: zabezpeczyty ludstwo wsim neobchidnym, daty jomu oswitu, rozwahy, dozwilla. Rozszyryty swidomis, widkryty
moywis jednannia z pryrodoju, jaka joho porodya. Wsi ne mou buty tworciamy,
doslidnykamy. Ce prywiej odynakiw. Inszi budu materiom dla ewoluciji, aboratornym reaktywom pryrody. Wony perszi powstanu proty twojich utopij!.. Ty rozumijesz, Gedis? Mij pobratym, korystujuczy ludianoju, peredowoju ideoogijeju, namahawsia schyyty mene do pradawnioho reakcijnoho switohladu: osnowna masa ludstwa
bydo, jurma, tabun napiwinteektualnych istot, jaki adaju ysze nasoody, a nad nymy
elita duchu, obranci, technokraty, dyktatory. Ja rozumiw dobre we todi, czym zakinczysia taka rewolucija Kareosa. Zbereennia staroji dyferenciciji suspilstwa, konserwuwannia i, moe, nawiky systemy neriwnosti, kastowosti. A oskilky do diji budu
uwedesz mohutni systemy kibernetycznoho kontrolu, to ludstwo we nikoy ne zmoe
zrujnuwaty porocznoho koa antyewolucijnoho suspilstwa, u jake wono same sebe zaene.
Kareos hraw na najprymitywniszych strunach. Perwisne baannia nasyczennia.
Ae nawi ludy newysokoho duchownoho riwnia, zadowolnywszy perwisni instynkty,
poczynaju dumaty pro poszuky smysu buttia. I takyj poszuk nemynucze wede istotu
do widkryttia nebuwaoho. Ae oskilky nebuwae ne bude zaprogramowane technokratamy, to wono pidlahatyme peresliduwanniu. Takym czynom, Kareosowe suspilstwo
sprawedywosti neodminno mao staty gigantkoju wjaznyceju duchu. Ja baczyw ce i
widwerto howoryw pobratymowi, szczo win samozakochanyj slipe.
Supereczky toczyysia maje szczodnia. Mizoriana ekspedycija widsunua naszi
nezhody na pewnyj czas. Ta koy my powernuysia nazad, do systemy Ary, wybuchnua
hroza. Nas powidomyy, szczo Kareosa i mene wybray u Panetarnu Radu. Ce widkrywao moywosti dla zdijsnennia naszych mrij. I znowu ja rozpoczaw dyskusiju. Pobratym buw kategoryczno proty mojich idej. Bilsze toho win pohrouwaw, szczob ja nawi
ne smiw inszym howoryty pro ce. Ja riszucze zajawyw, szczo rozpocznu panetarnu dyskusiju. Chaj ludstwo wyriszy swoju dolu w towarykomu obmini idejamy. I todi
Todi ty wtik. Ja znaju Ozwaasia Gedis.
Ni, suworo zapereczyw Horir. Ja ne wtik. Todi Kare-os wczynyw zoczyn.
Na pidchodi do suputnyka Orany, koy my we hotuwaysia finiszuwaty, win pryjszow
do mojeji kajuty i zaproponuwaw myr. Na znak toho my wypyy druniu czaszu. W nij
buw narkotyk
Kareos?.. achnuasia Gedis.
Tak. Mij pobratym rozirwaw swiaszczennu ny braterstwa. Ja porynuw u hipnotycznyj son. Szczo buo dali, ty znajesz z istoriji
Znaju. Kareos powidomyw, szczo ty zahynuw u poloti j pochowanyj na asterojidi.
Tebe ohoosyy herojem i postawyy wam obom pamjatnyk u centralnomu megapolisi.
Win ue todi dijaw, jak zakinczenyj merzotnyk
Ne kay tak, bahalno poprochaa diwczyna. Ty ne znajesz wsich joho
mirkuwa. Moe, win chotiw kraszczoho. I wyriszyw poertwuwaty odnijeju ludynoju
rady bahatioch!..
Harazd, pochmuro kywnuw Korsar, wako zitchnuwszy. Pro ce pohoworymo piznisze. A teper Todi ja zneprytomniw. I otiamywsia we na paneti.
Ja chotiw zwestysia na nohy, ae tio ne suchaosia mene. Swidomis rozpywaasia, niby chmaryna w nebi. Nesya buo zoseredytysia, zhadaty szczo. Take widczuttia
buwaje uwi sni. Szczo marysia, chto zahrouje, ty choczesz wtekty, prokynutysia i
ne moesz.
Ja wtratyw widczuttia czasu. Ne znaw, skilky eaw, czomu opynywsia w neznajomij miscewosti. Chto schyywsia nadi mnoju, rozpytuwaw. I znowu samotnis. De swityy fary maszyn, inkoy w imystomu nebi prolitay eektroloty. Ja we dumaw, szczo
pomru, ne pobaczywszy ludkoho obyczczia. Ta o bila mene zupynywsia eektroekipa.
Na bortu ja pomityw trykutnyk znak medycznoji suby. Mene ponesy do maszyn.
Rozdiahy i nakynuy tepyj chaat. Porucz mene sio dwoje sanitariw. Chto zapytaw
askawym hoosom:
Chto ty? I jak siudy potrapyw?
Ja Horir, szturman zorianoji ekspedyciji, tycho widpowiw ja. Odwezi
mene do Wsepanetnoji Rady.
Drue, wy maryte, poczuasia widpowi. Horir zahynuw i pochowanyj u
pojasi asterojidiw. Wsia paneta opakuje joho.
Ce ja. Powidomte Wsepanetnu Radu. Kareos zoczyne!
Kareos hoowa Rady. Wy fantazujete. Ja rozumiju: wasze hore z prywodu
smerti Horira, jakoho wy, pewne, lubyy, poruszyo psychiku Ae sprobujte zhadaty,
z jakoho wy megapolisa, jak wasze imja.
Ja znemahaw wid oburennia, ja namahawsia perekonaty jich, szczo ja kosmonawt. Ae wse buo marno. Poczuwsia nakaz:
Win boewilnyj. U psychitrycznu nomer sim. Eektroekipa ruszyw. Ja zneprytomniw.
Psychitryczna? zapytaa Gedis. Szczo ce take?
Likarnia dla psychiczno nepownocinnych ludej, sumno skazaw Korsar.
Newe ty ne czytaa pro taki likarni?
W istorycznych filmach baczya, rozhubeno widpowia diwczyna. Ae ne
dumaa, szczo wony isnuju nyni. Kareos skazaw meni, szczo boewilnych na paneti
nema.
Jich bilsze, ni u najsuworiszi istoryczni epochy, zapereczyw Korsar. Ae
statystyka mowczy: wona w rukach Kareosa. Jomu newyhidno, szczob pro ce znaa paneta. Ewolucijna mohutnis zakuta w riczyszcze zaprogramowanoho yttia i rujnuje
tonki nerwowi systemy. Ta pro ce piznisze. Suchaj dali Mene prywezy do likarni. Ce
bua starowynna fortecia, prystosowana dla potreb medycyny. Wysoki pochmuri stiny,
hory dowkoa, hyboki prirwy zi skaenymy potokamy. Zwidty nemoywo wtekty. Mene
zustriw hoownyj psychitr suchorlawyj newysokyj didok z hostrym pohladom. Taanowytyj psychoog i hipnoog, ae due orstokyj. Moe, win sam buw trochy boewilnyj.
Likar zweliw rozdiahnutysia. Wykotyw z desiatok bikiberiw Dla obserwaciji, ponalipluwaw na mene bahato datczykiw. Metuszywsia, szczo zapysuwaw. Potim zwernuwsia do mene:
Chto ty?
Horir.
Ce we czuy moji pomicznyky, huzywo skazaw didok. Win hlanuw u moji
oczi, zoseredywsia. Ja widczuw, jak bezalna wola amaje mene, zmuszuje pidkorytysia.
Chto ty? znowu poczuosia zapytannia.
Horir
Stijkyj psychoz! rozdratowano konstatuwaw didok.
Ne psychoz u mene, schopywsia ja z krisa. Jak wy ne zbahnete, szczo ja
ertwa zoczynu! Powidomte Wsepanetnu Radu!..
Harazd, harazd, powidomlu! proburmotiw hoowlikar.
A tym czasom joho pomicznyky prykay do spyny eektrod, i sylnyj rozriad pronyzaw mene. Sanitary ponesy mene dowhym temnym korydorom i wkynuy do jakoho
prymiszczennia, z hurkotom zaczynywszy dweri. Tilky teper ja zdohadawsia pro pekelnyj pan Kareosa: nazawdy pochowaty mene, zayszywszy yttia. Boewilnyj, jakyj
wwaaje sebe znamenytym kosmonawtom, szczo za dywyna?! Sered psychiczno chworych je bezlicz bohiw, zych duchiw, istorycznych osib, pokowodciw. Skilky b ja ne skarywsia widpowi bude odna: stijkyj psychoz!
Ja buw u widczaji. Potim nastupya bajduis. Wmerty! Nawiszczo yty, koy najkraszczi druzi staju zradnykamy i zoczynciamy?!
Ja wpaw u dywnyj stan prostraciji. Ne spaw, ne jiw, ne pyw. Sydiw u kutoczku
neweykoji kamery-paaty, dywywsia u prostir. Ne buo dumok, ne buo syy ruchaty.
Prychodyy likari, szczo zapytuway. Ja ne widpowidaw. Mene zayszyy w spokoji.
Odnoho razu staosia dywne. Z protyenoji stiny wynyka posta ludyny. Ce buw
wysokyj litnij czoowik u chaati. Jasni trywoni oczi, synie woossia. Win usmichnuwsia
meni, zrobyw znak mowczaty. Pidijszow do dwerej, prysuchawsia. Potim powernuwsia
do mene, prywitno kywnuw:
Poznajomymosia, skazaw, sidajuczy porucz. Ja Aeras, uczytel, fizyk. A ty?
Szczo zi mnoju? Halucynacija? Prywydy w mojij paati? Wony wychodia iz stinky,
rozmowlaju. Ote, ja sprawdi psychiczno chworyj?
Obysz pusti dumky, ahidno skazaw dywnyj his. Ja ne prywyd. Pomacaj.
U mene taka szkira, jak i w tebe. Nawi chaat takyj, tilky dawniszyj.
Ja nesmiywo torknuwsia joho ruky. Wona bua kistlawa j hariacza. Ja czuw podych, baczyw, jak na skroni ludyny pulsuwaa yka. Mistycznyj ach rozwijawsia. Ja
Chto wywczaw napriamok ewoluciji? Chto wzahali zbahnuw, szczo take ewolucija?
Jaka sya zakadena w jiji potoci? Rozumna? Czy inercijna? Czy wona eksperyment
kosmicznych istot? Czy proba stychij pryrody, jaki w nezliczennych pojednanniach skadaju rizni warinty istot ta jawyszcz, ne widajuczy, do czoho ce pryzwede i nawiszczo
ce potribno!
U wsiakomu razi, nawi pryjniawszy su ewoluciji za pryrodnyj dobir, treba wyznaczyty osnowni joho zakonomirnosti. Treba zbahnuty moywosti istoty i metu. Treba
uzhodyty ciu metu z welinniam kosmosu. Tak, tak, my czastka kosmosu, ote, powynni
rachuwatysia z ciym. Abo staty nad zakonom cioho cioho.
Bezlicz zapyta hnityy mij mozok. Ja kydawsia wid fiosofa do fiosofa. Wid odnoji
teoriji do inszoji. A widpowidi ne buo.
Ja porynuw u hybyny okultnych nauk, u mistycyzm. Ta skoro zbahnuw, szczo i w
ciomu napriami tupyk. To sutinky rozumu, jakyj znemahaje wid bezhuzdia realnoho.
Na stekach mistyky nema rozhadky. I ja pokynuw manuskrypty drewnich mudreciw.
Ja zbahnuw, szczo widpowi treba szukaty u sobi. Ja fokus piznannia. ysze nasz
rozum moe buty kryterijem istynnosti czy obmanu. Wse, szczo spryjniate na wiru, nawi wid najbilszoho awtoryteta, szcze ne istyna. My ne moemo zaswojity istynu z
knyhy, mona ysze dosiahty jiji, dorosty do neji, staty jiji suttiu. Pupjanok ne moe
pobaczyty, jakym win bude, koy rozkwitne kwitka, bo sam stane neju.
I todi ja bezalno zrujnuwaw ustaeni doktryny, jakym wiryw, jakymy naczyniaw
swojich uczniw. I postay zapytannia: chto skazaw, szczo yttia zakonomirnyj plid
kosmosu? Kym stwerdeno, szczo ewolucija w pryrodi jsza prawylnym szlachom?
Czomu wwaajesia, szczo nasz pan kosmicznoho zawojuwannia prostoru technicznymy zasobamy je prawylnyj i docilnyj?
Wid tocznoji widpowidi na ci zapytannia zaeao bahato. Matematyky znaju,
szczo najmensza netocznis u rozrachunkach orbity kosmicznoho korabla moe widchyyty joho wid mety na biljony mi. Najmensza netocznis! Ty-czujesz? A w ewolucijnomu
wczenni, w socilnych prognozach, u panuwanni hromadkych formacij my dijemo prybyzno, korystujuczy hipotezamy.
Ote, czy yttia zakonomirnyj plid pryrody, kosmosu? Wono u wicznij borobi, newpynno zachyszczajesia, wojuje z soboju, z prostorom. Abo wono parazytarne po widnoszenniu do cioho kosmosu, abo wono posane inszoho megaswitu, czuoridne zerno
inszoji ewoluciji, jake prystosuwaosia do stychij worooho switu. Nauka pryjniaa za
dogmu, szczo ewolucija w pryrodi jsza prawylno. Ae szczo oznaczaje prawylno? Dla
koho? Chto wpewnenyj, szczo biogiczna maszyna ludyny je idealnoju dla dosiahnennia
tijeji mety, rady jakoji kosmos wede gigantku tajemnyczu hru z miridamy switiw?
Skadnyj trawnyj aparat, szczo zabyraje maje wsiu energiju yttia, sabke netrywke
tio, nepostijnyj rozum, chytki czuttia, netoczni organy analizu, pidwadnis instynktu,
szczo kydaje ludku istotu na zadowoennia najprymitywniszych baa, wsuperecz welinniu rozumu, jak moe taka osnowa buty fundamentom weycznych kosmicznych
dosiahne? My tilky zriwnowaena maszyna dla obmeenoji mety. Maszyna, jaka
bojisia smerti, udariw, pidwadna hoodu, choodu, ihraszka bezliczi instynktiw i tradycij!
Prote je szczo u nas, szczo buntuje, kekocze, wymahaje diji, nawi wsuperecz
interesam tia, tymczasowoho naszoho jestwa? Szczo wono take?
Ja zbahnuw: to welinnia wicznoho ruchu, wicznoji dynamiky kosmosu, jaka i je
suttiu buttia. Newaywo prawylno jsza ewolucija czy ni, zakonni my czy ni. Waywo, szczo nastaje czas, koy myslaczi istoty uswidomluju pokykannia oczoyty
potik ewoluciji, swidomo powesty za soboju ywyj swit do rozkryttia wsijeji prychowanoji w nas potencilnosti.
Todi prounaw kycz: Swoboda! Treba rozirwaty despotiju formy, nawjazanu nam
pryrodoju. I ne prysuchatysia do welinnia instynktu, a wyjawyty wolu rozumu, duchu,
zapytaty samoho sebe: czoho tobi treba, czoho baajesz? Wsemoywis, wsedosianis!
o jakyj kycz ja poczuw. amaj sam sebe! Lipy swoju su!
Tak, tak, mij junyj drue! Tiu ne treba zmin. Wono je te, szczo je. Pewni funkciji,
pewni moywosti. Rezultat instynktywnych zusyl pryrody. A duch chocze zminy, wicznoji zminy!..
Aeras tremtiw wid zbudennia, oczi joho horiy, nacze w proroka. Dysharmonija
mi nemicznym tiom i natchnennym obyczcziam bua nadiaskrawoju. De u mojij swidomosti promajnua dumka: A szczo koy win sprawdi ne w swojemu rozumi? A whoos
skazaw:
Ja ne robyw takych uzahalne! Ade duch porodenyj materijeju, i rozrywaty
jich
Todi ne rozrywaj pupowyny, jakoju dytia prywjazane do materi! harknuw
Aeras, bysnuwszy oczyma na mene. Chaj wono wiczno telipajesia na prywjazi! Horefiosof! Pupowyna materiji powynna buty rozirwana, jiji zakonomirnosti poruszeni! Inaksze ptach rozumu ne poety u bezmir! Pro wsedosianis nema czoho i mrijaty!
Wsedosianis Ja ne dochodyw takoho wyznaczennia. Chotiosia widkryty
nowi szlachy, ae wsedosianis? Czy ne fikcija wona?
Fikcija! We kosmos stwerduje ciu ideju! Ja wyznaju ysze eksperyment! Hla
nazad, na istoriju ewoluciji. Nawi nyczi twari ne bojaysia poruszuwaty zakon statyky.
Ryby zachotiy wyjty na suszu i narodyysia zemnowodni. Jichni nesmiywi rodyczi
dosi pawaju w okeanach. Jaszczirky zachotiy litaty, i nad panetoju zaszyriao bezlicz
czariwnych stwori ptachiw. Perwisni dyki prymaty pidwey hoowu do zir i stay
lumy! Zaspokojsia, wse nabahato skadnisze, ja ne zhaduju pro bezlicz umow, jaki suprowoduway ci biogiczni kataklizmy, ae te, szczo dosiane dla neswidomych, tym
bilsze pidwadne mudrij ludkij istoti, jaka wyznaczya swoje czilne misce w kosmosi.
Jakyj e wail zruszy z miscia gigantku stinu tradycij i riwnowahy, u jakij
zawmer we wydymyj swit wid ameby do ludyny? Ja zhadaw pro riwnowahu. Ce
straszne poniattia. Ty dumaw pro nioho? Ty te dijszow do rozuminnia porocznosti wicznoho zakonu, ae chto poczaw rozrywaty kajdany, powynen wzahali zabuty pro nych,
widkynuty jich he! Nedostojno dla myslaczoji istoty zamis zaliznych kajdaniw nadiwaty dimantowi! Ludy prahnu spokoju i riwnowahy. Same wony worohy duchu j rozumu! Pryncyp riwnowahy dyktuje neobchidnis zatyszku, standartu, ustaenych form,
neporusznych teorij. I wsiaka dumka pro zminu, pro rewoluciju zdajesia dla prychylnyka riwnowahy idejeju buntu, poruszennia, anarchiji.
Ja stwerduju: myslacza istota powynna widkynuty pryncyp riwnowahy.
RIZNOWAHA nasz dewiz. Treba widkynuty samu dumku pro zawerszenis. Bezupynne poruszennia zakonu, zwilnennia wid obmee! Ne anarchija, a podoannia gradacij zakonu!..
Ja rozumiju! Jakby ryby dotrymuwaysia zakonu swoho wydu, to wony ne
wyjszy b na suszu!..
Prawylno! Chocz wony j zoczynci pered zakonom ryb! Tak, jak koen rewoluciner zoczyne pered tym zakonom, na jakyj win zamachujesia. I win e staje despotom, jakszczo stworiuje neporusznu dogmu nowoho zakonu! Ae my zahybyysia w
teoriju. Ja choczu rozpowisty, szczo staosia potim
Ja poczaw propowiduwaty swoji ideji w szkoli. Proty mene powstay pedahohy.
Uczni zachopluwaysia, dejaki hurtuwaysia bila mene, ae udar buw nemynuczyj.
Pewna informacija potrapya w Hoownyj Kibercentr. Analitycznyj Kwantomozok perewiryw mene na ojalnis i psychicznyj stan. Reziume pryjszo do szkoy wyrazne j akoniczne: degradacija psychiky, rozad nerwowych centriw, tiaka rozumowa trawma. Wysnowok: wid pedahohicznoji praci usunuty, posaty na likuwannia w psychitrycznu likarniu. Tak ja potrapyw u ciu forteciu.
I dawno ce buo?
We dwi spirali
Dwi spirali. Maje wse moje yttia?
Tak, sumno skazaw Aeras. Dowheko. Ae szczo take czas, koy ja dywywsia u wicznis?
Ae samotnis?
Jiji ne buo. Ja praciuwaw.
Jak? Nad czym?
Ja eksperymentuwaw. Czoho buy b warti moji ideji, jakby ja zayszywsia teoretykom? Ja skazaw sobi: Posuchaj, drue! Jakszczo twoja ideja maje sens, jakszczo w
ludyni prychowane zerno bezmenosti, todi ne sumuj. Teper tilky j pocznesia perid
eksperymentu. Dosi ty bazikaw. Teper pocznesz dijaty.
U tebe newyczerpnyj optymizm! W takych umowach
Czym wacze, tym bycze rozhadka! Pywuczy w potoci zaprogramowanoho
yttia, ja ne mih niczoho zrobyty! Szczob perestupyty barjer staroho zakonu, treba wyjty
z potoku tradycijnoho yttia
I szczo ty poczaw robyty?
Zady. Ja pidchou do suti. Mene poczay likuwaty muczyty, kooty, analizuwaty. Ja pokirno wykonuwaw te, szczo wony chotiy. Nezabarom mene zayszyy w
spokoji. Ja poczaw z najprostiszoho. Persz za wse: czym my zwjazani najsylnisze z suspilstwom, z pryrodoju, z bezliczcziu maych i weykych zakoniw?
Widpowi: jia, rozmnoennia. Wyszcza gradacija: informacija suspilnoho yttia.
Szcze wyszcza: mystectwo, nauka, religija. Pokyk seksu mona utrymaty, chocz ce j
wako. Bez jii ludyna pomre. Bez suspilnoho obminu myslacza istota dehraduje. Bez
mystectwa i nauky wona zayszysia hrubym monstrom. Zaczarowane koo. Duch adaje
swobody, a tio ne moe obijtysia bez nikczemnoji jii.
A wtim, cia prosta widpowi ne absolutna. Wona ne pidtwerdena nawi eksperymentalno. My prosto zaswojiy jiji wid bakiw, wid starszych. Skazano: bez jii ne proywesz. Skazano: bez jednannia z inkoju poruszujesia psychiczna struktura. Pryjmajesia za aksimu: ludyna narodujesia i wmyraje. Ja wyriszyw eksperymentalno perewiryty nyzku najprostiszych aksim. Poczaw z jii
Czomu z jii?
Tomu, szczo ce najhrubiszyj zakon. Najoczewydniszyj. Ce probema energetyky. Na cij osnowi bazujesia yttia. Obmin, poyrannia. Szcze koy ja buw u szkoli,
moji koegy zauwauway, szczo ja zamachujusia na najswiatisze, najhoownisze. Bez
obminu, mowlaw, ne bude samoho yttia. U ciomu joho su. Ae czomu? Czomu, szczob
yty, treba koho neodminno zjisty? Chiba ne moe buty takoho obminu, koy nichto ne
bude znyszczenyj, niczyja wola ne bude poruszena, odne yttia ne likwidowane? Rosyny due byko pidijszy do cioho ideau: jichnia energetyka promenewa. Woda,
mineray, promi. Ce prekrasno. Ae nawi wony w rabstwi. Zaenis wid switya, wid
doszcziw, wid dobryw, wid klimatu. Ludyna powynna rozirwaty taku pryczynnis, zaenis. I ce bude koosalnoju peremohoju. Ty dumaw nad tym, szczo my raby daekych predkiw, dla jakych kult jii buw swiaszczennym? Wony bukay lisamy, stepamy, szukajuczy podiw, twaryn. Piznisze ludy dosiahy dobrobutu, ae predky pereday jim gigantkyj trawnyj aparat, koeficijent korysnoji diji jakoho nikczemnyj.
Zmaku dytynu napychaju bezliczcziu nepotribnych charcziw. Wona pruczajesia, wyblowuje, ae zhodom zwykaje i staje normalnoju ludynoju z hipertrofowanym szunkom. U literaturi ja znachodyw zhadky pro fenomenalnych ludej, jaki jiy mizerno mao
abo j zowsim ne jiy.
Cikom? wraeno perepytaw ja.
Cikom. U drewni epochy ce prypysuway czudesam, boij woli. Ae ja zbahnuw,
szczo tut my majemo spontanni eksperymenty pryrody. W naszomu jestwi zakadena
moywis nowoji, ekonomniszoji energetyky wona inkoy wstupaje w diju. Jasno,
szczo taki ludy maju obmin z energijamy. Ae z jakymy? Jak? Moe, z promeniamy
switya, moe, z jedynym poem, moe, jichnij organizm perechody na jadernu energetyku i syntezuje neobchidni eementy z wody, powitria, fotoniw?! Potrapywszy siudy, ja
poczaw zmenszuwaty kilkis jii. Spoczatku napoowynu. Potim na czwer. Zwyczajno,
ja robyw ce postupowo. Peridyczno cikom widmowlawsia wid jii, wytrymujuczy bahato dniw pidriad
I szczo?
Spoczatku sylno chudnuw. Ae utrymannia buo neobtiaywym. Krim utrymannia, ja rozpoczaw swidome zaswojennia powitria, promeniw, wody.
I ce dopomahao?
Due, skazaw Aeras. Use zaey wid wpewnenosti. Jakszczo ty, baajuczy
pysty, ne powirysz u swoju zdatnis podoaty tecziju, to neodminno wtonesz. I nawpaky.
Tak i w ciomu wypadku. Ne treba teoretyzuwaty. Treba powiryty w dosianis bujakoji mety. Absolutyzacija zakonu muruje stinu pered rozumom. Treba skazaty tak:
zakon ysze szczabel. Na nioho mona staty, i win zayszysia wnyzu, dajuczy opertia,
szczob ty podoaw szcze odyn szczabel.
Ae utrymannia wid jii, swidome zaswojennia nowych energij ne samocil. Ce
ysze szlach, metod. Ja piszow dali. Ja zrozumiw, szczo zwilnennia wid odnoho zakonu
daje syu dla podoannia inszoho. Tak stworiujesia narostajucza reakcija nowoho ewolucijnoho impulsu. Ja poczaw analizuwaty probemu wzajemozwjazku indywida i suspilstwa, pytannia narodennia j smerti, moywosti owoodinnia syamy, pryncypowo
widminnymy wid tych, jakymy korystujesia ludstwo.
Ja zhadaw drewniu nauku psychicznoho trenuwannia. Koy, adajuczy istyny, ja
pereczytaw bezlicz takych knyh. Widkynuwszy mistycznu szkaraupu bahatioch szarataniw, ja zbahnuw, szczo w osnowi praktyky sote i tysiacz doslidnykiw ey intujitywne rozuminnia neosianosti ludkych moywostej.
Nasz duch zamurowano w bezlicz tiurem. Kosmiczna wjaznycia, panetarna, suspilna, rasowa, religijna, simejna, czuttiewa, rozumowa, wjaznycia instynktiw, peredana nam genetyczno, temnycia tia, zmurowana miljardnolitnimy staranniamy pryrody. Sprobuj projty bezlicz tych dwerej. I de wziaty kluczi? Pewno, czymao nahladacziw steree ti bramy, hotujuczy szczomy znyszczyty zuchwaoho wjaznia! Ta wse ja
zwaywsia! Riszucze j bezpoworotno. Ja podumaw: Moywo, mene dola pryreka wikuwaty w boewilni, w samotyni. Nawi u kraszczomu wypadku, koy mene wylikuju
i wypustia na tak zwanu wolu, szczo ja robytymu? Bukatymu tinniu sered inszych
tinej, sered jurb, jaki adobu nasyczennia zrobyy swojim kultom, swojim bohom. Korotsze, wtraczaty meni buo niczoho, a zdobuty ja mih bezkonecznis! Tak howoryy
drewni mudreci, pro swiaszczenni zapowity jakych zabua nasza nauka.
Moji nahladaczi, likari wwaaju, szczo ja sydu w izolowanij paati j nezdatnyj z
neji wyjty. Jakyj absurd! Chiba mona posadyty w klitku promi? Ja swito. Prokydajusia i wychodu z poonu. Ja znowu siaju i mczu u bezmir, do swojeji witczyzny. Ja
choczu buty poza meamy tia, likarni, choczu baczyty nebo, hory, ludej, derewa, okean!
Mynay dni, noczi. Ja jszow pomacky, bez uczytela, bez pidtrymky, bez panu.
Rwaw na czastky swoje jestwo, maryw swobodoju i pakaw wid bezsylla. Inkoy pered
mojim napruenym zorom spaachuway switlani zirnyci, wohniani striy, i todi ja radiw
tym promenystym wisnykam jak znakam majbutnioho zwilnennia.
U snach ja litaw, niby ptach, nad panetoju. Taki sny czasto bacza dity. Czomu?
Tomu szczo dity szcze ne uwjazneni pownistiu u forteciu tradycij. Jichnia su kekocze j
wymahaje polotu. Cia potreba widtisnena w sferu pidswidomosti i zdijsniujesia w
snach. Ja radiw, szczo do mene powernuasia dytiacza zdatnis, dytiacze mysennia. Ae
meni ne dosy buo mare. Ja baaw realnych dosiahne. I odnoho razu
Ja widczuw sebe poza meamy forteci. Ce staosia znenaka. Widczuw, szczo tio
moje perebuwao w paati, a swidomis na swobodi. Ja baczyw dworyszcze likarni
tam hulay chwori, chodyy likari; dowkoa forteci hromadyysia pasma hir, nad nymy
pywy karawany chmar. Ja radiw i nepokojiwsia: a czy ne son ce? Metnuwsia w najbyczyj megapolis, pobaczyw jurby ludej, potik maszyn, myhotinnia rekam. Poczuw na
majdani ostanni nowyny, szczo peredawaysia dyktoramy Wsepanetnoji Rady.
Szczo dao meni moywis dosiahnuty takoho fenomenalnoho rezultatu? Jaki organy dijay? Jaka energija? Potim zasmijawsia i skazaw sam sobi: Chiba ptach mirkuje
pro teoretyczni osnowy swoho polotu? Chiba ystok abo kwitka rozroblaju osnowy fotosyntezu, koy zaswojuju promenewyj darunok? He nikczemnu rozumowu putanynu!
Treba wyroszczuwaty zerno, podarowane nam bezmirnistiu. I szcze ja zbahnuw, mij
drue, najsokrowennisze: bahato mojich poperednich ujawe poroczni, neprawylni!
Pro szczo ty? Ne zrozumiw ja.
Moji ujawennia pro tiuremnykiw pryrody, pro zamkneni Dweri, pro bezwychi
mara. Nichto ne trymaje nas u wjaznyci. Dweri nikym ne ochoroniajusia. My naseyy prostir obrazamy swojich snowydi, swoho neznannia i zaboboniw. My tiuremnyky
wasnoho duchu. I klucz u naszomu serci. My skay swoji krya, swoji neosiani
moywosti w skryku drewnich dogm i korystuwaysia technicznymy protezamy, zamis toho szczob bezstraszno rynutysia w ridnu kosmicznu stychiju!
Eksperyment za eksperymentom. Newdaczi, uspichy, poszuky, rozdumy. Ja dosiah nezwyczajnych rezultatiw swidomoho keruwannia konym organom tia. Mih
pryskoryty funkciji zrostannia, regeneraciji, krowotworennia. Mih zatrymaty dychannia na neobmeenyj perid abo cikom wykluczyty joho, zaminiajuczy proces pohynannia atmosfernoho kysniu widtworenniam cioho eementa w organizmi. I, nareszti,
najhoownisze: ja dosiah energetycznoji harmonizaciji. Ty szcze ne rozumijesz, pro szczo
ja mowlu? Pojasniu. Naszi klityny, naszi organy maju magnitni pola. Riznoji napruhy,
riznoji orijentaciji, riznoho znaka, polaryzaciji. Ludkyj organizm schoyj na jurbu w
megapolisi: miljon ludej weyka sya, ae dosy sygnau paniky i wsia weetenka
masa istot peretworysia w bezsye, zalakane towpyszcze. Kilka nasylnykiw mou panuwaty nad miljonnymy formacijamy. Czomu? Bo czastky jurby ne objednani organiczno. Wony ne skadaju syntetycznoji jednosti. Tak i nasz organizm Koos, prywjazanyj do zemli tysiaczamy nytok.
Ja rozirwaw jich. Nawczywsia koncentruwaty energetyku wsich organiw i klityn u
jedynyj kompeks. Tak ja zdobuw wohnianoho mecza. Ludkyj rozum otrymaw tu syu,
jaka jaszczirci dozwoya poetity, rybi wyjty na suszu, rosyni zaswojuwaty prominnia
switya, dykomu prymatu staty ludynoju. To buy dosiahnennia instynktywni, wypadkowi, teper ja mih panuwaty wasnu ewoluciju!
Ja peremih tiainnia panety. Baczu w twojemu pohladi podyw! Ja te dywuwawsia i trimfuwaw. Ty czuw pro egendarni dosiahnennia ekwatorilnych mudreciw?
Isnuway w dawnynu cili szkoy psychoanalizu, asketyzmu, mistycznoho samozahybennia, zwjazku z kosmicznymy energijamy. Peredawaysia czutky pro stan antygrawitaciji, jakoju dosiahay mudreci, jasnowydinnia, transmigraciji czerez prostir. Tak ot:
ja powtoryw jichni eksperymenty. Odnoho razu ja pidniawsia w powitria. Nejmowirna
radis panuwaa w serci. Tut ue ja ne mih sumniwatysia nawi wychid za mei tia,
fokusa swidomosti mona pojasnyty halucynacijeju, a peremoha nad tiainniam hrubyj fakt. Ja powilno pyw nad pidohoju, torkawsia rukamy steli, szyriaw z kutka w
kutok. Potim zakrawsia sumniw. I ja wpaw.
Czomu?
Tomu szczo sumniw dysharmonija. Ptach, jakyj ety nad okeanom, ne powynen sumniwatysia. Win znaje, szczo polit joho stychija, joho yttia. Ja todi szcze ne
staw takym ptachom. To buy perszi sproby. Prychodyw doswid. Ja zmicniuwaw wiru,
pewnis, znannia. Poczaysia eksperymenty po pronyknenniu kri stiny. Ce te, szczo
nalakao tebe.
Wse ce nejmowirno.
tretioho stupenia buw u idealnomu stani, ja szcze w szkoli litaw na takych maszynach.
My startuway bez pereszkod. We pry wychodi z stratosfery otrymay hriznu grawiodepeszu: czomu poruszyy termin wylotu? Zapytuwaw Centralnyj Kwantomozok panety, zjednanyj z usima kontrolnymy stancijamy Orany. My ne widpowiy.
Za mojim panom korabel finiszuwaw u pojasi asterojidiw. My zupynyysia na maekij panetci Soo. Widnyni wona maa nazwu asterojida Swobody. Tak, tak, Gedis, cej
dywowynyj krysta krasy j yttia, na jakomu perebuwajesz ty, buw todi szmatkom bazaltu. Nas buo semero. Ja, Aeras, dwa junaky Kerra i Sano ta szcze troje piotiwweteraniw. Nehusto. Prote my may nadiju i wiru. Do praci wziaysia odrazu. Wykorystay kiberpomicznykiw pazmokrejsera, wydowbay w nadrach asterojida schowanku
dla korabla i dla sebe, szczob okatory Orany ne mohy peredczasno znajty nasz prytuok.
Za perszym etapom poczawsia druhyj, najhoowniszyj. Aeras rozpoczaw seriju eksperymentiw. Umowy buy idealni. Kosmiczna poronecza, sabke tiainnia, widsutnis
ludkych wibracij, czysta noosfera, ne zasmiczena tradycijnymy inercijnymy nahromadenniamy suspilnoji psychiky. Uspichy pryjszy raziuczi: my powtoryy dosiahnennia
wczytela. I nawi perewerszyy jich. Starym piotam buo wacze, wony ruchaysia powilnisze, a my z junakamy miniaysia newpynno. Ce bua awyna mutacij. Dywowyne
widczuttia swojeji wsemohutnosti. Ne tak use prosto buo, jak ty moesz podumaty, Gedis. Z boem i stradanniam widkyday my szkarupu mynuoho. Ludiam wako pozbutysia nawi jakoji iditkoji zwyczky narkotykiw, akoholu czy hurmanstwa. A tut
jszosia pro widmowu wid cioho czastokou zakoniw, szczo wwaaysia neporusznymy.
W rezultati trenuwa my pownistiu perejszy na kosmicznu energetyku obminu Bakytne Swityo dawao nam neobchidne ywennia j syu. Wnutriszni organy pastyczno
miniaysia, widmyray zajwi trakty, modyfikuwaysia osnowni organy, wynykay nowi.
Wse ce fiksuway analityczni pryady medycznoho centru korabla. Ta j bez pryadiw my
widczuway, szczo stajemo cikom inszymy istotamy, ni ludy Orany. Prote my ne zarady sebe piszy na wake wyprobuwannia. Nam chotiosia wywesty ridnu panetu na
nowyj ewolucijnyj szlach. I my poklaysia dosiahty cioho.
Tym czasom prodowuwaasia zownisznia praktyczna robota. Kibery dopomohy
nam skonstrujuwaty nowych mechantropiw dla wakoji praci. Materiu na asterojidi
buo dosy. U grunti panetky poczaw wynykaty ytowyj centr, my rozrachowuway
na nowych poseenciw.
Owoodinnia nowymy energijamy dao nam dejaki prystroji, jaki robyy nas newrazywymy do napadu zowni. Todi my wyriszyy dijaty widkryto. Kilka kosmicznych
ekspedycij nasz krejser perejniaw i zawernuw do asterojida Swobody.
Nawiszczo? Upersze ozwaasia Gedis, otiamywszy wid dywowynoji rozpowidi.
Treba buo wstupyty w dwobij z woeju tych lideriw Orany, jaki powey panetu
po inwolucijnomu szlachu, widpowiw Korsar. Potribni buy ludy, nowi doslidnyky,
pomicznyky. My powynni buy stworyty alternatywnu ewoluciju, jaka b daa nowyj wzire dla nasliduwannia. My znay, szczo paneta ohoosya nas poza zakonom. Ce puste!
My sami stay poza zakonom koysznioho isnuwannia.
My steyy za yttiam panety. Baczyy, szczo Kareos wpewneno zdijsniuje swoji
ideji. Win szwydko likwiduwaw rozjednannia narodiw i ras, pobuduwaw sotni fabryk
bisyntezu, daw ludiam neobmeene dozwilla i moywosti stychijnoji nasoody. Joho
pidnosyy, lubyy, witay. Win buw realnym wtienniam wodia drewnich religijnych
prorokuwa: daw myr, spokij, nasyczennia.
Ja te tak dumaa, tycho ozwaasia Gedis.
Ne dywno. Wpyw joho hipnozu neosianyj. Win rozumnyj i sylnyj. Krim toho,
win wykonaw obicianky, jaki koy tak szczedro sijaw pered narodamy switu. Prote my
dywyysia dali, w hriaduszczi cyky istoriji. Baczyy nemynuczi kataklizmy, koy bezmirna potencija duchu wwijde w protyriczczia z ustaenymy formamy yttia, z obmeenoju formoju wyjawu. Kareos buw prychylnykom spokoju. Orani treba buo powstancia!
My dosiahy prekrasnych rezultatiw. Kareos we ne moe ignoruwaty isnuwannia
asterojida Swobody. Win zaboronyw nawi zhaduwaty Zorianoho Korsara, win ja
znaju chocze znyszczyty nasz swit, ae wola Kosmicznoho Prawa neporuszna: nowyj
swit stworeno, i win ue bezsmertnyj.
I ja Gedis opustya hoowu, w jiji hoosi czuosia rydannia. Ja moha
buty rujnatorom mriji. Jak ce achywo!
Protyriczczia buttia, prosto skazaw Korsar, z lubowju dywlaczy w oczi diwczyni. Duch czasto nespromonyj rozriznyty suti toji czy inszoji energiji. Teper ty
zbahnesz, szczo Kareos kazaw neprawdu pro mene? Szczo ja ne prahnu zawojuwaty
panetu, szczob staty Prawyteem?
Tak, pako mowya diwczyna. I o moja ruka. Widnyni ja z toboju, z Aerasom, z bratamy Swobody!
Horir dowho mowczaw, zworuszenyj jiji porywom. Potim, dywno usmichajuczy,
zapytaw:
Twoje riszennia wilne?
Tak!
Ty szcze podumajesz, o Gedis! Wid cioho zaey due bahato!
Pro szczo ty, Horire?
Skau piznisze. Ne mona syomi rozkrywaty pupjanok kwitky. Ja choczu,
szczob na tebe hlanuw uczytel.
Aeras?
Win.
Meni straszno.
Czomu?
Win mudryj i bezalnyj. Win pobaczy wsiu moju duszu, rozkryje najpotajemnisze.
A chiba w tebe je szczo chowaty wid druziw?
Ni. Ae tam je bahato nikczemnoho.
Tym kraszcze. Ty pozbawyszsia joho. Chowaty smittia nawi u zwyczajnomu
ytli ce oznaka eementarnoji nekulturnosti. Wczytelu, my czekajemo.
Posered prymiszczennia spaachnuw maynowyj oreo. Za nym zjawyysia formy
ludyny. Gedis upiznaa Aerasa sywoho kosmonawta, jakyj wpersze zjawywsia na
ekranach kosmokrejsera Ara. Win askawo usmichnuwsia, torknuwsia rukoju czoa
wraenoji diwczyny.
Ty jij use rozpowiw? zapytaw win Korsara.
Wse.
Ty choczesz pokazaty jij nowyj obrij?
Choczu, wczytelu, z nadijeju skazaw Horir.
Rozumiju twoje baannia. Ta treba pamjataty pro spetinnia serdecznych zwjazkiw. Wony najmicniszi. De garantija, szczo wona zumije rozirwaty pawutynu mynuoho?
Ja wiriu.
Cioho mao, koy sprawa stosujesia swobody woli inszoji istoty. My moemo
pokadatysia ysze na wasne riszennia. Prote zady
Gedis suchaa dywnu rozmowu Aerasa z Korsarom, niczoho ne rozumijuczy. Staryj wczytel schyywsia nad neju, zazyrnuw u jiji oczi. Wona widczua ehke zapamoroczennia, bil u serci. Potim tepa chwyla prokotyasia w hrudiach, ochopya wse tio.
Wona pochytnuasia. Horir pidtrymaw jiji. Diwczyna poczua tychyj hoos uczytela:
Wona szczyra j czysta. Pokay jij nowyj obrij. Ae ne pospiszaj perestupaty
ostannij porih. Ce weyka widpowidalnis. Ne ysze dla sebe ty jdesz na podwyh. Dla
wsioho kosmosu.
Ja znaju, uczytelu!
Todi jdy. Ae szcze raz zasterihaju: swoboda woli! Hoos Aerasa zatych. Gedis
otiamyasia. Wona sydia w krisli, proty neji stojaw Korsar zoseredenyj, serjoznyj.
De uczytel? proszepotia diwczyna.
Wij pokynuw nas.
Pro jakyj nowyj obrij ty rozmowlaw z nym?
Ja pokau tobi joho, diwczyno. Wstawaj! Spoczatku ty pohlanesz na asterojid
Swobody, a potim
A potim szczo?
Ce mona ysze widczuty. Wyjdemo zwidsy.
Win uziaw jiji za ruku. Gedis widczua ar w usiomu tili. Wony wyjszy z prymiszczennia. Pered nymy widkryosia rajdune spetinnia kwitiw i derew. Dychnuo prochoodne, nasyczene ninymy zapachamy powitria. Horir askawo hlanuw na neji.
Choczesz poetity?
Choczu. Tilky na czomu?
Prosto tak. Trymajsia za mene.
Wona schopyasia za joho pecze, skryknua wid nespodiwanky. Kwity, derewa popywy wnyz.
Ja bojusia! kryknua Gedis.
Chto chocze bezsmertia, toj powynen widkynuty strach, zasmijawsia Horir.
Czoho bojatysia wicznomu?
Ja szcze ne wiczna!
Ty stanesz takoju! Wadno skazaw Horir, micno pryhortajuczy diwczynu do
sebe. Dywy! Dywysia na nasz czudesnyj prytuok. Tut ywu tysiaczi bezstrasznych,
jaki baaju rozirwaty kajdany obmeenoho buttia!
U bakytnij mli bowwaniy ehki budiwli, merechtiy basejny-ozera, de-ne-de w prostori prolitay postati ludej, a w centri gigantkoji sfery siajao sztuczne swityo.
Tut harno, ozwawsia Korsar. Ae ja choczu tobi pokazaty te, czoho szcze
ne baczyw odnyj z mojich spodwynykiw.
Czomu meni? zdywuwaasia Gedis, z ostrachom pohladajuczy wnyz.
Zbahnesz sama, zitchnuw Horir. Jakszczo zbahnesz. Trymajsia dobre. Ne
wypuskaj mojeji ruky, bo inaksze smer!
Ne wstyha diwczyna zapytaty, zlakatysia, jak wony opynyysia na powerchni asterojida. Nawkoo tysza i neprohladna czornota kosmosu, zasijana zoriamy. Na byzekomu obriji slipucze siajao Bakytne Swityo Ara, pochmuro hromadyysia zubci bazaltowych skel.
Tut nema powitria, achnuasia diwczyna. Jak ja dychaju?
Ty dychajesz mnoju, weseo widpowiw Horir. Ne bijsia, moja energija
zachysty tebe wid wakuumu. Meni poronecza ne straszna, a ty w energopancyri.
Diwczyna, trochy zaspokojiwszy, pomitya, szczo jiji otoczuje imystyj oreo, na
powerchni jakoho widbuwajesia kypinnia. Korsar schwalno kywnuw, joho jasno-synie
woossia zamerechtio w soniacznych promeniach.
Ty szwydko zwykajesz do nezwyczajnoho. Ty sprawnia podruha Korsara.
Podruha, proszepotia Gedis, i hoos jiji zatremtiw.
Buty wsiudysuszczym o meta ludyny. Ne nosyty skafandra, ne stworiuwaty
sztucznoho mikroklimatu, a buty hospodarem neosianosti. Ty te stanesz takoju, jak
my. A teper pohla na kosmiczne bezmeia!
Gedis okynua pohladom kosmicznyj prostir. Kulasti tumannosti, czerwoni giganty, bakytni daeki switya widbyysia w jiji natchnennych oczach. Wona zapytywo
hlanua na Korsara.
Skau Tilky trochy piznisze. Choczu spoczyty. Chaj moja dusza pryjme nowyj
swit
Ty mudro wyriszya. Ja zayszaju tebe. Ty wilna!
Pryjdesz, Horire? bahalno zapytaa Gedis.
Koy pokyczesz mene pryjdu.
Ae zasnuty Gedis ne zmoha. Chwyli nesy jiji tio u bezwis. Tysza ohuszywo
hrymia akordamy dysharmonij. Szczo ce z neju? Czy ne boewolije wona?
De jiji szlach? etity w bezodniu, jaku widkryw Horir? Dla polotu potribni krya.
Ne sztuczni, ne prywjazani dobrym czariwnykom do peczej, a wyroszczeni neruszymoju
woeju duchu. Czy zrostya wona jich? Jij szcze straszno. Pozadu dytynstwo. Bezturbotne, nepowtorne. A potim swit, jakyj widkryw jij Kareos. Paka lubow. O wony jdu
berehom moria. Pid nohamy nino spiwaje pisok. Nad obrijem schody Dorin zeenkuwatyj suputnyk Orany i kydaje prymarni poysky na fejerycznu morku prostori.
Kareos zupyniaje Gedis, kade czutywi dooni na jiji peczi. Wona widczuwaje, jak narodujesia nejasna trywoha, tomlinnia, adoba obijmiw.
Win bere jiji na ruky i zakoysuje, spiwajuczy jaku drewniu pisniu. Ni, ni, to ysze
meodija, jaku skay szcze tysiaczolittia tomu ekwatorilni pemena, a sowa nowi. Prawytel zwertajesia do neji, do swojeji podruhy.
Zdajesia, tak buo zawdy. I nikoy ne zupynysia cia szczasywa my. Nad switom
bude tysza i budu sowa pisni kochannia:
Wsi zakochani
nareczenym swojim
najcinniszi skarby Orany
kadu do nih.
O Gedis moja,
to ysze symwo barwystyj!
A koy
ce skau tobi ja wir meni!
Ty woodarka switu.
Samocwity Orany twoji.
Kwity najkraszczi twoji.
Wola panety wola twoja.
Wir meni!
Wsi zakochani
nareczenym swojim
obiciaju zori nebesni
zamis prykras!
O Gedis moja,
to dytiaczi sowa!
A koy ce skau tobi ja wir meni!
Ty woodarka neba.
Bo moji korabli
mi switamy merea neruszymi szlachy.
szczob pokirnis daekych panet
spowistyty tobi.
Wir meni!
jij naey. Ty baajesz kochannia? Wse, szczo pidkorene tobi, we ne luby tebe. Wse,
szczo adaje tebe, ne luby tebe. ysze szczyryj darunok lubowi bez baannia widpaty, bez czekannia podiaky widkryje sudenu kwitku nemoywoho. Prahnuty nemoywoho jedyne, zarady czoho warto zmahatysia. Te, szczo dosiane, mara.
Szcze ne narodywszy, wono we wmero. Poky swit moywoho, moja Gedis, i etimo
w swit wicznoho prahnennia
Maje neczutni sowa terzaju jiji. Kudy podatysia? Do koho? Czomu serce rozrywajesia? A nawiszczo wybir? Chiba ne mona objednaty jich Kareosa i Horira? Takych mohutnich, takych prekrasnych? Staosia achywe neporozuminnia. Dwi kosmiczni syy zijszysia w dwoboji, zamis toho szczob spilnym zusyllam tworyty harmoniju switu!
Kareos niczoho ne znaje pro czudesni zwerszennia Korsara. Jakby win znaw, to
zabuw by wsi czwary. Win zachopywsia b genilnoju idejeju Aerasa i Horira.
Wyriszeno! Wona powernesia nazad, na Oranu. Ne mona kydatysia wid bereha
do bereha. Ce neczesno j ehkowano.
etity w kosmos, szczob znyszczyty zoczyncia, a widczuwszy joho krasu zhabyty swoju poperedniu lubow? Ni, ni! Treba buty poslidownoju.
Tak i ne zasnuwszy, Gedis pokykaa Korsara. Win zjawywsia razom z Aerasom.
Uczytel dywywsia na diwczynu sumno, ae spokijno. Wona widczua, szczo Aeras use
znaje. Gedis hlanua w oczi Horiru.
Mij drue! Ja wyriszya. Twij szlach jedynyj dla mene. Ae mynue kycze.
Choczu zapownyty prirwu, szczo rozdiya was z Kareosom. Ce swiate zawdannia.
Moe, sudyosia meni wykonaty joho. Bilszoho szczastia ne treba.
Horir szczo chotiw skazaty, w joho oczach zaewriy bakytni wohnyky, ae uczytel zastereywo pidniaw ruku.
Mowczy. Chaj wona skae do kincia. Howory, dytyno moja!
Mi Oranoju i asterojidom Swobody kekocze bij. Ja ne znaju, czy wyriszy win
probemu. Lubow ne wraaje nikoho, wona adaje objednannia. Moe, same tut rozwjazannia protyriczczia? Horire, skay!
Korsar, zwiwszy oczi w prostir, mowczaw.
My niczoho ne skaemo tobi, Gedis, tycho ozwawsia Aeras, pokawszy ruku
na hoowu diwczyny. Twoje serce wyriszyo. Chto maje prawo zupyniaty joho? Nichto
w ciomu bezmiri! ety
Swoboda de tebe! dodaw Horir i rwuczko wyjszow, ne poproszczawszy.
Sam Kareos zustriczaw krejser, szczo powernuwsia z asterojida Swobody. Ekipa
zayszywsia w Korsara, krim Torrisa i szturmana, jaki j prywey zorelit do Orany. Gedis
wyjsza na poe kosmodromu schwylowana j trywona. Szcze zdaeka pobaczya wysoku
posta Kareosa i kynuasia do nioho. Win stojaw neruchomo. Na prywitannia ne widpowiw, ysze korotko nakazaw:
etymo na wiu.
Wona wwijsza za nym do powitrianoho ajnera. Gedis porywaasia szczo skazaty,
Kareos znakom weliw jij mowczaty. Diwczyni buo tiako i straszno. Czomu win ne baaje suchaty jiji? Czomu takyj woroyj? De kochannia, de ninis?
ajner opustywsia posered szyrokoji poskoji pokriwli wiy. Zijszy wnyz. Zaa bua
poronia, zowisno czorniy ekrany panetarnoho zwjazku. Kareos zniaw paszcz,
rwuczko kynuw joho pa pidohu. Zirwaw wbrannia diwczyny. Wona skryknua wid nespodiwanky, potoczyasia.
Szczo z toboju? Ty zboewoliw?
Szczo zi mnoju? rewnuw Kareos. Ty szcze zapytujesz? Herojinia! Riatiwnycia panety? De twij podwyh? De twoje samozreczennia? Ty aluhidno zlakaasia?
Diwczyna dywyasia w potworne obyczczia prawytela i dywuwaa. Ce zowsim
insza ludyna! U nioho nema niczoho wid toho, koho wona kochaa. De wziawsia lutyj
Wona bezwilno pidwea hoowu, hlanua w paajuczi czorni prowalla oczej. Tam ne
buo poszczady, ne buo riatunku. Zastohnaa. Ruszya do otworu. Nohy ne suchaysia.
Tio instynktywno opyraosia hipnotycznomu nakazu. O ue kine stinky, wnyzu more,
synia ima, bezdonna hybi. Mamo, de ty? Pryjdy, poriatuj! Nawiszczo widpustya todi?
Proklatyj de, koy meni zabaaosia newidomoho!
Strybaj!
Gedis upaa w niczne prowalla. Nad morem prounaw bolisnyj kryk, niby pacz
lisowoji terry. I zawmer.
Prawytel stojaw nad prirwoju, skawszy ruky na hrudiach. Bezdumno dywywsia
na choodne kruao Dorina, na merechtinnia chwyl. Newymowna ura hryza joho
serce. W hrudiach poronio.
Powoli poczaw spuskatysia hranitnymy schodamy wnyz. Na majdanczyku, tam, de
win zayszyw swij eektrolit, bowwania szcze jaka maszyna. Kareos nastoroywsia,
wyjniaw z kyszeni mikrogenerator hamma-chwyl.
Wid moria poczuwsia peskit. Tam chto pyw. Schodamy pidnimaasia na majdanczyk ludyna u bakytnomu sportywnomu wbranni. Wona nesa na rukach Gedis neporusznu, zaklaku, z rozpuszczenym woossiam. Ludyna wyjsza pid prominnia Dorina, i prawytel skryknuw wid nespodiwanky.
Ty?
Ja, peczalno widpowiw Horir, pryhornuwszy Gedis.
Jak tut opynywsia?
Ty b ne chotiw cioho?
Nawiszczo ty wytiahnuw jiji z wody? kryknuw Kareos, zobno byskajuczy
oczyma. Wona mertwa!
Dla neji smerti nema, suworo i hordo skazaw Horir. Daj meni projty!
Ty zrujnuwaw nasze kochannia, i o wona zahynua!
Chto pidniawsia do switu swobody, toj staje nad prachom, Kareose! Ty ne pryjniaw ruky brata. Zayszajsia w switi moroku i zhuby. A jiji szlach do swobody! Proszczaj!
Ty ne wimesz jiji, hrizno mowyw prawytel, pidijmajuczy zbroju. Wona
moja!
Ty widmowywsia wid neji. Wona dobrowilno powernuasia, szczob wriatuwaty
tebe swojim kochanniam. Ae twoja neszczadnis ubya jiji! Czoho ty baajesz?
Twojeji smerti! hrymnuw Kareos, i maynowa byskawycia pronyzaa nicz.
Horir myttiu opowyw sebe gigantkym rubinowym kilcem takoji jaskrawosti,
szczo prawytel zakryczaw od bolu w oczach. Zbroja wypaa z joho ruk. Korsar stojaw na
misci i dywno posmichawsia.
Moe, j teper ty skaesz, szczo ja rozpowidaw kazky? Perekonajsia chocz na
proszczannia, szczo ty znechtuwaw prekrasnu dorohu w bezsmertia! Meni al tebe, Kareose, koysznij pobratyme!
Proklatyj, proklatyj! Luto kryczaw prawytel, powzajuczy pid stinoju. Ty
wbjesz mene? Tak wbywaj e! Nastaw twij czas!
Ja ne wbju tebe, zitchnuw Horir, priamujuczy do swoho aparata. Tebe
nemoywo wbyty. Szczo ja znyszczu? Obudnu podobu ludyny. Su zayszysia. Zamis
tebe narodiasia inszi prawyteli, tyrany j nasylnyky. ywy i zachynajsia w zobi. Proszczaj!
I o spaachuju diuzy kwantolota, i Kareos zayszajesia samotnij u wei Mowczannia, a maynowa ziroczka tane w nicznomu nebi sered bajduych, nasmiszkuwatych
swity.
Ja ne zayszu tebe w spokoji, zachynawsia wid zoby prawytel, pohroujuczy
kuakom u nebo. Ja znajdu tebe w proklatomu ligwi.
Hucho szumio more, tonko wyswystuwaw witere u pustelnych perechodach wei,
a nebo ne widpowidao na pohrozy Kareosa.
ysze na switanku ochorona Panetarnoji Rady, zbenteena dowhoju widsutnistiu
prawytela, znajsza joho u wei Mowczannia. Posanci ne wpiznay prawytela Orany.
Win wyruszyw u mandriwku energijnym i moodym, a teper pered nymy sydia na schodach, dywlaczy u morku daeczi, litnia ludyna z mianym pohladom.
Rika muzyky nesa Gedis. Kudy, nawiszczo? ne treba buo pytaty. Bo wona
sama wyruwaa suttiu tecziji, tworya dywni zwuky. Ne buo konkretnoji pamjati pro
osobu, pro mynue, pro fakty czy podiji. Dowho trywao ce czy ni chto mih skazaty?
Sam czas zywsia z jestwom muzyky, z sercem Gedis. Ta zresztoju zhasa meodija,
widijsza w bezmir. Nastaa hyboka czarujucza tysza. I w nij szeest kry. Czy szepit?
Podych witru? Czy szum wittia na wesnianomu derewi?
Wona rozpluszczya oczi. I odrazu zustria pohlad ninyj, zasmuczenyj i radisnyj, niby osinnie nebo na Orani. Chto ce? Chto ce takyj ridnyj i kochanyj? A chto wona?
De opynyasia?
Gedis, poczuosia zitchannia.
Gedis. Ce jiji tak zwu. Gedis! Newe wona ywa?!
U pamjati spywa awyna mynuoho. Kareos. Wea Mowczannia. Temne prowalla
i padinnia w nebuttia. Tuha w newymownij samotyni. Neszczadnyj pohlad prawytela.
Szczo staosia?
Gedis!
Wona prostiaha ruky nazustricz pokyku, pokaa jich u hariaczi dooni.
Mij Horire! Ty wriatuwaw mene wid smerti.
Mowczy. Smerti nema.
Szczo ty mowysz? Ja widczua jiji temnyj podych. Ja bua mertwa.
Son. Marennia rozumu. Ty prokynuasia.
O mij prekrasnyj! Ty rozbudyw mene?
Tycho. Promi szczastia te buwaje pekuczyj. Tycho, moja Gedis. My razom.
Nazawdy. Bilsze niczoho ne treba. Tycho, moja Gedis.
U weycznomu rytmi priamuwaa w nezwidani dali kosmosu Bakytna zirka z
swojimy panetamy. Wse buo jak ranisze, jak zawdy. Ta na uamku nebesnoho tia,
maje newydymoho sered gigantkych swity, na asterojidi Swobody, hotuwawsia neczuwanyj eksperyment. Horir i Gedis wysowyy baannia perszymy narodytysia u
Merkurija hyboko schwyluwaa egenda pro Zorianoho Powstancia. Teper win jasnisze zbahnuw istoriju systemy Ary, pryczyny zanepadu, su buntu Kosmokratoriw
Bahatomirnosti. Inwolucijni zerna, posijani w daekomu mynuomu, day swij achywyj
uroaj.
Dodatkowi zapysy swidczyy, szczo prawytel Orany Kareos domihsia swoho win
zumiw znyszczyty asterojid Swobody. Prawda, ce staosia pisla toho, jak sotni powstanciw perejszy w noosferu. Orana teper maa spokij. Pro Korsara zabuy, nowi pokolinnia
pokirno wykonuway ewolucijnu, tocznisze inwolucijnu, programu Kareosa.
Prawytel pomer, ae joho ideji panuway. Pryncyp syy rozpowsiudywsia za mei
systemy Ary. Orana pidkorya daeki zoriani systemy. Gigantka energetyka dozwoya
dokorinno perebuduwaty panetarne yttia, myslaczi istoty stay ytelamy prostoru. Ta
niczoho ne zminyosia, krim massztabiw. Ne buo jakisno nowoho strybka, nowych obrijiw.
Musya pryjty kryza. I wona pryjsza. Peremoe Kareos terpiw orstoku porazku.
Peremoenyj Horir torestwuwaw.
Teper Merkurij rozumiw, czomu Kosmokratory projniaysia powstankym duchom. Pewno, wony poznajomyysia z idejamy Korsara. A moe, ce teepatycznyj kontakt
z prostorowymy wibracijamy? Niszczo ne znykaje, i woho Horira ta Gedis wiczno paachkoty u nezrymosti.
Jak e dijaty? Moywo, same Korsar i dopomih powstanciam utekty? Merkurij
usamitnywsia w Tartari, de buy uwjazneni Kosmokratory. Win perewiryw zapysy kontrolnych prystrojiw zwjazku, ae niczoho nowoho ne wyjawyw. Na ekranach baczyw
Kosmokratory zibraysia w centri Tartara, na berezi prozoroho ozera, utworywszy
weyke kilce. To pohladay odyn na odnoho, to zwertay do koho newydymoho. Chto
win? I jak spikujusia? Z dopomohoju teepatycznoho pola? Ae kontrolni pryady
mowcza. odnoho sygnau, niby Kosmokratory obray jakyj szcze newidomyj sposib
mysennia. Napewne, jichnia psychiczna chwyla indywidualna. Kodu jiji nemaje w psychoteci systemy Ary. Szukaty nawmannia daremna sprawa. Treba perebyraty optyljony warintiw. Ae nijaka szwydkodijucza systema ne wporajesia z takym zawdanniam.
I raptom Merkurij zbahnuw. Hromowycia! Win znaje jiji osobystyj kod. Ne raz,
hrajuczy, wony spikuwaysia szcze w dytynstwi ta junosti. Czerez refeksy jiji psychiky, zapysani w poli Tartara, win widnowy rozmowu Kosmokratoriw i pobaczy newydymoho spiwrozmownyka.
Kosmoslidczyj ne zaprosyw pomicznykiw. Intujicija pidkazuwaa: ne treba cioho
robyty. Sam montuwaw najtonszi pryady, eksperymentuwaw, zapysuwaw. Nareszti
uwimknuw widtworennia. I zatremtiw wid chwyluwannia. Win pobaczyw sered Kosmokratoriw szcze dwi postati czoowiczu j inoczu. Lumy jich mona buo nazwaty ysze
umowno. Merkurij zbahnuw, szczo win baczy yteliw noosfery.
Horir i Gedis, majnuo w dumci. Zorianyj Powstane! O jakyj win, egendarnyj heroj kosmosu!
Gigantki smarahdowi oczi minyysia ninymy barwamy, z-za peczej wychopluwaysia, niby dwa meczi, jaskrawo-bakytni promeni. Szcze odyn uwinczuwaw czoo.
Wsia posta edwe pomitno chytaa, niby poumja bahattia w spokijnu dnynu. Takoju
bua Gedis. Tilky kolory jiji tia buy liowo-fietowoji hamy. Swito j woho, czystota
j wicznyj ruch bilsze niczoho zwycznoho ne buo w onowenych ludkych istotach.
Merkurij prysuchawsia. U prostori zazwuczaa dumka Horira.
Ja znaw ce. Szcze tysiaczi spiraej tomu, koy rozijszowsia w pohladach z Kareosom. Swit Ary pryjszow do samozapereczennia. Eksperyment Arimana pryskoryw proces. Hoownyj Koordynator zamknuw projawenu megasystemu, porodywszy embrin
nowoji switobudowy w trymirnosti. Ce ysze poroczne powernennia do swoho mynuoho.
Stareczyj marazm psychiky, jaka chocze widmoodytysia, pohynajuczy duchowni syy
swojich ditej.
Drewni stworyy koy czudowyj symwo: zmij, szczo kusaje swij chwist. Materija,
jaka ne maje onowennia, powynna poyraty sama sebe, powertajuczy do wse nowych
i nowych cykliw samowidtworennia. achywe koo! Z nioho nema wychodu. Treba koo
Zmija peretworyty w spiral Bezkonecznosti.
Jak? dzwinko spytaa Julina.
Onowyty materiju. Sublimuwaty jiji do stanu noosfery. Wy we znajete istoriju
naszoho powstannia. Je doswid, stworeno Braterstwo Bezmeia. Wono czekaje, wono
hotowe dopomohty konomu, chto ne pobojisia wohnianoho polotu! Tilky tak mona
rozimknuty switowyj koaps, tilky tak mona wriatuwaty wseenku ewoluciju!
Ae teper sprawa stosujesia ne tilky systemy Ary, hirko skazaw Horykori.
Tak. Wy ne skynete z sebe widpowidalnosti za dolu nowostworenoji trymirnosti.
Merkurij widczuw, jak u nioho zapeko bila sercia, ozwaasia Hromowycia. U joli
sylno wyruwaa jiji dynamiczna, napruena dumka:
Druzi! Eksperyment perestaw buty indywidualnoju sprawoju Arimana i nawi
systemy. Win stosujesia doli wsioho kosmosu. Uzakonyty parazytarne tworennia
chto skae, jaka anciuhowa reakcija pocznesia w Bezmenosti?
Tak! skazaa Gedis, jaka dosi mowczaa. Nasz swit swit syntezu
maje bezlicz modeluwa katastrof, jaki otrymuway objektywaciju w Bahatomirnosti. I
najstrasznisza katastrofa zamknena switobudowa. Wona wampiryzuje jedyne poe,
pohynajuczy energiju dla widtworennia dehradujuczych form yttia. Szczob zupynyty
anciuhowu reakciju takoho yttia, treba nejmowirne zusylla myslaczych istot. Take zusylla, jake pereway inerciju trymirnoho switu!
Chto zdatnyj na ce? proszepotiw Sokrat. Ce nejmowirno! Jedyne pokynuty porocznu ewoluciju i pidniatysia w noosferu, do wohnianych bratiw. Czy ne tak,
Horire?
Szczo ce?
Uniwersalnyj informator. Stworenyj z subatomnoji reczowyny. U Trymirnomu
Switi win praktyczno newrazywyj ni udary, ni najwyszcza temperatura ne znyszcza
joho.
Ae my stanemo prymitywnymy istotamy, zapereczyw Horykori. Jak
my zmoemo korystuwatysia nym, doky nasza swidomis ne pidnimesia do kosmicznoho riwnia?
Ja we skazaw, za wamy bude sya Bezmiru. Informator maje zdatnis magnetyzmu, win nemynucze bude prytiahuwatysia do koho z Kosmokratoriw, jakszczo nawi
potrapy spoczatku w czui ruky. Win dawatyme wam informaciju tijeju miroju, jaka
bude potribna. A doky wy ne zbahnete, chto wy j zwidky! Do zustriczi, brattia!
Zustrinemo u bytwi! Pako mowya Gedis, pidijmajuczy poumjani ruky.
Postati Korsara i joho podruhy znyky. Kosmokratory Dowho dywyysia na te misce, de wony stojay. Perezyrnuysia mowczky. Napered wyjszow Horykori.
Koo! suworo nakazaw win.
Merkurij baczyw, jak Kosmokratory wziaysia za ruky, utworywszy psychokilce. I
znyky
Wse. Tartar Arimana wyjawywsia bezsyym. Teper Merkurij zbahnuw, pro jaki
moywosti kazaw na kongresi Horykori. Szlach spiwtworczosti indywida z neosianistiu. Praktyczno nowyj bezmir buttia! Ariman ne zachotiw. Zazdris, czestolubstwo,
rewnis. Nawi na takomu wysokomu szczabli isnuwannia wony dajusia wznaky.
Ae szczo dijaty jomu? Zayszatysia tut, w ostohydomu switi, de dity tikaju u lisy,
szczob widczuty chocza b iluziju swobody? De diwczata kydajusia w paszczu smerti,
szczob znajty bahosowennyj spokij? De strach wytaje nad serciamy bezsmertnych
istot? Cha! Bezsmertnyj strach, bezkoneczne prynyennia! Ni, win pide za Kosmokratoramy! Bez Hromowyci jomu ne yty! Nazdoene jich, pryjednajesia.
Win wykykaw Hoownoho Koordynatora i, koy hrizne obyczczia zjawyosia pered
nym, skazaw:
Wony w Trymirnomu Switi, Arimane. Priamuju do eksperymentalnoji panety.
Szczo? Ne powiryw Ariman. Ty ne marysz?
Ni, ne mariu, spokijno widpowiw Merkurij. Wony tam. I ty znajesz, dla
czoho!
O proklattia! Wyrwaosia z wust koordynatora. Jak e ja ne peredbaczyw?
Teper zrozumio, czomu Tartar ne wtrymaw jich. Horykori meni kazaw, ae ja posmijawsia z joho sliw. O dure! Merkuriju!
Szczo?
Nazdohnaty j znyszczyty!
Koho?! achnuwsia kosmoslidczyj.
Wsich. Wsiu grupu! Newe ne rozumijesz? Wony zipsuju programu tworennia.
Ce katastrofa dla nas dla mene Bery uniwersalnyj kosmolit, pronykaj u trymirnis, perejdy na orbitalnyj polit dowkoa eksperymentalnoji panety. Pidsterey jich w
prostori abo na paneti i spopey neszczadno! Daju tobi nadijnych pomicznykiw. I szcze
odne: ne wymykaj zachysnoho pola. Inaksze ty dehradujesz u trymirnis i stanesz takym, jak i tamteszni yteli. Ja ne choczu wtraczaty najkraszczoho kosmoslidczoho. Czujesz? Ja du!
Merkurij pomityw korabel Kosmokratoriw na szyrokij halawyni wysokoho lisu.
Win powiw kosmolit na znyennia. Bolisno zaszczemio serce: jaka wona teper, Hromowycia?
Win uwimknuw uniwersalnyj ekran, skorehuwaw na trymirnu inwersiju. Kosmolit
krulaw nad halawynoju. Merkurij daw nakaz awtomatam posadyty kosmolit na powerchniu nowoho switu.
Ce nebezpeczno, ozwawsia odyn z suputnykiw kosmoslidczoho.
siju?
. Niczoho ne staosia.
Ne obmaniuj. Ja baczu. Ne choczesz kazaty ne treba.
Prawdu kaesz, zitchnuw Hryhir. Poky szczo ne treba.
Dobre, askawo skazaa Hala.
Ja zawtra pojidu u widriadennia. Tyniw na dwa.
Tak nadowho?
Ja dumatymu pro tebe, proszepotiw chope, styskajuczy jiji ruku.
Ja datymu. Due, prosto skazaa Hala. A siohodni? My pidemo na dysku-
Korotsze kauczy, ty szcze ne znajesz, chto twij bako? Jakyj zalotnyj dygun!
Harazd. Wik?
Toczno newidomo.
Jasno. Brodiaha ty, jak podywlusia ja na tebe. Czym zajmawsia?
Skilky pamjataju szukaju istynu.
Istynu? zdywuwawsia suddia. A szczo ce take?
Ce widpowi na wsi zapytannia.
I ty jiji znajszow?
Ni.
A koy znajdesz?
Budu rozpytuwaty jiji pro wse. I tak dowiczno.
Chymerni poniattia w tebe. edaciuha ty, a ne szukacz. Istorija pokazuje, szczo
ty newpynno wiw wijny sam z soboju, muruwaw tiurmy, wjaznyci dla swojich bratiw,
wynachodyw strachitywu zbroju, szczob nyszczyty, znuszczawsia nad menszymy bratamy twarynamy ta rosynamy, a tako bezalisno wbywaw jich, zasmityw panetu
pokykamy.
Ne tilky ce, wasza czes, zapereczyw pidsudnyj. Ja i sijaw kwity, wyroszczuwaw sady, lisy, buduwaw prekrasni paacy, tworyw pisni. Ja powstawaw za swobodu, rujnuwaw kajdany rabstwa. Ja prahnuw do kosmosu i szukaw moywostej wyrwatysia z tenet tiainnia. Ja propowiduwaw lubow i chotiw objednaty rid ludkyj u jedynu simju
Chotiw, ae ne objednaw, zapereczyw suddia. Wyznajesz sebe wynnym u
poruszenni Kosmicznoho Prawa?
Ni.
Sidaj. Sowo nadajesia prokurorowi.
Chudyj junak pidwiwsia za swojim stoykom, solidno kaszlanuw. Borodatyj swiaszczenyk chytruwato usmichawsia, uwano rozdywlawsia uczasnykiw inscenizaciji. Tilky
blidyj, z ychomankowym pohladom czornych oczej baptyst, nasupywszy husti browy,
dywywsia pid nohy. I Sergij Horenycia buw zoseredenyj i serjoznyj.
Szanowni suddi, skazaw prokuror. Szanowni zasidateli, prysutni! Dla koho bohy fikcija, mara ludkoji swidomosti. I sud nad cijeju maroju jim zdajesia profanacijeju, dytiaczoju zabahankoju. Dla koho bohy transcendentna realnis, i todi
nasz sud wykyk werchownij mohutnosti, karykatura na powstannia angeliw!
Same tak, chrypko j schwylowano ozwawsia baptyst. Same tak, szanownyj
junacze! Bluznirstwo i newihastwo! Wy korystujetesia nezmirnym myoserdiam boha,
szczob pluwaty na nioho. Ae pamjatajte, szczo pluwky w nebo powernusia do was!
Proszu hostej zaspokojitysia, wwiczywo skazaw suddia. Jim bude nadana
moywis wysowyty swoju toczku zoru. Prokurore, prodowujte.
Szanownyj his, pokonywsia u bik baptysta prokuror, pomylajesia, koy
howory pro bluznirstwo. My korystujemosia prawom myslaczych istot dumaty, poriwniuwaty, analizuwaty i pryjmaty riszennia. Jakszczo nam swobodu daw twore, to ne
dla toho, szczob my buy marinetkamy, bo dla awtomata dosy prymitywnoji programy.
Jakszczo swoboda woli je darunok kosmicznoho bezmiru i ewoluciji, todi tym bilsze wona
potribna dla wyboru puti.
Ne budemo nawodyty dokaziw czy antydokaziw isnuwannia tych abo inszych bohiw. Dosy toho, szczo wony isnuway j isnuju u ludkij swidomosti. Dosy toho, szczo
wony wey i wedu miljonni jurby ludej do chymerycznoji mety, spriamowujuczy psychicznu energiju, okean woli, urahan najkraszczych poczuttiw, doskonali tworczi syy,
naukowu dumku na prysuhowuwannia gigantkij kasti erciw. Ci ludy, stwerdujuczy
realnis nadpryrodnych sy, szcze nikoy naukowo ne prodemonstruway najawnis woodariw, jakym wony bucimto sua! Tym bilsze my powynni rozhlanuty z toczky zoru
kosmicznoho prawa, tobto prawa, jakomu pidporiadkowane wse u bezmiri, prawa
jednosti, tu metu, szczo jiji stawla pered lumy bohy wsich religij.
Neprypustymo! rizko mowyw baptyst.
Szczo? Ne zbahnuw prokuror.
Otak zmiszuwaty politejistyczni religiji, abo nawi pantejizm, z wiroju w jedynoho boha tworcia suszczoho!
A jaka riznycia? pocikawywsia prokuror.
Nejmowirna, zwerchnio skazaw baptyst. Treba dobre wywczyty istoriju
religij. Pohanki religiji Schodu i Zachodu, idoopokonstwo, szamanstwo ta insze
hrubszyj czy tonszyj fetyszyzm, obohotworennia stychijnych sy. To falszywi bohy! I ysze Wetchyj Zawit widkrywaje ludiam wpersze w istoriji duch ywoho boha tworcia i
wodia ludej.
Czytay, znajemo! mjako mowyw prokuror. Dozwolte westy proces dali.
Chaj bude po-waszomu, pocznemo z Jehowy wetchozawitnoho boha. Biblija poczynaje
rozpowi z tworennia Zemli naszoji panety, a potim ludyny. Ae cerkowna tradycija
peredaje nam egendu pro stworennia pered tym nebesnoho carstwa i angeliw. Szczo
staosia potim?
Padinnia Satany, skazaw baptyst.
Prawylno, pidchopyw prokuror. O wam persze neporozuminnia. Chto
otoj suprotywnyk wetchoho boha? Najprekrasniszyj archange, Lucyfer-Switonose.
Czomu win powstaje proty Jehowy? Cerkwa kae: hordynia! Zwidky? Dla czoho mohutniomu kosmicznomu duchowi objednuwaty miridy angeliw dla bytwy z tworcem? Jak
poszczastyo jich objednaty? Z jakoju metoju? Ade ta meta powynna buty prekrasnoju,
inaksze neporoczni angey nikoy ne posmiy b wystupyty proty hospodaria neba!
Ae zayszmo ci pytannia. Do nas dijszy tilky egendy, a egendy to symwoy
pewnych idej, za jakymy moe buty istoryczna realnis. Dali. Demirh Jehowa twory
Zemlu i wse, szczo na nij. Win lipy ludynu i daje jij moywis yty szczasywo j bezturbotno. Razom z tym pered bezwolnoju ludynoju postaje spokusa sawnozwisne drewo
Za j Dobra. Wy wsi znajete, czym ce zakinczyosia: proklattiam i pojawoju smerti. Korotsze kauczy, poczaasia krywawa, buntiwywa, chaotyczna ewolucija ludstwa, jaka
trywaje j dosi.
Dozwolte meni, znenaka ozwawsia swiaszczenyk, askawo usmichajuczy.
Ja suchaw, suchaw Cikawo, welmy cikawo Szczo , mona j tak rozmowlaty pro
wyszczi symwoy. Boh myostywyj bako, win proszczaje wse. Prote muszu podruniomu zasterehty swiate pymo ne je beetrystyka, tym bilsze ne naukowyj traktat. Ce symwolicznyj wykad duchownoji istoriji switu. Koen obraz czy fraza sokrowenni, wtajemnyczeni
Kryptograma? zapytaw serjozno prokuror.
Schoe, zhodywsia swiaszczenyk. Szczob zbahnuty prychowanu su tych
symwoliw, treba powiryty w tworcia suszczoho, treba zwuczaty na joho neczutnyj hoos.
Inaksze zamis booho yka pobaczyte hruboho idoa abo poroneczu
Diakuju, kywnuw prokuror. Ja zbahnuw. Dowodyosia czytaty taki ideji.
Szczo , zhodymosia, szczo tam symwoy. Ae symwoy te swidcza pro su tworcia. Myoserdnyj twore, spownenyj lubowi, nikoy ne skorystajesia hrubymy symwoamy. Wy
znajete pro syu sowa, ogosa. Duchowna, inteligentna istota zawdy korystujesia
wyszukanoju, kulturnoju mowoju, tonkoju obraznoju systemoju, czariwnymy metaforamy, czudowymy prytczamy. A wetchozawitnyj demirh kubok rewnoszcziw i zoby.
Ni, ne zhoden. Nawi za tymy symwoamy widczuwajesia zoczynna psychika i boewilla, dowedene do gobalnych abo nawi kosmicznych massztabiw. Wetchozawitnyj
twore ne maje prawa westy ludej. Win powynen staty pered sudom istoriji, pered sudom Kosmicznoho Prawa. Ja skazaw!
Prokuror siw. Suddia postukaw mootoczkom po stou.
Chto chocze skazaty?
Usmiszka szczeza na wustach swiaszczenyka, prozori oczi zakryaniy. Win rozhadyw borodu, hirko skazaw:
Meni szkoda was, druzi. Wy due rozumni, wy inteektuay, jak teper modno
howoryty. Wy perepowneni informacijeju. Znajete wse wid istoriji religij do kwantowoji mechaniky, wid genetyky do okultyzmu, wid kibernetyky do najnowitniszych hipotez pro pochodennia Wseswitu. Z wamy tiako spereczatysia. Inkoy moywo. Tomu
ja ne choczu spereczatysia. Ta j istyna ne piznajesia w supereczci. To wyhadka sofistiw. Istyna poza sowamy. Prote choczu deszczo zapytaty. O wy tut rujnujete religijnyj switohlad. Prohaniajete z swojeji psychiky tworcia, boha. Choczete gruntuwaty
moral, etyku na ludkych zakonach, na hromadkij domowenosti. Stwerdujete metu i
smys buttia jak wiczne prahnennia do rozkryttia tajemny pryrody. Zapereczujete bezsmertia duchu, wywodiaczy joho z refektornoji zdatnosti materiji do samopiznannia.
Harazd! Ae szczo dali? Ludyna komaszyna sered neosianosti. Pered newymirnymy
okeanamy czasu j prostoru wsi naszi zusylla efemerni, obudni. Ne ysze jehypetki
piramidy, a j suczasni synchrofazotrony czy termojaderni prystroji poriwniano z wicznistiu niszczo. Newe wam ne straszno dywytysia w nebo w zorianu prirwu, jaka
pohyne wasz prach, nawi ne pomitywszy cioho? Newe wy ne rozumijete, szczo wy
zayszajete pered bezodneju na samoti, bez odnoji nadiji podoaty jiji?
Ta szczo ce wy strachajete nas? skryknua jaka zachopena diwczyna, stripnuwszy bilawoju hrywoju. Ludstwo poczao takyj dywowynyj szturm kosmosu, a
wy O ue ludy na Misiaci pobuway, a tam inszi swity, daeki zoriani systemy!
Zustrinemo inszych istot pobratajemosia! Potim Weyke Kilce cywilizacij, pro jake
pysaw Jefremow
Son, sumno pochytaw hoowoju swiaszczenyk. Marni spodiwannia. Nawi
uczeni pyszu, szczo rozszyrennia informaciji pro nawkoysznij swit rozszyriuje razom z
tym i koo nepiznanoho. Strasznyj paradoks! Wychid u kosmos szcze bilsze pidkresluje
samotnis ludyny. Koen krok u bezodniu pokazuje nowi newymirni obriji. I wy ne owoodiwajete nymy, a baczyte, jak okean szyrysia i zaywaje was. O ni! Ludyna nespromona dosiahty bereha istyny bez dopomohy wyszczych sy!
Durnyci! Poczuysia hoosy.
Ni, ne durnyci! Nespodiwano wtrutywsia w besidu Sergij Horenycia.
Jak tak? zdywuwaasia bilawa diwczyna. I wy?..
Zadi, machnuw rukoju wczenyj. U tomu, szczo his skazaw, je hirke zerno
prawdy. Umnoennia informaciji, posyennia energetycznych prystrojiw ne nabyaju
nas do owoodinnia wsim kosmosom.
Ae z konym dosiahnenniam my wse bycze do istyny?
Ni, o ni! Szczo oznaczaje wse bycze u bezmiri? Ce pustyj zwuk.
To wy te za wiru w tworcia?
Ta ni, usmichnuwsia Horenycia. Do czoho tut wira, koy ludyna maje rozum i wolu? Je inszyj, nemechanicznyj szlach owoodinnia kosmosom. Ne zawojuwannia
neskinczennych prostoriw litalnymy aparatamy (chocz ce te potribno), a rozszyrennia
naszych poczuttiw i rozumu u bahatomirnis switobudowy, owoodinnia prostorom i czasom, wyrostannia ludyny z obmeenoji trymirnoji istoty smertnoji i sabkoji u wsemohutnioho tytana, jakyj opanuje bezmirnis, syntezuje w sobi wsiu hybynnis makrokosmu. Todi zdijsnysia mrija drewnich mudreciw ta fiosofiw, atom doriwniajesia kosmosu, ludyna ototonysia z bezmirnistiu. Druzi! Bohy ludej ysze nebesnyj negatyw
naszoho chaotycznoho zemnoho isnuwannia. Kosmiczna ludyna stane synom bezkonecznosti, das yttia i mysl usiomu suszczomu, wywede wsich istot z abiryntu neobchidnosti u carstwo swobody.
Nezbahnenno, zitchnuw swiaszczenyk, zadumywo dywlaczy na Horenyciu.
Fiosofka fantazija, znyzaw peczyma baptyst.
Pojasni, poprosyw chto iz chopciw. A to w abstrakciji wono harno, a jak
konkretno
Pojasniu, pohodywsia wczenyj. Korotko. Insze dodumujte sami. Ostanni
dosiahnennia nauky pidwey nas do rozuminnia kosmosu jak jedynoho cioho. Ae jedyne cie moe isnuwaty jak impuls, a ne jak integracija system, czastok. Tut protyriczczia z teorijeju widnosnosti, jaka obmeuje szwydkis pryczynnosti szwydkistiu promenia. Dejakyj czas haday, szczo kwantowyj barjer 300 000 kiometriw na sekundu
ne bude perejdenyj. Takym czynom kosmos zayszajesia nepiznannym, bo obmeena
szwydkis u bezmenosti stworiuje pered czytaczem nezdoannyj mur. Piznisze wynyka
ideja myttiewoji wzajemodiji poza czasom i prostorom. Eksperymenty w kosmosi z fazowymy kwantorezonatoramy pokazay, szczo Wseswit maje, okrim widomych nam wzajemozwjazkiw czasowo-prostorowych, bilsz hybynnu wzajemnis.
Jak ce moywo? Ne strymawsia prokuror. Wse taky je miridy czastok,
zirok, panet, istot. Jakym czynom moe mi nymy buty myttiewa, nadczasowa wzajemodija? Ade sygna wsedno powynen peredawatysia w jakomu seredowyszczi, chocza
b u wakuumi, doajuczy miljardy switowych rokiw?!
To mechanistyczni ujawennia seredniowicznych uczenych, jaki pereday nam u
spadszczynu prymitywnyj ogicznyj aparat mysennia. Ne budu zahybluwaty u chaszczi sofistyky. Nawedu takyj prykad: zobraennia na ekrani teewizora tczesia odnym
promenem za jaku czastku sekundy. Wczeni prypuskaju, szczo j Wseswit zitkano odnym-odnisikym atomom (jasna ricz, ja mowlu ne pro nasz atom, a pro newidomu nam
eementarnu energetycznu czastku). yttia toho jedynoho atoma i tcze mozajiku wseenkoji ewoluciji. Takym czynom, wse suszcze totone, bo nese w sobi impuls spilnoho
atoma. A czas i prostir ysze rytmika, projawennia, chwyli ewoluciji. Myslacza istota
moe i powynna owoodity sekretom cioho praatoma. Jduczy za nytkoju, z jakoji my zitkani, my moemo swidomo ochopyty we kosmos, rozszyryty swoji poczuttia i piznannia
do neskinczennosti.
Jaka naukowa religija, skeptyczno zitchnuw baptyst. Ae bez lubowi, bez
wiry, bez nadiji. U nas je bako, je twore. Ote spodiwannia, szczo de mona spoczyty wid chaosu buttia.
Ce prawda, kywnuw Horenycia. Nam nide spoczyty. My wiczni ptachy!
Nam nide prychyyty hoowy, bo buttia to neskinczennyj polit. Prote wy pomylajete.
Zawdannia, pro jake ja skazaw, ne mona zdijsnyty bez lubowi. Treba due lubyty ludej,
swit, konu kwitoczku, szczob pity na takyj boewilnyj krok. Boewilnyj z toczky zoru
normalnoho huzdu. Ae treba jty! I my pidemo! Nowa ludyna powynna narodytysia
wid nas, jak my narodyysia iz twarynnoho switu! Wy znajete, szczo buwaje, koy w oni
materi zatrymujesia plid?
Mertworodene dytia, skazaw Hryhir.
Tak, hostro hlanuw na nioho Horenycia. Peredczasne narodennia te
katastrofa. Ote, potribne trepetne oczikuwannia, szczob ludstwo wczasno narodyosia
w nowe buttia
Hryhir ta Hala wyjszy na wuyciu j ruszyy do dniprowkych schyliw. Nad liwobereiam kotyysia tumany, fietowoju moju naywaosia nebo.
Tobi spodobao? Zahoworyw Hryhir.
Horenycia harno skazaw. Win meni czymo bykyj, niby znajomyj
Meni te.
A suddi ne spodobaysia. Rozumni chopci, ae ce najiwno! Sami ludy ponawyhaduway bohiw, a potim poczynaju jich sudyty.
Ce tilky artiwywyj pryjom.
A meni sumno. W usich cych kaweenach, riznych dyskusijach je jaka sztucznis. Nema organicznosti, pryrodnosti. Jak, naprykad, u kwitiw, ptachiw, u soncia czy
w zirok. Tam, de je pryrodnis, ne moe buty dyskusij. Pro szczo mou dyskutuwaty
kwity? Abo ory? etimo, brate, o jedyne sowo. A to zmahajusia, chto mudrisze
skae, chto bilsze znaje, pamjataje. Chiba mudris u pamjati? Czy w dotepnosti?
A w czomu , Halu?
U prostoti, w szczyrosti. Ja ce widczuwaju, ae dowesty ne mou. Ta j czy
treba? Te, szczo mona dowesty, neprawda.
Paradoksalno, ae cikawo. I, mabu, wirno Dawaj, Halu, zajdemo do restoranu. Zawtra ja jidu.
Jidesz? Zachwyluwaasia Hala. A na dwa tyni? Tak nadowho?
Widriadennia, zitchnuw Hryhir.
Znowu powynen obduriuwaty. A wona howory pro szczyris. Jak prypynyty ciu
nedostojnu komediju?
Hryhir zamowyw suchoho wyna, cukerok, jabuk. Napownyw keychy. Hala wziaa
keych u dooni. Podywya na swito, wsmichnuasia.
Tradycija. Ae pryjemna. Za twoje powernennia. Za uspich.
Za lubow, skazaw Hryhir. Wona zapereczywo pochytaa hoowoju.
Za lubow ne mona.
Czomu?
Tomu szczo wona poza wsim utylitarnym. Mona baaty bahatstwa, uspichu,
zdorowja, ae lubowi ni! Wona prychody sama. I jde he te sama. I niszczo ne powerne jiji.
Todi, mowyw Hryhir, todi wypjemo za te, szczob wona ne pisza. Wona tut.
Zi mnoju Prawda, Halu?
Prawda, prosto skazaa. Wona tut, newydyma. Jak meni choczesia zberehty jiji.
Za dwa tyni Hryhir powernuwsia do Kyjewa. Szef zustriw joho rado, ae strymano.
Odrazu skazaw:
Dowedesia tobi znowu bratysia za tu sprawu, hoube.
Za jaku? Ne zrozumiw Hryhir.
Poperedniu.
Ae win zjawywsia
I zahubywsia. Sprawa nadzwyczajno uskadnyasia. Joho wbyto.
Jak? A skryknuw Hryhir.
Ne kryczy, serdyto perebyw szef. Ne barysznia dorewolucijna, a kryminalist.
Ae win buw u wjaznyci?
Joho wypustyy. Wyjawyo, i due szwydko, szczo win ne wynen u roztrati. Hoowbuch tam popraciuwaw pisla joho znyknennia. Todi joho zapytay, de win buw? Kurinnyj zajawyw, szczo buw na tomu switi.
Jak?
Szczo czuw te peredaju. Nu, joho siudy, tudy, nawiszczo, mowlaw, breszesz?
A win odne: buw na tomu switi. Szcze j zachopyw z soboju suwenirczyk. Keych. Prozoryj, due tonkoji roboty. Maje newydymyj. Keych uziay, poczay analizuwaty. Znowu
do nioho: de wziaw? Chto tobi joho daw? Czy ne za kordonom buw? Win swoje: na tomu
switi. Korotsze, jaka bucza zniaasia z prywodu keycha. Toczno ne znaju. Joho w psychitrycznu. W Pawowku. Tam obserwuway. Kau, zdorowyj. I o raptom zwistka. Z
Instytutu fizyky dzwonia: propaw keych. Ja tudy. Kau: weyka cinnis. Treba znajty,
powernuty. State czakunamy, mahamy, a znajdi. Due mudri wony! De joho teper
szukaty? Powertajusia szcze odyn siurpryz. Z likarni powidomyy, szczo heroj cijeji
istoriji znyk.
Kudy? Wy skazay, szczo win ubytyj.
Zady. Za dwi hodyny organy miliciji spowistyy, szczo na Brest-ytowkomu
szose, za Swiatoszynym, znajdeno dwa trupy.
U Hryhora zaszczemio serce. Zatamuwaw podych.
Hoowlikar psychitrycznoji, opekuwatyj, weseyj czoowjaha, zacikaweno ohladaw z nih do hoowy Bowu. Pochytaw pidozrio hoowoju.
Nu, dawsia win wam! Nosytesia z nym, jak dure z pysanoju torboju. Eementarna szyzofrenija, depresywnyj psychoz, jaskrawi halucynaciji. Ne zabuwajte, szczo
win praciuwaw dyrektorom horiczanoho zawodu. A bila czoho chodysz, toho neodminno
poniuchajesz. A ce taka sztuczka, szczo Naslidky ne potrebuju pojasne. Cha-cha!
Bowa ne pidtrymaw artiw likaria, pochmuro dywywsia na joho bahrowyj nis, dumaw: Ne znaju, jak pokijnyj, a ty kusztujesz jiji, houbczyku, ta szcze j czasteko. A
whoos skazaw:
Moe, z toczky zoru medycyny wse tak, jak wy kaete. Ae sprawa ne prosta.
Krymina. Joho wbyto.
Ne dywno. Ludyna wteka z likarni w takomu stani. Jakby wy pobaczyy, szczo
win tut wyroblaw. Natiahnuw na sebe szmattia riznoho, zrobyw szapku z gazety, zmajstruwaw buawu z kawuna, a potim ohoosyw sebe otamanom zaporikym. Poczaw wojuwaty. Z burjanom u sadu. Tooczyw budiaky, bywsia hoowoju ob mur. I kryczaw, szczo
treba pidniaty wsich kozakiw proty tatarwy, turkiw i wsiakych inszych napasnykiw
Czomu taka nesuczasna szyzofrenija? pocikawywsia Bowa.
Jakyj genetycznyj strumi, znyzawszy peczyma, pojasnyw likar. Prizwyszcze Kurinnyj. Pewno, joho predky buy kozakamy. Bezumowno, oznaky i jakosti w
henach zayszyysia, widtisnyysia w hybynu pidswidomosti. W rezultati jakoho psychicznoho zruszennia hipertrofowani nakopyczennia mynuoho wyrwaysia w sferu swidomosti i zrujnuway psychiku.
Moywo, j tak, jak wy kaete, pohodywsia Bowa, szczob skorisze prypynyty
ciu rozmowu. Ta dywno, szczo ludynu w takomu stani wbyto
Moe, win na koho napaw. Ujawlajete: wyskakuje ludyna z kuszcziw, wymachuje buawoju czy jakoju tam payceju, kryczy: Byj tatarwu! Nakydajesia na koho.
Toj, bezumowno, zachyszczajesia. Nema czasu rozibratysia chworyj czy bandyt. Wypadkowo wbywaje!..
Ne wypadkowo, rizko skazaw Hryhir. U moju kompetenciju ne wchody
rozhooszennia wsich podroby. Ja b chotiw poznajomytysia z tym, szczo win rozpowidaw. Wy zapysuway joho rozpowidi?
Ta wy szczo? Czy ja zboewoliw? zdywowano mowyw likar i zarehotaw.
Jakby my zapysuway wsi marennia chworych, to ne wystaczyo b paperu! Cha-cha! A
wtim, dejaki halucynaciji paranojikiw mou buty cikawymy. Ruczajusia.
al, skazaw Bowa. Ja hadaw, szczo wy szczo-nebu zapysay
A win sam zapysaw, skazaw likar.
Szczo? Ne zrozumiw Bowa.
Ta swoji halucynaciji. Pryhody. Ja poczaw jich czytaty, a potim plunuw i
kynuw. Nakrutyw takoho, szczo czort nohu zamaje.
Wy daste meni? schwylowano zapytaw Bowa.
Bu aska, widpowiw likar. U nas takoji tworczosti miszkamy. Moe, szcze
szczo prychopyte? Cha-cha! Szczob waszym slidczym buo szczo czytaty! Ha?
Ne treba, strymujuczy rozdratuwannia, skazaw Bowa. Dajte meni te, szczo
pysaw Kurinnyj.
Harazd, harazd. Wimi. Niczoho ne zbahnu, chocz ubyjte. Nawiszczo wam cia
istorija? Win prynis Bowi towstyj zoszyt u koenkorowij paliturci, a sam, pohlanuwszy na hodynnyk, poczaw znimaty chaat.
Nu, meni pora, hoube. Mij czas skinczywsia. Chwori chworymy, a treba j dodomoku zahlanuty.
serant, eny chutczij! Szczob jak suputnyk po orbiti twoja maszyna mczaa!
Tak perewernemosia!
Ne majemo prawa perewertatysia! horaw Krawczyna. My ne zawerszyy
dyskusiju! Na czomu my zupynyysia? Na najsmaczniszych misciach! U werbluda najsmaczniszyj horb!
Ty j werbluda jiw? zdywuwawsia Wyrwykori.
Ty zapytaj, czoho ja ne jiw! hordo skazaw Krawczyna. Mora, tiuenia,
akuu, karakatyciu, hadiuku.
Hadiuku?! achnuwsia Kapszuk.
Ato. Smaczniuszcza sztuka, bratci wy moji! Odru bajesz hoowu, rozpanachajesz jiji nawpi, soysz, zahortajesz u awrowyj yst, potim u kapustiani ystky, potim
u jamku, de tilky szczo horio bahattia. Prykydajesz arom, a piznisze Stij! Pryjichay!
My zupynyysia na neweykij halawyni nad Psom. Dowkoa szumiw lis. Pomi zeenoju kronoju sosny swiatkowymy nariadamy wydilaysia berezy, osyky, duby; na zemlu padao zoote, czerwone, oranewe ystia, utworiujuczy na zemli barwystyj kyym.
Pacho mochom i hrybamy.
Chopci rozibray zbroju, z haasom wywayysia z maszyny.
Krawczyna komanduwaw.
Wy, haasujuczy, jdi o tak! dawaw win nastanowy. anciukom, anciukom! Ta perehukujte. Szczob rozrywu ne buo. A ja objidu dowkoa, perechoplu was.
Budu czekaty bila Czortowoji Werby. Znajete Czortowu Werbu? Tam zawdy kabany
chodia!
Znajemo, weseo kryczay mysywci, wymachujuczy rusznyciamy. Dawaj
szuruj!
Krawczyna rwonuw na maszyni dali, a my ruszyy pomi derewamy, jak win i nakazaw, ementujuczy, chto jak umiw. Praworucz wid mene jszow Kapszuk, inkoy ja
baczyw joho posta mi temnymy stowburamy dubiw; liworucz Hutia. Potim ja spustywsia w hyboku doynku, a koy wybrawsia, we nikoho ne baczyw. Mabu, chopci
obihnay mene.
Ja pohukaw, pohukaw, ta nichto ne obizwawsia. De daeko czuwsia szum maszyny. Ja zamowk. Stao sumno. I nawiszczo buo jichaty proty noczi w lis? Mao tomu
Krawczyni piwkabana, zakortio szcze w Petriwku merzoho. Ot szczo roby z lumy
akohol! I smaczna sztuka, a wse-taky wredniuszcza! Jakby wczeni popraciuway nad
neju, wdoskonayy. Szczob i weseo buo, jak wypjesz, i na zdorowji ne widbywaosia.
Oto dosiahnennia! Ja b na take dio ciu akademiju odkryw by, tysiaczi wczenych posadyw by!
Tak rozmirkowujuczy, ja szcze trochy projszow, potim wyriszyw spoczyty. Chaj
jomu bis, tomu kabanowi. Czy znajdemo joho, czy ni, a nohy nabjesz! Komu treba, chaj
haniaje. A ja posydu.
Ja osidaw szyrokyj dubowyj pe. Sperszy na rusznyciu, zamysywsia. Potiaho na
son. Kajusia, zawdy lubyw u wilnu hodynku pity do lisu, poeaty horiy proty neba,
podrimaty. Zakoysuje pryroda.
Chocz ja buw i pjanekyj, ta wse taky na zemlu ne lig. Bo kajuk, jakszczo laesz
na syru zemlu woseny. Pokorczy ruky j nohy. Tomu ja wyriszyw chwyynku zasnuty
sydiaczy, a potim poczymczykuwaty do Czortowoji Werby.
Moju drimotu rozihnay jaki tychi zwuky. Zaszeestio ystia, chto zupynywsia
bila mene, pokaw ruku na pecze.
Ha? Szczo? Kynuwsia ja zi snu. Ce ty, Krawczyna?
Ce ja, synku, poczuasia tycha widpowi.
Ja proter oczi, hlanuw pered soboju. Zwiwsia na nohy. Koo mene stojaw bako,
jakoho ja baczyw ysze na fotografiji. U hromadianku win buw partyzanom i zahynuw
u boju z nimciamy. Ja odrazu piznaw joho. Ta sama papacha, szczo j na kartoczci,
upan, szabluka. Dowhi kozaki wusa, czorni oksamytowi browy, hostryj orynyj pohlad.
U roti u mene peresocho. Poczaw protyraty oczi.
Darma protyrajesz oczi, usmichnuwsia win. Ja ne prywyd,
Jak e ty?.. Probelkotiw ja.
Szczo?
Zwidky? Czomu tut?
Za toboju
Jak za mnoju?
Wsi we zibraysia. Czekajemo na tebe.
Chto zibrawsia? achnuwsia ja.
Ridnia. Chto iszcze? Chodimo.
Win ruszyw u hyb lisu. Ja nesmiywo stupaw porucz. Szaeno szczypaw sebe za
ruky, za wucho. Ta posta baka ne szczezaa. Ja czuw joho podych, baczyw szyroku
spynu, wysoku smuszewu szapku.
Tatu!
Szczo? Ne obertajuczy, ozwawsia win.
A jak e
Szczo?
Ty umer?
Nu?
A teper ywyj.
To ty ne radyj?
Czoho ? Ja radyj. Tilky ce neprawda
Szczo neprawda?
Szczo ja tebe baczu?
A chiba ne baczysz? zdywuwawsia bako.
Baczu Tilky ce mara?!
Ty we j swojim oczam ne wirysz, dokirywo pochytaw hoowoju bako. Do
czoho doywsia, synku!..
Ta wiriu. Tilky nauka
Szczo?
Twerdy, szczo toho switu nema.
Toho nema, zhodywsia bako. A cej je.
Jakyj cej?
De my z toboju.
A czoho tebe ja ranisze ne baczyw? Ty zahynuw.
Zahynuw. Dla tebe, dla materi. Dla tych, chto porucz was. A dla tych, jaki jszy
zi mnoju na bij, ni. My ywi. I nikoy ne wmremo.
Czomu was ne wydno?
My ne choczemo zawaaty wam. U nas swoje yttia. U was swoje. Jak syn
enysia, bako widdilaje joho, roby nowu chatu, sam ywe w starij. Zbahnuw, synku?
N-ne zowsim Tebe zakopay
Sobaku mona zakopaty, hniwno ozwawsia bako. Pado A ludynu ne
zakopajesz. Wona newmyruszcza.
Mara jaka, proburmotiw ja.
A kazka? dywno promowyw bako.
Szczo kazka?
Kazka wiczno ywe. I dity jij wiria. I dorosli te, jaki mudriszi. Ty hadajesz,
darma kazka ywe wikamy? U nij, synku, weyka prawda. Te, szczo ja pryjszow do tebe,
te kazka. Ne mara, a prawda. Mowczy. My we nedaeko.
Doky ja rozmowlaw z nym, nawkoo wse zminyosia. Znyky osinni derewa, na wittiach zjawyosia nino-zeene, jaskrawo-bakytne ystia, pomi nym czerwoniy j owtiy
weyki kwity. Do nih lahaa wysoka szowkowysta trawa, u promeniach switanku hraa
samocwitna rosa.
Ja dywuwawsia. Naczebto powynne buty nadweczirja, a tut bacz switannia!
Newe ja prospaw ciu nicz? Tak ni. I lis jakyj nebaczenyj, i pokijnyj bako.
Prote persze chwyluwannia mynuo. Ja zaspokojiwsia. Mao czoho tam nauka zapereczuje? On w urnaach naukowo-popularnych spereczajusia, a ne znaju, szczo w
zemli robysia, pid nohamy. Hm Jak win skazaw? Sobaku mona zakopaty, a ludynu
ni Due harno skazaw. Prote ce fraza. A tut fakt. We jdemo z piwhodyny, a
wydinnia ne znykaje.
Lis poridszaw. Poczaysia kwituczi pola. Bila lisu wysocziw weetenkyj paac. Win
siahaw sferycznoju pokriweju chmar i zdawawsia zitkanym z barwystych prozorych
nytok czy z promeniw. Czariwne wydowyszcze.
Bako ne daw meni namyuwatysia cijeju kazkowoju sporudoju. Pokazaw rukoju
na weyki, rozciakowani wizerunkamy dweri.
Zacho. Wsi we za stoom.
Za stoom? Szczo win skazaw? Newe j tut, u miticznomu switi, pju ta jidia? Oce
tak sztuka!
My opynyysia w zali. Wid dwerej do bezkraju stojay stoy, wkryti wyszytymy skatertiamy. A obabicz na osonach sydiy inky j czoowiky. Wsi w barwystomu harnomu
wbranni. Merechtiy diwoczi winky, wbyray oczi husti, nini wyszywky, bilio czyste,
niby snih, pootno soroczok, syniy, czerwoniy kozaki sztany ta kuntuszi. A szcze dali
rozmajewo takych dywowynych ubra, szczo ja ne baczyw i w sni. Ludy w chaatach,
u tiurbanach, u biych pokrywaach, z barwystymy zaponamy na yciach. Hospody boe
ty mij, kudy ce ja potrapyw?
Wsi dywyysia na mene. Motoroszna tysza. Ja hlanuw na sebe j znitywsia. Na meni
bua zeena fufajka, humowi czoboty dla poluwannia, jakyj czornyj swetr. Niby brudna
plama na tli toho swiatkowoho rozmajittia, jake tut buo.
Ce twij syn, Pyype? suworo zapytaw harnyj szyrokopeczyj czoowjaha.
Tak, widpowiw bako.
Jak imja?
Andrij, proszepotiw ja pomertwiymy wustamy. Meni wako buo dywytysia
w oczi tomu czoowikowi.
Harne imja, kywnuw kozarluha. A ty znajesz, chto ja takyj?
Ne znaju.
Ne dywno. Ja twij did Hordij.
Mij tato, pojasnyw bako, pohladajuczy na mene.
A ce, pokawszy na pecze swojij susidci ruku, mowyw dali did, twoja baba
Soomija.
Ja hlanuw na babu. Wona wsmichnuasia szczyro, prywitno kywnua. Oce tak babusia! Niby wisimnadciatylitnia krala. Wusta jak makiw cwit, zoriani oczi, ebedyna
szyja. Na koho wona schoa? Ba, ta na moju Halu. Nemow wykapana. A ja wse hadaw:
u koho wdaasia Hala? I ja nacze ne takyj, i druyna bilawa. A teper jasno, zwidky
czorno-synia kosa, oksamytowi browy!
A ja twij pradid, ozwawsia parubok u sywomu upani, z barwystoju striczkoju
na hrudiach. Semen Hrim.
A ja prapradid, huknuw inszyj. Kozak Iwan Woho. I piszo, i piszo. Zahuo, pokotyosia wid kraju do kraju.
Jaka u mene czysenna ridnia! Wona rozrostaasia, siahaa koreniamy u inszi
pemena i narody, wychlupnuasia do starowynnych kocziwnykiw, perekynuasia do Indiji, a tam zahubyasia de u neskinczennosti egendarnych atantycznych ras. Ja buw
ohuszenyj, zbenteenyj. Ne znaju, skilky trywao ce znajomstwo, skilky kekotiw paac
wid homonu ridni. Potim ozwawsia did Hordij.
Pyszajsia, synku. Dobryj kori majesz. A z dobroho korenia i dobre derewo roste.
Nema w twojemu rodu pohanciw-zradnykiw, nema nasylnykiw, nema edariw i nikczem. Bojowa i czesna ridnia. O ja, prymirom. Zakatuway mene carki andarmy. A
za szczo? Za te, szczo ne schyyw hoowy, zhadaw Karmeluka, piszow u lisy.
A ja, ozwawsia pradid Semen Hrim, pid Umanniu wpaw od szabli ladkoji.
Harno my todi pohulay z Hontoju ta Maksymom. Moesz hordo nazywaty imja pradida
Semena.
A ja kobzar, huknuw prapradid Iwan. Spoczatku kozakuwaw, potim potrapyw u poon do lachiw. Wypeky wony meni oczi, zdery pasiw z desia szkiry na
spyni, pustyy na posmich, na ach, na hum. Ta ja ne zahynuw. Dobrawsia na Wkrajinu, nawczywsia hraty na kobzi. Chodyw szlachamy, lisamy, tiszyw ludej neszczasnych
pisneju wolnoju, dawnioju. Lubyy mene kripaky, szczo w rabstwi ja jim dawaw nadiju
na majbuttia. Tak ja zostariwsia ta j zahynuw de u jaru od hoodu j choodu. Prote
darma! Moesz dobrym sowom zhadaty prapradida Iwana. Hla ja teper znowu wydiuszczyj, moodyj! Jak nasza newmyruszcza pisnia!
Rodyczi rozpowiday pro swoji podwyhy, pro herojiczni boji, weyki sprawy, a ja
stojaw pered nymy zniczenyj, pryhoomszenyj. Szczo ja skau jim?
I o zamowko weeludne zboryszcze. Did Hordij zapytaw:
A ty? Szczo skaesz pro sebe? Ridnia chocze znaty.
Pro sebe? A szczo ja skau?
Tobi wydnisze. Jaki podwyhy wczynyw? Kym staw?
Podwyhy? Ne znaju. Nikoy ne dumaw.
A pro szczo dumaw? nachmurywsia did. Nu chto ty? Kozak? Czy hreczkosij? Czy, moe, kobzar? A czy kowal dobriaczyj?
Ja dyrektor horiczanoho zawodu, pochwaywsia ja. Ridnia perezyrnuasia.
Bako znewaywo pokywaw hoowoju.
Dyrektor? Spitknuwsia did na tomu sowi. A szczo ce take?
Nu, starszyj.
A horiczanyj zawod? Ce de okowytu robla? Wynokurnia?
Ehe !
Dywno, dokirywo mowyw did. Mij onuk staw wynokurom?..
Ciyj zawod, zitchnua baba Soomija. Ce mona spojity we kraj.
Ne kozakyj duch! huknuw Iwan Woho. Korczmarka ya u tebe!
Newe dla toho my hynuy w boju, hrymnuw did Hordij, szczob ty otak
nyko wpaw? Ha?
Ja Mene pryznaczyy.
Chto?
Starszi. Doruczyy.
Jak to pryznaczyy? Jakby ty ne chotiw, to ne staw by. Insze dio, jakby tebe
pryznaczyy hemanom czy, skaimo, otamanom A to wynokurom kozakoho syna!
Nehoe, nehoe!
A czom ty wbranyj u take achmittia? pocikawywsia Woho. Czy w tebe
nema swiatkowoho wbrannia? Wyszytoji soroczky?
Ta jich bilsze teper u samodijalnosti nadiwaju, ozwawsia ja.
A szczo ce take?
Wystupaju pered lumy. Spiwaju, tanciuju.
Spiwaty treba skri. Szczodnia. I tanciuwaty. Ote, szczodnia treba nosyty
swiatkowe wbrannia, suworo odpowiw prapradid. Zatiamyw? A to wbrawsia, nacze
pokydiok jakyj nesuswitnyj. Sorom na tebe hlanuty!..
Dosta jomu, prymyrywo ozwawsia bako. Win ue zbahnuw. Ne dla toho
my pokykay joho. Pocznemo swiato, lubi baky j materi. Swiato jednosti. Napowniujte
keych wynom newmyruszczosti!
De daeko-daeko zamerechtiw krysztaewyj keych. U niomu hraa krywawobahriana ridyna. Joho pidnimay sotni ruk, torkaysia wustamy, odpyway kilka krapel.
Z kraju w kraj poyasia nina pisnia. Nikoy ja ne czuw takoji meodiji, takych sliw. Ne
opysaty jich. Nezdibnyj ja na te. Tilky widczuttia uroczystosti zapamjataosia meni,
nezdoannoji pewnosti.
Keych iszow z ruk do ruk, niby etiw u powitri. O z nioho pje bako, wytyraje
dooneju wusa, peredaje meni. Ja wziaw keych, hlanuw useredynu. Tam buo poronio.
Ni krapelky. Jak ce tak? Hum? Posmich? Sami pyy, a meni obyznia?
Ja pozyrnuw na baka. Win dokirywo chytaw hoowoju.
Ot bacz. Ne distaosia tobi wyna newmyruszczosti. Ne dywujsia. Keych napownysia wynom, jak tilky joho wime do ruk toj, chto dostojnyj bezsmertia
A ja?
Sudy sam.
Czomu ? hirko proszepotiw ja. Chiba ja ne chotiw by?.. Ot jakby ja yw
todi, jak yy oci moji didy j pradidy
To szczo? nasmiszkuwato zapytaw bako.
Ja b pokazaw
Ae mene we nichto ne suchaw. Ridnia druno spiwaa, a una kotyasia pid
skepinniam paacu. Na mene ne zwertay uwahy. Ja krutyw u rukach prozoryj keych,
mymowoli myuwawsia joho tonkymy hraniamy, czudowoju robotoju. U swidomosti majnua dumka: Jakby pokazaw komu z druziw ne powiryy b.
A czomu b i ne pokazaty? Wziaty joho, zachowaty w kyszeniu. Do reczi, ce bude j
dokazom toho, szczo ne snyosia. Jakszczo son, to keycha ne bude. A jakszczo ne son,
to
Ja chuteko zapchnuw keych u kyszeniu fufajky. Hypnuwszy na baka, pomityw,
szczo win use znaje.
Bery, szepnuw bako. Peredaj keych spadkojemciam. U niomu weyka
tajemnycia.
Jaka? zbenteeno zapytaw ja.
Ne czas pro te howoryty. Roby, szczo skazaw. Zdaeka jde toj keych, peredajesia naszym rodom wse dali j dali, w pryjdesznie. A nawiszczo? Nawi najmudriszi
didy ne wse znaju. A chto znaje, tomu weeno mowczaty. Mowczatymu i ja. Chodimo,
synku.
Win riszucze prowiw mene do wychodu. Nad paacom horio oranewe nebo. Lis
zustriczaw nas wysznewo-fietowoju moju. Ja zadychawsia wid takoji chody.
Ne mou. Zady chocz chwyynku.
Bako ne widpowidaw. Szcze trochy i win znyk mi derewamy. Ja znemoeno
siw na peniok. Zapluszczyw oczi.
U hoowi pamoroczyosia. Chyyo do zemli. Szczo ce zi mnoju? Ruky j nohy nemow
nayti swyncem!
Ja znowu pidwiwsia. Zakryczaw:
Tatu! Zady!
Atu! Widhuknuysia chaszczi. dy!
De ce ja? Znowu dowkoa lis, ae ne osinnij, a wesnianyj, swiatkowyj, spownenyj
haasom ptachiw i ninym szumom. W rukach rusznycia. Ta sama, z jakoju ja wyruszyw
na poluwannia. Szczo ce take? Prysnywsia meni bako, czy szczo? Tak czomu dowkoa
wesna? Ne inaksze jak halucynaciji. Perepywsia ja, ot i majesz teper hariaczku
Na hrudiach u mene szczo telipaosia, zawaao. Ja macnuw rukoju woossia.
Boroda. Zakudana, dowha boroda, a do pupa. Szczo za dywo? Koy ce ja wstyh obrosty?
Nacze Robinzon. Ja hlanuw na rukawa fufajky wona potrucha, a z dirok wybywaasia wata, kri drani sztany swityysia kolina.
Ja zlakawsia. ee! Szczo ce zi mnoju? Szcze odyn son? U koho rozpytaty? De ludy?
Ja ohlanuwsia, wpiznaw znajomi miscia. Otut ysiaczi Nory, widome wsim mysywciam uroczyszcze. Nedaeko zwidsy doroha, po nij mona poczymczykuwaty do misteczka.
Ja pospiszyw do szlachu. Szczo zi mnoju buo? Ce we jaka patoogija. Treba zwernutysia do likaria. Bo szczo ce wychody? Jichay na poluwannia woseny. Potim ja
mandruwaw de u netuteszniomu switi, baczyw pokijnych didiw ta pradidiw. A teper
wesna. Tuji sam czort nohu zamaje. Na inaksze jak ja baczu kilka riznych sniw pidriad.
Ne zdywujusia, koy j cej wesnianyj lis wyjawysia maroju. A de todi realnyj swit?
Moe, j te, szczo buw dyrektorom horiczanoho zawodu te mara, snowydinnia? Zadychajuczy, wybrawsia na szlach. Wriady-hody z lisu ta w lis iszy maszyny. Szofery
pidozrio pozyray na mene. Ne spyniaysia. Nareszti jakyj benzowoz rizko zahalmuwaw, i mordatyj zdorowyo basom kryknuw:
Ej, brodiaho, sidaj pidwezu! Czoho ce ty w takomu zatrapeznomu wyhladi?
pocikawywsia szofer.
U jakomu?
A nacze tebe wowky szmatuway. I z rusznyceju! Ade ne sezon. Ty, brate, czy
ne brakojerstwujesz?
Ta de tam, neochocze ozwawsia ja. Buw u hostiach. U lisnyka odnoho, w
druka swoho. Ta zachworiw. Prowalawsia dowheko. A rusznyciu tak zabraw. Szcze z
oseni tam bua.
A, pidozrio burknuw szofer. Jasno
Ne znaju, szczo jomu buo jasno, ta tilky win bilsze ne skazaw ni sowa. Koy wjichay do rajcentru, zapytaw, de ja budu schodyty. Ja poprosyw zupynyty bila perukarni.
W kyszeni znajszow sribniaky. Szofer riszucze zamachaw rukamy i ruszyw dali.
Zajszow do perukarni. Ne jty dodomu w takomu wyhladi. inka perelakajesia.
Kriso buo wilne. Siw. Diwczyna skeptyczno ohlanua mene.
Szczo wam? Pidstryhty borodu?
Jiji koega pionystyj chopczyna pyrsnuw zo smichu. I zwidky wony taki otut
wziaysia? Szczo ja ranisze jich ne zustriczaw. Szcze nedawno tut praciuway powani
ludy, litni, doswidczeni, kulturni. Ja rozhadyw borodu, hlanuw u dzerkao. achnuwsia. Na mene dywywsia stareznyj diduhan, sywyj, zmorszkuwatyj, brudnyj. Sam
sebe zlakawsia. Mij pohlad zupynywsia pa kaendari. Tam czornia cyfra 21. Trochy
wyszcze napys: trawe. Boe mij! De ja prowalawsia ciu zymu? Dywlu na rik. Jakyj
ach! Ne niwroku, wyjawlajesia, a try roky mynuo!
Diwczyna serdyto zapytaa:
To szczo budemo robyty?
Pohoyty. I pidstryhty.
Jak? Po-ludkomu?
Ehe , ne staw ja spereczatysia. Chaj bude po-ludkomu
I o z lustra na mene dywya normalna ludyna.
Nu ot, askawisze ozwaasia perukarka. Harnyj e diako, mona szcze j
za diwczatamy
Ja kynuw jij karbowancia j skorisze hajnuw na wuyciu. Koy pidchodyw do swoho
budynku, edwe trymawsia na nohach. Szczo skae druyna? Jak zustrine?
Dweri widczynya neznajoma inka. Wona pidozrio hlanua pa mene, newdowoeno zapytaa:
Koho wam?
Jak? zdywuwawsia ja. Ja pryjszow do sebe dodomu.
Dodomu? proszepotia inka, blidnuczy. Tut wona pobaczya rusznyciu, zawereszczaa i chriapnua dweryma pered mojim nosom. Czoho wam treba? kryknua wona z-za dwerej. Ja podzwoniu do miliciji!
Schamenisia, jakomoha spokijnisze ozwawsia ja. Ne rozbijnyk ja. Pokyczte Kyynu Makariwnu.
Jaku Kyynu Makariwnu? prytycha inka. Nastoroya.
Ta jaku ? Kurinnu, hospodyniu kwartyry.
Take skaete! mowya inka. Ta jiji we dwa roky, jak nema.
Jak to nema? skryknuw ja, i serce moje zawmero wid strasznoho peredczuttia.
A tak. Pomera wona.
Pomera?..
Czoowik jiji de powijawsia. Zodijaka buw i pjanycia. U neji zabray kwartyru,
konfiskuway majno. Wona z horia j pomera.
A doka? Tremtiaczym hoosom zapytaw ja.
Hala?
Hala.
Zabray de w internat. A piznisze szcze kudy. Czy w Kyjewi wona, czy deinde,
ne widaju! A chto wy? Naszczo wam pro teje znaty?
Ja ne widpowiw. Ubytyj horem, piszow na wuyciu. Kyyma pomera. Hala de po
switach wesztajesia bez baka-materi. Szczo ce zi mnoju? Kudy teper?
Do Krawczyny. Do naczalnyka miliciji. Win e organizuwaw te proklate poluwannia. Pewno, win i rozputaje strasznyj kubok
Wam koho? zapytaw czerhowyj miliciner, wstajuczy z-za stou.
Naczalnyka. Towarysza Krawczynu.
Mona. Tilky nawiszczo z rusznyceju?
A wona meni nepotribna, rozhubywsia ja. Ce tak wypadkowo. Kupyw.
Zayszte, stroho skazaw czerhowyj. Idi. U naczalnyka nikoho nema.
Ja nesmiywo perestupyw porih. Krawczyna pidwiw hoowu, odsachnuwsia.
Ty?
Ja, drue, wbytym hoosom odkazaw ja. Riatuj mene!
Riatuj? perepytaw Krawczyna zowisno. Try roky de propadaw, a teper
riatuj?
Ja boewoliju! Ja niczoho ne mou zbahnuty.
Zate prokuror dawno zbahnuw. Na tebe ohooszeno wsesojuznyj rozszuk. Roztrata na sotni tysiacz.
Jaka roztrata?
Hroszowa. Ja j ne znaw, szczo ty takyj chwat. Chaj tam jaku plaszku, dwi
dla dehustaciji, a to miljoner znajszowsia! Tak derawa w trubu wyety z takymy
robitnyczkamy! Sidaj, rozpowidaj, de buw, kudy podiw hroszi?
Ja siw pryhoomszenyj.
Powir, ja ne braw ni kopijky.
Rewizija bua. Wse wyznaczeno.
Hoowbuch postarawsia! spaachnuw ja. I todi ja znaw, szczo win na ruku
neczystyj. A piznisze, koy ja znyk, win skorystawsia.
Nu-nu! Na ludynu ne way. Potim rozberemosia. Mene cikawy odne: de ty
szlawsia? Czomu w takomu wyhladi? Drantia. Propywsia? Wse do kopijky?
Hla na mene. Ja u tij samij fufajci, szczo todi odiahaw!
Koy todi?
A jak my jichay na poluwannia. Koy ty zatijaw z kabanom, chaj by win buw
proklatyj!
Kaban ni do czoho! Do reczi, ja taky wbyw porosia, pochwaywsia Krawczyna.
Tebe ne znajszy. Dumay, de lih spaty. Ne znajszy. Druhoho dnia mysywci obnyszporyy we lis. Jak u wodu bulknuw. Dumay, wepr zjiw. A tut hoowbuch zhoosywsia.
Kae, operaciju prowiw Kurinnyj. Roztrata. Rewizija. Ehe, skazay my, teper jasno,
kudy win podawsia. De hajnuw na Daekyj Schid abo w Sybir, pidhuluje z diwczatamy!
Nema w tomu, szczo ty skazaw, ni sowa prawdy.
Ot ja j choczu poczuty prawdu wid tebe. Dawaj poczynaj.
Ja rozpowiw jomu wse. Jak na duchu.
Krawczyna ne perebywaw. Tilky muhykaw i kywaw hoowoju. Inkoy pozyraw na
mene, malujuczy oliwcem na arkuszyku jaki wizerunky, konyky, haoczky. W oczach
joho byskay ironiczni iskorky. Koy ja skinczyw, win zapytaw:
A do czoho tut ja?
Jak do czoho?
A tak. Ciu istoriju moesz rozpowisty psychitrowi. Jakszczo win powiry. A
meni potribna prawda.
Ae wse ce prawda! hariaczkuwaw ja.
Ce taka prawda, jak kotowe sao, serdyto ozwawsia Krawczyna. Ja baczu,
szczo ty za try roky niczoho putnioho ne prydumaw. Try roky na te, szczob wyhadaty
deszewyj mistycznyj detektyw. Ni, bratci wy moji, zi mnoju ne projde! Ne prolize taka
ypa! Dowedesia tebe odprawlaty na kazionni charczi
Jak e tak!
A tak. Sterwo ty, Andrij Pyypowycz. Kyynu Makariw-nu al. Harna, dobra
inka bua. A czerez takoho pohancia propaa.
A czy ne wy wse zabray? hniwno kryknuw ja.
Zakon. Sud. Wse zakonno. Jakby od mene zaeao, a to Kapszuk.
Wsi choroszi! Jak jisty, pyty, to dobryj buw Kurinnyj. A jak neszczastia w
kuszczi!
Druba druboju, a zakon, bratci wy moji, zakon neruszymyj! Ta szczo ja z
toboju patiakaju? Ne znaju, czoho ty pryjszow do mene? Rozaobyty?
Wyjasnyty prawdu.
Ja we tobi skazaw. A teper choczu baczyty twoje rozkajannia. Podumaj. Ne
hariaczkuj. Zhadaj, de buw? Z kym? De hroszi?
Ja we tobi wse rozpowiw.
Uhu, zachynuwsia wid smichu Krawczyna. Znaczy, na tomu switi buw?
Buw. Na tomu czy na jakomu inszomu ne widaju. szczo baczyw baka i
wsiu ridniu ce prawda.
Uhu. I keych zachopyw z soboju?
Zachopyw. Stij, stij. De win?
Ja apnuw u kyszeni. Tam, sprawdi, szczo buo. Tremtiaczoju rukoju wytiahnuw
keych. Pokaw na dooniu, rozhladaw joho, niby czudo. Ote, prawda? Prawda!!!
Szczo ce? zapytaw Krawczyna.
Jak to szczo? Ta keych e!
Toj samyj?
Toj samyj.
Daj siudy!
Naczalnyk miliciji uziaw do ruk czariwnyj utwir, zamyuwawsia joho ehkistiu,
prozoristiu pereywamy maje newydymych hranej. Zwayw na dooni.
Jak puszynka, zdywuwawsia wij. Ot umiju robyty! Moodcia wczeni. Syntetyka jde whoru. De wkraw?
Jak?
De swysnuw? U restorani? Toroczysz pro toj swit. Artystom staw. Ja skazaw:
psychitru ce czudowa bajka, a meni Ja strilanyj horobe.
Win kynuw keych u kutok. Keych bezzwuczno wdarywsia ob stinu, odskoczyw,
niby opuka, i mjako wpaw na kyym. Krawczyna zdywuwawsia, pidniaw joho. Szcze raz
sylno wdaryw ob pidohu. Keych ne rozbywsia.
Treba, szczob wy rozpowiy nam pro nioho wse-wse. De, szczo, jak? Bo, rozumijete, dywni reczi. My joho swerdyy, nahriway, analizuway. Niszczo ne bere. Swerda
amajusia. odnoho znaku. Ne bojisia pazmy w kilkanadcia tysiacz gradusiw. Spektroskop ne daje rezultatu, niby w keychu nezemni eementy. I waha Win niczoho ne
way.
Jak tak?
A tak. I ne wytisniaje wodu. Ce czudo. Chto joho zrobyw? De? Pojasni nam.
ysze wy moete ce zrobyty.
Ja we rozpowidaw organam.
Znaju, znaju, z dosadoju odmachnuwsia wczenyj. Jaka kazoczka. Mene
ne cikawy wasze alibi. Ja ne praciwnyk organiw, i klanusia wam, odnoho sowa
Tak ja prawdu kau, serdyto widpowiw jomu ja. Nawiszczo meni brechaty?
Bako meni daw joho. Pokijnyj bako. I zweliw, szczob ja joho zberih, peredaw spadkojemciam. Powerni keych meni. Tym bilsze szczo ja ne wynen, mene nezabarom wypustia.
Te, szczo wy ne wynni czudowo, sucho skazaw uczenyj. Prote keycha ja
wam ne widdam. Win nezwyczajna cinnis dla nauky. al, szczo wy ne rozumijete
cioho. Proszczajte. Wy prosto chwora ludyna. Moe, zhadajete, de wy distay cej keych,
todi pohoworymo. A teper wam treba likuwatysia.
Szcze buo kilka rozmow. Ja hnuw swoje, wony swoje. Meni nadokuczyo wse ce.
Jaki wperti ludy! Ja prosyw slidczoho, szczob win diznawsia, de moja Hala. Win prynis
adresu. Ja szczasywyj, szczo donia moja ywa. Ridna dytyna! Szczo wona pereya? A
wse-taky ne zdaasia! Peremoha. Kozakoho korenia. Jij by keych! Szczob wona wypya
wyna newmyruszczosti. Ja znaju, dla neji keych ne buw by poronij.
Mene ohladay likari. Rozpytuway. Potim powezy do likarni
Nad Kyjewom spadaa nicz. Hryhir sydiw z zoszytom na berezi.
Szczo ce take? Bezumstwo? Kazka? A szczo take realnis? Chiba ne je dla suczasnych uczenych kryterijem istynnosti boewilnis teorij? Jakoho szcze bilszoho boewilla treba? Petywo czakunstwa i realnosti! Jak widnajty zwjazok mi takymy rozriznenymy czastkamy? De toj Szerok, jakyj rozhadaje strasznu zahadku?
Keych? Zwidky win? Jasna ricz, szczo potojbicznyj swit to refeks chworoho mozku Kurinnoho, hoos pidswidomosti ludyny, jaka sama sebe zasudya za nikczemne,
marno proyte yttia. Ae win nasprawdi opynywsia, jak kazaw toj chope, u jakomu
wychori inszoho wymiru. A swidomis oformya dywnyj wypadok o u taku kazoczku pro
zustricz z ridneju. Todi chto wruczyw jomu keych?
Choodok probih po tiu Hryhora. Dywna istorija. I straszna smer. Wykradennia
Hali. Ote, chto znaje pro keych. Znaje pro joho waywe znaczennia. Szczo ce? Terafym daekych switiw? Prowidnyk kosmicznych energij? Katalizator nezwyczajnoho?
Treba dijaty! Niszczo ne zupyny Hryhora. Poczaasia kosmiczna era. W yttia
wchodytymu nowi jawyszcza. Win sprobuje jty za odnijeju z kazkowych nytoczok. I
neodminno rozwjae wuzy. A jich bahato. Tysiaczi. Spokij, wytrymka i lubow dopomou.
Hryhir iszow pokruczenymy wuyciamy Podou, nikoho ne pomiczajuczy. Zoseredywsia, niby trymaw de u serci czaszu z wohnianoju ridynoju. Skoychneszsia chlupnu bryzky na ywe tio, zawdadu nejmowirnoho bolu.
Szczo czekaje poperedu?
Bezodnia. Tuman. Ni szlachu, ni obriju. Tilky nejasni obrysy. Jty naoslip. ysze
wira, spodiwannia, intujicija, lubow. Moe, wona wriatuje, wywede? Detektyw i lubow!
Chto win Merkurij z daekoji systemy Ary czy Hryhir syn Zemli? Czomu win
bukaje i tut i tam po newymirnych steynach Wseswitu, niby egendarnyj Ahasfer, ne
znachodiaczy spokoju i wtichy, adanoji istyny? I kochana, jak fantom, jak marewo, znykaje za obrijem, i druzi etia na bytwu z maroju. I motoroszno jomu w samotyni, sered
Ne znaju.
O tak. Ne znaju i ja. Treba borotysia. Neszczadno! Zruszeni z miscia kosmiczni
syy. My we ne nosiji swobody woli, a raby tijeji diji, pryczyna jakoji posijana dawno. I
potim
Szczo?
Ja nenawydu
Tych?
Tak.
Arimane! Nenawys nikoy ne buduwaa. Wona poza istynoju. Ty znajesz
Chartiju
He wsilaki chartiji! kryknuw Ariman. Pro szczo ty mowysz? Dawno perekreseni zakony zhody. My moemo teper pokadatysia tilky na syu. I nenawys najstrasznisza sya. Znaju, szczo wona poza istynoju. Prote ja teper sumniwajusia i w
istyni.
Jak? achnuwsia Jahu.
Tak, jidko wsmichnuwsia Ariman. Mynua ewolucija Ary podaruwaa nam
bezlicz prekrasnych wyznacze. Lubow, istyna, krasa, doskonalis. My pryjniay jich,
jak dity pryjmaju soodoszczi, smoktay, doky zanudyo. Prote al wykynuty. I my dosmoktujemo do kincia. A potim, zresztoju, dowedesia wyplunuty, bo ne mona wiczno
buty dimy.
Meni straszno!
Kosmoslidczomu straszno! nasmiszkuwato skazaw Ariman. Ty mene dywujesz.
Ja ne czuw wid tebe niczoho podibnoho.
Ote, suchaj. Ne czas hratysia w etyku. Ja wykykaw tebe ne dla abstrakcij.
Howory.
Nastaa pora riszuczoji diji. Ja zhadaw: Analitycznyj Chronocentr poperedyw,
szczo wony zjednajusia, i todi ideji Korsara zapanuju i w tomu switi.
Ce straszno?
Ty dytyna! Pora tobi hybsze zamysyty nad kosmohenezom.
Ja praktyk, newdowoeno mowyw Jahu.
Tym bilsze. Jakszczo tilky myslaczi istoty trymirnosti rozirwu kilce prostorowoczasowoho koapsu, Ara zahyne.
Czomu? zbenteeno zapytaw Jahu.
Tomu, szczo my dawno zwjazay dolu wasnoji systemy z energijeju toho switu.
U nas we nemaje wasnoji potenciji. Treba bu-szczo ne dopustyty rozrywu koapsu.
Doky nosiji cych idej buy rozjednani, doky riwe panetarnoji nauky toho switu buw
nykyj, zahrozy takoji ne isnuwao, a teper
Ja zrozumiw. Teper treba jich likwiduwaty.
O ni! zapereczyw Ariman. Fizyczna smer puste. Paneta toho switu
maje potunu noosferu, jichnia informacija zayszajesia. Wony znowu widrodiasia w
inszych tiach.
Szczo robyty?
Ja maju pan. Dla toho j wykykaw tebe. Mona pokastysia na tebe?
Ja dawno zwjazaw swoju dolu z twojeju, suworo skazaw Jahu.
Harazd. Wiriu. Suchaj e
Awtobus jszow do Werchowyny. Na szostomu kiometri wid Worochty z nioho wyjszow junak. Bez reczej, u prostych sztaniach, brezentowij tuurci. Sutenio. Nad horamy
kupczyysia sywi chmary, de hrymio. Wodij wyhlanuw z wikoncia, kryknuw:
Hej! Kudy proty noczi? Moe, ty ne tam zijszow?
Tam, choodno widpowiw junak.
Nu, jakszczo tam, nepewno mowyw wodij. A to buwaje wsiake. Nedawno
troje hore-turystiw piszy na Howeru. Bez nametu, bez tepych miszkiw, bez prowidnyka. Nema j nema. We jich zi Lwowa kynuysia szukaty. Znajszy
De ? pocikawywsia chto iz pasayriw.
Na Howerli! Zakociuby. Same powayw snih, moroz. Ty czujesz, parubcze?
Diakuju za informaciju, wwiczywo skazaw junak i riszucze popriamuwaw
szlachom.
Awtobus ruszyw i skoro znyk za poworotom. Mandriwnyk yszywsia sam. Win ne
styszuwaw chody, nezmyhno dywlaczy na potrijne werchiwja Czornohory. Po uzbiczcziu Howery szcze biliy snihy. U weczirnij imli wony naywaysia mianoju bakyttiu.
Obabicz szlachu czorno-zeenoju stinoju stojay smereky, jayci, de liworucz newtomno
szumuwaw potik. Za Howeroju siajnua byskawycia, zhodom dokotywsia hrim. Junak
wdowoeno posmichnuwsia, zwernuw do riczeczky, schowawsia pid weyku skelu, z jakoji padaa woda, utworiujuczy pinystyj wyr.
Siw na kami, wyjniaw z kyszeni czornyj owalnyj predmet, schoyj na adunku.
Widkryw joho. Temno-zeena powerchnia fosforyczno zaswityasia, zazmijiasia zootymy nytkamy. Spaachnua fietowa iskra, szaeno zawertia, namotujuczy tuhu promenewu spiral. Nad Czornohorok mi chmaramy zjawyosia merechtywe siajwo, znyzyo wohnystoju kueju nad smerekamy, pokotyosia w doynu. I o ue nabyzyo do
potoku u wyhladi sriblastoho dyska, szczo zawys nad zemeju.
Junak schowaw adunku do kyszeni, nekwapno pidijszow do aparata. Fosforycznyj
oreo dowkoa dyska znyk, mandriwnyk, zihnuwszy, probrawsia wseredynu. Jak tilky
za nym zaczynywsia luk, pulsujucze koo znowu zamerechtio, i aparat pidniawsia w
powitria, priamujuczy do Czornohory.
Junak skynuw brezentowu kurtku, sztany, biyznu. Kynuw jich do neweykoho
jaszczyka w szluzi. Znewaywo hlanuw na swoji chudorlawi ruky, na porosli ruduwatym woossiam nohy.
Torknuwsia palcem stiny. Nabraw na cyferbati kod. Stina roztanua, natomis wynyka myhotywa, dynamiczna zawisa, niby spetena z wesekowych barw.
Junak riszucze stupyw kri tu zaponu. Opynywsia w hoownij kajuti dyska. Teper
ce we bua insza istota. Szyroki peczi, wysoke czoo, wohnenno-czerwona hrywa woossia, sylne harmonijne tio. Win nakynuw na sebe ehke pokrywao, siw do pulta. Hlanuw na uniwersalnyj chronometr, na szkali jakoho pulsuway bakytni ziroczky, fiksujuczy pyn czasu riznych koordynat Wseswitu.
Pora, zadumywo skazaw junak.
Tym czasom dysk pawno opustywsia na werszynu Howery. Z piwdnia na Czornohoru nasuwaa awyna chmar, u nij kypia j wyruwaa hroza. Na piwnoczi houbio
czyste nebo, naywaosia sumowytoju weczirnioju moju. Wnyzu czorniy chwyli hir, jaki
znykay za obrijem. My mandriwnyk sposterihaw za cym krajewydom, w oczach joho
wyraz alu. Potim pohlad prykypiw do pulta, i we ne baczyw niczoho, krim chronometra.
anciuok bakytnych iskor, dywno splitajuczy, peretworywsia w kilce. Te kilce
spaachnuo rubinowym wohnem, i nad pultom wynyka posta ludyny. Czorni oczi znajszy junaka. Zjawyasia na wustach drunia usmiszka.
Ara witaje tebe, Jahu.
Ja ne mou widpowisty tobi tym e, Arimane, napiwartoma skazaw Jahu.
Zemla szcze ne witaje tebe. Zate witaju ja.
Harazd, kywnuw Ariman, i obyczczia joho znowu pochoodniszao. Szczo
poszczastyo zrobyty?
Hromowycia w mojich rukach.
De? spaachnuw Ariman.
U nadijnomu misci, chytro widpowiw Jahu. Nawi ty ne zdohadajeszsia.
Dosy zahadok. Szczo ty z neju zrobyw?
Wykraw. Doweosia wykorystaty baka. Psychoogicznyj etiud. Joho likwiduwaw. Jiji w mynue.
Szczo? achnuwsia Ariman. Ty zboewoliw?
Nawpaky, zapereczyw Jahu. Ne sterehty meni jiji! Wona nadto aktywna
j neprymyrenna. Nawi u ludkij podobi. U ciomu cykli czasu wona wyjde z-pid kontrolu.
Ja jiji perewiw u dewjatnadciate storiczczia.
De?
Tut e. W Kyjewi. Monastyr. Do reczi, tam i Julina. Wona czernycia.
Znowu absurd, z dosadoju skazaw Ariman. Zwesty Kosmokratoriw, ta
szcze takych. Narobla nam ycha.
Ty zabuw, szczo ce ne Ara, nasmiszkuwato widpowiw Jahu. Wony pro sebe
niczoho ne znaju. Dowkoa czenci, zabobony, mistyczni jurby, moytwy. Hromowycia
stane fanatyczno wirujuczoju. Nawi u cij fazi czasu wona potrapya do ruk sektantiw.
Dwi ptaszky w klitci. Podumajemo, jak dijaty dali.
Inszi inky?
Ne znajszow.
al Horykori?
Je!
Prekrasno! zradiw Ariman. Ce najhoownisze. De win?
Oczoluje nowyj instytut. Instytut probem Buttia.
Czym zajmajusia?
Hoowna probema bahatomirnis.
On jak! Waka duma zalaha na czoli Arimana, win nasupywsia. We do
cioho dijszo. Zerno daje parosti. Proklate simja Korsara.
Horykori zbyrajesia na Misia.
Nawiszczo?
Waywyj eksperyment. Hotujesia budiwnyctwo filiu. Na Misiaci.
I ty niczoho ne dowidawsia? rozdratowano zapytaw Ariman. Zahalni frazy!
Sprobuj sam.
Ty kosmoslidczyj.
Ne takoho chaotycznoho switu. Win meni obryd. Rujnujusia zakony pryrody.
Ne znajesz, jak w toj czy inszyj moment stanu dijaty ci neposlidowni istoty.
Harazd. A inszi Kosmokratory?
Szcze ne znajszow jich.
Merkurij?
Win i tut detektyw. Chymerna kryminalna istorija. Win rozszukuje Hromowyciu. Chaj szukaje! Cha-cha-cha! Wsi kryminalisty switu ne dopomou jomu!
I wse-taky ty ne wtiszyw mene, zadumywo skazaw Ari-man. Dowedesia
za sprawu wziatysia meni samomu.
Tobi, Arimane? zdywuwawsia Jahu. Ty pokynesz Aru?
Ty ne rozumijesz, choodno zapereczyw Ariman. Wyriszalnyj czas, Jahu!
Wyriszalnyj. Kona my moe buty fatalnoju. Meczi pryczynnosti pidniato. Jich ne wydno, ae wony we w poloti. I nasz mecz powynen wdaryty perszyj! Hotuj kwantowyj
inwertor, Jahu! Ja perechodu na Zemlu
Powernuwszy z pobaczennia, Hala dowho brodya wuyceju. Buo sumno. Szczo
ne dawao spokoju. I Hryhir ne takyj, jak zawdy. Neszczyryj, neweseyj. Ti na czoli,
jaka trywoha w hybyni oczej. Wona tak polubya joho. Konoho dnia wwyaosia jij
krute bie czoo, jasnyj pohlad, dobri, sylni ruky. A siohodni kochanyj Hryhir niby widsutnij. Zdajesia, szczo zamis nioho chto inszyj napruenyj, zanepokojenyj. Szczo
prychowuje wid neji. Ne czue, a take, szczo zwjazano z neju.
Tremtywo wymalowujusia punktyry jichnioji spilnoji steeczky. Chytajusia,
zbyajusia, rozchodiasia. Szczo zwey dola? Wid czoho wona zaey? Buty czy ne
buty jim razom? Newe mao wsich muk? Za wiszczo? Chocz by we za hrichy. Czy za
prowynu predkiw?
Hala zhadaa mynue, koy bua w internati. Wczyasia dobre, powodya sebe strymano. Jak pryruczene wowczenia, szczo zlakano pozyraje na neprochanych pikuwalnykiw, terpy asku, bo ne baczy lisu, kudy mona buo b utekty.
Nichto jiji ne krywdyw. Prote ne buo i druby. Czua szeptannia obrazywe,
hirke. Szczo pro baka. Pro jaki miljony. Jaki miljony? Win jich ne mih uziaty. Win
buw szczyryj i dobryj Hala usamitniuwaa, szukaa wtichy w ujawi. Maluwaysia jij
prekrasni daeki swity, weykoduszni, smiywi heroji. Zamky, sporudeni z krysztalu i
promeniw, byskawyczni poloty mi zoriamy, radisni zustriczi z nebesnymy istotamy. U
mrijach buo harno, jasno. Widczuwaa sebe w ridnij stychiji.
Znajszysia poza internatom ludy, jaki pomityy jiji. askawo zahoworyy do neji
Tak wona opynyasia w sekti pjatydesiatnykiw, jij imponuwaa atmosfera braterstwa.
Natchnenni sowa wczytela: Treba nam narodytysia zwysz! Jak prekrasno! Treba
wiczno onowluwaty sebe, widkydaty nehidne, nikczemne, jak skydaje hadiuka staru,
nepotribnu szkirku. Chto luby duszu swoju, toj zahuby jiji! I ce prekrasno! Egojizm
wyroduje ludynu, choody serce, rozjednuje z inszymy. A samotyna rano czy pizno
umertwy duszu! Mudro skazano!
Hala kynuasia w obijmy lubowi nezemnoji, natchnennoji, czariwnoji. Jdu,
szczob pryhotuwaty wam misce. Zaberu was do sebe! Zabery, zabery, kochanyj!
rydaa wona, padajuczy na kolina i zaywajuczy baennymy slimy. Rozkryj bramu
istyny, choczu kochannia, choczu druby i swiatoszcziw! Poszy druziw munich i mudrych!
Ta pomi bakytnymy tumanamy baenstwa inodi prozyray pesa twerezosti, rozdumu. Hala pryhladaasia do tych, jaki prahnuy porucz z neju do prawdy, namahaasia
wwijty w jichnij duchownyj swit. Postupowo prochodyw chmil nowyzny, i wona pobaczya zwyczajnych ludej. ysze napojenych ekzotycznym duchownym napojem. Wony
yy, jak i miljony newirujuczych. Chodyy na robotu, odruuwaysia, kupuway mebli,
mrijay pro nowi kwartyry, wypyway, polublay skazaty jechydne sliwce pro bynioho.
I tilky weczoramy na molinni nadiway na sebe maszkaru. Niby fay sami pered soboju
jakyj spektakl.
Poczaysia sumniwy, wahannia. Uwano czytaa Nowyj Zawit. Znajsza tysiaczi
newidpowidnostej. achnuasia toho, szczo staosia pered Hohofoju, pisla neji. Jaki newihasy i nikczemy! Nawi poczatuwaty kilka hodyn u Hefsymaniji w nych ne wystaczyo snahy. Ne pospaty, zoseredywszy u poumjanomu prahnenni zachystyty wczytela
wid strachitywoji doli!
Hucho szumiy derewa w sadu Hefsymaniji. Naachano dywyysia z neba zirky na
ostanni hodyny neczuwanoji dramy. Dywyysia na pociunok Judy. Dywyysia, jak rozsypaysia wrozticz wirni uczni i poslidownyky. Rawwi, chto z nas siade praworucz
tebe, a chto liworucz w carstwi nowomu? O wona, chwyyna winczannia na nowe carstwo! Krywawe, bolisne winczannia! De wy, uczni, apostoy? Czomu ne stay pecze do
pecza z uczyteem, waszym Carem? Odyn praworucz, druhyj liworucz.
De tam! Rozbihysia, jak rudi myszi. Jszy nazyrci, zahubywszy u jurbi haasujuczych, zaintrygowanych idejiw. Iszy, tremtiaczy za swoje spustoszene yttia, spodiwajuczy na czudo. A raptom rozderesia zapona neba, i eginy angeliw zijdu na zemlu, i
meczamy switonosnymy zachystia mesiju?! O, todi mona bude kynutysia jomu do nih,
staty porucz, szczob wsi pobaczyy joho wirnych uczniw! Czuda ne buo!
Bua choodna nicz. Znuszczannia, kpyny, udary. Dokirywyj pohlad synich oczej,
spownenych slimy neczuwanoji muky i spiwstradannia. A uczni w pimi. Rozhubeni, zniczeni.
Ne zbahnuy niczoho, niczomu ne nawczyysia. Doky swito z wamy korystujtesia. Doky szcze ne zhaso jdi za nym. Merkne smooskyp, propadaje steeczka w
Ja wtik.
Zwidky? Szczo ty kaesz?
Z karawan-saraja. Wid tatarwy. Spasybi kozakam, dopomohy. On mij towarysz
czatuje. Maszyna napohotowi. Tilky szczo odrazu w Dyke Poe. Ne nazdoenu
Diwczyna pochooa. Psychiczno chwora ludyna Pewno, wtik z likarni. Szczo robyty? Bateczku mij, szczo z toboju robyty?
Ja chotiw tebe pobaczyty. Slidczyj daw twoju adresu.
Jakyj slidczyj? Ty kaesz, szczo tatary
Tatary ce teper, pojasnyw bako, spoochano ozyrajuczy. A slidczyj
trochy ranisze. Mene tiahay za keych.
Keych?
Ja buw na tim switi. Tam meni bako daw keych. Dla tebe.
Dla mene?
A dla koho iszcze? Ty kozaka dytyna. Toj keych jakyj czariwnyj. Joho byy
ne rozbyy, payy ne spayy, dowbay ne rozdowbay. Takoho materiu na
Zemli nema. Wsi zacikawyysia. De wziaw? Chto tobi daw? Ja jim prawdu. Tak i tak
na tim switi day meni predky. A wony chto smijesia, chto lutuje. Jasno, nichto
ne wiry. A ty, ja znaju, powirysz.
Ja wiriu, tatoczku! Tilky de win?
Ehe, de? szczasywo zasmijawsia bako. Teper win tut. U maszyni. Mij
towarysz prywiz joho.
Hala rozhubyasia. Wezty baka do Pawowkoji likarni? Zamykaty joho do karawan-saraja? Staty zradnyceju w joho oczach?
Wid maszyny oddiyasia posta, nabyzyasia. Diwczyna rozhedia moodoho
chopcia, obyczczia hubyosia w pimi.
Dobryj weczir, poczuwsia spokijnyj, ahidnyj hoos. Ja czuw waszu rozmowu i wyriszyw wtrutytysia. Wy moete ne zrozumity
Ja sprawdi niczoho ne zbahnu, z mukoju widpowia Hala, kynuwszy do
nioho. Pojasni.
Chwyynku, styszenym hoosom skazaw newidomyj. Ne kryczi. Wy moete zrozumity, de win buw?
Bezumowno. Ce ja odrazu zrozumia.
Tym kraszcze. Ja dopomih jomu zwidty wybratysia.
Nawiszczo?
Wsioho odrazu ne pojasnysz. Win zhadaw pro keych.
Wy te pro ce? Szczo za mara?
Ne mara, zapereczyw junak. Keych je. Nezwyczajnym szlachom win distawsia waszomu bakowi. Ae ce ne maje znaczennia. Ce sprawa druhoriadna. Prote
keych nezwyczajnyj. I joho dijsno adresowano wam
Meni?
Tak.
Ne rozumiju.
Ja te ne wse rozumiju.
Chto wy?
Wczenyj, uchylno widpowiw junak. Ja robyw analizy cioho fenomena.
Znaju trochy istoriju waszoho baka. Ni wczeni, ni likari, ni slidczi ne mou pryjniaty
wserjoz joho rozpowidi. Dla wczenych keych prosto nezwyczajnyj fenomen. Dla slidczych zahadka, kryminalnyj kazus, jakyj treba projasnyty. Dla likariw odna z form
szyzofreniji, psychoz. Jich cikawy ysze bako, a keych to fikcija, wyhadka. Zaczarowane koo! My z towaryszamy wyriszyy
Chto ce my?
Ja i kilka mojich druziw z Instytutu fizyky. My wyriszyy rozwjazaty cej wuzo.
Zabraty baka z likarni (jasna ricz, bez zhody likariw, inaksze joho b ne wypustyy!),
wywczyty keych, zustritysia z wamy, szczob wyjasnyty, jakyj zwjazok toj keych maje z
wamy.
Mistyka jaka, proszepotia Hala. Zboewolity mona!
Prote fakt! Jimo!
Kudy?
Do nas. Usi czekaju. Tam bako wse rozpowis, my zapyszemo. Ne turbujte za
baka. My joho pidlikujemo. Wasza prysutnis
De ce?
Koted, izolowane prymiszczennia.
Dobre, riszucze skazaa Hala.
Wona sia na zadnie sydinnia porucz baka. Win obniaw jiji, Szczo burmotiw. Maszyna mjako ruszya. W odswitach lichtariw Diwczyna teper baczya obyczczia baka,
joho dykyj pohlad.
Tatoczku, szepotia Hala, szczo wony z toboju zrobyy?
Niczoho, niczoho, doneczko, szczasywo burmotiw bako, trymajuczy jiji ruku.
Teper wse bude dobre. Ja we ne wynokur! Ja teper kozak!
Szczo ty mowysz?
Prawdu kau! Meni bako kazaw hirki sowa I did I pradid! A szczo? Ja
posuchawsia jich! Teper Dyke Poe moja osela! Oho-ho! Pohulajemo!
Spokijno, ozwawsia junak z perednioho sydinnia, ne ohladajuczy. Zhodujte. Wse bude harazd.
De keych? spochwatyasia diwczyna.
O win. Junak podaw czornu skryku. Widkryjte i hlate. Ne bijtesia. Win
ne pidwadnyj zemnym stychijam.
Hala tremtiaczymy palciamy widkrya skryku. Na czornomu oksamyti spaachnuy fietowi iskry. Wziaa keych.
Poczuwsia meodijnyj peredzwin. U keychu niby spaachnua bakytna krapla, zakoychaasia czerwona ridyna, poczuwsia ninyj zapach kwitiw. Hala zlakano dywyasia
na transformaciju, ne znajuczy, szczo dijaty.
Aha! radisno zakryczaw bako. Ja ne brechaw! Hla tam wyno. Wyno
newmyruszczosti! Pyj, doneczko! Pyj! To dla tebe wono zjawyosia! Ja ne mih joho wypyty bo nedostojnyj! A ty Pyj!
Zadi! rizko wtrutywsia junak. Widdajte keych!
Diwczynu wrazyw joho ton. Kryanyj hoos, choodne obyczczia, wadno
prostiahnuta ruka. Jiji dusza zbuntuwaa. Chto win cej junak? Czomu doeju baka
rozporiadajusia newidomi ludy?
Ja ne widdam keycha! hniwno skazaa diwczyna. I zupyni maszynu. Ne
baaju detektywu! Ja iditka, szczo zhodyasia jichaty z wamy. Bako potrebuje likuwannia! U normalnij likarni. A keych chaj wywczaju uczeni w instytuti, a ne w pidpilnij grupi! Zupyni maszynu. Ja powernusia dodomu!
Dajte keych, zowisno powtoryw junak.
Za wikonciamy czorniy swiatoszynki lisy, de mi derewamy horiy poodynoki
wohnyky kotediw. Kryczaty? Bytysia z nym? Na baka nadija maa. A sama wona szczo
wdije? Teper Hala zbahnua, szczo potrapya w jaku pastku. Tut jakyj zoczyn!
Hala hariaczkowo dumaa, ae dumka metaasia w poroneczi. A maszyna mczaa
w pimu, riuczy faramy stinu noczi. Ta o junak rizko powernuw kermo liworucz. Zamyhotiy stowbury sosen, husti kuszczi.
Kudy wy? widczajduszno zakryczaa Hala.
Maszyna zupynya. Hala wdarya czoom ob stinku perednioho sydinnia. Pomaryosia w hoowi. Potim wadna ruka prytuya jij do wust chustynku. Zaduszywyj zapach pronyk u swidomis, odniaw wolu. Ruky j nohy poterpy. Skryka z keychom upaa
Szczo , znajdusia inszi. I znajszysia! Je entuzisty-kosmonawty, je fizyky, je parapsychoogy, fiziogy, medyky. Bezlicz nauk zacikaweni w rujnaciji stiny czasu i prostoru. Bo idesia ne prosto pro naukowyj eksperyment, a pro narodennia nowoho
switu! Ne narodennia, a widkryttia. Dywno i radisno.
Ot chocz by kosmonawt Woron. Nestrymnyj, pakyj, szaenyj w zadumach i zdijsnenni jich. Soratnyk, pomicznyk, boje. Jak win schopywsia za Sergijewu ideju! Jak
odhryzawsia wid naway ortodoksiw! I zaraz czuty joho pryhuszenyj, szczyryj hoos:
Rozumiju tebe, Sergiju! Oj jak rozumiju! Widczuw ce w kosmosi, w poloti. Naoczno,
zrymo. Ne zbahnesz? Ja pojasniu. Doky raketa porywajesia whoru, do neba, do zirok,
doky wona na chwyli urahannoji energiji je polit! Todi ty widczuwajesz sebe wpewneno, radisno. Zdorowo, odnym sowom! A finiszujesz, idesz do Zemli szczo wtraczajesia wid tworczoho wohniu. Znajesz, szczo treba powertatysia dodomu, do Kosmocentru, do druziw. Ade tam czekaju, chwylujusia! I wse-taky finisz we ne polit. Raketa padaje, rozumijesz? Padaje, a ne pidnimajesia! Tak i nauka: doky je pidjom ce
nauka, ewolucija! A zastyha forma ce we sum i rutyna. Zalizobetonni formuluwannia w nauci kine nauky. Wczenyj musy buty nad prirwoju nezwidanoho, wiczno
prahnuty pereetity jiji i ne mohty pereetity! A szczo? Jakby materija maa zawerszennia sama w sobi, ne isnuwao b kosmosu, yttia, postupu! Materija ce niby zerno z
bezmenoju potencijeju, mow bezodnia, jaka wiczno rozszyriujesia. Tomu, Sergiju,
twoji boewilni mriji pro wikno w bahatomirnis wola materiji, zakadena w nas!
Czujesz?
Czuju, czuju, drue! Zawdy pamjataju. Znaju, ne pidwedesz, ne zradysz! Znajdusia j inszi entuzisty. Chocz poperedu stilky perepon.
Rozdumy Sergija obirwaw stuk u dweri. Do kabinetu zazyrnua stareka askawa
inka, zapnuta czornoju chustynoju.
Szczo?
Tam hosti jaki, Sergiju. Do tebe.
Hosti? Tak pizno?
Hosti. Wydno, zdaeka, z-za hranyci. Bo na hoowi nawertiuchano ciu kopyciu.
Nacze z arapiw, czy szczo
Z arabiw? Usmichnuwsia Sergij. Moe, jakyj uczenyj? Ne popereday.
Nu, prosi.
inka znyka. Nezabarom u priamokutnyku dwerej wyrosa wysoka bia posta z
tiurbanom na hoowi. Indus, podumaw Sergij.
Ne zowsim, skazaw neznajomyj, prykadajuczy ruku do hrudej.
Wy proczytay moji dumky? zbenteeno zapytaw Sergij, widpowidajuczy na
witannia ehkym pokonom.
Tak! Ce due ehko, widpowiw his. Wse wydno na obyczczi. Prote ja ne
nazwaw sebe. Kema Sing. Biog, fizyk, medyk.
Oho!
Was ce dywuje?
Ni. Teper epocha syntezu. Meni cikawo.
Ja ne indus. Ja z inszych krajiw. Mene zacikawya wasza krajina, jiji fiosofija,
tradyciji, tajemnyci. Zminyw imja. Was cikawy moje poperednie imja?
Ni, skupo widpowiw Sergij.
Prekrasno, skazaw his, pylno dywlaczy na hospodaria. Bo bilszis ludej
cym cikawysia imenamy, stanowyszczem, zwanniam, a ne suttiu.
Ja ne cikawlu.
Znaju. Mene te zacikawyw ne wasz stupi doktora nauk.
Win meni ni do czoho, znyzaw peczyma Sergij. Zdibnosti wczenoho ne
zaea wid naukowoho stupenia. Do reczi, de wy wywczyy naszu mowu?
O, ja znaju bilszis zemnych mow, widpowiw Sing.
Todi insza sprawa, schwalno skazaw Sergij. Szczo wy moete zaproponuwaty, jakszczo my was wimemo na Misia?
Ja znaju, wasze budiwnyctwo nezwyczajne, skazaw Sing. Tam budu wseosiani eksperymenty. Ae hoowne czutywi psychiczni meditory.
Prawylno.
Ja proponuju swoji posuhy. Wy we mohy perekonatysia, szczo ja ehko czytaju
dumky.
Taki ludy je i w nas. Szczo wy szcze moete?
Sing pokazaw rukoju na maeku fajansowu ihraszku, szczo stojaa na protyenomu kinci stou.
Szczo tam take?
Japonkyj suwenir. Koy buw na sympozimi w Toki, kupyw. Win wam do wpodoby?
Ni. Prosto pidchodiaszcza ricz dla eksperymentu. Uwano dywisia na suwenir.
Teper na moju dooniu
Siyh rozkryw dowhu czutywu dooniu, na nij niczoho ne buo. Win skaw palci w
kuak. Sergij zapytywo dywywsia to na hostia, to na lalku.
His zoseredywsia, czoo joho potemnio. Horenycia baczyw, jak obrysy suwenira
tanuy, szczezay. Wse. Nema na tim kraju stou niczoho.
Sing rozkryw dooniu. Na nij ihraszka.
Sergij zasmijawsia.
Fokus. Wy, indusy, mastaky na iluziji. U nas Ki j ne taki reczi wmije.
Probaczte, choodno skazaw Sing. Ja hadaw, szczo wy spryjmete fenomen
serjozno. Ja prybuw zdaeka ne dla fokusiw.
I wse-taky ja eksperymentator-skeptyk. Doky je moywis obmanu, ja ne
pryjmu na wiru nawi te, szczo bacza moji oczi.
Sprobujte uskadnyty eksperyment, sucho skazaw his,
Harazd. Dajte suwenir. Ja stawlu joho na misce. Teper czym by joho nakryty?
Aha, o prozoryj kowpak. Sko. Teper bute askawi! Robi waszu transmigraciju!
Koy suwenir znyk i z-pid kowpaka, jakyj prytrymuwawsia rukoju Sergija, w kimnati nastaa tysza. Wczenyj uwano dywywsia na hostia, potim schwalno wyhuknuw:
Czudowo! Ae jak wam ce wdajesia? Spodiwajusia, szczo ce ne tajemnycia, jak
u fokusnykiw ta fakiriw?
Ni. Ja pryjichaw dla toho, szczob zaproponuwaty ne fenomeny, a naukowu dopomohu.
Ce meni podobajesia, rado skazaw Horenycia. Todi pojasni, bu aska
Ne wse odrazu, zitchnuw his. Ce rezultat dowholitnich trenuwa. Koncentracija psychicznoji energiji. Jakszczo ludyna wmije koncentruwaty jiji, ce dozwolaje
woodity nyczymy gradacijamy materiji. Do toho ne zabuwajte, szczo psychiczna energija porodena samoswidomistiu i tomu moe dijaty ciespriamowano. Korotsze, koy ja
nakau, szczob mij psychicznyj impuls-kwant dezintegruwaw cej suwenir tam i syntezuwaw joho w mojij ruci, zawdannia wykonujesia bezdohanno. Uspich zaey wid
napruhy energiji!
Czudowo, zradiw Sergij, pidchoplujuczy z miscia. Ce te, pro szczo ja mrijaw. Pojednaty potunu energetycznu stanciju i biogiczni meditory pewnoji psychicznoji nastrojky. Ce dozwoy hyboko pronykaty w nadra materiji, czasu j prostoru, analizuwaty budowu kontynuumu, perewiriaty naszi teoretyczni prypuszczennia i stawyty
nowi zawdannia. Wy wczasno zjawyysia! O moja ruka!
Ce ja powynen wam diakuwaty. Sing potysnuw ruku Sergija. Prawdu kauczy, ne spodiwawsia, szczo wy serjozno spryjmete neznajomi ideji.
Buo, buo, weseo skazaw Horenycia. Teper mao wczenych, jaki zapereczuju neznajomi ideji ysze tomu, szczo wony netradycijni. Ote, wyriszeno. Ja beru
I wyriszyw ja ne skwernytysia, ne yty w zhabenij obyteli. Pochowaju sebe ywcem u peczeri, datymu tam archangea. We sokyra pry derewi, wsi oznaky najawni.
Jawyszcze antychrysta, zapustinnia dowkoa, bezwirja, ochoodennia serde u bratiji
Chrystowoji. Chto czystyj chaj oczyszczajesia, chto oskwernenyj chaj szcze skwernysia. Se hriadu skoro! Ej, hriady, hospody! Ami!
Znaju zatysznu peczeru bila Wytaczewa, tretia doyna wid Stajok. Dawno we nazyryw jiji, jak owyw rybu dla monastyria. Tam bude mij ostannij spoczynok. Zwidty
chaj i zabere mene ange hospodnij pry ostannij trubi!
Boe myostywyj, prosty mene hrisznoho, koy ja ne tak rozsudyw swojim ubohym
rozumom. U czekanni strasznoho sudu spodiwajusia na twij myostywyj wyrok. Hospody, pomyuj, hospody, pomyuj! Ami
Wysuchawszy Hryhora, szef zabihaw po kabinetu, schopywszy rukamy za hoowu.
Ubyw! Napowa! Szczo meni teper z toboju dijaty? Szczo?
Zaspokojiwszy, win schopyw perekad zapysiw pradawnioho czencia, pereczytaw.
Postukaw kuakom sebe po obi.
Ni, ni, ja ne splu. Moe, j sprawdi twoje boewilla maje pid soboju jakyj grunt?
Ha?
Ja kazaw, rado ozwawsia Hryhir.
Znaju, znaju, szczo ty kazaw. A szczo meni? Perekowuwaty? Ce ne winehret,
a systema pohladiw! Ty hadajesz, tak prosto wse perehlanuty? Nawi knyhy perekasty
oj jaka moroka, a pohlady
Win schopyw Hryhora za peczi, potrusyw joho. Chytro pidmorhnuw.
Chaj szczo bude! Chaj z mene potim szkuru znimu! Wyterplu! Daju tobi kartbansz! Dij, jak choczesz! Tilky uwaha, terpinnia, rozsudywis.
Ta ja Jak wychor! kryknuw Hryhir.
Ot-ot! Wychoru ne treba! Ty sam kazaw: Kosmiczne Prawo! Che-che! Tut mao
naszoji kontory. Paniaj ty, drue, do wczenych. Ne czekaw? Dumaw, dub szef? Ha? Nunu, ne wyprawdowujsia! Zate ja pro tebe podumaw. Maju cikawu kandydaturu dla znajomstwa. ysze win tobi dopomoe.
Chto?
Sergij Horenycia. Czuw?
Czuw, schwylowano odwityw Hryhir. Zustriczawsia w odnij kompaniji.
Widomyj fizyk. Ae praci joho wtajemnyczeni. Probemy bahatomirnosti
Ot-ot. Probemy czasu, prostoru, paraelnych wymiriw. Fantastyka. Prote finansujesia joho eksperyment. I dobriacze. Ote, szczo realne. Che-che. Ja uzhoduwaw z
kym treba. Horenycia tebe pryjme. Pohowory z nym. Wse naczystotu. To serjozna ludyna. Zwyczajno, cikowyta tajemnycia. Ce win, pewno, zbahne. Nu, jdy, Hryhorczyku!
Czuje moja dusza, drow naamajesz! Ta szczo , idy. Chaj szczasty tobi.
Horenycia mowczky suchaw Hryhora. Oczi zapluszczyw, niby spaw. Za wiknamy
pronosyy troejbusy, awtomaszyny, haasuway dity. Nad awroju z krykom prolitao
hajworonnia, osinnie ystia padao na zemlu. Jak zawdy. Tilky dumky spiwbesidnykiw
mandruway u newymirnych hybynach Wseswitu.
Koy Bowa zamowk, Horenycia pidwiwsia i poczaw miriaty kimnatu z kutka w kutok. Inkoy zupyniawsia, pohladaw na schwylowanoho Hryhora i znowu ruszaw, niby
chotiw rozmotaty nezrymyj kubok. Wczenyj zupynywsia bila Bowy. Hlanuw jomu w
oczi. W zinyciach popywy boewilni wohnyky.
Pryjmaju wse wasze boewilla! Ade zbihajesia. Wse zbihajesia. Ja znajszow
Czornyj Papirus. A wy prynesy informaciju pro joho pochodennia, ne znajuczy, szczo
win u mojich rukach! Zdorowo! Chiba ce ne dokaz? Chiba ne pidtwerdennia najboewilniszych hipotez? My nadto zakonkretyzuway swoji widczuttia, swoju istoriju, kosmohenez! Dla mene wasza rozpowi ne kazka!
Prawda?
Istynna prawda! Hariacze pidchopyw Horenycia. Sprawa nawi ne w tomu,
czy toczno taki imena u ludej daekoho switu, jaki wy nazway, czy taki obrysy tych
panet, czy taka kosmoistorija! Wy mohy bahato domysyty, perekrutyty, dopownyty
swojim, subjektywnym, zemnym. Ae su ne fantasmahorija! Naukowa rutyna niby
pawutyna na rukach i nohach. Ae my rozirwemo jiji. Hriaduszcza nauka bude bezstraszna i munia. Poczawsia nowyj szlach, nebuwaa robota. Ne mriji, ne proekty, a
praktyka, eksperyment. Neczuwanyj eksperyment. Nezabarom grandizne budiwnyctwo na Misiaci. Deszczo we widprawyy tudy. Skoro j meni pora wylitaty. Dla ludstwa hriade nowe narodennia. Rujnacija zwycznych ujawe. Ce bolisno, tiako, ae
inszoho szlachu nema. Kosmiczna era ne pochody kocziwnykiw sered stepiw czy lisiw.
Treba smiywciw, entuzistiw, perszoprochodciw! Ja radyj, szczo wy pryjszy! Taka
grandizna hipoteza! Wse speosia w dywnyj wuzo. Wse ogiczno, kazkowo i realno,
chocz i boewilno! A tomu zapytuju: szczo wy proponujete?
Sebe, serjozno skazaw Hryhir.
Dla eksperymentu?
Tak.
Wy choczete pronyknuty w mynue?
Inszoho szlachu nema. Jakszczo moja hipoteza maje sens, to ja zustrinusia z
Haeju. I z Julinoju. Wony obydwi zmou perejty w suczasne. Wy rozumijete, szczo ce
daje?
Szcze ne rozumiju, pochytaw hoowoju Horenycia. Powernuty Halu ce
jasno. Wona ytel cijeji epochy. A Marija-czernycia, jakszczo wona isnuje, abo Julina
Zbahni, hariacze mowyw Hryhir, szczo wona ne prosto ludyna, a nosij
inszopanetnoji informaciji. U nij kilka ludej, kilka ewolucij. Wona widczuwaje sebe czuoju sered tych czenciw, sered bajduoho switu. Tut wona strinesia z bykymy, moe,
take objednannia das nowyj posztowch, dopomoe widkryttiu neznanych moywostej
Zamanywo, zamanywo! Pobyskujuczy oczyma, skazaw Horenycia. Perszi
steky w horach czasu. A na szlachu zasady, boji, cej, jak joho
Ariman
Tak, tak. Kosmos ne zatyszna domiwka. Treba ne ysze probywatysia w inszi
fazy czasu, a j buty oberenym. Due!
Rozumiju.
Szczo . Perszyj eksperyment. Nakresymo pan. Misce widome, czas te. Czy
ne tak?
Tak. U zapysach je misia, de, rik. Poprawka na staryj styl
Zrozumio. Ce poehszuje sprawu. My zmoemo zrobyty korotkoczasnyj proko
kontynuumu. Skaimo, na hodynu. Na dowszyj impuls ne wystaczy poky szczo energiji.
Oskilky widomo, de ti czernyci perebuway, to mona odrazu jich znajty, zibraty w odne
misce i transmihruwaty w siohodennia
Wy tak prosto pro ce howoryte, z slozamy na oczach skazaw Hryhir, a w
mene serce rwesia z hrudej.
Rozumiju, rozumiju, drunio widpowiw Horenycia. U was ne ysze naukowyj interes, a kochannia. Ce sylniszyj stymu, ni u mene. Prote chto zna. Mene wede
te nepoborna sya. Zdawna. Inkoy wtomlujesia tio, psychika, a serce stukaje: dij,
zmahajsia, probywaj.
Tak szczo? Z nadijeju zapytaw Hryhir. Wy mene berete?
Beru! twerdo skazaw Horenycia. Prote z odnijeju umowoju.
Jakoju?
Prowesty dejaki dodatkowi rozszuky. Tam, u zapysach czencia, skazano, szczo
win hotuwawsia ywcem pochowaty sebe. Pewno, zadum win zdijsnyw. Orijentowno widomo, de ce mao buty. Wy rozumijete?
Ne zowsim
Nam treba rozszukaty misce zachoronennia, czy samopocho-wannia czencia. Ce
das pidtwerdennia. Bo zapysy szcze ne dokaz. Buwaju wypadky cikowytoho zbihu.
Fenomen jasnowydinnia, proskopija, baczennia w czasi. Korotsze, parapsychoogiczna
fantazija czencia. Swojeridna psychoogiczna nowea. Ote, kraszcze perewiryty. Jakszczo my widnajdemo trup, todi mona eksperymentuwaty dali.
Zhoda, skazaw Hryhir. Ja jidu.
U Stajkach na Hryhora czekaw nowyj siurpryz. Wraajuczyj, nejmowirnyj. Ucze
szkoy-internatu widkopaw pradawniu schowanku i znajszow u nij zasuszenoho, jak tarania, czencia. Haday, szczo win mertwyj, prote his z daekoho mynuoho oyw. Meszkaw u chatynci pry szkilnomu sadku, rewno wykonuwaw swoji obowjazky sadiwnyka,
maje ni z kym ne rozmowlaw. Ucze dewjatoho kasu Kola Sawczenko, jakyj odkopaw
joho, deszczo rozpowiw Hryhoru, i pered nym postaa tragedija mynuoho
Hoos matinky Ahafiji hrymiw pid skepinniam cerkwy, rozkoczuwawsia po zakutkach, padaw byskawyciamy na schyeni hoowy czerny.
Suhy dyjawoa! Budnyci! Wam pryhotoweno wid Boha ne rajke baenstwo,
a newhasymyj woho, neczuwana kara! Ne riatuwatysia wy pryjszy do monastyria, a
tiszyty swoji tiesa! Sorom i haba! Do moytow, do praci linywi. Bihajete do mista, zustriczajete z proklatym Adamowym simjam! Hriade strasznyj sud, i ne bude wam myosti! Hospo odwernesia od was i zwey wkynuty wsich u hejenu wohnennu, de was
budu ayty skorpiny i hady!..
Ni! Ni! straszno zakryczaa czernycia Marija, schopywszy z kamjanoho pou
i zaomywszy ruky nad hoowoju. Neprawda! Neprawda!
Wpady ny! hrizno huknua matinka Ahafija, tynuwszy kistlawym palcem
u czernyciu, niby chotia prosztryknuty jiji. Wpady i zamry!
Baczu! Ne whawaa czernycia. Baczu strasznyj sud! Baczu tron Boyj!
Kay! Kay! nakazaa nastojatelka wadno. Moe, spodobyasia wzdrity
strasznyj sud! My skaemo od Boha wydinnia czy od satany! Kyczte czenciw-czoowikiw, chaj i wony posuchaju!
Cerkwu zapownya czorna, straszna jurba. Wona otoczya Mariju-czernyciu, dywyasia w jiji blide obyczczia, natchnenni oczi.
Szczo baczysz? pocikawyasia Ahafija.
Baczu! Poczynajesia, proszepotia Marija.
Suchajte wsi, brattia i sestry! Suchajte!
Potemnio sonce, uroczysto promowya Marija. Zmorszczyosia nebo. Zhasy zori
Zhasy zori, popyw zowisnyj szepit mi czenciamy.
Morok. Mi chmaramy tron u siajwi!
Czy baczysz Sudiju? zapytaa matinka Ahafija.
Szcze ne baczu, sudorono widpowia Marija. Tremtia narody. Rozkrywajesia zawisa siajucza. Na troni dytia.
Dytia? zdywuway czenci.
Dytia, radisno skazaa Marija. Syniooke. Bilawe. Usmichnuosia narodam.
Poczuwsia hoos: Idi do mene, wsi strudeni j ubohi. Ja dam wam spokij i radis. Nechaj spoczynu waszi ruky wid mecza i raa. Nechaj zemla spoczyne. Nechaj spoczyne
krow. Chodimo w bakiwkyj sad, ja nawczu was hratysia
Szczo wona werze? skryknuw czerne Wasylij, wysokyj, hriznyj. Do czoho
tut strasznyj sud i jake dytia?
Tycho! nakazaa Ahafija. Chaj kae dali. Szczo baczysz?
Dity kynuysia do nioho, szczasywo mowya Marija, zapluszczywszy oczi.
Materi kynuysia do nih dytiaty. I kynuysia nini junaky j diwczata. Zoczynci, despoty,
sodaty zapakay strasznymy slimy i kynuysia do nih jomu. I zasmijaysia ewy j oeni.
I ptaszky prospiway: Osanna. I geniji schyyysia do nih swoho woodaria. O win ide.
Piszow, pokynuw tron. Za nym ide usia zemla. Narodujesia z boem i radistiu u nowyj
swit. Wy czujete? Ja baczu zawisu siajuczu, niby z promeniw. Dytia wede wsich kri
doszcz poumjanyj. I win zmywaje z usich koru ozobennia i luti, pyluhu wtomy i rozczaruwannia! A tam za zawisoju, po toj bik, usi oprominiujusia siajwom nezemnym,
narodujusia dimy-jangolatamy I sad czekaje jich dywnyj, bakamy j materiamy posadenyj od wiku Dytia smijesia radisno j natchnenno, wede wse dali j dali Ja czuju
hrim! Win trusy wsiu zemlu do osnow. Ja czuju hoos dytiaty, wono kae meni, smijuczy: Oce mij sud strasznyj!
Marija znemoeno schyyasia do stiny, jiji pidtrymuwaa czernycia Wasyyna.
Ahafija bysnua strasznym pohladom.
Czuy? Wyhadky satany! Chiba ce sud? I chto sudyw? De karajuczyj Hospo?
De woho?
Nawiszczo wam woho? skryknua Marija. Newe ne dosy wohniu i muky
na zemli?
To ty proty swiatoho pyma powstajesz? zowisno zapytaa Ahafija. Chiba
ne czytaa, chiba ne znajesz, jakym maje buty strasznyj sud?
Ne wiriu! Ne pryjmaju! Myoserdia ne sudy! To ludki bohy! Mij boh dytia i
maty! Dytia nikoho ne moe osudyty!
Chapajte jiji! huknuw czerne Wasylij. Chapajte i nesi do keliji. Hore nam,
hore! Poseywsia u naszij obyteli wrah rodu ludkoho! Hore nam, hore! Woistynu strasznyj sud nezabarom!
Wasylij prochodyw mymo kelij, stukaw u dweri. Poczuwszy hoos, widczyniaw.
Nyko kaniawsia czenciam, prymowlajuczy:
Prosty, brate, koy w czomu zawynyw.
Boh prosty, brate!
Obijszowszy wsich, Wasylij riszucze zakrokuwaw do worit monastyria. Tam na
nioho czekaw ihumen czoowiczoji obyteli ote Stefan. Obyczczia staroho nastawnyka
buo schoe na peczenu kartopynu. Win schypuwaw, obnimajuczy Wasylija. Pochytaw
sumowyto hoowoju, proszamkotiw:
A moe, kynesz swoju zatiju, brate? Ha? Peremeesia Pomoymosia Bohu razom, wsi strachy rozwijusia! Ha?
Ni! rizko rubonuw Wasylij. Ne trymaj mene, otcze? Sami w sitiach satanynkych zaputaysia, mene widpusti rady hospoda! Sam antychryst pryjszow na zemlu, wsi oznaky joho. We j nasza obytel zhabena, nema miscia na zemli dla prawednyka. Jakych szcze znakiw treba? Skazano: Koy pobaczyte ce, bii w hory, hotujtesia
do czasu ostannioho.
Skazano: Ne znajete ni dnia, ni czasu, sprobuwaw zapereczyty ihumen.
Wasylij trusonuw czornoju hrywoju woossia, temni oczi joho hrizno bysnuy, mi
wusamy zabiliy zuby. Win pidniaw ruku, niby zakykajuczy w swidky Boha, potrias
neju.
Skazano tako: Koy poowknu nywy, to skoro nywa. Bereisia, bo w strasznij luti zijszow do nas Antychryst, znajuczy, szczo nedowho jomu panuwaty. I zwede
win, otcze, nawi obranych! Ja ne baaju dywytysia na habyszcze! Prepodobnyj otcze,
ne trymajte mene! Ja wyriszyw, nichto ne zupyny! Pidu w peczeru, umru i datymu
strasznoho sudu. Skoro, skoro zahrymy truba archangea! Skoro, skoro hriade enych!
Wasylij schyywsia dla bahosowennia. Ihumen pochapcem bahosowyw joho, rozwiw rukamy. Z aem pohlanuw na chmarky w syniomu nebi, na kwituczi kasztany w
monastyrkomu sadu. Cmoknuw suchymy hubamy:
Ijech! Krasa jaka boa! I ne hrich tobi kydaty jiji? Bratija terpy, moysia, a ty
Chm, prymruyw sywi browy did. Dywne mowyte. Boha powayty? Ta koy
joho mona powayty, to jakyj e win Boh? A koy win wsesylnyj, to nichto joho ne poway. Bute spokijni! A szczo miniajusia ludy ta choczu czoho nowoho to szczo
tut pohanoho? Roste derewo, roste wysoke, sylne, a potim truchne, dupysia. Ne choczesia jomu padaty, a treba. Pora nastaje. A pakaty za nym ne slid. Bo z simjaczka abo
j od korenia nowe, moode zijde derewce. O tak!
Wilnodumstwo, burknuw Wasylij, chocz sowa dida, na dywo, czomu ne obraay joho. Nema strachu w ludej. Na powodi w satany jdu. Ta nastupaje czas ostannij. Hriade strasznyj sud. Todi wse wyjawysia. I zdryhnusia ti, chto odwernuwsia od
Boha!..
E, otcze, jakyj tam sud! sumno pochytaw boridkoju did. O u mene andari
dwoch syniw ubyy. W Sybiriaci. Na zaliznyci wony praciuway. Tam strajk jakyj, roboczi wymahay prawdy. Proty nych sodatiw pustyy. Syny moji zawodijakamy buy, za
narod pidstawyy sebe. Jich u bucyharniu. Sud prysudyw na katorhu. Tam wony tikay,
jich spijmay w lisi, zastreyy
Did opustyw hoowu, wyter slozu dooneju, machnuw rukoju.
A doczka wmera od choery. Sami zayszyysia my z staroju, jak peky truchlawi. A wy kaete sud. Jakoho nam szcze sudu daty? Tut, na zemli, peko, i sud, i
hejena. Ni proswitku ne baczyw ja wse yttia, ni rozrady. Jak u pekli, woistynu. To
newe tam, de na tim switi, szcze hirsze bude? Ehe-che, ne welmy todi hostynnyj nasz
pan-wite Boh! Oj, ne hostynnyj!..
Treba zasuyty wiczne yttia i baenstwo, hniwno odpowiw Wasylij, sidajuczy u swij czowen. My tut, na zemli, szczob projty doynu judoli j paczu, szczob pokazaty Hospodu, na szczo zdatni. Wira i terpinnia prynesu patu rajke yttia.
A na cim, otcze? zapytaw sumno did. Na cim switi nawiszczo krasa? Hlate
na Dnipro pownowodyj. Na uky Ja oce jszow, tak pachty, a duch zabywaje! Bdiky
hudu, med zbyraju. Naszczo Hospo stworyw taku krasu tut? Newe dla toho, szczob
wona marno propadaa? Ta jakby ludy po-braterkomu yy na zemli, to jakoho szcze
raju treba ludyni? Boe ty mij! Ta jak wyjdesz unoczi pid zori, jak obnimesz okom toj
bezmir szyrokyj, nebesnyj, duch a pidnosy tebe! Abo na switanku, jak wyjidesz na
peso dniprowke owyty rybu. Tysza, ni szubowsne nide, ni homonu, ni pohoosu. Kotiasia tumany nad wodamy. I zdajesia tobi, szczo w duszi twojij carstwo boe panuje.
Ot jak. Chotiosia b meni szcze w majbutnie zahlanuty. Jak tam ludy ytymu. Nedarma
moodi hynu za nowyj swit, znaccia, bude win, bo krow zadarma ne llesia.
Bude nowyj swit, z prytyskom skazaw czerne. Tilky ne tut, ne na zemli,
ne satanynkyj. I wwijdu do nioho obrani, jaki ne oskwernyy, ywuczy z bohoborciamy, koszczunnykamy! Proszczawajte, didu, meni pora. al was, wasze serce te otrujene wolnodumstwom!
Hm, zdywuwawsia did. Sowo jake dywne: wolnodumstwo. A czym e
pohano wolno dumaty? He, niczoho b tak ne treba ludyni, jak wolno dumaty, mysyty.
Omana, siti dyjawoa, proszepotiw Wasylij. I, we ne ohladajuczy, popyw
dali.
Sowa dida roztrywoyy joho ne znaty czomu. I dokir czuwsia w tychomu hoosi, i
jaka nezbahnenna prawda.
Hospody, sochrany i odwedy, szepotiw czerne, zahribajuczy wesom. Wrah
rodu ludkoho chocze zupynyty mij podwyh. Ta niszczo ne zibje mene. Sya satany weyka znaju. Prote desnycia twoja, hospody, zachysty wirnoho raba.
Promowlajuczy moytwy, Wasylij propyw Trypilla, Chaepja. Bystra teczija nesa
joho mymo liwoho bereha, de Dnipro robyw weyku duhu. Z kuszcziw prounaw alibnyj
kryk:
Diaku! Diadeczku!
Czerne hlanuw tudy. Na berezi stojao diwcza rokiw desiaty z kunoczkom u rukach, u riabekomu pattiaczku. Wono machao rukamy-ciwoczkamy, kykao.
Czoho tobi? kryknuw newdowoeno Wasylij.
Perewezi na toj bik, nesmiywo ozwaasia diwczynka. Bo zamerznu. We
piwdnia kryczu. Nichto ne czuje.
Czerne zawernuw do bereha. Newdowoeno burczaw. To se, to te na zawadi. Dobre, szczo we nedaeko do miscia.
Win posadyw diwczynku pered sebe, widsztowchnuwsia, popyw do prawobereia.
Pohlanuw spidoba na synij nosyk nehadanoji suputnyci, na weyki siri nedytiaczi oczi.
Jak ce tebe baky odpustyy samu takoji wody?
Nema bakiw, proszepotia diwczynka, cokajuczy zubamy.
Pomowczawszy trochy, diwczynka z cikawistiu zyrknua na czornu riasu czencia,
na kamyawku, na dowhi kosy.
A szczo to w was za mundier takyj czornyj?
Wasylij mymowoli usmichnuwsia. Mundier. Chm. Znyzaw peczyma. Szczo jij
skazaty?
To wbrannia take u czenciw, neochocze ozwawsia win.
Czenci? perepytao diwcza. A szczo wono take?
Nu ludy, jaki spasajusia
Spasajusia? Z wody? Ehe? trywono mowya diwczynka. Dwa lita tomu
we-e-yka powi bua. Wse nasze seo pawao. Tut-o, na liwim boci, baczyte? Tak mij
tato bahatioch spasaw. Dusz desia spas. A todi perewernuwsia z czownom. I potonuw.
Sam sebe ne spas, urywo zakinczya wona.
Pomowczaa jaku my, spaknua.
A mama zastudyasia. I wmera. I teper ja sama. De u Wytaczewi diako. Pidu
do nioho. Moe, w szkou oddas. A ni to w Kyjiw doberusia. W bohadilniu abo w
patronat. Wywczusia pa dochtura, spasatymu ludej. Szczob ne wmyray
Wasylij suchaw toj dytiaczyj belkit, ponuro dywlaczy ponad hoowoju diwczynky
na kruczu, szczo szwydko nabyaasia. Spasaw ludej, sam sebe ne spas. U tych nemudrych sowach Wasyliju znowu wwaywsia dokir, chytra pastka satany, sproba powernuty joho do horia ludkoho, do jichnioji konodennoji muky. Ni, ni! Ne bude cioho!
Chaj sami wyriszuju swoji zaputani doli, chaj smijusia i horiuju. Jomu nema dia do
pryreczenoho switu!
Czowen tknuwsia w hynystu kruczu. Diwcza skoczyo na bereh, podiakuwao. I
poczarapkaosia whoru koziaczoju steynoju.
Wasylij szcze propyw werstwu. Zupynywsia. Ohlanuw misce. Same tut. Sonce na
zachodi, win jakraz wstyhne. Nikoho ne wydko, nichto ne stane na zawadi.
Czerne wytiahnuw z-pid sina miszok z naczynniam, widro. Wziaw sokyru, rubonuw dnyszcze czowna. Zabulkaa woda, cwirknua wodohrajem. Czowen powoli poczaw
zanuriuwaty, bystryna potiaha joho u wyr.
Zakynuw kunok na peczi, wziaw widro. Piszow berehom. Pozyraw nawkoo, wyszukujuczy ysze jomu widomi prykmety. Zupynywsia w hybokij jaruzi, pid kuszczem
akaciji. Nepodalik eboniw strumok. Sered poczorniych kuszcziw tohoricznoho burjanu
Wasylij rozszukaw kupku cehy. Poriad czorniw neweykyj otwir. Czerne poliz u toj
otwir, wdychnuw suche choodne powitria peczery, poehszeno zitchnuw. Sawa bohu,
wse harazd. Wse na misci. W hybyni peczery nakadena kupa swioho sina. Oce joho
ostannia postil.
Wyliz. Postojaw trochy. Na liwoberei synia smuha lisu temnia, naywaasia tajemnyczym marewom. Dnipro kotyw mohutni wesniani wody. Czerne zitchnuw, proszepotiw:
Sujeta sujet! Hospody, bahosowy!
Win uziaw widro, zaczerpnuw iz strumoczka wody, nayw u maeku jamku bila
peczery. Nakydaw tudy hyny. Rozmiszaw. Koy rozczyn buw hotowyj, zabraw joho u
widro. Proliz w otwir, pidsunuw do sebe cehu. I poczaw muruwaty stinku. Nakadaw
rozczyn na cehu, micno prytyskuwaw, pidbywaw, szczob buo riwneko. Wasylij niczoho ne robyw abyjak.
Nezabarom stinka zatuya maje we otwir. Zayszaosia pokasty dwi-try
cehyny. Kri toj ostannij prochid do hrisznoho switu raptom poczuosia cwirikannia.
Wasylij wyzyrnuw. Na akaciji sydiw horobe. Win czornym okom dywywsia na czencia,
dywuwawsia. I w joho cwirinczanni wczuwsia badioryj zakyk:
Wya! Wya! Wya!
Ne obdurysz, brate! proszepotiw czerne. Nema durnych! Zhy, dyjawolke
simja!
Pokaw ostanni cehyny.
Stao temno. Namacaw kunoczok, wyjniaw z nioho swiczku. Czyrknuw sirnyka.
owtyj wohnyk nepewnym switom osiajaw neweyku, wykopanu w suchij hyni kelijku.
Postawyw swiczku na hynianij prystupci. Siw na sino, rozhornuw Nowyj Zawit.
Poczaw czytaty Apokalipsys. Tysza zmoriuwaa joho, chotiosia spaty. Win ue ne wnykaw u smys wydi i proroctw, pro jaki czytaw u knyzi. Pozichnuw, perechrestywsia.
Potim zlakawsia. A szczo jak znajdu cehlanu kadku? Rozkryju, wytiahnu joho
na boyj swit!
Ne moe buty. Zaspokojiwsia. Nad otworom nawysaje hyna. Pidu doszczi, zawala. Nichto ne znajde. Boh zberee joho do strasznoho sudu.
Pohasyw swiczku, pokaw Jewangelije na hrudy. Uziaw do ruk czotky. Powtoriuwaw drewnie zakynannia, odkadajuczy konoho razu odnu kulku na czotkach:
Hospody, pomyuj mia hrisznoho! Hospody, pomyuj mia hrisznoho!
Zhodom jomu nadokuczyo ce robyty. Win ue ysze szepotiw sowa, skepywszy
powiky. Swidomis pywa na chwylach, owti j zeeni koa krulay pered nym.
Jomu znenaka zachotiosia chapnuty swioho powitria, wdychnuty na powni
hrudy witru, hrozy, poczuty spiw ajworonka. Zabaaosia znowu hlanuty w siri oczi
chudekoji diwczynky, poczuty jiji hoosok. Ae baannia buy niby wwi sni. Ruky eay
neruchomo na hrudiach. Nohy naywaysia swyncem. Nasuwaasia pima
Bam, bam! Udaryw dzwin! Newe strasznyj sud? Tak szwydko?
Dzwin tychszaje. Widuniuje w bezmiri. Serce zupyniajesia. Ne czuty joho udariw.
Nastupaje nicz. Wiczna nicz
Kola wyter z ycia pit, zanepokojeno ohlanuwsia. De-ne-de w nebi poczay zjawlatysia prozori chmarynky. Paryo. Napewne, bude hroza. Treba pospiszaty. Bo jak ne
odkopaty dywnoho muruwannia do hrozy, woda ponese horiszniu hynu wnyz, i todi
proszczaj, tajemnycze pidzemella! Na niomu znowu bude sotni tonn gruntu.
ysze wczora chope nadybaw ce misce. Nedawnij doszcz wyryw burczak na schyli
Dnipra, de jichnia szkoa posadya werboozy Wczytel posaw Kolu, szczob podywywsia, skilky nowych sadanciw treba. I o taka nespodiwanka. Woda zmya hynu razom
z ozamy. A pid nymy wyjawyasia cehlana kadka.
Kola due cikawywsia archeoogijeju. Zdawna mrijaw pro pidzemella, de mona
znajty poowkli manuskrypty, zbroju abo znariaddia praci kamjanoho wiku. A tut takyj
wypadok. Chope czekaw uczytela pryrodoznawstwa. Ae win kudy pojichaw. I nadowho. Wyriszyw poczynaty rozkopky samostijno. Poprosyw Waka Hryba, szczob toj
dopomih. Ae towarysz widmowywsia. Skazaw, szczo czytaje nowyj detektyw, de straszenno owki szpyhuny, i szczo ce nezriwnianno cikawisze, ni rytysia u jakycho pradawnich lochach. Moe, tam stojay diky z kwaszenoju kapustoju. Kola hniwawsia.
Egojist, a ne towarysz. Niczoho ne tiamy. Moe, j sprawdi diky z kapustoju, a moe,
jaka irawa pidkowa! Moe, zotliyj rukopys! Jake ce maje znaczennia? Ti znachidky
rozkryju pered uczenymy nowu storinku mynuoho.
I ochota tobi duszpatysia w hyni? ironizuwaw Wako. Doczekajemosia
poczatku nawczalnoho roku, pryjide nasz mechanizator, poprosymo ekskawator, rozkryjemo twoju peczeru za piwhodyny.
Newihas, zitchnuw Kola.
Na switanku win wyruszyw do Dnipra. Zachopyw z soboju opatu j kajo. Nebo buo
krysztaewo czyste. ehko, radisno.
Piwdnia chope rozkopuwaw kruczu. Nareszti oczystyw mur. Teper mona rozbyraty stinku.
Postukaw derakom opaty. Hucho zahuo. Chope wdowoeno posmichnuwsia.
Budu znachidky! Starodawni meczi, hemanka buawa abo skifkyj wine! A moe,
drewni gramoty? Pergamenty, szcze ne widomi nauci.
Wsiu cehu skaw ostoro. Opustywsia na kolina, trochy propowz u peczeru. Zwidty
powijao czymo nepryjemnym. Nu szczo , wsedno treba lizty.
Kola oswityw lichtarykom kryjiwku. De-ne-de zwysay pahinnia hrybkiw, po stinach bila wchodu cwil. U kutku szczo temnio. Kola obereno nabyzywsia tudy.
Szczo? Newe ludyna?
Tak. Wona ey na kupi zotlioho sina. Odiahnena w jake achmittia. Mertwa. Ta
raptom w promeni lichtaryka u mercia e pomitno zatripotiy wiji. Poczuosia zitchannia.
Kolu projniaw ostrach. Win chutko popowz nazad. Wyskoczyw z lochu. Jak pryjemno na prostori! Nad rikoju z syzoji tuczi spaachnua slipucza byskawycia. Zahurkotiw hrim.
Chope zamysywsia. Szczo dijaty? Koho by pokykaty na pomicz. Ludyna ywa!
Moe, etargija? Nadzwyczajno cikawo dla nauky. ywyj swidok mynuoho
Kola zahlanuw w otwir. Ne chotiosia znowu lizty.
Ta w ciu my u hybyni peczery zaszarudio. Oyw Ide!
Pered chopcem zjawyasia wysoka czorna posta. Temne achmittia spowzao z
neji, kaptiamy spadao na zemlu. Wydno kistlawi owti ruky, korycznewe suche obyczczia, zapali oczi pid hustymy browamy. Czorna boroda zwysaa a do pojasa. Prymrueni, mow szcziynky, oczi dywyysia na Dnipro. Poczuwsia skrypuczyj hoos:
Nebesni wrata!
Kola te hlanuw tudy, kudy dywywsia his iz pidzemella. Znowu na nebi bysnuo.
Prokotywsia bahatounkyj hrim.
Czuju twij hoos, hospody! radisno skazaw neznajome. Udostojiwsia ja
nabyzytysia do wrat twojich!
Chope zdywowano dywywsia na nioho. Pro szczo toj howory? Ta o his z mynuoho pobaczyw Kolu. W oczach joho zabyszczay iskorky. Na wukych hubach usmiszka.
Prykaw ruky do wysochych hrudej, pochytnuwsia.
Ange hospodnij Proszepotiw neznajome i wpaw. Kola kynuwsia do nioho.
Newe pomer?
Prypaw do sercia. ywyj! Serce bjesia. Pewno, wid rizkoji zminy umow ludyna
zneprytomnia. Treba joho nehajno zabraty do ambuatoriji. Czy je tam chto?
Chope czymdu kynuwsia do internatu.
Stuhoniy hromy. una kotyasia, potriasajuczy osnowy Wseswitu. W zahrawach
panetnych poe etiy nad Zemeju angey, surmyy i metay wnyz byskawyci, wraajuczy hrisznykiw. Kekotia rozpeczena awa, kotyasia stepamy, lisamy, doynamy,
znyszczuwaa sea, mista.
Wasylij, szcze ne rozpluszczywszy oczej, ue baczyw kartyny strasznoho sudu. I
bojawsia pidwesty, staty swidkom weykoji booji kary. Widczuw, jak joho niby kudy
nesu, obmywaju. Woda yasia na zmuczene tio, czuysia neznajomi pryjemni zapachy. Jak czudowo, jak ehko! Pewno, angey obmywaju joho hrichy, kuria fimim,
szczob pryhotuwaty Wasylija dla sudu. Poczuysia hoosy. Howoryy szczo nezrozumie.
Nu, Kola, teper wse harazd. ytyme! Funkciji wsich organiw widnoweni. Jisty
ysze kompoty, soky. Poky szczo. Wyniatkowyj wypadok. Hla achmittia cikom
zotlio. Ne zdywujusia, jakszczo win proeaw sotniu rokiw. Po-mojemu, tut jawyszcze
spontannoho anabizu, sztuczna etargija.
A szczo z nym robyty, koy prokynesia?
Ne znaju. Pohowory z nym. Zaspokoj. Nechaj yszajesia poky szczo tut, u panetariji. Prostir zaspokojuje. Wwimkny magnitofon. Najkraszcze Bacha. Na psychiku
dije ciluszcze. A ja pobiu, znajdu likaria. Tut potriben psychitr, psychoog.
Hoosy zawmery, nastaa tysza. Potim popywa meodija. Wona spowniuwaa swidomis Wasylija radistiu, chwyluwaa serce weycznoju tajemnyczistiu.
Angelki chory, podumaw Wasylij. Sawla Hospoda. O Boe, sawa tobi,
sawa tobi!
Win rozpluszczyw oczi, zitchnuw. Priamo pered nym zoriane nebo. Na niomu etiy
na biosninych kryach postati angeliw, prostiahajuczy ruky whoru. Krya buy neporuszni, angey te. Namalowani wony, czy szczo? Ce, napewno, Boyj chram de u raju.
Wasylij opustyw oczi. Na kuli stojaa wysoka inka, pidijmajuczy w nebo smooskyp, jakyj horiw bakytnym wohnem. Nawkoo inky bahato ludej, jaki tak samo trymaju rozmajiti wohni syni, owti, czerwoni, roewi, zeeni.
Ti ludy jszy spirallu, pidnimajuczy wse wyszcze j wyszcze do neba. Obyczczia
jichni natchnenni, radisni. Zjawyasia posta junaka w biomu ehkomu wbranni. Ce toj
samyj otrok, szczo zustriw joho pry woskresinni.
Ange, sabym hoosom ozwawsia Wasylij.
Moje imja Kola, skazaw chope.
Kola, powtoryw woskresyj. Mykoaj. Je take angelke imja. De ce ja?
Nasz panetarij. Szcze my zwemo joho Chram Krasy.
Chram? radisno skryknuw Wasylij, zwodiaczy na likti. Boyj chram?
Chram Krasy, mjako poprawyw Kola, wsmichajuczy. Tut my dywymosia
zoriane nebo, zbyrajemo dla spiwu, eksponujemo kartyny, suchajemo muzykantiw,
uczenych. Potim wy pro wse dowidajete.
Ne wtoropaju, otrocze, pro szczo mowysz, nespokijno skazaw Wasylij, ohladajuczy. Chram Krasy? A de Ahne? De enych?
Ahne? zadumywo perepytaw Kola. Ne zbahnu. U was dywni poniattia.
Ce chram tworczosti, rozumu. Hlate skulpturna grupa. Poseredyni inka, szczo pidnosy smooskyp. To symwo jedynoji materi-pryrody. A dowkoa neji jdu po ewolucijnij
spirali whoru, u bezmir, rozumni istoty, ludy. Wony peredaju woho swoho rozumu po
estafeti
Dywne hahoysz, angee boyj, skazaw Wasylij. Pomoy meni wstaty.
Kola kynuwsia do nioho, dopomih zwestysia z mjakoho krisa. Woskresyj z ostrachom hlanuw szcze raz na baniu panetariju, na gigantke panno z postatiamy kosmonawtiw, na bili koony, rozmajiti wikna, kri jaki yosia nine prominnia soncia. Prysuchawsia do zatychajuczoji meodiji.
A de chor angelkyj? Ti, szczo spiwaju? poszepky zapytaw Wasylij.
To zapys. Jich nema.
Nema. Nezrymyj chor. A de Boh? Wedy mene do Hospoda, otrocze!
Boh? zdywuwawsia Kola. Wy wiryte w Boha?
A to jak? achnuwsia Wasylij. Chiba ty ne znajesz Boha?
Ne baczyw, szczyro pryznawsia chope.
Swiat, swiat, swiat! proszepotiw woskresyj, szwydko motajuczy rukoju wid
czoa do ywota, a potim pid pecza do pecza. Satanynke nawodienije! Newe ce ja
potrapyw do peka? Ta ni . Krasa taka nawkoo. Ty smijeszsia nadi mnoju, otrocze? Ty,
moe, bis? Ni, rohiw ne wydno. I kopyt nema. Bilawyj, oczi syni, jasni. U biomu we.
Ja ne smiju, spanteyczeno skazaw Kola. Tilky meni wako was zrozumity. Ricz tim, szczo wy nu, z inszoji epochy. Terminoogija u nas rizna.
tak czy inaksze, widbudesia. Poprawky ysze dla czastok, dla klityn jednosti, tobto dla
ludej, twaryn, narodiw, jawyszcz. Riku mona powernuty praworucz, liworucz, zahatyty
jiji, poywaty neju pola, i wse-taky wona dokoty swoji wody do moria, do okeanu.
Znowu taky ne rozumiju. Mona wtrutytysia w pyn podij mynuoho. I ce nakade widbytok na istorycznyj proces. Zminysia suczasne.
Durnyci, weseo widpowiw Horenycia. Ne obraajte, ae ce tak. Szczo z
toho, szczo wy wtrutyte u podiji mynuoho? Jakyj massztab takoho wtruczannia? Neweyka fuktuacija, jaka newdowzi zhasne. Chiba wy poriwniajete energiju takoho wtruczannia z energijeju wseenkoho potoku czasu?
Hm. Sprawdi. Ae jakszczo, skaimo, perenesty tudy atomnu bombu
Nu, ce we reczi, zwjazani z ciymy suspilnymy organizacijamy: kontrol za nymy
kosmicznyj, gobalnyj. Ne meli durny
Prawda, prawda. Ja ne podumaw. Ja kau: mysennia fizycznoho jestwa zapereczuje moywis mandriwky w czasi. De treba inwertuwaty, peremistyty swidomis,
wywesty jiji na nowyj obrij.
Naszi eksperymenty zrobla ce, skazaw Horenycia. Probju szcziynu w
dogmach mynuoho. Wy kaete: wtruczannia w chid czasu. Moe buty j take. Moe, wy
zminyte de w czomu suczasne, potrapywszy w dewjatnadciate storiczczia. Prote my ne
znajemo, de, na czomu widibjesia te wtruczannia. Moe, zjawysia genilnyj wczenyj,
moe, narodysia czudowyj poet, moe, szcze szczo stanesia. Krim toho, ja prychylnyk
bahatoparaelnoho roz-woju suszczoho.
Ne rozumiju.
Wicznis, eksperymentujuczy z materijeju, maje neosiani moywosti. Nawi
uczeni w aboratorijach, hotujuczy jakyj doslid, maju dla kontrolu kilka warintiw. Ne
wdassia odyn w inszomu poszczasty. Rozumijete? A ewolucija Wseswitu moe jty
tysiaczamy, miljonamy paraelnych potokiw, poprawlajuczy, dopowniujuczy odyn odnoho. Szczo ne wyjszo w odnomu sektori, wyjszo w inszomu. Koektywnyj poszuk.
A de u kinci kosmicznoho cyku, zachopeno pidchopyw Hryhir, zywajusia, zmykajusia potoky megaewoluciji, i wse najkraszcze syntezujesia w harmonijnomu butti.
Moywo, usmichnuwsia Horenycia. Bezmir dostatnij dla bu-jakoho warintu. Wimi chocz by waszi wydinnia. Ce moe buty odyn z warintiw, pro jaki my
zhaday.
Wy wiryte?
Sprawa ne w ciomu, zitchnuw Horenycia. Slipoho ne perekonajesz w isnuwanni weseky. My we z wamy piszy nazustricz czudesnomu, ote, dla nas ce ne wira,
a realnis. Ja dumaw pro waszi fantasmahoriji.
I szczo? poszepky zapytaw Hryhir.
Ja zhadaw, dywno pohlanuwszy na Bowu, skazaw Horenycia.
Szczo wy zhaday?
Bahato. Prote dosy, machnuw rukoju wczenyj. A to my stomyy hostia.
Uspiszno powernete z eksperymentu, todi wse widkryjesia. A teper bycze do dia.
Wasylu Iwanowyczu!
Suchaju was, posztywo nabyzywsia Wasylij, zaczarowano dywlaczy na
wczenoho.
Zhadajte wse, szczo znajete, skazaw Horenycia. De yy inky-czernyci?
De keliji tych dwoch, pro jakych wy pysay? De wony hulay? Ce due waywo. Z najbilszoju tocznistiu starajtesia zhadaty.
Wony wtrioch jszy pomi kwitamy botanicznoho sadu, spuskaysia w pidzemella
koysznioho monastyria, zachodyy w neprywitni pustelni keliji, rozdywlaysia kupy zotliych knyh, a Hryhir dumaw pro swoje, nedostupne, nabolie. Zustrity jiji, pobaczyty,
torknutysia ywoji ruky i ne treba niczoho. Teoriji, poloty, kosmiczni zwerszennia
wse ce niszczo, koy znykaje, ne bjesia porucz serce, bez jakoho cia bezmenis staje
neskinczennoju pusteeju
U czornomu nebi bakytnyj serp Zemli. Uroczysta tysza zalaha nad choodnymy
skelamy Misiacia. Uwano dywlasia zwidusiudy hostri zinyci zirok. Tut niczym dychaty, ne mona yty.
Chto skazaw?
O u neweykomu krateri pid prozorym skepinniam pulsuje yttia. Rozkwitaju
pyszni trojandy, dozriwaju u promeniach kwarcowoho soncia kawuny, wynohrad. Metuszasia ludy.
U weykomu sferycznomu prymiszczenni desiatymetrowyj gobus model Zemli.
Na niomu wsi nawi najmenszi poseennia, riczky, najhoowniszi sporudy. Kula
spaachuje rozmajitymy wohnykamy, po nij probihaju potoky fosforycznych iskor, zywajusia w anciuky.
Bila gobusa Horenycia, Sing i kilka moodych pomicznykiw. Wony zoseredeni,
serjozni.
Poperedni eksperymenty trywatymu kilka sekund, skazaw Horenycia.
Czomu? zapytaw Sing, dywujuczy. Taka widpowidalnis
Energija, akoniczno pojasnyw Horenycia. Miljardy ergiw Na al, my
szcze ne wmijemo ekonomno probywaty stinu czasu. Szczo schoe na perszi rakety.
Tysiaczi tonn palnoho, szczob pidniatysia na kilka tysiacz kiometriw. Moe, te bude j z
transformatorom czasu. Spoczatku awyna energiji, a piznisze ehka prohulanka.
Skai, czomu wy pobuduway chronotransformator na Misiaci?
Dla bezpeky, widpowiw Horenycia. My ne znajemo indukcijnoho wpywu
takoho prystroju. Treba berehty ludej. Zemla pid namy jak na dooni. My fokusujemo
potribne misce, koncentrujemo na niomu transformujuczyj puczok chronoenergiji. al,
szczo ne mona wykorystaty kiberindykatora dla reguluwannia. Ludyna nezaminna.
Czy wporajete?
Ne sumniwaju, hordowyto skazaw Sing, trochy zwerchnio hlanuwszy na Horenyciu. Chiba wy szcze ne perekonaysia?
Cikom. I wse taky trywoha. Tam ludy. Bezodnia mi epochamy. Prote he
sumniwy. Szcze dwiczi powtorymo mikro-eksperymenty, potim pidhotujemosia do wyriszalnoho. Moete widpoczyty, koego. Za dwi hodyny ja na was czekaju.
Harazd, pokonywsia Sing. Czy mou ja prohulatysia poza sferoju misteczka? Zoseredytysia, pomyuwatysia nepowtornym krajewydom?
Bu aska! Tilky obereno. W razi czoho wykykajte dopomohu.
Szczo moe statysia sered cijeji pusteli? Znyzaw peczyma Sing.
Nezabarom win ue wychodyw zi szluzu, odiahnutyj u sriblastyj misiacznyj skafandr. Powoli, a nadto powoli popriamuwaw win do hirkoji hriady, zachowawsia za
skelamy. Nichto ne zwertaw na nioho uwahy. Czeny chronogrupy doktora Horenyci
czasto wychodyy pisla naukowoji roboty hulaty pid skepinniam zorianoho neba.
Sing iszow teper szwydko, kerujuczy tilky jomu widomymy znakamy. Nezabarom
win zahybywsia w szyroku uszczeynu, widszukaw otwir peczery. Stupywszy kilka krokiw, uwimknuw lichtar. U promeniach zabyszczaa powerchnia litalnoho dyska, znyzu
zjawywsia wchid. Sing chutko pirnuw tudy. Mynuwszy szluz, opynywsia w centralnij
kajuti we bez skafandra. Znyka zemna podoba, zahoriysia poumjani czorni oczi, zamerechtio temno-bahriane woossia. Jahu, powernuwszy wid pulta, rado prostiahnuw
jomu ruky.
Arimane! Witaju tebe!
Ja szczasywyj baczyty tebe, kywnuw Ariman Sing. Zustricz nasza nenadowho. Ja nezabarom jdu, prote, dla ostannioho eksperymentu.
Jak? Ty hadajesz
Tak, pidchopyw Ariman i askawo pokaw ruku na pecze Jahu. Szczyro
skau: meni nabryda cia paneta, jichni borinnia. Teper wse nabyajesia do kincia.
Jak kazay jichni atyniany, finita la komedi! Zawisa opuskajesia. Zamknemo hoownych Kosmokratoriw u pastku czasu. Wony zwidty ne wyberusia. Horykori poky szczo
zayszajesia w cij fazi. Joho dowedesia znyszczyty. Mynu wiky, doky znowu wstupy
u diju magnit jichnioji jednosti. My staranno pereputajemo nyti pryczynnosti. Cha-cha!
Systema Ary zmoe zaspokojitysia, i my podumajemo, jak wywesty jiji na nowyj szlach
Czoho ty choczesz wid mene? zapytaw Jahu, z ostrachom pohladajuczy na
neszczadne obyczczia Koordynatora.
Pryhotujesz magneton. Jak tilky pobaczysz wybuch, ety do mene. Odrazu tudy,
w dewjatnadciate storiczczia. Nam treba rozhadaty tajemnyciu keycha. Cia tajemnycia
perszoriadna dla nas. Czy jasno tobi ce, mij lubyj Jahu?
Jasno, Arimane, ja pryhotujusia.
Nastaw czas eksperymentu. W zali zayszyysia Horenycia i Sing. Zhaso swito,
ysze gobus Zemli merechtiw mjakym zeenkuwatym siajwom. Na ekrani wynyko obyczczia weseoho wychrastoho chopcia inenera Sokoenka z Instytutu probem
Buttia. Win pobaczyw Horenyciu, prywitno kywnuw.
U nas wse hotowe. Czy hotowi wy?
Wony na misci? trywono zapytaw Horenycia.
Tak. U okalizowanomu misci. Publika poza meamy botanicznoho sadu.
Sanitarna suba?
Wse w auri. Ne turbujtesia.
Jak Wasyl Iwanowycz?
Tremty. Maje neprytomnyj, zasmijawsia Sokoenko.
Wy proponuway jomu widmowytysia?
Ajake. Kudy tam. Kraszcze wmru, kae, ni widmowlusia. Choczu chocz by
krajem oka zazyrnuty szcze w ridnyj czas.
Tak i skazaw? zdywuwawsia Horenycia.
Ehe. Ridnyj czas. A czoho? Meni podobajesia. Liryczno.
Kajdany
Szczo wy skazay? Ne zrozumiw inener.
Kau, kajdany czasu. Pryjemno i straszno. Nu, dosy. Daju synchronizaciju.
Dajte sygna hotownosti.
Daju.
Gigantkyj gobus koychnuwsia, popyw. Razom z nym popywo kriso, u jakomu
sydiw Sing, zoseredywszy na geograficznij toczci Kyjewa i fiksujuczy jiji pohladom. U
skadnij systemi chronotransformatora win buw meditorom-induktorom, jakyj zamykaw czerez swoju psychiku dwi fazy czasu suczasnoho j mynuoho.
Hotowi? rizko kryknuw Horenycia.
Hotowi, widpowia Zemla.
Wmykaju.
Refektory generatoriw za kupoom misteczka opowyysia e pomitnym bakytnym siajwom. Do zemnoho serpa prostiahasia dorika, schoa na prozoryj sriblastyj
mecz.
Wony znyky, hucznym szepotom obizwawsia Sokoenko na ekrani. Uspich,
Sergiju! Uspich!
Zady, widpowiw Horenycia. Ne kay hop, doky
Win ne wstyh zakinczyty frazu. W sutinkach zay promajnua fietowa striczka
byskawyci. Gobus opowywsia poumjam, wybuchnuw i rozetiwsia na czastky. Horenycia straszno zakryczaw, schopywsia rukamy za obyczczia i wpaw, niby wraenyj kueju.
Sergiju! Sergiju! Kryczaw na ekrani Sokoenko. Sergiju! Szczo staosia?
Szczo z toboju?
zitchnuw. Newe prawda? Newe stanesia? Wasylij torknuwsia joho ruky, ozwawsia
tremtiaczym szepotom:
A szczo jak ne wyjde?..
Wyjde, pomertwiymy hubamy woruchnuw Hryhir. Tycho, Wasyliju Iwanowyczu
Mi derewamy wydno buo dzwinyciu awry w oreoli eektrycznoho siajwa, na jiji
werchiwci horiy czerwoni wohni. W nebi zjawywsia litak, nis na sobi rozmajiti
switlaczky sygnaliw. De unyzu, na Dnipri, kryczay tepochody.
Raptom szczo staosia. Newowyme. Maje newidczutne. Bakytna iskrysta
chwyla prokotyasia nad nymy. Wasylij skryknuw:
Hryhore, awra!..
Szczo?
Znyka!
Hryhir hlanuw na fosforycznyj cyferbat hodynnyka.
Ne znyka, Wasylu Jwanowyczu! zaszepotiw win. Eektryky ne stao. My
we tam
Tam, powtoryw Wasylij niby wwi sni. Wdoma. Boe swiatyj! Ne daj prokynutysia. Prawda wasza. Kwitoczky znyky. Derewa ne ti. Na Dnipri wohniw nema.
Hlate, hlate
Sprawdi, pima zhustyasia. Eektryczni wohni na monastyri Szczezy. Misia, jak
i ranisze, pyw sriblastym okrajcem mi chmar. De czuwsia uroczystyj spiw, protianyj,
sumowytyj.
Weczirnia, dychnuw na wucho Hryhorowi Wasylij. U nas, u mukij obyteli.
Pora, riszucze skazaw Hryhir. Wedi mene do inoczych kelij.
Wony pobihy krutoju steynoju wnyz. Asfaltowi aeji znyky, nawkoo buy husti
kuszczi, burczaky, burjany pid nohamy. Zupynyysia bila nyzekoho siroho budynoczka.
Wasylij mowczky pokazaw rukoju na wuki wikoncia, w dejakych z nych merechtio sabeke swito.
Zajdesz u ci dweri. Potim liworucz. Tretia praworucz kelija Hali. A pro tu,
druhu, we w neji zapytajesz.
A koy tam nema? Todi de szukaty?
U kapyci. Moe, molasia. Prawda, wony ne due moyysia, bo bisnuwati. Ae
matinka zmuszuwaa.
Nu, Wasylu Jwanowyczu! Proszczaj! Nikoy ne zabudu tebe.
Proszczaj, Hryhore! Jasnookyj synku! proslozywsia Wasylij.
Chope widczuw, jak dowha boroda Wasylija zaoskotaa jomu obyczczia. Win obniaw joho. Czuty buo, jak u staroho hupao serce.
Moe, zayszyszsia? Zustrineszsia z swojimy. Perenoczujesz.
Chaj jim wowky budu swojimy, hirko skazaw Wasylij. Kraszcze w kuszczach nad Dniprom perenoczuju. Pid zoriamy. Zasnu i prysnysia meni Chram Krasy.
Lubi weseli dity i ty.
Jak e ty wyjdesz?
Znaju steeczku. Chwirtka w stini. Proszczaj, lubyj synku. Wertajsia szczasywo
tudy. Do swojich. A ja poszlu do was kazku. Czujesz? Kazku.
Zaszeestiy kuszczi. Nikoho nema. ysze Hryhir stoji samotnio pered suworoju
czuoju budiweju, suchaje moytowne huche zawywannia, szczo doynaje niby z-pid
zemli. Nohy nacze z waty. Szum u wuchach. Treba podoaty dywnyj trans. Wpered, wpered!
Win stupyw do temnoho korydora. Sztowchnuw dweri treti praworucz. U kelijci
buo temno.
Halu, pokykaw Hryhir. Nichto ne widpowiw.
wsesylnis.
Czorni postati metnuysia do Hali, namiriajuczy wychopyty keych z jiji ruky. Jaka nezryma sya widkynua jich. Poczuysia kryky, proklattia. Ariman zakamjaniw wid
nespodiwanky. Hryhir perezyrawsia z diwczatamy.
Bila stiny znenaka zjawyosia jaskrawo-zeenuwate siajwo. Wono pulsuwao, rozhortaosia tuhoju spirallu. Z tijeji dynamicznoji pulsaciji poczaa wymalowuwaty posta
ludyny. Bakytne tio, jasno-synie woossia, akwamarynowi, niby morka woda pid soncem, oczi.
Horir! radisno zakryczaw Hryhir, ne wiriaczy swojim oczam. Horir! Woodar kazky!
Korsar! z achom ozwawsia Ariman. Czomu zjawywsia siudy? Nawiszczo
stajesz na dorozi?
Je mea Kosmicznoho Prawa, suworo skazaw Horir. Ty perestupyw jiji.
Wony jszy bez szczyta syy. Tilky nine ludke serce bezzachysne i spiwczutywe
weo jich, zachyszczao, pidkazuwao szlach u pimi. A ty kynuw proty nych syu Systemy Ary. Ce krajnia mea padinnia!
Ty te wtrutywsia! zobno skazaw Ariman. Ty daw jim keych!
Win ne mij! To nadbannia zemnych pokoli! U niomu wyno newmyruszczosti.
Pyjte joho, druzi! Pyj, Hromowyce!
Diwczyna pidnesa keych do wust, kowtnua ridyny. Peredaa joho druziam.
lubowi! My powynni zrobyty ce dla Switu Swobody, jakyj tworysia podwyhom waszoho
wiku.
Ludiam skazay: ne wbyj!
A ja kau: wychote z uczorasznioho switu rabstwa j pokory, de newpynno hulaje
smer, state bezsmertnymy. Nemoywo wbyty nikoho j niczoho! Wse suszcze wiczne j
newrazywe! Chodimo w carstwo Swobody, de smerti we ne bude!
Wam howoryy: ne wkrady!
Ja kau: chiba mona szczo wkrasty u jedynomu switi, de wse naeatyme nam i
de my stanemo ysze czastkamy neosianoho cioho? Maty Bezmiru widdaje nam wse
swoje zorenosne bahatstwo!
Ludiam twerdyy: ne protywsia zu!
A ja zakykaju: spopeli proklatyj swit, de zo zwyo sobi tysiaczolitnie hnizdo i rozpodyo miridy zmij. Na nowij nywi wyroszczujte zapasznu kwitku switonosnoho yttia,
kudy zu wchid zakazano! Widnyni szlach wasz tudy, de nema woroneczi j prokla!
Zayszte temriawi temriawu, a wy syny swita idi u krajinu znannia j lubowi!
Zakony obmeennia, despotiji ta pustoji wiry ne wyprawday sebe. Wony prokaday hyboku, newyaznu koliju tam, de potribna bua stychijna hra intujiciji, zwjazuway tam, de krya szukacziw prahnuy w nebo, zupyniay, de nahromaduwaasia byskawycia rewoluciji j powstannia! Czujete, bratowe? Widnyni czas lubowi j swobody!!
A ty, Arimane, rozirwaw swij zwjazok z ywym potokom ludkoho Rozumu. Ty i
twoji mnohoyki suhy. Mih by widmowytysia wid szlachu rujnaciji, ta ne zachotiw. Ty
ue ne ludyna. TY ANTYLUDYNA! HOMO SATANIS! Szczezny he iz Zemli, wona
tobi we ne pidwadna! Brama trymirnosti wpade i wseosianis noosfery czekaje
Ptachiw Swobody!..
Roztanuy postati Arimana ta joho suputnykiw. Tysza zalaha w kapyci. Iskramy
hraa poumjana ridyna w czaszi. Hryhir ta diwczata ne mohy promowyty j sowa wid
zworuszennia. Nareszti Julina prostiahnua ruky do Horira i bahalno zapytaa:
Jak nam dijaty? Newe zayszatysia tut? Ariman znyk, ta kapkan czasu zayszajesia?!
O ni! weseo zasmijawsia Horir. Sya daekych switiw zmykajesia iz syoju Zemli. Dola Wseswitu wyriszujesia w frontowomu butti. Do wyriszalnoho pojedynku pospiszaju wojiny z mynuoho, suczasnoho i pryjdesznioho. Wy Ludy! I pamjatajete, szczo rozterzana Sya Hriaduszczoji Zorianoji Ludyny kekocze ponad wikamy, prahnuczy objednatysia w Jedynij Ridnij Czaszi. Powertajtesia do druziw, nesuczy j dali tiahar obmeenoho yttia, ade wy sami wziay na sebe cej chrest. Tam tiako,
tam smer, stradannia, hood i ach jadernoji zahrozy. Ta chto powstane suproty boewilla spotworenoho rozumu? Beri widpowidalnis za doli switiw na sebe. Horykori
wasz lider w kilci worohiw i duchownych slipciw, win tiako poranenyj, ta Czornyj
Papirus i Czasza Bezsmertia dopomou zciyty joho. De probywajusia w chaszczach
switu Kosmokratory Czajka, Wadyswit, Sokrat, Inesa, tysiaczi wtajemnyczenych herojiw, jakym wy wdychnuy w serce Iskru Bahatomirnosti. Szukajte jich, nesite jim Czaszu Bezsmertia, oswiaczenu podwyhom pokoli. Wywote poonenyj rozum u swity Swobody! Hotujtesia, ja dopomou wam wernutysia w aktualnu realnis. Tudy, tudy, druzi,
de myslaczi istoty rozrywaju kajdany trymirnosti, de roboty prahnu staty lumy, de
porizneni swity prostiahaju ruky odyn odnomu ponad prirwamy wikiw ta prostoriw, de
schody Zirnycia Lubowi nad zmuczenoju Zemeju. Ja pryjdu, jak tilky wy mene pokyczete
Posta Horira tanua. I tanuy siri stiny kapyci. Pomeniw switanok nad Dniprom, i merechtiy wohni na dzwinyci awry. Bakytni iskry zhasy tam, de stojaw tilky
szczo Zorianyj Korsar. A do suchu zworuszenych druziw tychym widunniam pronykay
joho ostanni sowa:
Byjte w skelu Czasu! Wona wpade. Hej, zoriani korsary, czomu zasmutyysia?
Chto adaje wicznoji weseoji pryhody ruszajte za mnoju! Kosmiczni urahany baaju
pohraty z waszymy poumjanymy witryamy!.. Czujete, Pobratymy j Posestry?! Zorianyj
Sztorm nabyajesia, hotujte Witrya!..