Professional Documents
Culture Documents
Dity Bezmeia ce poetyczna kazka pro majbutni poloty na inszi panety, ce himn ludkomu rozumowi, serciu ludkij munosti, tworczym moywostiam ludyny.
Polit Iwana Zahrawy i Mariji Rajduhy na panetu
Mu systemy Tau Kyta i pryhody cych kosmonawtiw
due cikawi, chwylujuczi.
Fantazija awtora smiywo szuhaje u newidome,
stworiuje zachoplujuczi kartyny, rozkrywaje daeki
obriji, zmuszuje dumaty pro moywis yttia na inszych panetach.
Roman-fejerija
Chud. H. S. Kowpanenko
pokupaty.
Aha. Nu szczo , hulajte. My ne zapereczujemo!
Hrymajo i Zahrawa perezyrnuy, zasmijaysia. ysycia konfuzywo posmichnuwsia,
pirnuw nazad u dweri i szczilno zaczynyw jich.
M-da, zitchnuwszy, mowyw Hrymajo. Tak my suchajemo, Iwane, dali. Wy
poczay howoryty pro inszi panety.
Siri oczi Zahrawy zahoriysia. Win ohlanuw prysutnich, wpewneno skazaw:
Ja perekonanyj, szczo yttia je na bilszosti panet i szczo wono wyszczoho riwnia,
ni u nas, na Zemli. Dawno we pora widkynuty egocentrycznu dumku, szczo my, zemlany,
jaki osobywi istoty.
Junak, szczo sydiw u zatinku pid weykym kusom, nachyywsia wpered, tonki wusta
joho skrywyysia w skeptycznij posmiszci.
Dywno czuty ce wid majbutnioho kosmonawta. Ja wwaaw, szczo wasza profesija
serjoznisza!
Ne rozumiju was, znyzaw peczyma Zahrawa.
Wy znajete, szczo nauka ne dowea najawnosti rozumnych istot u naszij systemi
krim Zemli
Sawa bohu, chocz na Zemli dowey, proburczaw Hrymajo.
I nawriad, czy wony je, wiw dali skeptycznyj junak. Dosy toho, szczo za wsiu
istoriju ludstwa my ne baczyy prylotu hostej. A ci pryloty nemynuczi, jakby inszi panety
buy zaseeni
Prybulci buy, serjozno skazaw Zahrawa. I ne odyn raz. Tilky szukaty treba z
widkrytymy oczyma.
Junak pyrchnuw.
Tungukyj meteoryt, malunky na skelach, poznaczky na kistkach! Czuy, czytay!
Ekektyka, wyhadka, kazoczky dla ditej!..
Je kazoczky realniszi wid dijsnosti, twerdo odrizaw Hrymajo. U wsiakomu
razi, nasz druh Iwan Zahrawa i taki, jak win, peretworiuju kazoczky Cikowkoho w realnis.
Szczo wy poriwniujete? obraeno wyhuknuw skeptyk. To weykyj wczenyj, a
to marennia
Ideji Cikowkoho piwstolittia tomu zway marenniam, nasmiszkuwato zapereczyw Hrymajo. A wtim, szczo my spereczajemosia po-pustomu. Iwane, wy b zawitay
zawtra. Ranisze. Szczob ne poruszuwaty instrukciji budynku widpoczynku.
Zalubky, skazaw Zahrawa. Do reczi, zachoplu dejaki zapysy.
Czudowo. Spiwbesidnyky budu. Tut widpoczywaje profesor Sum, biog. Due cikawyj uczenyj. Je moodi wczeni. Rozhorysia supereczka.
Ja te pryjdu, prodzweniw dytiaczyj hoosok z boku Dnipra. Prysutni zdywowano
pohlanuy w toj bik. Szczo za dywo? Weranda opyrajesia na betonni pali nad potokom
riky. Chto b ce mih buty?
Hrymajo perechyywsia czerez barjer, schopyw koho rukoju, wytiahnuw na swito.
Zdywowani suchaczi pobaczyy chudeku desiatylitniu diwczynku z czornymy kiskamy i
byskuczymy, trochy rozkosymy oczyma.
Ty czoho tut?
Suchaju
Jak probraasia? Ty upadesz u wodu!
Ne wpadu, chorobro zajawya diwczynka. A wpadu wypywu!
De twoja mama? Tobi we spaty pora.
Ni, ni! rozhubywsia Nojs. Ja prosto tak. Todi zalubky zayszu na weczir. Ce
sensacija. Fiosofkyj dysput u budynku widpoczynku nad Dniprom. Een! Ty zhodna?
Chocz na misia, riszucze widpowia amerykanka, radisno posmichajuczy.
Pid ju-Jorkom ne znajdesz takoho rozkisznoho miscia!
Todi do weczora, poproszczawsia Nojs, pidwodiaczy z pisku.
Do weczora.
ysycia powiw hostej dali, dokirywo ohladajuczy na akademika i pochytujuczy hoowoju.
Jak i wczora, hrymia radia w zali dla tanciw, ae tanciujuczych buo mao. Wsi inszi
zibraysia na widkrytomu majdanczyku. Pryjszow biog Sum suchekyj staryj uczenyj,
zapalnyj, nasmiszkuwatyj. Pryjszo troje kyjiwkych junakiw-aspirantiw z riznych instytutiw biog Ananij Szum, zyk Sergij Mayna, osof Petro Nosenko. Zacikawywsia supereczkoju i kohospnyj agrotechnik Kori wedmedkuwatyj, mowczaznyj czoowik.
Weczir buw jasnyj, zorianyj. Zdawaosia, nawi nebo prynyszko, zacikawywszy
dywnym zboryszczem. Zdaeka doynaa pisnia. Z dwerej wyzyrnuw dyrektor,
usmichnuwsia, poter puchli dooni.
Tak szczo? Moe, oberemo prezydiju? Widkryjemo, tak by mowyty?
Poczuwsia smich. Hrymajo machnuw rukoju.
Ne treba prezydiji. Obijdemosia. Tak na czomu my zupynyysia wczora?
Na ytti, zadzweniw hoosok za balustradoju. yttia na inszych panetach.
Hrymajo wdowoeno zasmijawsia, pohlanuw tudy. U sutinkach byszczay oczi diwczynky. Win wytiahnuw jiji na majdanczyk, posadyw na kolina.
Pryjsza-taky, kyrpata. Jak tebe zwaty?
Mania! Tilky ja ne choczu pro sebe. Ja choczu suchaty!
Ty hla! zdywuwawsia Sum. Skromna. Widznaczymo ce. Znaczy, pocznemo.
Spoczatku pro yttia wzahali. Wono ne moe buty wypadkowym. Wono zakonomirnis.
Bilsze toho, ja hadaju, szczo yttia ce sama materija, realnis, jaka isnuje nawkoo nas, u
ciomu switi, u bezkonecznosti.
Pojasni prostisze, poprosyw chto.
Bu aska, rado widpowiw Sum. U ywych klitynach, w organizmach nema
niczoho takoho, szczo b ne buo w Pryrodi, w nawkoyszniomu seredowyszczi. Ti sami
eementy, reczowyny, ridyny, hazy i twerdi tia. Ote, funkciji ywoho tia tisno zwjazani z
jakostiamy neywych ti. Korotsze kauczy, jakby w benzyni ne buo moywosti horinnia,
wybuchu, to win by ne hodywsia dla paywa w motori. Jakby w neorganicznij materiji ne
buo moywosti widbytku, widczuttia, wzajemodiji, podraznennia, to j yttia wyszczoji
formy nikoy b ne wynyko. Joho moywis bua zakadena w najprymitywniszomu rusi
materiji, w jiji eektromagnitnij, jadernij wzajemodiji, w syli tiainnia, w inszych, neznajomych szcze nam syach. Czy jasno ja kau?
Jasno! prohuy nawkoo.
Kau dali. Jakszczo chto bude zapereczuwaty howori odrazu, szczob ne zabutysia Ote, ja wedu do toho, szczo organiczne yttia, bikowe, te, jake my baczymo na swojij
paneti, je ysze czastkoju jedynoho Wseenkoho yttia Materiji, rezultatom projawu pry
pewnych umowach prychowanych jakostej cijeji Materiji
Ce szczo ne te, raptom ozwawsia Nosenko. Dosi my wwaay, szczo yttia
zarodyosia w perwisnych okeanach, tak by mowyty, strybkom, jak perechid kilkosti w jakis. A wy zapewniajete, szczo wono isnuwao zawdy
Hrymajo serdyto pyrchnuw hubamy, jak kit.
Do czoho u was tiamky zabyti, junacze! Bikowe yttia ne isnuwao zawdy. Wono
zjawyosia jak rezultat uskadnennia nyczych staniw yttia. Moete nazywaty ce ne
yttiam, a ruchom, syoju, wzajemodijeju, jak choczete! Zrozumio? Profesor Sum howory
pro te, szczo koy w szkaraupi nema ywoho zerna, tobto potencijno derewa czy rosyny,
to niczoho z toji szkaraupy ne wyroste. Tak i tut Jakby w materiji ne buo potencijnoji
moywosti wyszczoho bikowoho, skaimo, yttia, to wono j ne wynyko b nikoy, nizaszczo! Ote, z pownym prawom mona nazywaty bu-jakyj stan materiji yttiam na pewnomu riwni. Czy tak ja kau, koego?
Tak, pidtwerdyw Sum. Diakuju wam!
A szczo zjiw obyznia? zasmijawsia Mayna. Profesore, ce fenomenalno! Ce
genilna dumka!
Ne treba, obyszte! zamachaw rukamy Sum. Ci genilni dumky wysowluway
tysiaczolittia tomu. Ne pryswojujte meni awtorstwa. Junacze! Wy szcze choczete zapereczuwaty?
Ni, kyso widpowiw Nosenko.
Todi piszy dali. Znaczy, my domowyy, szczo widome nam yttia cikom mona
wywodyty z pewnych jakostej materiji, abo objektywnoji i jedynoji realnosti. Tobto my
prohooszujemo jednis yttia u Wseswiti. Czomu? Bo u Wseswiti nema niczoho, krim jedynoji realnosti, szczo isnuje poza naszoju swidomistiu. Oskilky cia realnis, abo Materija,
ochopluje bezmenis, to, znaczy, i yttia bezmene.
To wono nikoy j ne wynykao? zdywowano ozwaasia Mania.
Nikoy, kyrpata, usmichnuwsia jij Sum. Take, jak u nas abo na inszych panetach, wynykaje zanowo, a u Wseswiti wono, jak Materija, isnuje zawdy. Jak by tobi pojasnyty
Tak diadia kazaw, zradia Mania. Tak, jak derewo w zerni. Ehe ?
Prawylno! Moodczyna! Ty dumajesz szwydsze, ni ja. Jdemo dali.
Raptom bila dwerej chto zametuszywsia, ludy rozstupyysia. Zjawywsia dyrektor, a
za nym amerykanki hosti. ysycia pokaszlaw, jakym derewjanym hoosom skazaw:
Towaryszi, tut naszi zakordonni hosti baaju posuchaty m-m waszu dyskusiju.
Jakszczo dozwoyte? wwiczywo posmichnuwsia Nojs.
A czoho , znyzaw peczyma Sum. U nas ne zakryti zbory. Wsim wilno.
Nojs z druynoju protysnuysia do barjera. Dwi moodi diwczyny zwilnyy jim miscia
u petenych krisach.
Sum, maje ne zwernuwszy uwahy na hostej, wiw dali:
Ote, my moemo smiywo prohooszuwaty jednis yttia u bezmenomu Wseswiti,
bo nema najmenszoho atoma, jakyj by ne buw zwjazanyj z usim Kosmosom. Ade nedarma
skazano, szczo najmensza czastka materiji widbywaje wsiu bezkonecznis, trymaje jiji w
sobi, u potenciji. Mikroswit i Makroswit jedyni. Najmensze yttia i yttia Bezmeia tisno
zwjazani. Wony isnuju wiczno, wony neznyszczenni i nikoy ne perestanu isnuwaty.
Chto wse-taky jich stworyw? raptom zapytaw Nojs, perehlanuwszy z druynoju.
Prysutni zahomoniy, zaszuszukay. Sum zdywowano zyrknuw na zakordonnoho hostia, znyzaw peczyma.
Probaczte, mistere
Nojs.
1
Probaczte, mistere Nojs, my dawno zayszyy supereczky na teeoogiczni temy. Ta
oskilky wy zaczepyy ce pytannia, ja widpowim: Materiju, abo yttia, nichto ne stworyw.
U Bezmei wony isnuju wiczno. Bilsze toho wony i je Wseswit. Ne mona howoryty
pro Wseswit, pro Buttia bez Materiji. Ne buo b Materiji, ne buo b i Wseswitu. Dla czoho
tut twore?
1
Teeoogicznyj ciespriamowanyj.
Nojs, wychopywszy boknot z kyszeni, szczo hariaczkowo stroczyw u niomu. Siajuczy sztucznymy zubamy, win szepnuw Hrymaju:
Sensacija bude! Nikoy ne dumaw, szczo zustrinu take.
A koy Sum zakinczyw frazu, korespondent jechydno zapytaw:
Wy widkydajete tworcia? Znaczy, widkydajete bezsmertia osoby! Wy ne dajete
nijakoji perspektywy ludiam. Narodywsia, wmer, a dali pusto. Pima. Wasza ideoogija ne
maje pid soboju ni moralnoji, ni etycznoji osnowy. Wasz indywiduum ce prymara. Win
zjawlajesia w swit wypadkowo, ywe, jak meteyk, korotke yttia i nazawdy znykaje w
pimi.
Ne tak! Zowsim ne tak! hariacze ozwawsia Iwan Zahrawa.
Anu, anu, junacze, pidochotyw Sum. Skai jomu wy, a to w mene we wid
cych supereczok horo boy. Dozwolte wodyczky. Spasybi.
Wy kaete smer! pako skazaw Zahrawa. Tak, osoba wmyraje. Ae my
zowsim inaksze dywymo na yttia i smer. Ludyna, osoba wynykaje ne na pustomu misci,
a jak rezultat mynuych wdoskonae. Ce jasno. Ce aksima.
Moode! zapeskaw u dooni Mayna. Rudobrowe yce joho siajao zadowoenniam. Znaj naszych
Dali, dali. Ce interesno, zacikawywsia Nojs.
Zwjazok ludyny z mynuym, z nawkoysznim, z majbutnim u wsiomu. W praci,
tworczosti, podychu, w narodenni ditej, u mrijach. Konym ruchom, konym pomysom
ludyna zwjazana z Bezmeiam. Daeka zirka, gaaktyka, kwitka trojandy, kosmiczni promeni, aska czy hniw, radis czy sum wse wpywaje na ludynu, formuje jiji charakter, jiji
osobu, jiji zwjazok z suspilstwom, wyznaczaje jiji wpyw na majbutniu istoriju Istorija ludstwa i wsich inszych daekych ludstw na czuych panetach poczynajesia ne z predkowicznoji mawpy i nawi ne z twaryny, ne z ameby, a z perwisnoji materiji. I wona nikoy ne
zakinczysia. Istorija ludstwa wiczna. I czy mona widdiyty osobu wid cioho ludstwa? Ni.
Jak ne mona widdiyty bu-jaku naszu klitynu wid organizmu. Wony skadaju jedyne
cie. Tak i nasze yttia, naszi dia wywajusia w jedynyj organizm ludstwa. Tilky tak my
dywymo na zwjazok ludyny i Wseswitu.
Ce prekrasno! zajawyw Nojs. Due perekonywo i humanno. Ae w czomu
todi meta buttia?
Wiczna ewolucija. Weykyj syntez protyenostej, jaki stworiuju wsiu hamu yttia
Wseswitu. I znowu wpered, wpered, do piznannia nowych tajemny. Stupeni swidomosti
i uswidomennia bezmeni. Wid minerau do ludyny. Wid ludyny do A wtim, chto skae,
de zakinczysia wdoskonaennia swidomosti i uswidomennia switu? Wono nide ne zakinczysia! Wono wiczne!
Prysutni prywitay pakyj wystup Zahrawy drunymy opeskamy.
Sum pidniaw ruku, wtychomyryw suchacziw.
Towaryszi, tychsze. Tak pro szczo my poczynay? Aha, zhadaw. Pro te, szczo yttia
ne wypadok, a zakonomirnis. Jakszczo wono wynyko w bikowych formach na Zemli,
to moho wynyknuty w jakycho formach i na inszych panetach. Sprawdi, czomu j ni. Materija je. Energija wyprominiuwannia wid Soncia je, obmin reczowyn je, kruhoworot stychij bu aska. Ne moe buty, szczob na Zemli wse ce pryweo do pojawy wysokoorganizowanoho yttia, a na Weneri, Marsi czy na Jupiteri prosto do peremiszuwannia haziw
abo reczowyny. Antydiektycznyj absurd. Zemla czen simji Soncia. A Soniaczna systema jedynyj organizm. Wychody, i yttia Zemli czastyna spilnoho yttia naszoji systemy. Ja hyboko wiriu w ce.
Wiryty mao, profesore, proskrypiw Ananij, skeptyczno usmichajuczy. Treba
szcze j znaty.
Profesor serdyto pohlanuw na harnoho czorniawoho junaka, nachmurywsia.
Kaete, treba znaty? Szczo , my budemo znaty. Nezabarom. U najbyczi desia
rokiw. Ae todi, jak kosmonawty, jak nasz moodyj druh Zahrawa prywezu z Wenery czy
Marsa rosyny j twaryn i tknu was nosom u nych, weykoji zasuhy ne bude skazaty:
yttia na inszych panetach je. Todi, wybaczte, j dure konstatuje fakt.
A hoosliwno stwerduwaty mona te szczo zawhodno, obraeno skazaw Szum.
Wy sami tilky szczo tak zapereczuway misteru Nojsu.
Szczo wy zmiszay boyj dar z jajeczneju! My wychodymo z naukowych peredumow. Chiba ne widkryway panet, ne baczaczy jich, ysze na osnowi matematycznych zakoniw? Ote, dumka pro yttia na inszych panetach absolutno naukowa, obgruntowana
i spyrajesia na diektycznu ogiku. Zhadajte Cikowkoho. Ce buw sprawnij wczenyj.
Win buw perekonanyj, szczo yttia isnuje ne tilky na weykych panetach, a j u poroneczi
prostoru
Nu, ce we zanadto
A czomu zanadto? Na asterojidach materija je? Je. Soniaczna energija je? Je. Wona
moe prywesty do zjednannia, do spouk, newidomych na Zemli. A tym bilsze na weykych
panetach. Na Jupiteri, Saturni ta inszych weetniach amiczni atmosfery, nyka temperatura, burchywi atmosferni tecziji. Nu to j szczo? Ce wwaajesia pereponoju dla yttia. Ehe
, dla takoho yttia, jak u nas, na Zemli. A dla inszoho?
Jakoho inszoho? uszczypywo zapytaw Szum.
Jakoho zawhodno! twerdo zajawyw Sum. Materija bezmeno rozmajita u
swojich projawach. Wy powynni ce znaty. Potencijne yttia materiji prystosujesia do tych
umow, jaki panuju na danij paneti, i obowjazkowo stane rozwywaty wyszcze i wyszcze,
a do wysokoji swidomosti.
Wy skaete, szczo j na Sonci, na zirkach moywe yttia?
Chtozna! Moe, j tak. Tilky take yttia niczoho ne matyme spilnoho z naszym. Dejaki wczeni we howoryy pro wohnianu fazu yttia. Moe, w switi wona de zustriczajesia.
Ae my uchyyysia wbik. Ja choczu skazaty, szczo na inszych panetach naszoji systemy, a
tym bilsze na Weneri i Marsi, yttia obowjazkowo je.
A jake wono? zaworuszyasia na kolinach u Hrymaja Mania.
Nezabarom pobaczymo! probasyw akademik. O nasz towarysz Zahrawa poety na Weneru czy Mars i pryweze marsinyna
A szczo win kosmonawt? proszczebetaa diwczynka.
Sprawnij. Takyj, jak Haharin!
Oj zdorowo! A harnyj jakyj!
Prysutni zasmijaysia. Iwan rozhubeno zakaszlaw.
Roste wasza nareczena, poartuwaw Hrymajo. Pamjataj, kyrpata, szczob ne
zabua joho.
Ni, ne zabudu, serjozno poobiciaa diwczynka.
Dywy, jak prysoromya dorosoho diadiu, zasmijawsia Sum. Nu, zakinczymo
pro panety. Znaczy, pro Weneru. Chocz wona j pokryta chmaramy, a ostanni doslidennia daju czymao cinnoho. Woda na Weneri je, kyse tako, energiji dosy. Tam je wse dla
wynyknennia yttia nawi zemnoho typu. Dali. Wenera mensza wid Zemli, maje bila wisimdesiaty szesty procentiw zemnoji masy. Ote, wona starisza wid naszoji panety.
Czomu? znowu ne strymawsia Szum.
Tomu, szczo mensza masa ochoone skorisze
A jakszczo pochodennia panet ne wohniane, a choodne, po Szmidtu?
Wse odno. Mensza masa szwydsze ewolucinuje. I ja hadaju, szczo na Weneri yttia
moho dosiahty bilsz wysokoho riwnia, ni na Zemli.
A na Marsi? Na Marsi jak? Je yttia? zachwyluwaasia Mania.
Na Marsi obowjazkowo, widpowiw Zahrawa. I ne prosto yttia, a wysokoorganizowane
Stari spiwanky, skazaw Szum. Kanay, sztuczni suputnyky i wsiaki inszi
sztuczky
A szczo wy moete zapereczyty proty nych? nakynuwsia na Szuma Zahrawa.
Niczoho, krim ironiji. Czym wy moete pojasnyty, szczo wesnoju, koy tanu snihy na polusach, smuhy rosynnosti zeeniju? Czomu ci smuhy roztaszowani tak toczno geometryczno? W pryrodi takoho ne buwaje. Abo wimemo suputnyky Fobos i Dejmos. Chiba
wony schoi na inszi suputnyky panet Soniacznoji systemy? Ni. Po-persze, wony due maeseki poriwniano z swojeju panetoju. Po-druhe, wony jawno czui dla Marsa
Czomu czui? wychopyo u koho.
Tomu szczo, skaimo, Fobos pownistiu poruszuje eementarni zakony nebesnoji
mechaniky. Win obertajesia nawkoo Marsa wtryczi szwydsze, ni sama paneta nawkoo
osi. Znaczy, win ne sporidnenyj z Marsom
Mars zachopyw ci suputnyky w pojasi asterojidiw! ozwawsia Szum.
Ne hodysia! poczuwsia za spynoju moodoho bioga hucznyj hoos. Wsi ozyrnuysia. Howoryw mowczaznyj astronom Truba. Win odkaszlawsia i powtoryw: Ne hodysia wasza dumka. Mars ne zachopyw Fobosa i Dejmosa w pojasi asterojidiw. Jakby ce
buo tak, to obydwa suputnyky obertaysia b nawkoo Marsa po due wytiahnutych orbitach. Fakt. Wimi oliwe. Pidrachujte. A wony obertajusia po maje tocznych kruhowych
Znaczy, wy te wwaajete, szczo wony sztuczni? zapytaw Szum.
Ne znaju. Ne choczu howoryty, znyzaw peczyma astronom. Ae, u wsiakomu
razi, wony ne pryrodnoho pochodennia
My we ne kaemo pro hipotezu Szkowkoho, pidchopyw Iwan. Jakszczo nawi Szkowkyj ne prawyj i Fobos ne padaje na Mars, wse odno cej suputnyk, a tako Dejmos utwory rozumu.
Znaczy, tam ywu ludy? zdywowano promowyw Kori.
ywu. I yy, radisno widpowiw Zahrawa.
Tak czoho wony ne prylitaju teper? spiwucze zapytaa Mania. Czomu wony
nikoy ne buway na Zemli?
A chto tobi skazaw, szczo ne buway? Moe, j buway. Je bahato faktiw z dawnyny
i nawi teperisznich
Zakrutyosia, skeptyczno zajawyw Szum. Tut ue pide w dio wse i Tungukyj
meteoryt, i znachidky w Afryci.
I pide, rozserdywsia akademik Hrymajo. Czoho ce wy, junacze, wse wysmijujete. Moe, ludy baaju posuchaty
Baajemo! Due cikawo! prounay wyhuky. Komu ne cikawo chaj wyjde, ne
suchaje.
Ot baczte, zasmijawsia Hrymajo. Sydi tycho, a to bude ycho. Znaczy, poczynajesia nowyj rozdi programy: Pryszelci z Kosmosu. Tilky znajete szczo, akademik
pohlanuw na chronometr, we dwanadciata hodyna, my, zdajesia, zasydiysia
Oj yszeko! spesnuw rukamy ysycia. Otak zamoroczyy hoowu
Prysutni zasmijaysia. Sum rozwiw rukamy.
Nu szczo , pidemo spaty, druzi. Chto chocze prychote zawtra!..
Czary znyky. Polifonija pryrody rozsypaasia na miridy zwukiw, zrujnowana zwyczajnym hudkom paropawa. Iwan rozczarowano pohlanuw na peso, de hojday widbytky
zirok. Ne wyjszo! Szcze rano! Ae jak prekrasno! Jak czudowo, szczo mona w konij
podiji, w konij reczi i jawyszczi znajty sebe, swoju czastynu, puls swoho ywoho, trepetnoho sercia.
I chope radisno ruszyw upered.
sebe dumaw: Taka poety. Kudy zawhodno. Ne ysze na inszi panety, a j do daekych
zirok.
Tym czasom Sum, wstawszy z krisa, ohlanuw prytychych suchacziw i skazaw:
Pro szczo my wczora poczay rozmowu?
Pro pryszelciw! zahuy suchaczi.
Ne zabuy, schwalno skazaw Sum. Szczo , todi damo sowo naszomu kosmonawtu. Iwane, poczynajte, ludy du Wy obiciay!
Nojs, jakyj sydiw z druynoju poriad z akademikom, znowu wychopyw boknot,
ruczku. U Zahrawy schwylowano zabyosia serce. Tak buo zawdy, koy zachodya rozmowa pro tajemni, zapowitni jawyszcza i reczi. Chope odkaszlawsia, wybaczywo skazaw:
Ja specilno ne zajmawsia cijeju probemoju. Budu howoryty sumburno. Ce prosto
moji dumky
Ne treba peredmow, poperedyw artoma Sum. Wse odno supereczka bude
Harazd. Ja pocznu z odnoho zapytannia Ujawi sobi, szczo sto rokiw tomu otut,
na berezi Dnipra, abo bu-de w inszomu misci z neba raptom opuskajesia dywnyj aparat,
a z nioho wychodia newidomi istoty. I odiahneni wony tak, jak, skaimo, naszi kosmonawty. U houbych kombinezonach, szoomy na hoowi, dywni prystroji Jak by zustriy takych istot naszi didy?
Oho-ho! zasmijawsia chto. Takyj by moebe ustruhnuy
Ot baczyte, skazaw Iwan, wy prawylno rozumijete. Dla czoho ja zapytuju pro
ce? Tomu szczo czasto howoria ne podumawszy: jakby pryszelci buy na Zemli w mynuli
wiky, istorija widznaczya b taki podiji. A ja kau: ni, ne widznaczya b. Czomu? Tomu szczo
switohlad ludstwa buw zabobonnyj i prymitywnyj. Zemla myne sered okeanu, nebo
sklanyj czy krysztaewyj kupo nad hoowoju, zirky switylnyky, prybyti do sfery. Za sferoju yto bohiw, angeliw. Ote, chto opuskajesia z neba toj ytel raju, syn boha, ange,
boyj wisnyk Korotsze kauczy, chto zawhodno, tilky ne ludyna, ne zwyczajna istota. Ujawennia pro inszi panety ludy ne may, a zwidsy i take spryjniattia mipanetnych hostej.
Ja ne zhoden, promowyw Szum.
Poczaosia, poter zadowoeno dooni Mayna. Ananij pohaniaje swij nemazanyj
wiz.
A ty mowczy, ohryznuwsia Ananij. Tak, ja ne zhoden z wamy.
Czomu?
Tomu szczo ne wsi buy newihasamy w peredistoryczni czy istoryczni czasy. My
znajemo, szczo todi buy wczeni z wysokym mysenniam. Buy astronomy, inenery, matematyky. Wony widrizniay panety wid zirok, nawi wyrachowuway widstani do nych.
Wony wczyy pro atomistycznu budowu materiji. Naprykad, Aristarch Samokyj. A weykyj wczenyj Pifagor wczyw pro te, szczo Sonce je centrom naszoho switu. Szczo Zemla ta
inszi panety bihaju po orbitach nawkoo Soncia.
Nu to j szczo? hariacze zahoworyw Iwan. Wy kaete prawdu. Buy taki wczeni,
buy prawylni pohlady, okremi ideji, jaki zbihajusia z naszymy dosiahnenniamy. Ae
osnowna masa narodu ya w temriawi! My diznaysia pro pohlady Aristarcha Samokoho
i Pifagora tilky z dawnich rukopysiw. A sered narodu, ta j ne ysze narodu, a j sered wczenych, panuway prymitywni ideji geocentrycznoho switohladu. Bilsze toho Moe, taki
ludy, jak Pifagor abo chto inszyj, znay, chto taki pryszelci z neba, ae wony ne mohy peredaty swoho znannia ludiam. Ti prosto ne zrozumiy b jich. Chiba ne tak? Chiba pohlady
Ejnsztejna pro paradoksy czasu i prostoru ne probyway sobi dorohy uprodow piwstolittia
do umiw uczenych, ne kauczy we pro zwyczajnych ludej?
Pospisznyj wysnowok, zapereczyw Sum. Po-persze, erci ne odiahaju sucilnoho wbrannia na sebe, takoho, jak zobraeno na malunku, do reczi, na skelach Dabarena je malunky erciw z maskamy; po-druhe, na malunku, pro jakyj kae Iwan, jasno wydno detali szooma, joho kripennia do skafandra, a po-tretie, same afrykanki erci mohy
nasliduwaty pryszelciw z neba, nadiahajuczy chymerni masky, szczob buty schoymy na
nych.
A moe, atanty, ozwawsia Mayna. U nych, napewne, buy wodoazy.
E, ni! hariacze zapereczyw Iwan. Cioho faktu ja ne widdam atantam. Je szcze
bahato faktiw z riznych krajin. Stowp u Deli, zrobenyj z chimiczno czystoho zaliza womymetrowoji wysoty. Nemoywo, szczob joho zrobyy pradawni indusy, jaki ne may ni industriji suczasnoho typu, ni aboratorij.
Ce mohy zrobyty atanty, ozwawsia Sum, abo inszi pemena wysokoji kultury.
Wony may byki stosunky z Indijeju.
Harazd, zasmijawsia Iwan. Cej fakt te sumniwnyj. Wy joho wykorystajte dla
atantiw. Idu dali. W Andach, na weykych wysotach, je bahato szyroczennych majdanczykiw, wykadenych biym kaminniam u formi tajemnyczych znakiw, wydymych ysze z litaka. Chto jich zrobyw, dla czoho? Abo tak zwani dorohy inkiw, jaki wedu pid chmary i
obrywajusia na werszynach hir? Kudy wony wey? Abo chto daw inkam sprawedywi zakony, kolorowu bawownu, kukurudzu? Majja rozpowiday, szczo do nych prychodyy bioyci borodati pryszelci. Hoownyj z nych maw imja Kecalkoatl. Na niomu buo dowhe
bie wbrannia. Win daw bahato mudrych zakoniw, nawczyw majja wyroszczuwaty gigantku kukurudzu, kolorowu bawownu. Potim pryszelci powernuysia dodomu. Wony
obiciay wernutysia szcze ne raz. Widchid Kecalkoatla opysujesia tak: win popriamuwaw
do moria, poczaw tam pakaty i spayw sam sebe. Joho serce peretworyo na rankowu
zirku.
Durnycia jaka, skazaw Szum.
Ne durnycia, zapereczyw Hrymajo. Czudowyj obraz. Indinci, jaki ne znay,
w czomu sprawa, baczyy, szczo boh pryjszow na bereh moria i znyk, wyparuwawsia. A
my rozumijemo, szczo tam buo ne czudo, a, skaimo, start korabla. Majja baczyy woho,
a potim puste misce. Znaczy, Kecalkoatl spayw sebe. Potim nad morem zasiajaa Wenera.
Znaczy, boh peretworywsia na rankowu zirku. Due prosto.
A win poetiw na Weneru, poczuwsia dzwinkyj hoosok Mani.
Wustamy ditej hahoy istyna, zakinczyw pid schwalnyj szum suchacziw Hrymajo. Dali, dali, Iwane.
A wimi maowidomyj fakt te w Ameryci, w pusteli Atakama, prodowuwaw
Zahrawa. Odyn astronom widszukaw gigantku kartu zorianoho neba, jaka zrobena bila
pjaty tysiacz rokiw tomu.
Szczo dywnoho? znyzaw peczyma Nosenko. W dawnynu prekrasno sposterihay zirky i panety.
A wy ne zapytay, z czoho zrobena karta! Kona zirka poznaczena kupoju kaminnia. I zajmaje wsia ta karta poszczu bila pjaty tysiacz kwadratnych kiometriw.
Oho! poczuosia z kraju werandy. Niczoho sobi karta. Taku w szkou ne ponesesz.
Suchaczi zasmijaysia. Iwan peremono ohlanuw skeptykiw.
Szczo skaete? Czy mona stworyty taku kartu, ne znajuczy, po-persze, doskonao
astronomiji, po-druhe, ne majuczy litalnych aparatiw?
M-da, protiahnuw Hrymajo. Wy znajete, ja te ne czuw pro ce. Treba bude
perewiryty, podumaty.
ludej, jaki, prote, zdawaysia meni zwycznymy i bykymy. I o u mene wynyka dumka: czy
ne pereyway my koy-nebu toho, szczo snysia nam?
Szczo wy choczete skazaty? zapytaw Szum.
Odnu chwyynku. Ja skau. Szcze odyn prykad. Moja maty zwyczajna silka
inka. Wona nikoy ne litaa na litaku. I o jij snysia, szczo wona ety nad poem, nad rikamy, nad morem. Zwidky ce?
Chiba ce dywyna? wtrutywsia Hrymajo. Maje wsi w dytynstwi litaju u snach.
Prawda, zahuy prysutni.
Kau, to dytyna roste, osmichnuwsia Kori.
Sprawdi, je take powirja, skazaw Iwan. Ae zwidky sny pro polit u ditej, jaki
szcze ne maju wrae polotu, ne dumaju pro ce, w jichniomu doswidi nema materiu dla
pobudowy takoho snu? Moe, ci wraennia zayszyysia nam wid daekych predkiw. Wid
predkiw, jaki strybay, litay, tikay wid peresliduwannia, paday w wodu, wmyray i byysia
za yttia. My szcze ne znajemo mechanizmu spadkowosti. A al. Moe, same czerez nioho,
czerez cej mechanizm peredajesia pokolinniam wraennia daekych predkiw. Wse moe
buty
Ja pidtrymuju was, zajawyw Sum. Wasza dumka ne supereczy nauci. Nawi
eementarni czastky maju bezkoneczno riznomanitni zwjazky iz Wseswitom, widbywaju
joho w cych zwjazkach. A szczo mona skazaty pro nezwyczajno skadni, szcze ne wywczeni biogiczni moekuy i klityny? A same wony nesu dywowynyj impuls yttia czerez okean czasu, peredajuczy joho nowym i nowym istotam. Niszczo ne znykaje. Ce zakon
Wseswitu. Cikom moywo, szczo wraennia poperednykiw mou widtworiuwatysia w
naszczadkach
Ot ja j chotiw prywesty do cioho, rado pidchopyw Zahrawa.
Harazd, harazd, zaskrypiw Ananij Szum. Zhodymosia z wamy. Ae widomo,
szczo mawpy ne litay w powitri, naskilky ja rozbyrajusia w biogiji, reptyliji tako ne
wmiy pidkoriaty zoriani prostory
A moe, my pochodymo wid litajuczych mawp? wyhuknuw Mayna.
Durnyci!
Ne swarisia, skazaw Iwan. Ce ne te, pro szczo ja chotiw skazaty. Bahato z was,
i ja osobysto, bacza sny ne pro mechanicznyj polit. Naprykad, stojisz, napruujesz wolu
i etysz. Bez kry. Szczo za sya nese tebe newidomo. Ae znajesz, szczo wona w tobi.
Wy rozumijete, odne ysze baannia, ehekyj posztowch i etysz w powitri.
Nauka peredbaczaje takyj polit u majbutniomu, zajawyw Truba. Treba ysz
rozkryty su grawitaciji.
Ae naszi predky ne znay takoji suti, usmichnuwsia Szum.
Prawylno, ne znay, zhodywsia Zahrawa. Realne suczasne yttia te ne daje
materiu dla takych snowydi. Polit u litaku za widczuttiamy ne widrizniajesia wid
pojizdky w awto. A w sni i widczuttia newahomosti, i pawni strybky na sotni metriw, jak
na Misiaci abo na asterojidi, naprykad, i fantastycznyj polit syoju woli. Ni, druzi, wasnymy wraenniamy wsioho ne pojasnysz
Tak zwidky todi podibni wydinnia u naszych predkiw? nezadowoeno ozwawsia
Ananij.
Ja maju na uwazi yteliw inszych panet, skazaw Iwan.
Cha-cha-cha! zarehotaw Szum. Nasz kosmonawt wede swij rid wid zorianych
pryszelciw!
Ne ysze ja, a bahato ludej, zapereczyw Zahrawa. Chiba ne mona prypustyty,
szczo bahato tysiaczoli tomu na Zemli buy hosti, jak my we howoryy. Dejakyj czas wony
yy na naszij paneti, moe, nawi wchodyy u bykyj zwjazok z naszymy lumy. Moe,
wony zayszyy na Zemli swoje potomstwo
E, ni! pochytaw hoowoju Sum. O tut ja powstanu proty was, Iwane!
Oho-ho! zahohotiw Mayna. Iwana bju swoji!
Niczoho ne bju, skazaw Sum. My szukajemo istyny!
Tak czomu wy zapereczujete? zdywuwawsia Zahrawa.
Due prosto. Ja kategoryczno proty tijeji dumky, szczo mi istotamy riznych panet
mou buty szluby. Ce ysze u fantastiw moywo.
Tak wy proty fantastyky? zdywuwawsia Zahrawa.
Czomu ? zasmijawsia Sum. Ja lublu czytaty pro taku lubow, szczo doaje nawi
gaaktyczni prostory. Jak u Jefremowa. Pamjatajete? Mwen Mas zakochujesia w krasuniu
z Epsion Tukana! Zarady neji win chocze zrujnuwaty zakony czasu i prostoru. Zdorowo
napysano, chwylujucze.
Wy sami kaete, szczo ce nemoywo?
Tak to w dijsnosti. A to w mriji. Mrija ne fotograja dijsnosti, a tworczis duchu.
Tak powernemo do realnosti. Z toczky zoru nauky powtoriuju szlub mi riznymy
istotamy nemoywyj. Zowniszni oznaky mou zbihatysia. Skaimo, wertykalna postawa,
dwi nohy j ruky, dwoje oczej i tak dali, ae wnutriszni organy ne budu odnakowymy. A
najmenszi rozbinosti zrobla nemoywym zaplidnennia E, ta czoho wy zasumuway,
Iwane?
Ja daremno rozpowidaw pro swij son, widpowiw Zahrawa.
Szwydko zdajetesia, pochytaw hoowoju Sum. A ja chotiw rozpowisty szcze
dejaki tajemnyczi fakty, schoi na waszi. Czy, moe, ne treba?
Czoho tam ne treba, zadowoeno ozwawsia Hrymajo. Rozkai. Ae ja chotiw
daty insze tumaczennia snam Zahrawy.
Jake? powawywsia chope.
My nedawno howoryy, szczo niszczo ne znykaje. Kona dumka, koen ruch,
kone jawyszcze widbywajesia w nawkoysznij pryrodi, w czastkach, u reczach, w eektromagnitnomu, jadernomu, grawitacijnomu polach, tobto w bezmenomu Wseswiti. I ludyna wzajemodije z tijeju ywoju bezmenistiu. Na neji wpywaje i swito Soncia, i Misiacia,
i panet, i daekych zirok, i kosmiczni promeni, i pohoda, i nastrij inszych ludej. Wse, wse
maje znaczennia w ytti ludyny. Teper ujawi ae poperedaju, szczo ce ysze moje prypuszczennia, ujawi, szczo na susidnij paneti abo bila susidnioji zirky ywu rozumni
istoty. Wony litaju mi panetamy, wony znaju sekret antytiainnia i bahato czudesnych
reczej, do jakych my szcze ne dodumaysia. Energija jichnioji dumky, tworczosti mczy u
prostir, doynaje do nas. I cikom moe buty, szczo my neswidomo spryjmajemo jichni wraennia. O czomu sniasia taki sny, pro jaki wy, Iwane, howoryy!
A szczo , schwylowano zajawyw Zahrawa, ce czudowa dumka. Ja ne proty!
Ta wy ne proty, ja znaju, zasmijawsia akademik. A jak inszi?
To wychody, szczo kona nasza dumka nese materilnyj impuls? nedowirywo
zapytaw Nosenko.
Bezumowno! stwerdyw Hrymajo. W switi nema niczoho nematerilnoho.
I taka energija dumky moe spryczynyty abo ycho, abo dobro? dopytuwawsia
osof.
Nu, a jak e? zdywuwawsia Hrymajo. Ce azy diektyky. Rujinnyka energija
ne moe buty tworczoju, a doky jiji ne pereboresz. Ae zaczekajte, my znowu zaskoczyy
wbik. Koego Sum, wy chotiy szczo rozpowisty?
Tak. Znowu pro pryszelciw. Tocznisze, dejaki fakty na korys tijeji dumky, szczo jiji
widstojuje Iwan.
Dozwolte meni, wychopyo u Tani Rajduhy. Wona schwylowano i wynuwato
pozyrnua na bioga. Probaczte, szczo ja perebywaju, boju zabuty!
Howori, howori. Kau, szczo wy astrobiog, cikawo, szczo wy tam prydumay.
Niczoho ja ne prydumaa. Cia dumka wynyka dawno, ae my czasto w studentkych supereczkach obhoworiuway jiji. We dawno pomiczeno, szczo isnujucza hipoteza pochodennia ludyny ne zbihajesia z realnymy danymy. Pitekantrop, jakyj nibyto
yw miljon abo wisimsot tysiacz rokiw tomu, potim synantrop, neandertae, kromajonka ludyna i, nareszti, suczasnyj typ. Kromajonka ludyna i suczasna identyczni.
W nych odnakowyj typ, rozmir czerepa, waha mozku. I tut wynykaje sumniw
Jakyj e sumniw? wawo zapytaw Sum.
Czy moha b perwisna mawpoludyna za piwmiljona rokiw rozwynuty do suczasnoho typu?
Piwmiljona ce bahato, mamusiu, serjozno skazaa Mania.
Suchaczi zasmijaysia. Sum natysnuw palcem na kyrpatyj nis diwczynky, artiwywo
widpowiw:
Piwmiljona ne due bahato dla rozwytku rozumnoji ludyny. Nu, nu, tak howori
dali.
My znajemo, szczo mozok jak zycznyj organ swidomosti roste i rozwywajesia zaeno wid suspilnych widnosyn ludej, wid riwnia piznannia switu
Prawylno.
A raz prawylno, to zwidky u kromajonkoji ludyny suczasnyj rozmir mozku? Naszczo daeko chodyty. Wimemo tak zwani dyki pemena, szczo buy widkryti ewropejciamy w mynuych wikach. Wohnianozemelci, tasmanijci, awstralijki tuzemci, polinezijci,
dejaki afrykanki pemena. Suczasna istorija zayszaje wsi ci pemena poza wysokymy cywilizacijamy. To zwidky u nych taka waha mozku, jak i w ewropejciw?
Do czoho wy wedete? neterplacze perebyw Sum.
A do toho, szczo suczasnyj pohlad na istoriju ludstwa nezadowilnyj. Zwidky u nehriw, tajitian, amerykankych indinciw, u wsich narodiw, jaki ne prochodyy, jak kae nasza istorija, cykliw cywilizaciji, zwidky w nych zdibnis do abstraktnoho mysennia, do suczasnoho piznannia? Ade pryroda niczoho ne daje napered. Jakszczo wony, widstali pemena, ne zajmaysia dyferencilnym ta integralnym obczysenniam, ne wywczay wysokych nauk, to czomu jichnij mozok hotowyj spryjmaty taki premudrosti? My znajemo,
szczo w nych buy ysze striy, spysy, wohnyszcze i prymitywni budiwli.
A w mynuomu? huknuw Mayna. W mynuomu moho buty inaksze!
Oto ja j kau, pidchopya Tania Rajduha, szczo mynue pokryte morokom.
Jakszczo rozwytok ludstwa jszow tak, jak my hadajemo, to nezrozumio, zwidky suczasnyj
mozok u kromajonkych ludej? Na czomu wony joho wyrostyy, na jakych dosiahnenniach? I o wynykaje dumka: abo koy na Zemli isnuway wysoki rasy, pro jaki my niczoho
ne znajemo, abo ludy pochodia wid istot czuych panet
Cha-cha! zasmijawsia Szum. My naszczadky bandytiw z inszoji panety. Naszi predky w czomu prowynyysia i jich wykynuy na Zemlu, sered dykych zwiriw. ywi i
rozpodujte, spokutujte wynu swoju. Predky dyczawiju, rozselujusia po Zemli i zberihaju egendu pro ridnu panetu jak mit pro wyhnannia Adama i Jewy z raju. Czuy, czuy
taku wersiju. Suczasna traktowka bibejkoji kazoczky!
Dla czoho wy tak? pomorszczywsia Hrymajo. Moho buty prostisze. Kosmonawty pryetiy na Zemlu. Awarija. Wony zayszyysia odni, bez prypasiw, u czuomu
switi Doweosia prystosuwatysia do tutesznioho yttia. A potim rozseennia po paneti.
Ot i jasno, czomu mozok u naszych predkiw weykyj pry nykij kulturi. Win zayszywsia
takym, jakym buw u perszych prybulciw
Ja kategoryczno proty! riszucze zajawyw Sum. Wersija wasza, Taniu, cikawa,
ae wona antynaukowa. Ludyna dytia Zemli. Wsia wona wid nihtia do sercia, wid woosyny do ostannioji kistoczky sporidnena z twarynnym carstwom naszoji panety.
A moe, na inszych panetach Soncia rozwytok schoyj na nasz, zauwayw Mayna. I ludy tomu skydajusia budowoju na twaryn Zemli.
Ni! My howoryy we, szczo zownisznia schois moe buty, a wnutrisznia nikoy. Ce nejmowirno! Ae zaczekajte, o wam szcze odna zahadka
Te pro ludynu? pocikawyasia Tania.
Ni, zapereczyw Sum. Pro rosyny. Wy znajete, szczo na Zemli rostu try
osnowni typy rosyn. Starodawni paporotnykowi, szczo rozmnoujusia sporamy, widkrytonasinni, tobto chwojni, i pokrytonasinni, abo kwitkowi. Paeobotanika widkrya,
szczo ewolucija u dawni epochy jsza szlachom rozwytku widkrytonasinnych i paporotnykowych. Ae potim na Zemli zjawyysia kwitkowi, pokrytonasinni. Wony rozpowsiudyysia
po wsij paneti, pronyky w doyny, na hory, w wodu, w tundry, skri, de ysze je misce,
szczob prylipytysia. Za desiatok miljoniw rokiw wony zawojuway Zemlu.
A szczo tut dywnoho? pocikawywsia Zahrawa.
A te, szczo newidomo, zwidky piszy kwitkowi, hariacze widpowiw Sum.
Predky jich newidomi. Szlachy rozwytku desiatkiw tysiacz wydiw kwitok nezrozumili. Wy
pohlate na kwity, na tysiaczi czudowych, aromatnych, czariwnych rosyn. Pohlate na
kolory, na jichnie roztaszuwannia, na smak, z jakym stworeno kwitku
Wy choczete skazaty, szczo jich chto stworyw? jechydno zapytaw Szum.
Tak. Same ce ja choczu skazaty, twerdo skazaw Semen Hordijo-wycz. Bez prypuszczennia, szczo bezlicz kwitkowych wynyko wnaslidok hibrydyzaciji, nemoywo pojasnyty niczoho.
Wypadkowa hibrydyzacija! znyzaw peczyma Szum.
Wypadkowo moe ysze pjanyj w jamu zalizty wnoczi, rozserdywsia Sum. Nijaka teorija jmowirnosti ne pojasny wynyknennia tysiacz rozmajitych rosyn z czudowymy, neschoymy odna na odnu kwitkamy. Szcze Darwin kazaw, szczo ce proklata zahadka. Ja osobysto dumaju, szczo kwitkowi rosyny pozazemnoho pochodennia. Jich
prynesy na Zemlu z inszych panet
Chto? zapytaw Szum.
Ne znaju. U wsiakomu razi, rozumni istoty. Sami soboju zerna i spory nawriad czy
pereetiy b. Abo wimi kulturni rosyny pszenyciu, hreczku, kukurudzu. Zwidky wony?
De jichni predky? Pszenycia znajdena szcze w tak zwanych swajnych pobudowach. Jiji
wyroszczuway ludy kamjanoji doby. Kukurudza, za perekazamy majja, widoma desiatky
tysiacz rokiw tomu w Ameryci. Dykych rodycziw cych rosyn nema. To chto , koy posijaw
jich na Zemli?
Dawni narody, nesmiywo ozwawsia Nosenko.
Durnyci. Nawi nasza seekcijna nauka nespromona wywesty kulturni wydy rosyn
z dykych. A te, szczo neoswiczeni pemena mohy stychijno wyrostyty kukurudzu, pszenyciu i hreczku, ce, probaczte, bezhuzdia! Dla takych podwyhiw potribno znannia, jake
nabahato perewyszczuje nasze!
Harazd, harazd! rozdratowano skazaw Szum. Wy proty toho, szczo ludyna inszopanetnoho pochodennia. A razom z tym howoryte, szczo naszi predky ne mohy b
wyrostyty kulturni zaky. Tak szczo wy dopuskajete? Zwidky kwitkowi? Zwidky zaky?
Moywo, z Wenery, spokijno widpowiw Semen Hordijowycz. Wy sposterihay, szczo ystoczky rosyn spoczatku bilasti, czerwonuwati abo owtuwati? Wy dumay,
czomu ce tak? Moe buty, ce jawyszcze atawizmu. Jakszczo rosyny yy na Weneri, to tam
wony buy bilastoho koloru, ade na nij temperatura wyszcza, a koy jich perenesy na Zemlu, to wony potemniy, wyrobyy inszyj kolir, zeenyj, prystosowanyj dla intensywniszoho
pohynannia radiciji. Ae na poczatku rozwytku, wesnoju, wony zberihaju swoje dawnie
zabarwennia wenerinke.
Tak chto wse-taky prynis jich na Zemlu? wperto powtoryw Szum. Wysowte
waszu dumku.
Ne znaju, chytro zasmijawsia Semen Hordijowycz. Podumajte Mou ysze
dodaty, szczo ne tilky kwitkowi, a j wsi inszi nazemni rosyny hosti naszoji Zemli.
Ne moroczte nas! nezadowoeno skryknuw Nosenko. Szczo za arty?
Nijakych artiw. oden uczenyj ne skae wam, jak same mohy b wodorosti wyjty
na suszu. A hoowne, jak wony stay tymy rosynamy, jaki my baczymo? Nema niczoho
spilnoho mi wodorostiamy i nazemnymy rosynamy ja zajawlaju awtorytetno. Oto dumajte, dumajte. My, jak kazaw juton, szcze ysze hrajemo na berezi okeanu Piznannia
My tut obhoworiuway bezlicz dumok, hipotez. I znachidky, szczo swidcza pro pryszelciw,
i nezrozumili sny, i nezjasownis wysokoji organizaciji mozku dawnich ras, i, nareszti, tajemnyczis pochodennia kwitkowych rosyn, nawi wsich kulturnych zakiw. Jedynyj wysnowok, jakyj rozrubuje wuzo protyricz, takyj: suczasna ludyna ne pochody wid pitekantropa i synantropa. Wona maje szcze stariszoho predka.
Czudowo! poter dooni Mayna. Oce tak!
Zaczekajte, ne perebywajte, machnuw rukoju biog. Bida w tomu, szczo bahato wczenych piszy hotowym szlachom. Stworyy teoriju pro pochodennia ludyny, pro
jiji etapy rozwytku, a potim poczay pidtiahaty do cijeji teoriji fakty. Ce porocznyj zakon
inerciji mysennia. Ja dumaju, szczo ludyna wynyka nabahato ranisze, na desiatky miljoniw rokiw ranisze, ni pitekantrop, ni suczasni mawpy. Pitekantrop, synantrop, neandertae ce insza hika ewoluciji, jaka piznisze bua znyszczena naszymy predkamy. Moe,
snihowa ludyna abo rizni tyny lisowych ludej, pro jakych inodi zhaduju, ce i je ostanni
zayszky antropojidiw, potemkiw pitekantropa, jaki ne wstyhy dijty do riwnia rozumnoji
istoty.
Cikawo, due cikawo! ozwawsia Hrymajo. Ja zbahnuw, do czoho wy chyyte
Ehe ! My hadajemo, szczo paszi predky o porucz z namy, a wony chowajusia
w imli miljoniw rokiw. egendy, mity, pro jaki zhaduwaw Iwan, je istorycznoju unoju tych
grandiznych podij i kataklizmiw. Materyk Hondwana, materyk Atantyda. Sotni cywilizacij, jaki dosiahay wysokoho riwnia i hynuy. Pro nych rozpowidaju desiatky, sotni dere.
Paton u swojemu Timeji rozpowidaje pro ostanni dni weykoho ostrowa Atantysa, jakyj
zahynuw dwanadcia tysiacz rokiw tomu. Abo widomyj manuskrypt Troano, szczo zberihajesia w Brytankomu muzeji, powidomlaje do reczi, win napysanyj majja bilsze trioch
tysiacz rokiw tomu, szczo krajina hynianych horbiw, zemla Miu pryreczena. Pisla
dwoch posztowchiw ostriw znyk za odnu nicz, grunt koychawsia wid wukanicznych sy,
jaki pidnimay i opuskay joho w riznych misciach, a doky win ne osiw. Krajina bua zrujnowana, wona ne moha wytrymaty achywych konwulsij zemli i porynua w okean,
pohynuwszy 64 000 000 yteliw. Ce widbuosia za 8600 rokiw do napysannia cijeji knyhy.
Jak baczyte, perekazy z riznych krajin schodiasia. Bezlicz perekaziw pro potopy, pro katastrofy, pro litajuczych drakoniw, pro wojownyczych, mohutnich atantiw, hreki mity
pro bytwy bohiw i gigantiw ce ne wyhadka, ne domyse, a widhuk, spohad pro sawne
mynue daekych cywilizacij
Nastupnoho dnia, pisla weczeri, znowu spaachnua paka supereczka. Zibraysia wsi:
i amerykanci, i maeka Mania z mamoju, i weykyj hurt suchacziw z sea ta nawkoysznich
berehiw.
Perszym poczaw Kori, zawdy mowczaznyj, skromnyj. Win howoryw tycho, rozwano, wdumywo:
My suchay wczora hipotezy pro mynuli rasy. Pro jichniu zahybel. Cym pojasniuway weyku potenciju mozku u widstaych ras. Zdajesia, ja tak zrozumiw?
Tak, widpowiw Sum.
A czy ne mona pojasnyty ce inaksze?
Jak e? zacikawywsia biog.
My nedawno howoryy, szczo ludstwo ce jedynyj organizm. Wono maje bezmeno rozmajiti zwjazky. Niszczo ne propadaje. Ni pohane, ni dobre. Wono asymilujesia,
wono wpywaje na rozwytok ludstwa wzahali. Ludstwo wysuwaje z sebe genijiw jak rezultat rozwytku ciych grup, a genij, u swoju czerhu, wpywaje na rozwytok cioho ludstwa. O
czomu dosiahnennia drewnioho jehyptianyna mohy wpywaty na rozwytok mozku skifa,
a dosiahnennia ewropejcia na rozum wohnianozemelcia.
Jakym e czynom? znyzaw peczyma Nosenko.
Induktywno. Energija dumky, jaku poczay teper wywczaty, rozpowsiudujesia w
prostori. Wona ne propadaje. Wona moe pozytywno wyywaty na mozok, na mysennia
daekoho indywida. Ejnsztejn dumaje nad teorijeju widnosnosti, a w Afryci we narodujesia dytyna, mozok jakoji w potenciji hotowyj spryjniaty teoriju widnosnosti
Cikawa dumka! skazaw Sum. Wona maje racinalne zerno. Takyj indukcijnyj
teepatycznyj wpyw narodiw na inszi narody, napewne, je. Ae take prypuszczennia ne
pojasniuje bezliczi faktiw. Zayszky dawnioji kultury, slidy pryszelciw z neba, pochodennia kwitkowych Ta szczo my znowu budemo powertatysia do wczorasznioho?
Ni, ja ne pro te! zachyszczawsia Kori. U mene zapereczennia wykykaje ideja
cyklicznosti! Jakszczo ciyj wyd rozumnych istot yw na Zemli miljony rokiw tomu, dosiah
wysokoho riwnia, stworyw mipanetni korabli, to jak win mih zahynuty? Zwidsy nedaeko
do dumky, szczo i nasza cywilizacija moe zahynuty?!
Ni, ce ne tak! zapereczyw Sum. Nasza cywilizacija rozpowsiudyasia po wsij
paneti. Geoogiczni katastrofy nespromoni jiji znyszczyty. A ta, pro jaku my howorymo,
moha buty okalnoju, moha rozwynutysia na pewnomu materyku. A, zresztoju, moe,
wona j ne zahynua?
A kudy podiasia?
Pereseyasia na inszu panetu. Czomu wy, towaryszu Szum, usmichajete? Wy zwyky mysyty odnodennymy massztabamy. Pora pryzwyczajity do kosmicznych.
Tak joho! pidchopyw Hrymajo. A to w dwadcia pja rokiw u nych sobacza
staris nastupaje. Hirsze za nas, starykiw!
Prawylno! stwerdyw Sum. Suchajte dali. Wy znajete, Szczo na Zemli buw
tropicznyj klimat nawi na piwnoczi. Mabu, usia paneta bua swojeridnoju oranerejeju.
A potim rizki zminy, pochoodannia, lodowyky. Perszym wydam rozumnych istot, jaki wynyky w umowach tropicznoho klimatu, buo due wako. Szczo jim zayszao robyty? Abo
perebudowuwaty umowy na Zemli, abo pereseytysia na inszu panetu.
Kudy ? nedowirywo zapytaw Nosenko.
Ta chocza b na Weneru!
E, ce we hadannia!
Ne hadannia, a odne z prypuszcze. A wy dumajte, pidkazujte szczo insze.
Naszczo spereczaty, prymyrywo skazaw Hrymajo, skoro diznajemo, chto
prawyj! A teper chotiosia b pohoworyty pro majbutnie naszoji Zemli, ludstwa! Ce due
cikawo
Szczo cikawoho? awtorytetno zajawyw ysycia. Nijakoji tajemnyci nema.
Nauka pidijmajesia wse wyszcze. yty budemo wse zamonisze. Poetymo na daeki panety.
A dali? usmichnuwsia Hrymajo.
Tilky samohubstwo! raptom cyniczno skazaw amerykane, wpersze obzywajuczy za we weczir. Szczo mona czekaty wid homo sapijens? Ludyna ludyni wowk! Wy
howoryy pro mynuli rasy? Chaj tak, wony buy! A de wony teper? Na dni okeaniw. Wony
wynachodyy jaderni zasoby, prywodyy jich u diju i puskay sebe i bynich swojich na
dno. Ot szczo bude z ludynoju. Nasza cywilizacija ne wyniatok!..
Brechnia, skazaw suworo Kori. Probaczte za hrubyj wyraz, ae ce brechnia.
Ne wiriu ja, szczo ludy zahubla sebe i panetu. Nawi dumaty ne treba pro ce.
Nad majdanczykom poynuw zadowoenyj homin. Hrymajo chytro pohlanuw na
amerykancia.
Nu szczo, wasza hipoteza ne due schwalujesia?
Podywymo, wpewneno zajawyw Nojs. A ne my, to dity naszi.
Dla czoho dity! zahadkowo skazaw Hrymajo. Moe, j my! Wy te, mistere
Nojs!
Szczo wy majete na uwazi? zdywuwawsia amerykane.
Raptom syrena perebya paku supereczku. Ponad werchiwjamy derew zastrybaw
promi far. ysycia schopywsia z krisa, kynuwsia do dwerej.
Chto pryjichaw. Pobiu striczaty
Za chwyynu win powernuwsia, podaw Hrymaju biyj priamokutnyk paperu.
Teegrama wam. Z Kyjewa.
Anu dawajte, dawajte, zachwyluwawsia akademik. Ja dawno du jiji. Ne odpuskajte ystonoszu. Ja napyszu widpowi.
Hrymajo pochapcem czytaw tekst. Joho pochmure obyczczia usmichaosia, husti
browy pidniaysia. Zdywowani suchaczi day. Nareszti akademik skaw papire, uroczysto huknuw:
Nasza wziaa!
Szczo take? ne sterpiw Iwan. Szczo tam u was?
Chwyynku. Odnu chwyynku. Ja napyszu widpowi. Tak. Tak. Oce i wse. Towaryszu ysycia. Widdajte. Szczob siohodni posay.
Bude zrobeno! Dyrektor wysyznuw u dweri.
A teper, ohlanuw akademik weseymy oczyma prysutnich, teper mona rozpowisty pro te, szczo ja obiciaw. My tut spereczaysia, widstojuway koen swoje. I ce czudowo, ce prawylno. Ae jedynyj suddia czas. Win nas nese do majbutnioho, szczob pokazaty torestwo istyny i zahybel neistynnoho, konserwatywnoho, szkidywoho. Ae ne wsi
mou pobaczyty pody swojich ruk! Czas newbahannyj. Joho ne skorotysz, ne pidenesz,
ne powernesz nazad.
Do czoho ce wy wedete? zaintrygowano zapytaw Sum. Szczo nowa supereczka pro su czasu?
Ni. A wtim, i tak, i ne tak! Wy budete wraeni tym, szczo ja skau. Ja i moji pomicznyky Ce due myli moodi ludy Stiopa i Nadia. Ja jich znaw szcze studentamy Teper
wony odruyysia Tak ot, nasza grupa nedawno zawerszya perszu probnu maszynu
czasu. Ne taku, jak w Uesa, fantastycznu, a sprawniu.
Kilka sekund suchaczi mowczay, wraeni, zdywowani. Nareszti Szum ne wyterpiw.
Odkaszlawszy, win skazaw:
Probaczte, Trochyme Dadowyczu, a te, szczo wy rozpowiy, ne kazoczka?
Ne kazoczka, weseo zajawyw uczenyj. Bilsze toho, ja daw teegramu, szczob
ustanowku prywezy zawtra siudy. Stiopa i Nadia te pryjidu. My stworyy neweyku, portatywnu maszynu czasu. Energiju dla neji daju akumulatory atmosfernoji energiji
Prysutni zbudeno zaszumiy. Amerykane zawziato pysaw szczo u swij boknot.
Hrymajo, zahuszajuczy homin, kryknuw:
Dosi my tilky spereczaysia pro rizni fakty, a teper pereswidczymo, chto prawyj, a
chto ni.
A mona pobaczyty, jak ytymu ludy w majbutniomu? zapytaw Kori.
Mona.
I wsi zmou zahlanuty w majbutnie? nedowirywo ozwawsia Nosepko.
Ne wsi. Koen zokrema. A potim, powernuwszy, mandriwnyk rozkae, szczo win
baczyw. Zhoda?
Zhoda! radisno zaszczebetaa diwczynka. Ja te poeczu w majbutnie!
Poetysz, nino skazaw Hrymajo. Ty obowjazkowo poetysz.
Dozwolte, wtrutywsia u rozmowu Szum. Ae wy ne skazay, w czomu su
podoroi w czasi. Ade dla prysutnich ce wse due nejmowirno.
Due prosto, serjozno widpowiw akademik. I due skadno. Bezumowno, szczo
bezposerednio podorouwaty wsim tiom u majbutnie abo mynue ne mona. Zakony rozwytku materiji tisno zwjazani z czasom. I nam ne wyskoczyty z joho potoku, bo my sami je
tym potokom, joho czastynoju.
To jak e? zapytaw Mayna.
Ja skau. Podoro mona zdijsnyty subjektywno. Naprykad, nazad. My we howoryy, szczo niszczo ne znykaje. Kona podija, nawi najmensza, zapysana w pamjati pryrody. Tak, jak zwuky zapysani na pliwci, na pastynci, na krystali, w ywij klitci. Jich mona
widnowyty, proczytaty, jakszczo zumity, zwyczajno.
Zwidky wy jich czytajete? pocikawywsia Zahrawa.
Z prostoru, spokijno skazaw akademik. Z wakuumu. Wy znajete, szczo wakuum ce ne poronecza, jak dumay ranisze. Szcze Dirak prypuskaw, szczo wakuum
ce sucilnyj materilnyj fon, abo potenci materilnych czastok. Suczasna nauka jde dali.
W prostori je bezlicz riznych switiw, takych i ne takych, jak nasz, ae po-riznomu orijentowanych u swojich koordynatach. Wony ne zawaaju odyn odnomu, wony pronyzuju
odyn odnoho, a tomu newydymi dla naszych poczuttiw.
A hoowa tumanije, poczuwsia hoos iz zadnich riadiw.
Dywlaczy, jaka hoowa, zasmijawsia Hrymajo. Dali. Bu-jaka podija, szczo
we projsza, ne znykaje bezslidno za zakonom zbereennia energiji, a zanotowujesia na
skryalach pryrody. Ti skryali ne ysze projaweni czastky, a newydymyj fon Diraka, abo
zycznyj wakuum. Jak e proczytaty ti zapysy, jak rozszyfruwaty jich? Ce dostupno tilky
ludyni. W tili ludyny, w jiji swidomosti, w jiji instynkti, intujiciji, w mozku, w konij klityni
zachowano mynue, jake buduwao jiji, wyroszczuwao, formuwao. Ta my we pro ce howoryy. Makrokosm i Mikrokosm jedyni. Ludyna ce Wseswit u minitiuri. Ote, potencilno w ludyni tajisia wsia Bezkonecznis. Pered namy stojao zawdannia: zumity proczytaty ciu Bezkonecznis, abo sprobuwaty czytaty. Zwyczajno, wse zaey wid psychiky
piddoslidnoho, wid joho prahnennia. Chid procesu prybyzno takyj. Pewnyj energetycznyj
z nych. Hybyna czasu, w jakyj pronykne indywid, zaey wid joho swidomosti, wid prahnennia w majbutnie, wid impulsu psychicznoji energiji. Czym sylniszyj impuls, tym szyrsze
roziwjesia programa, tym jasniszym, grandizniszym zdassia majbutnie.
Zawtra nadweczir moji asystenty prywezu ustanowku. Noczi dyskusij mynuy. Teper
pocznusia noczi tajemny i nebaczenych czudes
We dawno rozijszysia suchaczi. Widpoczywajuczi zasnuy. A Iwan iszow popid szatamy drimuczoho lisu, znowu j znowu zhadujuczy grandizni ideji Hrymaja, ideju pro su
Majbutnioho. Bako Majbutnioho zakon Pryczynnosti, zakon pryczyn i naslidkiw.
Jak ce zdorowo! Ludyna, nacija, ludstwo samo twory swoju dolu. Szczo posijesz te
j ponesz! Toj, chto jde dorohoju swita, wdoskonaennia, herojizmu, daje czudowi pody
dla majbutnioho.
Nerob, hultiaj, rozpusnyk, brechun, despot ne mou posijaty dobrych zeren, a ysze
nasinnia czortopoochu.
Tak, tilky tak. Mona dejakyj czas prychowuwaty wid oka ludej swoji wyrazky, negatywni storony yttia, ae wid ewoluciji, wid majbutnioho ne prychowajesz.
Nakopyczennia negatywnoho ne pereroste w pozytywne. I nawpaky. Kondensacija
pozytywnoho nikoy ne zayszysia w newidomosti, de b wona ne widbuwaasia: w duszi
ludyny, w huszczi narodu, w ciomu switi, wona ne znykne, a das u suczasnomu czy
majbutniomu czudowi pody.
Iwan zupynywsia na wysokomu berezi, widczuw podych Dnipra, zamrijawsia. Radisna dumka bujaa w duszi, rozpyraa hrudy.
Treba braty dolu w swoji ruky, tworyty jiji tworczym trudom, czesnistiu, lubowju,
druboju, nezamnym prahnenniam do weykoho braterstwa mi lumy, mi rozumnymy
istotamy Wseswitu
Nad lisom spaachuje zahrawa. Doweezni jazyky poumja zdijmajusia w nebo. Dryy zemla.
Horia, niby smooskypy, derewa. inky i dity ementuju. Trywono peremowlajusia mi soboju mysywci.
Mymo stijbyszcza mcza zwiri. Wse zmiszaosia razom: ewy, sarny, nosorohy, hady,
strausy, eopardy, wse mczy u hory, dali wid paajuczoho lisu.
Mu dywysia na mene i tremty wid nenawysti j strachu. Win kistlawym palcem pokazuje na mene.
ycho wpao na stijbyszcze, ludy! Wynen u ciomu Inu. Ce win dywywsia szczonoczi
na zirky. Ce win ne pokoniawsia jim i Sonciu. Ce win znewaaw zwyczaji stijbyszcza. Nebo
posyaje karu za joho hrichy. Nebo wymahaje ertwy. Czujete, mysywci?
Niby zhraja szakaliw, kydajusia na mene mysywci. Wony zhurtowani strachom i
hniwom. Wony bojasia bytysia zi mnoju odyn na odyn. Ja sylnyj i moodyj. Nawi teper ja
rozkydaju jich, nemow dykych kotiw. Ae Mu bje mene pidstupno zzadu payceju po hoowi. Ja padaju neprytomnyj.
Koy ja otiamywsia, na schodi we pomenia zirnycia. Ja buw zwjazanyj i eaw na
majdani, de stijbyszcze prynosyo ertwy boham. Mysywci, inky z nenawystiu dywyysia
na mene. Tilky dity zlakano wyhladay z-za spyn dorosych, ne rozumijuczy, w czomu
sprawa.
Poea nad lisom wszczuchaa. Tilky czorni pasma dymu kotyysia do obriju. Ja poworuszywsia, widczuw sylnyj bil w rukach, u spyni. Ja ne mih wstaty. Ruky moji buy zwjazani za spynoju. Ja eaw na czomu twerdomu, koluczomu.
Bila mene stojaw Mu. Win pidijmaw ruky do schodu, z pinoju bila rota kryczaw:
Zaraz zijde jasnyj boh! My prynesemo jomu w ertwu weykoho hrisznyka. Chaj
widijde ycho wid naszoho stijbyszcza! Chaj bilsze nikoy nebo ne posyaje na zemlu paluczyj woho!
Szczo win howory, chytryj i pidyj did? Wony baaju spayty mene? Za szczo? Czym
ja zawynyw?
Ja baczu nedaeko wid sebe Sutu. Wona stoji sered inok i hirko pacze. Mysywci
dywlasia tupo i bojazko. Mu distaje z-za brudnoji powjazky dowhyj kamjanyj ni i czerepjanu czaszu. Win chody nawkoo chmyzu, de eu ja, i burmocze straszni zakynannia.
Z-za jasnoho obriju wychody czerwone kruao Soncia. Joho promeni padaju na
hory. Synije nebo.
Hej, mysywci! kryczu ja. Rozwjai mene! Czym ja zawynyw? Ne suchajte
durnoho Mu. Chiba ne mona meni dywytysia na nebo? Treba pity i podywytysia, szczo
wpao za lisom! Chiba ja zawdaw ycha naszomu stijbyszczu? Czomu oczi waszi zaslipeni
strachom?
Mowczy! hrymy hoos Mu. Wy czujete, ludy? Nawi pered ycem jasnoho Soncia hrisznyk ne kajesia!
Ja napruyw sylni mjazy, ae daremno. Micni remeni wpjaysia w tio, ne daju
dychnuty. Mu szcze raz pomoywsia do Soncia. Wse stijbyszcze stao na kolina, zaementuwao. Mu pidijszow do mene, zamachnuwsia noem.
Ja pobaczyw u joho zinyciach zowisni wohnyky. Win mstyw meni za neposuch, za
te, szczo ja dywywsia na zirky
Iwan Zahrawa wtomeno zamowk. Nad majdanczykom stojaa mertwa tysza. Raptom
sered neji poczuwsia trywonyj hoosok Mani. Wona smykaa kosmonawta za rukaw soroczky, maje paczuczy, zapytuwaa:
Szczo z nym staosia? Win zayszywsia ywyj? Skai? Win zayszywsia ywyj?
Chto?
Inu. Czomu wy zamowky? pidhaniaa diwczynka.
Ja wtomywsia. Take wraennia, niby ja ne spaw kilka noczej pidriad Pamoroczysia w hoowi. Zaraz zhadaju
Mu ne wdaryw noem. Szczo pereszkodyo jomu. Ruka joho zawmera w powitri,
palci sudorono rozkryysia, i ni wypaw na zemlu.
Ja rozpluszczuju oczi, dywuju. Szczo staosia? Czy ja we mertwyj? Nawkoo czuty
wyhuky perelaku. Wsi prypay do zemli, kaniajusia komu. Mu skorczywsia, mow rozdawenyj chrobak, i tremty wid achu.
Ja dywlusia w nebo i baczu kazkowe jawyszcze. Nad chmyzom, u powitri, neruchomo
stoji byskucza skela. Wona pereywajesia iskramy, hraje barwystym wohnem. O wona
opuskajesia nycze, z neji wychody ludyna. Tak, same ludyna, chocz wona i bohopodibna. Ce teper, czerez swidomis Zahrawy, ja spryjmaju tu istotu ludynoju, a Inu dumaw inaksze.
Ja wraenyj i zlakanyj. Ja niczoho ne rozumiju. Czy yteli jasnych zirok spustyysia z
neba? Czy boh, sprawdi, chocze pokaraty mene?
A dywnyj posane nebes schylajesia nadi mnoju, rozrywaje reminnia, jakym ja zwjazanyj. Win posmichajesia meni. Ja baczu joho obyczczia. Prekrasne obyczczia, chocz
wono j nezemne. Dowhaste, owte, z sylnym krutym pidboriddiam, z pronyzywymy wohnystymy oczyma. Wbrannia nahucho zakrywaje tio pryszelcia. Czoo moho riatiwnyka
wysoke i jasne, na peczi spadaje husta chwyla czornoho woossia.
Win dopomahaje meni wstaty, wede do litajuczoji skeli. Nad neju tripoczu prozori
krya. Ja we ne boju. Ja z cikawistiu rozhladaju prozoroho ptacha. Ja pidnimaju do
otworu w litajuczij skeli, opyniajusia w neweykij peczeri.
Ja dywlusia zhory na mysywciw, na inok, ditej. Ja baczu Sutu. Wona z achom prypaa do zemli, nawi bojisia pohlanuty whoru. Mij riatiwnyk stoji porucz. Win zaczyniaje
otwir. Ja baczu, jak skela, de mene Mu chotiw prynesty w ertwu boham, padaje wnyz.
Szczo ce? Newe moji rodyczi mysywci i inky zahynu? Ja ne choczu cioho. Wony
ne wynni. Potim ja zbahnuw, u czomu sprawa. To ne zemla padaje wnyz, a my etymo nad
neju. Niby ptachy!
Serce moje stukaje tak sylno, szczo ja czuju joho schwylowani udary. W hrudiach
trywoha i zachopennia. Litajucza skela mczy nad lisom. Wnyzu kuboczysia czornyj dym.
Ja dywlusia na riatiwnyka. Ja wdiacznyj jomu za riatunok i za te, szczo win wziaw
mene do neba.
Ty z neba? nesmiywo zapytuju ja. Ty boh?
Pryszee chytaje hoowoju, kade na moje pecze ruku. Win mowczy, ae ja widczuwaju joho drunie serce, joho lubow
My opuskajemo wnyz. Litajucza skela zupyniajesia sered zharyszcza. My wychodymo z otworu na twerdu zemlu. Ja ohladaju. Baczu wysoczennu byskuczu skelu. Wona
kruha i dowha. W nij wydno jaki otwory. U neji hostryj nis, jakyj dywysia w nebo. Ja
dywlusia na gigantkyj utwir zdywowano i zachopeno. Meni staje jasno, szczo ce win pryetiw unoczi z neba i prynis moho riatiwnyka.
Litajucza peczera, szepoczu ja. Nebesnyj zmij! Win prynis mysywciw z daekych zirok.
Ja wkoniajusia litajuczij peczeri. Mij riatiwnyk zapereczywo chytaje hoowoju. Win
bere mene za ruku i wede do wchodu w peczeru. Tam nas zustriczaju inszi nebesni mysywci. Wsi wony wysoki, mohutni, harni. My jdemo czudesnymy byskuczymy perechodamy. Ja opyniaju u weykij peczeri. Ja boju dotorknutysia do stip. Wony merechtia,
zirok. Wony mohutni i dobri. Ja zayszusia z nymy. I wimu Sutu. Wona te zrozumije jich.
Wona diznajesia, szczo ne treba stojaty na kolinach i prosyty myosti w bohiw. Szczo treba
dumaty i ne bojaty zirok.
A potim moji wraennia splitajusia w burchywyj smercz. Ja nawi ne pamjataju
wsioho, a ysze okremi detali.
O baczu weyku pantaciju, jaku pryszelci zasaduju dywnymy derewamy. Ja i szcze
kilka mysywciw dopomahajemo jim. Um keruje namy, pokazuje, szczo i jak treba robyty.
Bila nas chodia czudernaki istoty. Wony mowczazni i suchniani. Wony byszcza na
sonci, myhaju kolorowymy wohnykamy, ae ne widpowidaju na zapytannia. Ti kamjani
istoty kopaju jamky w zemli i wkydaju tudy zerna rosyn.
Ja pamjataju, szczo mynuo kilka rokiw. Nedaeko wid stijbyszcza wyrosy riady nebaczenych derew. Wony buy szyrokoysti, na nych rozkwitay rozmajiti kwity. Potim zjawyysia owti i czerwoni pody. My jiy jich. Ce buo due smaczno. Um kazaw, szczo taki
rosyny we posadeno w bahatioch misciach zemli.
Um tako skazaw meni, szczo chocze etity na inszu zemlu. Na tu, szczo rankom i
wweczeri siaje nad obrijem. Win kazaw, szczo chocze wziaty chopczykiw i diwczatok z
soboju, szczob stworyty z nych nowe pemja tam, na daekij zirci.
Ja zustriczajusia z Sutoju nedaeko bila stijbyszcza. Wona u widczaji prostiahaje ruky
do mene.
Ne wbywaj mene, duch Inu. Ja ne zawynya pered toboju. Ja ne baaa twojeji
smerti!
Ja ne duch! kau ja. Ja ywyj, Suta.
ywyj? Chiba tebe todi ne zabraw boh?
Zabraw. Tilky to ne boh, Suta. Bohiw nema!
Szczo ty kaesz, Inu, achajesia diwczyna. Ja bojusia suchaty tebe!
Ne bijsia, Suta, zaspokojuju ja. Ja pryjszow zabraty tebe. My poetymo razom
z toboju na rankowu zirku. My stworymo tam nowu zemlu, harni stijbyszcza. Naszi syny ne
budu pokoniatysia boham, ne budu stojaty na kolinach pered bojahuzom Mu. Ty baczya, jaki rosyny posijay pryszelci z neba? Wony wsemohutni. Takymy budu i naszi dity,
Suta. Chodimo zi mnoju
Nikoy, nizaszczo, szepocze, tremtiaczy, Suta. Ja szcze choczu yty.
Ty ne wmresz! Ade ja ywyj.
Ni, ni! Inu, ne czipaj mene. Ja wsia tremczu. Ne treba etity. Ty we ne powerneszsia. Ja ne pobaczu tebe.
Ja powernusia, widpowidaju ja Suti. Tilky bez tebe sumno meni bude w nebi.
Ja jdu hirkymy stekamy. Ja znowu zachodu do swojeji peczery, maluju ochroju na
stini. Ja maluju nebesnu peczeru, zorianych pryszelciw, jichni czudesni ustroji. Chaj daeki
onuky pobacza te, szczo baczyw i ja.
A potim ja pamjataju proszczannia z zemeju, stijbyszczem. Um stoji porucz zi mnoju
na etiuczij skeli, a wnyzu mysywci, perelakani, zdywowani. Ja kryczu jim zhory:
Mysywci i inky! Ja eczu w inszyj swit. My wziay desia chopczykiw i desia diwczatok. Wony narodia nowe pemja. Wony budu yty na inszij zemli. Mysywci! Proszczajte! Koy i w was budu weyki prozori peczery, koy i wy budete litaty do jasnych zirok. Ne suchajte staroho Mu. Win obmaniuje was!..
Ne pokoniajte idoam, czuty mohutnij hoos pryszelcia. Baczyte zirky siaju
wnoczi na nebi? To taki swity, jak wasze sonce. I tam te ywu ludy, jak na waszij zemli.
Wony waszi braty. Pryjde czas, wasz rozum proswitysia i daeki swity budu jedynymy,
drunymy. Rozum wsemohutnij, jomu pokoniajte, ludy!
Mysywci padaju na kolina, bojazko kaniajusia pryszelciu. Meni al jich. Wony tak
niczoho j ne zrozumiy. Ja dywlusia na Sutu, prostiahaju jij ruky.
Suta, etymo zi mnoju!
Wona chowajesia za spynu materi, amaje u widczaji ruky. Ni, wona ne poety zi
mnoju w nebo. Ja budu samotnij na rankowij zirci.
A potim nebesna peczera gigantkyj zorelit zdijmajesia w nebo. Wnyzu triskajusia skeli, dryy zemla. Mymo otworiw propywaju chmary. Na czornomu nebi siaju
jaskrawi zirky.
W nebesnij peczeri bezturbotno hrajusia dwadcia ditej. Desia chopczykiw i desia
diwczatok. Wony szcze ne znaju, kudy jich wezu. Wony wyrostu w inszomu switi.
Um obniaw mene za peczi. My dywymo w otwir, de za prozorym pokryttiam siaje
rankowa zirka. Wona nabyajesia. Szczo de mene w nowomu switi, kym ja stanu? Neczuwani dumky rozpyraju mij mozok, chwyluju duszu
A potim potim, zdajesia, wse. Na ciomu moje wydinnia zakinczyosia Napewne,
zakinczywsia mij impuls pronyknennia w mynue Ja na ciomu otiamywsia tobto powernuwsia w suczasne.
Dozwolte, ae tak ne mona. Treba diznatysia, szczo staosia z nymy?
Treba, szczob Zahrawa szcze raz zahlanuw u mynue, zajawyw Mayna. Chaj
dodywysia do kincia.
Tilky ne teper, poprochaw Zahrawa. Trochy piznisze. Chaj inszi sprobuju.
Ade nas cikawyy ne tilky pryszelci.
Prawda, skazaw Hrymajo. Ae j tak my we poczuy due bahato. Persze, ludy
na Zemli isnuway bahato miljoniw rokiw tomu. Druhe, pryszelci sadyy na Zemli jaki rosyny. I tretie, prawda, ce szcze ne toczno, na Weneri moywa cywilizacija, sporidnena
z naszoju, zemnoju.
A ne wirysia, pokrutyw hoowoju Truba. Ni, ni, szczo ne kai, a nasza istorija
ce krapla w mori. Ta inaksze j buty ne moe. Pozadu okean czasu. I win zowsim ne
wywczenyj.
Ote, teper budemo wywczaty joho, zasmijawsia Hrymajo. A szczob ne wytraczaty czasu chto dali?
Ja. Dozwolte meni, schwylowano zaworuszywsia w prochodi newysokyj chopczyna.
Chto ty? zdywuwawsia Hrymajo.
Ja Wasia, szmorhnuwszy nosom, zajawyw chopczyk. Ja wczusia w pjatomu.
Ja choczu znaty, czy poeczu w nebo. Bo wse odno wteczu.
Prysutni zasmijaysia. Akademik pohlanuw na swojich asystentiw. Nadia chytnua hoowoju.
Takomu mona zahlanuty w majbutnie. Chaj ide. Ne bijsia, Wasiu. Sidaj siudy.
Tilky bu uwanym, szczob ne propustyw niczoho.
Ni, zapewnyw schwylowanyj chopczyk. Rozkau pro wse.
Win siw u szyroke kriso, zapluszczyw oczi. Nadia widijsza wbik, staa bila pulta. I
prozora sfera zachowaa joho w swojij tajemnyczij hybyni.
Wyjszowszy, Wasia dowho ne mih otiamytysia. Win siw na stie, jakyj jomu pidsunuw akademik, mowczaw. Potim tremtiaczym hoosom poczaw rozpowidaty:
Ja budu kosmonawtom. Czujete? Ja budu kosmonawtom. Ja baczyw sebe w szkoli.
Ja etiw u raketi. Ja buw na Misiaci
Pidody, pidody, zaspokojiw joho Sum. Ty wse po poriadku. Jak slid. Tak, jak
diadia Iwan.
Ostannia nadija zhasaa. Chto mene znajde sered choodnych pustel Misiacia? Ja
znaw, szczo na Zemli je bahato kosmonawtiw, szczo je rakety, jaki nehajno pryetia na
dopomohu, ae kudy etity? De znajty mene?
Ja dowho szukaw szlachu, namahawsia rozhedity slidy na popeli, szczob potrapyty
nazad, ae wse daremno.
Ja lih na kameni widpoczyty. Dywywsia w nebo. Ja baczyw Zemlu. Wona bua byka
i ridna. Ja baczyw chmary, okeany, materyky
Tak buo dowho. Ja pohladaw na hodynnyk. Kysniu zayszao na kilka hodyn. I we
todi, koy ne zayszaosia j krapli nadiji, ja poczuw hoos.
Spoczatku ja dumaw, szczo meni prywerzosia, szczo poczynajesia Jak jiji halucynacija. A potim hoos znowu zazwuczaw sylnisze. Ce buw hoos diwczyny hoos Zemli
Win howoryw:
Wasylu Wasylu Zemla znaje pro katastrofu. Zemla slidkuje za wamy. U was zakinczujesia kyse, ae wy nadijte. Wasylu, Wasylu Zayszajte tam, de wy eyte
Ja zdywuwawsia. Szczo take? Chto mene baczy na takij widstani? Newe ce nasprawdi, a ne snysia? A hoos newtomno powtoriuwaw:
Do was ety awtomatyczna raketa. Jakszczo wona siade newdao, Kosmocentr posze szcze odnu. Na nij wy powernete nazad. Wasylu! Jakszczo wy czujete mene
wstate
Ja zwiwsia na nohy, pidniaw ruky do Zemli. Ja widczuw, jak po mojich szczokach
poteky slozy radosti. Ja suchaw hoos diwczyny, jak muzyku, ja zwertawsia do neji, diakuwaw jij, howoryw nini sowa.
A diwczyna wea dali:
Zemla rada, szczo wy poczuy nas. Raketa jde na posadku. Wona sidaje za dwa kiometry od was. Ne wytraczajte czasu. Jdi do neji.
Ja rozhubeno rozwiw rukamy. U mene ne buo nijakoho orijentyru. Ja ne znaw, kudy
jty.
Diwczyna mow poczua ci dumky. Wona kazaa:
U was rozbywsia kompas. Ja budu naprawlaty was. Powertajtesia potrochu. Tak.
Szcze trochy. A teper idi. Ja slidkuwatymu za wamy. Ja prywedu was do rakety.
I ja piszow. Kri hory, kratery, prowalla. Koy ja trochy zbywawsia zi szlachu, hoos
Zemli naprawlaw mene na wirnyj szlach.
I o nareszti ja pobaczyw byskuczyj szpyl rakety. Ce buw aparat, neodnorazowo wyprobuwanyj u polotach na Misia i nazad. Meni edwe-edwe wystaczyo kysniu, szczob
probratysia wseredynu.
A potim znowu Kosmos. Temriawa i zori. I powernennia na Zemlu.
Koy ja pryzemywsia, mene zustriczaa weetenka jurba narodu. Wsi witay mene,
pozdorowlay. Ae ja ne rozumiw, czomu, za szczo. Sprawnim herojem buw toj, chto wriatuwaw mene.
Niby pidsuchawszy moji dumky, mij uczytel, sywyj wczenyj, skazaw:
O, znajomsia Twoja riatiwnycia, hoos Zemli
Ja pobaczyw diwczynu. Wona bua jaka dywna. Prosta i harna. Byka z perszoho
pohladu. Jiji zway Tania.
Potim my buy razom. Pamjataju, szczo my dowho rozmowlay, hulay, jizdyy siudy,
w ridni miscia. A todi todi wona bua w biomu i nas chto witaw ae ja zabuw Oce
i wse.
Wasia rozpowiw pro swoje wydinnia zapom, niby czytajuczy knyhu. A potim, otiamywszy, zasoromywsia i zamowk. Hrymajo, pokawszy szyroku dooniu joho na hoowu,
zaduszewno skazaw:
Szczo , Wasiu, twoji mriji zdijsniasia. A wse insze zaey wid tebe.
Ciyj roman, obizwawsia Szum. Szustryj chope. Nawi wesilla jomu prywerzosia.
Ne prywerzosia, hariacze zajawyw Wasia. Ce bude toczno!
Szczo wy sprawdi, zachystyw chopcia Sum, tak ne mona. Newe wy hadajete,
szczo win mih nafantazuwaty za odnu chwyynu w ustanowci czasu ciu powis?
Ne znaju, zajawyw Szum. Ae tut je odne suszne zapytannia. Jakszczo ci wydinnia dijsno peredbaczaju majbutnie, to moe wyjty putanyna. Ja diznajusia, szczo meni
bude zawtra, a sam zroblu wse nawpaky.
Wy tak hadajete? zapytaw, usmichajuczy, Hrymajo. Ja ne wpewnenyj, szczo
tak mona zrobyty?
Czomu ? zapereczyw Szum. Ot Wasia uznaw, szczo win potrapy na Misia,
szczo raketa rozibjesia, szczo win bude na hrani zahybeli. I raptom trochy piznisze win
zhadaje pro ce, zlakajesia i ne poety na Misia, ne stane kosmonawtom Jak e todi
wasza, probaczte, maszyna czasu? Jak jiji peredbaczennia!
Neprawda! schwylowano skazaw Wasia, stysnuwszy kuaczky. Ja ne bojusia!
Chaj raketa rozbywajesia. Chaj padaje. A ja wse odno poeczu. Ne mona bojatysia. Czujete? Ne mona
Ot wam i widpowi! suworo ozwawsia Hrymajo. Ja ne znaju, czy mona szczonebu dodaty. Napewne, diznawszy pro te, szczo maje buty, ludyna spromona ne dopustyty absolutno tocznoho powtorennia podij, baczenych z dopomohoju ustanowky. Ae
sprawa ce w podrobyciach, a w suti U wsiakomu razi, czesna ludyna ni za jakych umow
ne zroby pidosti. Zakon Pryczynnosti osnowa switu
Zaczekajte, mistere Hrymajo, promowyw Nojs. Deszczo nejasno. Desiatky,
tysiaczi ludej stanu pronykaty w majbutnie. Wony baczytymu majbutni dosiahnennia i,
zwyczajno, perenosytymu jich u suczasne. Ae tut protyriczczia
Jake? zdywuwawsia akademik.
Jakszczo dosiahnennia majbutnioho perenesty w suczasne, to todi progres powynen perewyszczyty w procesi yttia te, szczo ludyna baczya w maszyni czasu.
Wy tak hadajete? usmichnuwsia Hrymajo. Po-persze, ludyna iz suczasnoho
pownistiu ne spryjme dosiahne majbutnioho, a ysze stilky, skilky dozwolaje mistkis mysennia. Ae pronyknennia w majbutnie pryskoriuwatyme ewoluciju. Wse odno, szczo pidjom whoru. Czym wyszcze na horu, tym szyrszyj horyzont. Tak i tut. My pronykajemo na
horu czasu. I majbutnie we ne mrijesia nam u tumannych ujawenniach, a staje naszym
druhym zorom, takym, jak zwyczajnyj zir. Koy wy baczyte poperedu swoju metu, skaimo,
misto Kyjiw, wy ne zwertajete z dorohy, szczob obmynuty joho! Tak i tut. Wy znatymete,
szczo same czekaje was, jaki podiji, ae smiywo pidete jim nazustricz. Moe, ce nawi dozwoy wtruczatysia w chid podij, pokraszczuwaty pewni obstawyny, pany, i nawi ne
znaju, moe, ce ne tak ae, moe, ce dozwoy odwertaty smer.
Szcze odne sowo, jakszczo dozwoyte, zajawyw Nojs. Tut o moja druyna
Een m-m-m szepocze meni na wucho, szczo je sumniw szczodo maszyny
Jakyj e? zdywuwawsia akademik. My suchajemo was, misis Nojs.
Probaczte, nijakowo ozwaasia amerykanka, ae ja skazaa ce ne z metoju obrazy. Wy sami skazay, szczo maszyna czasu rozhortaje te, szczo je w zerni swidomosti. Czy
ne tak?
Tak.
To, moe, wydinnia w ustanowci je ysze fantazijeju duszi, swojeridnym snom, mrijeju. Chopczyk mrije pro poloty, win pobaczyw sebe kosmonawtom. Zahrawa entuzist
hipotezy pro pryszelciw, win naczytawsia riznych prypuszcze, ot win i pobaczyw daeki
czasy i dywnych rozumnych istot.
A wasz czoowik, nasmiszkuwato skazaw Zahrawa, mister Nojs, jakyj wwaaje,
szczo Zemla zahyne w atomnij wijni, pobaczy w maszyni czasu atomnu bytwu? Tak?
Hm, hm, zmiszaasia inka Nojsa. Moe, j tak. Same tak.
Ce mona perewiryty, zajawyw korespondent. Mistere Hrymajo. Dozwolte
meni buty piddoslidnym?
A czoho , ochocze zhodywsia akademik. Oce j bude sprawnioju perewirkoju.
I ja wpewneno jdu na neji. Ja wiriu wam
Spasybi. Mona teper?
Ni Kraszcze zawtra Treba skondensuwaty bilsze energiji. Druzi. My demo was
zawtra. Podumajte, chto czoho baaje. My z radistiu wykorystajemo posuhy konoho. Pronyknennia w majbutnie szczo je czudowisze w switi?
Szczo ty choczesz, maeka? Ach tak, wanta! Wanta buw u nas nezwyczajnyj,
strasznyj
Jakyj?
Atomni bomby!
Prysutni zdywowano perehladaysia. Szum ironiczno pohlanuw na Iwana Zahrawu,
na akademika. Joho obyczczia niby howoryo: A szczo ja wam kazaw?
Ta Nojs ne zwertaw uwahy na ti pohlady. Win szcze raz powtoryw:
My wezy atomni bomby. Same tomu ja tak chwyluwawsia. My powynni buy jich
dostawyty na sztucznyj suputnyk Misiacia
Czuy, czuy! wyhuknuw Szum. I czytay. Wasz Braun i wsiaki inszi dawno mriju pro wojennu bazu w nebesach!
Chopcze, bilsze spokoju, zauwayw Hrymajo.
Spasybi wam, pokonywsia Nojs. Ja skoro zakinczu. Suchajte dali
Naszi korabli powysy nad suputnykom. I o ja pobaczyw jaki czui korabli. Wony
te priamuway do suputnyka. Na ekrani wideookatora wyrizniay czitki obrysy korpusiw, iluminatory.
Ja due chwyluwawsia, zhadaw nakaz szefa ne zhabyty czes Ameryky. Ja riszucze
pokaw ruky na pult, natysnuw knopku
Ne treba! raptom zakryczaa Mania. Ne treba, czujete?
Doneczko, szczo z toboju? pryhornua jiji maty do hrudej. Zaspokojsia
Szczo ne treba, diwczynko? schwylowano zapytaw amerykane.
Ne treba natyskuwaty knopku, zachynajuczy wid zworuszennia, howorya
Mania, i slozy pokotyysia po jiji szczokach. Wy neprawdu kaete takoho ne buo!
Amerykane pohlanuw na Een, schyyw hoowu, trochy pomowczaw. Potim schwylowano skazaw:
Druzi moji! Cia diwczynka daa meni urok. Jij ne potribno zahladaty w majbutnie,
wona nese joho w swojemu serci. Wona znaje dawno te, szczo ja pobaczyw. Luba moja,
nino zwernuwsia win do Mani, nu zwyczajno , nijakoji wijny ne buo. I knopku natyskuju ne tilky dla napadu. Ja wkluczyw wideofon. My prywitaysia z radiankymy koegamy. A potim naszi korabli piszy na posadku.
A czoho wy moroczyy nas? zasmijawsia Sum, potyrajuczy suchi ruky.
Zwyczka reportera! pidchopyw amerykane.
Ae do czoho todi atomni bomby? zdywowano zapytaw Ananij.
Newe wy ne dohadaysia? Ce due prosto. Wseswitnia Rada Narodiw daa nakaz:
wsiu atomnu zbroju, wsi zapasy bomb putonijewych, uranowych, termojadernych i
nejtronnych perewezty na sztucznyj suputnyk Misiacia. Ja wykonuwaw ce poczesne zawdannia. Meni wako zhadaty wsi perypetiji dowhych naukowych supereczok, ae ja znaju
twerdo odne: wczeni Zemli odnostajno wyriszyy wykorystaty energiju koysznioji zbroji
dla potunoji nebesnoji stanciji. Nawkoo Misiacia may stworyty sztuczne sonce. Nym
chotiy obihriwaty pewni dilanky Misiacia, koy wony wchodyy w zemnu ti.
I pro wijnu ne czuty buo tam u majbutniomu? schwylowano zapytaw akademik.
Nu zwyczajno ni! jasno usmichnuwsia Nojs. Diakuju wam za wse, lubi druzi.
A najbilsze tobi, dytynko.
Mania soromywo schowaa zapakani oczi na hrudiach materi. Nojs wstaw, zitchnuw,
skazaw druyni:
Een, nam pora. Mistere dyrektor, czy ne mona wnoczi distatysia do stanciji?
ysycia pidchopywsia, zapopadywo widczynyw dweri do zau.
wikna. Moja spalnia w kimnatci na dachu. Tak ja lublu. Zwidsy wydno step, bili sucwittia
jabu wnyzu, daekyj obrij
Siohodni czudowa pohoda. Nebo jasne, na schodi purpurowi pasma smuhastych
chmaryn. Ja dawno baaw takoho wydowyszcza. Ja pidtiahaju do widkrytoho wikna nezakinczenu kartynu na trynikach, distaju farby.
Ja maluju. Ce moja radis. Ja peredaju w dywnych kolorach moji hyboki wraennia.
Schid minysia hariaczymy barwamy. Nezabarom zijde sonce. Pryroda prokydajesia, hotujesia zustrity wadyku swita pisneju lubowi
O, ta win, cej kohospnyk, poet w duszi, tycho proszepotiw Sum na wucho Hrymaju.
Toj radisno kywaje hoowoju, ne zwodiaczy pohladu z natchnennoho obyczczia Korenia, jakyj, niczoho ne czujuczy j ne baczaczy, wede swoju nechytru, prostu rozpowi pro
wydinnia hriaduszczoho.
Ja szwydko zakinczuju kartynu. Widstawlaju pootno wbik. A potim pidchodu do
wikna. Na obriji wyrynaje kraj soniacznoho dyska. Win uroczysto pidijmajesia nad zemeju. Spiwaju ptachy, paruje poe. I dusza moja spiwaje razom z maekymy spiwciamy.
Ja widczuwaju dywnu sporidnenis iz Soncem, z poem, z derewamy, z synim nebom.
Ja wychodu nadwir, biu steynoju do stawka. Z nasoodoju kupaju u prozorij, choodnuwatij wodi. Na wsi boky stelasia bujni pola pszenyci, yta, pantaciji owocziw,
kuszczi jahidnykiw.
Ja powertajusia nazad. Mene zustriczaje sygna teewizora. A wtim, wono nazywao
jako inaksze.
Ja pidchodu. Baczu obyczczia moodoho chopcia. Ce wczytel. Win uczy mojich
sypiw-byzniat. Ne ysze mojich, a kilka sote odnolitkiw, jakym uroky peredajusia po teewizoru.
Win witajesia, kae meni:
Wasz Wiktor putajesia w dejakych waywych poniattiach. Meni b chotiosia,
szczob wy z nym pohoworyy.
Szczo same? zapytuju ja.
Ce buo wczora, na uroci Powedinka w ytti. Win ne moe zrozumity zwjazku
mi poniattiamy indywidualna swoboda i samodyscyplina. Win wwaaje, szczo tut
protyriczczia. Pohowori z nym.
Pawe Swyrydowyczu, rantom obizwawsia Sum, probaczte, szczo ja wtruczaju Czy wy szczo-nebu czytay pro taki probemy, dumay pro ce?
Kori rozhubeno poter ob, znyzaw peczyma:
Deszczo czytaw. U gazetach urnaach Sam dumaw. Ae tam, u maszyni czasu,
ja pobaczyw bahato takoho, pro szczo i ne mrijaw. A moe, mrijaw, ta zabuw.
Prodowujte, prodowujte, skazaw Hrymajo. Semene Hordijowyczu, ne perebywajte, a to czoowika zibjete z panteyku, win wse zabude.
Ni. Ne zabudu, tycho widpowiw Kori. Ja nikoy ne zabudu takoji krasy. Ce
buo sprawnie ludke yttia. Ja tworyw konym krokom swojim, konym podychom, konoju dumkoju Suchajte dali.
Szcze odne zapytannia, ozwawsia Szum Ananij. Wy opysujete jakyj chutir.
Kilka desiatkiw chatok, skyt jakyj. Szczo wono take? Ferma, czy kohosp, czy radhosp? I
potim sto pjatdesiat rokiw napered! Ce , bezumowno, komunizm. Newe pry komunizmi u was zberehasia simja? Simejne wychowannia, widokremene yttia. Tut szczo ne
te!
Ja kau te, szczo baczyw i czuw, widpowiw Kori. Ja niczoho ne wstyh skazaty. Moe, wy zhodyte, jak poczujete.
Dali w toj de buo tak. My zibraysia w jidalni. My ce moji syny-byzniata Wiktor i
Maksym ta jichnia mama Marija. Ja pamjataju rusiawi kosy, dobre, kruhowyde yczko, ninyj, askawyj pohlad. Wona bua sprawnioju matirju.
Ne howori cioho swojij druyni, zasmijawsia Mayna, a to skanda bude!
Ne straszno, posmichnuwsia Kori. Ce buw ne ja, a chto inszyj. Ja ysze
widczuwaw sebe nym
Ne perebywajte, oburywsia Hrymajo.
Ja nedowho, skazaw Kori. Ja koroteko My zibraysia razom i poczay howoryty. Wy kaete, szczo pry komunizmi ne powynno buty simji. Ja cioho nide ne czytaw.
A tam, u majbutniomu, ja baczyw jakraz zowsim protyene. Simja bua due sylnoju.
Kona. Simja tam bua perwisnoju komunoju, perszym hurtkom najbyczych druziw. My
nawczay swojich ditej, szczo maty ce persza druhynia. Bako perszyj druh, keriwnyk.
Braty czy sestry perszi towaryszi, soratnyky. Zwyczajno, po serciu, po duchu wybyraysia
druzi, nezaeno wid simejnych zwjazkiw, tak jak i teper. Ae perszi nastanowy, najkraszczi
tradyciji hromadianstwa, lubowi dawaysia tam, de dytyna narodyasia na cej swit
Oto, my zibraysia na simejnu radu. Ja zapytaw Wiktora, szczo trapyosia na uroci.
Win dowho sopiw nezadowoeno, a potim neochocze zajawyw:
Ja kazaw, szczo poniattia indywidualna swoboda i samodyscyplina ne schodiasia
Czomu?
Tomu, szczo swoboda ce moywis robyty te, szczo baaje moje ja. A samodyscyplina ce obmeennia swojich baa. Tut protyriczczia.
Protyriczczia, pojasnyw ja Wiktoru, ce zahalne jawyszcze w pryrodi. Ae bujaki protyriczczia rozwjazujusia, koy jich rozhlanuty i zyty wojedyno.
Jak, tatu? zdywuwawsia Wiktor.
Dozwol meni, wtrutyasia Marija. Ty, synku, baczysz, szczo bu-jaka twoja dija
zwjazana z inszymy lumy, z bakamy, rowesnykamy, towaryszamy, z usim ludstwom
zaeno wid massztabu diji. Tak?
Tak, mamo.
Teper ty kaesz, szczo swoboda ce moywis robyty te, szczo baaje twoje
ja. Chaj tak. Ae wsia sprawa w tomu, szczo chocze twoje ja.
Szczo zawhodno! wperto zajawyw Wiktor.
Bahato ty zachotiw! zasmijawsia Maksym. Moe, ty zabaajesz zapayty pszenyciu, szczob pomyuwatysia poarom?
Ne roby z mene durnyka, obrazywsia Wiktor. Ja kau pro baannia w ramkach
dozwoenoho.
Ot-ot! pidchopya Marija. A de wyznaczennia cioho dozwoenoho, w czomu
wono? I chto joho wyznaczy? O tut i wystupaje na scenu druha protyenis samodyscyplina. Korotsze Wimemo prykady. W naszij komuni poczynajesia kosowycia, zbyrannia wroaju. Hoowa komuny rozpodilaje robotu i dilanky. A ty ne baajesz cioho. U
tebe insze baannia. Ty, skaimo, choczesz poetity na Piwnicznyj polus, szczob pobaczyty
polarne siajwo. Wono, baczysz, potribne tobi dla kartyny, jaku ty malujesz Jak tut wyjty
z protyriczczia? Z odnoho boku baannia ja, z druhoho wymoha suspilnoho obowjazku. Jakszczo stojaty na twojij pozyciji, to treba etity na polus. Czy ne tak?
Oto ja j kau, ponuro zajawyw Wiktor, szczo ne mona pojednaty ci dwa poniattia. Zwyczajno, ja te pryjednaju do zbyrannia wroaju, ae moje ja bude prynyene.
Ja pidkoriu bilszosti
Durnyci, wtrutywsia ja. Ty j dosi ne zrozumiw, szczo take samodyscyplina.
Suchaj e. Wse zaey wid pohladu na yttia. Koy ty postawysz za metu zadowoennia
wasnych baa, kopyrsannia u swojij duszi to nikoy ne dosiahnesz wnutrisznioho pojednannia. De bude zupynka dla nenaerywosti ja, koy wono ytyme dla wasnych zadowoe? Jiji nema. A jakszczo ja ytyme rady druziw swojich, rady suspilstwa, rady ludstwa, to koen krok, kona dija bude suprowoduwatysia radistiu. Tak i znaj. I koy ty postawysz pered soboju same taki zawdannia, koy pryswiatysz koen podych, koen udar
sercia ludiam, ty zdobudesz pownu, ne obmeenu niczym swobodu indywidualnosti. I
wona ne bude w protyriczczi nikoy z samodyscyplinoju. NikoyTy zrozumiw, Wiktore?
Ja podumaju, prymyrywo skazaw syn. Zdajesia, w twojich sowach je zerno.
My perezyrnuysia z Marijeju, posmichnuysia. Chaj syn trymaje pozu. Pereom
widbudesia. Jakszczo win pobaczyw zerno, to z toho zerna wyroste czysta kwitka ludianosti i lubowi. Chaj dumaje
Pisla korotkoho snidanku my rozijszysia. Syny piszy do majsterni. Tam jim po teewizoru pokazuway perszi pryjomy riznoho remesa szewkoho, krawekoho. Ja ne
znaju, jak wy na ce podywyte, ae tam, u majbutniomu, koen umiw stworyty dla sebe
predmety pobutu: wzuttia, ehkyj odiah. Ja we ne kau pro prybyrannia pisla sebe. Ja zhaduju, szczo isnuwaa nawi formua: Szczo moesz zrobyty sam ne perekadaj na inszoho.
Take stanowyszcze pownistiu likwiduwao praciu prybyralny, ocintiw, dwirnykiw. Waczu czastynu wziay na sebe awtomaty, ehszu robyw koen.
Tak ot, syny piszy do majsterni, druyna obroblaty jahidnyk razom z inszymy ytelamy komuny, a ja popriamuwaw do Rady Komuny. Nasza neweyka stepowa hromada,
szczo wchodya w Objednannia Komun, bua roztaszowana nedaeko wid Dnipra. Poriad z
widomymy kulturamy ytom, pszenyceju my zajmaysia seekcijeju dywnych rosyn.
Ja zhaduju, szczo to buy inszopanetni rosyny. My jich schreszczuway z zemnymy porodamy. W Radi Komuny ja zustriczaw jakycho wydatnych uczenych-seekcineriw. My
obhoworiuway probemy seekciji.
Cia czastyna moho wydinnia czomu tumanna. Su joho ja pamjataju, a perekazaty ne
zmou. Szczo skadne dla mene.
Potim jichaw na maszyni polamy. Maszyna bua schoa na harnyj awtomobil. Tilky
ehsza, kraszcza i bezszumna. W nij nawi ne wydno buo motora. Ruchaa ta maszyna
energijeju, jaku oderuwaa priamo z prostoru.
Ja ohladaw pantaciji, perewiriaw styhlis zakiw. Ja myuwawsia stepowymy prostoramy. A potim jakyj naseenyj centr. Do nioho wid naszoji komuny wea szyroka awtostrada. Ja buw u bibliteci, wybyraw knyhy dla komuny. Tilky knyhy ti buy zapysani na
maekych pastynkach. Jich potim perehladay na ekranach.
Krystalicznyj abo moekularnyj zapys, wtrutywsia Szum.
Moe, j tak, zhodywsia Kori. Zdajesia, tak. Potim ja wweczeri dywywsia jaku
pjesu u weykomu teatri. Wona transluwaa po teewizoru, ae meni baao baczyty ywych aktoriw, a ne jich zobraennia, chocz i due czitki. A potim Ja wernuwsia nazad. Na
druhyj de A wtim, moe, wam nadokuczyo? Ja niczoho wydatnoho ne baczyw. Zwyczajne yttia. Koen de robota, nawczannia, ae ce yttia buo prekrasne, napruene, nasyczene.
Ne wyprawdowujte, Pawe Swyrydowyczu, zworuszeno zajawyw Hrymajo.
Te, szczo wy rozpowidajete, ne skuczno, a czudowo.
na ekrani teewizora.
Jaki wony? sonnym hooskom zaszczebetaa Mania.
Taki, jak ludy, doneczko, nino skazaw Kori. Due schoi. Mamusiu,
poprosya Mania. Ty te pomandruj u majbutnie. Podywysia, jaki wony, zwidky. A to
diadia Kori wsioho ne pobaczyw.
Prysutni zasmijaysia. Tania pohadya doku po hoowi.
Obowjazkowo pomandruju.
Ne w maszyni czasu, a najawu, dodaw Hrymajo. A ne mama, to ty sama, diwczynko, pobaczysz jich. Nu, druzi, damo spokij Pawu Swyrydowyczu. Zowsim zamuczyy
czoowika. Tapiu, proszu was.
Teper laha w aparat czasu Tania Rajduha. Mania wslid jij kryczaa:
Mamusiu, ty tam jak slid rozdywysia, szczob wse zapamjataa! Czujesz, mamusiu!
Czuju, doneczko, smijaasia Tania, wmoszczujuczy u krisli.
Koy aparat wwimknuy i zahoriysia ekrany, Stiopa oszalio pohlanuw a Hrymaja.
Szczo take? zacikawywsia akademik.
Ce ne inka, a meteor! alibno zajawyw Stiopa. Wy tilky pohlate! Odrazu
tysiaczu rokiw. O, zupynyasia! Teper szcze dali Nadiu, ja ne splu?
Ne spysz, smijaasia Nadia. We desia tysiacz rokiw Szcze odna zupynka
Znowu pisza Miljon rokiw! Znaj naszych!
Ni, ce nejmowirno! nerwowo skazaw Ananij Szum. I de wona tilky bere energiju?
Hrymajo weseo wyhuknuw:
Wsi inky switu daju jij energiju E, Nadiu, ja ne pomylajusia! Wona pisza dali?
Pisza, szczasywo widpowia Nadia. Miljard rokiw!
Na werandi zapanuwaa tysza. Czutno buo nawi schwylowanyj podych Mani. I o
zhasy ekrany, rozijszysia piwsfery.
Pochytujuczy, wyjsza z otworu chudeka inka. Hrymajo pidtrymaw jiji pid ruku,
posadyw u kriso.
Wy buy due daeko, proszepotiw akademik.
Tak, szczasywo skazaa Tania. Ce bua podoro u Bezmeia
I wy szczo-nebu zapamjatay? nedowirywo zapytaw Szum.
Deszczo zapamjataa Ja rozpowim Suchajte, druzi.
tomu, na Marsi bua wysoka cywilizacija. Potim wona poczaa zhasaty. Czomu? Rozhadka
bua prosta. Bu-jaka obmeena systema maje pewnyj energetycznyj riwe, pewnyj zapas
energiji dla rozwytku. I jak ne dywno, ae same wid cioho riwnia zaey wysota rozwytku
yttia, cywilizaciji
Dozwolte, Taniu, zoradno-nino zajawyw Szum, ce we szczo antyewolucijne. Wychody, szczo wsiudy, na bu-jakij paneti, yttia dijde do pewnoho riwnia, i basta?!
Ni, ne wychody, spokijno widpowia Tania. Wy prosto ne dosuchay. Tak,
sya, energija panety ne wiczna. Wona koy wytratysia. Ewolucijnyj impuls zhasne. Ae
tam, de je Rozum ludyny, de Ewolucija pryjsza do wysokoho riwnia, rozwytok ne prypynysia. Win moe ysze zupynytysia na dejakyj czas. Same tak buo na Marsi. Na dwoch
gigantkych suputnykach marsiny zoseredyy najkraszczi swoji dosiahnennia. Tam buo
zibrano maszyny, mysteki utwory, gigantki archiwy Znannia, zrazky fauny i fory, jichni
kibernetyczno-biogiczni programy, jaki mona buo b widnowyty w bu-jakomu switi.
Kraszczi marsinki wczeni hotuwaysia do weycznoho dnia, koy buo wyriszeno
znowu daty ewolucijnyj impuls paneti, szczob na nij poczaosia burchywe yttia na bilsz
wysokij osnowi, ni ranisze. W ciomu jim dopomahaa Nauka Zemli, Wenery, Jupitera
Jak, i Jupitera? zdywuwawsia Sum. Wy ne pereputay?
Ni, usmichnuasia Tania. Ja dobre znaju. Szkolari czerez tysiaczu rokiw ne dywuwaysia, wywczajuczy dani pro yttia na bu-jakij paneti. W majbutniomu pownistiu
wostorestwuway dumky Cikowkoho pro neosianis yttia. De je materija tam
yttia. yttia ce wse. My znay pro bezlicz staniw swidomosti: wid prymitywnoji swidomosti zdibnosti widbytku krystaa do abstraktnoho mysennia rozumnych istot, wid
biogicznoji formy, pobudowanoji zemnoju ewolucijeju na osnowi kysnewo-wuhecewij,
do wohnianoji fazy wysoko-energetycznych istot, jaki buy widkryti majbutnioju Naukoju
yttia u wysokij, rozumnij formi buo i na Weneri, i na Marsi, i na Jupiteri. Nawi na
Saturni, chocza i nycze, ni na Zemli. Formy na tych daekych panetach ne may niczoho
spilnoho z formamy naszymy. Cywilizacija rozwywaasia tam tako inszymy szlachamy.
Mystectwo, nauka, technika wse buo inszym, nezrozumiym, daekym wid zwycznoho
rozuminnia. Ae wczeni Zemli szukay i znachodyy metody jednannia. Ade i nasz, i jich
rozum piznawaw odnu j tu objektywnu zakonomirnis Wseswitu, odne i te Jedyne yttia,
jake objednuwao soboju wse, na wsich panetach, chocz i w riznych formach.
Meta riznych cywilizacij bua jedynoju, spilnoju jaknajpownisze widtworiuwaty w
swidomosti Bezmenis, ity Szlachom Piznannia do bezpererwnoho Syntezu.
Otaki zahalni ideji zayszyysia w mojij swidomosti. Ae podrobyci ja zabua. Zapamjataa szcze swij polit do Zemli. Chwylujuczi czasy. Atmosfera lubowi i druby. Weyka,
wiczna radis Piznannia. Ja ne pamjataju peczali, pesymizmu, nenawysti. Meni due prypay do sercia prosti moralno-etyczni osnowy todisznioho yttia.
Naprykad, due szyroko bua rozpowsiudena anonimnis dij, tworczosti.
Jaka anonimnis, szczo wy?! wyhuknuw rozhubeno ysycia.
Ja kau pro anonimnis tworczosti, widpowia Tania Rajduha. W majbutniomu
ludy ne turbuway pro sawu. Wony praciuway, tworyy tak, jak dychay, ne dumajuczy
pro podalszu dolu swoho tworennia. Jich pracia zayszaasia dla ludej i cioho dosy.
Ta i w nas bezlicz takych prykadiw, jakszczo dobre podumaty, skazaw Hrymajo.
My chodymo po asfaltu, my topczemo dorohy, pidijmajemo po schidciach, ywemo w
budynkach, jimo chlib czy pody, odiahajemo u choroszi kostiumy, widpoczywajemo u
czudowomu budynku widpoczynku, a chiba zadumujesia koen z nas pro te, chto asfaltuwaw dorohu, chto sijaw chlib, chto szyw kostium, chto muruwaw budynok? Ni. My tworciw ne znajemo, a wony ne krycza pro ce.
Ae bahato szcze baannia sawy, wyklucznosti! zapereczya Tania.
Tak, zhodywsia Hrymajo. Ce prawda.
A w majbutniomu cioho we ne buo. Jake znaczennia chto pysaw pisniu? Aby
wona bua meodijnoju i prekrasnoju, i todi wona wwijde w sercia miljoniw, i czastka duszi
tworcia stane nerozdilnoju z suchaczamy. I czy warto znaty, de ywe chudonyk, jakyj win
z sebe i jake wbrannia nosy, jakszczo joho kartyny zmusyy zamysyty, polubyty pryrodu,
ludej, pereocinyty swoje yttia, wybraty szlach. Takyj chudonyk, joho serce, joho baczennia switu stanu mojimy, stanu mnoju. Ce, wasne, i bude Weykym Syntezom, ce i je
osnowna meta, dla jakoji isnuje mystectwo, kultura, nauka.
I szcze ja zhaduju waywu rysu todisznioho suspilstwa. Szyroke dopuszczennia riznych pohladiw, weyku terpymis. Todi wwaaosia aksimoju, szczo Piznannia ludyny
obmeujesia Bezmenistiu. Cia formua widkrywaa neosiani obriji dla pronyknennia w
sfery newidkrytych hybyn materiji, ne zakrywaa odnoji moywoji steky, ce stworiuwaa odnoji dogmy. Ludy twerdo pamjatay, szczo Buttia ce pynnyj proces, wiczna
zmina, a tomu stworiuwaty konserwatywni pohlady i ramky znaczy ity suproty ewoluciji.
Moral gruntuwaasia ne na strachu pered neisnujuczym bohom, ne na umownych
schemach, a na pryncypi weykoji Jednosti yttia. Kona ludyna czastka neosianoho
ludstwa, jiji istorija poczynajesia ne todi, koy wona wpersze pryhortajesia do hrudej materi, szczob napytysia ywotwornoho mooka, a u Wicznosti, jiji pochodennia siahaje w
hybynu miljonoli, koy sered kosmicznoji bezodni formuwaysia soncia i panety Ludyna ce Ludstwo, o jaka bua osnowa majbutnioji morali. Dijuczy na baho wsich, ty
dijesz i dla sebe, dijuczy proty wsich ty dijesz proty sebe. Wseswit isnuje na pryncypi
ewoluciji, rozwytku, progresu, win wmiszczuje w sebe wsich, ote, progres widbuwajesia
rady wsich. A chto dije z pozycij egojizmu, toj protystawlaje sebe wsij ewoluciji, wsiomu
bezmenomu Wseswitu Szcze j dosi pamjataju prykad, jakyj nawodya meni mama w
dytynstwi. Rybka, szczo pywe za teczijeju riky razom iz swojim kosiakom, wykorystowuje
kilka sy swoju, wsioho kosiaka i riky. A ta, szczo pywe suproty tecziji, musy pereboroty
ruch swojich towarysziw i mohutnij pyn riky. Ruch rybok ototoniuwawsia z postupom
ludstwa, a teczija riky z ewolucijeju. I ne znaju, jak dla was, a dla mene todi takyj prykad
buw due jaskrawym
Abo szcze odyn cikawyj spohad. My szcze j dosi howorymo pro podoannia Pryrody,
pro pidkorennia Pryrody, pro zahnuzdannia Pryrody. W majbutniomu cioho ne buo.
Treba zhadaty, szczo my sami Dity Pryrody, ote, ne zmahatysia z neju neobchidno, a dopomahaty jij. Wywczyty jiji ewolucijni impulsy i szukaty z dopomohoju Rozumu najkorotszi steky czy dorohy sered bahatioch jiji spiraej. Treba druyty z Pryrodoju, bo rab nikoy
ne zaminy druha
Oj, jak ce prawylno, wyhuknuw Sum. U nas na Zemli teper ne harazd z takym
pytanniam. Robymo hreblu na riczci, a hubymo rybu abo uky, wysuszujemo boota i
poruszujemo wikowicznyj reym wod, wynyszczujemo lisy, ptachiw, komach, ne wywczywszy, jaku rol wony hraju w ekonomiji pryrody. Ade wse wzajemozwjazane, i treba
due obereno wyriszuwaty bu-jaku probemu.
W majbutniomu ce rozumiw koen szkolar, skazaa Tania. Pereocineno buo
tako prahnennia w Kosmos. Ni, ja ne choczu skazaty, szczo prypynyysia poloty do da-
ekych zirok. Ae kosmicznis majbutnioji ludyny bua ne w zahalnij technizaciji, ne w otoczenni konoho maksymalnoju kilkistiu maszyn i prystrojiw, a, nawpaky, w kosmicznosti
mysennia, w kosmicznosti etyczno-moralnych pohladiw. Ne technika majbutnioji Ludyny
bua kosmicznoju, a sama Ludyna z jiji prahnenniam do jednosti, do widdaczi. Daeki naszczadky serjoznisze, ni my, stawyysia do probemy wnutrisznioho switu indywiduuma.
Wony wwaay ce najhoowniszym i najwaczym: boroba z samym soboju, boroba mi
nyczym baanniam i wyszczoju woeju. Pamjataju szcze odnu formuu: baannia inercija, wola tworczyj impuls. Ote, ewolucijnoju, progresywnoju wwaaasia wola, spriamowana dla baha wsich. Zwyczajno, ne treba pereputuwaty poniattia, ade mona nazwaty baanniam jakyj czudowyj bahorodnyj wolowyj impuls. Ja maju na uwazi baannia, jak prahnennia do egojistycznoji nasoody.
Ludy majbutnioho nikoy ne znewaay nyczoho, ne prynyuway nedoskonae. Bo,
prynyujuczy koho, ludyna prynyuje sebe. Ludy ne pekay w sobi nezadowoennia, zazdroszcziw, zoby, nenawysti. Ne zadowolniajuczy czym-nebu, wony prahnuy zminyty
joho, zrobyty kraszczym. Ote, bu-jakyj nedolik otoczennia stawaw pryczynoju tworczoho impulsu, a ne pryczynoju rozdratuwannia. Wiczne prahnennia do Prekrasnoho
jedynyj dewiz tych naszczadkiw.
Ae j poniattia Krasy due zminyosia. Ne estetki upodobannia, ne bysk formy, a
hybynnyj suttiewyj zmist. Krasa Ludyny wyznaczaasia czystotoju duszi, sercia. A wtim,
ne zowniszni oznaky, ne sowa, a same yttia pokazuwao sprawniu cinnis, istynnu krasu
konoho
Ti dni, koy ja perebuwaa na Zemli, buy dla mene sucilnym swiatom. Wasne, takym
buo yttia wsich abo maje wsich. Ne buo budniw i swiat. yttia, pracia ce buo bezpererwne torestwo piznannia, lubowi, tworczosti.
Tania zamowka, wtomeno prykrywszy dooneju oczi. Mania zaworuszyasia na jiji
kolinach, zanepokojeno skazaa:
Mamusiu, czoho ty? Dali, szczo dali?
Sprawdi, Taniu, szczo dali, due cikawo? Zhadajte, zhadajte, pidchopyw Sum.
Dali je kilka tumannych kartyn. Ja wyriszya zahlanuty w najwiddaeniszi czasy ludstwa.
Szcze try etapy, zadowoeno skazaa Nadia, pobyskujuczy okularamy. Ja zanotuwaa. Szcze desia tysiacz rokiw napered miljon i miljard
Ja ne pamjataju chronoogiji, zajawya Tania. Ja ne hadaa, szczo tak daeko.
Ae dejaki ujawennia pro ti czasy zberehysia. Tilky, mabu, wony budu netocznymy, bo
perejszy czerez transformuwannia moho suczasnoho rozumu.
Niczoho, niczoho, zaochotyw Hrymajo. Zhadajte szczo-nebu.
Harazd. Dozwolte zoseredyty
Nas buo kilka czoowik. Ja ne pamjataju, kym bua ja. Moji suputnyky prekrasni,
mohutni ludy. My w gigantkomu korabli sered prostoru.
Nawkoo tumannosti. Chaotyczna materija. Zawdannia stworyty nowyj swit. Ce
buw naukowyj eksperyment Zemnych Akademij. Ja zhaduju, jaki zawdannia stojay pered
namy. Perewirka kosmogonicznych hipotez pro rozwytok materiji, pro utworennia panetnych system, pochodennia obertannia i bahato-bahato inszoho, teper ne zrozumioho
meni.
W naszomu rozporiadenni buy tumannosti, tobto reczowyna, i neobmeenyj rezerwuar energiji nawkoysznij prostir. Pamjataju, szczo todi my we wilno wykorystowuway Praenergiju, tobto potencijnu energiju Wakuumu, Switowoho Pola, Jedynoji Substanciji Buttia.
Keriwnyk eksperymentu, weykyj wczenyj Jasnozir zibraw pas pered poczatkom roboty. Buw korotkyj obmin dumkamy. Zhaduju ysze odne, szczo osnownoju ruszijnoju syoju tworennia bua psychiczna energija, energija dumky.
Naszczadky znay, szczo dumka materilna, szczo ce potuna energija, sporidnena z
usima inszymy radicijamy, poczynajuczy wid radi i kinczajuczy hama-promeniamy.
Dumku nawczyysia peredawaty na widsta, kondensuwaty jiji energiju, spriamowuwaty,
wykorystowuwaty dla formuwannia reczowyny w kosmicznych massztabach. Dla cioho
buo pobudowano gigantki aparaty, szczo praciuway na energiji rezonansu. Wy znajete,
pro szczo jdesia. Odna rota sodat moe zawayty mist, moekularna wibracija minitiurnoho ultrawyprominiuwacza moe zrujnuwaty panetu, jakszczo bude spiwpadaty
amplituda koywannia.
Ote, daeki naszczadky umiy korystuwatysia jawyszczem rezonansu w kosmicznych
massztabach. Impulsom bua dumka, tworczoju reczowynoju Tumannosti, Pola, Wakuum
I o poczaosia tworennia.
Ce buo grandizne wydowyszcze. Ja j teper jaskrawo zhaduju same ciu my.
Naszi korabli-stanciji jich buo due bahato, kilka tysiacz rozetiysia z centralnoji
kosmicznoji matky korabla. Wony koordynuwaysia na widstani z centralnoho pulta, a
keruwaysia due doskonaymy kibernetycznymy prystrojamy.
Stanciji uprodow dosy dowhoho czasu wyszykuwaysia w gaaktycznomu prostori
kilcem dimetrom u kilka miljardiw kiometriw. Todi prounaa komanda. My sposterihay
na ekranach dalnowydinnia wraajucze wydowyszcze.
Pid wpywom newydymych impulsiw potunoji energiji zhustky kosmicznoji tumannosti potiahysia do centra grandiznoho koa. Wony zawychryysia, powoli prychodyy w
obertowyj ruch. Neujawni rozumom masy reczowyny zitknuysia w strasznomu udari.
Meni zdawaosia, szczo zupynywsia czas I o sered prostoru spaachnuo slipucze siajwo.
My znay, szczo tam narodyosia nowe sonce, centr nowoji panetnoji systemy, stworenyj
genijem Ludyny.
Tania zamowka. W zali, za dweryma werandy, poczuwsia szum.
Tam szczo trapyosia? zapytaa wona.
Dweri widczynyysia. Zjawyasia w sutinkach robitnycia budynku Frosia. Wona wybaczywo skazaa:
Ja we drimaa, koy wono dzwony. Kau, szczo z Moskwy. Jakoho Zahrawu. A
w nas takoho nema.
Sonce, iskryste Sonce, ne daj meni opustyty oczi na pyluku dorih! Ja choczu dywytysia na tebe zawdy, ja choczu, szczob twoji ywotworni promeni wypaluway w meni wse
pohane, nedoskonae, neszczyre
O czomu ja eczu do tebe, boestwo wsich narodiw. O czomu ja dilusia swojeju prostoju radistiu z usima, koho baczu, z kym wyrostaa sered ridnoji pryrody.
Ja zawdy widczuwaa, szczo dusza moja porodena toboju, twojim newtomno tworczym wohnem. Wse kraszcze w meni narosti twojich iskrystych zeren, jaki ty tak szczedro rozsypao po naszij nespokijnij Zemli. Koy na duszi mojij radisno, koy ja baczu weseli
obyczczia ludej, wse nawkoo oswitlujesia czudowymy barwamy, chocz nadwori j chmary
abo pima. A koy de probywajesia zoba, koy z zakutkiw dusz wypowzaje neszczyris czy
zazdris, pidota czy zrada swit ohortajesia korycznewym tumanom, nasyczujuczy czyste powitria otrujnymy wyparamy. O, jak czudowo, szczo ty je, Sonce prekrasne! Nijakyj
okean temriawy ne zatopy tebe, ne zamary, ne znyszczy!
Zawtra w nebo poety korabel. Ja poeczu na niomu. My zupynymo na Soniacznomu
Ostrowi, de ja budu praciuwaty. Ty, mabu, znajesz pro toj dywowynyj ostriw? Ludy naszoji Zemli zrobyy joho z metau, zdobutoho w nadrach panety. Toj meta wiky eaw by
irawymy pastamy, jakby ne wtrutyasia w joho dolu wola Ludyny twij tworczyj promi,
lube Sonce. A teper win krulaje bila tebe jak pownoprawna, maeka panetka, utwir ludstwa, twij utwir, ywotwornyj woho switu!
Jake szczastia wypao meni! Ja wychodu w eternyj swit, jak wylitaju wlitku z hnizda
ptaszeniata. Micniju krya, spowniujesia wohnianym prahnenniam dusza, i nema w switi
takych pereszkod, jaki b zupynyy nestrymnyj polit ludkoho duchu do swita.
Zeme! Ja zayszaju tebe, moja koysko! Zayszaju i wse-taky zwjazana nawiky z toboju. Zhadaj sowa weykoho Tagora: uk szepocze strili, widpuskajuczy jiji: W twojij
swobodi moja
Tak i ja. Wirnym sercem diakuju za tu weyku swobodu, szczo narodyasia z twojeji
krywawoji napruhy. Ja stria twoho uka!
Ja eczu do Soncia
***
Marija Rajduha?
Ja.
Wasze misce w dewjatomu kupe. Nomer dwadcia pja.
Marija zijsza po wuzekych schidciach do owalnoho majdanczyka, natysnua
knopku. Dweri z weykoju cyfroju dewja widczynyysia. Wona opynyasia w kupe. Liworucz stojao jiji kriso-liko pid nomerom dwadcia pja. W dwadcia czetwertomu we
chto sydiw. Marija kowznua pohladom po obyczcziu susida. Oczi joho buy zapluszczeni,
temni browy zanepokojeno zsunuti do perenissia. Zdawaosia, win pro szczo dumaw i wwi
sni.
Marija pohlanua na waki yawi ruky, na sywu browu, na charakternyj horbonosyj
prol. De wona baczya joho? Koy?
Nawszpyky, szczob ne poturbuwaty suputnyka, wona nachyyasia do iluminatora.
W prominni mohutnich proektoriw kosmodromu byszczay kryani pancyry hir, merechtiy zeeni neonowi bukwy na hoownij budiwli mipanetnoji stanciji:
Ataj Soniacznyj Ostriw
Dumaj, dumaj, torestwuwaa Marija. Woruszy te, szczo promajnuo w wicznosti, wybyraj cili nyti z pereputanoho kubka yttia
Win woruszy wustamy. Zhaduje czy howory?
Szczo? zapytuje Marija.
Ni Ja prosto podumaw Ja pobaaw, szczob nasza zustricz ne bua iluzijeju.
Jak imja?
Tak.
Szczo win howory? Szczo win maje na uwazi? Nezrozumio, prekrasno, chwylujucze!
Howory, howory! Szczo ce? Zwidky? Czy sny taki dywowyni turbuju napruenu ujawu,
czy, moe, kosmos zorianym czudom trywoy zaczarowanyj duch?
De whori prounaw diwoczyj hoos z dynamika:
Pasayram pryhotuwaty. Nezabarom Soniacznyj Ostriw.
Tak szwydko? Jakyj al! A wona b chotia etity w Bezmeia, suchaty joho, dywytysia
w czue i naproczud ridne obyczczia i zawmyraty w trywonomu peredczutti. Czomu tak
ne moe buty? Czomu?
Na stinach kupe zagray soniaczni promeni. W temriawi kosmosu zjawywsia siajuczyj
dysk. Win szwydko nabyawsia
***
Soniacznyj Ostriw pywe u kosmicznomu prostori. De daeko bymaju panety, houbym dyskom siaje ridna Zemla, neporuszno nawkruhy zawmery zirky, tumannosti. Ludy
nazway Ostriw suputnykom, sztucznoju panetoju, mipanetnoju stancijeju. Wczeni pryznaczyy jomu subu pryjmaty kosmiczni korabli, nesty na sobi obserwatoriji, oranereji, ludej. A dla Mariji win kazkowa symfonija.
We bahato hodyn mynuo widtodi, jak wona prybua na Soniacznyj Ostriw, a j dosi
ne pokynuo jiji wraennia kazkowosti nowostworenoho switu.
Marija stoji w oranereji, bila prozoroho nakryttia. Wona baczy, jak pered neju weyczno pyne zorianyj kupo, i pawni uroczysti akordy ninoji meodiji wynykaju w jiji
duszi. Chaj poczuttia, rozum howoria, szczo nema nijakoji muzyky w nebi, szczo obertajesia sam suputnyk, szczob pidtrymuwaty sztuczne tiainnia, chaj znaje wona, szczo inenery ne dumay pro meodiju, zapuskajuczy rakety a czastynamy stanciji w kosmos, ae Marija jasno baczy weykyj szlach ludstwa whoru, do Soncia, jakyj prywiw do takoho prekrasnoho zawerszennia. Wona widczuwaje, szczo Soniacznyj Ostriw ce perechrestia miljoniw oczej bahatioch tysiacz pokoli, ce fokus, w jakomu zoseredyy dumy, nadiji, smiywi
mriji ehiniw borciw. Jakyj weycznyj zlit w carstwo Rozumu, w swit Swobody!
Marija razom z nowymy towaryszamy praciwnykamy stanciji obchody gigantkyj piwkiometrowyj dysk, ohladaje oranereji, energetyczni sporudy, ytowi prymiszczennia. I o nareszti wona potraplaje w obserwatoriju Soncia. Jiji zustriczaje widomyj
uczenyj, czyje imja z poszanoju wymowlaju na wsij Zemli, po czyjich pidrucznykach wona
wczyasia w szkoli ta instytuti. Win witaje Mariju, szczo howory, a wona niby spjania wid
naway wrae i suchaje, suchaje potunu organnu meodiju Kosmosu. Mow z inszoho
switu, doynaju sowa:
Tut budete praciuwaty. Widkryttia hoowoomni. Moete hotuwaty do jeretycznych hipotez!
Ja ne rozumiju, Uczytelu
Cha-cha! smijesia uczenyj. Ja pewen, szczo bahato chto z uczenych spoczatku
ne rozumityme nowych idej. Oho, Kosmos zadas roboty naszym hoowam. Zapewniaju,
A de zaraz raketa?
We wwijsza w systemu Tau Kyta. Nezabarom zustricz z panetoju.
Tam je panety?
Zwyczajno, je. Wony je maje bila konoji zirky. Tocznisze, bila konoji staroji
zirky. Bila Tau Kyta jich pja. My wybray druhu. Wona na widstani dwochsot miljoniw
kiometriw wid swoho soncia. Ce prybyzno widpowidaje umowam Zemli.
I raptom tam je ludy
My spodiwajemo na ce.
Wy dozwoyte meni pohlanuty na ciu panetu?
Obowjazkowo.
Zaraz? Nehajno?
Iwan Zahrawa askawo wsmichnuwsia.
Czerez kilka hodyn. U nas je w zapasi try hodyny. A tym czasom sidajte o tut. Pohoworymo
Marija wasztowujesia na prozoromu sydinni, jake pidtrymujesia w powitri edwe
pomitnoju pruynoju.
Wnyzu, whori, po bokach apati ystky wynohradu, pomi nych pereywajusia u
promeniach Soncia weyki fona. Poza ystiam towsti szyby oranereji, kri nych wydno neruchomi jaskrawi zirky.
Diwczyna we zwyka do fantastycznych kartyn u Kosmosi, ae take dywowyne spetinnia predmetiw, rosyn, zirok i widczuttiw poroduje w jiji duszi toj nastrij, szczo zawdy
pereduje natchnenniu. Swidomis rozszyriujesia, niby chto newydymyj znimaje pokrowy
z oczej, wuch, mozku, z usich klityn obmeenoho zemnymy obrijamy tia. Zahostriujesia
kona dumka, wibruje w rytm z konym sowom mozok, serce, wse jestwo.
Wony dywlasia w oczi odne odnomu. Skilky jomu rokiw? Sorok, sto czy tysiaczu?
Czy, moe, miljon? Wona ne dywysia na kolir joho oczej, na rysy obyczczia. Jaki w nioho
oczi? Siri? A moe, syni? Czy zeeni? Jake ce maje znaczennia? Wona zahladaje hybsze,
wona baczy joho duszu, joho poumjane serce. Jak smiszno ociniuwaty ludynu po zownisznich rysach abo wywczaty jiji protiahom dowhoho czasu, niby w powedinci zawdy
rozkrywajesia su ludyny. Bilsze wsioho nawpaky. Istorija, literatura daje dosy zrazkiw.
Proklate temne mynue buo sucilnoju falsziu, maskaradom. Sowa suyy dla toho, szczob
prykryty dumku, a ne wysowyty jiji. Ludyna proty ludyny. Ludyna proty derawy. Jaki
dowhi i tragiczni tysiaczolittia! Jaka neskinczenna nyzka strada! A prote, skazano: temnisza nicz jasniszyj de!
W serci Mariji ninis i weyka wdiacznis tym, szczo miljony rokiw wey ludstwo
do cioho dnia, wey samowiddano, z mukamy, terzanniamy i skrehotom zubownym, wey
natchnenno i z lubowju, ne alijuczy sebe, ne baajuczy ni sawy, ni pamjati, ni tepoho
kutka, ni osobystoho szczastia Osobystoho szczastia! Wono j nemoywe dla weykych
dusz bez szczastia wsioho ludstwa.
Zate zaraz Zemla we wpewneno jde do weykoji Ery Komunizmu, zrujnowani barjery, nikczemni i strachitywi, jaki tak dowho rozjednuway ludstwo, ditej odnijeji simji,
panety.
Zahrawa smijesia. Tycho, pronykywo, i dribni zmorszky ahidno rozbihajusia wid
joho prymruenych oczej. Marija spoochano pidwody whoru dowhi wiji, trochy nijakowo
dywysia na nioho.
ne isnuju okremo wid ludej, derew, twaryn, zirok Szczo ja zwjazana z konoju kwitoczkoju, z usiakoju trawynoju czy chmarkoju, z zirkamy i Soncem. Piznisze, koy ja poczaa
wywczaty nauky, koy zrozumia budowu switu, ja zbahnua, szczo sprawdi my jedyni z
usim switom. Ae todi, w dytynstwi, ce buo nabahato czariwniszym. Take wraennia, niby
jakyj jedynyj strumi pronyzuwaw mene, zwjazujuczy z pryrodoju. Pamjataju i dosi
Meni todi buo trynadcia rokiw. Ja nawczaa w internati. Nas wywezy za misto w lis, na
prohulanku.
Ja odijsza wbik, u zarosti, potim wyjsza na halawynu. Tam rosa toneka tremtywa
berizka, a nawkoo mjaka kuczeriawa trawa i nezabudky. Wse ce oswitluwaosia soncem
i pereywaosia kraplamy rosy. Ja ne wytrymaa. Ja wpaa na trawu, ciuwaa jiji. Ja pryhortaa do hrudej berizku, pestya jiji, a wona dotorkuwaasia do mene pakuczym hillam, i ja
czua tychyj szepit wdiacznosti. Wy ne smijete, drue? Moe, ce due najiwno?
Ni, ja ne smijusia, Marije, zworuszeno skazaw Zahrawa. Howori, howori.
I nikoy ne zayszao mene take widczuttia weykoji jednosti. Ja wdiaczna pryrodi,
Sonciu za nioho. Ja widczuwaa, szczo ywu ne w poroniomu szyrokomu switi, a w jedynij
domiwci, szczo my dyszemo odnym powitriam z daekymy naszymy Bratamy, zustriczajemosia z nymy pohladamy, koy wnoczi dywymo na zoriane nebo. I ce zawdy dopomahao
meni yty, dumaty, tworyty. Ja znaa, szczo rano czy pizno, a my zustrinemosia z nymy,
zjednajemo.
Marija zamowka. Zahrawa zadumywo dywywsia na neji, tycho howoryw:
Wy dytia nowoji epochy. Tak budu widczuwaty wsi nezabarom. Koy taka swidomis bua wyniatkom i czasto wwaaasia nenormalnym psychicznym stanom. Zhadajte
chocza b Dordano Bruno. Win woodiw same takym switospryjmanniam. Bezumowno,
win widczuwaw weyku jednis switiw, peredczuwaw majbutnij mohutnij sojuz jich.
I zhoriw za ce!
I zhoriw, powtoryw Zahrawa. Tak i treba. Hority na wohnyszczi swojich perekona. Hority, a ne czadity.
Kosmonawt szyroko posmichnuwsia, niby rozhaniajuczy ehkyj smutok nastroju i, riszucze miniajuczy temu, skazaw:
Diakuju wam, Marije.
Za szczo? Ja tak mao rozpowia.
Ja zrozumiw bilsze, ni buo skazano. A teper moja czerha. Wy chotiy znaty pro
moju robotu, pro Mizorianyj Pult. U nas je szcze nebahato czasu. Zapytujte!
Ja ne znaju, szczo zapytuwaty. Ja suchaju was.
Chaj bude tak. Ae pro dytynstwo i bakiw ja ne budu wam rozpowidaty. O pobudemo na Zemli, ja was poznajomlu z matinkoju swojeju. Wona ywe na Kyjiwszczyni. Tam
uznajete wse. A tut ja pojasniu wam deszczo newidome
Wy obiciay rozpowisty pro psychicznu energiju i pro jiji zwjazok z mizorianoju
raketoju. W oczach Mariji zjawya chytrynka. Ja znaju, szczo pro ce mao pysaosia,
ae meni wy deszczo widkryjete?
Ce ne sekret, serjozno skazaw Zahrawa. Ae syy, zwjazani z cijeju energijeju
taki koosalni, szczo Wyszczyj Penum Zemli wyriszyw obmeyty czyso wczenych, jaki zajmajusia cijeju probemoju, szczob unyknuty wsiakych nespodiwanok. Tak ot, suchajte.
Wy znajete, szczo do Tau Kyta ety raketa, szczo wona kerujesia na widstani z cioho
Pulta?
Ja znaju. Tilky zawdy dywuwaasia, jak zdijsniujesia zwjazok. Ade kwanty energiji etia rokamy do tijeji zirky.
Ot-ot. Ja baczyw, szczo ce spanteyczuje was. Ta j ne ysze was, a wsiakoho, chto ne
Ae jak, za jakym pryncypom widbuwajesia peredacza j pryjom? Czomu wy widczuy moji dumky?
Zahrawa dywysia uwano na diwczynu, widpowidaje jij na zapytannia, ae za sowamy wona widczuwaje nabahato bilsze, te, szczo ne wkadesia ni w jaki frazy.
Tut bahato nejasnoho. Bahato hipotez. Treba dumaty, szukaty. My wzahali mao
szczo znajemo pro energiju. Pro jiji wzajemozwjazok z wydymym switom. My stworyy formuy pro ekwiwaentnis masy i energiji. My kaemo pro zbereennia energiji. A szczo
wony znacza i formuy, i hipotezy? My we znajemo pro inszi swity porucz z namy. Antyswit, swit pjaty, szesty wymiriw i tak dali. Jaki energiji tam diju? Bezumowno, osnowa
odna! Ae jaki spiwwidnoszennia naszoji energiji i tijeji, jaka dije w inszych wymirach? Jaka
massztabnis? Chto moe skazaty, jaka energija wytraczajesia pry mysenni? Jaka energija
wede w bij narody? Potriasaje Zemlu, siahaje inszych panet? A w majbutniomu tworytyme
swity, systemy, nowych istot, nowi cywilizaciji? Pryncyp rezonansu, jakyj nyni rozroblajesia, obiciaje nejmowirni perspektywy. Neobmeeni derea energiji porucz z namy, w
nas Ae ja zachopywsia. Wy zapytuway pro pasz wypadok. Takyj zwjazok, jak u nas,
mona pojasnyty odnakowoju, bykoju psychikoju. Jednis dusz. Ce osobywo cinno dla
nauky.
Dla nauky? jako dywno zapytaa Marija.
I dla nauky, raptom zapaeniwszy, utocznyw Zahrawa. Jakszczo wy ne budete
zapereczuwaty, ja poznajomlu was z dejakymy wczenymy Penumu. Praciuwatymemo razom.
Z wamy? zradia Marija.
Kosmonawt mowczky nachyyw hoowu.
Diwczyna te zamowka. Czy potribni buy teper zwyczni sowa? Chiba u nych ne
odna dola, ne jedyne serce i rozum? Chiba mou buty dla nych rizni szlachy? Moe, zhadaty? Moe, skazaty pro maeku diwczynku Maniu? Jak win podywysia, jak postawysia
do dytiaczych mrij, jaki teper wtilujusia w yttia? A moe, ne treba? Chaj bude poky szczo
tajemnycia. Chaj bude kazka.
Zahrawa widsztowchnuwsia wid swoho stilcia, pidpyw do diwczyny, wziaw jiji za
ruku.
Nu, dosy rozpowidi. Nam pora.
Win postawyw zaczarowanu Mariju na magnitnu doriku. Waki czerewyky pryypy
do metaewoho pokryttia. Diwczyna artiwywo skazaa:
Wy mene postawyy na grunt realnosti, wytiahnuwszy z switu chymer!
Oboje zasmijaysia. Zahrawa widczynyw luk u sferyczne prymiszczennia Pulta, wwijszow tudy. Marija obereno popriamuwaa za nym, we napered peredczuwajuczy szczo
nezwyczajne, szczo mao statysia za miljardy miljardiw kiometriw wid systemy Soncia.
Za rombowydnymy optycznymy otworamy siajaw slipuczyj dysk Tau Kyta, czornio
zoriane nebo, a zliwa nabyaasia do rakety zeenkuwata kula czuoji panety.
Marija pryczajiasia w krisli poriad z Zahrawoju. Wona wtratya poczuttia czasu i prostoru. Buw ysze szwydkyj polit nazustricz nowomu switu, nazustricz zachoplujuczij tajemnyci. W daekomu korabli, bila keriwnoho pulta, woruszyasia ludynopodibna posta. Zahrawa dawaw jij jaki nakazy, wysuchowuwaw widpowidi.
Do panety dwa miljony kiometriw, kapitane!
Szwydkis?
Sto pjatnadcia kiometriw na sekundu! Wsi systemy praciuju normalno!
Diakuju, Druh! Prodowuj polit.
Marija edwe czutno torknuasia rukoju pecza Zahrawy, proszepotia:
Ce robot?
Tak.
Joho zwaty Druh?
Tak, Marije.
Jak ce czudowo
Choczete, ja poznajomlu was?
Z nym? zdywuwaasia Marija.
A czomu b i ni? Druh, probacz za turbotu
Suchaju, kapitane.
Poznajomsia z Marijeju, Druh.
Chto taka Marija? zapytaw robot, trochy powernuwszy hoowu nabik.
Mij towarysz, Druh, widpowiw Zahrawa.
Towarysz moho kapitana mij druh, akoniczno widpowiw robot.
Peredajte jomu prywit, schwylowano ozwaasia diwczyna.
Marija peredaje tobi prywit, powtoryw Zahrawa.
Druh pidniaw ruku, pomachaw gracizno palciamy-manipulatoramy.
Prywit, prywit! wyhoosyw win. Marija bude praciuwaty na Pulti?
Ja spodiwaju na ce.
Chaj ne sumniwajesia, awtorytetno skazaw Druh. Due cikawa robota. Wona
ne akuwatyme. Bezlicz nowych sygnaliw, nawi ja ne wstyhaju analizuwaty jich. A szczo
bude na paneti?
Marija i Zahrawa perezyrnuy, tycheko zasmijaysia.
Nawi wy perekonywisze ne skazay b, proszepotia diwczyna
Moje wychowannia, zapereczyw Zahrawa. A teper powna tysza. Ja wmykaju
wsiu systemu doslide i translacijnu mereu dla peredaczi na Soniacznyj Ostriw.
Zahrawa kilka chwyyn praciuwaw z pryadamy na pulti, potim uroczysto skazaw,
zwertajuczy u prostir:
Howory Mizorianyj Pult. Wykykaju Wyszczyj Penum Uczenych Zemli.
W prymiszczenni sfery prokotywsia hucznyj hoos:
My czujemo, drue Zahrawa! Wsi we dawno czekaju. Howory?
Howoryty niczoho, radisno zajawyw kapitan. Chaj zamis mene howory daekyj swit. Ja perekluczaju na Zemlu wsi systemy korabla. Czerez piwhodyny nisz! Czerez piwhodyny nowyj swit!
Zahrawa wykluczyw zwjazok, pohlanuw na diwczynu. Wona nesmiywo zapytaa:
Chto ce buw?
Zorin.
Akademik Zorin? wraeno perepytaa Marija. Sam Prezydent Penumu?
Win, zadowoeno widpowiw Zahrawa. Wasnoju personoju. A czoho was ce
dywuje? Tam zibrawsia we Olimp, wsi naukowi bohy. Chiba proste dio wpersze
siahnuty inszoji zirky?
Iwane
Szczo, Marije?
Ja chotia zapytaty was Moe, ce najiwno, ae wse-taky cikawo. U swojich mrijach
pro inszi swity ja zawdy baczya ludej daekych panet schoymy na nas. Wony buy riznoho zabarwennia, w kazkowych ubranniach, ae wse odno taki, jak i my. Czy tak wono
nasprawdi?
Nawriad, serjozno widpowiw Zahrawa. Ja hadaju, szczo ni, ne schoi. A czomu
wy zapytay mene pro ce tak znenaka?
W poloti siudy, todi, jak wy spay Ni, ni, ne swarisia, ja artuju, jak wy eay z
zapluszczenymy oczyma, ja suchaa supereczku w susidniomu kupe korabla.
Ja czuw, skazaw Zahrawa. Howoryw Ohniow z jakym moodym kosmonawtom.
Same tak. Mene zacikawya joho rozpowi pro polit na Weneru.
Ja zrozumiw, Marije. Ce sprawdi dywno. Fakty swidcza pro rozumne yttia, a niczoho ne wydno. Wy ce chotiy zapytaty?
Tak. U czomu sprawa? De wono te yttia? W jakych formach?
Zahrawa powernuwsia do diwczyny i poczaw howoryty hariacze, perekonywo:
Ce najbilsza bida naszoho rozumu pryncyp ototoniuwannia. My we howoryy
pro ce. Dowhyj czas wzahali wwaaosia jeretycznym howoryty pro yttia na nebikowij
osnowi. Nibyto Zemla i jiji yttia buo zakonodawcem i wzircem dla wsioho bezkonecznoho Wseswitu. Pid wyhladom diektyky propowiduway prosto antynaukowi twerdennia. Wasne, szczo take yttia? Jakszczo szyroko hlanuty na swit, yttia ce wse, szczo
my baczymo. Wse ruchajesia, obminiujesia energijamy, narodujesia i wmyraje, maje
podrazywis riznych stupeniw. Ote, wsia materija, wsia pryroda ce jedyne yttia. Te,
szczo my zwyky zwaty yttiam, ce ysze pewna forma joho, i rozum wyszczyj wyjaw
yttia. Ae uskadnennia, jake wede do wyjawu rozumowoji dijalnosti, zaey wid umow,
szczo panuju na panetach. Na Zemli wono pryjszo do stworennia bikowoho yttia, na
inszij paneti do jakoho inszoho. A moywi istoty, jaki piszy tak daeko w swojij ewoluciji, szczo wzahali znyky z naszych paniw buttia. Tak, jak ludy piszy z panu buttia symakiw.
Tak howoryw i Ohniow.
Prawylno howoryw. Moywo, tak staosia na Weneri. Ce paneta trochy mensza,
ni Zemla. Wona skorisze sformuwaasia, ochooa. Miljony rokiw riznyci w czasi rozwytku
maju weyke znaczennia. Na nij panuju tepyczni umowy, ade Wenera oderuje nabahato bilsze energiji. Ja hadaju, szczo tam iszow burchywyj ewolucijnyj proces, jakyj ne
pererywawsia ni lodowykowymy peridamy, jak na Zemli, ni, moe, geoogicznymy kataklizmamy. U wsiakomu razi, yttia, jake wynyko w umowach potunych radicij i aktywnoho rozwytku, szwydko dijszo do pojawy rozumnoji istoty. Kilka miljoniw rokiw poszukiw, boroby, owoodinnia energijamy, piznannia hoownych tajemny buttia i rozumni
istoty Wenery mohy pronyknuty w taki sfery Bezmeia, szczo my prosto ne moemo zrozumity jich..
A wony nas? wawo zapytaa Marija.
Wony wony nas, bezumowno, mou. Ade wony projszy toj szlach, jakym z takymy trudnoszczamy priamujemo my.
To, moe, wony nawi bacza nas, czuju? Znaju pro naszi poloty?
Szczo , cikom moywo. Ae tut my stupajemo na chytkyj grunt zdohadok. Ja nikoy ne ociniuju diji inszych istot, tym bilsze wyszczych wid mene, z pozycij swojeji ogiky.
Wy rozumijete mene, Marije?
Ja rozumiju Mona ehko pomyytysia. Ae ja ne wpersze czuju taki dumky. Waszi
sowa nahaday meni weczory nad Dniprom Ja todi bua maym diwczam.
Marija metnuasia nazustricz swojij tajemnyci, niby kydaasia w choodnu wodu.
Czomu wona tak wyriszya? Czy, moe, ne wona? Moe, to serce ne wytrymao, widkryosia
nazustricz jomu?
Zahrawa trywono hlanuw na diwczynu, wraeno zawmer. Sywa browa zdryhnuasia,
pidniaasia whoru.
Jak wy skazay? Weczory nad Dniprom Marija Marija Rajduha Newe ce
Iwan i Marija, zapytywo hlanuwszy na matir, pidijszy do dida. Peredczuwajuczy nedobre, Zahrawa tycho zapytaw:
Szczo, w dorohu, didu?
A szczo ? Chiba ne pora? badiorym hoosom widpowiw did Swyryd. A diwczyna harna i serdeczna Bahosowlaju was, dity moji Prysiate pohomonymo Tilky
ne treba pisnych wyraziw. Szczyra besida, a ne sum o szczo potribne pered daekoju
dorohoju Czy nadowho dodomu?
Na odyn de, didu, skazaw Iwan. A zawtra znowu do roboty. My jidemo na
Penum. Moe, czuy raketa we zakinczya polit
Czuw, czuw. Po radi. Nacze kazka Jakby sto rokiw tomu, nizaszczo ne powiryw
by, a teper nawi dity ne dywujusia
Marija dywyasia na obyczczia dida Swyryda. Wona wpersze baczya joho, a razom z
tym w joho rysach, hoosi buo szczo ridne, znajome, pereyte, niby dawnia kazka, poczuta
w dytynstwi z ust babusi. I spokijne stawennia wmyrajuczoho do swojeji smerti, joho prostyj, szczyryj optymizm budyy w serci diwczyny chwylujucze poczuttia hordosti za ludynu,
wiru w jiji bezsmertnyj szlach. I, we ne bojaczy, szczo wona roby szczo nehoe, Marija
wziaa wyschu, waku ruku dida w swoju ninu dooniu, zahlanua w jasni, we potojbiczni
oczi.
Wam ne wako howoryty, didusiu?
Ni, dytyno Ja radyj pohomonity z wamy
Marija chwyluwaa. Jiji czorni, hariaczi oczi siajay takoju yttiewoju ahoju, szczo
did Swyryd widczuw dywnu poehkis.
A diwczyna szepotia:
Wy bahato yy, didusiu, bahato dumay. Meni choczesia znaty, szczo dao wam
yttia?
Did radisno wsmichnuwsia, trochy posunuwsia, pokazaw oczyma na kraj lika.
Spasybi, dytyno. Sidaj tut I ty, Iwane. Poraduway mene. I prach mij pochowajete,
i sowo moje ostannie poczujete Diwczyna w tebe, synaszu, chorosza Marusiu! Ty hotuj
hostiam, szczo treba, a ja pohomoniu To pytaj e, doczko Pytaj.
W swidomosti Mariji buo dywne widczuttia. Swit znyk, roztanuw, a moe, objednawsia w nij odnij. Ne buo dida, ne wydno Iwana, czysenni riady pokoli wyszykuwaysia
nerozrywnymy riadamy, niby akordy meodiji, a chiba mona rozirwaty meodiju, rozbyty
jiji na czastyny? Same take widczuttia buo w jiji serci. yttia dida Zahrawy, joho dumy,
weykyj doswid joho dowhych, spownenych boroboju i poszukamy lit zdawaysia Mariji
wstupom do jiji yttia, do yttia inszych ludej, jaki ywu teper i szcze budu yty na ridnij
paneti?
Newymuszeno zwuczay zapytannia. Tycho, niby szeest witru, buo czuty sowa widpowidi.
Sto dwadcia rokiw! Kau, ce bahato, didu. A czy dowhymy wony zdaysia wam?
Niby w odni dweri wwijszow, a w druhi wyjszow, doczko Doroha dowha ysze
spoczatku, a w kinci jiji nema.
Czy choczesia wam yty szcze?
Stare jak swit zapytannia Naszczo yty takomu staromu peku, jakym ja staw?
yttia cikawe todi, koy wono w tworczosti, w trudi Ja ne bojusia smerti, ja radiju jij, bo
ce zmina formy W ciomu radis yttia. Jakby ne buo smerti ne buo b rozwytku. Chiba
ne wse odno, w jakij krapyni widibjesia sonce? Wono jedyne Tak i yttia. Chiba ne
wse odno, w komu wono projawy sebe w tobi, w meni, w tysiaczach inszych. My joho
czastyna, a czastyna zawdy wchody w cie Szczo ty posmichajeszsia, Iwane? Mabu, dumajesz rozwiw did osoju? Ehe?
Ni, ni, hariacze zapereczyw Iwan. Ja, nawpaky, zazdriu wam. Ja podumaw: jak
by sobi pered smertiu zberehty taku jasnis, dumky, takyj optymizm.
Zbereesz! chytnuw hoowoju did. Mij kori Nu, czornooka, prodowuj preskonferenciju z mertwiakom artuju, artuju
I szcze, didusiu, due choczesia znaty waszu dumku W czomu wy baczyy szczastia ludyny?
Chm Szczastia. Koen rozumije joho po-swojemu. Mona zapytaty tocznisze. W
czomu meta ludyny, jiji yttia? Czy ne tak?
Tak, didusiu!
Najpownisze widbyty swit, doczko, o meta. Ja czasto dumaw nad takymy jawyszczamy. Isnuje harnyj krajewyd. Odyn bajdue prochody mymo, a druhyj zawmyraje w
zachopenni pered cijeju krasoju. Te zachopennia je najwyszcze szczastia. Abo, skaimo,
muzyka Dla odnoho wona baenstwo. Dla inszoho nabir nezrozumiych zwukiw W
switi je wse, szczob ludyna bua szczasywoju. Jij ysze treba nastrojity sebe, szczob zwuczaty na krasu, a ne prochodyty mymo.
A nauka, technika?
Tak ce i je widbyttia switu, zdywuwawsia did. Wse hybsze i hybsze. Tilky
dechto baczy w nauci samocil abo jedynyj szlach A szlachiw bezlicz. I najhoowniszyj
suinnia ludiam. Suinnia, a ne prysuuwannia
Did Zahrawa zapluszczyw oczi, zamowk. Win dychaw edwe czutno. Iwan trywono
schyywsia do nioho.
Wam pohano, didu? Moe, ne treba howoryty?
Howory, zapytuj, proszepotiw did. Szcze wostannie, doky dumka praciuje
Ludy Zemli we micno stoja na wasnych nohach, didu, skazaw Iwan. My
siahnuy inszoho switu, widkryy tam panetu. A na nij yttia. I ne ysze yttia, a rozumnych istot. Wony ne schoi na nas, ae, napewne, doroha w nych poperedu taka, jak w nas
pozadu Wony szcze tempi i dyki, didu. Wy czujete?
Czuju, synku, ozwawsia did. Ja zrozumiw tebe Koy slipyj stoji na trotuari
zriaczyj dopomahaje jomu perejty wuyciu. Koy sprahyj prychody do derea jomu
daju pyty. Koy dytia wychody z koysky maty wczy joho chodyty
Maty wczy joho chodyty, edwe czutno powtorya Marija. Ty czujesz, Iwane?
Czuju, Marije
Na switanku choway dida Zahrawu. Trunu nesy Iwan i kilka moodych chopciw
praszczureniat dida Swyryda. Nichto ne pakaw. Schodyo sonce. Nad stepom kotyysia
uroczysti tumany. I zdawaosia, szczo w nawkoysznij pryrodi zwuczy mohutnia, neczutna
meodija rekwijemu meodija wicznoji zminy, tworczosti, yttia.
Wony proszczaysia z matirju.
Iwan niczoho ne howoryw pro swoji pany, ta maty sercem szczo widczuwaa. Na
obyczczi w neji eaa ti bolisnoho rozdumu, nezemnoho sumu.
W hybyni prozorych oczej tremtiw, probywawsia nazowni pacz. Ae maty strymuwaa sebe, hadya szkarubkymy palciamy ruku syna.
We etysz, synku?
Treba, matusiu
Czy pobaczu tebe szcze?
Iwan mowczaw, nino dywywsia na ridni rysy luboho obyczczia, niby chotiw wwibraty jich w sebe nazawdy. Maty sudorono zitchnua, prykaa dooniu syna do hrudej
sobi.
Ne werneszsia Czuje serce moje
My powernemo, neko. Jak tilky nastane weczir, dywy na daeki zirky. Sered
temnych nebes merechtitymu tysiaczi wohnianych pohladiw. Tam budu i naszi oczi.
De wasza zirka, dity moji? De rozszukaty jiji na nebi?
Skri, neko. Skri, de merechtia daeki swity, syny szukaju dorih. Wony choczu
znaty zwidky j kudy. Ty czua, szczo kazaw did? Koy dytyna wychody z koysky maty
wczy chodyty jiji
Ja wse zrozumia, synku. Waku dorohu wybray wy z Marijeju. Ta koy jdete do
szczastia, treba wybyraty najwacze. Szczastia ne znajty na dostupnych stekach. eti,
moji angey. Trymajte sercia widkrytymy i pomicz pryjde zawdy.
Litak wziaw napriam na schid. Wnyzu rozmajitoju smuhoju poynuy pola, haji, lisy
i riky. Ae Marija z Iwanom ne dywyysia na barwystyj kyym ridnoji zemli. Wony, prychyywszy odne do odnoho, wziawszy za ruky, dumay, howoryy. Sowa buy tilky oboonkamy toho, szczo dijaosia w hybyni dusz, ae wony rozumiy z piwsowa.
Ce ostanni chwyyny. Dumaj, Marije. Nazad ne pidesz?
Nazad? dywuwaasia diwczyna. Nazad ce padinnia. Dla czoho meni padaty,
koy poperedu jasnyj szlach whoru?
Tobi niczoho ne al na Zemli?
al. al dytynstwa moho, ocych poliw, zootych sniw. al bakytnoho nepowtornoho neba. Tilky ja wimu jich z soboju. W serci I tam, na daekij paneti, ja pobaczu
wse, szczo mye meni.
Spasybi, kochana moja. Ja daw takoho sowa, chocz i bojawsia twojich waha.
Czomu, Iwane?
Tomu, szczo poperedu ne prosto polit w newidomis, a tworennia. Ty rozumijesz
mene? Wse, wse, szczo my pobaczymo, bude ne nasze, czue, nezwyczne. Treba polubyty joho, zrozumity.
Ja znaju. Tagor pysaw: My ywemo w ciomu switi, jakszczo lubymo joho. Czudowi sowa. My dopomoemo tomu switowi ysze todi, koy polubymo joho.
Daj ruku, Marije. Jaka wona wohniana Ja widczuwaju, jak pyne w tobi potik
yttia. Win jedynyj z mojim, win jedynyj z ciym switom. Ty harno skazaa. My pryjszy w
swit ne dla toho, szczob prosto proyty w niomu, a szczob tworyty joho, zrobyty kraszczym.
Wse, szczo my zrobymo, podumajemo, skaemo, zayszysia nawik, wono nikudy ne
znykne. Mynu wiky, Marije Tia naszi rozwijusia, wwijdu w inszi formy, spouky, ae
tworennia nasze, lubow nasza bude bezsmertnoju jak swit, bo wona i je swit.
Tak, powtorya diwczyna. Lubow i je swit.
Daeko wnyzu promajnuy pusteli, syni kruaa ozer, striczky kanaliw, zeeni kwadraty sered piskiw.
A na tumannomu obriji we zjawyysia mohutni kriai Ataju. Tam, u naukowomu
centri kosmonawtiw, u prymiszczenni Penumu Wczenych Zemli, Iwan Zahrawa bude zawtra wystupaty. Jak zustrine Penum joho proekt? Szczo skae Zemla?
Marija nino dywyasia na suworyj prol druha swoho, na riszuczi skadky bila wust.
Wona znaa, wirya Iwan Zahrawa ne widstupy, ne zrady weykij mriji.
Olimp suchaw, zatamuwawszy podych.
Na trybuni buw Iwan Zahrawa, komandyr Mizorianoho Pulta, keriwnyk ekipau, jakyj wiw kosmicznyj korabel do daekoho switu. Kosmonawt wystupyw odrazu , jak tilky
Zorin powidomyw uczenych Penumu pro start korabla Sonce-2. Ae nichto ne spodiwawsia, szczo w zali prounaju sowa, jaki meuway z boewillam.
Zahrawa skazaw:
Szcze desia rokiw polotu awtomatycznoji rakety. Szcze odyn oberenyj krok. Potim znowu desiatylittia pidhotowky dla polotu ludyny. Taki widtynky czasu doriwniuju
tworczomu yttiu ludyny.
Jakszczo baannia perewerszuje moywosti, todi niczoho ne zrobysz. Ae jakszczo
moywosti perewyszczuju baannia todi ce zoczyn. Pered naukoju, pered switom, pered Kosmosom, pered sowistiu. Newykorystana potencija yttia wicznyj dokir naszij
eposi. Ja wwaaju: my moemo posaty do Tau Kyta na korabli Sonce-2 ludej!
Wy podumay nad tym, szczo skazay? rizko zapytaw Zorin, pererywajuczy promowu kosmonawta.
Tak. Ce plid dowhych rozdumiw. Wy znajete mene dawno. Ja ne zwyk do neobacznych krokiw
I razom z tym proponujete archifantastyczni proekty! wyhuknuw Roj, wydatnyj
indijkyj konstruktor raket. Baajete posaty do inszoho soncia na raketi, ne prystosowanij dla ludej, ekipa wczenych, wy choczete widprawyty na pewnu smer swojich towarysziw
Ja sam poeczu do Tau Kyta! hariacze zapereczyw Zahrawa.
I ja, spaachnuwszy, dodaa Marija, pidniawszy na we zrist.
I wona, hordo skazaw Iwan. My poetymo wdwoch
Proekt, rozdratowano ozwawsia Roj.
Ni. Ja wse rozrachuwaw. Sonce-2 cikom prystosowanyj dla ludyny korabel. Potribni ysze dejaki neznaczni zminy. Ce widbere nebahato czasu. Dali. Wrachowujuczy paradoks czasu, zwjazanyj z szwydkistiu korabla, nam potribno zowsim nebahato produktiw.
Krim toho, my rozrachowujemo perejty na tuzemne charczuwannia pisla pewnoji aklimatyzaciji.
Czym wy budete korysniszi wid robota? ironiczno zapytaw Roj.
Prysutni wczeni obureno zaszumiy. Zorin energijnym estom poprosyw audytoriju
zaspokojity
Profesor Roj, zwyczajno, due zapalna ludyna. Ae w joho zapytanni je susznis. Ja
powtoriuju joho zapytannia w mjakszij formi: czym dopomoe naszij sprawi wasza prysutnis na korabli?
Ne meni howoryty, szczo spostereennia ludyny cinniszi dla nauky, ni dani awtomatiw. Ae ja maju na uwazi nawi ne ce. Persze. Ludyna prybude na susidniu systemu na
dwadcia rokiw ranisze, ni zapanowano. Nauka Zemli distane widomosti pro czuu panetu, pro jiji cywilizaciju i yttia. Druhe. Ja zmou peredaty Penumu Wczenych doswid
astronawigaciji, czoho ne mona czekaty wid robota. Tretie. Za neweykyj czas my pidhotujemo na susidnij paneti naukowi stanciji, jaki budu awangardom Zemli pered polotamy
w gaaktyczni prostory. Czetwerte. My wwijdemo w kontakt z rozumnymy istotamy toho
switu, i ce dozwoy wywczyty jichniu istoriju, rozwytok, budowu. Taki znannia stanu
osnowoju dla nadijnoji teoriji pro pochodennia i znaczennia yttia u Wseswiti, a ne ysze
na Zemli. I, nareszti, pjate. Ce ne stosujesia bezposerednio naukowych zawda, ae ce
zwjazane z naszym sercem. Te, szczo my diznaysia pro yteliw panety Tau Kyta, swidczy,
szczo wony na nykomu riwni rozwytku. Wony szcze dity Kosmosu. I nasze zawdannia, jak
starszych bratiw, dopomohty jim znajty dorohu sered zaputanych abiryntiw buttia.
Schwalni wyhuky, opesky pokryy ostanni sowa Zahrawy. Win wdiaczno posmichnuwsia, kryknuw:
Ja widczuwaju, wy dumajete tak, jak i ja! Chaj proekt zdajesia ehkowanym, awan-
tiurnym, ae znowu powtoriuju te, szczo skazaw ranisze: newykorystani moywosti zoczyn. Dorohi druzi! Zawdannia due weyke i widpowidalne. Ae my wirymo, szczo wykonajemo joho.
Wse ce czudowo! serjozno skazaw Zorin. Ae wy znajete, szczo nastupnyj
korabel z lumy prybude czerez dwadcia rokiw. A Sonce-2 ne zmoe powernuty na
Zemlu.
Nu to j szczo? zdywowano zapytaw Zahrawa.
Wy zasudujete sebe na pownu samotnis. Jak tilky wyczerpajesia energija na korabli, wy nawi posaty wis na bakiwszczynu ne zmoete. Robinzon ce harno w knyzi.
W ytti, tym bilsze na czuij paneti, ce straszna nebezpeka!..
Ja znaju. Ce tak. Ae samotnosti ne bude. Zemla daa nam taki sercia, szczo widczuwatymu puls bakiwszczyny nawi u pustelach Kosmosu.
A jakszczo nastupna ekspedycija ne prybude? zapytaw Zorin. Jakszczo wona
zahyne Abo stanesia neperedbaczene? Szczo todi?
Todi, spokijno widpowiw Zahrawa, my poproszczajemo z wamy na widstani
i zayszymo na paneti Tau Kyta rezultaty swojeji praci. Ja ne znaju, szczo ce bude. Stanciji
spostereennia, zapysy doslidiw czy, moe, nowowywedeni sorty nebaczenych rosyn.
Mou zapewnyty ysze w odnomu wsi naszi znannia budu widdani dla tworczosti.
Dozwolte szcze odne zapytannia, prozwuczaw hoos z zau.
Zahrawa hlanuw tudy. Na nioho dywyysia stareczi prymrueni oczi. To buy oczi stolitnioho osofa Riczarda Kraussa. Win jaku my pomowczaw, niby obdumuwaw zapytannia, i skazaw:
Ja suchaw wasz wystup. Suchaw i dumaw, Ja dumaw nad tym, szczo wse-taky
osnowa switu rozrachunok czy tworcze porywannia? Wy perekonay mene. Ne sowamy, ni. Sowa zwyczajni, banalni, jak i wsi symwoy wzahali. Wy perekonay mene tym
wohnem, szczo paaje poza sowamy. Ja widczuw joho. Ote, tworcze porywannia! Wono
twory swity. A rozrachunok chaj pryjde potim, szczob rozmistyty mebli w nowomu, czudowomu budynku. Ae wynykaje odne zapytannia: czy majemo my prawo wtruczatysia w
yttia inszych istot?
Jak? rozhubywsia Zahrawa.
Chiba ce ne jasno? serjozno prodowuwaw Krauss. My i wony rizni swity,
rizni pany ewoluciji! Wtorhnennia waszoji woli, inszoho napriamku, inszoji syy czy ne
prynese ce na daeku panetu rabstwo duchu j wyrodennia?
Ja zrozumiw was! widpowiw Zahrawa. Ni, cioho ne bude. My prynesemo jim
ysze tworczyj impuls, dopomoemo daekym moodszym bratam rozkryty jichni syy i
moywosti, pryskoryty ewolucijnyj rozwytok. My ne znajemo wsich nebezpek takoho szlachu, ae joho bahotworni naslidky baczymo w mrijach!
Todi baaju uspichu! serdeczno wkonywsia Krauss, sidajuczy na misce pid hrim
owacij.
Za stoom prezydiji wstaw Zorin. Win peredaw owaciju i strymano skazaw, niby
zwaujuczy kone sowo:
Dorohi druzi! My ywemo w taku epochu, koy wola indywiduuma, jakszczo wona
tworcza i ne szkidywa dla suspilstwa, nabuwaje charakteru zakonu. Teper my zustriysia
same z takoju woeju. Ote, reziumujemo. Korabel Sonce-2 ety do Tau Kyta. Je propozycija posaty w niomu ekipa z dwoch ludej Iwana Zahrawu i Mariju Rajduhu. Cia propozycija nadijsza wid nych samych. Korys wid zdijsnennia zadumu dla nauky bezumowna. Moralnyj i etycznyj bik probemy zywajesia z tworczoju woeju dwoch wczenych.
Ja wwaaju, szczo Penum ne zmoe protystawyty takij woli szczo-nebu sylnisze.
Nawpaky, win pokykanyj pidtrymaty weykyj poczyn. Wse, szczo stosujesia technicznoji
pidhotowky, my obhoworymo piznisze. A teper Wyszczyj Penum Wczenych Zemli powynen skazaty swoje wyriszalne sowo. Iwan Zahrawa!
Ja, schwylowano ozwawsia kosmonawt.
Marija Rajduha!
Ja, ehko wstaa diwczyna, zijsza na pidwyszczennia i zupynyasia bila Zahrawy.
Wy ne prosto doslidnyky. Wy ruky i mozok Zemli, jiji dusza i serce. Czy hotowi wy
do takoji widpowidalnosti?
Tak, riszucze skazaw Zahrawa.
Hotowa, mow una, widhuknuasia Marija.
Todi widkryjte waszi sercia. Chaj koen wychody siudy i wysowluje swoje baannia. A wy, Iwan Zahrawa i Marija Rajduha, pryjmajte w sebe wolu panety, wolu ludstwa,
wolu objednanoho Rozumu.
I o polit.
Pozadu kaejdoskop wrae, okean dumok i poczuttiw. Wse speosia w barwystohromochke marewo: kwity, proszczalni sowa, obyczczia, tysiaczi ruk. Rewyszcze potunych dwyhuniw korabla. Potim majewo chmar, merechtinnia zirok, temno-etowa
hybyna Kosmosu. Powoli zhasaju zwuky Zemli, w swidomosti styszujusia proszczalni
sowa i meodiji, blaknu barwy kwitiw i traw, oczej i obycz. I tilky zakluczni sowa Zorina
wahomo czitko karbujusia w serci, szczob nawiky zayszyty tam. Sowa, skazani Prezydentom Wseswitnioho Penumu pered wsijeju Zemeju na proszczannia
Weyka awyna Piznannia perebudowuje Wseswit. Piznannia jde ne na odnij paneti. Wono rozwywajesia skri, de je rozumni istoty. I ne zamknuto rozwywajesia wono,
ne widokremeno, bo wse wid atoma do Metagaaktyky wzajemopowjazane wydymymy i newydymymy nytiamy. Potoky dumky napowniuju Prostir, mcza u Bezmeia,
rizni naseeni panety zjednujusia w braterkomu sojuzi, i kosmiczni prostory staju ne
pusteeju, a dorohoju wseenkoju dorohoju dla spikuwannia. Znannia rozwijuje uperedennia, zabobony, dogmy, oswitluje najhybszi tajemnyci yttia, znyszczuje neuctwo.
My demo do sebe Bratiw, jaki, napewne, ywu u naszij systemi. Ae j ne didawszy
jich, we posyajemo doslidnykiw do daekych system, de szcze brodia, putajusia w
chaszczach piznannia moodi rozumom istoty. Nasza meta jedyna dla wsich rozumnych
istot: boroba z neznanniam. Cia boroba powynna buty i je jawyszczem switowym. Chto
moe pochwaytysia tym, szczo maje syy podoaty neznannia w jedynoborstwi?
Znannia musy staty wseswitnim, wseochoplujuczym. Szlachy spouczennia ne znaju
perepon, szlachy Znannia powynni procwitaty w obmini dumok.
My znajemo, z jakymy trudnoszczamy jszow rozwytok Znannia na ridnij Zemli. Ne
treba dumaty, szczo j teper we wse harazd. Szlachy piznannia bezkoneczni. Znannia nastilky rozszyriujesia, szczo neobchidne bezupynne onowennia metodiw. achywo baczyty zakamjanili hoowy, jaki ne dopuskaju nowych dosiahne! Newihas, jakyj ysze zapereczuje, we ne moe nazywatysia wczenym.
Nauka wilna, czesna i bezstraszna. Nauka moe myttiu zminyty i wyswityty pytannia
switobudowy. Nauka prekrasna i tomu bezmena. Nauka ne terpy zaboron, uperede i
zaboboniw. Nauka moe znajty weyke nawi u poszukach maoho. Zapytajte weykych
wczenych skilky najdywowyniszych widkryttiw widbuwaosia w procesi zwyczajnych
sposteree. Oko w nych buo widkryte i mozok ne zapyenyj.
Szlach tych, szczo wmiju dywytysia wilno, bude szlachom majbutnioho. My stojimo
na tomu szlachu. Same boroba z neznanniam, z neuctwom newidkadna, jak boroba z
tlinniam, z hnyttiam. Neehka cia boroba. Derea, wohnyszcza neuctwa, konserwatywnosti, reakciji, regresu je na konij paneti, w konij systemi. Treba ozbrojitysia i munistiu,
i terpinniam, tomu szczo boroba z neuctwom, z neznanniam je boroba z chaosom.
Same tomu my posyajemo w daeku systemu ditej naszych. Wony budu tam naszymy rukamy i sercem, naszoju swidomistiu. My wirymo hariacze i zawdy, szczo zerno
Znannia Zemli das na czuij paneti czudowi kwity i pody Rozumu.
I we zatychaje hoos Prezydenta, tilky su jich, mow poumja, propikaje serce, zayszajesia tam jak dorohocinnyj skarb.
Korabel u switowomu prostori.
Za stinamy tysza. Weyka tysza Kosmosu.
Mynaju hodyny Czy dni?! Chto znaje? Tilky chronometr bajdue, uwano widliczuje widnosni podiky rytmu jedynoho Czasu Wseswitu. Pozadu zayszajesia orbita Putona. Sonce we peretworyosia na slipuczo-owtu zirku.
Zahrawa perekluczyw systemu dwyhuna na ywennia mizorianym pyom. Teper
korabel bude etity do mety z riwnomirnym pryskorenniam, zberihajuczy wnutriszni zapasy paywa, energiji. Krim toho, zawdiaky pryskorenniu w raketi panuwatyme normalne
sztuczne tiainnia.
Iwan perewiryw systemy ywennia, dani pryadiw, prokontroluwaw swoji pidrachunky kilkoma liczylnymy maszynamy. Widpowi wid trioch kiberiw pryjsza z usich zakutkiw korabla odnakowa: kurs prawylnyj, pryskorennia normalne, porusze reymu w
systemi uprawlinnia i ywennia nemaje.
Zahrawa poworuszywsia w hybokomu krisli piota, nasyu pidwiwsia. Pochytujuczy,
projszowsia po kajuti. Pora. Pora budyty Mariju.
Win pidijszow do stiny, widsunuw neweyczku sztoru, szczo zakrywaa maeku niszu. Tam buo dzerkao, umywalnyk, awtomatycznyj perukar. Iwan szwydko pohoywsia,
rozdiahnuwszy, wyter wse tio oswiajuczym eliksyrom. Dywlaczy u dzerkao, sumowyto
wsmichnuwsia. Ehe We czas szturmuje obyczczia, tio. O joho armija zmorszky bila
oczej, sywyna, temni koa pid oczyma. Nu ta darma. Chiba serce starije? Chiba win ne takyj
e, jak i todi, nad Dniprom, koy Mania bua szcze dytynoju, koy win hotuwawsia do swoho
perszoho polotu i do swoho perszoho kochannia. Polit ne zabarywsia, a lubow? Tilky teper
pryjsza wona ta jedyna, swiata lubow, szczo wadno zjednuje rozdieni poowyny w
usich usiudach Wseswitu.
Win odiahnuwsia, szcze raz ohlanuw sebe i piszow.
Zupynywszy nad likom, dowho stojaw, obijmajuczy Mariju pohladom, sercem,
dumkoju. Potim natysnuw waie aparata probudennia. W powitri popyw ninyj aromat
trojand, prozwuczaa tycha meodija, stiny poczay minytysia barwamy.
Marija rozpluszczya oczi.
Ce ty, Iwane? tycho proszepotia wona. Ja baczya tebe tam
De, Marije?
U prekrasnomu switi. My buy razom. My tworyy czudowi meodiji W sowi, w
muzyci, w formi. My baczyy prekrasnych istot naszych bratiw. I ne buo kincia tij tworczosti. Wse wyszcze i wyszcze, dali i dali, do neosianych hybyn Wseswitu.
Tak bude, Marije. Ty prawylno baczya. Wstawaj.
De my?
Za meamy Soniacznoji systemy.
Wona pawno pidweasia z lika, obniaa joho, prytuyasia hariaczoju szczokoju do
ridnych hrudej.
Iwan trymaw jiji, niby najcinniszyj skarb switu, prysuchawsia do stuku serde, do
pynu krowi. Szczo ce za tajna jednannia dwoch? Wseswit isnuje cym, na ciomu trymajesia! Dwoje! Dwoje w odnomu! Osnowa i symwo Buttia.
Wiczne protyriczczia, wiczne jednannia. Jednannia, szczo daje nowyj impuls, nowe
narodennia, nowi protyriczczia, poszuky i tak do bezmeia!
Kosmos, a w niomu win i wona. Czy je szcze chto, krim nych? Czy, moe, wony ysze
ujawlay sebe okremo wid Wseswitu, a nasprawdi zawdy bua, je i bude Weyka Jednis,
rozdribnena na miridy iskor neznanniam, iluzijeju.
Wony wwijszy do kajuty, siy porucz bila optycznoho otworu. Rozmajitymy wohniamy dywyasia na nych zoriana prirwa, kydaa rajduni promeni na zadumani obyczczia.
Poperedu roky, desiatylittia, tycho skazaw Iwan. Tobi ne bude sumno w
neskinczennomu poloti?
Chiba mona sumuwaty na bezmenij dorozi? prosto skazaa Marija. Abo treba
zijty z neji, abo wiczno tworyty. Tworczis i sum nesumisni.
Jak ty schoa na swoju mamu, proszepotiw Zahrawa. Na Taniu.,
Ja doczka jiji, Iwane myyj. Ja zawdy pamjataju jiji.
A pamjatajesz ostannij weczir? Koy mene wykykay w Moskwu. Ja todi ne dosuchaw jiji. Pamjatajesz? Wona mandruwaa na tysiaczi i nawi miljony rokiw. Czy ty zapamjataa te, szczo wona rozpowidaa?
Marija pochytaa hoowoju, wsmichnuasia.
Zwyczajno, ni Kudy maekij Mani do takych abstrakcij!
Szkoda, skazaw Iwan. Takoho polotu dumky jak u neji, wako znajty.
Ty ne dosuchaw, z artiwywym dokorom zapereczya Marija. Ja ne zapamjataa dytiaczych wrae, ae zbereha mamyni zapysy.
Pro szczo? z podywom zapytaw Zahrawa.
Pro te, szczo tebe cikawy. Pro jiji wydinnia w maszyni czasu. I bahato inszoho.
Chwyynku, zaczekaj
Marija widczynya swoju szuchladu bila lika, distaa staryj towstyj zoszyt u szkirianij
paliturci, podaa Iwanu.
Win wziaw zoszyt, rozhornuw joho. Znowu oywaje mynue, szumy dniprowka
teczija, tonko wydzwoniuju sosny na piszczanych horbach i czuty pakyj, perekonywyj
hoos Tani Rajduhy chudekoji, hariaczoji inky, serce jakoji pronyko w tajemnyciu miljonnoli.
Na owtych storinkach napiwdytiaczi riadky. Ae za nymy wydinnia kosmicznoho Bezmeia, grandiznych szlachiw Ewoluciji. Iwan, chwylujuczy, czytaje taki prosti
i taki nezwyczajni sowa, szczo narodyysia w smiywomu serci inky bilsze desiaty rokiw
tomu:
Ja ne pamjataju postatej, obycz. Ne pamjataju budiwel i twore tych nejmowirno
prekrasnych istot. Ce ne pid syu mojemu obmeenomu rozumu. Ae ja zbereha w swidomosti su jichnioho buttia, metu i szlachy tworczosti
Ja ya sered nych, ja bua nymy. Tam ne buo ja. Tam nawi ne buo my. Tam
buy wony. Wse buo w jednosti, w harmoniji, jak U prekrasnych symfonijach weykych
kompozytoriw.
Ti istoty yy tworczistiu. Wicznoju, bezupynnoju. Wony yy krasoju. Wony yy poszukamy i wdoskonaenniam, a wdoskonaenniu nema kincia, ote, wony yy Bezmeiam.
Wony piznaway najhybszi zakony stychij, materiji. Wony nakazuway jij.
Wony tworyy soncia i panety, wony tworyy nowe yttia i daway impulsy nowym
ewolucijam.
Ne buo w daekomu switi nezdijsnennych zawda. Wony obowjazkowo zdijsniuwaysia w Bezmei.
Znannia toho switu buo proste i jasne. Wono wysowluwaosia bez sliw, bo Znannia
hriaduszczoho korystuwaosia nezriwnianno wyszczymy symwoamy, ni mowa. Ae naszymy sowamy joho mona wysowyty tak:
Ne treba mistycznych wyhadok. Ne treba poszukiw osobystoho bezsmertia. Wono
nemoywe. Osobyste bezsmertia straszna chymera. Chiba moe buty wicznoju koneczna forma? Chiba mona zatysnuty bezmene w obmeene? Ni.
Swit ce Weyka Jednis. W Czasi i Prostori, w bu-jakij sferi, w bu-jakych koordynatach. U wsiomu Bezmei win Jedyna su i my joho czastyna.
Kona czastyna widbywaje ciu jednis, jde do jiji rozkryttia. Tym szlachom jde ludstwo, twaryny, rosyny, wsia materija. Buttia ce wseochoplujuczyj proces prahnennia do
Jednosti, do Syntezu. Ce zakon Buttia, osnowa Ewoluciji, nawi smys Czasu, bo materija
ne ruchajesia w czasi, a rozwywajesia.
Rozwywajuczy, Wseswit syntezujesia czerez samopiznannia w osobi rozumnych
istot. Ochopywszy w Bezmei pownistiu pewnyj materilnyj stupi, syntezuwawszy joho,
Wseswit staje swojeridnym zernom, jajcem, jake, zaswojiwszy doswid poperednioji Ewoluciji, rozhortaje nowu Ewolucijnu spiral. I tak bez kincia.
Zahrawa zakryw zoszyt, zitchnuw. Dejakyj czas sydiw mowczaznyj, prykrywszy dooneju oczi.
Wako skazaty, szczo wona wynesa zwidty, z majbutnioho, a szczo narodyosia w
nij, tycho skazaw win. I w meni wyruju taki dumky I, zwyczajno, najhoownisza z
nych, istynna ce widczuttia Jednosti
Chiba mynue i majbutnie ne wzajemozwjazani? zapereczya Marija. Chiba
Wseswit ne je odna my i wicznis?
Moe, j tak, zasmijawsia Iwan. Moe, j tak, moja doroha oponentko. Poperedu
szcze bahato rokiw supereczok i praci. Poperedu pidhotowka do zustriczi z daekymy
istotamy. Chto skae, szczo nas czekaje na ciomu szlachu?
A nawiszczo dumaty pro ce? z posmiszkoju zajawya Marija. Treba hotuwatysia
do najstraszniszoho. Ce jedyno prawylna taktyka.
Harazd, myrolubno zhodywsia Zahrawa. Pryhotujemo do najstraszniszoho. A
zaraz do roboty. Zwjazok iz Zemeju, z Soniacznym Ostrowom. Budemo szczodnia peredawaty jim informaciju polotu, doslide prostoru.
Iwane, chytro wsmichnuasia Marija. Ty zabuw due waywu ricz.
Jaku? zdywuwawsia Zahrawa.
Ja poky szczo ne eterna istota. Treba obidaty. Ty ne proty takoji zemnoji propozyciji?
Ni, ni! artiwywo pidniaw ruky Iwan. Zhoden. Zakony materiji nepochytni.
Budemo hotuwaty perszyj kosmicznyj obid
Mynay roky.
Korabel newpynno mczaw do swojeji mety.
yttia na niomu jszo rozmirene, spownene radistiu piznannia i oczikuwannia.
Peridyczno posyaa swij prywit Zemla. Mohutni promeni psychicznoji energiji namacuway korabel w prostori i zwjazuway dwoch kosmonawtiw, dwoch posanciw ludstwa z bahatomiljardnoju witczyznoju.
Rehularno peredawaw Iwan Zahrawa materiy doslide. Zapysy aparatiw po wywczenniu struktury prostoru, poliw tiainnia, skadu mizorianych hazowych czy pyowych tumannostej, efektiw zminy rytmiky czasu i prostoru. Razom z tym prowodyy
doslidy po peredaczi dumky na widsta, po kondensaciji psychicznoji energiji, jiji wpywu
na reczowynu, na poe, na stan ludyny, na sny, na pracezdatnis. I jak ne dywno, weyczeznu robotu w ciomu prowodyy Iwan i Marija, bo wony buy pownistiu izolowani wid
wpywu miljonnych mas ludej, i pobiczni zwjazky, koywannia, nastroji pownistiu usuwaysia kosmicznoju samotynoju.
Inkoy Marija artuwaa. Pidsuchawszy dumky Iwana, jakyj mirkuwaw pro majbutniu
zustricz z prymitywnymy istotamy daekoji panety, wona potycheku pidasztowuwaa
do joho stroju dumok i wykykaa nepryjemni asociciji: napad chymernych potwor, boji z
nymy. Iwan chwyluwawsia, dywuwawsia, zanepokojeno dywywsia nawkoo sebe i, nareszti, baczyw chytre, wesee obyczczia druyny. Win dohaduwawsia, szczo ce wona wtruczaasia w joho psychicznu robotu, i swarywsia artoma na neji:
Ce zaboroneno minarodnymy uhodamy, Marije, wtruczatysia w czuu chwylu radistanciji. Praciuj na swojij!
A wse-taky cikawo! Ce praktyka! smijaasia Marija.
Ne zowsim pozytywna. Ty kultywujesz w meni pohani dumky pro daekych istot.
Ce neharno.
Ty sam kazaw treba hotuwatysia do najhirszoho.
Tilky ne takoho. My etymo ne dla boju z nymy.
Harazd, ne budu. Dawaj kraszcze spohady.
Dawaj.
I Marija sidaa zruczno w hyboke kriso, zapluszczuwaa oczi, porynaa w spohady
dytynstwa, junactwa. Iwan z nasoodoju spryjmaw jiji dytiaczi wraennia. Zeeni uky, barwystiszi, ni u ytti, czudowi kwity. Chwylujuczyj rytm yttia, jakyj ludyna huby w powsiakdenni. Newowyma meodija isnuwannia bezpererwna torestwujucza ny, jaka
prochodya, niby wohnianyj promi, kri wsi ujawennia, kri wsi widczuttia. Win szcze
hybsze piznawaw swoju kochanu, jiji duszu, jiji serce, jiji rozum. Win suchaw Mocarta w
jiji spryjniatti, baczyw baky neba tak, jak baczya Marija, widczuwaw aromat kwitiw, jak
wona joho widczuwaa. U taki chwyyny psychicznoji bykosti jomu zdawao ue ne rozumom, a wsim jestwom, szczo wony odne cie, szczo ce ysze hra pryrody, wypadok
ewoluciji, tymczasowe jawyszcze jichnie okreme isnuwannia. Szcze trochy, szcze odna
my, szcze jakyj poryw i znowu nastupy jednis, wony zillusia w torestwujuczomu
akordi Weykoho Syntezu.
Nareszti mynua wicznis.
Tau Kyta zdawaasia we slipuczym owtym dyskom. Analityczni awtomaty wywczay panety nowoji systemy. Pisla dowhych stara buo znajdeno panetu, de nedawno
niszuwaa awtomatyczna raketa, de zahubywsia sered dywowynych istot czudowyj robot Druh.
Wostannie zwjazawsia Zahrawa z Zemeju. Na ekranach dalnowydinnia zjawywsia
Zorin. Zobraennia joho buo tumanne.
Zemla witaje was, ridni paszi! skazaw win. Suchajte nas, jakszczo u was ne
bude energiji dla dwobicznoji rozmowy. Na Misiaci zakinczujesia robota nad kosmicznym
ajnerom. Czerez dwa roky win startuje do Tau Kyta. My ne proszczajemosia z wamy. Ja
kau do pobaczennia. Ne desiatky rokiw etityme ajner do was, a try roky Ty czujesz,
Iwane? Try roky za zemnym czasom.
I my znowu pobaczymo Zemlu? szczasywo proszepotia Marija.
Zorin poczuw jiji hoos. Win sumowyto, nino chytnuw hoowoju:
My zustrinemosia. Zemla sze wam lubow!
Poczaosia pryskorene halmuwannia. Marija eaa w niszi, na antygrawitacijnomu
liku, a Iwan Zahrawa wpewneno wiw korabel po krutij spirali, prokadajuczy kurs do orbity druhoji panety. Kibernetyczni matematyky byskawyczno rozrachuway wsi detali
kursu, wony wsi najmenszi zminy uzhoduway z awtopiotom, myttiu wyprawlajuczy netocznosti.
Mynaw tiahuczyj czas. Dribno wibruwaw korpus korabla, tycho dzweniy, niby mohutni dmeli, dwyhuny, pawno zupyniajuczy polit.
I o w optycznomu otwori zjawyasia paneta. Jiji kula szwydko wyrostaa, staway
czitkiszymy obrysy chmar, prohayny mi nymy.
Zahrawa wywiw korabel na kruhowu orbitu, postupowo znyzyw szwydkis do semy
kiometriw na sekundu. Teper wony peretworyysia na sztucznyj suputnyk panety.
Iwan rozbudyw Mariju, pidwiw jiji do optycznoho otworu.
Pohla, Marije, radisno skazaw win. Wona pid namy.
Wona schoa na naszu Zemlu, widpowia druyna, i czorni oczi jiji nino zasiajay.
Wona bude koy taka, jak nasza Zemla, dodaw Iwan.
A czomu ty ne jdesz na posadku?
Treba spoczatku wywczyty panetu zhory. Ce zdassia potim.
Joho sowa perebyw ehekyj posztowch. Korabel pochytnuwsia. Marija zdywowano
hlanua na czoowika.
Szczo ce?
Ne znaju.
Win zanepokojeno kynuwsia do pulta, wwimknuw systemu analizatoriw. Na ekranach zamerechtiy sygnay. Iwan zblid.
Szczo? maje neczutno proszepotia Marija.
Katastrofa! Wyniatkowyj wypadok. Asterojid zzadu. Zrujnowano kormu, poruszeno systemu uprawlinnia. Zaczekaj Nazriwaje kondensacija pozytronnoho potoku.
Moywyj wybuch.
I niczoho ne mona zrobyty? prostohnaa wraena inka.
Niczoho. Ce widbudesia za pja chwyyn, suworo widpowiw Iwan.
Win riszucze widkryw szafu, distaw skafandry. Odyn podaw jij. Druhyj myttiu
odiahnuw na sebe.
Chutko. Wyriszuju sekundy.
Szczo ty choczesz? pomertwiymy wustamy zapytaa wona. Win byskawyczno
hlanuw na neji, serjozno skazaw:
Pryjszo najhirsze, Marije. Pryjmaj joho munio. Ty hotowa? Pospiszaj za mnoju.
Zahrawa otiamywsia wid nesterpnoho bolu. Poworuszyw rukamy i nohamy. Niby wse
cie. Na peczach i stehnach straszenno pecze napewne, obder szkiru pry padinni.
Win rozpluszczyw oczi. Temno, niczoho ne wydno. Jaki owti brudni plamy. Kri
szcziynu w skli szooma pronykaje prochoodne powitria. Iwan achnuwsia. Win dychaje
powitriam panety. Jakszczo za cej czas, poky win buw neprytomnyj, w eheni potrapyy
woroi bakteriji todi nemynucze zachworiuwannia.
Win nawpomacky znajszow na pojasi sumoczku, distaw hermetyczno zahwynczenyj
fakon, wyjniaw z nioho dwi piluli psychostymulinu. Ce buw sylnodijuczyj preparat dla
imunitetu proty czuopanetnych mikroistot.
Zahrawa prosunuw ruku w otwir szooma, kowtnuw piluli. Potim riszucze zniaw szoom. Jakszczo do cioho czasu win ne otrujiwsia powitriam panety, to j dali niczoho ne
bude. Ade analizatory pokazuway pidchodiaszczu dla ludyny atmosferu.
Win pohlanuw uhoru. Na nebi pywy chmary. Inkoy sered nych wyzyray zirky. Todi
na panetu nadao owtawe i sribyste siajwo.
Iwan staw na kolina, potim zwiwsia na johy. Pobyti miscia day sebe znaty. Win stupnuw dwa kroky wpered. Szczo zawaao. Aha, ce stropy paraszuta.
Zahrawa widstebnuw jich, kynuw he. Trochy podumaw. Szczo z nymy robyty? Moe,
zdadusia na szczo-nebu? Treba skasty.
Win ruszyw do kupoa. Pid nohamy chrumtiw prunyj moch. Zahrawa nasyu zhornuw gigantkyj kupo paraszuta prysmaenyj, napiwzhoriyj. Ce joho due wtomyo. Win
siw na zhortok, szczob widpoczyty.
I raptowo pered nym wynyko obyczczia Mariji. Jiji oczi zlakano dywyysia na nioho.
Wona szczo kazaa, wona szczo chotia peredaty jomu! Szczo ce? Nu, zwyczajno, wona
opustyasia na panetu i te samotnia, jak i win.
A potim znowu pima. Wydinnia znyko. Iwan schopywsia na nohy. Serce zatopya
chwyla widczaju. Ae win odrazu micnym zusyllam woli whamuwaw stychijnyj poryw. Tycho. Spokijno. Ade pryjszo najstrasznisze! Czy dumaw win pro taku moywis? U hybyni
swidomosti tak. Ae jij ne kazaw. Jak wona wytrymaje takyj udar? Jak stane dijaty? Neobchidni spokij i wytrymka. Nedarma wony spikuway na widstani. Teper mona bude
sprobuwaty znajty odne odnoho. Ce ne te, szczo radi, ae je nadija. Ta j radi tut ne dopomoho b. Za czotyry chwyyny pisla jiji padinnia korabel proetiw tysiaczi kiometriw
W duszi prozwuczaw ironicznyj hoos. Zwidky win? Czyj? A-a! Ce ti skeptyky, jaki
proroczyy newdaczu. I wona staasia. Szczo teper zroby Zahrawa dla nauky Zemli? Szczo
cinnoho zayszy dla majbutnich ekspedycij?
Tycho. He, mizerni dumky! Ludyna j bez techniky, bez pryadiw najskadniszyj
pryad, najczudowisza maszyna. Poky ja dychaju, poky baczu, czuju i widczuwaju ja
wczenyj, ja ludyna, ja doslidnyk. Nam treba widszukaty odne odnoho. Za wsiaku cinu. Chaj
na ce pide misia, rik, desia rokiw, ae my zustrinemo. I todi niszczo ne zastrachaje nas.
Odna ludyna ce prosto ludyna. A dwoje ludej ce we ludstwo! Ludstwo!
Iwan hyboko zitchnuw. Treba szczo wyriszuwaty. Dijaty! Ae mozok, zatumanenyj
wtomoju, widmowlajesia praciuwaty. Neobchidno widpoczyty. Didatysia switanku. A
potim zorijentuwatysia w obstanowci. Iwan rozsteyw kupo paraszuta, zahornuwsia w
nioho. Majnua dumka: Tut mou buty chyi twaryny. Win widihnaw jiji i wse-taky peresunuw napered koburu w WCZW. Na wsiak wypadok. U mozku popywy dumky pro
jiu, pro yto, pro tutesznich istot. A wola wadno nakazuwaa zawtra, zawtra!
Wypywo z temriawy obyczczia Mariji. Niby marewo. Houbko moja! Jak tobi?
Czomu Iwan ne chwyluwawsia za neji, ne wboliwaw. Win tilky myuwawsia jiji siajwom,
kupawsia u promeniach jiji oczej i pyw, pyw na chwylach zabuttia.
Pidswidomis szczo howorya, zasterihaa. Such prynosyw do mozku zwuky ywych
istot, jake szamotinnia. W temriawi zjawyysia ruchywi postati. Wony kilcem otoczuway
kosmonawta.
A win spaw, maryw.
Wse bycze, bycze zhraja tinej. Wony pidkradajusia do nebesnoho prybulcia, otoczuju joho tisnym koom.
Zahrawa zaworuszywsia, widczuw jaku nebezpeku. Chotiw pidwestysia. I ne mih.
Wjalis waya wnyz. Szczo ce?
Win u piwtemriawi pobaczyw istot, zbahnuw nebezpeku, widczuw, jak choodni
metki kinciwky torkajusia skafandra, instynktywno zrozumiw, szczo treba boronytysia.
Ruky potiahnuysia do kobury. Ae jiji perechopyy, zatysnuy czymo ypkym, wjazkym. Nawkoo tia obwyosia szczo schoe na wiriowku.
Iwane, Iwane Szczo z toboju? Czomu swidomis twoja spy? Czomu ne moesz ty
rozpluszczyty powik, niby naytych metaom?
Joho tio pidniay whoru, ponesy. Win smyknuwsia kilka raziw, namahawsia zwilnytysia z obijmiw newidomoji syy, ta hodi!
Na duszi stao spokijno. Chaj bude szczo bude. Joho ne bju, ne wbywaju. Ce ti sami
istoty, jakych win baczyw na ekrani. Wony rozumni, chocz i na prymitywnomu riwni.
Moe, poszczasty znajty spilnu mowu z nymy. Ade dla cioho wony j pryetiy siudy.
Istoty, jaki nesy Zahrawu, powernuy w husti chaszczi. Tut buo nacze wydnisze. Kosmonawt widznaczyw ce dywne jawyszcze. Stowbury derew niby wyprominiuway siajwo.
Istoty joho napasnyky te swityysia. Wony buy schoi na dywnych hnomiw, jaki raptom wylizy z-pid zemli.
Zahrawa ne mih rozhladity tocznych obrysiw. Win ysze baczyw kruhli hoowy i
sribystu szczetynu nawkoo, jaka zdawaasia w pimi oreoom. Czuw hamir, jake popyskuwannia. Hoosy istot buy ne schoi na hoosy ludej Zemli, ae nawi u napiwneprytomnomu stani Zahrawa widznaczaw dostupnis wymowy dla ludyny
Szczo wony z nym choczu zrobyty? Dla czoho poonyy? Kudy nesu?
Chaszczi czuoho, dywowynoho lisu pochmuro mowczay, prominyy chymernym
siajwom. A istoty nesy swoho nebesnoho poonenoho wse dali j dali, nazustricz newidomomu.
wtim, dykuny Zemli koy byy swojich bohiw, czoho czekaty wid prymitywnoho rozumu?!
Istoty dowho kryczay, ementuway. Potim zamowky. Wony dowho dywyysia na
Zahrawu, niby hipnotyzuway joho. I sprawdi, kosmonawt widczuw jaku sonywis, jak i
todi, koy na nioho napay. Newe u nych taka sylna psychiczna energija? Niby chwyli, nakoczujesia na Iwana newydyma sya, zakoysuje, wkydaje u nebuttia. He, maro! Treba
wyrwatysia z cioho pawutynnia. Inaksze zahybel!
Wo znowu szczo zakryczaw. Kilka istot pidijszy do Zahrawy i, pidniawszy joho,
kynuy na wohnyszcze.
Spaachnuy jazyky poumja, w usi boky syponuy iskry. Zahrawi obpeko obyczczia.
Win zastohnaw wid bolu, wykotywsia z wohnyszcza. Istoty znowu kynuysia do nioho, ae
win, we ne rozdumujuczy, byw jich nohamy priamo w kuepodibne tio.
Istoty widskoczyy. Prounay zlakani wyhuky. Wo pidniaw peredni kinciwky,
pohroujuczy Zahrawi. Kilce istot zamknuosia, zapanuwaa tysza. I znowu chwyli newydymoji energiji skuway Zahrawu, hasyy joho swidomis.
Jak udaw, majnuo de u hybyni mozku. Zahipnotyzuju i znyszcza. Tilky ne
piddatysia, ne piddatysia!
W promeniach soncia Tau Kyta, jake wstawao nad lisom, szczo zabyszczao czerwonymy wohnykamy. Zahrawa zyrknuw tudy. Wohnyky siajay w horisznij czastyni idoa,
za hirlandamy prykras. Szczo ce?
I raptom chwyluwannia styso serce Iwana. Win szcze ne wiryw swojim oczam. Newe ce moe buty? Newe ce Tak, ce win, Druh! Robot, jakyj keruwaw perszoju raketoju,
jakyj todi tak raptowo zamowk. Szczo z nym staosia? Napewne, joho zipsuway ci istoty.
A potim peretworyy na idoa
On jaskrawo switia joho czerwoni oczi analizatory radiciji. Z-pid hirland kaminciw wyhladaju ruky-manipulatory, pryjmaczi zwukiw i szyroki hrudy z riadamy kawitury.
I raptom u swidomosti Zahrawy wynyka widczajduszna dumka. A szczo, koy Druh
ne zipsowanyj. Moe, istoty todi, napadajuczy, tilky wymknuy joho. Ech, jakby i zwilnyty
chocz odnu ruku.
Zahrawa neludkym zusyllam wysmyknuw ruku, obidrawszy cupkoju linopodibnoju
rosynoju szkiru do krowi. Istoty zanepokojeno dywyysia na kosmonawta, ae ne zawaay
jomu. Wony, napewne, czekay, jak bude dijaty jichnij ido.
Tamujuczy newymowne chwyluwannia, Iwan zwiwsia na nohy, trymajuczy odnijeju
rukoju za kaminnia. Potim win prypaw hrumy do robota, widkynuw prykrasy. O wona
kawitura wmykannia i perwisnoji programy. Nu zwyczajno, joho wymknuy! Ni, ne
tilky wymknuy, a j poszkodyy! Iwan szwydko wkluczyw umownyj nabir cyfr, ae robot ne
woruszywsia.
Tym czasom istoty znowu zahaasuway. Wo dawaw jakyj nakaz. Grupa istot obereno nabyaasia do poonenoho, pamjatajuczy poperednij udar.
I raptom Iwan zhadaw. U Druha je zapasna, dublujucza systema. Wona zzadu, na
spyni.
Kosmonawt widkynuw hirlandy kaminciw, znajszow maekyj metaewyj luk. Jak dobre, szczo tubilci ne deformuway joho. Zaraz. Natysnuty maeku knopku wse bude
harazd!
Luk widczynywsia. Bysnuy knopky. Iwan myttiu nabraw potribnyj nomer. I odrazu
poehszeno zitchnuw.
Robot zaworuszywsia. Iwan widstupyw nazad, priamo nazustricz istotam. Wony zlakano zupynyysia, szczo howoryy, zwertajuczy do wodia. Toj zanepokojeno dywywsia
na idoa, jakyj raptom oyw.
Zahrawa hyboko wdychnuw powitria, schwylowano skazaw:
Druh!
Kapitane! zwyczno ozwawsia Druh.
Win prowiw manipulatoramy po swojij staturi, zmitajuczy prykrasy. Potim skazaw:
Mene szczo obputao, kapitane. O, i wy w takomu stani? Czomu?
Zahrawa, szczasywo smijuczy, skazaw:
Potim, Druh, potim. Dopomoy meni.
Robot stupyw do kapitana, chutko zwilnyw joho wid rosyn, jakymy win buw zwjazanyj. Istoty, pobaczywszy, jak ido dopomahaje poonenomu, druno zaementuway i prypay do gruntu. Tilky zhraja maekych istot, napewne, ditej, syponua w kuszczi. Iwan ahidno, bez zoby dywywsia na nych. Teper wony ne straszni. Teper u nioho w rukach weyka sya Druh, pomicznyk, mozok i ruky, stworeni naukoju Zemli.
Kapitane! ozwawsia Druh. Czomu wy tut?
Ja pryetiw na inszij raketi, Druh.
Wy pryetiy po mene?
Tak, Druh, tak.
A de Marija?
Wona te pryetia. Ae staasia katastrofa
Tak, jak zi mnoju, zaznaczyw Druh. Wony todi i napay na mene. Ja pytaw u
was porady, a wy ne skazay meni niczoho. Treba buo daty jim opir. Zipsuwaty kilkom z
nych ruszijnu systemu.
Ne mona, Druh, ne mona, skazaw kapitan. Ce rozumni istoty. A rozumnych
istot ne mona psuwaty.
Ae wony napay?
My pryetiy, szczob wczyty jich. Wony szcze ne doswidczeni, Druh
Ja zrozumiw. Jim potribna dodatkowa informacija.
Ty prawylno kaesz, Druh. Ae skay meni, ty zapamjataw dorohu do korabla?
Do moho korabla?
Tak, Druh.
W mojij pamjati, kapitane, je szlach. Ae win due dowhyj. Wony wymknuy moju
ruchomu czastynu. Analizatory prodowuway praciuwaty. Istoty nosyy mene, nacziplay
wsiakych kaminciw, mineraliw. Z toho czasu projdeno desia tysiacz dwisti odynadcia kiometriw i sto sorok try metry. Ja mou wkazuwaty wam szlach. Ae ce due daeko.
Nadija, jaka spaachnua w serci Zahrawy, znowu zhasa. Win zrozumiw swoje stanowyszcze. Perszyj korabel buw daeko-daeko, moe, na inszomu boci panety. Za skilky
czasu mona projty desia tysiacz kiometriw?
Ae treba dijaty. De na paneti joho czekaje Marija. Wona te sama, sered czuych,
napiwrozumnych istot. Czy wytrymaje wona, czy ne wpade u widczaj?
Marije, Marije! Wir, nadijsia! Marije, de ty, szczo z toboju? My postaweni doeju u
najwaczi umowy. My baay cioho i oderay Czy peremoe rozum strach, bezporadnis?
Czy ne pohasne maesekyj wohnyk Znannia sered sucilnoho okeanu temriawy?
Zeme daeka, pidtrymaj mene Pidtrymaj nas na cij wakij dorozi. My ne zdamosia,
my wytrymajemo wsi nezhody
Zahrawa widihnaw pochmuri dumy, pohlanuw na robota.
Wako bude nam, Druh?
Za otworom prytuku nicz. Weyki zirky morhaju tajemnycze, zahladaju u hybynu budiwli. Jichni prymarni promeni padaju na yczko dytyny. Oczi jiji zapluszczeni,
wusta napiwwidkryti. Dytia spy.
Wono soodko sope, zdryhajesia wwi sni, tycheko smijesia. Szczo wono baczy,
jaki weseli kartyny postaju pered zaczarowanym zorom? Jaki kazkowi kraji widkrywaju
pered nym swoji prynady, swoju krasu?
Chaj dytia spy. Chaj nabyrajesia syy i mudrosti, szczob bezstraszno wyjty na newidomu dorohu w czuomu switi. Ta chiba czuyj win pisla dwoch rokiw strada, poszukiw
i tiakoji, chocz i radisnoji tworczoji praci?
Marija dywysia w otwir wchodu. Tam wydno chymernu posta Tuara. Win storoko
powody smisznoju kruhoju hoowoju. W prominni zorianoho neba switysia joho rude
wijaopodibne woossia. Win wirno beree prytuok swojeji nastawnyci, szczob ni zwiryna,
ni dykyj szczoa miscewyj ytel panety Mu ne poszkodyy jij, ne napay znenaka.
Marija nino dywysia na nioho, w jiji serci wynykaju tepli dumky. Wony choroszi
rozumni istoty Mu. Wony szcze dyki, temni i zabobonni, ae pryroda nadiya jich czudowym mozkom i taantom piznannia. Poperedu w nych sawnyj i weykyj szlach. Nichto ne
skae, skilky tysiaczoli czy miljoniw rokiw trywatyme toj pochid po krutych steynach piznannia, ae win ne prypynysia nikoy, poky ne uwinczajesia Wseenkym Syntezom. Jak
i w nas na Zemli. Jak i wsiudy, de Rozum szukaje rozhadky wikowicznoji tajemnyci swoho
isnuwannia. Marija schylajesia nad synom.
Spy, synku, nino kae wona. Spy, Wasylku. Chaj bezurno prochody twoje
dytynstwo. Wyrostaj munij sered nebezpek. Potim my zustrinemo tata twoho i nam
niczoho ne bude straszno
Zhadawszy Iwana, Marija wstaje, dywysia pry switli zirok na Cyferbat chronometra.
Wona widrehuluwaa joho widnosno doby panety Mu, i teper szczoweczora, chwyyna w
chwyynu, howory z Iwanom. Howory Czuje win jiji czy ni? Moe, ce ysze prymara?
Moe, j nema joho we, a wona posyaje swoji dumky-tini, jaki isnuju tilky w jiji ujawi?
Marija, zapluszczywszy oczi, torkajesia dooneju swoho czoa, dejakyj czas stoji neporuszno, widhaniajuczy rij neprochanych dumok. He, czorne hajworonnia! Zwidky wy,
dla czoho sumniwamy krajete duszu moju? Czy choczete posijaty znewiru i kynuty mene
w nebuttia? Ni, serce kae prawdu, wono znaje istynu, wono widczuwaje Iwan ywyj, win
boresia, win szukaje, win wykonuje wolu Zemli. I ja te! Meni ne soromno bude hlanuty
jomu w oczi.
Czy znaje Iwan, jak jij tiako bez nioho? O, jakyj al, szczo wona ne wczyasia pryjmaty
joho dumky! Teper odna ysze nadija na te, szczo win koy poczuje jiji Konoho weczora Po kilka chwyyn. I w ci chwyyny w eter, u pimu prostoru ety jiji wola, jiji nadija,
jiji poumjana wira w zustricz, u taku nejmowirnu i baanu zustricz.
Wona sidaje na kamjanomu stilci, zapluszczuje oczi. Wona wolowym zusyllam widsijuje wsi zajwi dumky. Tilky tysza Kosmosu, spownena kekotu daekych switiw, homonu
Bezmeia, panuje w jiji mozku. Swidomis wykykaje joho obraz ridnyj obraz mua,
druha, kochanoho. A potim mcza ujawennia, niby udar moota, w prostori. Wony potriasaju eter, adaju widpowidi. Jich mona wkasty u prosti, zowsim prosti sowa:
Drue, ja du tebe! Szukaj mene po kamjanych weach!
I ujawa maluje na czornomu tli swidomosti wysoki kamjani wei na dorohach pemen,
na uzhirjach, na halawynach, na zwiriaczych stekach. Win zrozumije, win zbahne, de
znajty swoju druynu. Chaj szcze mynu roky jake ce maje znaczennia. Zate poperedu
zustricz.
Potim Marija znowu lahaje do syna. Hady jomu holiwku, dumaje.
Tilky dwa roky mynuo, a stilky podij. Swidomis wertajesia nazad, u kaejdoskopicznij barwystosti widnowluje straszni i burchywi podiji
Wona padaa w uszczeynu pomi horamy. Kapsua pokotyasia wnyz, potrapya w
hirkyj potik. Stropy weetenkoho paraszuta obirwaysia na kaminni.
Potik pidchopyw kapsuu, kynuw na porohy. Marija wid chwyluwannia i potriasinnia
zneprytomnia. Koy wona otiamya, kapsua we stojaa na berezi, a nawkoo neji metlaysia jaki tini.
Ce buy ywi istoty.
Marija wpiznaa jich. Wona baczya jich na ekrani Mizorianoho Pulta tam, na Soniacznomu Ostrowi. Ce jich rodyczi poszkodyy todi robota Druha. Szczo wony robla z
kapsuoju?
Istoty pidniay kapsuu i kynuy jiji znowu na kaminnia. Marija zlakano zawmera.
Czoho wony baaju? Moe, wwaaju kapsuu weykym horichom i choczu rozbyty jiji,
szczob poasuwaty naczynkoju? Ne treba dopuskaty cioho.
O istoty zbyrajusia znowu hurtom bila aparata. Marija schopyasia za wibrator. Iwan
poperedyw, szczo ce stane w pryhodi. Ae jak? Znyszczyty koho-nebu z nych? Ni, nawi
dumka pro ce brydka! Ot, na panelci napysano: Atmosferna syrena. Tut awtomatyczne i
ruczne wmykannia. Tut riatunok.
Marija natysnua knopku. Straszennyj rew potrias kapsuu. Istoty, mow rozmetani
wychorom, rozbihysia.
Marija wstaa z sydinnia, widczynya luk. Ne mona daty. Treba riszucze dijaty.
Wona we znaje jak!
Wona wyjsza z kapsuy, opynyasia na krutomu berezi potoku. W imli hromadyysia
hory, bowwaniy sribnoysti lisy.
Pobaczywszy neweyczku posta, oranewi istoty znowu poczay nabyatysia. Wony
druno haasuway, pewno pidbadioriujuczy odne odnoho. Marija wyjniaa wibrator, zastereywo pidniaa joho whoru. Jim treba prodemonstruwaty syu rozumu. I ne ysze syu,
a j docilnis.
Marija spriamuwaa roztrub WCZW na byku skelu. Natysnua spusk. Potunyj potik
energiji rizonuw po kameniu. Ae skela yszya cioju. Marija rozhubeno pohlanua na wibrator. Ne wyjszo! U czomu ricz?
W oczi jij wpaa szkaa rezonansu. Aha, o de pryczyna. Treba nastrojity na rezonans
porody. Wona myttiu zhadaa widpowidni dani, widrehuluwaa WCZW. Istoty tym czasom zdywowano sposterihay za nezrozumiymy dijamy dywnoho stworinnia.
Marija znowu prowea promenem po skeli. Kami z triskom rozwaywsia. Istoty wid
nespodiwanky zakryczay, popaday na di.
Todi Marija zmenszya potunis strumenia energiji i, pidijszowszy bycze do kamenia, poczaa obroblaty joho z usich bokiw. Pid Dijeju newydymoji radiciji rujnuway moekularni zwjazky porody, i past za pastom paday donyzu. Nareszti wid skeli zayszywsia
geometryczno prawylnyj kub.
Istoty dywyysia wraeni, zahipnotyzowani. Marija szcze obrobya neweykyj kami
poriad, peretworywszy joho w szestyhrannyk. Todi istoty szczo zaementuway i kynuysia
wrozticz.
Marija poehszeno zitchnua. Teper wony zaysza jiji w spokoji. Mohutnis tworczosti
podijaa na nych sylnisze, ni sya. Bo rujnuje i smercz, i byskawka, i chwyla potoku, a
twory tilky rozumna istota. Wony dosi baczyy tworczis pryrody i ne znay derea jiji, a
teper pered nymy zjawyasia taka tajemnycza istota.
Chaj poky szczo ce bude zabobonna powaha, podumaa Marija. Ae potim ja
pojasniu jim. My podruymo z nymy, znajdemo spilnu mowu.
Tak nad potokom i zayszya yty Marija. Spoczatku wona pidtrymuwaa swoji syy
zapasamy kondensowanoji jii, jaku jij na proszczannia daw Iwan, a potim poczaa dumaty
pro miscewi rosyny.
Wona obijsza okoyci. Znajsza bezlicz dywnych czuych traw i kwitiw. Dowho wahaa, szczob ne otrujity, a potim wyriszya pokasty na intujiciju organizmu.
Wyjawyo, szczo dejaki koreni i mjasysti pody etowych derew poywni i
smaczni. Perszi dwa dni boliw ywit i swerbia wsia szkira, pokrywajuczy czerwonymy
plamamy, ae zhodom wse znyko. Organizm szwydko pryzwyczajiwsia do zminy charcziw.
Czerez kilka dniw powernuysia istoty. Wony myrolubno wyhladay z-za skel, szczo
homoniy, prostiahay do Mariji ruky. Wona nabyzya do nych, rozhladaa. Jij podobawsia jichnij wyhlad, chocz win buw i nezwycznyj dla oka ludyny.
Na kruhomu tuubi bua micno posadena weyka hoowa. Na nij rizko wydilaysia
oczi troje oczej, weykych, dopytywych. Peresuwaysia istoty dywno: czastkowo strybkamy, czastkowo pywuczy w powitri. Pobaczywszy ce, Marija bua wraena. Napewne, w
nych dijaa mohutnia energija antytiainnia.
Dejaki z istot osmiliy, prysunuysia do Mariji, pomacay jiji perednimy kinciwkamy.
Wona ne supereczya, stojaa spokijno. Todi j inszi nabyzyy, otoczyy jiji drunym kilcem
i radisno zaementuway.
Tak poczaasia druba.
Za kilka dniw we szczoa, suchajuczy wkaziwok Mariji, nosyy kaminnia, obtesane
wibratorom, do wybranoji poszczyny. Pid weyki bryy pidkadaysia wjunki steba rosyn,
desiatky istot pidnimay wanta uhoru. Wony skaday stiny, pokriwlu, ne rozumijuczy,
czoho chocze dywnyj prybue.
Ta koy sporuda bua zawerszena, istoty kilka hodyn boewoliy wid radosti. Marija
stojaa spokijno i rozczueno dywyasia, jak wony pidskakuway w powitri, obnimaysia,
wyroblajuczy najchymerniszi na.
Chaj radiju, dumaa wona. Ce persza radis tworczosti. Zwidsy j prolae jichnia
doroha do werszyny rozumu
Mynay dni. Marija z dopomohoju szczoa zbuduwaa prytuok wsiomu pemeni, bo do
cioho wony yy w peczerach. Okremo postawya budynoczok sobi.
Wona we rozrizniaa istot po obyczcziu, po rostu, po wymowi. Wywczya jichniu
neskadnu mowu. Osobywo jij spodobawsia woak pemeni Tuara. Win buw due dopytywyj i rozumnyj. Win szwydko porozumiwsia z Marijeju, ehko zaswojuwaw zemni sowa,
bo mowy szczoa ne wystaczao dla pownoho jednannia. Tuara na chodu schopluwaw znaczennia nowych ponia. Win maje ne widchodyw wid budynoczka Mariji.
Ta o pryjszo nespodiwane. Marija widczua sebe wahitnoju.
Wona wraeno prysuchaasia do sebe, do poruchiw nowoji istoty w oni. Ce buo
radisno i trywono. Ce buo nespodiwano i razom z tym symwoliczno.
U neji narodysia dytyna. ytel nowoji panety. Niby newydyma dola posyaa jij czudowyj znak. Wony ne zahynu na paneti Mu, wony posiju tut sylnyj, mohutnij kori, jakyj
das nowu cywilizaciju.
Marija teper berehasia, ne chodya daeko wid prytuku. Pody jij prynosyw wirnyj
Tuara, dywujuczy, czomu poweytelka tak mao ruchajesia. Odnoho razu win zapytaw
jiji:
(Z boknota Zahrawy)
Ote, nespodiwana zustricz z robotom, z Druhom wriatuwaa mene.
Dali wse buo nezriwnianno ehsze, ni ranisze. Do mene powernuasia wpewnenis,
wira u peremohu, wira w zustricz z Marijeju.
Rozumni istoty odrazu wyznay moje starszynstwo, mij awtorytet. Pownyj posuch
jichnioho boha buw najkraszczym dokazom mojeji mohutnosti. Ja poczaw yty sered nych,
zbuduwawszy z dopomohoju Druha tymczasowyj prytuok.
Persz za wse ja wyriszyw poznajomyty bycze z istotamy, abo szczoa, z jichnioju
mowoju. Bez nych ja ne mih niczoho zrobyty ni mandruwaty po paneti, ni szukaty Mariju, ni nawi wyriszyty probemu charczuwannia. Za Druha ja ne bojawsia: win buw rozrachowanyj na wykorystannia bu-jakoji energiji soniacznoji, hrozowoji, atmosfernoji,
jadernoji. Ae pro sebe treba buo poturbuwaty. Ja sprobuwaw desiatky riznych podiw i
traw, dejaki z nych buy jistiwnymy.
Ja wywczyw neskadnu mowu szczoa, podruyw z woakom, jakyj u perszyj de chotiw prynesty mene w ertwu bohu. Joho zway uakon. Win buw due dobryj i mudryj
szczoa. Koy ja zhadaw jako pro naszu perszu zustricz, win due chwyluwawsia.
Szczoa ne znay, kazaw win. Szczoa dumay, jak kraszcze. Wony chotiy perekonaty. Twij byskuczyj suha buw naszym poweyteem. My prynesy tebe, szczob znaty,
szczo win skae. A win mowczaw. My dumay, szczo win baaje twojeji smerti. A potim win
zwilnyw tebe. I my pobaczyy, szczo ty boestwo.
Harazd, harazd, smijawsia ja. Ja ne hniwaju na was, uakon. Tilky ne nazywaj mene boestwom. Kraszcze zwy Nastawnykom. Ja ne wo, ne boh, a wczytel. Ja budu
wczyty was. Dla cioho ja j prybuw do was.
Zwidky, Nastawnyku? zapytuwaw uakon.
Z inszoji panety, drue.
Z inszoji Mu?
Tak, uakon, z inszoji Mu. Wona daeko, bila inszoho Soncia, abo Uso, jak wy
zwete.
uakon radiw, jak dytyna. Win due lubyw rozmowlaty zi mnoju, szwydko spryjmaw
nowi poniattia, nawi abstraktni. Wid nioho ja postupowo dowidawsia pro jichni zwyczaji,
stosunky, dumky. Spostereennia za yttiam pemeni day szcze bahato riznych faktiw. Ue
teper ja maju moywis korotko opysaty yttia szczoa rozumnych istot panety Mu
druhoji panety w systemi Tau Kyta, tubilnoju mowoju.
Wony istoty inszoho napriamku ewoluciji, ni toj, szczo panuje na Zemli, chocz mi
namy je bahato spilnoho.
Szczoa dosy wysoki istoty. Wony u rozpriamenomu stani siahaju do dwoch metriw. Tuub kruhyj, tuhyj, z dwoma paramy kinciwok. Peredni, jak i w ludej, sua dla
chwatannia, dla roboty, zadni dla peresuwannia. Ae osnowna energija dla peresuwannia
meni dosi ne widoma. Szczoa ehko pidijmajusia w powitria pawnymy strybkamy. Pry
ciomu w nych wijaopodibne woossia nawkoo hoowy i werchnioji czastyny tuuba nastowburczujesia i na kinciach joho tripocze oranewe poumja. Ja hadaju, szczo woossia
w nych je pryjmaczem prostorowoji energiji. A w organizmi widbuwajesia transformacija
cijeji energiji w antygrawitacijnyj efekt. Ae ce budu znaty majbutni wczeni, jaki pryetia
na Mu. Koy ce stanesia ne maje znaczennia. Ja radyj, szczo zmou zayszyty dla nych
swoji perszi nedoskonali zapysy.
Szczo zminyosia. Dosi wse buo harazd, a teper ni. W mojij informaciji nema cijeji
miscewosti. Tut bua riwnyna, a teper zastyha awa.
Sprawdi, pered namy wysoczia hriada wukaniw. Dorohu perehoroduway potoky
awy, chaotyczni nagromadennia bazaltiw.
My dowho jszy w obchid. Napewne, za ci roky widbuosia bahato geoogicznych kataklizmiw, jaki zminyy pejza. Potim, znowu my natrapyy na wei, zayszeni Marijeju.
Ja buw newymowno szczasywyj. Koy szczoa widpoczyway po tymczasowych prytukach, ja prychodyw do wei i ciuwaw bukwy, wybyti jiji rukoju. I w taki chwyyny ja
widczuwaw jiji serce w sobi, ja buw poriad z neju, znaw, szczo straszni roky muk i strada,
wyprobuwa i tworczosti ce ysze preludija do weykych, czudowych zwersze.
Ta o raptowo, todi, koy we buo zowsim nedaeko do mety, weykyj pochid szczoa
zupynywsia. Staasia katastrofa, jaku ja peredbaczaw pidswidomo, jakoji zawdy czekaw i
bojawsia.
(Z boknota Mariji)
We try roky, jak ja znajsza nebesnu weu. My pobaczyy perszu awtomatycznu
raketu Zemli, a ne korabel nowoji ekspedyciji, jak ja dumaa sperszu.
Ce pryneso weyke rozczaruwannia, ae j weyku radis. Ade w raketi buo bahato
aparatiw, bua energija, prypasy, jaki adresuwaysia rozumnym istotam zustricznych panet, zrazky zemnych wyrobiw, charczi, lmy, knyhy, wbrannia i bezlicz potribnych naukowych i pobutowych reczej.
Tuara z pemenem suprowoduwaw mene do rakety. Tut my zastay insze pemja,
jake pokoniao nebesnij wei. Wony zustriy nas woroe, ne dopuskay do swoho
chramu, ae pisla demonstraciji syy ja promenem wibratora zrizaa odrazu kilka weetenkych skel propustyy nas.
Pisla dowhych rozmow z Tuaroju wony pomjakszay. I teper ue pokoniaysia meni i
Wasylku Dytyni Nebes.
Dla moho syna wse buo cikawym, nezwyczajnym, czariwnym. Win bihaw po wsich
korydorach, zakutkach, sidaw za pult uprawlinnia, natyskuwaw knopky. Ae ja zaboronya
jomu tak robyty. Ja bojaasia, szczob win czoho ne poszkodyw.
Wasylko pakaw, serdywsia, dowho ne mih zaspokojity. Ae ja pojasnya jomu, szczo
nebesna wea poweze nas dodomu, do ridnoji Zemli. A tomu ne treba psuwaty jiji. Chaj
syn spoczatku wyroste, wywczysia, a potim we bude keruwaty nebesnoju weeju. Pisla
cioho Wasylko zaspokojiwsia.
Mynaw czas. Ja uwano wywczaa systemu korabla, korystujuczy weykym informatorijem, de buo zoseredeno wse: bibliteky, schemy wsich wuzliw korabla, wkaziwky dla
moywych poszkode i bahato inszoho.
Meni wako buo rozibratysia w usij skadnosti aparatiw. Ade ja ne bua pidhotowena tak uniwersalno, jak Iwan. Ta meni chotiosia odnoho zrozumity i opanuwaty
systemu zwjazku. Ech, jakby chocz sowo z ridnoji Zemli! Abo peredaty jim!
Tym czasom iszy roky. Ja po-sprawniomu poczaa wczyty Wasylka. Win adibno
wywczaw mowu, czytaw chudoni knyhy, dywywsia lmy pro yttia Zemli, studijuwaw zyku i matematyku, dostupnu dla pjatnadciatylitnioho wiku. Win zaczarowano sposterihaw kartyny zemnych podij, weyczni sporudy, genilni utwory mystectwa, prekrasni obyczczia ludej, jakych win nikoy ne baczyw.
Nareszti ja zbahnua systemu zwjazku. Wona dijaa awtomatyczno. U pewni peridy,
koy na nebi wydno buo neweyczku ziroczku ridne Sonce anteny korabla poczynay
ruchatysia, slidkujuczy za nym. Treba ysze wwimknuty aparaturu i slidkuwaty za ekranamy.
My prowodyy czas u kapitankij kajuti, z napruenniam duczy bodaj jakoho-nebu
sygnau z prostoru. Ae wse buo daremno. Tycho szepotiw eter, potriskuway jaki rozriady, ekran prorizuway jaskrawi spaachy. Ae sygnau wid ridnoji systemy ne buo.
O i zaraz Wasylko czerhuje bila aparata zwjazku, a ja pyszu ci spohady. Ja wtomyasia
daty. daty kochanoho mua, daty wisti z Zemli. Ja wtomyasia i ne prychowuju cioho.
Meni wako. Ae ja czesno pryznajusia pered soboju, pered swojeju sowistiu: daj meni
nowe yttia, i ja powtoriu wse spoczatku! Tilky tak Tilky tak!
My pobuduway kiometriw za try wid rakety weyke misteczko. My nazway joho
Ahoon, szczo znaczy mowoju szczoa Swito. Chaj bude ce persze misto na Mu wohnyszczem Swita i Znannia.
Na switanku Zahrawa wyjszow z kamjanoho prytuku, wmywsia z potoku, szczo hrymotiw mi bazaltowymy skelamy poriad. Krytyczno ohlanuw sebe, schyywszy nad spokijnoju kowbakoju bila bereha. Widbytok u wodi pokazaw zowsim sywe woossia, dowhu
borodu, ponoszene wbrannia.
Iwan zitchnuw, sumowyto wsmichnuwsia.
Jakby ne specilnyj kombinezon, podumao jomu, we doweosia b prohuluwaty po czuij paneti w kostiumi Adama abo, w kraszczomu razi, u szkuri jakoji twaryny.
Zustrinemo ne wpiznaje Marija. Pjatnadcia rokiw rozuky peretworyy joho w dida. Ta
darma! Aby pobaczyty jiji, pohlanuty w ridni oczi! Meni buo newymowno wako odnomu,
a jij! Szczo wyterpia wona?
Zahrawa pidijszow do prytuku, pokykaw robota.
Druh wawo wyjszow z otworu nadwir, zapytaw:
Szczo baaje kapitan?
Pora w pu, Druh.
Ja hotowyj, kapitane. Informacija mojeji pamjati pidkazuje, szczo we nedaeko do
rakety. Zayszyo wisimdesiat dwa kiometry sto simnadcia metriw do toho miscia, de
mene zipsuway.
Harazd, harazd. Druh. Ty moode. Zabyraj naszi prypasy i ruszaj. Treba daty sygna szczoa.
Robot piszow do prytuku zabraty reczi, dejaki prypasy. Zahrawa ohlanuw stijbyszcze. W tumani, szczo opowywaw uszczeynu, wydniysia, skilky okom ky, hostrowerchi
tymczasowi prytuky. De-ne-de bowwaniy postati szczoa wartowi.
Pobaczywszy Nastawnyka, wony zakryczay. Jurby szczoa zjawyysia w uszczeyni.
Poczuwsia homin, szum.
Schodyw Uso. Roewiy werszyny. Po toj bik potoku byszczay chaszczi derew. Tudy
eaw szlach czerez brid.
Z susidnioji peczery wyjszow Itynej. Za nym Adaon. Wony nabyzyy do Nastawnyka.
Zahrawa pomityw, szczo Itynej czomu pochmuryj. Joho obyczczia posirio, szczetyna nawkoo hoowy opaa, pohlad buw opuszczenyj donyzu.
Szczo z toboju, Itynej? zapytaw Zahrawa.
Woak jaku chwylu pomowczaw odwernuwszy. Potim, pewno, zwaywsia. Win wypriamywsia, pohlanuw na Zahrawu. W joho oczach zahoriwsia czornyj woho.
Ja choczu skazaty tobi sowo, Nastawnyku, rizko skazaw Itynej.
Howory. Ae nam pora wyruszaty.
My nikudy ne pidemo, riszucze zapereczyw Itynej.
Adaon zdywowano hlanuw na brata, szczo chotiw skazaty, ae Itynej znowu perebyw
joho:
Szczoa ne pidu z Nastawnykom do nebesnoji wei. Wony powernu nazad.
Serce u Zahrawy wpao. O wono! Te, czoho win tak bojawsia, pro szczo dohaduwawsia, ae ne chotiw dopustyty. Nastupya protydija. Samostwerdennia. Win probudyw u
duszi szczoa inteekt, a razom z nym i bezlicz instynktiw, jaki otrymay weyku pidtrymku,
rozum. Win daw reakciji, ae ne dumaw, szczo ce stanesia pid czas weykoho pochodu.
Win hariaczkowo dumaw, szczo robyty, a tym czasom spokijno wymowlaw sowa:
Moe, ty pohano sebe poczuwajesz, Itynej? Tak ty skay nam. I potim chiba ja dla
sebe wedu was, wsich szczoa, do nebesnoji wei. Ja baaju wam szczastia i choroszoho
yttia.
Tysiaczi szczoa nabyaysia do grupy woakiw, prysuchaysia do pakoji rozmowy,
ne rozumijuczy wsioho, szczo staosia. Itynej serdyto ohlanuw jurbu, woossia w nioho nastowburczyo, zabyszczao sribno-roewymy wohnykamy. Win zakryczaw:
Ja kau szcze raz szczoa ne pidu do nebesnoji wei! My powernemo nazad. My
budemo znowu yty sered swojich lisiw i hir. My ne choczemo buty rabamy pryszelciw z
neba! Chiba ty ne howoryw sam, szczo najwyszcze baho swoboda?
Tak, ja howoryw ce, Itynej, schwylowano skazaw Zahrawa. I stwerduju ce
zaraz. Zhadaj chiba ja syoju wiw was siudy? Chiba ja koy-nebu zmuszuwaw tebe abo
inszych do diji?
Tak! lutuwaw Itynej. Ty chytro howoryw pro te, szczo tobi baao. Ty wkazuwaw nam taki wczynky, jaki baani buy tobi. A todi kazaw, szczo ce my sami dijemo tak.
A chiba ja pohanomu wczyw was?
Ja ne znaju. Ty robyw z nas rabiw. My j dosi ne wilni. Ty wedesz nas, kudy choczesz.
Ty kaesz straszni sowa, Itynej, raptom hariacze wstupywsia Adaon. Jak ty
smijesz tak howoryty Nastawnyku?
Mowczy, pidabuznyku! nasmiszkuwato kryknuw Itypej. Chiba ty ne pokirnyj
joho suha?
Ja prosto wdiacznyj Nastawnyku! obureno skazaw Adaon. Win prybuw z inszoji Mu, szczob daty nam swito. Win nawczyw nas buduwaty i kuwaty metay. Win uczy
naszych ditej i baaje dobra szczoa. Win ide nazustricz inszym Nastawnykam, jaki te budu turbuwatysia pro szczoa i nesty jim swito!
Nesty swito i rabstwo! zawereszczaw Itynej. Ja ne baaju, szczob na Mu yy
inszi Nastawnyky. Nam ne potribno Nastawnykiw. Szczoa sami znaju, jak yty. Wony
sami wybyratymu swij szlach!
Ja baaju pokazaty wam szyrokyj swit, zapereczyw Zahrawa, zwertajuczy do
wsich szczoa. Ja choczu, szczob wy spikuwaysia z inszymy szczoa, na inszych daekych
Mu.
Ne baajemo! wperto i luto zakryczaw Itynej. Jurba pidtrymaa joho wojownyczymy wyhukamy. Roji szczoa pidniaysia w powitria, spowniujuczy joho bezadnym homonom.
Rozko, majnuo u swidomosti Zahrawy. Teper na paneti pocznesia boroba i
nezhody. Win staw pryczynoju cioho. Zamis Znannia, prynis na panetu rozbrat. Krauss
popereduwaw, szczo take moe buty. Czy prawylno win sebe powodyw? Czy ne wtrutywsia u wilnyj rozwytok inszopanetnych istot?
Ae sumlinnia zaspokojuwao joho. Same cioho slid buo czekaty. Tam, de prychody
swito, porucz ide temriawa. Wse zakonomirno! Chaj prochodia i zloty duchu, i padinnia. Chaj teper szukaju dorohy sered chaosu stychij, chaj wykreszuju z nych iskry rozumu
i samopiznannia.
Zahrawa pidniaw ruku, kryknuw:
Chto ne chocze jty z namy, chaj wertajesia nazad. Chaj howory ne Itynej, a koen
za sebe!
Ty czuyne! obureno skazaw Itynej. Ja wo, i mij hoos zakon dla szczoa.
Nichto ne pide z toboju do nebesnoji wei!
Ja pidu! hordo skazaw Adaon. Ja ne zayszu Nastawnyka!
Ni ty, ni Nastawnyk ne pide! hrizno wyhuknuw Itynej. Sotni szczoa otoczyy joho
z usich bokiw. Mohutni striy pohladiw ue tysnuy na psychiku Zahrawy. Win weykym
napruenniam woli zachystywsia wid toho tysku. O, ce ne stychijnyj wybuch! Ce, wydno,
dawno hotuwaosia Itynejem, u nioho bezlicz prychylnykiw swidomych i neswidomych.
Ty ne choczesz pustyty mene? spokijno zapytaw Zahrawa. Czomu?
Tomu, szczo ty prywedesz na Mu nowych Nastawnykiw. Tomu, szczo ty zrobysz
szczoa rabamy inszych Mu. My budemo hospodariamy na swojich zemlach i ne baajemo
nijakych Nastawnykiw. Ty sam kazaw, szczo nasza Mu prekrasna. Ot my j zayszymosia na
nij, ne baajuczy znaty wsich inszych!
Ae ja baaju, szczob wasza Mu staa szcze kraszczoju, jasniszoju!
Tilky bez Nastawnykiw! Swobody! kryknuw Itynej.
Joho kryk pidchopya jurba. Zahrawu prytysnuy do prytuku, w nioho poetio kaminnia. Win schopywsia za wibrator, potim odwiw ruku. Ni, win nikoy ne zastosuje zbroji!
Ne dla cioho wony etiy za desiatky switowych rokiw. Tak wse zipsujesia, j Itynej odery
dla swojich manikalnych perekona naoczne pidtwerdennia. Ni, kraszcze zahynuty! U
swidomosti wynyko byskawyczne riszennia. Win kryknuw:
Druh, siudy!
Bila nioho zjawywsia robot. Win ohlanuw jurbu, wawo zapytaw:
Czomu szczoa metuszasia? Szczo staosia?
My jdemo zwidsy, Druh, skazaw Zahrawa. Wony zayszajusia tut. Wpered.
Ja z toboju, Nastawnyku, bezstraszno zajawyw Adaon, i joho oczi metnuy byskawyci. Ja ne pokynu tebe nikoy. Chaj slipi i huchi budu u temriawi. Koy wony akuwatymu, szczo posuchay Ityneja!
Ne puskaty jich! lutuwaw Itynej.
Zahrawa piszow do potoku. Druh, Adaon i grupa wirnych szczoa ruszyy za nym. Na
nych nakynuysia prychylnyky Ityneja. Wony chapay zadnich szczoa, tiahy jich nazad.
Zahrawa daw nakaz Druhu. Robot staw mi napadajuczymy i neweykoju grupoju wtikacziw. Nawaa szczoa rozbyasia ob szyroki hrudy Druha. Zahrawa i wirni druzi we pereskoczyy potik i buy na tomu boci.
Adaon! pohrouwaw Ityyej. Wernysia! Ne zraduj szczoa!
Ni, widpowiw Adaon. Ce ty zradnyk. Ty zradyw Swito! Hy zradyw Znannia!
Ty zabuw swoho baka i wdiacznis! Ja ne wernusia nazad! Kraszcze wmru, ae Swita ne
zradu!
Wernysia! hrymio zdaeka. My nazdoenemo was. Nas bilsze! My zachopymo
i znyszczymo wsich! My ne pustymo pryszelciw na Mu!
Druh widkydaw napadajuczych szczoa, jak mjaczi. Wony wereszczay, paday na
skeli, pidlitay w powitria i znowu kydaysia na robota. Win potrochu widstupaw czerez
potik, rozbryzkujuczy nawkoo fontany wody. Szczoa widstay.
Todi Druh, wyjszowszy z potoku, poczaw dohaniaty kapitana, inkoy ozyrajuczy nazad. Poperedu ruchaasia grupa z trioch szczoa i Zahrawy, zamis kilkoch tysiacz istot, jak
ranisze. Druh nazdohnaw kapitana, diowyto zapytaw:
Jichnia systema wyjsza z adu, kapitane? Czy ne tak?
Tak, Druh, tak, widpowiw sumno Zahrawa. Wony rozrehuluwaysia. Ae my
ciomu ne zaradymo. Chaj same yttia wczy jich. My pokazay jim Swito, a teper chaj wybyraju, kudy ity
Mu pide do Swita, widdano zajawyw Adaon, pospiszajuczy riadom z Nastawnykom. Szczoa stworia czudowyj swit.
Lis zakinczywsia. Druh pryskoryw kroky, amajuczy metaewymy nohamy zarosy wodianystych rosyn. Poczuwsia joho wysokyj hoos:
Kapitane! Raketa pered namy. Ja prawylno prywiw was!
Zahrawa schwylowano dywysia na riwnynu. Win szcze ne wiry swojim oczam. Newe prawda? Newe ne snysia?
W marewi promeniw Uso wybyskuje, dywlaczy u daeke nebo, hostronosa raketa.
Tak, jak i todi, desiatky rokiw tomu. Wona neporuszno stoji, oczikujuczy hospodariw.
Serce bjesia nestrymno, wono niby pidsztowchuje swoho hospodaria. Wpered!
Wpered! Wono wiszczuje nezwyczajne!
Za kapitanom pospiszaju Adaon i joho prychylnyky. Iwan czuje jichni zaczudowani
wyhuky:
Nebesna wea!
Jaka wona wysoka!
Newe wona litaje?
Litaje. Na nij Nastawnyk prybuw z inszoji Mu.
Taka weyka i litaje?
Zapytajte Nastawnyka.
Litaje, ne czekajuczy zapytannia, radisno kae Zahrawa. I due szwydko.
Ot jakby szczoa taku weu, rado kae Adaon, i joho obyczczia minysia wid rozmajitych poczuttiw u siajwi hariaczoho dnia.
Wy budete maty taki wei! kae Zahrawa. Wy budete litaty do inszych Mu! I
nad stijbyszczamy szczoa spaachnu nowi Uso!
Hromaddia rakety wyrostaje pered grupoju zmuczenych mandriwnykiw. Ae szczo
ce? Z otworu korabla zjawlasia postati. Ludki postati. Jich dwoje? Newe nowa ekspedycija?
Zahrawa metnuwsia nazustricz. Zatamuwaw podych, bycze! Bycze! Druh i szczoa
widstay. Pid nohamy skrypla mochy, zapaenyj podych zrywajesia z peresochych wust.
A oczi do bolu wdywlajusia w postati, jaki priamuju do nioho!
Marija! ne wiriaczy wasnym oczam, szepocze Iwan.
Kochanyj! doynaje zdaeka.
Marija! kryczy szczasywo Zahrawa, i una daekoho lisu powtoriuje toj torestwujuczyj hoos.
Wony kydajusia odne odnomu w obijmy. Nemaje czasu. Nema desiatyli rozuky,
nezhod i newpynnych szuka! Je ysze wiczna my jednannia, ta my, zarady jakoji i treba
jty nazustricz smerti!
Iwan ciuje zmarnie, chude obyczczia, baczy zmorszky, baczy slozy na prypuchych
wijach. Oczi Mariji siaju, jak todi, na Zemli, nad Dniprom! To niczoho, szczo forma miniajesia, starije, lubow wiczno mooda, nezminna! Kochana smijesia i pacze, zapytuje:
Nu jak? Zminyasia ja?
Ni! Taka, jak zawdy! Wiczna moja! Juna moja!
Win ne mih odwesty wid neji pohladu, myuwawsia, szepotiw:
A ja? Mabu, didom staw? Prawda? Stilky czasu mynuo?
Ni! pochytaa wona hoowoju. Takyj, jak todi, nad Dniprom! Ja ne znaju tebe
inszym! A o, Iwane, pohla wpiznajesz?
Nabyzywsia toj, inszyj, szczo bih poriad z Marijeju. Win junyj, win neznajomyj Zahrawi. Czy, moe, znajomyj? Na koho win schoyj? Koho ridnoho i luboho nahaduje?
Marija, tycho howory Iwan. Ja niczoho ne rozumiju. Chiba bua ekspedycija
z Zemli?
Chopczyk smijesia, czerwonije.
Tatku! nesmiywo kae win.
Krow buchnua hariaczoju chwyeju do sercia Zahrawy: Tatku! Win kae tatku?
Newe ce moywo? Marija askawo i stwerdno chytaje hoowoju
To syn twij, Wasylko!
Chopczyna prypadaje do baka, znemoeno, szczasywo zapluszczuje oczi. Neczuwane, nebaczene, ne pereyte! Szczo ce take prekrasne, zakoysujucze? Zwidky wono?
Iwan prytysnuw syna do szyrokych hrudej, z mowczaznoju hybokoju wdiacznistiu
dywysia na Mariju. Joho serce howory bez sliw: Skilky ty wyterpia, sylna moja, wirna
moja, jedyna moja! Jaku newymirnu wahu nesa na peczach, na serci, maty, wiczna maty
nowych pokoli?
Ta o we porucz grupa szczoa, wysoka posta Druha. Robot pidniaw prywitalno
ruku-manipulator, skazaw:
Koho ja baczu? Ce Marija. I szcze odna ludyna Zemli.
Marija, kri slozy zasmijaa inka. Ty wpiznaw mene, Druh. A ce mij syn
Wasylko.
Druh radyj, szczo wse bahopouczno zakinczyo, skazaw robot. Druh baczy,
szczo raketa w poriadku.
Szczoa z podywom i cikawistiu ohladay Mariju, Wasylka, tycho homoniy. Wid lisu
nabyaa szcze odna grupa szczoa. Wony buy schwylowani. Poperedu ruchawsia Tuara.
Win zdaeka kryczaw:
Ma-ora! Siudy priamuju bahato szczoa. Wony zrujnuway po dorozi bahato pemen. Naszi rozwidnyky diznaysia, szczo wony szukaju nebesnu weu!
Ce Itynej! hniwno skazaw Zahrawa. Win nazdohaniaje nas.
Chto takyj Itynej? zapytaa Marija.
Odyn z wodiw szczoa. O joho brat Adaon. Win yszywsia wirnym, win zrozumiw
prawylno naszu pojawu na Mu. A Itynej
Ja zrozumia, mowya Marija. Ja dumaa pro ce. Tak musyo buty. Nam treba
etity u prostir!
U prostir? ne zrozumiw Zahrawa. A potim? Szczo my budemo robyty na orbiti?
Ja spijmaa peredaczu Soniacznoho Ostrowa, skazaa Marija. Zemla wysaa
nowu ekspedyciju. Wona nezabarom bude tut. Ty zrozumiw?
Todi wpered, twerdo zajawyw Zahrawa. Adaon, chodimo z namy. Ce twoji
druzi?
Druzi, stwerdno widpowia Marija. Ce Tuara wo pemeni.
My zupynymo nawau, twerdo promowyw Tuara. My ne zlakajemosia jich.
Wony zaslipeni i chyi. Wony powertajusia do dawnich czasiw, koy szczoa ne znay Swita.
My budemo borotysia! pidchopyw Adaon. Ty, Nastawnyku, ety w nebo spokijno! Swito, jake wy prynesy na Mu, ne zhasne.
Wy wirni uczni, zworuszeno widpowiw Zahrawa. Marije, treba peredaty jim
wse, szczo mona, z rakety knyhy, pryady, instrumenty. Chaj wono bude w tajnykach.
Chaj wony peredaju tajnyky nowym poslidownykam Swita, jaki naroduwatymusia na
Mu. A doky znannia pownistiu ne torestwuwatyme na wsij paneti!
Kubok widczaju, jakoho dytiaczoho alu za samym soboju zastriaw u hrudiach kosmonawta. Win ne dozwoyw jomu wyjty nazowni. Wsmichnuwsia prezyrywo: Szcze
czoho ne wystaczao. Zapakaty za synim nebom za werbyczkamy nad Dniprom Ni,
cioho ne bude Tycho, serce. Cy. Ty na suinni. Ty ne naeysz sobi
Kapea! Drue Burewij! Czomu mowczysz? z boem wyhuknuw prostir.
Ni, ce we ne prostir, ne prosto Zemla, a ludyna, druh. Win, Burewij, piznaje joho.
Komandyr grupy zorelotiw na Misiaci. Soratnyk bahatioch polotiw, odnokasznyk w junakij Kosmoszkoli Wohnewyk.
Diakuju tobi, drue! Serce moje czuje twoju tuhu, twij bil, druni dumky wsich was!
Ni, ja ne zapaczu, ne znewiriu u kosmicznij pusteli. Proszczaj, mij drue!
Burewij znowu wwimknuw startowi dwyhuny. Korabel dribno zawibruwaw. Bagriani
spaachy zamerechtiy na wiknach. Puton zakrywaw neboschy, nasuwawsia, pohynaw
newbahanno zoriani dimantowi skupczennia.
Burewij stysnuw szczeepy, pylno wdywlawsia w optycznyj otwir: Chocz by posadyty
na riwnyni! Chocz by ne rozbyty Kapeu! Proklattia! okatory te pidwey! Na ekranach
jaka kaamu Ne rozberesz de hory, de riwnyny!
Z panety nazustricz korablu zwychryasia chmara byskuczych krystaykiw. Wony,
napewne, buy pidniati wybuchamy dwyhuniw Kapey. Zeenkuwata mriaka zatumanya
optyczni otwory. I w tu my poczuwsia udar.
Korabel zatriszczaw. Na piwsowi obirwawsia zakyk Zemli. Bure-wija micno wtysnuo w antygrawitacijne kriso. Zowni doynay udary, skrehit, mohutnia rujniwna wibracija.
A potim tysza.
Tysza i pima.
Kapea opynyasia w pooni Putona. W tajemnyczomu, woroomu carstwi Ajida.
Wid potunoho udaru kosmonawt zneprytomniw. Win dowho eaw u krisli neruchomo, zmahajuczy z chwylamy zabuttia. Potim do joho suchu, niby kri watu, doynuo
tyche szypinnia, tonkyj swyst.
Moe, zdajesia. Szcze ne rozpluszczujuczy oczej, Burewij prysuchawsia. Swyst ne
prypynywsia. Czomu zachooy szczoky. Poczao poszczypuwaty nis, nacze na sylnomu
morozi.
Kosmonawt pidniaw obwaniu ruku, torknuwsia neju nosa. Zaszczemio. Stao
wako dychaty. Zakooo w eheniach. Newe wychody powitria?
Burewij szwydko zakryw szoom skafandra. Wwimknuw podaczu kysniu, obihriwannia. Po szczokach poteky choodni strumky taoho ineju. Kosmonawt rozpluszczyw oczi.
Pult, pokrytyj pamorozziu, pohas. Pohasy wiczka eektronnych maszyn, indykatory
nawigacijnych pryadiw, ekrany okatoriw. Serce Kapey perestao bytysia. Zhasy jiji
eektronni oczi. I de u szcziyny wychody jiji ostannij podych.
Zcipywszy zuby, zatamuwawszy bil, kosmonawt pidwiwsia z krisa i projszow po kajuti. Win niczoho ne mih zrobyty. Awtomaty ne praciuway ni osnowni, ni dublujuczi.
Win ne mih zupynyty ahoniji korabla.
Burewij, obterszy inij na dwerciatach awtonomnoho uprawlinnia, widczynyw jich.
Wykluczyw podaczu powitria w kajutu. Joho treba zberehty dla skafandra. Sam sobi ironiczno wsmichnuwsia: Czy potribno ce? Aby dowsze ahonizuwaty?
Serce stuknuo wadno, suworo: Ne amaj komediji. Treba zrobyty wse, szczo wey
obowjazok. Ty ludyna. Ty rozum. Ty promi piznannia, posanyj Zemeju w Kosmos. Tycho. Zamowkny i dij.
Win projszow korydoramy, dobrawsia do reaktora. De-ne-de towsteezni stiny korabla buy rozirwani strasznym udarom, kri rany dychao moroznoju temriawoju, byszczay zirky.
Burewij ohlanuw zapysy awtomatiw. Zibraw jich. Potim postupowo perenis do keriwnoji kajuty. Chaj bude wse razom. Koy pryjde ostannij czas, win pidwede pidsumky polotu, wysowy swoji dumky pro korabel pozytywni i negatywni. A poky szczo wyjty
nazowni. Doslidyty powerchniu Putona. Ade tut szcze nichto ne buw. Win perszyj. Moe,
znajdesia szczo cikawe. Chaj ce te bude joho wkadom u znannia.
Win ruszyw do szluziw. Lift ne praciuwaw, doweosia jty po spiralnych schidciach,
wkrytych inejem. Kilka raziw Burewij posyznuwsia i wpaw, bolacze zabywszy. Posmichnuwsia. Odwyk u switi newahomosti. A tut Puton daje sebe znaty. Treba buty oberenym.
Win ohlanuw luky szluzu. Aparatura keruwannia dywyasia na nioho mertwymy pryadamy. Kosmonawt znajszow u susidnij niszi potunyj napiwawtomatycznyj domkrat, rozbokuwaw mechanizm widkrywannia, wysadyw perszyj luk. Te same zrobyw z druhym. Ae
zownisznij ne piddawsia domkratu. Burewij powernuwsia nazad, do kajuty, znajszow eektrorizak, szczo ywywsia wid atomnych batarej. Kilka hodyn win terplacze wyrizuwaw
otwir dla wychodu. Koy wse buo zakinczeno Burewij stupyw nazowni.
Na nioho odrazu posypaa chmara zeenkuwatych krystaykiw. Nohy potonuy w
kryanij kaszi. Z usich bokiw joho otoczuway prymarni nagromadennia merechtywych
skel. Korabel te wysocziw nad nym, maje ne widrizniajuczy wid nawkoysznich hir. Win
we buw zasypanyj zamerzymy krystaamy.
Burewij projszow dali, nasyu perestawlajuczy nohy w skowzkomu misywi. Nareszti
pichto, nichto ne znatyme, szczo win samotnio bukaje w snihach Putona. Tilky koy-nebu u majbutniomu, jakszczo joho znajdu nowi kosmonawty, wony zrozumiju joho
ostanni dumky, joho prahnennia.
Burewij rozpluszczyw oczi, pochytaw hoowoju, niby widhaniajuczy myli, dorohi wydinnia. Dosy sentymentiw. Pora praciuwaty. Treba podumaty, jak postawyty znak, szczob
joho pomityy ludy, szczob zrozumiy, chto buw tut.
Kosmonawt powernuwsia, szczob ruszaty nazad, do korabla. Ta raptom jomu zdaosia, szczo poriad chto je. Chto ywyj, rozumnyj. Niby newidstupnyj pohlad widczuw Burewij na sobi, niby newydymi ruky torknuysia joho tia. Szczo take? Zwidky?
Win ozyrnuwsia. Skeli, urwyszcza, nagromadennia krystaliw. Ae szczo ce? Poriad z
nym na kamjanomu majdanczyku wysoczije szczo dywne. To ne skela, ni Newe utwir
rozumnych istot? Tut, sered kryhy i mertwoho moroku?
Burewij pidijszow schwylowano do neznajomoho predmeta, oswityw joho proektorom. U promeniach wyribyo nezemne obyczczia, wysiczene z czornoji porody, micno
prytueni do hrudej ruky. Wsia gigantka posta bua uosobenniam zibranosti, zoseredenosti. Ae oczi zdawaysia striamy, puszczenymy syoju duchu w bezodni Switobudowy.
Jak wdaosia newidomomu tworcewi wysowyty swij zadum czerez mertwu porodu? Burewij szcze ne zustriczaw na Zemli podibnoji majsternosti. Ce swidczyo pro wysokyj riwe
istot, jaki zayszyy statuju. Chto wony buy? Pryszelci czy yteli Putona? Czy, moe, mandriwnyky z inszych panet Jupitera, Urana? Rozumni istoty, pro jakych my we znajemo,
ae jakych dosi szcze ne zustriy! A moe, wony buy korinnymy ytelamy i zahynuy z newidomych pryczyn, zayszywszy inszym, daekym Bratam ostannie prywitannia prahnennia swoho rozumu w Bezmeia, wysowene w czornomu kameni?
Mowczy pustela. Mowczy prostir. Tilky oczi. newidomoho Brata pronyzuju Kosmos, jednajusia z wohniamy daekych switiw.
Burewij powertawsia nazad schwylowanyj, wraenyj. Teper jomu bude ehsze yty
sered pusteli Putona. Win szukatyme na powerchni panety zayszky mudrosti i tworczosti
Bratiw i widczuwatyme w jichnich tworenniach tepo serde, pomi dumky i bezsmertnis
tworczosti.
Mow u sni, kosmonawt dosliduwaw riwnynu Putona. Na kilka hodyn jomu wdawaosia zmusyty sebe spokijno szukaty zayszky rozumnych istot, a potim znowu rozburchane
serce powertao joho swidomis do tajemnyczoho wydinnia. Win pospiszaw nazad, do korabla, daw, po kilka hodyn prostojujuczy bila statuji. U hybyni jestwa ya nadija, szczo
wydinnia zjawysia znowu, szczo wona, ta czariwna inka, pojasny jomu, szczo j do czoho,
i prypyny nesterpnu muku.
Ta we nichto ne zjawlawsia. Tilky inkoy z wysokych skel paday druzy krystaliw i
pidnimay u prostori chmarky kryanoho pyu. Todi Burewij nastoroeno zdryhawsia,
oczikujuczy zwidty pojawy wydinnia. A pustela mowczaa. Mowczaw Kosmos, pywuczy
mymo nioho neskinczennoju zorianoju rikoju.
Tak, u sumniwach, znewiri, nadiji i borobi, mynuo sto dewjanosto hodyn. Pora. Pora
wkluczaty proektor! Burewij wynis we prystrij nazowni. De b joho pryadnaty? Powyszcze. Na skelu. Szczob Wohnewyk, oblitajuczy Puton, mih pobaczyty joho. Szczo wseredyni zakoychaosia, jechydno zasmijaosia: Ty bacz! Wsz spryjmaje kazkowe wydinnia za
realnis! Win serjozno obdumuje probemy, jaki postawya halucynacija! Cha-cha! Ce wypywa z hybyn spadkowosti atawistyczna szkaraupa, prorostaju zerniata wiry joho predkiw u nezwyczajne, mistyczne, potojbiczne
Ironicznyj hoos znuszczawsia, lutuwaw, nasmichawsia. A Burewij, zcipywszy zuby,
wchopyw prystrij, prymostyw joho za peczyma i podriapawsia na skelu.
Ja ne choczu suyty tobi, znewiro! Ja dowiriaju zdorowomu huzdu! Nema mei
mohutnosti ludkoho rozumu! I te, szczo ja pobaczyw, sudene ludstwu w majbutniomu.
Win skowzawsia, padaw, chapajuczy rukamy za kowzki czorni skeli. Aby tilky ne rozbyty proektor. Aby tilky ne widmowyy batareji.
O ue korabel, zasypanyj zeenkuwatymy potokamy krystaliw, daeko wnyzu. Wyrizniajesia na tli pochmuroji riwnyny tajemnycza statuja. Burewij perewody duch, spoczywaje.
I znowu dali wse whoru, whoru.
Ae dosy. Hory zayszajusia wnyzu. Zwidsy bude wydno dobre
Kosmonawt skadaje batareji w zahybynu skeli, micno prykripluje do nych proekter. Win spriamowuje joho refektorom u nebo. Do Zemli. Do Soncia. Do druziw, jaki
prymcza riatuwaty joho.
Win perewiryw kontakty, kabeli. Zatamuwawszy podych, uwimknuw. Potunyj bakytnyj snip wohniu metnuwsia u prostir, zahubywsia w niomu.
Burewij poehszeno zitchnuw. Mona spuskatysia. Teper wse harazd. Wony pobacza. Wony znajdu joho i korabel.
Win schwylowano pohladaje na chronometr. Zayszyo piwhodyny. Skoro. Szczo
maje statysia.
Kosmonawt zupyniajesia. Pohladaje nazad. Hory. Paaje proektor! Zeenkuwati
krystay widswiczuju choodnym wohnem. Wsia werszyna skeli niby majak poriatunku.
Znenaka z-za skel majnua gigantka zirka. Siajnua poumjanym chwostom. Raz!
Wdruhe!
U Burewija potemnio w oczach.
Ce kwantowyj korabel! O doe! Wydinnia buo realne. Wony wczasno pryetiy, jak
i howorya ta inka!
zakyk.
Nijakoho zakyku ja ne robyw, znijakowiw Burewij. Prosto wnutrisznio proszczawsia z Zemeju.
Ot-ot, zasmijawsia Bagrian. Ce jakraz i je nasz metod wnutrisznie zwertannia. I wona Rina spryjniaa wasze wnutrisznie zwertannia. Jakraz buw czerhowyj
doslid. Poszczastyo nawi deszczo zapysaty, transformowane czerez aparaturu Ta wy
sami pobaczyte.
Dozwolte A jak e ja? Czomu ja spijmaw, czy to pak pobaczyw jiji wydinnia tam,
na Putoni?
A to we skadnisze, radisno poter dooni Bagrian. To wyszcza stupi. Koncentracija energiji, stworennia specilnoho E-e, zaczekajte. Ja wam widkrywaju naszi sekrety, a szcze ne zapytaw osnownoho.
Szczo ? Howori, ja straszenno zaintrygowanyj.
My wyriszyy zabraty was.
Mene? Kudy?
Do sebe. Z Kosmocentru.
Nu szczo wy? zasmijawsia Burewij. Mene zabraty wid Kosmosu? Ce nerealno
Nawpaky, serdyto machnuw rukoju Bagrian. Nawpaky. Ne zabraty wid Kosmosu, a daty wam Kosmos po-sprawniomu. We piwyttia ja wojuju z technicystamyuczenymy, dowodiaczy jim, szczo Bezmenis ne mona zawojuwaty raketamy
Dywlaczy jakymy raketamy, zauwayw Burewij rewnywo. Kwantowi rakety
ne maju mei dla pronyknennia w Switobudowu
Durnyci. Kwantowi, ponadkwantowi, mezonni, fotonni wsim jim odna cina.
Tiahty u prostir miljony tonn reczowyny, posyaty ludej na straszennyj ryzyk, daty jich
czerez tysiaczi i miljony rokiw, wrachowujuczy paradoks czasu. Ne hodysia. Ne kauczy
pro te, szczo wy nikoy raketoju ne pereskoczyte kwantowu meu szwydkis promenia.
Pryjde czas pereskoczymo! zapereczyw Burewij. Kona mea umowna.
Cha-cha! pidchopyw weseo Bagrian. O my j rujnujemo waszu meu. I ne koy, a siohodni. Tilky na pryncypowo inszij osnowi.
Dumka?
Tak, dumka. Tilky ne zrozumijte prymitywno. Ja kau ne pro zwjazok mi kosmonawtamy abo z inszymy rozumnymy Bratamy z Dopomohoju parapsychoogicznych jawyszcz. Ja kau pro podoro mi panetamy, mi zoriamy, pro wywczennia inszych switiw,
system, gaaktyk. Nema mei dla wywczennia switu z dopomohoju dumky. Czomu?
zapytajete wy. Tomu, szczo szwydkis rozpowsiudennia dumky myttiewa. Wona ne
wkadajesia u prostorowo-czasowi aspekty. Wona wmiszczuje jich u sebe. Wy rozumijete?
Posyajuczy mandriwnykiw u Bezmeia, skaimo, do inszoji gaaktyky, my ne budemo
daty jich czerez miljony rokiw, a czerez kilka chwyyn, hodyn czy sekund. Ta, wasne,
wony nikudy j ne litatymu.
Niczoho ne rozumiju, znyzaw peczyma Burewij. I litatymu i ne litatymu
Diektyczne protyriczczia, usmichnuwsia Bagrian, kumedno poworuszywszy
kudatymy browamy. Czudowyj horiszok. Ae wy ne widpowiy pidete do nas? Mou
skazaty wam widwerto, takych, jak wy, na Zemli desiatky ne bilsze. Ta j tych my ne znajemo. Wasz perechid do naszoho Instytutu pidnime doslidennia na nebaczenu wysotu.
Wy nawi ne moete ujawyty, jaki perspektywy widkryjusia pered naukoju.
Tak dozwolte uznaty wse jak slid, smijawsia Burewij. Pered takym natyskom
ne wtrymajeszsia. Jakszczo ce ne zabere wid mene Kosmos, jakszczo ce Korotsze, ja
pryjidu do was, a tam pohoworymo.
Use pozadu: radis towarysziw u Kosmocentri, torestwa na bazi korabliw, sered subowciw, uczniw kosmoszki, seenoogiw, sadowodiw oranerej i bezliczi inszych posanciw Zemli na Misiaci. Pozadu wystupy po radi i teebaczenniu, sotni interwju korespondentam, urnalistam, uczenym. Burewij znowu na Zemli. Rejsowa raketa prynesa joho na
ridnu panetu. Potunyj wertolit priamuje na piwde. Win trymaje kurs na Himaaji. Tam
u kwituczij doyni, na wysoti bila trioch kiometriw roztaszowano Instytut Dumky. Tudy
prolahaje szlach Burewija.
Zhadujusia proszczalni sowa druziw. U nych zwucza al, humor i szczyre poczuttia.
Dywysia ne zraduj nas, kosmacziw.
Obputaju tebe wsiakymy teepatijamy, jak motuzkamy, propadesz, Kosmosu booho ne pobaczysz!
A koy szczo putnie dawaj pomahaj. Moe, spilnoju upriakoju rwonemo w Kosmos!
Smiszni, lubi moji! Ja rozumiju waszi poczuttia. Sam pereyw te same. I nikoy ne
posmiju nawi dumaty pro te, szczob widsachnutysia wid kosmicznych polotiw. Newidomyj, tajemnyczyj poryw nese mene w nowu pu. Tam ja widczuwaju nowi obriji, jaki ysze
majacza pered ludstwom. I koy moji syy potribni Zemli chaj wona wime jich.
Wnyzu pywu grandizni hriady najwyszczych hir. Wjusia mohutni biosnini
chrebty, kuboczasia chmary, chowajuczy w hybokych uszczeynach wikowiczni tajemnyci. Wertolit pirnaje w biyj morok, probywaje joho. Po schyach zbihaju donyzu zarosti
wysokych derew, skaczu burchywi wodopady, temniju masywy skel.
Wertolit zupynywsia na berezi neweykoho ozera. Wono schoe swojeju formoju na
gigantke oko. Nawi ostriwe z grupoju jayn poseredyni nahaduje zinyciu. Nino-zeena
hadi wody zawmera, ne koychnesia. Wartowymy stoja wikowi derewa. Dymlasia uroczysto wysoki werszyny, niby chto tam zapayw ohni. Burewij wyjszow z maszyny, hyboko wdychnuw prochoodne, pachucze powitria hir.
Prosto, weyczno, spokijno. Jak u Kosmosi. Ne dywno, szczo same siudy pryjszy
uczeni dla rozkryttia tajemny psychiky. Urahanni wychory swidomostej miljardiw ludej
mcza daeko poza cymy chrebtamy, ne zaczipajuczy spokoju kazkowoji doyny.
Piot tonkyj, zadumywyj junak z Bengaliji mowczky pokazaw u bik uszczeyny.
Burewij pohlanuw tudy. Za werchiwjam jayn i kedriw biliw kupo sporudy. Tudy wea e
pomitna steeczka mi hustym wysokotrawjam.
Burewij ruszyw po nij. Rozhortaw trawy, wdychaw nepowtornyj pjankyj aromat kwitiw. Schwylowano szumuwaa krow u skroniach, tonko pokoluwao w serci. Czary. Sprawni czary! Niby j ne buo tysiaczoli technicznoji cywilizaciji. Powernuysia predkowiczni
epochy. Mowcza drewni lisy, prychowujuczy w sobi prymitywne yttia, nebezpeky, tajemnyci. A tam, de poperedu, joho de wiczna podruha, wicznyj suputnyk, druzi, towaryszi.
Wony razom pidu wid stijbyszcza do stijbyszcza, payceju i wohnem zdobuwajuczy sobi
prawo na isnuwannia, w nejmowirnych mukach pidkoriajuczy sobi zahadkowu pryrodu.
Burewij ohlanuwsia, zasmijawsia. On stoji ehkokryyj ptach-wertolit. Swidok wakoho i weycznoho szlachu. Ni ne paycia i temna peczera poperedu, a chwylujuczyj polit
dumky w Bezmeia.
Win wstupyw pid pokryttia weetniw deodariw. edwe czutnym dzwonom prywitay
wony kosmonawta, zaczaruway neporusznoju weyczcziu. Pomi wkrytymy mochom wa-
unamy, czerez wuzuwati zwywy zmijepodibnoho korinnia Burewij dobrawsia do szyrokoji halawyny. Zwidsy poczynaasia dorika, wkryta biym piskom. Wona wea do tajemnyczoji sferycznoji budiwli.
Kosmonawt nabyzywsia, dywujuczy, szczo joho nichto ne zustriczaje. A wtim,
moe, tak i kraszcze. Tam, de sprawa stosujesia dumky, chaj ne wtruczajesia niszczo pokazne, szumywe, zwyczne, banalne.
Pered wchodom joho zustria statuja. Wona bua wysiczena z skeli liowych toniw.
Burewij zamyuwawsia tocznymy i ehkymy linijamy, tonkoju symwolikoju tworennia.
Statuja zobrauwaa inku. Tremtywi, diwoczi formy tia, zakryti dowhoju huchoju
sukneju. Obyczczia zoseredene, browy zsunuti dokupy, niby z wyrazom zapytu. Pohlad
spriamowanyj u Kosmos, w Bezmenis. W rukach, bila hrudej, wona obereno, jak najbilszu cinnis, trymaje prozoru czaszu z sercem wseredyni. Wono siaje bakytnym poumjam,
wono kydaje widbysk na june obyczczia diwczyny. Najdrewniszyj symwo serce w czaszi buw due bykym Burewiju. Win zrozumiw zadum tworcia. Serce symwo suinnia ludiam, czasza symwo Syntezu, Znannia, Bezmenosti. Wsi syy sercia, rozumu
dla Ludstwa. O pro szczo howory twore statuji.
Kosmonawt nasyu odirwawsia wid spohladannia, ruszyw do dwerej. Na stini pobaczyw neweyczku tabyczku z napysom: INSTYTUT DUMKY.
Win stupyw u korydor. Wwijszow do szyrokoho prymiszczennia. Stiny wyprominiuway mjake siajwo. W owalni wikna prywitno zahladay jayny.
Burewij projszow po puchkomu kyymu. Ohlanuwsia. odnoji duszi. Jomu ce zdaosia dywnym pisla szumywych audytorij Kosmoszkoy, pisla urahannych startiw kosmicznych raket, pisla nestrymnych supereczok kosmacziw.
Ta o win pered dweryma. Wony neczutno widkrywajusia. Kosmonawt wwijszow
tudy i zupynywsia, wraenyj. Na nioho dywyasia mooda inka. Ce bua wona. Ta, jaka
zjawyasia jomu na daekomu Putoni. Ta, jaka poperedya joho i wriatuwaa wid smerti.
Tilky tam wona bua mistycznoju, prymarnoju, nerealnoju, a tut zowsim insza.
Wona schoa na statuju, postawenu pry wchodi. Taka nina, tenditna, dywna. Nawi odiahnena w dowhu liowu sukniu. Weyki temni oczi z-pid czornych wij dywlasia na
Burewija zapytywo i trywono. Win baczy ysze ci oczi na blidomu obyczczi. Prekrasna
jaka, podumaw win.
Prekrasna jaka, diowyto powtoryw czyj hoos zboku. Burewij oteteriw wid nespodiwanky. Chto zasmijawsia drunio.
Diwczyna poczerwonia.
Do kosmonawta pidijszow Bagrian win zjawywsia zowsim nespodiwano z-za spyny,
artoma skazaw:
U nas nawi dumaty treba obereno. Ne warto inkam odrazu howoryty komplimenty. Aparatura zapysuje, potim zminyte swoji dumky bude konfuz. A wtim, hadaju,
szczodo Riny zminy dumok ne bude!
Bagriane, bahalno promowya diwczyna.
Mowczu. Znajomtesia. Burewij. A ce Rina. Ta wy we znajomi bez mene. Sered
snihiw Putona zustriysia. Probaczte, Burewiju, szczo my ne zustriy was. Prowodymo waywi eksperymenty. Ja te pokynu was. Zayszajesia tilky Rina. Ae same wona j potribna. Waka artyerija, jak kazay naszi militarystyczni predky. My jiji puskajemo,
szczob zawojuwaty was.
Bagrian
Mowczu, mowczu, bymnuw na diwczynu weseym okom uczenyj. Ae ja nitrochy ne perebilszuju. Rina entuzist parapsychoogiji ta jiji nowych widdiliw. Wona
wam pro wse rozpowis. Rino, doruczaju wam cioho chopczyka. Opraciujte joho. Nu-nu,
ne chmurtesia, wam ne yczy. Ja zwilniaju was do weczora. Hulajte, rozpowidajte, spereczajte. Ae pamjatajte, uczas Burewija w naszij roboti perszoriadne zawdannia.
Bagrian pochapcem zyrknuw na chronometr, machnuw rukoju i znyk.
Burewij nesmiywo pohlanuw na diwczynu. Jomu nijakowo buo zustritysia z neju
pohladom pisla toho, jak prozwuczay joho dumky. A jak wona spryjniaa jich?
Win wako zitchnuw. Ce wacze, ni westy kwantowyj korabel. Pohlanuw priamo jij
w oczi. Wona dywyasia trywono i drunio. Podaa wuku ruku z dowhymy muzykalnymy
palciamy. Win wziaw jiji w swoju szyroku dooniu, eheko potysnuw. Hariaczyj strumi
projszow po rukach, pronyk do sercia. Wona zapluszczya oczi. Zabraa ruku nazad. Potim
znowu podywya na nioho. Szczoky jiji poblidy. Wona tycho skazaa:
Chodimo w hory. Ja pokau wam swoji ulubeni miscia. Wam spodobajesia u nas.
Wy budete praciuwaty w nas. Ja ce znaju.
Ja te znaju, zaczarowano skazaw Burewij.
Wona jsza po hirkij steyni powilno, ehko. Niby pywa. Mymo nagromadenych
nad hoowamy skel. Mymo bahatowikowych deodariw, jayn. Mymo burchywych potokiw, jaki to zjawlay poriad iz steynoju, to znowu zmijiysia de w uszczeynach.
Burewiju wwyaosia, szczo wona ne zwyczajna ludyna, inka, z jakoju win tilky szczo
poznajomywsia, szczo wona newiddilna wid usioho toho, szczo nyni otoczuje joho. Wid
hir, strumkiw, derew i chmar, wid weykoji tyszi, jaka onowya cej kraj tajemnyci. I wid
nioho Burewija. O win ide za neju. I ne mih by ne jty. Zapytuwaw sam sebe w serci
czy mona buo b teper robyty szczo insze, same teper, u ciu chwyynu? Westy korabel,
spereczatysia z druziamy, sydity w Kosmoszkoli, kupatysia w okeani? Ni, ni, ni, spiwao
serce. Wse te i bahato inszoho moe buty j ne buty. Ne odne tak insze. A wona
jedyna. Wona ce win. Wona ce podych, pyn krowi w tili, promeni swita, szeest ystia
na derewach, czystota biosninych werszyn
Rozum wtruczawsia, zupyniaw uroczystu meodiju sercia, ironizuwaw. Zaczekaj, ne
pospiszaj. Neharno, neetyczno. Pobaczyw harnu diwczynu i odrazu zakochawsia, zabuwszy pro wse. A pryjichaw e dla sprawy. Zabuto ne ysze Kosmos, a j te, szczo win powynen uznaty tut.
Win odmachnuwsia wid tych dumok. Wony buy zwyczajnymy, budennymy, banalnymy. Do czoho tut mudris i ogika, sprawy i obowjazok. Mowczy, idy za neju, prostiahny
jij do sercia sribnu nytku jednannia wid wasnoho sercia. I koy zrostusia dwa sercia w
odne pu bude jedynoju. Czy Kosmos, czy Zemla, czy hore, czy radis ne matyme nijakoho znaczennia. Wse u wsiomu bude jichnim yttiam.
Rina zridka ohladaa. Jasni byskawyci z czornych oczej obpikay Burewija. Dywna
trywona posmiszka rozkwitaa na jichnich obyczcziach i zhasaa. I znowu diwczyna
pywa wpered, po hirkij steyni. A win mowczazno suprowoduwaw jiji.
Wona zupynyasia bila wodospadu. Himaajki deodary strimko pidniaysia w nebo,
stworiujuczy podobu kazkowoho paacu. W proswitach mi nymy biliy wysoki werszyny,
whori paac prykrywao kupoom nebo temno-bakytne, spokijne. Wodospad natiahnuw
prozori nyti mi skelamy, newydymyj muzykant torkawsia tych strun palciamy, hraw e
czutnu, czariwywu meodiju wicznosti.
Rina schyyasia, poczaa zbyraty suchi hioczky. Win zrozumiw jiji bez sliw, poczaw
dopomahaty. Skoro wony nazbyray ciu horu chmyzu. Diwczyna wkazaa misce bila samoho wodospadu. Burewij skaw bahattia i zapayw.
Woho weseo zaskakaw po suchomu hilli. Wony siy na szyroki peskati kaminnia.
Jich rozdilao bahattia. Wony dywyysia w oho, zridka odne na odnoho i znowu zywaysia z sutnistiu poumjanoji stychiji.
Poumja pidijmaosia wyszcze i wyszcze. Miridy weseych torestwujuczych iskor
pawno, strimko zdijmaysia na potoci mohutnioho wohniu whoru i zjednuwaysia z prostorom. Burewij dywywsia na jich polit, i dusza joho perenosyasia w carstwo predkowicznych egend i kazok.
Win pidkaw kilka towstych witok kedra w bahattia. Hlanuw na neji. Tycho skazaw:
Meni zdajesia, ce we buo Woho, hory, i my, i tysza
Buo, niby una, widhuknuasia Rina.
Koy? z nadijeju zapytaw Burewij.
Zawdy
Zawdy, zasmijaosia szczo w serci Burewija. Zawdy, paachkotio uroczysto poumja. Zawdy, dzweniy struny wodospadu.
I znowu tysza. Trisk iskor, szczo miridamy pynu u trywone nebo.
Wona zitchnua Pryhadya woossia na skroniach, widkynua za spynu waku kosu.
Micno spea palci ruk, sperasia na nych pidboriddiam.
Suchajte Chaj bude nasza rozmowa kazkoju. Ne treba analizu. Ne treba supereczok. Szukajte rozhadky w serci, szukajte jiji w spohadach, w egendach, u majbutniomu
Polit raket, hrymotinnia maszyn, efemerna potunis wsijeji technicznoji cywilizaciji chaj
stane zrozumioju poriad z polotom dumky wincia wsioho buttia. Wse te, poperednie,
czym my pyszajemo, ysze perszi dytiaczi nezhrabni kroky giganta, jakyj probudujesia,
jakyj ne znaje szcze swojeji syy.
Tak zernyna, doky wona ne prorosa, zdajesia nikczemnoju poriad z wakymy skelamy, reczamy, maszynamy, lumy, daekymy switamy. Ae ta zernyna, jakszczo jij daty
prostir, moe perebuduwaty swit. Zakoosiasia masywy chlibiw, zaszumla husti lisy, miljardy ludej odera jiu i wbrannia, budiwli i maszyny, papir dla knyh i muzyczni instrumenty dla wysowennia harmoniji.
Tak buo i je dosi z dumkoju. Chocz dumka zawdy bua weduczoju w ewoluciji, jiji
ne pomiczay. Bilsze zwertay uwahu na zowniszni wyjawy, ne pomiczajuczy, szczo to ysze
hrubi wbrannia dumky. Czy stie, czy raketa, czy meodija, czy pisnia, czy chlib, czy prekrasna ihraszka dla dytyny wse ce tworczis wohnianoji dumky. A naszi ruky, maszyny,
instrumenty i wsia gigantka sporuda suspilstwa ysze zbroja ludkoji dumky, jakoju
wona perebudowuje swit.
Ae we tysiaczolittia tomu znachodyysia ludy, jaki rozumiy, zadumuwaysia nad
suttiu dumky. Zjawlaysia prypuszczennia, szczo energija dumky peredajesia w prostori,
szczo wona moe kondensuwatysia, koncentruwatysia, rozsijuwatysia, szczo wona neznyszczenna, jak wse w Kosmosi.
Ae ja zachopyasia. Probaczte, drue. Ce we osoja. Pro ce my pohoworymo potim. A teper bycze do osnownoho. Wam ne raz dowodyosia czuty, czytaty, szczo w
chwyyny nebezpeky abo smerti ludyna osobywo dumaje pro bykych. I due czasto cym
bykym zjawlajesia posta toho, chto wmyraje abo stradaje. Spoczatku nauka ne spryjmaa serjozno takych powidome. Wwaay jich zabobonamy, mistycznymy pobrechekamy. Ae czas iszow. Nakopyczuway fakty. Pro ce zahoworyy ludy, jakych ne mona
buo zapidozryty w obmani czy mistyci. I todi nauka nesmiywo powernua swoje obyczczia do jawyszcz metaswidomosti, abo parapsychoogiji.
Ja znaju pro wse ce. Czytaw, tycho skazaw Burewij. Ta ne wwaaw ce serjoznym. Ae Bagrian wasz keriwnyk a teper wy widkrywajete peredi mnoju nowyj,
ne widomyj dosi swit. I ja widczuwaju, szczo win realnyj, takyj e, jak i toj, do jakoho ja
zwyk
Wyszczyj, dodaa Rina, zitchnuwszy. Znaczniszyj, mohutniszyj, bezkonecznyj. Nema jomu me i zahadok. Rozkujte dumku ludyny i wona rozhadaje wse!
Howori. Howori
Ja skau korotko. Wse insze chaj bude zdobute waszym baanniam. Ote, nauka
desiatky rokiw ue nakopyczuje statystyczni dani i eksperymentuje. Ce due wako. Mao
zdibnych ludej. Mao szcze dowirja do perspektyw nowoho napriamku w piznanni. Ae
osnowni tendenciji wyznaczeni. My moemo koncentruwaty i kondensuwaty energiju
dumky. Nam poszczastyo nawi u mikrodozach skrystalizuwaty ciu energiju, zdobuty jiji
substrat. Pro ce wam rozpowis Bagrian. Nam widomo, szczo pry wydinniach, jaki koy
wwaay pojawoju merciw, prywydiw ta inszych mistycznych wyhadok, dije energija
dumky, skondensowana woeju toho, chto posaw jiji, i spryjniata widpowidnoju ludynoju,
bykoju psychiczno cij chwyli. Ta dla czoho daeko chodyty. My z wamy najkraszczyj
prykad. Prowodiaczy eksperyment, ja raptom pobaczya was, Puton, czuu panetu, waszi
ostanni sowa czy dumky, posani ludiam Zemli, waszi poczuttia. Ja widczua sebe wamy,
ja zbahnua wsiu hybynu tragediji ludyny, odirwanoji wid ywoho tia ludstwa. Moji wraennia buy zapysani na wideopliwku. Znajuczy, szczo waszoju doeju sturbowanyj Kosmocentr i wsia Zemla, my nehajno pereday ce jim. Wony poczay hotuwaty riatunok. A nasz
Instytut tym czasom poperedyw was.
Jak? zapytaw Burewij, cikom wraenyj rozpowiddiu diwczyny. Newe wy woodijete takoju syoju dumky?
Ni, ne woodiju, widkazaa Rina. Moju dumku posyyy energijeju, skoncentrowanoju w krystali. Na cej impuls buo wytraczeno maje we zapas. U czomu su cioho
eksperymentu? Stworennia w prostori tak zwanoho psychodwijnyka. Z potencilnych
czastok wakuumu. Cej dwijnyk ne maje inerciji, wastywoji reczowyni z masoju spokoju,
i nawi kwantam. Ote, win moe peresuwatysia pid dijeju naszoji woli, naszoji dumky
myttiewo u bu-jakyj punkt prostoru, na bu-jaku panetu.
Myttiewo? perepytaw Burewij.
Tak. Wam zdajesia ce nemoywym?
Kosmonawt poworuszyw bahattia. Wono spaachnuo sylnisze. Oczi Riny u widswitach joho zdawaysia otworamy w trywonyj, newidomyj swit. Burewij dywywsia w nych,
ne mih odwesty pohladu.
Ni, skazaw win. Meni teper niczoho ne zdajesia dywnym. Ae rozum
Aha, dzwinko zasmijaasia Rina, i una powtorya toj krysztaewyj smich u horach. Rozum wperto wymahaje ogicznych wysnowkiw. Chaj tak. Nasza hipoteza, tobto
moja, Bagriana, wsich praciwnykiw Instytutu i bilszosti parapsychoogiw, taka: peredacza
wzajemodiji wid mozku, wid swidomosti do swidomosti widbuwajesia ne w eektromagnitnomu, i ne w grawitacijnomu, i ne w mezonnomu czy inszomu polach, jaki pidlahaju
zakonam czasu. Wona rozpowsiudujesia w nejtropoli, u wakuumi, w prapoli, w potencilnomu poli, w psypoli, korotsze w ks-poli, i ne maje znaczennia, jak joho nazywaju. Ce
poe zwjazane z naszym czasowym buttiam, bo je joho osnowoju, ae ne pidkoriajesia
czasu. Bu-jake zburennia w ciomu poli myttiu widczuwajesia w inszomu misci cioho pola
de zawhodno.
Zrozumiw, pidchopyw Burewij. Ce poe ne dyferencijowane, wono jedyne, i
tomu dije jak jednis, a ne jak anciuh czastok.
Prawylno. Prybyzno tak. Ote, te, szczo my zwyky nazywaty czasom w czotyrymirnomu kontynuumi naszoho buttia, dla cioho pola ne maje nijakoho znaczennia. Ae,
projawlajuczy u naszomu switi, tobto w czasowych kategorijach, energija dumky projawlajesia w czasi. Suchajte dali.
Jasno, szczo perspektywy wywczennia switu z dopomohoju dumky neosiani. My
zmoemo posyaty psychodwijnykiw kudy zawhodno: na panety, na inszi zirky, do daekych gaaktyk. Wse zaeatyme ysze wid energiji. My wwijdemo w kontakt z inszymy
Bratamy, my szwydko spryjmemo jichniu mudris i peredamo swoju. Dumka zjednaje Bezmeia. Wona ne widkyne technicznu cywilizaciju. Ni. Wse prekrasno na swojemu misci,
u swij czas, epochu. Ae konomu jasno, szczo tam, de mona obijty bez hromizdkoji techniky, treba widkynuty jiji.
Z czasom my nawczymosia materilizuwaty psychodwijnyka. Tam, na daekych
panetach, budemo chodyty my, tocznisze naszi zastupnyky, wykonujuczy naszu wolu,
wolu naszoho rozumu, naszoji nauky. Wy zbahnuy, do jakych wysot prywede wywczennia
energiji dumky?..
Na hory spaday sutinky, temnio nebo, na niomu spaachuway weyki zirky. A wodospad wse dzweniw swoju pisniu, i Rina wea zachopenoho Burewija po szyrokij puti
swoho sercia, swoho smiywoho rozumu. Win baczyw jasno i zrymo, szczo cia nowa sudena doroha ludstwa widkrywaje hriaduszczym naszczadkam tytanicznu daynu zwersze
i tworczosti. I jij ne bude kipcia.
dumky w formi obraziw, symwoliw, sliw, a Rina pryjmaa jich. A potim nawpaky. Rezultaty peredawaysia Bagrianu i Radi Instytutu. Pisla takych eksperymentiw Bagrian zustriczaw Rinu i Burewija soniacznoju usmiszkoju. I wony znay, szczo doslidy jichni perewyszczuju usi spodiwannia wczenoho.
Weysia eksperymenty z fotografuwanniam nimba Burewija, nimba, jakoho wwaay koy mistycznym atrybutom swiatych. Wyjawyo, szczo win buw prytamannyj konij
ludyni, chocz i projawlawsia ne w konoho odnakowo. I niczoho mistycznoho w niomu ne
buo. Zwyczajne energetyczne wyprominiuwannia kompeksnoho charakteru. W cej
kompeks wchodya i biogiczna radicija tia, i eektromagnitni promeni mozku, i wasne
projawennia Ch-pola dumky. Weysia eksperymenty z wywczennia pulsaciji nimba pid
czas mysennych procesiw, pry zapysu cijeji pulsaciji i peretworenniu cych pulsacij w akustyczni ta zorowi sygnay, tobto w transformaciju zownisznich sygnaliw mozku, swidomosti na objemni, stereofoniczni i stereoskopiczni obrazy. Bagrian chotiw takym czynom kontroluwaty subjektywni zapysy indywida objektywnymy pokazanniamy aparatury. Instytut
maw ue nadzwyczajno weyki uspichy w cych eksperymentach.
Potim Burewij zachopywsia szcze odnym trenuwanniam swojeji dumky. Win poczaw
praciuwaty nad zminoju rosyn pid wpywom energiji Ch-pola. Taki eksperymenty podobaysia jomu bilsze za wse. Wony buy kazkowi, ae razom z tym cikom realni.
Win braw kilka rosyn, roztaszowuwaw jich u riznych prymiszczenniach i stawywsia
do konoji z nych po-riznomu. Odnu zayszaw u spokoji, druhu pidbadioriuwaw drunioju
chwyeju dumky, tretiu wolowym zusyllam prymuszuwaw spowilniuwaty rist. I rosyny
suchaysia joho. Chocz potribno buo kilka misiaciw, szczob pobaczyty rezultaty. Ae
wony buy. I buy raziuczi. A szcze cikawiszym buw eksperyment z kwitamy. Burewiju poszczastyo zminyty kolir nezabudok z houboho na etowyj. Dla cioho jomu doweosia
wytratyty dwa misiaci, konoho dnia oprominiujuczy kwity energijeju wolowoji posyky.
A potim nastupyy dni suworych ekzameniw. Jomu neobchidno buo stworyty w prostori psychodwijnyka. W ciomu dopomahaw cereb-ropsychokoncentrator (CPK) wynachid Bagriana i joho pomicznykiw. Aparat u formi owaa nadiwawsia na hoowu, niby
wine. Z dopomohoju krystaa psychoenergiji w CPK zbuduwao potune Ch-poe, jake
spriamowuwao energiju dumky subjekta wukym koncentrowanym promenem u potribnomu napriami, dopomahao zoseredyty, szczob stworyty neobchidnu formu psychodwijnyka.
Same tak Rina widwidaa Puton todi, rik tomu, koy Burewij proszczawsia z Zemeju
w czuomu switi.
Wraennia wid perszych sprob perewerszyy mriji Burewija. Jomu zdaosia, szczo
win potrapyw u carstwo sniw. Koy ludyni spysia, szczo wona litaje w prostori, do inszych
panet, czy opuskajesia pid wodu, czy peretworiujesia w sona, ptacha abo w szczo
zawhodno taka ludyna ne dywujesia, prokynuwszy, szczo z neju traplajusia czariwni
pryhody. Wona kae: Prywerzosia, ta j use Ae tut wse buo realno, chocz i kazkowisze,
ni bu-jakyj son.
Nadiwszy perszyj raz CPK, Burewij, jak zawdy, zoseredywsia. Zhidno z domowenistiu, win posaw dumku w prostir, spriamuwawszy jiji do werszyny susidnioji hory. Tam
day asystenty Bagriana kontrolnyj punkt Instytutu.
Kosmonawt widczuw, szczo win ue ne w eksperymentalnij kameri, pownistiu izolowanij wid switu. Win myttiu wyjszow swidomistiu z stin Instytutu, majnuw nad ozerom,
nad lisom. U hrudiach soodko pochooo, Burewiju zdaosia, szczo joho swidomis ochopya soboju nezmiriani prostory. Jomu ujawyo, szczo win moe pomczaty kudy
zawhodno w Bezmeia, nastilky koosalni syy widczuysia w potenciji dumky. Ae zawdannia je zawdannia.
Win metnuw sebe neznacznym wolowym zusyllam do wkazanoji hory. Zupynywsia
bila nametu asystentiw. Wony pobaczyy joho, radisno prywitay. Na nioho naciyy kilka
objektywiw, weseo zasiajay wiczka awtomatiw, rejestrujuczy pojawu psychodwijnyka.
Ae najdywnisze buo Burewiju. Win rozumom znaw, szczo ey w eksperymentalnij kameri Instytutu, a razom z tym poczuttia naoczno stwerduway, szczo win, Burewij, tako
znachodysia na hori, bila swojich towarysziw.
Wraennia buo nejmowirne. Ae fakt, ujawenyj swidomistiu, buw stwerdenyj bahama bezdohannymy swidkamy kwantowymy ta eektronnymy awtomatamy.
Instytut trimfuwaw. Teper parapsychoogy oderay szcze odnoho sylnoho praciwnyka. Bagrian hotuwawsia wprytu pidijty do zapowitnych doslidiw do wywczennia Kosmosu, szczob stwerdyty swoju mriju i widkryty nowyj szlach polotiw mi zirkamy. I, zwyczajno, pokasty na opatky prychylnykiw kwantowych korabliw u zawojuwanni prostoru.
Szcze kilka probnych polotiw. A potim rywok na Misia.
Burewij zhaduje komiczni perypetiji, zwjazani z tym eksperymentom. Win w odnu
my podoaw prostir mi Zemeju i Misiacem. Konserwatywna zemna swidomis, dla jakoji
cej polit zdawawsia koszczunstwom, poruszenniam wsich zakoniw zycznoho switu, zamowka wraena, pryhoomszena. Tilky serce spiwao uroczystu pisniu peremohy nad prostorom. Serce stawao hospodarem switu, bratom daekym zirkam, gaaktykam
Tilky szczo Zemla bua wnyzu, wona zdawaasia grandiznoju kueju, opowytoju zeenkuwatym oreoom, i raptom za jaku my opynyasia whori. A Burewij we pobaczyw
sebe sered misiacznoho pejzau.
Zubczati hory. Tini. Chaotyczni nagromadennia skel.
Nad sercem majnuw kryom ach: tut nema powitria, win bez skafandra, zaraz zamerzne, zadychnesia. I odrazu Burewij radisno zasmijawsia. Ne treba niczoho: ni skafandriw, ni powitria. Win wsemohutnij, wsepronykajuczyj, wsiudysuszczyj.
O wea Kosmocentru. Neznacznym zusyllam woli Burewij pronyk useredynu. Opynywsia w centralnomu zali. Tam jakraz widbuwaa narada kosmonawtiw. Pro szczo howoryw Wohnewyk.
Burewija pobaczyy. Zaunay prywitalni wyhuky. Rude woossia Wohnewyka zamajorio wid zadowoennia.
Aha. Wernuwsia, zradnyk. Ne wytrymaw mistyky? Zwidky ty? Jakym rejsom?
Ce ne ja, zamohylnym hoosom widpowiw Burewij. Ce mij prywyd. Obereno,
ne nabyajte.
Ne walaj durnia! weseo zakryczay druzi, kydajuczy do nioho, prostiahajuczy
ruky.
Ae ruky jichni wilno prochodyy kri prunu prostorowu pliwku psychodwijnyka.
Zaunay wyhuky zdywuwannia. Burewij smijawsia.
Aha! Zlakaysia!
Pojasny , bu aska, ne strymawsia Wohnewyk. Szczo ce za fokusy? De todi
ty, jakszczo tut twij prywyd?
Na Zemli. W Instytuti. Szczo, zdorowo?
A ne breszesz? prostoduszno zakryczay kosmonawty.
Klanu parsekom!
Oce tak! chotiw udaryty Wohnewyk Burewija po peczi. Ae ruka joho prorizaa
Wsi, stwerdya Rina. Tak kae uczenyj. Tak kau ja, bo pownistiu perekonana
w realnosti joho hipotezy.
Ae jak e todi wynykaju ti rozumni istoty poperedni? Jak wony stworiuju Soncia, zirky? De wony? Ce we szczo nejmowirne!
Zaczekaj, drue. Niczoho nejmowirnoho nema. Wse cikom realno. Matakriszna
kae: my spryjmajemo swit u promeniach Soncia, jake maje due wukyj dipazon spektru,
najnikczemniszu dolu neosianoho okeanu riznoji radiciji. Ae , krim wydymoho prominnia, je bezlicz inszych promeniw grawitacijnych, jadernych, ultra, infra, hamma, metahamma, radi, mezo, psycho, bi i tak dali i tak dali, bez kipcia. Ote, jakszczo ranisze ne
buo son i zirok z wydymoju radicijeju, widznacz, szczo wydymoju dla nas, to ce ne
znaczy, szczo Bezmeia buo temnym, szczo w nebesach buw wicznyj morok! Ni. Systemy
buy wydymi rozumnym istotam w inszych promeniach, pro jaki ja tilky szczo skazaa.
yttia wynykao na panetach na inszij osnowi, ni teper. Wono yo, rozwywao u promeniach, skaimo, nejtrynnych, grawitonnych czy bu-jakych inszych, dosiahao rozumnoho riwnia. Rozumni istoty wdoskonaluway, ewolucinuway. Razom z tym wony, bezumowno, zminiuway, uskadniuway i nawkoysznij swit. Bo ce odna z najtypowiszych
oznak Rozumu perebudowuwaty nawkoysznij swit, harmonizuwaty joho, wdoskonaluwaty.
Matakriszna kae dali: czomu b ne prypustyty, szczo na odnij z panet systemy yttia
dosiaho takoho Riwnia, szczo Istoty zdobuy moywis i prawo woodity Kosmicznymy
Syamy. I wony peretworyy swoju temnu panetu na wohnianu zirku, otoczywszy jiji mohutnimy energetycznymy polamy
Dla czoho? edwe wydychnuw zaczarowanyj Burewij.
Dla toho, szczob rozszyryty moywosti Pryrody, widkryty dla yttia i wsijeji materiji szcze grandizniszi szlachy Ewoluciji. I todi dejaki panety taki, jak Zemla, Wenera,
Mars, poczay burchywo rozwywatysia w ciomu napriamku w aspekti wydymoji radiciji. Same na cych panetach buy umowy, jaki widpowiday najkraszczomu spoywanniu i transformuwanniu nowoji energiji. Ae ne tilky cym wyczerpujesia zadum wohnianych yteliw Soncia ta zirok. Wony, bezumowno, diju u bezliczi inszych wymiriw i aspektiw, pro jaki my szcze ne moemo maty ujawennia. Ae my, ludy Zemli, te idemo tym
neosianym szlachom
Znaczy, Matakriszna dumaje, szczo tam ywu?
ywu, pidchopya hordo Rina. ywu i tworia naszi Wohniani Braty. I daju
nam prykad naszoho wohnianoho majbutnioho.
I tak na konij zirci? Na kwadryljonach wydymych zirok?
Wydymych i newydymych, drue. Ce zakon dla konoji panety. Bezkoneczna pu
grandiznoho rozwytku. Bezmenoho rozwytku.
U mene namoroczysia hoowa. Ce due nespodiwano. Ae my ne zmoemo nikoy jich pobaczyty. Nijakyj korabel ne pronykne na Sonce. Tym bilsze, jakszczo ce chymera, jakszczo hipoteza ne widpowidaje dijsnosti, jakszczo Sonce sucilna masa pazmy,
a ne takyj swit, jak kae Matakriszna.
O jakraz dla cioho ja j poczaa rozmowu z toboju, drue. My powynni perewiryty
hipotezu Matakriszny. Eksperymentalno. Dijsno, nijaki aparaty ne pronyknu u Sonce.
Tym bilsze teper. Ae tudy moe pronyknuty dumka. Wohniana dumka, jaka sporidnena z
Soncem i zirkamy.
Ty choczesz, szczob psychodwijnyk
Tak. Ja choczu, szczob my pomczay na Sonce. Ce j bude maksymalnoju perewirkoju naszych moywostej. Chiba ne tak?
Burewij ne widpowiw niczoho, ae joho oczi, rozszyreni w zachopenni i podywi, howoryy kraszcze za wsi sowa. Diwczyna baczya, szczo win nide za neju kudy zawhodno
w bezodniu, na Sonce, w peko, na kraj Bezmeia, tobto tudy, kudy nawi ne mona pronyknuty.
Ae ce nebezpeczno, proszepotia wona.
Nu to j szczo? prosto widpowiw win.
Mou buty nespodiwanky.
Ce ty meni kaesz, Rino? Wona nino zasmijaa:
Tak, tak. Ja zabua, szczo howoriu z sawetnym Burewijem, tyhrom Kosmosu. Probacz.
Tyhr ne tyhr, ae j ne zaje. Ta szczo skae Bagrian? Ty ne howorya jomu?
Ni, spochmurnia Rina. Win tremty nad namy i, napewne, zapereczuwatyme. Ae chodimo. Chodimo nehajno.
Czerez piwhodyny wony we buy u Bagriana. Win wysuchaw bujnu, ultrakosmiczpu
propozyciju Riny pochmuro, zoseredeno, ne perebywajuczy. Ae tilky-no wona zakinczya krasnomownyj wykad hipotezy Matakriszpy i swoji baannia, jak Bagriana prorwao.
Win poczerwoniw, browy zijszysia nad perenissiam, oczi potemniy i zametay byskawky.
Czerez mij trup! zarewiw uczenyj. Wy zboewoliy. Ne choczu j suchaty. Choczete zhority? Wy rozumijete, szczo ce bude? Spikuwannia z energijeju, stupenia jakoji my
ne znajemo. Optyljony ergiw! Spopelajucza speka! Waszi dwijnyky zhoria, a razom z
nymy i wy jichni zemni nosiji! Bezumstwo! Ne dozwolu!
Wy choczete zupynyty progres? z boem zapereczya Rina. Odnakowo dowedesia wywczaty jich, spikuwatysia z nymy.
Wony wyszczi za nas, ohryznuwsia Bagrian, chaj wony i pryjdu siudy. Wony
mou znajty szlachy, szczob porozumitysia z namy.
Ne howori najiwnostej, oburyasia diwczyna. Wy prekrasno znajete, szczo
szlach odyn wpered. Wony mou daty nas, witaty naszi zusylla, ae spuskatysia nazad
nikoy. I potim, szczo znaczy porozumitysia z namy? Moe, nawkoo tysiaczi, miljony
znakiw wid nych, ae my ne moemo czytaty. Moe, moje baannia polotu do Soncia je
jichnim znakom, dumkoju jichnioju, wykykanoju w meni?!
Odnakowo ne choczu. Ne dozwolu! Zanadto weykyj ryzyk! Jakszczo wy ne alijete
sebe, to podumajte, szczo wy ne naeyte sobi, a ludstwu. My ne majemo prawa tak ryzykuwaty, doky u nas nema w zapasi takych, jak wy i Burewij, zdibnych praciwnykiw. Tak i
zapamjatajte ni, ni, ni.
Druzi wyjszy wid Bagriana zniczeni, zasmuczeni.
Ne zhoworiujuczy, piszy w hory. Wziawszy za ruky, pidnimay dowho ulubenoju
steynoju. Jszy mowczky, naprueno, zahybywszy u dumy swoji, niby, nabyrajuczy z
nadr sercia newydymi syy.
Pid weczir wony zupynyy bila snihiw. Zwidsy wydno buo chmary wnyzu. Nad nymy
pywy, niby kazkowi korabli, mudri, spokijni werszyny. Wony pywy w temno-syniomu
nebi. A na nebi zahoraysia majakamy zirky. Wony jasno wkazuway szlach konomu, chto
rozumiw jichni znaky. Wony wkazuway napriam puti dla konoji rozumnoji istoty. Toj
napriam Bezmeia.
Rina i Burewij perezyrnuysia. Wony zrozumiy ti znaky. Wony podumay odnakowo czy spryjniay dumky odne odnoho. Diwczyna bua blida, suwora. Wona tycho promowya:
Burewiju
Win pohlanuw na neji. Zrozumiw. Kywnuw.
Ja hotowyj.
Ty wirysz, Drue?
Wiriu, kochana.
Wona strepenua wid cioho sowa, zawmera. Zapluszczya oczi. Do szczokach jiji
rozyasia zahrawa, niby widbysk Soncia, szczo zachodyo.
Szcze raz skay.
Kochana Jedyna
Wona pisza po steyni wnyz szczasywa, spjania wid tych, szepotom skazanych,
sliw. etia w powitri, obijmajuczy soboju bezmir. Zupynya. Powernua. Zahlanua w
oczi Burewiju. Zapaao jedyne poumja w serciach.
Razom, drue?
Razom.
Do Soncia, Urahane mij?
Do Soncia, kochana.
Na switanku nastupnoho dnia wony pryjszy w Instytut. Tam szcze nikoho ne buo.
Osnowni zaniattia i eksperymenty rozpoczynaysia czerez czotyry hodyny. W hoownij aboratoriji panuwaw morok wikonnyci buy zaczyneni.
Rina neczutno pidijsza do stiny, natysnua knopku. Wijaopodibni ranky pawno
rozijszysia. Roewi barwy switanku mjako popywy do prymiszczennia. Diwczyna pohlanua na Burewija. Win buw zoseredenyj, blidyj.
Ty nespokijnyj, drue?
Tak. Ce prawda.
Tebe turbuje etycznis naszoho zadumu?
Tak, Rino.
Szczo skae Bagrian? Szczo skau druzi? Ty pro ce dumaw?
Dumaw, szczyro zhodywsia Burewij. Wsiu nicz. Serce moje bolio. Ae ja ne
baczyw inszoho wychodu. Bagrian nikoy ne dozwoy. A daty? Skilky daty? Mou skazaty nasze yttia i wminnia naey ludiam. Ae i naszi prahnennia naea ludiam. Nasze
prahnennia perewaaje oberenis Bagriana, chaj wono i torestwuje. Tak wyriszyo serce
moje.
Drue mij, proszepotia Rina. Ja dumaa te tak. Jakszczo z namy szczo stanesia inszi prodowa naszi sproby. W ewoluciji ludstwa rik czy stolittia ne maje weykoho znaczennia. Ce ysze w czasy wojen ta rozboju mao znaczennia, koy wynajdeno tu
czy inszu zbroju. A pozytywni widkryttia zawdy budu wczasnymy dla ludej, koy b wony
ne zjawyysia. I szcze ja dumaa szczob tebe ne naraaty na nebezpeku
Jak ty moha?
Moha, moha, mij drue. Bo lublu tebe. inocze serce chocze oberehty toho, koho
luby. Ja znaju ce due nebezpeczno, ce zowsim nespodiwano i nejmowirno. Nichto ne
skae, szczo czekaje toho, chto zahybysia w poumjanyj swit. Ae mojich sy ne wystaczy
dla pronyknennia na Sonce. Ja dobre znaju. A dwi objednani swidomosti ce ne prosto
suma energij dwoch ludej. Ty znajesz, szczo psychiczni syy pry harmonijnomu objednanni
zrostaju u nezmirianij progresiji. W sotni, tysiaczi i miljony raziw. Wse zaey wid jakosti
harmonizaciji.
Ja znaju pro ce, diwczynko moja. Dosy sumniwiw. My hotowi. Znaczy, treba jty.
Perszi ne pytaju dozwou. Perszi prosto jdu na szturm.
Obrij nad horamy rozhoriwsia bagriancem. Zapromeniy werszyny. Mi zubciamy
skel wykotywsia paajuczyj dysk Soncia. Joho promeni siajnuy u prostir. Widbyysia trywono w oczach Riny. Jaku my Burewij i Rina dywyysia na pulsujuczyj dysk. Zdawaosia, szczo swityo zdryhajesia, napruujesia w swojemu staranni odirwatysia wid Zemli.
Wono z byskawycznoju szwydkistiu obertajesia, i wid nioho skaczu iskry, niby wid gigantkoho toczya. Nareszti wono pidniaosia nad chrebtamy hir, ehko strepenuo i uroczysto pokotyosia w Bezmeia.
Pora, zitchnua Rina.
Wona ruszya do kamery. Burewij mowczky piszow za neju. Wona widkrya hermetyczni dweri. Szcze raz podywyasia w oczi Burewiju. Joho pohlad buw trywonyj, ae
szczyryj, radisnyj, spownenyj chwylujuczoho peredczuttia tajny.
Rina nino usmichnua i perestupya porih. Win zajszow za neju.
Dweri zaczynyy. Teper tam, na stini, spaachnuw czerwonyj napys:
IDE EKSPERYMENT
Nichto ne zajde w aboratoriju, ne potrywoy jich. Wse, szczo bude, w jichnich rukach, w jichnij woli.
Wona wkazaa na hyboke zruczne kriso. Win siw.
Rina sama nadia na joho czoo dysk CPK. Perewirya funkcinalnu systemu. Te
same wona zrobya dla sebe. Wymknua swito. Sia w kriso.
Pora, poczuwsia jiji hoos.
W tu my wony opynyy u prostori.
Instytut byszczaw sribnym kupoom wnyzu. Potoky chmar roewiy mi spokijnymy
nino-etowymy werszynamy. Sonce pidniaosia dosy wysoko nad nymy.
Burewij pobaczyw porucz iz soboju Rinu. Kri neji proswiczuway hory. W promeniach switya psychodwijnyk zdawawsia rajdunym.
Ty niby z kazky, skazaw Burewij, i sam zdywuwawsia, szczo joho sowa zwucza
u prostori.
Ty te, widpowia Rina.
Ja j dosi ne mou zwyknuty. Ce nejmowirno. Nerealno. Diwczyna zasmijaa. Powernuasia do Soncia.
Nu szczo Chaj poky szczo ce bude snom. Dla bilszosti ludej. A dla nas wyszczoju realnistiu. Do Soncia, drue. Daj ruku.
Win prostiahnuw jij ruku. Wona torknua jiji. I znowu Burewij widczuw, jak i todi,
sered hir, hariaczyj stuk jiji sercia.
Spoczatku na Merkurij, skazaa wona. Tam zoseredymo i potim
Burewij pohladom widpowiw, szczo wse zrozumiw. Wony zoseredyy. Metnuy sebe
u prostir. Priamo do Soncia. Zemla byskawyczno znykaa w Kosmosi, peretworiuwaa na
ziroczku. Nawalno wyroso swityo, zakryo weyku czastynu wydymoho neba. Speredu
zjawywsia owtuwatyj dysk panety.
Merkurij, promowyw Burewij.
Wony spriamuway polit do nioho. Probyy dymujuczu atmosferu.
Zupynyysia na pustelnomu poskohirji. De-ne-de byszczay ozercia byskuczoji
sribystoji ridyny, z gigantkych szcziyn wyrywaysia chmary haziw. Sonce w tych chmarach zdawaosia bagrianym, zowisnym.
Newesea paneta, skazaw Burewij.
Dywlaczy dla koho, zapereczya Rina, ohladajuczy fantastycznyj pejza. Dla
naszych ti newesea. A moe, tut ywu jaki istoty. Dla nych ce peko moe buty prochoodoju. Ade my ne widczuwajemo speky?
Naszi dwijnyky, widhuknuwsia Burewij.
Wse odno. Jaki istoty mou buty wzahali zbudowani tak, jak naszi dwijnyky.
Ae pora, drue. Tut nam treba zjednaty. W odyn dwijnyk
W odyn? wraeno zapytaw Burewij. Chiba ce moywo?
A jak e? ahidno wsmichnuasia Rina. Chiba ty ne skazaw meni, szczo lubysz?
Chiba ty ne widczuw, szczo my odne cie? Chiba ty moesz ujawyty sebe bez mene?
Ni, szczasywo widpowiw Burewij. Ne mou. Ja zrozumiw tebe.
Ja du.
Win stupyw do neji. Torknuwsia ruky. Ruka wwijsza w ruku. Hrudy w hrudy. Serce
torknuosia sercia. I todi grandiznyj kosmicznyj woho spaachnuw u nych, zjednawszy
razom dwa sercia w mohutnie wohnyszcze.
Ne buo jiji, ne buo joho. Buo odne serce, odna swidomis, odne baannia.
I te baannia, ta wola, sya i prahnennia wyrosy w Bezmeia. Jedyna swidomis jichnia widczua, szczo wona wsemohutnia. Ta swidomis pidniaa spilnyj dwijnyk nad panetoju i burnua do Soncia. Priamo w centr poumjanoho dyska.
Paajuczyj okean zakryw Kosmos. Nasunuwsia z usich bokiw, ochopyw dwijnyk lutujuczoju pazmoju. Objednana swidomis Riny ta Burewija widczuwaa, szczo optyljony
ergiw energiji szmatuju jichniu wohnianu broniu, namahajusia znyszczyty derznowennoho pryszelcia z maekoji temnoji panety.
Ae objednana wola serde protystojaa stychiji. Dwijnyk, amajuczy barjery rozpeczenoji materiji, pronykaw hybsze i hybsze w nadra soniacznoji atmosfery.
De daeko-daeko, w hybynach swidomosti, czy to jiji, czy joho, dzwenio zastereennia. Wono kykao nazad, na znajomu, kwituczu, ulubenu Zemlu, de tak spokijno, de
ne treba borotysia z kosmicznymy syamy, de ne zahrouje paajuczyj okean. A szczo, koy
hipoteza Matakriszny chymera? A szczo, koy Sonce uszczilniujesia do centru, i wony potrapla u taki nadra, de temperatura dosiahaje miljoniw hradusiw, de straszna energija jadernoho syntezu znyszczy jich, jak chmarku, nawi ne pomitywszy cioho.
Ae toj hoos buw edwe czutnym. To buw hoos tia, szczo zayszao daeko, na Zemli. A posane rozumu, sercia psychodwijnyk, niby wseperemona stria, mczaw kri
protuberanci, kri potoky radiciji, kri pruni energetyczni pola wse dali j dali.
Napruha zbilszuwaa. Widczuwaasia speka. Swidomis jichniu otoczuwao sucilne
siajwo. Woho i ustremlinnia. Wiczne prahnennia do tajemnyci o szczo weo jich u
kaejdoskopi poumja.
I o wohnianyj wychor obirwawsia. Zayszywsia pozadu. Pered nymy wynyk neosianyj prostir. Pozadu, tam, zwidky wony pryetiy, de tilky szczo kekotia stychija wohniu,
byszczaa bakytna sfera ninych toniw. A wnyzu majoriy rajduni obrysy newidomoho switu. Psychodwijnyk metnuwsia tudy. Win baczyw kazkowi spetinnia barw i promeniw, z jakych wynykay formy budiwel i utworiw.
Ce buw nowyj swit. Ce buw Soniacznyj Swit, Swit Poumjanyj. Newydyma, pawna,
ae wraajucza po swojij potunosti sya zupyniaa psychodwijnyk, ne dozwolaa jomu
nabyzyty. Rina ta Burewij posyluway ustremlinnia, ae hodi buo.
Czariwnyj swit zayszawsia wnyzu. Jak fantom. Jak chymerna mrija. Jak marewo na
obriji w pusteli. Ne wystaczao energiji, szczob piznaty joho, zahybyty u nioho.
Ta o raptom chto metnuwsia do nych z toho switu. Pered psy-chodwijnykom wynyka gigantka bakytna posta. Ne mona buo wyznaczyty jiji form. Jasno spryjmaysia
ysze oczi, pohlad. Rina i Burewij widczuy radisnu druniu energiju istoty. W swidomosti
psychodwijnyka widbyosia szczyre witannia Soniacznoho Brata, jakyj radiw derznowennomu uspichu ludej Zemli. U ciomu witanni bua weyka wira w majbutnie takoho Rozumu, jakyj ne straszysia polotu w Poumjanyj Swit, u newidome
Pidijsza ostannia mea. Swidomis psychodwijnyka ne wytrymaa napruennia Soniacznoho Switu. Jiji kynuo nazad, do bakytnoji sfery.
Zamerechtiw poumjanyj okean. Protuberanci. Czornyj Kosmos z miridamy zirok.
Nino-zeenyj oreo Zemli I ehka ti zabuttia pokrya jichniu swidomis.
Wony stojay pered Bagrianom radisni, uroczysti, mowczazni.
Ja nikoy ne proszczu wam cioho, iz slozamy na oczach kazaw Bagrian. Jak wy
mohy? A jakby neszczastia? Ja b ne pereyw takoho. Jak wy mohy? Jak wy smiy?
A wony mowczay, ne w syli skazaty j sowa. Szczo mohy skazaty sowa pro te, szczo
w serci wkarbuwaosia wicznymy znakamy radosti i torestwa? Pro te, szczo widnyni stawao jichnim wicznym dorohowkazom.
Bagrian, pohlanuwszy na jichni baenni ycia, machnuw rukoju.
Ja baczu, szczo wid was niczoho ne dobjeszsia. Wy wtratyy wid radosti zdatnis
howoryty. Chocz skai je tam Swit? Matakriszna prawdu skazaw?
Je, Bagriane, proszepotia Rina. Je Swit Poumjanyj. Ae chaj trochy piznisze.
Piznisze. My zaraz ne moemo
Wony wyjszy z prymiszczennia. Tycho, mowczazno piszy w hory. Druzi zaczarowanymy pohladamy prowoday jich.
Siajao Sonce na bakytnomu nebi. Wono szczyrym zootom, ninym promenem winczao czoa ditej swojich za jichnij weykyj podwyh. I spiway deodary, szumiy prywitalno
potoky, zadumywo asztuwaysia w nadijnu ochoronu skeli, szczob zberehty, szczob zachystyty hrumy swojimy perszych soniacznych mandriwnykiw prowisnykiw wohnianoji epochy ludstwa
Wona pryjde. Jakszczo dwoje, objednawszy, zmohy pidniaty do Soncia, to te
same zmoe zrobyty Objednane Ludstwo. Wono pronykne w Poumjanyj Swit, do Wohnianych Bratiw.
A pidniawszy do nych wono stane takymy, jak wony. Bo pidniaty do Wohniu
ce znaczy staty Wohnem.
Diakuju, astiwko.
Houbyj ekran pokrywsia bioju chmarynkoju, potim na niomu wynyko zobraennia
kabinetu. Sti, szafa z knyhamy, na stinach kilka starowynnych kartyn z hirkymy pejzaamy. Z hybyny kimnaty zjawyasia wysoka gracizna posta inky. Wona nabyzya, zupynyasia bila stou.
Ce bua Zirnycia, abo, jak jiji lubowno nazyway uczni Wyszczych Szki, Weyka Matir, Pokrowytelka Uczbowych Zakadiw Kosmicznych Probem. Jij mynuo we wisimdesiat rokiw, chocz zowni cioho j ne wydno. Na chudorlawomu obyczczi ne buo zmorszczok, bakytni oczi wyprominiuway energiju i lubow, temno-synia suknia pidkresluwaa
tonku strunku posta.
Pjatdesiat rokiw tomu Zirnycia widdaa trioch syniw swojich u Szkou Kosmopiotiw.
Czerez pjatnadcia rokiw wony pobuway na kilkoch suputnykach Jupitera i Saturna, zrobywszy bahato czudowych widkryttiw. Ae w pjatomu poloti trapya tragedija. Korabel
znyk. Syny Zirnyci ne powernuysia na Zemlu. Rozszuky ne prywey ni do czoho.
Sumuwaa wsia Zemla. A peczali Zirnyci ne buo me. Wona misia perebuwaa w
Hirkomu Budynku Samotnich, a potim szcze z bilszoju energijeju kynuasia u wyr praci.
Samowiddane suinnia na baho ludej, lubow do junych prywey jiji na werszynu uczytelkoji praci. Rada Starijszyn Zemli obraa jiji Pokrowytelkoju Wyszczych Szki.
Wse ce byskawkoju majnuo w dumci Soncezora, i serce joho radisno zabyosia,
spryjniawszy w sebe hybokyj, drunij pohlad Weykoji Materi.
Mowczazno, odnymy ysz e pomitnymy estamy prywitay wony. Usmichnuy
odne odnomu. Potim wona skazaa:
Odyn twij ucze siohodni wstupaje u pownolittia. Ty ce chotiw skazaty meni?
Tak, Zirnyce. Imja joho Jasnocwit.
Prekrasne imja. Wono widpowidaje joho suti?
Ja wiriu w ce.
Ty dobryj uczytel. Czoho baajesz wid mene?
Persze: kilka chwyyn twojeji prysutnosti. Zwyczajno, z dopomohoju ekrana.
Zhoda. Kilka hodyn zranku u mene wilni.
Druhe: meni potribna szcze odna diwczyna. Ty znajesz, Zirnyce, szczo Kosmiczna
Grupa powynna buty harmonijnoju. Dla cioho potribna riwnowaha Nacza.
Podruha potribna Jasnocwitu? stroho zapytaa Weyka Matir.
Tak.
Z cym treba obereno, zadumywo skazaa wona. Ne pospiszaj.
Ae skoro Weykyj Ispyt dla grupy. Bez neobchidnoji pownoty Ispyt nebaanyj.
Ja skazaa zaczekaj. Ja sama pohoworiu z nym siohodni.
Ja cioho j baaw, zradiw Soncezir.
Nu ot i harazd. Szcze szczo-nebu?
Tretie: nam potribna energija dla pronyknennia w inszi wymiry. Siohodnisznia ekcija na ciu temu.
Nadowho?
Chwyyn desia.
Harazd. Ja zwjausia z Radoju Starijszyn. Wony rozporiadiasia. Pro czas powidomla tebe z Centralnoho Energowuza Zemli. Wse?
Wse.
Ja budu czekaty. Wykykaj mene uprodow hodyny. Weyka Matir posaa Soncezoru prywitnu posmiszku, machnua e pomitno rukoju. Ekran zhas.
Uczytel poehszeno zitchnuw, pohlanuw na chronometr. Nabyawsia czas zustriczi z
wychowanciamy.
Soncezir zajszow do spilnoji jidalni. Tam we nikoho ne buo. Uczytel pryjazno
wsmichnuwsia. Napewne, zibraysia w audytoriji i du. Znaju, szczo siohodni bude szczo
nezwyczajne.
Win perehlanuw spysok straw. Wybraw sobi ananas, jabucznyj kompot. Szwydko
posnidawszy, ruszyw nahoru, do centralnoji audytoriji.
Joho we czekay. Dweri do zau widkryw Jasnocwit.
Soncezir zupynywsia na pidwyszczenni, ohlanuw swoju grupu. Wsi uczni, prywitawszy z Uczyteem, stojay. Wony niby czekay czoho wid nioho.
Uczytel zbahnuw jich nastrij. Nakazawszy estom sidaty, mowczaw. Dywywsia na
ridni, byki obyczczia, dumaw.
Nezabarom rozuka z nymy. Nadowho. Ce bude Weykyj Ispyt, abo, jak zway joho
pedahohy Zemli, Ispyt na Ludynu.
Wako bude Soncezoru rozuczatysia z wychowanciamy. Ue zaraz drya, napynajusia tuho nezrymi nyti zwjazku, jaki micniy protiahom bahatioch rokiw. Nedarma
Uczytel wkadaw u konoho z nych serce i duszu, znannia i we swij czas, doswid i lubow.
I teper ne mona skazaty, szczo uczni joho ce szczo okreme wid Uczytela. W konomu
z nych joho czastka, zerniatko joho idej, joho bezsonnych noczej, joho woli i baannia.
A koy zerniatko wyrostaje zhodom u mohutnie derewo chiba derewo i majbutni pody
joho ne zawdiaczuju wsim, szczo matymu, koyszniomu nepomitnomu zernu?
Czy wytrymaju uczni waku Dorohu? Czy ne zihnusia, ne wpadu pid natyskom
buri?
Koy yttia same posyao tiaki wyprobuwannia konij ludyni. A teper widsutnis
chaotycznych perepon zaminiujesia ispytamy, pryznaczenymy Uczytelamy, pered tym,
jak grupy uczniw wstupaju u samostijne yttia.
Soncezir z nadijeju i wiroju ohladaw prynyszkych, zdywowanych wychowanciw,
niby chotiw zahlanuty w hybynu jich serde.
Kosmosaw. Najstarszyj z nych. Jomu we simnadcia rokiw i try misiaci. Mohutnia,
szyrokopecza posta. Hordowyta postawa hoowy. Win schoyj na antycznoho heroja.
Czorni kuczeri, blide obyczczia, paajuczi temnym wohnem oczi. Zdajesia, szczo wseredyni joho we czas hory switylnyk, jakyj ne daje jomu spokoju, porywajuczy wse wpered i
wpered.
Tak wono i je. Kosmosaw nikoy ne zadowolniawsia znanniamy, jaki zdobuwaw wid
uczyteliw ta knyh. Win nenasytno prahnuw wse bilszoho i bilszoho, win niby baaw pohynuty w sebe, w swij sprahyj mozok we neosianyj Kosmos. U ciomu Soncezir widczuwaw
szczo trywone, chocz i widznaczaw potaj genilnis starszoho ucznia.
W e w pjatnadcia rokiw Kosmosaw ehko proanalizuwaw teoriju widnosnosti
Ejnsztejna i rozkrytykuwaw formuy tak zwanoji sferycznosti czasu prostoru. Okrim
naukowoho taantu, ucze maw zdatnis ne rozhubluwaty u najskrutniszych umowach.
Ce win dowiw, pawajuczy po Tychomu okeanu. Tilky zawdiaky joho munosti i wynachidywosti ekskursijnyj pnewmochid ne wykynuo mohutnim prybojem na ryfy ostrowa, de
joho rozbyo b na druzky. Tak. Na Kosmosawa mona pokastysia. U wsiakomu razi, Soncezir widpusty joho na Weykyj Ispyt z ehkym sercem.
A poriad z nym sydy podruha Myrosawa. Jij szcze nema simnadciaty. Nina, jak
wesniana berizka. Nawi bili kosy, szczo spadaju chwylamy na spynu, pidkresluju cej obraz. Jiji oczi we czas opuszczeni wnyz. Wona niby prykrywaje czomu swij pohlad. Ta koy
podywysia wako wytrymaty potunyj promi jiji oczej. Zdajesia, sypi strumeni llusia
z hybyny jiji duszi. Wona nezwyczajno pryncypowa. Soncezir ne pamjataje, szczob wona
Jasnocwita naaje weyke i widdane serce, take serce, jake weo Spartaka proty rymkych
tyraniw, a Dordano pidnosyo u bezmeni swity.
O tilky al, szczo nema podruhy w Jasnocwita. Nu ta siohodni wse wyjasnysia.
Uczni, zdywowani dowhoju mowczankoju Uczytela, potaj perezyraysia. Soncezir pomityw ce, wsmichnuwsia.
Baczu, prosto skazaw win. Ne dywujte, druzi moji. Prosto meni zachotio
podywytysia na was, podumaty pro was pered dowhoju rozukoju. Ne dywujte cia rozuka neobchidna, chocz i wako meni dumaty pro neji. Ae siohodni mowa jtyme ne pro
ce. Jasnocwite
Junak chutko wstaw za stoykom, zapaeniw. Uczytel pidbadiorywo pohlanuw na
nioho, skazaw:
Zaraz wy pobaczyte Weyku Matir Zirnyciu.
Homin radosti prokotywsia po audytoriji. Uczytel estom zaspokojiw uczniw, dodaw:
Ja howoryw z neju. Wona zwernesia do Jasnocwita. Krim toho, Zirnycia obiciaa
pokopotaty u Radi Starijszyn Nam dadu energiju dla eksperymentu z bahatomirnosti.
Oczi uczniw zabyszczay. Kosmosaw pidniaw ruku. Soncezir poperedyw joho.
Ja znaju, szczo wam ne terpysia wid cikawosti, promowyw Uczytel. Ae zaczekajte kilka chwyyn. Ja wse pojasniu. Spoczatku zustricz iz Zirnyceju.
Zahoriwsia weykyj ekran Zwjazku. Soncezir pryhasyw denne swito, opustywszy matowi houbi sztory na wikonnyci.
Uczni zawmery, dywlaczy na objemne zobraennia kimnaty, znajomoji wsim wychowanciam Wyszczych Szki. O poczuwsia szeest krokiw, i pered uczniamy zjawyasia
posta Weykoji Materi.
Wona bua u etowij sukni, z szyrokoju buzkowoju nakydkoju na wukych peczach. Jiji tonki ruky prostiahysia do ditej, hybokyj, newymowno ninyj i ridnyj pohlad
Materi pronyk u sercia uczniw.
Szlu wam swoje serce, dity moji, prounaw jiji hoos.
Siajwo oczej i radisni burchywi sowa lubowi buy widpowiddiu. Wona poczekaa
trochy, poky w audytoriji zapanuwaa tysza, potim zwernua do Jasnocwita:
Synu Jasnocwite. Witaju tebe z pownolittiam. Teper ty, jak twoji towaryszi, nezabarom pidesz na samostijni dorohy yttia
Jasnocwit a chytnuwsia wpered, szczob skazaty sowa podiaky Zirnyci, ae wona askawo poperedya joho, wkazawszy estom pomowczaty.
Waszij grupi naey nezabarom projty Ispyt. Jakym win bude ce wyznaczymo
my z waszym Uczyteem pisla ostannioji zustriczi z wamy. Ae, szczob projty joho, neobchidna powna harmonijnis grupy. Wy, napewne, znajete, szczo cia harmonijnis wkluczaje
w sebe i riwnowahu Nacza. U konoho z was je druh. Tak bua stworena wasza grupa.
Troje diwczat i troje junakiw. Ce ne ysze mechaniczne pojednannia, a j druba serde.
Spodiwaju, ja ne pomyya?
Cnotywi i radisni usmiszky buy widpowiddiu.
Lubow osnowa Buttia, wea dali Zirnycia. Tilky weyka lubow moe buty
osnowoju tworczosti, truda, podwyhu. ysze lubow maje Kosmiczne Prawo daty yttia nowij istoti. Ranisze buo daeko ne tak. Nasylla, obman, rozpusta i ehkowanis panuway w
chrami lubowi. I ce poznaczao na ytti wsijeji panety. Prynyennia inky dao hirki naslidky swit buw kongomeratom ycemirstwa i rabstwa, swawoli i nenawysti. I tilky Komunistyczna Era riszucze likwiduwaa hanebne poruszennia Kosmicznoho Prawa, wstanowya riwnowahu Nacza, pidnesa znaczennia Lubowi do Osnowy Buttia.
O czomu ja zwertaju siohodni do tebe, Jasnocwite, i zapytuju: czy je w tebe podruha, z jakoju ty choczesz projty szlach podwyhu?
Nema, pospiszno skazaw junak, husto poczerwoniwszy. Ja pro ce ne dumaw,
Weyka Matir
Uczni zasmijaysia. Zirnycia te posmichnuasia.
Ce ne dywno, skazaa wona. Ae ja hadaa, szczo ty z kym druysz?
Jasnocwit mowczaw, zowsim prysoromenyj. Zirnycia perezyrnuasia z Uczyteem,
mjako dodaa:
Harazd, synu Jasnocwite. My pokinczymo z cijeju rozmowoju. Ae pamjataj ja ne
daremno rozpoczaa jiji. Ty zrozumiw?
Ja zapamjataju, Weyka Matir, proszepotiw chope. Ja zrozumiw.
Ot i czudesno. A teper do praci. Baaju uspichiw, lubi moji syny i doczky. Soncezore, Energowuzo daje energiju.
Zirnycia pidnesa ruky w prywitanni. Ekran pomarywsia, zhas.
Soncezir zijszow na pidwyszczennia. Natysnuw knopku na pulti. Znowu pidniaysia
sztory na wiknach i zootyste prominnia Soncia zapownyo audytoriju.
Twoje pownolittia, Jasnocwite, skazaw Uczytel, bude widznaczeno czudowym
i ridkisnym eksperymentom. Energowuzo Zemli daje energiju dla pronyknennia w inszi
wymiry czasu-prostoru. Cym zajmajusia, jak wy znajete, ysze wyznaczni wczeni Zemli, bo
podoro w inszu strukturu Buttia taji u sobi nebezpeky i nespodiwanky. Dla nas zrobeno
wyniatok. Siohodni ekcija na ciu temu. Pisla neji desiatychwyynnyj eksperyment,
jakyj naoczno prodemonstruje wam realnis hybynnych switiw.
Baczu, szczo wy pako baajete odrazu poczaty eksperyment. Zaczekajte. Spoczatku
pobesidujemo na ciu temu.
Ja niczoho nowoho wam ne skau. Abo maje niczoho nowoho. Prosto my razom z
wamy projdemo starodawnimy szlachamy piznannia, szczob proslidkuwaty szukannia Rozumu, jakyj newtomno, krok za krokom stworiuwaw gigantku mozajicznu kartynu Istyny
wid sywoji dawnyny a do siohodnisznioho czasu. Ta mozajika to ne zasuha odnijeji
ludyny. Nawi ne jakoji grupy ludej. To rezultat tiakych podwyhiw miljoniw borciw za
Swito, za Progres. Koen wohnyk tijeji mozajiky Zemnoji Nauky je wohnykom widwanych, samowiddanych serde, jaki ne szkoduway ni yttia, ni sy swojich w imja ewoluciji
My pocznemo, wasne, ne z naukowych teorij czy peredbacze. Zhadajemo wsiu ewoluciju ywoho switu, jaka i je postupowym perechodom yttia na wse wyszczi j wyszczi
szczabli isnuwannia, w hybszi j hybszi wymiry wseosianoho czasu-prostoru
Soncezir projszowsia po pidwyszczenniu, zupynywsia bila wikna. Na odnu my zamysywsia. Pohlad joho siahnuw za biosnini chrebty, w hybi neba, niby szczo chotiw
znajty tam. Potim powernuwsia w audytoriju, byskawyceju probih po obyczcziach
uczniw.
Ja zhadaw dawniu prytczu czy kazoczku, skazaw uczytel. Wona maje osofke
zerno i pidchody do nynisznioji rozmowy. Prytcza rozpowidaje take.
yo-buo w predkowiczni czasy pemja ludej. Wono potrapyo w hyboku hirku doynu. Mynay wiky tysiaczi lit. Ludy zabuy pro te, zwidky wony pryjszy. Wony ne baczyy niczoho, krim hir, chmar nad nymy i swojeji doyny. Wony zadowolniay tym, szczo
may, i ne prahnuy do bilszoho.
Jakszczo naroduway dity, jaki pytay bakiw czy didiw: Szczo tam, za horamy?
widpowi bua kategorycznoju i wyczerpnoju: Za horamy niczoho nema! Tam kine
switu.
Tak hasyy baky wohnyky poszukiw w serciach ditej. I znowu mynay wiky.
rebuwannia, rozsuwaju obriji baczennia. I wony znaju, szczo pozadu i poperedu tiahnesia bezmena waka pereseenciw. Odni szcze perebuwaju u doyni, zwidky ne wydno
neosianosti nebes, a inszi we dosiahy takych werszyn Znannia i Mohutnosti, pro jaki
nawi my, szczo woodijemo weykoju naukoju, ne majemo nijakoho ujawennia.
Cioho, wasne, ne zapereczuwaa bilszis wczenych, ae wony wyznaway ysze isnuwannia typu zemnoho, hrubo zycznoho. Jak mona buo ujawyty sobi bezkonecznyj rozwytok w obmeenomu pani bu-jakoji panety ce my ne zbahnemo teper. Dla nas takyj
pohlad zdajesia smisznym i najiwnym.
Ae ne budemo zwynuwaczuwaty swojich predkiw u obmeenosti. Ade wony ne
may smiywosti zrobyty kilka tych riszuczych krokiw, szczob pidniatysia na werszynu syntezu. Chocz, prawda, perszi fakty na korys nowych hybyn Bezmenosti buy dani naukoju
perszoji poowyny dwadciatoho storiczczia. Pryhadujete dumky znamenytoho wczenoho
Pola Diraka pro moywis isnuwannia czastok z negatywnoju energijeju? Joho dumky buy
pidtwerdeni eksperymentalno. Wczeni znajszy tak zwani pozytrony, antynukony i bezlicz inszych antyczastok. Dejaki mysyteli widkryy, szczo antyczastky rozwywajusia, isnuju w antyczasi, tobto w rytmi, zworotnomu naszomu, i tomu znykaju, anihiluju, zjawywszy u naszych wymirach. Wynyky hipotezy, jaki nesmiywo natiakay, szczo antyczastky
mou jawlaty soboju swit, abo antyswit, schoyj na nasz, szczo moe buty bezlicz takych
switiw, szczo pronykaju odyn w odnoho, jak, naprykad, mona peredaty sotni peredacz
po odnomu prowodu, ae z dopomohoju riznych czastot.
Ta sprawnia rewolucija Rozumu nastupya ysze teper. Zawdannia naszoho suspilstwa ce wsebicznyj rozwytok konoho indywiduuma, wykorystannia joho zdibnostej i
taantiw dla Spilnoho Baha. Bu-jaku dumku my spriamowujemo w napriamku Ewoluciji,
tomu wona ne wykykaje woroosti czy osudu, a ysze drunij analiz.
My teper znajemo i ce pidtwerduje informacija, peredana nam rozumnymy istotamy inszych panet, szczo Ewolucija Zemli abo bu-jakoji inszoji panety ce ysze
pewnyj kas, jakszczo poriwniaty Bezmeia zi Szkooju. I tak postupowo cywilizaciji u wakij borobi z neuctwom piznaju sebe i Pryrodu, perechodia z kasu w kasi, stupajuczy
gigantkymy Szczablamy Znannia.
Ewolucinuje wse wid atoma do ludyny. Niszczo ne stoji na misci. Bo zupynka
ce smer.
Takych wymiriw-szczabliw bezlicz. Same w ciomu Bezmenis, a ne ysze w sumi
Son i Gaaktyk, jak dumay naszi predky koy. Bezmeia ne tilky w kilkosti, ajw jakosti.
Nahadaju wam suczasnu hipotezu. Wona stwerduje, szczo panety, zirky czy inszi
nebesni tia ce ne ysze skupczennia pewnoho szczabla materiji, skaimo, zycznoji
masy. Wony centry sy, hradaciji jakych nezliczenni. Wony ne wyczerpujusia wydymymy oczewydnymy jakostiamy, a maju bezkonecznu hybynu u wsi boky wsich moywych czasiw-prostoriw. Deszczo ciu dumku ilustruje zyka. Wona wywczaje bahato takych jakostej materiji, jaki ne piddajusia naszym poczuttiam.
Naprykad, mona howoryty pro Zemlu ne tilky jak pro twerdu panetu, a j jak pro
eektromagnitnyj wychor na pani magnetyzmu, abo nejtrynnu kulu u wymiri nejtrynnoho pola, abo jak grawitacijne jadro u gigantkomu organizmi Metagaaktyky. I tak bez
kincia.
Ty szczo baajesz zapytaty, Kosmosawe? Czy ne tak? Ja ce baczu po twojemu obyczcziu.
Tak, hariacze zajawyw Kosmosaw. Ja bahato dumaju nad tymy probemamy,
pro jaki howorysz ty siohodni, Uczytelu. Mene zawdy wraaje grandiznis Switobudowy.
Ae inkoy, i o zaraz, sumniwy zakradajusia w duszu. Czy ne efemerna i taka budowa
Switu? My howorymo pro Bezmenis, a czym wymiriay jiji? My prosto ne dosiahy nijakych me i perenesy ujawennia dykuniw u protyenyj bik u widsutnis kincia wsim
cym weetenkym procesam.
Szczo ty choczesz skazaty cym?
Te, szczo, moe, Wseswit i ne takyj, jak haday ranisze, i ne takyj, jak wwaaje nauka
teper! smiywo skazaw Kosmosaw.
Pojasny swoju dumku tocznisze.
Ja szcze ne sformuluwaw. Ce wako perewesty u sowesni formy.
Zrozumio. Poky szczo ce u tebe w pani czuttieznannia? Tak?
Tak, Uczytelu. Ja choczu ysze skazaty, szczo taki poniattia, jak konecznis i bezkonecznis istoryczni poniattia. Wony wynyky na pewnych etapach piznannia, koy
ludy ne znay nawi, czy widpowidaje czomu-nebu jichnie wyznaczennia. Stworyy sowo
konecznyj, a ne znay, szczo wyczerpaty bu-jaku konecznu ricz ne mona. Stworyy
joho zapereczennia bezkonecznyj, a ne may wzircia dla toho, szczob wyznaczyty joho
istynnis. Anaogija bua ysze odna matematyczni abstrakciji. Ae my howorymo pro
konkretnyj Wseswit, pro konkretnu Bezmenis, a ne pro abstraktnu.
Ja rozumiju tebe, Kosmosawe, ahidno skazaw Soncezir, ohladajuczy prynyszkych uczniw. Twoji rozdumy cikawi, ae w nych suttiewa pomyka napoczatku. Ty, jak i
naszi predky, wychodysz z poniattia maje mechanistycznoho Wseswitu, postijnoho, same
konkretnoho. A win i ne konkretnyj, i ne abstraktnyj. Win ne ricz, ne istota, a newpynnyj
zakonomirnyj proces, win ne konkretna, a potencijna Bezmenis, tobto moywis bezmenoho projawu Czy zrozumio ja howoriu?
Tak, jaku my podumawszy, skazaw Kosmosaw. Ja zbahnuw riznyciu. Ja podumaju na samoti. Diakuju tobi, Uczytelu. Ae szcze odne: jak zbahnuty todi konecznu
metu ewolucijnoho ruchu sered cijeji grandiznoji kartyny Megaswitiw? Szczo soboju
moe jawlaty najbilsz wysoka istota w cij systemi Ijerarchiji, ade Buttia ne prypyniaosia
nikoy, i je cywilizaciji bezmeno wysoki.
Soncezir usmichnuwsia, zitchnuw.
Jak zawdy, ty zalitajesz zanadto daeko, Kosmosawe. Ce wse odno, szczo namahatysia ujawyty sobi zoriane nebo, ni razu ne baczaczy joho. Ce wse odno, szczo huchomu
ujawyty krasu i meodijnis Mocar-ha czy Betchowena. My syny pewnoho szczabla Pryrody, jak ja we skazaw. Nasza zyczna struktura obmeena kilkoma poczuttiamy i moywostiamy mozku, jakyj dosy neznacznoho rozwytku, jakszczo poriwniaty z rozwytkom
wysokych panet. Koy my pidijmemosia na nastupnu werszynu Znannia, to z neji osiahnemo nowi obriji. Sya sprawnioji nauky w poslidownosti, a ne w rozpyluwanni swojich
sy na Bezmenis.
W mojich sowach nema protyriczczia, jak hadajesz ty, Kosmosawe! Ade same tak
ty podumaw? Nu ot. Bu aska, sidaj. Ja skoro zakinczu swoju besidu. Najhoownisze, szczo
treba uswidomyty wsim, chto chocze buty sprawnim doslidnykom Wseswitu, ce newyczerpnis Switobudowy. My ne postulujemo jiji, ne wywodymo wid protyenoho, jak skazaw ty, Kosmosawe, a wywczajemo i je czastynoju jiji. Krim toho, my we majemo pidtwerdennia naszych dumok i hipotez. Wony nadchodia z neosianych hybyn Kosmosu,
wid istot, jaki perebuway na naszomu stupeni rozwytku kwadryljony rokiw tomu za zemnym czasom. Wony kau nam, naszi starszi Braty, szczo Switobudowa bezmena i prekrasna, szczo boroba za Znannia prywody rozumnych istot do takych weycznych rezultatiw,
jaki wyprawdowuju bu-jaki zusylla i wtraty na Szlachu do Istyny.
Taka kartyna Wseswitu skadna, ae wona razom z tym i prosta. Cia prostota wysowlujesia odnym sowom jednis. Same Weyka Jednis wsioho Buttia taka dumka
je najbilszym dosiahnenniam suczasnoji nauky. Rizni hybyny Buttia, rizni cywilizaciji czy
ewoluciji w riznych koordynatach ne widokremeni wid nas, a zwjazani tisnymy pryczynnymy nytiamy. My wychodymo z poperednioho, nyczoho stanu, perechodymo u wyszczyj, jak ryba w zemnowodnu twarynu, jak zemnowodna w jaszczera i tak dali. A za namy
i pered namy neskinczennyj potik Bratiw rozumnych i szcze ne rozumnych istot. Kincia nema ciomu szlachu szlachu weykoho schodennia do Istyny
Na pulti zamyhotiw czerwonyj sygna, pererywajuczy natchnennu mowu Uczytela.
Soncezir zupynywsia, wwimknuw Mereu Zwjazku. W audytoriji poczuwsia hoos:
Energowuzo Zemli daje energiju eksperymentu Wyszczij Szkoli nomer sim Atajkoho Kosmocentru. Poczatok czerez dewjatnadcia chwyyn, trywalis eksperymentu
desia chwyyn. Pidhotujte. Howory dyspetczer Energowuza Hromowyk. Wy zrozumiy
mene?
My czujemo tebe, Hromowyk, skazaw Soncezir radisno. Systema wwimknuta.
My hotujemo. Diakuju.
Diakujte Weykij Materi, widpowiw hoos. Baaju uspichu. Bute obereni.
Druzi moji, skazaw Soncezir. Chutko perejdemo do eksperymentalnoho prymiszczennia. Tam wse hotowe.
Uczni wyjszy za Uczyteem z audytoriji i opynyysia w huchomu prymiszczenni bez
wikon. ysze whori, pid sferycznym kupoom, sabo swityasia czerwona luminescentna
ampa.
Soncezir rozmistyw uczniw piwkoom u nykych napiweaczych krisach, sam odijszow do neweykoho pulta.
Pownyj spokij, skazaw win. My pronyknemo w odyn iz nyczych wymiriw Zemli. Ce ta sama paneta Zemla, ae w jiji nedostupnomu dla zwyczajnych poczuttiw
aspekti. Tam je swoje yttia, chocz i prymitywne, ae wono te postupowo pidnimajesia
do naszoho riwnia
Mona zapytannia, Uczytelu? zaworuszyasia w krisli Horycia.
Ja suchaju tebe. Szcze je czas. Tilky korotko.
A czomu w nyczyj wymir? zapytaa diwczyna. Czomu ne w wyszczyj?
Suszne zapytannia, usmichnuwsia Soncezir. U wyszczyj buo b kraszcze. Ae
dla cioho potribna ne ysze storonnia energija, a j wasna. Ce we prywiej okremych
doslidnykiw, jaki hotujusia do takych eksperymentiw rokamy. Neobchidna samodyscyplina, oczyszczena swidomis, mohutnia wola, i woodinnia soboju, i szcze bahato takych
jakostej, jakych u was szcze nema. Ne urysia, Horyce, i wy, druzi, wse pryjde z czasom.
Ne pereskakujte, jak my we howoryy, czerez zakonomirni szczabli rozwytku.
Ote, uwaha. Energopoe stwory nawkoo pas potunyj zachyst. Wy pobaczyte, jak
znykne dla was zwycznyj swit i poczne wynykaty inszyj. Spryjmajte spokijno wse, szczo
pobaczyte. Ne wstawajte z miscia.
U temriawi zaewriw houbyj ekran. Na niomu zjawyasia posta moodoho chopcia
z wohnystym czubom-jiakom. Win stojaw bila weykoho pulta z bezliczcziu myhotywych
wiczok. Pobaczywszy joho, Soncezir zapytaw:
Hromowyk?
Ja, weseo widpowiw chope. Wy hotowi do eksperymentu?
Tak.
Todi wmykaju podaczu energiji.
Ekran zhas. U temriawi poczuwsia szepit Horyci. Wona druelubno skazaa:
Sprawdi Hromowyk. U nioho czub nacze z wohniu.
Tycho! Uwaha! poswarywsia palcem Uczytel. Odna chwyyna. Pjatdesiat sekund. Sorok. Trydcia pja
Sercia uczniw stukay schwylowano i sylno u peredczutti nejmowirnoho eksperymentu. Abstraktni mirkuwannia na temu pro inszi wymiry buy swojeridnym inteektualnym opimom, dija jakoho zakinczuwaa pisla besidy. A tut realne, konkretne pronyknennia w nedostupni dla poczuttia koordynaty. Ce szczo nezwyczajne, kazkowe!
Nad prymiszczenniam popywy rozmajiti iskry, nini etowi spirali.
Perebudowa czasu prostoru, poczuwsia huchyj hoos Soncezora.
Znyko swito czerwonoji ampy pid kupoom. Nastaa cikowyta pima. A w nij zjawyosia petywo bakytnych linij, jaki zawychryysia spirallu nawkoo grupy uczniw, niby
ochoplujuczy jich wohnystoju sferoju.
Choodna chwyla pronyzaa tia uczniw i Uczytela. Pima postupowo znykaa.
Roztanuy stiny prymiszczennia.
Znyk kupo.
Uczni i Uczytel opynyysia sered neosianoho prostoru. Jichni krisa i pult uprawlinnia, na jakomu pulsuway wohnyky indykatoriw, teper perebuway pid widkrytym nebom.
Nebo buo temno-zeenym, na niomu wyrizniaysia jaki plamy czy to chmary, czy
to rozmyti ciatky zirok. Sonce jawlao soboju gigantku prymarnu bagrowu kulu wona w
sotni raziw bilsza za wydymyj dysk switya u zwyczajnomu wymiri.
Uczni mowczay, pryhoomszeni, zaworoeni.
Wy baczyte Sonce? zapytaw Uczytel. Wono bilsze wid zwycznoho i zowsim
inszoho koloru. Ce tomu, szczo my baczymo inszyj joho aspekt. Ae pro ce potim Zwerni
uwahu na otoczennia. Wono niczym ne nahaduje Zemlu.
Sprawdi, ne buo zwycznych rosyn, lisiw. Zamis nych po riwnyni powzy korczuwati, husti zarosti korycznewych, maslanystych derew. Wony may nepewni, tumanni obrysy, zwywaysia, niby zmiji, powertajuczy u rizni boky. A dali, za nymy, koychaysia imysti utwory czy to ywi istoty, czy to jaki dywowyni rosyny, schoi na pakuczi werby.
Duo brydke yttia, proszepotia Myrosawa. Uczytel zapereczywo pochytaw
hoowoju.
Tak buo j u naszomu wymiri. Zhadajte potworni formy jaszczeriw, pterodaktyliw,
morkych twaryn. Pryroda szukaje najkraszczoho wyjawu moywostej danoho organizmu
u pewnych umowach. Inaksze ne moe buty.
Ach! prounaw zlakanyj diwoczyj hoos. Soncezir zamowk, trywono ozyrnuwsia.
Z-za derew zjawyasia gigantka czorna potwora. Wona bua schoa na kazkowoho
drakona. Doweeznyj tuub na prysadkuwatych nohach, kine jakoho hubywsia u chaszczach, gigantka hoowa z bagrowymy oczyciamy. Potwora hrizno zaryczaa, pidniaasia
nad grupoju doslidnykiw. Na jiji opukomu obi mi oczyma wyduosia szczo schoe
na lijku. Ta lijka spownyasia zeenkuwatym poumjam, z neji metnuasia tonka zyhzahopodibna byskawycia.
Byskawycia promajnua nad hoowamy uczniw. Bolacze rizonuo po wuchach.
Obereno! poczuwsia trywonyj hoos Soncezora. Treba zakinczuwaty eksperyment.
Ta win ne wstyh wykluczyty ustanowku, jak potwora znowu pidniaasia w prostori i
naciyasia na Soncezora. Zamerechtia zowisnym poumjam lijka-antena. Zakryczay diwczata.
Uczytelu! pryhuszeno huknuw Pomi. Jaskrawa zeena byskawycia poetia
priamo w hrudy Uczytela.
Nadchodyw weczir. Sonce chowaosia za hirki chrebty. Na dweriach aboratorij zhasay syni i czerwoni tabyczky z napysamy:
UWAHA! EKSPERYMENT!
Rozchodyysia neczysenni praciwnyky aboranty, piddoslidni. Instytut Energiji
Sercia prypyniaw robotu do ranku.
Keriwnyk Instytutu Suon, jak zawdy, jszow widpoczywaty. Win pidijmawsia po
puchnastomu kyymu na widkrytyj dach Instytutu, lahaw u szezong. Zoriane poe rozstyaosia pered nym neosianym posiwom, pryjmao do swoho ona wtomenyj rozum, nespokijnu duszu. Wono promowlao do Suona, nawiwao nowi dumky, wselao nezborymu
wiru w uspich weykoji sprawy.
Win asztuwaw neweykyj teeskop, dowho sposterihaw za pynom zorianoji riky.
Wona strumenia w nebesnomu farwateri weyczno, nespiszno. I zdawaosia, szczo wid
toho potoku ynu akordy e czutnoji rytmicznoji muzyky.
Suon prysuchawsia do neji, wowluwaw sercem boestwennyj rytm.
Muzyka Sfer.
Wona sprawdi isnuje. Jiji moe poczuty koen, chto widkryje serce swoje u Wseswit,
chto zillesia z nym u zorianych prostorach. Ta muzyka wiczna pulsacija Kosmosu, rytm
Wseenkoho yttia, jakomu nema ni kincia, ni poczatku.
Rytm i weyka jednis u wsiomu. Suon dywysia na daeki pasma gaaktyk, na jich
zawychreni spirali. Jaki wony schoi na Serce, daeki swity. Sprawdi, czy ne nahaduje grandiznu pulsaciju Sercia pulsacija Megasystemy? Ade dawno we wczeni pomityy rozbihannia gaaktyk. I czym dali tym szwydsze. ogika pidkazuwaa, szczo powynen buty j
zworotnyj proces. I nastupni doslidennia pidtwerdyy ce. Rytm pulsaciji buw jedynyj, uniwersalnyj u wsij Bezmenosti.
Serce! Ty sprawdi proobraz Kosmosu. Nedarom u dawnynu kazay: Piznaj samoho
sebe! Szukaj, jak kazay mudreci, bycze bykoho, nycze nykoho.
Pulsuju zirky, gaaktyky, atomy wse u wicznij praci, u wicznij zmini aktywnosti i
spokoju.
Suon zapluszczuje oczi. I jomu zdajesia, szczo nezrymi ruky ninoji Materi nesu joho
sered osiajnych kosmicznych prostoriw, zakoysuju, wywaju joho snahu, joho energiju,
joho rozum u jedynyj potik Bezmeia
I o ue nema joho. Nema Suona. Je Wseswit, i win joho newiddilna czastyna.
Mczy, mczy rozum mymo gaaktyk, mymo grandiznych nadsystem i wony zywajusia
w jedyni merechtywi pasma. I zhadujesia wczenomu dawnia-pradawnia rozmowa z didom. Todi Suonu buo ysze szistnadcia rokiw, win nawczawsia w uniwersyteti i pryjichaw
do dida w hosti.
Did zawiduwaw gigantkoju seekcijnoju stancijeju w Kyrhyziji. Win rozpytuwaw
onuka pro joho uspichy w nawczanni, poemizuwaw z nym, wysmijujuczy joho prahnennia
do hipertrofuwannia weykych naukowych probem. Pro szczo wony todi howoryy? Aha,
pro Bezsmertia. Did todi ironizuwaw nad Suonom. Szcze j dosi doynaje z daekoho mynuoho huchyj, pryjemnyj, zadumywyj hoos staroho.
Ty mrijesz, sypku, pro indywidualne bezsmertia, pro wicznis odnijeji i tijeji
osoby? Ce weyka chymera. Mechanizm u najprymitywniszomu wykadi. Wiczne onowennia o zakon Pryrody. Chiba cioho ne wydno na konomu kroci? Ja postawlu pered
toboju kilka najprostiszych zapyta, a ty widpowidaj szczyro, ne chytrujuczy. Ty baajesz
bezsmertia?
Tak, ne zadumujuczy, zachopeno howoryw Suon.
Todi skay, czy je szcze w tobi zazdris?
Suon, spanteyczenyj takym zapytanniam, dejakyj czas dumaw, a potim szczyro widpowiw:
Je, didu. Inkoy projawlajesia.
I ne dywno. Tak skay meni, ty b chotiw uziaty w bezsmertia zazdris?
Ni! pako zapereczyw Suon.
A lu je?
Inkoy projawlajesia.
Wimesz jiji w Bezsmertia?
Ni.
Linoszczi wimesz?
Ni.
Dogmatyzm, konserwatyzm, zabobony?
Ni, ni, ni!
Ot baczysz! A taki ruky, jak u tebe, takyj nis, rot, oczi, chocz i dosy nepohani,
wiw dali did. ~ Newe ty baajesz tiahty w bezkonecznis taku obmeenu formu, ne kauczy
pro te, szczo ce w protyriczczi z zakonom zbereennia energiji. Newe baajesz uwikowiczyty swoje tio, jake pry swojij docilnosti ne jawlaje soboju idealnoho utworu?
Ni, ne choczu! howoryw rozhubeno Suon. Ae ja ne zbahnu, do czoho ty wedesz, didu?
A do toho, szczo wse insze bude j tak bezsmertnym. Wse najkraszcze, szczo je w
tobi, w meni, bude yty. W twojich ditiach, u ditiach inszych ludej, u kwitach, u muzyci,
w krasi Bezmeia, jake nese w swojemu oni wsich pas wsi wydymi i newydymi projawennia. Kudy nam, synku, poditysia wid naszoji Materi Bezmenosti? My sprawdi bezsmertni. Odne ysze zapamjataj: nam treba tworyty Krasu, tworyty bezpererwno, szczochwyyny, konym podychom, szczob buty dostojnymy dimy swojeji Materi, szczob wse
bilsze i bilsze prykraszaty swoju bezmenu domiwku.
Suon rozpluszczuje oczi. Hoos dida widpywaje u bezwis, zamowkaje. Jake hyboke
czuttieznannia buo w staroho. Chiba mona skazaty, szczo win umer, chocz tio joho
dawno pochowane w zemli? Ni, i dosi widczuwajesia tepo joho ruky, poumja joho sliw,
aska joho weykoho sercia.
Serce! Nema wyszczoho poniattia. Szcze w junosti zbahnuw ce Suon. O czomu win
pryswiatyw use yttia Serciu, joho wywczenniu, joho dywowynym grandiznym probemam.
Jak prymitywno ranisze rozumiy rol sercia. Chocz i berehy joho, likuway, ae
zowsim ignoruway joho centralne znaczennia.
Nasos! Kompresor, szczob haniaty krow po organizmu. Jake prynyennia. Z boha zrobyy hruboho idoa.
Tilky w narodi u prymitywnij formi probywaosia inkoy rozuminnia znaczennia Sercia. Serce wiszczuje, serce boy, serce peredczuwaje, serce pidkazuje. Tak howoryw narod, i tym wyznaczyw u genilnomu prozrinni keriwnu rol Sercia.
Sprawdi, wse nawayy na mozok. Wse prypysay jomu. Bu-jaki funkciji uprawlinnia
szukay w mozku. Nawi peredaczu na widsta energiji dumky pokay na mozok. A rozhadka bua w Serci
Suon pochytaw hoowoju, zhadawszy, jaku borobu doweosia pereyty nauci, szczob
wyjty na wirnyj szlach. Riszuczi dokazy na korys weyczeznoho znaczennia Sercia day
eksperymenty tonki, ae na dywo toczni.
Buy zrobeni znimky u wysokoczastotnych polach, u infra- ta ultraspektrach, u spektrach pryncypowo nowych poliw newidomych ranisze energij. Ce buo prorywom u neznajomyj swit.
Nawi energetyczne switinnia pokazao, szczo Serce maje centralne znaczennia w organizmi. Wono paao bakytnym wohnem, wono buo centrom, szczo ne ysze wykonuwaw mechanicznu robotu rozpodiluwacza krowi, a j kondensuwaw u mohutnij batareji gigantki zapasy energiji.
Poriwniay mozkowi teepatyczni impulsy, jakymy namahaysia wstanowyty zwjazok
na widstani, z serdecznymy rozriadamy. Riznycia bua raziuczoju.
Rozpowsiudennia serdecznych impulsiw ne mao me. Wony pronykay kri wodu,
kri zemlu, dla nych ne buo materilnoji perepony. Poczay rozroblatysia nowi metody
zwjazku na widstani. Wczeni we ne ignoruway sercia. Wony staranno wywczay bezlicz
starodawnich perekaziw, spohadiw, natiakiw, egend, kazok pro Serce. Wony zrozumiy,
szczo widkryy w Ludyni Bezmenis
Czomu serce pidkazuje, a ne mozok? Czomu serce strepenuosia, koy chope
pobaczyw kochanu diwczynu, a ne, skaimo, mozok zatumanywsia? Czomu serce
wpao, serce promowlaje, serce wede w bij, na podwyh, czomu pro czerstwu ludynu
kau bezserdecznyj abo pro zradnyka czorne serce?
Tak. Ce teper ni dla koho ne dywyna. Wsi znaju, szczo probemy Sercia probemy
Majbutnioho. Jakszczo mozok ce, prymitywno poriwniujuczy, kibermaszyna, to Serce,
w joho najmenszomu aspekti, generator energiji, sonce organizmu, kondensat wsioho najkraszczoho w ludyni abo najhirszoho. A skilky szcze ne wywczenoho w niomu, jaki neosiani perspektywy dla armiji majbutnich wczenych?
Tak, tak. Ne mozok swij wyrwaw Danko dla ludej, a serce. Ne mozok Prometeja kluwaw ore Zewsa, a serce. I wono skromne, nepomitne, praciowyte, newtomne mowczy, chowajesia w hybyni, wede swoju wseosianu robotu, paaje bakytnym poumjam,
doky w niomu je chocz krychitka snahy.
Mynaa nicz. Zhasy zori. Podrimawszy jaku hodynu pered switankom, Suon badioro
wstaw z szezonga, kilka raziw hyboko wdychnuw choodne powitria. Z wysokohirnych
ukiw doynaw aromat kwitiw, smoystyj zapach kedriw.
Szwydko wyrynuo z-za hir Sonce. I Suonu zdaosia, szczo wse nawkoo i werszyny,
i temno-syni lisy, i uky, wsijani miridamy rosynok, zasmijaosia radisno, prokynuosia,
prostiahnuo newydymi ruky nazustricz swojemu Serciu, spiwajuczy jomu uroczystyj himn
Lubowi.
Suon pryasztuwaw ltr, pohlanuw w okular teeskopa. Zdrastuj, Sonce, Serce naszoji systemy. Chiba ty kula hazu, jak kau suchari-astronomy? Tak mona i ludynu rozkasty na atomy kysniu i azotu, zaliza j kremniju. Tak mona i kwitku trojandy peretworyty
na chimicznu formuu, muzyku Mocarta zwesty do koywannia czastok powitria. Ni, ni! Ty
ne pazma, ne kula mertwoji paajuczoji materiji! Ty jaskrawe, wohnyste Serce, wiczno
tworcze, newtomne, jedynosuszcze z namy, twojimy dimy.
Sprawdi, chiba mona nas widdiyty wid tebe? Wse twoje. I krasa kwitok, i aromat
podiw twoja energija, transformowana wicznym yttiam u czudowi formy, zapachy. I
pomi naszych amp, i polit naszych aparatiw raket czy awtomaszyn, atomopaniw czy
helikopteriw, tepo inoczoji ruky czy tripotinnia krye meteyka wse ce twoja wiczna,
promenysta, ewolucijna energija, prekrasne Sonce!
Bu bahosowenne, Serce naszoho Switu! Ja witaju tebe, ja radiju tobi!
Suon szcze trochy posydiw na dachu, wbyrajuczy wsim jestwom swojim potoky ywluczoji energiji. Potim win zijszow unyz. Tychymy pustelnymy korydoramy dobrawsia
do werandy i zwidty w lis, jakyj tisno prymykaw do sporudy Instytutu.
Maekoju steynoju Suon pidijszow do wysokohirnoho ozera. Rozdiahnuwszy, obmywsia choodnoju wodoju.
Powertawsia nazad uroczystyj, energijnyj, spownenyj nowymy syamy, nowymy zadumamy.
Joho spokijnyj nastrij poruszyw jakyj pobicznyj zwuk. Suon nastoroywsia. Niby helikopter? Czy jomu zdajesia?
Zwuk posyywsia, nabyzywsia. Poczuwsia topkyj swyst. Nad derewamy promajnuo
szczo byskucze, opustyosia bila Instytutu.
Tak i je. Helikopter. Szczo trapyosia? Moe, jakyj wczenyj?
U hrudiach prokotyo widczuttia trywohy. Ach, znowu serce. Czomu ty strywoene?
Znaczy, szczo pohane. Neszczastia
Skorisze, Suone! Skorisze!
O nazustricz wybiha pomicznycia Suona Sniynka. Suonu zawdy weseo, koy
win dywysia na neji. Wona czorna jak haka czorni oczi, czorne kuczeriawe woossia,
czorni browy i wiji, a imja priamo protyene Sniynka. Diwczyna pojasniuje, szczo wona
zmaku bua biekoju i puchnastoju. A yttia wneso swoji korektywy.
Ae czomu wona taka dywna? Pewno, szczo ne harazd! Z oksamytnych oczej Sniynky llesia smutok, wona zdaeka hukaje:
Suone! odnoji chwyyny ne mona hajaty!
Szczo trapyo?
Moodyj chope. Z Szkoy nomer sim. Eksperyment. Nyczyj wymir. Czornyj Zmij!
Sniynka wypaya wse ce odnym podychom, ae Suon wse zrozumiw. Joho blide obyczczia poblido szcze ducze, jasni oczi pid nawysymy browamy potemniy.
Szczo w nioho wraene? hucho zapytaw win, porywajuczy za soboju diwczynu
wpered, do Instytutu.
Serce. Paralicz.
De win?
W aboratoriji. Ja wse pryhotuwaa. Asystenty czerhuju. Kondensowana energija
je. Psychodonory du.
Dobre. Dobre, Sniynko. Ach, jaka bida! Czornyj Zmij. Ce maje beznadijno!
Suone! Sama Weyka Matir prochaa za nioho!
Ne howory meni cioho, z boem skazaw Suon, chutko pidijmajuczy po schodach. Chiba yttia konoho z naszych suczasnykiw ne powynne buty wriatowane buszczo?
Do Suona pidbihy diwczata-pomicznyci. Wony maje na chodu odiahy joho w biosninyj chaat. Dweri w aboratoriju widczynyysia. Nad nymy spaachnuw wohnianyj napys:
UWAHA! EKSPERYMENT!
A trochy nycze poperedennia bakytnymy bukwamy:
A buy taki ludy, zitchnuwszy, skazaw Dobromyr, szczo chotiy znyszczyty ciu
krasu.
Szczo znyszczyty? ne zrozumia Zoria.
Zirky. Zoriane nebo.
Niczoho ne rozumiju, znyzaa diwczyna peczyma. Wona z cikawosti a pidweasia na kameni. Rozkay, szczo ty majesz na uwazi.
Buw takyj proekt, poczaw pojasniuwaty Dobromyr. Zdajesia, amerykankoho
zyka. Todi szcze buo take rozdiennia amerykankyj, rosijkyj, francukyj. Jak joho
prizwyszcze zabuw. Ta ce j ne maje znaczennia. Todi toj proekt pryjniay serjozno, jak
naukowyj, i nawi obhoworiuway.
Nu-nu, rozpowidaj, pidochotya Zoria.
Win, toj zyk, zaproponuwaw take. Oskilky Zemla wykorystowuje tilky nikczemnu
dolu soniacznoji energiji, zdijsnyty proekt, za jakym mona buo b zachopyty wsiu soniacznu radiciju.
Jak?
Poszmatuwaty na kapti Jupiter i zrobyty z nioho gigantku sferu, jakoju pownistiu
prykryty Sonce, a razom z nym i try wnutriszni panety Merkurij, Weneru i Zemlu. Ne
pamjataju, czy pro Mars howoryosia, czy ni.
Dla czoho ce jim? oburyasia diwczyna. A potim, jak e yteli Jupitera?
Todi dumay, szczo tam yttia nema, pojasnyw Dobromyr. Ae ne w tomu
sprawa. Uczenyj ta joho prychylnyky mirkuway tak. Na wnutriszniomu boci sfery mona
bude rozmistyty biljony istot znaczy, perenaseennia ne zahrouwatyme Zemli. Druhe
wsia energija Soncia bude wykorystana dla potreb ludej.
Ce jake boewilla, proszepotia Zoria. Nawi podumaty straszno. Zamknuty
Sonce w jakyj kowpak!
Ni, dywno te, szczo proekt zowsim bezgramotnyj naukowo, ae win wse obhoworiuwawsia serjozno sotniamy ludej. Po-persze, sfera z masoju Jupitera bua b nemynucze
rozirwana grawitacijnymy syamy i znowu postupowo objednaasia b w pewni skupczennia. A jakby nawi ne rozirwaa, to ujawlajesz, jake majbutnie dao yteliw takoho
kowpaka? We wnutrisznij prostir jawlaw by soboju zamknutu systemu, jaka due skoro
nasytyasia b radicijeju j pazmoju do krytycznoji mei j wybuchnua b, jak bulka.
Ta ni, ne w tomu sprawa, ne whawaa diwczyna, obureno rozwodiaczy rukamy.
Sprawa ne w naukowosti, a w napriamku mysennia. Ce due pohani ludy. Wony ne
may nijakoho rozuminnia krasy. Zamknuty ludej u kosmicznyj jaszczyk, zakryty wid nych
zirky! Br-r! achywo. Pewno, wony buy chwori.
Todi buo bahato takych chworych, dodaw Dobromyr. Z jadernoji energiji
robyy bombu, wynachodyy sposoby peredaczi energiji na widsta bez drotiw, a z cioho
robyy promeni smerti, z doslidnych raket bojowi korabli, z nowych chimicznych spouk usiaki otrujni hazy.
Zoria znowu prylaha, znemoeno widkynua hoowu na kami.
Nawi wmerty kraszcze pid zoriamy, tycho skazaa wona. O tak. I poynuty
priamo do nych, staty odnijeju z nych.
Koy bua taka egenda, skazaw Dobromyr, ludyna, wmerszy, staje angeom
zwisno, chorosza ludyna, a potim jiji serce siaje, jak zirka.
Harna egenda, ozwaasia diwczyna. Ja b chotia, szczob wona bua prawdoju.
Nu, ce zabobony, zwerchnio zajawyw Dobromyr.
Czomu? zapytaa wona.
Jak to czomu? rozhubywsia win. egenda harna, niczoho ne skaesz. Ae staty
zirkoju ce ne solidno.
Nu dla czoho tak priamolinijno, dokirywo skazaa Zoria. Ja dumaa, szczo ty
trochy poetyczniszyj. Ade massztaby tworczosti zrostaju bezkoneczno. Chiba ne tak?
Nu tak.
U Bezmei je taki mohutni cywilizaciji, jaki we ne korabli tworia, ne rakety, ne
kartyny czy symfoniji, a cili swity, panety, kwity na nych, nowu ewoluciju, zirky.
Nu tak tak ja zhodnyj, prymyrywo ozwawsia Dobromyr.
Bacz, tobi obowjazkowo treba rozuwaty. Ty, mabu, prosto wtomenyj. La i spoczy.
Nema koy spoczywaty. Ja we wtraczaju terpe. U nas kysniu na dwi hodyny.
Budesz metuszyty bilsze kysniu wytratysz, powczalno skazaa Zoria.
Kraszcze pomowcz, bilsze zekonomysz.
Dobromyr prykusyw jazyk. Zwidky w neji taka wytrymka? Jij by keriwnykom ekspedyciji buty z takym charakterom. I bude ce toczno!
Chope mowczky prylig poriad z neju, zadywywsia j sobi na zorianyj okean, szczo
otoczuwaw dwoch samotnich ditej Zemli grandiznym fejerwerkom. Weyczno siajay bakytno-bili zirky, trywono myhotiy czerwoni daeki giganty, serpankom prykraszuway
wseenke czoo nebes prozoro-bakytni tumannosti Gaaktyky.
W serci Dobromyra zarodywsia dywnyj spokij. Win pohlanuw na tumannu kulu Zemli. De tam, na temnomu boci jiji, spy mama i sestry. Wony j ne hadaju, szczo syn jichnij i brat ey na choodnij skeli Misiacia i de smerti. Smerti? chu, proklata! Czoho ty
znowu strachajesz mene? Soromno. Nawi Zoria, diwczynka, trymajesia tak munio, a
meni. Meni! Szczo meni potribno? Niczoho. Koy nawi najhirsze chaj tak. Tilky odne ne
mona zabuty. Skazaty kilka sliw Zori. Obowjazkowo. Dawno chotiw skazaty jich, ta ne
smiw. Czomu? Chto znaje! A teper neobchidno. A jak skazaty? De wziaty smiywosti? Jak
wona zustrine moji sowa? Jakby wona widpowia askawym pohladom, sowom zhody,
todi b ne buo nebezpeky, pecza smerti szczeza b z jichnioho obriju. Skazaty? Skau.
Skau, szczo wona jedyna moja. Szczo wona ta, z jakoju jdu razom kri Wicznis, szczo
wona luba, nepowtorna.
Dobromyr poworuszywsia, hlanuw na neporusznu posta. Kaszlanuw. Wona mowczaa, dywyasia na kulu Zemli.
Skazaty czy ni? Treba skazaty. Zayszyo piwtory hodyny. I kysniu ne bude. Treba
skazaty teper.
Zore Zoreko, pokykaw chope ninym hoosom.
Wona raptom rwuczko pidweasia na rukach, trywono podywyasia na chopcia.
Niby j ne czuwszy joho zwertannia, hucho skazaa:
Dobromyre! U mene boy serce.
Serce? ne zrozumiw win.
Boy serce, wperto powtorya wona. Tak, niby wono wmyraje.
Moe, ty chwora? sturbowano zametuszywsia Dobromyr. Moe, kyse kinczajesia
Ni, urwaa joho diwczyna, ne zwodiaczy pohladu iz Zemli. Tam jake neszczastia.
De?
Na Zemli.
Nu szczo ty kaesz, Zore? alibno zapereczyw chope. Tam mou buty dosy
czasto neszczastia, osobywo na mori.
Ja ne pro te! z boem skazaa wona. Tam neszczastia z ridnym sercem. Meni
zdajesia, szczo ce moje serce. Moe, ce moe, ce moja poowyna Kosmiczna poowyna?
Serce u Dobromyra wpao. Ne wstyh. Teper pizno. Wona ne wyznaje joho swojeju
poowynoju. Ade win ne na Zemli, a porucz z neju. Ote, u neji je chto tam, wona joho
znaje.
Diwczyna schopyasia z kamenia, prostiahnua ruky u widczaji do Zemli.
Jomu bolacze ridnomu serciu! Wono na hrani smerti! Szczo robyty? Drue, szczo
robyty?
Dobromyr odwernuwsia, podywywsia w temnu prirwu bila swojich nih.
My sami na hrani zahybeli, hucho skazaw win. I potim potim, moe, ce
prosto twoja wyhadka. Nijakoho neszczastia nema. Neszczastia z namy.
Ae ja widczuwaju, alibno skazaa wona.
Koy taki jawyszcza nazyway zabobonamy.
Wona pylno pohlanua na nioho, pomowczaa. Jiji hyboki oczi spownyy peczallu.
Teper tak ne kau.
Tak, zhodywsia win neochocze. Teper tak ne kau.
Na werszynach bykych hir slipucze spaachnuy iskry, jaskrawi promeni metnuysia
po schyach skel.
Sonce! radisno skryknuw chope. Sonce schody!
Swityo wyrynuo z-za hirkoji hriady raptowo. Wse nawkoo myttiu zminyosia.
Temna prirwa zabyskotia rozsypamy samocwitiw, czorno-siri schyy poczay minytysia
rozmajitymy porodamy.
Dobromyr ozyrnuwsia w nadiji pobaczyty jakyj riatunok, ae, jak i ranisze, nebo siajao spokijnymy zirkamy, jaki ne wtraczay swoho bysku poriad z weycznym Soncem.
Chope pohlanuw na swoju suputnyciu. Wona we zaspokojia, chocz na szczokach, za
skom szooma, wydno buo slidy sliz.
Prosto reakcija wtomenoho organizmu, podumaw Dobromyr. Nijakoho
neszczastia z poowynoju nema. Treba dijaty, poky je kyse.
Chodimo wpered, skazaw win. Wse-taky jaka dija. My z toboju seenoogy.
Jakszczo zakociubnemo wid choodu, to chocz jaki znachidky zayszymo abo zapysy.
Chodimo, neochocze zhodyasia wona.
Wony znowu ruszyy po wukij uszczeyni. Na odnomu z poworotiw diwczyna zupynya, zdywowano kryknua:
Dobromyre! Hla.
Szczo take?
Peczera. Wchid. Pyty i arka.
Chope pohlanuw tudy, kudy pokazuwaa diwczyna, i achnuw. Zowsim nedaeko
wid nych, nycze tijeji skeli, de wony jszy, temniw hybokyj hrot. Do nioho wea szyroka
doroha z gigantkych trykutnych pyt, sam wchid buw oblamowanyj bryamy z hadekych
kameniw.
Mowby sztuczna sporuda, proszepotiw Dobromyr. Oce tak znachidka! Newe
seenity?
A moe pryszelci? zapereczya diwczyna.
U wsiakomu razi, Hajworon nas rozciuje za take widkryttia. Treba doslidyty.
Wony kynuysia wnyz, perestrybujuczy czerez triszczyny. O win wchid. O pyty.
Bezumowno, sztuczni. Jaka radis! Dali, dali. Schody.
Dobromyr ohladajesia na diwczynu, siaje radistiu, wona te usmichajesia jomu. Zabuto wse: nebezpeka, smer. Tajna, tajna kycze jich, wymahaje rozkryttia.
Pryjmy lubow Asuramija, daekyj Brate, pryjmy joho serdeczne poperedennia. Wysuchaj Istoriju emuriji, istoriju jiji rozkwitu i zahybeli, i chaj wona bude dla tebe dorohowkazom do Istyny, jaku ne wstyhy pobaczyty my dity Czornoji Rasy.
Woho Swiaszczennyj Woho! Zberey sowa Asuramija, donesy podych miljonnoli do suchu majbutnich ras. Bo my ce wony, bo wony ce my, rozdieni newbahannym czasom i prostorom Weykoju Iluzijeju Jedynoho Isnuwannia.
Ludy u pidzemelli zawmery. Nema dla nych niczoho: ni nedawnich nehod w uszczeynach Misiacia, ni strachu smerti, ni Zemli, ni Hajworona, jakyj, napewne, hotuje jim proczuchana za poruszennia dyscypliny. Je ysze cej dywnyj, tajemnyczyj hoos, je ysze grandizna, egendarna panorama dawno znykoho yttia, jake znowu widrodujesia, wyruje,
postaje neszczadnoju objektywnistiu u wsij swojij burianosti i tragicznosti.
I todi prokotyysia po emury mohutni zemetrusy. Zemla popereduwaa nerozumnych ditej swojich. Na zachodi okean pohynuw czastynu zemel. Na schodi pidniaysia wysoki hory. Nad nymy kubo-czyy wohni, i hariaczi kameni rozlitaysia wid nych, zapalujuczy nawkoyszni lisy.
Ta emury ne prysuchaysia do hoosu Materi. Wijny tryway. Wony inkoy pererywaysia korotkymy rokamy spokoju.
Jakraz u cej czas zjawyysia Syny Wohniu Posanci Weykoji Materi.
Z neba spustyysia weyki Chramy. Wony buy wyszczi za tysiaczolitni derewa. Wony
siajay, jak sonce, i mohutnim rewom potriasay zemli emury.
Z nych wyjszy Syny Wohniu. Wony buy wysoki i sylni. Odea na nych bua jak barwy
nebes.
emury pokonyysia Synam Wohniu, wraeni achom i nespodiwankoju. Ae Syny
Wohniu nikoho ne zaczepyy, nikoho ne znyszczyy. Wony ehko wywczyy mowu emuriw
i poczay rozmowlaty z nymy.
I todi emury diznaysia, szczo Syny Wohniu ne boestwa, a Posanci Weykoji Materi. Tak wony nazyway Bezmenyj Kosmos. Posanci yy na daekij paneti, jaka de u
bezodni nebes etia nawkoo swoho Houboho Soncia.
Wony rozpowiy, szczo pryetiy dopomohty moodym bratam tak wony zway emuriw kraszcze yty, pokazaty jim inszi swity, nawczyty jichnich ditej weykych tajemny Buttia.
Ta mao chto z emuriw rozumiw Syniw Wohniu. Wony wyznaway tilky syu i wadu.
A Posanci prynesy tilky lubow i siajwo Znannia.
Dowho perebuway Syny Wohniu na Zemli. Wony peredaway emuram znannia pro
Kosmos, wczyy jich buduwaty wysoki budynky i piramidy, wywczaty ruch nebesnych ti i
podorouwaty po moriu, zapysuwaty znaczkamy swoji dumky i robyty rozrachunky. I
szcze bahato-bahato czoho pereday Posanci Weykoji Materi majbutnim pokolinniam Zemli.
A potim wony poetiy nazad, na swoju Houbu Zirku. Wony obiciay powernutysia.
Wony obiciay, szczo budu zawdy z emuramy, ae we zowsim inaksze. I szczo emury
zrozumiju ciu tajemnyciu, koy zhodom nawczasia czytaty zapysy, zayszeni Synamy
Wohniu.
Dla tych skarbiw, szczo buy zayszeni Posanciamy Weykoji Materi, zbuduway
Chram Znannia. Win buw wysokyj i harnyj, maw tysiaczu krokiw u wysotu i pjatsot zokoa.
Wysoki hory zberihay joho wid koczowych ord. Pered tym, jak pokynuty Zemlu, Syny
Wohniu wywczyy sto ditej emuriw, jaki oberihay Chram Znannia i powynni buy peredawaty znannia Posanciw nowym i nowym pokolinniam.
Tak buo dejakyj czas. Ochoronci Chramu staranno wykonuway wolu Syniw Wohniu. Wony dopomahay mistam emuriw buduwaty yta, statuji, chramy Znannia. Wony
wyroszczuway zaky z dykych rosyn. Wony pryruczay twaryn.
Ta sered ochoronciw Chramu Znannia poczaasia boroba. Dechto z nych powstaw
proty zapowidej Syniw Wohniu, jaki howoryy take:
Koen, chto wwijde w Chram Znannia, ue ne naey sobi. Win staje suhoju wsim
ludiam. Lubow do wsich o zakon Kosmosu. Sonce daje syu swoju wsim panetam, wsim
rosynam i twarynam, wsim ludiam i mineraam. Upodobymosia Sonciu.
Powstanci howoryy tak:
Dla czoho wykydaty dorohocinni skarby Znannia dykym i temnym rabam. Wony
ne rozumiju jich, ae korystujusia jichnimy bahamy. Wony ywu u budynkach, zbudowanych wohnem Znannia, ae wid cioho ne staju ni rozumniszymy, ni dobriszymy. Lubow
do wsich, pro jaku howoryy Syny Wohniu, weyka chymera. Takaa poyraje trawojidnych, trawojidni trawu, woho suche derewo, ludyna, ozbrojena Znanniam, pidkoriuje sobi wse. O zakon Buttia. My, woodari Znannia, ywemo i wmyrajemo w poronich
prymiszczenniach Chramu, ne majuczy ni zadowoennia, ni radoszcziw Buttia. Chto maje
syu, toj i powynen panuwaty nad sabkiszymy. Chaj zdijsniujesia Wola Syy.
W Chrami Znannia poczaasia boroba. Prychylnyky Syniw Wohniu ne wstojay.
Wony ne may inszoji zbroji, krim lubowi i mudrosti. Wony ne buy hotowi borotysia proty
nasylstwa. Powstanci peremohy. Desiatky uczniw Posanciw Bezmeia zahynuy. Tilky
okremi z nych wteky w hory, zachopywszy dejaki cinni zapysy i pryady.
I todi Powstanci stay woodariamy w emuriji. Wony ehko zabray wadu w nemicznych wodiw. Wony zjawlaysia razom iz swojimy suhamy na poszczach mist, ozbrojeni
hriznoju zbrojeju u wyhladi dowhoji trubky, jaka kydaa newydymyj, ae pekuczyj woho.
Horiy budynky, paday, rozsiczeni strasznym promenem, gigantki statuji, wmyray
ludy na majdanach. Rozbihaysia zachysnyky wodiw.
Tak pryjszy nowi woodari, ozbrojeni Znanniam Syniw Wohniu.
Wony rozdiyy mi soboju emuriju, skawszy uhodu ne poruszuwaty kordoniw konoho carstwa. Wony pobuduway szcze bilszi mista i wstanowyy Kult Syniw Wohniu.
Chram Znannia peretworywsia na Chram Wohniu. ercem w niomu buw najstarszyj z Prawyteliw emuriji.
Nichto i niszczo ne moho czynyty opir woli erciw. Rabstwo duchu i tia wchodyo
w po i krow Czornoji Rasy. Strach pered rozpatoju poroduwaw nenawys konoho do
wsich, pidozrilis, ycemirstwo. inka, jaka ranisze bua sercem i duszeju simji ta pemeni,
bua zwedena do stanu rabyni, bo lubow poumja inoczoho jestwa bua prynyena i
zhabena. Lubow inky kupuwaa i prodawaa. Pryncyp lubowi, zapowidanyj Synamy
Wohniu, zabuy, a zamis nioho poczaw panuwaty pryncyp Syy.
Pywy tysiaczolittia. erci ta jich poslidownyky proczytay bahato zapysiw Sypiw
Wohniu. Wony nawczyysia buduwaty samoruszijni kolisnyci, jaki byskawyczno pronosyysia po dorohach, nawiwajuczy ach na emuriw.
Potim pidniaysia w powitria korabli. Wony litay syoju potunych strumeniw materiji, jaku erci nawczyysia wywilniaty z dopomohoju Znannia Syniw Wohniu. Na korablach mona buo szwydko proetity ponad wsijeju emurijeju, raptowo napasty na susida.
Ce sponukao dejakych wodiw rozszyryty swoji woodinnia.
Poczaysia miusobni wijny. Wony pohynay syy emuriw i krow wojiniw, znannia
mudreciw i spokij w krajini.
I todi z hirkych kryjiwok wyjszy mudreci ta jich uczni, wirni zapowitam Syniw Wohniu. Wony jszy wid seyszcza do seyszcza, wid mista do mista i nesy sowo perestoroh i
prawdy. Wony ne bojaysia wystupaty pered tyranamy i erciamy. I sowo jichnie buo
prawdywe i jasne:
emury znewayy zapowit lubowi i braterstwa. Rozbrat i nenawys ne mou buty
osnowoju buttia. Jakby buo inaksze, we dawno b ne isnuwao ona Weykoji Materi
Bezmenoho Kosmosu. Tilky lubow objednuje, daje syy odnoho dla wsich i wsich dla odnoho, a nenawys rozjednuje, rujnuje i pryzwody do zanepadu. Syoju ne mona wyriszyty
niczoho. Sya powynna jty na dopomohu sabszym, a ne na pidkorennia jich. Tak robyy i
robla mohutni Syny Wohniu, tak wony zapowiy nam. erci prychoway wid emuriw jich
zapowity. My znowu nahadujemo jich. I poperedajemo nasylnykiw, szczo rozpata za nenawys nemynucza. Rabstwo i nenawys podibni do hnyttia tia. I jak tio boresia z
hnyttiam, zaywlujuczy ranu, tak i Weyke ono Materi czystym wohnem spay neczestywych, szczob widnowyty w emuriji spokij i lubow.
Sowa mudrosti ne dochodyy do huchych nenawysnych prawyteliw i erciw. I zapaay wohnyszcza na perechrestiach dorih, de spaluway posanciw lubowi na potichu jurbi.
Pid hum i kryky wmyray muczenyky, prorokujuczy nemynuczu zahybel.
A erci luto kryczay swojim ertwam:
Wy nakykajete woho tak sprobujte joho perszymy! Tak bude wsim, chto
pidnime hoos proty swiaszczennoji wady Suyteliw Wohniu!
I znowu kekotiy wijny. yasia krow. Stohnay inky, prynyeni wakoju praceju, zabobonamy.
Pisla dowhych i motorosznych tysiaczoli wadu nad wsijeju emurijeju zachopyw
Ohunda strasznyj i lutyj re. Win pidkoryw sobi wsich, i kone joho sowo zmuszuwao
tremtity bykych i daekych. Czestolubstwu joho ne buo me. Win stworyw czysenni ehiny wojiniw, zhraji litajuczych korabliw. Win myttiu znyszczuwaw do korenia wsiaki wyjawy nezadowoennia. Win stworyw kasty nabyenych, jaki wiroju i prawdoju suyy joho
neszczadnij woli i distaway za ce nasoody i wtichy. Bu-jaka inka, bu-jakyj czoowik
czy ricz buy w rozporiadenni Ohundy ta joho suh.
Pry niomu mudreci zbuduway korabli dla polotu w Kosmos. Wony ruchaysia syoju
rujnuwannia krystau. Cia energija bua achywoju. Wona spaluwaa wse nawkoo na tysiaczi krokiw, jakszczo wybuchaa odrazu.
Ohunda weliw buduwaty bahato takych korabliw. Desiatky posanciw Ohundy dosiahy Misiacia nicznoho switya. Na niomu wony znajszy tepli miki moria i dywni lisy,
sumyrnych twaryn i wysoki hory. Tam mona buo dychaty i yty.
Ohunda weliw pobuduwaty na Misiaci bojowi forteci. Win u swojemu czestolubstwi
ne znaw me. Win baaw poszyryty swoju wadu na inszi panety, szczo litay nawkoo Soncia.
Ta mudreci, jaki pobuway w Kosmosi, wpersze ne wykonay woli tyrana. Wony pobaczyy taku krasu prostoru, jaka probudya w jich serciach nowi, ne zrozumili jim ranisze
poczuttia. Wony zbahnuy su zapowitiw Syniw Wohniu. I najsmiywiszi z nych tajemno
zwjazaysia z hirkymy mudreciamy. Ti skazay jim:
Baho wam, dity Rozumu! Iskra, zayszena nam Posanciamy Materi, zahoriasia
wohnem lubowi. Ae pizno we. emurija pryreczena. Treba riatuwaty obranych i swiaszczenne znannia. Misia najkraszczyj prytuok. A potim inszi panety rozkryju obijmy
synam mudrosti.
Wola Ohundy bua wykonana. Fortecia na Misiaci zbudowana. Ae w nij zibraysia
wojiny, jaki tajemno hotuwaysia do ostannioho, wyriszalnoho boju z tyranom. Desiatky
uczniw mudreciw buy perepraweni na Misia. Tut wony buduway weyki korabli dla polotu do daekych panet. U horach chowaysia skarby Znannia.
Poseenciw oczoyw Apujin smiywyj wojin i mudre. Asura-mija, jakyj howory
teper z toboju, brate z daekoho majbutnioho, buw joho pomicznykom.
My zwernuysia do tyrana Ohundy. Todi buo znajdeno sposib peredawaty sowa i
dumky w prostori. Anujin skazaw riszucze i korotko:
Suchaj, Ohundo! Suchajte wsi, chto szcze maje rozum i sowis, chto trymaje w
serci swojemu iskru lubowi!
ono Weykoji Materi Bezmenyj Kosmos ne moe bilsze trymaty w sobi panetu,
jaka zahnywaje rabstwom i rozpustoju, nenawystiu i rozbratom. Mudreci i Znannia, zayszene nam Synamy Wohniu, howoria: nastupaje czas weykoho oczyszczennia! emurija
pryreczena! ysze lubowju i powernenniam do zapowitiw Posanciw Materi mona prypynyty katastrofu.
My, yteli Misiacia, widnyni ne wwaajemo sebe pidwadnymy Ohundi tyranu i nasylnyku, jakyj pryrik naszu panetu na znyszczennia. Chaj tworysia Wola Kosmosu! Ae
poperedajemo szcze je czas! Opamjatajte!
U widpowi czerez prostir ponesysia proklattia Ohundy. A wslid za nymy korabli z
wohnianymy krystaamy. Straszni wybuchy potriasy powerchniu Misiacia. Whoru poetiy
skeli, para i dym wid derew. Na misci wybuchiw zjawyysia straszni hyboki prirwy. Odyn
za odnym etiy korabli, wyparowujuczy wodu i yttia na Misiaci. Todi Apujin, jakyj zayszywsia ywyj razom z Asuramija ta kilkoma pomicznykamy, daw nakaz znyszczyty hnizdo
Ohundy na Zemli.
My u widpowi na pidstup tyrana posay bojowi korabli z wohnianymy krystaamy
na emuriju. Fortecia, de zasiw Ohunda, wybuchnua. My baczyy z Misiacia, jak jiji ochopyw jaskrawyj woho. Ae na ciomu straszna bytwa ne zakinczyasia. Bezumni erci, wirni
Ohundi, j teper kydaju na Misia straszni korabli. Wony baaju znyszczyty razom z Anujinom ta joho druziamy nawi zhadku pro Syniw Wohniu ta jich zapowit pro lubow i braterstwo. Ae tak ne bude.
Nastupaje czas weykoho oczyszczennia. Karajucza Ruka Kosmosu prostiahnuasia na
Zemlu. emurija rozkolujesia na czastky. Spopelajuczyj woho poyraje jiji, szczob oczystyty misce dla majbutnich pokoli.
Anujin weliw meni zapysaty na krystaach Sura-na rozpowi pro mynue emuriji.
Win wpewnenyj, szczo majbutni ludy Zemli znajdu ci zapysy i proczytaju jich. Wony budu lubyty odyn odnoho. Wony budu bratamy. Mi nymy ne bude nasylnykiw i tyraniw.
Wony zapala nawkoo wsioho Soncia toj woho lubowi, jakyj prynesy wid Weykoji Materi Syny Wohniu.
Szlu tobi swij poklin i lubow, mij daekyj brate! Chto b ty ne buw, jakyj by ty ne buw
ty mij brat, jakszczo serce twoje hory poumjam lubowi i jednosti. Pamjataj: ono Weykoji Materi ne trymatyme w sobi nenawysti i rozbratu, rabstwa i prynyennia, rozpusty j
zahnywannia duchu.
Anujin i Asuramija z tymy bratamy swojimy, jaki szcze yszyysia ywi, pokydaju Misia. Widnyni win bude pustelnym. Powitria joho i woda wyparuwaysia, i win peretworywsia na konajuczyj swit. My poetymo na inszi panety. My budemo szukaty bratiw
swojich, poky na Zemli znowu ne spaachne iskra Znannia. Dowho daty cioho czasu, ae
win nastupy. Asuramija wiry w ce i posyaje daekym naszczadkam serce swoje, jake
wmio lubyty.
Dowho mowczay Zoria i Dobromyr, chocz dawno we zakinczyasia rozpowi kibermaszyny. Diwczyna dywyasia kudy u prostir, i w jiji temno-synich oczach byskotiy iskry
dawnomynuych poe, hoos Asuramija widuniuwaw serdecznoju perestorohoju. Wona
wako zitchnua, jako po-dytiaczomu skazaa:
al.
Koho? ne zrozumiw Koor.
Usich, wytera woohi oczi diwczyna. I emuriw, i Asuramija, i yttia, jake zahynuo na Misiaci.
Asuramija ality nehoe, weseo skazaw Koor. U nioho, bezumowno, buo
yttia, nasyczene boroboju i lubowju. A szczo mona pobaaty ludyni, koy wona u wicznij
borobi za Istynu? Niczoho!..
A meni zdajesia, szczo tut bahato kazkowoho, raptom ozwawsia Dobromyr.
Asuramija wse zmiszaw: wijny z woli ludej i geoogiczni kataklizmy na Zemli. Jake ce maje
widnoszennia odne do odnoho, ne rozumiju? Chiba wid toho, szczo w emuriji panuway
rozbrat i nenawys, moha staty katastrofa? Due mistycznyj wysnowok!
Jak skazaty, serjozno widpowiw Koor. Pewna symwolicznis je, ae joho rozpowi treba zrozumity. Dobre, szczo ja popraciuwaw nad perekadom drewnich symwoliw
na naszi poniattia i terminoogiju, a to wzahali bua b abrakadabra. A szczodo wzajemozwjazku mi stanom panety czy ludstwa i Kosmosom to ja ne zhoden z toboju, chopcze. Zwjazok wsioho, szczo je w Butti, ce osofka aksima. Tilky je oczewydnyj, wydymyj zwjazok, jakyj moe piznaty wsiakyj, chto maje oczi abo wucha, a je zwjazok hybynnyj,
ne wywczenyj lumy na pewnomu etapi rozwytku. Bahato howoryty ne budemo, czasu
obmal i nezabarom za wamy pryetia. Skau ysze swoju dumku, a wy dumajte. Mona dywyty na Kosmos jak na jedynyj organizm. Kona systema, paneta w niomu energetycznyj wuzo, klityna. Wony ne isnuju samostijno, bezwidnosno do wsijeji Bezmenosti, a,
nawpaky, u pownomu wzajemozwjazku. Bu-jakyj impuls magnetycznyj, eektromagnitnyj, grawitacijnyj czy socilnyj, tak-tak, ja ne wypadkowo skazaw socilnyj, peredajesia po czysennych kanaach wsiomu organizmu, jak impuls konoji klityny w naszomu
organizmi te peredajesia po nerwowij systemi. Inaksze j buty ne moe.
Ae jakszczo my wyznajemo wzajemozwjazok u nyczych aspektach, tobto w eektromagnitnych, grawitacijnych i tak dali, to czomu b ne wyznaty joho w psychicznomu.
Czomu, ja pytaju? Chiba yttia ne wyszcza forma isnuwannia materiji? Chiba wono w takomu razi ne maje bilsz mohutnich kanaliw wzajemozwjazku z Jedynym Organizmom Kosmosu? Potim. Jakszczo na jakij paneti stan pewnoho rozwytku, skaimo socilnoho,
maje katastrocznyj, antyewolucijnyj charakter, to jak powynen reaguwaty Kosmicznyj
Organizm? Jak chirurg. Wydaenniam swojeridnoji gangreny, znyszczenniam szkidywoho
tia. W nas ce robla ejkocyty, a w Kosmosi jedyne energetyczne poe, jake widnowluje
poruszenu riwnowahu i zbuduje aktywnis panety dla oczyszczennia jiji wid baastu. Zrozumiy moju dumku?
Zrozumity zrozumiw, poczuchaw hoowu Dobromyr, ae wona wse-taky nespodiwana.
Cha-cha! A ty wse baajesz zwyczajnoho. Berey, chopcze, zaszkarubosti dumky.
Ja wysowyw tobi ne dogmu, ne zakinczenu teoriju, a hipotezu, jaku treba rozwywaty.
Meni podobajesia twoja hipoteza, Koore, skazaa Zoria. Wona diektyczna i
poslidowna
masywy hir.
Nareszti wnyzu zabiliy gracizni budiwli Instytutu Energiji Sercia. Na szyrokomu betonowanomu majdani sered stolitnich kedriw stojay sotni ehkych wertolotiw. Bila nych
pryzemywsia i wertolit z Zoreju. Wona astiwkoju metnuasia do Instytutu po szyrokij dorici.
Szlach perehorodya husta czerha junakiw i diwczat. Jaka dywna raptowa miszanyna.
Tut nehry i maajci, eskimosy i kytajci, indusy i midnoyci patahonci. A wtim, niczoho dywnoho nema: wsia paneta bolije sercem za swoho sypa.
Zoria chocze szczo zapytaty ostannich w czerzi, ae jij suworo pokazuje na huby wysokyj kuczeriawyj nehr, a potim na sporudu Instytutu. Tam nad wchodom pomeniju
sowa:
POWNA TYSZA. W NEBEZPECI SERCE!
Jij pokazay na ostannie misce, drunio kywnuy stawaj!
Jak? daty, jak wsi inszi? daty, koy zayszyo mensze dwoch hodyn? Ni, tak ne
mona. Wona ne moe daty.
Zoria riszucze protysnuasia kri czerhu psychodonoriw, pereskoczya czerez riady
kwitiw za mei doriky i, ne zwaajuczy na widczajduszni esty ludej u biych chaatach
pewno, praciwnykiw Instytutu, pobiha do wchodu.
O koonada. Wchid. Jiji chocze zatrymaty chto. Wona nawi ne dywysia na nioho.
Dali, dali, do Suona. Wona czua pro nioho, szczo win czytaje duszu. Chaj proczytaje jiji
duszu. Win zrozumije, czomu wona tut.
Zoria biy, zadychawszy, korydoramy. Mjaki kyymy skradaju szum krokiw. Horia
na stinach switlani spaachy. Wony poperedaju:
SERCE W NEBEZPECI!
Ja wriatuju tebe, Serce! Ja we zowsim poriad!
Za neju pospiszaju kilka ludej u biych chaatach. Wony machaju rukamy, wony
choczu zatrymaty jiji. Szcze, czoho dobroho, wwaaju jiji za boewilnu!?
Widczyniajusia dweri. Odni, druhi. Spaachuju trywoni sygnay. Pered neju wyrostaje jaka posta. Na pecze lahaje twerda, wadna ruka.
Zoria pidnimaje yce whoru. Na neji dywlasia temni pronyzywi oczi. Wony dopytywo zahladaju w samu duszu. Zootysia mjaka boridka, zdryhajusia wusta neznajomcia,
promeni bia w usi boky wid oczej.
Jakyj win ridnyj, znajomyj! Ce, bezumowno, Suon. Serce kaataje sylno i wpewneno.
Teper wse bude harazd.
Ja pospiszaa, szepocze wona. Ja bua na Misiaci Ja poczua bil sercia
Suon siaje prychowanoju wnutrisznioju radistiu. Win roby zastereywyj est praciwnykam, jaki zdywowano zjurmyy nawkoo, wede jiji z soboju.
Wse nacze u sni. Aparaty, neporuszni, jak prywydy, ludy w chaatach.
De wona? Szczo z neju? Czy wony pokau joho?
Ni. Jiji stawla w jaku niszu, rozdiahaju do pojasa. Wona soromywo szczuysia,
prykrywaje dooniamy edwe pomitni hrudy.
Spaachuje matowyj ekran. Na niomu biy switowyj zygzag. Win sabyj, powilnyj,
inertnyj. Win zhasaje, znowu wynykaje, znowu zhasaje, niby wohnyk maekoji swiczky
sered urahanu.
Ta poriad zjawlajesia inszyj zygzag. Win pulsuje wpewneno i sylno. Joho amplituda
zajmaje we ekran. Win nabyajesia do toho, saboho, zywajesia z nym, i o ue nema
dwoch je odyn-jedynyj houbyj strumi. Win zywsia, jak odyn potik, i nichto ne widrizny, ne skae, de impuls odnoho sercia, a de inszoho.
Zoria niczoho ne rozumije, ae dusza w neji spiwaje, torestwuje, czuttieznannia pidkazuje: wona ne pomyyasia! Wona wczasno pryjsza!
wawyj ruch za ekranom, pryhuszenyj szepit:
Kosmiczna poowyna!
I wadnyj hoos Suona:
Pryhotujte Jasnocwita do eksperymentu!
A potim wona stojaa pered nym maeka, chudeka, napiwdiwczyna, napiwkwitka
i dywyasia w oczi Suonu znamenytomu na wsij paneti wczenomu. Win ne soromywsia toho, szczo w joho oczach tremtia slozy. Win lubowno ohladaw jiji, niby czudo, i wusta
joho ronyy serdeczni sowa:
Ty wczasno pryetia, Zore. My wriatujemo joho!
Win wriatowanyj, Zore! hrymy hoos Suona. Teper mona kryczaty. Win
wriatowanyj! Chaj ywe Serce!
Zoria ne moe howoryty. Wona pacze slozamy szczastia. Jiji obnimaju czyji ruky,
ciuju czyji tepli wusta. Wona czuje tremtiaczi wid chwyluwannia hoosy, baczy bysk
oczej synich, czornych, sirych.
Horycia, Kosmosaw, Myrosawa, Pomi Druzi Jasnocwita I wona jichnij druh.
Zawdy razom, zawdy z nymy. Wona szczasywa, wona radisna. Zwaty jiji Zoria.
Ty sprawdi Zoria, nino szepocze Horycia. Ty rozwijaa temriawu smerti.
A potim do neji nabyzya wysoka strunka inocza posta. Tonki czutywi palci ochopyy jiji yczko, w jasni oczi diwczyny dywlasia hyboki, materynki, wseosiani, jak bezmenis, oczi. Wony wywaju w serce Zori nowu snahu, wony poja jiji newydymym nektarom.
Weyka Matir, czuje wona czyj hoos.
Weyka Matir. Zirnycia. O wona jaka! Prekrasna, weyczna. Maty wsich, chto prahne
w Kosmicznu Bezmenis. Pokrowytelka wsich, chto jde na Podwyh.
Weyka Matir pryhortaje Zoriu do hrudej, i diwczyna czuje stukit jiji weykoho sercia,
jiji myyj hoos:
O wona poowyna Jasnocwita. Czujesz, Soncezore? Dla czoho szukaty jiji.
Wona sama pryetia z Kosmosu do nioho, jak wohnianyj ptach yttia. Pidesz, dytia moje,
z nym u yttia? Budesz joho podruhoju?
Kudy zawhodno, znemoeno zapluszczywszy oczi, szczasywo proszepotia Zoria. Na kraj Wseswitu U Wicznis
Korysno zhadaty ewoluciju naszych zna pro ciu jedynu domiwku. Skilky neporozumi, pomyok, durny. Chocza wsi wony wyprawdani diektycznym chodom rozwytku
Weykoho Jedynoho Znannia.
Wwaay, szczo yttia moe isnuwaty ysze na kysnewo-wuhecewij osnowi, a wono
isnuje na bezliczi inszych osnow.
Dumay, szczo Kosmiczna Ewolucija grandiznych system wypadkowa abo, w krajniomu razi, pidlahaje ysze zakonam rozwytku nyczych form materiji. Teper my znajemo,
szczo najwaywiszu rol u rozwytku system i yttia w nych hraju rozumni Istoty, jak najwyszczyj wyjaw Jedynoji Substanciji Buttia.
My riszucze perehlanuy swoji pohlady na Wseswit. My szukajemo pryncypowo nowych szlachiw u Bezmenis. Szcze nedawno dumay tilky pro mechanicznyj ruch, pro subpromenewi szwydkosti fotonnych, grawitacijnych ta inszych raket. My znajemo, szczo
mechanicznyj ruch ysze najhrubiszyj, perwisnyj aspekt wseosianoho Ruchu Materiji.
Daeki cywilizaciji peredaju nam, szczo nema mei ni szwydkosti peresuwannia u Wseswiti, ni hybyni pronyknennia Rozumu w nadra Switobudowy. Na konomu etapi swoji
metody, swoji moywosti, nowi, hybszi, ni ranisze.
My te zijszy na takyj nowyj stupi. Nowi energiji stukaju u naszu swidomis, nowi
obriji wstaju pered Ludynoju. Te, szczo wczora i siohodni hodyo, zawtra bude prymitywnym i nawi szkidywym. Te, szczo predky widstojuway jak wicznu i neporusznu
istynu, siohodni dowodysia mjako, ae riszucze postawyty w Muzej Znannia.
Tak staosia z pohladom na yttia, jakyj szcze nedawno buw do smisznoho wukym i
prymitywnym.
Widkynuwszy geocentryczni pohlady drewnich, nawi wczeni zberehy swojeridnyj
geocentryzm u wsich inszych hauziach znannia, osobywo w astrobiogiji. Bilszis z naszych poperednykiw wwaay, szczo yttia u wyszczij rozumnij formi isnuje ysze na Zemli.
Kosmiczna Era neszczadno rozwijaa pomykowi twerdennia.
My diznaysia, szczo yttia na Zemli ysze odna hra bezmenoho Krystaa yttia,
jake projawlajesia w najnespodiwaniszych pojednanniach. Tak, we teper my znajemo pro
wysokotemperaturne yttia na Merkuriji, jake szwydko rozwywajesia w napriamku rozumnych istot. My majemo zwjazky z druziamy z Wenery, de cywilizacija dosiaha gigantkoho riwnia we miljony rokiw tomu. Te same z yttiam na Jupiteri, Urani j Neptuni, na
dejakych weykych suputnykach. Astronomiczni znannia pro powerchnewi umowy na
tych panetach i obmeeni hipotezy pro su yttia prywodyy do kucych ujawe. Ta
pryjszy nowi poniattia pro hybynnis switiw. I teper my ne dywujemo tomu, szczo yteli
Wenery, Jupitera ta Urana ywu i diju u hybszych wymirach, nedosianych dla naszych
poczuttiw.
My szcze ne wmijemo pronykaty w hybyny bahatioch wymiriw. Nauka Zemli ysze
stupya na cej tajemnyczyj, chwylujuczyj porih. Ae we wydnijusia obriji prekrasni, weyczni. Na szlachu do nych czyhaju straszni nebezpeky. My sami widczuy i pobaczyy ce.
Soncezir bahatoznaczno i z lubowju pohlanuw na Jasnocwita. Posmichnuwsia e pomitno kutykamy wust. A potim riszucze machnuw rukoju zhory wnyz, niby rozrubujuczy
szczo:
Ae niszczo, nijaki nebezpeky ne wtrymaju nas. Nema takoji my, jaka b ne rozstupyasia pered widwanymy serciamy, ozbrojenymy Znanniam i Lubowju.
Same dla cioho ludstwo hotuje was i bahato waszych towarysziw u inszych szkoach
Kosmocentru. Wy odyn z czysennych zahoniw pineriw Zemli, jaki budu mozkom i
rukamy ludstwa, joho sowistiu i sercem u daekych switach. Bute neszczadni do wsioho
antyewolucijnoho, do wsioho u was samych, szczo zawaatyme Spilnomu Bahu. Chto widsicze sebe wid Jedynoho Organizmu Wseswitu, toj upodobysia odirwanomu wid derewa
ystku. Win nemynucze zahyne i zhnyje.
I szcze pamjatajte. Weyki zawdannia wymahaju weykych wyprobuwa. di jich
zawdy. Szczodnia. Szczohodyny. Bo wyprobuwannia ce boroba zi Stychijamy, pry jakij
wykreszujusia iskry Istyny. Czym sylniszyj, nestrymniszyj ruch upered, tym sylniszyj opir
seredowyszcza. Ce stara jak swit istyna.
Bute wiczno nowymy, druzi moji. Bute wiczno radisnymy. Bo nema kincia Weykij Dorozi, imja jakij Bezsmertia Rozumu. A bez radosti, bez lubowi na tij neosianij dorozi ne projty.
Soncezir zamowk. Wako zitchnuw.
Szczo dijaosia teper u joho serci, szczo pronosyosia w joho swidomosti uczni ne
znay. Wony ysze widczuway newydyme chwyluwannia Uczytela, joho dywnu napruhu.
Win zijszow z pidwyszczennia, pidijszow do dwerej. Zupynywsia. Jasnym pohladom
probih po obyczcziach wychowanciw swojich.
Ja zayszaju was. Bute razom. Howori. Howori pro majbutnie zawdannia wasze.
Znajte, szczo nema kincia waszomu szlachu. Szczo b wy chotiy zdijsnyty na niomu? Jaki
zawdannia? Zazyrni najhybsze. Ja i Weyka Matir suchatymemo was na widstani. Znajte
pro ce. I po waszomu prahnenniu my wyberemo wam Ispyt na Ludynu.
wstanowlu harmoniju Systemy. Krasa neobchidna, poczynajuczy z perszoosnowy tworennia. Inaksze zhodom obowjazkowo nastupy rozad, rujnuwannia, chaos.
Mynu miljardy rokiw, prodzweniw hoos Pomenia, i joho blide obyczczia osiajao wnutrisznim wohnem, sformujesia kora panet. Wynyknu okeany wodiani, wuhewodni, kwarcowi, swyncewi. Pocznusia reakciji uskadnennia. Ja proslidkuju moywyj
chid tych reakcij do bezmenosti. Ja wrachuju doswid poperednich cywilizacij i wnesu dodatky w programu rozwytku ywoho switu.
Ja stworiu prekrasni rosyny i kwity, zamrijano skazaa Horycia. Sered nych
ne bude chyych, otrujnych i potwornych. Wony budu ysze prykraszaty i oczyszczaty
panetu. Wony dadu czudowi pody dla majbutnich pokoli rozumnych istot. Kwity budu
ne ysze dawaty pody dla ywennia, ne ysze raduwaty istot aromatamy, wony budu
szcze j spiwaty, wony budu zwuczaty.
Czudowi moji, proszepotia Zirnycia. Wony zrobla wse, ja wiriu.
Bila grupy na pidwyszczenni zjawyasia Chwyla skromna, soromywa. Wona ohlanua prymiszczennia audytoriji, niby szukaa, kudy dokasty ruk, i zajawya:
Ja zroblu tak, szczob na paneti ne wynykao potwornych istot. Chaj wony budu
ne ysze docilni, a j krasywi. Chaj wony szwydko projdu ewolucijnyj szlach i dosiahnu
riwnia Rozumu. I chaj wony ne putajusia w czysennych abiryntach peredistorycznych
krywawych epoch, a wpewneno jdu do Swita, jake zemna cywilizacija znajsza pisla nejmowirnych strada i poszukiw.
Czy ne zanadto wony baaju poehszyty szlach dla swojich stwori? zamyseno
zapytaa Zirnycia. Szczo jich sponukaje?
Spiwczuttia, skazaw Soncezir. Ce zakonomirno. Hadaju, szczo tak i treba. Ne
slid, szczob koen wytok powtoriuwaw poperednij. Inaksze Ewolucija peretworysia na parodiju jake koszmarne zamknute koo. Ja rozumiju jich i schwaluju.
Zhodna z toboju, skazaa Weyka Matir.
Tym czasom do hry pryjednawsia najmoodszyj Jasnocwit. Win niby we promeniw wid radosti, joho pohlad pronykaw de u Bezmenis, nacze namahawsia pobaczyty
tych nenarodenych prekrasnych istot.
Ja dam naszym moodszym Bratam rozuminnia Weykoji Jednosti, skazaw Jasnocwit. Chaj wony znaju i widczuwaju swoju nerozrywnis z Pryrodoju, z Kosmosom,
chaj wony prahnu do weykoho objednannia na Szlachu Bezmenosti.
A ja widdam jim serce swoje, widwano pidchopya Zoria, trymajuczy za ruku
swoho druha. Chaj wono wede jich na podwyh i samozreczennia. Chaj wono naaje w
jich hrudiach wicznym poumjam, chaj u temni noczi istoriji popereduje jich proty pomyok i zoczyniw.
A potim, radisno dodaw Jasnocwit, my budemo zustriczaty Bratiw naszych z
daekych mandriw po Bezmeiu. I de budu tworci, a de stworeni? Wse objednajesia, wse
bude w harmoniji, w jedynomu wseenkomu akordi. Bo nema u Bezmei niczoho poza
jednistiu. I ti, szczo jdu poperedu, na werszynach Buttia, i ti, szczo powzaju u moroci neuctwa ta bahni perwisnych switiw, anky Jedynoho yttia.
Chwaa yttiu! uroczysto pidchopyw Kosmosaw.
Chwaa Lubowi! zworuszeno skryknua Zoria.
I w prostori poyysia dzwinki junaki hoosy:
Chwaa Jednosti!
Chwaa Harmoniji!
Chwaa Bezmenosti!
Soncezir wymknuw ekran. Joho i Weyku Matir ohornua tysza. Wony dywyysia
odne odnomu w oczi, niby czytay ti tajemni dumky. Perszoju ozwaasia Zirnycia.
Ty ne daremno yw na Zemli, Soncezore, skazaa wona. Win zapereczywo chytnuw hoowoju.
Znaju, ahidno dodaa Weyka Matir. Pochwaa ne dla tebe. Ae w nych ja baczu
twoje serce. Weykyj Ispyt mona pryznaczyty.
Jakyj same? nastoroeno zapytaw Uczytel. Wona sumno zitchnua.
Ty sam znajesz. Wony wybray swij szlach. Najwaczyj. Wony baaju tworennia i
uswidomluju widpowidalnis takoji misiji. Chaj pokau swoje prawo.
Ty choczesz skazaty Soncezir ne zakinczyw frazy, niby bojaczy toho, szczo
mao statysia.
Tak, riszucze zajawya Weyka Matir. Nam wako ce robyty, ae zakon Ewoluciji neporusznyj. Wony powynni projty Ispyt Perszyj. Najtiaczyj. Chaj dowedu, szczo
wony sprawni Ludy.
Soncezir pomowczaw. Podumaw. Joho ruka i ruka Weykoji Materi zustriysia w hariaczomu potysku.
Ja zhoden, wako skazaw win.
Horycia zamowka, zadumaa. Potim znowu wychopya z kyszeni kurtky oliwe i zachodyasia wywodyty na szmatku paperu pospiszni riadky.
Soncezir z ninistiu podumaw pro Horyciu. Wona namahajesia pojednaty w syntezi
egendy i nauku, mynue i hriaduszcze, zbahnuty pyn Ewoluciji jak nerozrywnyj anciuh
Buttia. Nawi na poetycznyj proces bahotworno dije prekrasnyj Kosmos.
Drunio siaju zirky.
Zeenkuwatoju kulkoju widpywaje w bezmir Zemla.
Merechtia na wystupach kosmolota promeni daekoho Soncia.
I newidomo, chto ety: aparat czy ti, chto w niomu? Zoseredenyj trudar Wira, spownena tworczoji energiji Chwyla, zjednani w odne serce Jasnocwit i Zoria najmoodszi,
ae, moe, najmudriszi uczni Soncezora!
Radisno i trywono Uczytelu.
Win baczy te, czoho ne bacza wony.
Win hotuje wasnymy rukamy najtiacze dla tych, chto je joho sercem i sowistiu, joho
nadijeju i yttiam.
Trywoha wid mynuoho, atawistycznoho. A moe, wid spiwczuttia? Wid znannia
wakoho szlachu, jakyj nym ue projdenyj?
Chaj! Ce neobchidnyj etap. Ptaszeniata wylitaju z hnizda! Chaj trenuju krya i wolu.
Bez cioho szlach u Bezmenis zakrytyj.
Propywaje wdayni Mars. Hipnotyzuje joho czerwonyj wohnyk, zawychriuje nawkoo sebe dumky.
Skilky tajemnyci trymaa i trymaje w sobi cia paneta najbyczyj susid Zemli? We
dawno widwiday kosmonawty joho pustelnu powerchniu, naoczno perekonaysia w najawnosti yttia na starij paneti. Widkryy zasypani, ae szcze de-ne-de funkcinujuczi kanay, pidzemni mista, oazysy. Pronyky w sztuczni suputnyky Fobos i Dejmos, jaki buy gigantkymy kosmicznymy muzejamy.
Bahato zrozumiy wczeni Zemli. Ae szcze bilsze ne rozhadano. De wony yteli
Marsa? Czomu pokynuta paneta? Czomu pisok zasypaje grandizni sporudy, jaki ne pid
syu nawi nauci Zemli? Newe pry takomu potencili ne zmohy marsiny zapobihty jakomu kosmicznomu ychu?
A moe, j ne buo nijakoho ycha. Moe, widbuwsia jakyj ewolucijnyj proces jakisnoho perechodu wyszczoho yttia na nowyj prostorowo-czasowyj riwe. Wony ywu,
piznajuczy nowi hybyny Materiji, jaki szcze nedosiani dla nas.
Chto znaje?
Mowczy Kosmos. Posyaje z dayny wohni zirok-majakiw, jak sygnay Rozumu bezsmertnoho, newtomnoho, wiczno dijuczoho.
Trochy widpoczynku, praci bila awtomatiw.
I znowu uczni razom z Uczyteem sposterihaju za pynom zorianoji riky.
Awtomaty wpewneno wedu kosmolit sered nebezpecznych asterojidnych potokiw.
Byskuczi bryy prolitaju de daeko, ne zahroujuczy ludiam.
I we o, zowsim nedaeko, gigant systemy Soncia Jupiter.
Grawitacijni pryady widznaczyy joho tiainnia. W perednich otworach zjawyasia,
poczaa zbilszuwaty motoroszno-zeenkuwata kula, prorizana mohutnimy pasmamy urahaniw.
Na tli panety ruchay neweyczki kulky suputnykiw. Zdawaosia, niby weete Jupiter hrawsia, jak cyrkowyj fokusnyk, tijeju czysennoju zhrajeju pidwadnych jomu pane-
tok. Wony poryway u Bezmenis, namahaysia wyrwaty iz strasznoho poonu, a win samowdowoeno posmichawsia, neznacznym zusyllam tiainnia powertajuczy w carstwo
swoje nesuchnianych ditej.
Rajduha popriamuwaa do odnijeji z panetok-suputnykiw. Kosmosaw pidijszow
do pulta, prowiw rozrachunky, zwirywsia z kartoju.
Hanimed? zapytaw win Uczytela.
Soncezir stwerdno chytnuw hoowoju.
Czomu same siudy? pocikawywsia Pomi.
Wam dowedesia buwaty w daekych switach. Ne na wsich panetach i suputnykach
je yttia, atmosfera. Nawpaky bilszis jich neprydatna dla zemnoho yttia. Same takoju
panetoju je Hanimed. Bez atmosfery, bez pomitnoho yttia. Zwykajte. Szukajte moywostej u takych umowach.
Ae poriad Ewropa? zdywuwawsia Kosmosaw. Na nij je chocz i rozridena,
ae kysnewa atmosfera, rosynnyj i twarynnyj swit.
Znaju. Ae ja we skazaw wywczajte najsuworiszi panety.
Ce i bude Ispytom, Uczytelu? obereno zapytaw Wira.
Ni, korotko widpowiw Soncezir.
Rajduha ehko nazdohnaa Hanimed na orbiti, zbyzyasia z nym, powysnua nad
szyrokym skelastym pato. Potunyj eektrowychrowyj potik wriwnowayw padinnia. Try
apy-upory torknuysia siro-zeenoji powerchni. Rajduha zupynyasia.
Wona bua schoa na szyrokyj konus, w osnowi jakoho buw potunyj reaktor i prystroji uprawlinnia. Szcziyny diuz ochopluway wse kilce konusa, a w centri znachodywsia
otwir wchodu.
Z nioho wyjszo dewja postatej.
Womero zimknuysia nawkoo dewjatoho.
Kri prozori szoomy siajay juni, widdani oczi. Wony czekay sowa Uczytela. Wony
spodiwaysia na szczo nezwyczajne.
Ae nezwyczajnoho ne buo.
Soncezir ozyrnuwsia nawkoo, pohlanuw na neprywitni, choodni skeli, na prymarnyj
dysk Jupitera w czornomu nebi i prosto skazaw:
Rozijdemo na czotyry boky. Wywczajte umowy na Hanimedi. Tanketky zayszasia w kosmoloti. Treba rozrachowuwaty na najhirsze. U was je portatywni analizatory
wywczajte skad porid. Moywis zdobuwannia potribnych haziw ta reczowyn. Faunu i
foru, jaka moe rozwywaty bila wukanicznych szcziyn i w hybokych urwyszczach.
Bute obereni. Slidkujte za peengom. Zberemo czerez dwi hodyny.
A ty, Uczytelu? zanepokojeno zapytaw Jasnocwit.
Soncezir jako dywno pohlanuw na nioho.
Ja te pochodu nedaeko. Budu czekaty was. A koy zberemo, skau pro nastupne
zawdannia. Ne turbujte roboty wystaczy.
Czotyry pary mowczazno rozijszysia wid Rajduhy. Bila aparata zayszywsia odyn.
Uczytel.
Win sumno i zanepokojeno dywywsia na wychowanciw swojich. Jichni postati zmenszuway, znykay w sabkomu switli Jupitera. O ue ne wydno nikoho. Nimuje pustela
Kosmosu. Tysza Switobudoby pohynua w sobi wse yttia i ruch.
Soncezir wako zitchnuw. Podumaw. I, ne strymawszy, kynuw u eter trywoni sowa:
Druzi moji! Ne zabuwajte sliw Uczytela. di pereszkod zawdy i wsiudy. Szczodnia. Szczochwyyny.
I z bezodni nebuttia donesasia hariacza widpowi Jasnocwita, a za neju trioch inszych junakiw:
My czujemo, Uczytelu!
Mynaa druha hodyna.
Bahato uszczeyn perestrybuway Zoria i Jasnocwit. Bahato zrazkiw porid doslidyy
wony, oprominiujuczy jich analizatorom.
Portatywni awtosekretari zapysuway wywczene, szyroki riukzaky pryjmay w swoje
nutro zrazky.
W kilkoch misciach Jasnocwit natrapyw na temno-zeeni pokady dywnoho minerau. Analiz pokazaw, szczo ce zwyczajnyj lid, zamerza woda. Zoria bua due zdywowana.
Czomu woda? Zwidky wona tut?
Ade na Misiaci te je wykopnyj lid? zapereczyw junak.
Zoria zhadaa rozpowi Asuramija, swoji bukannia na suputnyku Zemli.
Ae tam buo koy yttia, skazaa diwczyna. Tak dumaju wczeni teper. Bua
atmosfera, moria.
A zwidky my znajemo, szczo buo tut? zapytaw Jasnocwit. Szcze ne mao stoli
projde, poky my diznajemosia pro tajny panet ta jich suputnykiw.
Zoria podumaa.
Ce prawda. Zhaduju, jak ja bua wraena na Misiaci, koy poczua istoriju emuriji.
Nejmowirna rozpowi, pidchopyw Jasnocwit. Jakby ne materilni dokazy,
mona buo b pryjniaty za wyhadku.
Zoria raptom nastoroyasia, schopya chopcia za ruku.
Zaczekaj! proszepotia wona.
Szczo take?
Chiba ne czujesz?
Junak prysuchawsia. W eteri hucho prozwuczaw zakyk:
do-po-mo-hu!
Obyczczia Zori zblido. Houbi oczi, jak zawdy pry trywozi, potemniy.
Chto ce? skryknua wona.
Na do-po-mo-hu! znowu doynuo z Kosmosu.
Ce Uczytel! hucho skazaw junak. Skorisze do nioho! Win schopyw diwczynu
za ruku, kynuwsia wpered.
Skeli, uszczeyny, prirwy.
Mymo.
ety wnyz kaminnia, bezzwuczno pronosysia bila nych, ae Jasnocwita niszczo ne
zlakaje, ne wtrymaje.
Tam unaje zakyk Uczytela. Z nym szczo trapyosia. Ade win sam, bez suputnykiw.
Ja widczuwaw, proszepotiw junak. Ja ne chotiw, szczob win zayszawsia sam.
Ae win doswidczenyj, zadychano howorya diwczyna, pospiszajuczy za nym.
Szczo z nym moe statysia?
Tut? U czuomu switi? bolisno skazaw Jasnocwit. Chto moe znaty pro wsilaki
nespodiwanky. Wpered, wpered, Zore! Chto zna, szczo tam dijesia!
O ue pato, na jake opuskaysia wony z Kosmosu. Nad daekymy hirkymy zubciamy
schody neweykyj dysk Soncia. Win posribyw werchiwku kosmolota. Wse nawkoo
oyo, zaiskryosia. W bezodni neba pomianiw dysk Jupitera.
Wziawszy za ruky, Jasnocwit i Zoria szyrokymy strybkamy nabyaysia do Rajduhy. Wony baczyy, jak z riznych bokiw szwydko mczay do nych szcze try nary.
Jasnocwit do sliz w oczach dywywsia nawkoo. Bila kosmolota nikoho ne buo. Na
riwnyni te.
O druzi wsi razom. Wony zupynyysia zadychani, strywoeni. Dywlasia odne odnomu w oczi.
Wy czuy? zapytaw perszym Jasnocwit.
Czuy, skazaa Horycia.
Szczo?
Hoos Uczytela.
My te Win kryczaw pro dopomohu.
My czuy te same! schwylowano pidtwerdyw Kosmosaw.
Todi de win? skryknua Chwyla. Czomu my stojimo? Treba szukaty joho.
Wira! riszucze skazaw Kosmosaw. Szwydko w kosmolit. Perewir wsi kajuty.
My rozijdemo po okoyci. Obijdemo wsi najbyczi doyny ta uszczeyny. A potim z Chwyeju ty pryjednajeszsia do nas.
Wira znyk w otwori Rajduhy.
Hukajte! nakazaw Kosmosaw.
Uczytelu-ju-ju! huczno ynuw u prostir zakyk. Uczni prysuchay, zatamuwawszy podych. Widpowidi ne buo.
Uczytelu-ju-ju! ne whaway strywoeni lublaczi sercia, i zdawaosia, szczo same
Sonce spiwczutywo zupynyosia w nebi, szczob ne poruszyty weykoji tyszi oczikuwannia.
Ae marnymy buy wsi zakyky. Soncezir ne widhuknuwsia. Pochmurym wyjszow z
kosmolota Wira. Ne pytajuczy joho ni pro szczo, Kosmosaw nakazaw:
Piszy. Ne hajaty odnoji chwyyny. Wpered, druzi
Czerez kilka hodyn wony powernuysia do Rajduhy, wtomeni, podriapani, hoodni
i rozczarowani.
Mowczay. Ne dywyysia odne na odnoho.
W oczach Zori byszczay slozy.
Wisim junych uczniw zayszyysia samotnimy, w daekomu choodnomu, neprywitnomu switi.
Uczytel Soncezir znyk.
riszuczosti. Ty prawylno skazaa, Zore. Dijaty! Uczytel hotuwaw nas do Ispytu, win wiryw nam. A my rozhubyysia pry perszomu neszczasti? Jasnocwite, Pomeniu, Wiro! Podruhy moji! Zore, Horyce, Myrosawe, Chwye!
Uczni powawiszay, otoczyy towarysza. Wony hotowi, wony suchaju hoos starszoho, jakyj widnyni staje jich uczyteem.
Sidajte na wsiudychody, nakazaw Kosmosaw. Rozszyriujte spiral poszukiw.
Rozhladajte obway. Moe, Uczytel prywaenyj kaminniam. Moe, win wtratyw swidomis.
Szcze je czas. Kysniu w nioho wystaczy na dewjanosto hodyn. Zabute pro sebe. Ne hajte
odnoji chwyyny.
Ty howorysz tak, obereno ozwaasia Myrosawa, niby ne pojidesz z namy.
Ty zrozumia prawylno, pidtwerdyw Kosmosaw. Ja zayszajusia w korabli.
Treba zrobyty wse, szczo mona. Ja prohlanu wsi wuzy, sprobuju prywesty w poriadok
zwjazok i reaktor.
Todi ja te zayszu, zajawya Myrosawa. Ja dopomahatymu tobi.
Ni, riszucze zapereczyw Kosmosaw. Tam potribna kona ludyna. Myrosawo!
Podruho moja! Suchaj mene Tak bude kraszcze.
Diwczyna dowhym i jasnym pohladom zahybya w oczi Kosmos-awa, niby namahaa proczytaty szczo tajemne w joho duszi. Ae win spokijno wytrymaw toj pohlad, torknuwsia palciamy jiji pecza, proszepotiw:
Wiryty treba druziam i serciu. I we riszucze dodaw:
Do roboty, druzi. Prysuchajte do peengu. Ne zabukajte, proszu was. Ja wiriu,
wse bude dobre.
Wony we wtratyy lik hodynam. Odnomanitni skeli, uszczeyny myhotiy mymo
wsiudychoda, zatumaniuway swidomis. Chyyo na son. Syoju woli widhaniay drimotu
druzi, wperto prodowuway poszuky.
Nad obrijem merechtiw Jupiter, paay koluczi zirky, inkoy schodyo Sonce, zaywajuczy panetku slipuczym, ae choodnym prominniam.
Wsiudychody rozjichaysia wid kosmolota w rizni boky. W odnomu wyruszyy na poszuky Wira, Chwyla i Myrosawa, a w druhomu Jasnocwit, Zoria, Pomi i Horycia.
Wony domowyy pro zustricz na protyenomu kinci weykoho koa poszukiw, namityy
koordynaty.
Nabyaa hodyna zustriczi. A nijakoho natiaku na uspich ne buo.
Wsiudychid peridyczno zupyniawsia. Z nioho wychodyy junaky i diwczata i, rozijszowszy wijaom, obszukuway miscewis u meach kiometra.
Dumaju, szczo ce daremna robota, pochmuro skazaw Pomi. Tut szczo ne
te.
Jak ne te! skryknua Horycia. Szczo ty kaesz? Szczo ty proponujesz? Widmowyty wid poszukiw?
Ni, ne widmowyty. Zaczekaj, ne kryczy. Uczytel ne zbyrawsia jty tak daeko wid
Rajduhy. Win sam skazaw.
Todi szczo ? zapytaa Zoria z nadijeju.
Ne znaju, nepewno widpowiw Pomi. Ae czuttieznannia pidkazuje meni,
szczo tut szczo ne te. Moe, win nedaeko wid kosmolota. A moe, joho zatiahy jaki twaryny.
Twaryny? zdywuwaasia Zoria. W bezpowitrianomu switi?
Wse moe buty, wtrutywsia Jasnocwit. Kosmonawty znachodyy dywnych
istot nawi na asterojidach. Wony rozmnouwaysia, may energetycznyj obmin, poyray
odne odnoho. Tut moywe te same.
U nas je kyse i jia. U nas je pryady i energija. Poperedu szcze bahato hodyn diji i
tworczosti. Czoho sumuwaty? Budemo szukaty Uczytela i praciuwaty. My wojiny truda.
Tak nas uczyw Soncezir.
I my ne samotni, pidchopya Myrosawa Zemla ne pokyne nas u bidi. Zemla
znaje i pryjde na pomicz, chaj nawi w ostannij moment.
Zori dywlasia na nas, radisno dodaa Horycia. To ne zori, a oczi daekych
Bratiw. Soromno sumuwaty, koy potoky rozumu llusia na nas z usich bokiw. Nas otoczuje
bezmene zoriane bratstwo. Wydyme i newydyme. Wony z namy, wony nawkoo nas. Tak
nas uczyw Soncezir.
U nas je ruky i wola, twerdo skazaw Wira. Je paneta, jaka ne prystosowana
dla yttia. Ae my prystosujemo jiji. Takymy nas chotiw baczyty Soncezir.
Todi do praci, towaryszi moji, skazaw Jasnocwit. Chaj ywe radis. Widnyni
my prohooszujemo bratstwo radosti, truda i wirnosti na cij neprywitnij panetci. Zore! Jak
my nazwemo nasze bratstwo?
Tak, jak skazaa Horycia, wpewneno promowya Zoria. Kraszcze ne skaesz.
Zoriane Bratstwo!
Kryky Naprueni, schwylowani, dywni! Zwidky tut ludy? A moe, ce ne ludy, tuteszni twaryny?
Win we buw bila luka. Robot szwydeko potiahnuw zmotanyj szang i roztrub do
korabla. Kosmosaw szcze raz prysuchawsia. Kryky prozwuczay bycze.
Luk zowsim nedaeko. Koy szczo mona odrazu zachowatysia.
Z tumanu zjawyysia wertykalni postati. Kosmosaw zdryhnuwsia.
Sprawdi, schoi na ludej. Chto wony?
Postati machaju rukamy, czy perednimy kinciwkamy.
Wony smiywo nabyajusia do korabla. Newe tut je rozumni istoty? Ae jaki wony?
Jakszczo na dykunkomu stupeni rozwytku, to mona daty wsiakych nespodiwanok.
Kosmosaw szcze stupyw krok do luka i neriszucze pokaw ruku na koburu rozriadnyka.
Koy Ori-o zawerszyw uniwersalnyj cyk nawczannia, bako i maty zaprosyy joho dla
zustriczi. Win dawno ne baczyw jich, i taka zustricz bua pryjemnoju.
Ori-o yw na paneti A-mor. Baky prowodyy jaki tajemnyczi, hybynni doslidennia
w prostori. Dla zustriczi wony prybuy na A-mor.
Na terytoriji szkoy, de wczywsia jich syn, buo bahato czudowych kutoczkiw dla lubyteliw samotnosti. Ade ne koen lubyw zboryszcza i hurtowe yttia. Takym same j buw
Ori-o.
Syn, jak wwiczywyj hospodar, posadyw bakiw na swoje ulubene misce pid apatym ystiam sribystoho paa. Tam buo zatyszno, tam ehko dychao.
Stiny prytuku rozsunuy, do kimnaty wwijszy daeki bakytni obriji, roewi suzirja
neba, pjanki nini zapachy lisiw.
Maty skazaa:
Siohodni poczawsia nowyj cyk twojeji puti. Chaj wona bude jasnoju, Ori-o. Ja daju
tobi moje serce, synu.
Oczi materi zasiajay jasnisze nebesnych suzirjiw. Serce Ori-o strepenuo, radisno
zagrao, niby widczuo dotyk materynkoji lubowi. Ae win promowczaw, ysze kynuwszy
materi ninyj pohlad.
Bako skazaw:
Ja witaju tebe, Ori-o, w perszyj de nowoho cyku. Chaj cia pu bude suworoju dla
tebe. Chaj nosza twoja bude wakoju. Ja daju tobi ruku swoju, synu.
Ori-o pokaw topku dooniu na prunu wikowu dooniu baka, mowczazno peredaw
jomu swoju wdiacznis.
Wybyraj, dodaw bako. Pered toboju bezlicz szlachiw. Tworennia nowych panet. Formuwannia nowych ewolucijnych zeren. Poloty w daeki systemy. Kona doroha
wymahaje weykoji widdaczi sy, kosmicznoji napruhy, samozreczennia. A moesz zayszytysia z namy. Ja budu radyj dopomahaty tobi, Ori-o!
Ori-o pochytaw hoowoju, i rajduni kilcia joho woossia zamerechtiy w promeniach
suzirjiw.
Ja szcze ne znaju, baku. Ja podumaju.
Maty pidijsza do syna, pociuwaa joho w czoo.
Prawylno, Ori-o. Dumaj. A szczob dumka twoja bua ne powerchowoju, ne zbidnenoju, ja prynesa tobi darunok.
Pohlad syna zaiskrywsia cikawistiu. Maty zawdy daruwaa szczo nezwyczajne.
Wona rozhornua barwystu sribno-etowu zaponu. Na czornomu monoliti eaw
purpurowyj krysta i hraw krywawymy promeniamy.
Krysta Fo! skryknuw radisno Ori-o. Newe ce meni?
Maj, wraeno skazaw bako, czomu ty wyriszya daty jomu cej darunok? Chiba
ty ne znajesz pro nebezpeku?
Oczi materi potemniy. Wona pomowczaa, podywyasia na druha swoho, na syna,
tycho mowya:
Ja choczu, szczob mij syn buw sprawnim dytiam Bezmeia, a ne kimnatnoju kwitkoju
Ori-o hariacze obniaw matir, pociuwaw jiji prekrasni oczi. Maj szczasywo zasmijaasia.
Ty baczysz, mij drue, win czudowo rozumije mene?
Jomu rano szcze dywytysia w inszi wymiry, proszepotiw bako. Rano, Maj
Ori-o ne czuw joho sliw. Win buw zowsim zaczarowanyj krystaom Fo. Wziawszy podarunok z ruk materi, syn ponis joho na dooni po kimnati, myujuczy nepowtornymy pereywamy promeniw. Krysta Fo! Pro nioho skadaju pisni we miljony cykliw najkraszczi
poety, pro nioho szepoczu zakochani, joho prahnu zdobuty heroji, wczeni. Nawi mrijaty
wako buo Ori-o pro czariwnyj kami, jakyj zjawlajesia raptowo w najnespodiwaniszych
misciach. Czym win, junyj Ori-o, zasuyw tajemnyczyj krysta? Ce tilky z asky materi
jomu pryjszo nehadane szczastia. Teper mona mandruwaty z dopomohoju krystaa Fo po
wsij Bezmenosti. Win je kondensatom Jedynoji Substanciji Buttia, i chto woodije nym,
maje prawo zazyrnuty w bu-jaki hybyny wydymych i newydymych switiw.
A bako dywywsia na radisnoho sypa, sumno mowczaw. Joho doswidczene serce
wiszczuwao trywohu.
Ori-o trimfuwaw. Mriji joho buy blidymy tiniamy suproty realnosti, jaku widkryw
jomu krysta Fo. Sydiaczy w swojemu czariwnomu prytuku, junak mih myttiu perenestysia
w zapamoroczywi hybyny Switobudowy, rozirwaty zapony Czasu i Prostoru, pobaczyty
mynue i wowyty zerna majbutnioho, jaki splitaysia, zaroduwaysia w Switach Syntezu.
Kilka dniw win maje ne spaw, ne widpoczywaw. Poruszywszy rytm yttia, win prosyduwaw nad krystaom, wykykajuczy w joho tremtywij tajemnyczij hybyni obrazy nebaczenoho i neczutoho. Pered pohladom Ori-o propyway susidni panety, gigantki switya, spiralni tumannosti, oskoky mertwych switiw.
Win pobaczyw sotni, tysiaczi rozmajitych istot, ne schoych na yteliw panety Amor. Wsi wony yy napruenym, tworczym, wohnianym yttiam, bez upynu probywajuczy nowi j nowi szlachy w neozorych dunglach Bezmeia. Ae za formoju, takoju riznoju,
pulsuwaw Rozum cej poumjanyj Promi Swidomosti, i same win pojednuwaw rozkydani w prostori ewoluciji, cywilizaciji w grandiznyj Potik Kosmicznoho Bratstwa.
Ta wytajuczy sered prekrasnych switiw, spohladajuczy harmonijni puti wysokych
panet, Ori-o raptom zhadaw, szczo Bezmeia ne ysze poperedu, a j pozadu. I todi czariwnyj kami ponis joho u wymiry poperednich ewolucij.
Blaky farby. Hrubszay formy. mianiszaw Kosmos. I nawi zirky poczay dribniszaty
i rozijszysia w nezmiriani dali. Ori-o ohladaw nowe buttia, i chood sumu torkawsia joho
sercia.
Cej szcze ne wywczenyj nym swit zdawawsia takym bidnym, neprystosowanym do
rozumnoho yttia, rozjednanym. Samotnio siajaa na czornomu tli neba centralna zirka
Sonce. Nawkoo nioho na weykij widdali krulay temni kuli panet.
Ori-o kynuw impuls swojeji dumky do najbyczoji z nych. I, mynuwszy husti szary
atmosfery, zakrulaw u prostori. Pered nym widkryasia szyroczenna panorama yttia panety.
Pochmuro byszczay okeany, kotyy wysoki chwyli pid witrom, byy luto w siri, waki
skeli, szczo nawysay nad berehamy. Dali owtiy sumni, pozbaweni yttia, pusteli. A za
nymy neproazni chaszczi prymitywnych rosyn, bujnych, spownenych predkowicznoji
ahy i lutosti. Sered zarostiw powzy, pidkradaysia, rozdyray swoji ertwy, muczyysia i
muczyy inszych miridy achywych stwori chyych i bojahuzywych, pidstupnych i
ninych, potwornych i harmonijnych, sabkych i nejmowirno sylnych.
I szcze baczyw Ori-o kryani pusteli, nad jakymy buszuway urahany zamerzoji wody,
pochmuri tumany nad stowpyszczamy prymitywnych, obidranych yte, z wikon jakych
e probywaosia owtawe swito, potworni maszyny, szczo sotniamy tysiacz mczay, powzy i etiy nad panetoju, spowniujuczy jiji powitria wakymy, otrujnymy wyparamy.
Baczyw Ori-o nezliczenni procesiji ludej, jaki choway swojich pomerych bykych:
ditej, bakiw, druziw. Czomu tak bahato wmyrao yteliw cioho switu? Czomu wzahali
wony wmyray, koy Zakon Bezmeia Wiczne yttia?
Ori-o etiw dali j dali dumkoju swojeju nad panetoju, i serce joho rozrywao wid alu
i spiwczuttia. Czomu wony ywu tak rozjednano? Czomu wmyraju wid hoodu, majuczy
taku technicznu mohutnis? Czomu szyroki prostory pokryti pustelamy, koy poriad je okeany wody, a w rukach yteliw maszyny, jakymy mona zrosyty i zasadyty nerodiuczi miscia?
Widpowidi ne buo.
Ta o junak zawmer wid achu, zustriwszy ne baczene nikoy wydowyszcze. Na szyrokych prostorach kekotiy bagrowi wohni i kubywsia zaduszywyj dym.
Horiy prytuky ludej. Nad nymy czornymy prymaramy etiy jaki aparaty i skyday
wnyz temni prystroji. A potim powitria szmatuwaosia w slipuczomu wychori, a razom z
nym z hurkotom i swystom rozlitaysia na dribni skaky pody praci rozumnych istot. W
dymu i zahrawi Ori-o nasyu rozhediw koony yteliw panety. Wony pospiszay kudy,
trymajuczy pered soboju dywni instrumenty. Szczo wony robla? Czomu ryzykuju
yttiam? Mabu, jim ne terpysia widnowyty te, szczo zrujnowane kataklizmom? Ae
zwidky i czomu na paneti stychijne ycho? Wukany? Zemetrusy? Todi czomu w prostori
etia ci czorni metaewi ptachy?
Ori-o pobaczyw, szczo nazustricz odnij kooni ludej wyrynua z dymu insza koona.
Wony zmiszay, zawychryy w strasznomu dwoboji. Ori-o pochoonuw wid nespodiwanky, i jomu zdao, szczo wsia Wicznis zupynya, wraena neczuwanym zoczynom. Tam, u poeach i wybuchach, ludy nyszczyy ludej. Wony oskaenio kooy odne
odnoho, strilay, duszyy. I, poszmatuwawszy odnoho brata swoho, wony pospiszay dali,
szukajuczy nowoji ertwy. Obyczczia jichni buy zakrywaweni i oczi paay poumjam nenawysti.
Ori-o zatuyw oczi rukamy, prostohnaw:
Baku mij, maty! Szczo ce? De wy?
Ja tut, poczuwsia tychyj hoos baka.
Joho weyka ruka laha na krysta Fo. Bezdonni sumni oczi dywyysia na zmuczene
obyczczia syna.
Syn dowho mowczaw. I prozori slozy alu kotyysia po blidych szczokach. Potim win
nesmiywo kywnuw u bik krystaa, proszepotiw:
Newe ce prawda, baku?
Prawda, suworo skazaw bako.
Todi Ori-o pidniaw swij pohlad do nioho, i staryj wczenyj zdywuwawsia. Nini oczi
syna paachkotiy jakym nowym wohnem. Szczo ce buo? Zwidky?
Czomu wony taki? skorbno zapytaw syn. Czomu wony wbywaju odne odnoho? Ade wony syny odnijeji Materi Pryrody?
Ce nycza ewolucija, skazaw bako. Wony szcze ne znaju pro Jednis. Wony
rozjednani i neszczasni. Wony szukaju i ne mou znajty. Koen z nych wwaaje sebe nepowtornym i tomu protystawlaje wasnu osobu wsiomu switowi.
Ori-o zahoriwsia. Posta joho napruyasia w szcze neuswidomenomu baanni.
Ja pidu do nych, baku. Ja skau jim wse. Ja pojasniu jim, szczo wony braty. Szczo
mona i treba yty druno, radisno. Szczo treba jty wpered, do rozkryttia tajemny Kosmosu, i pidnimaty u Wyszczi Swity, w naszi swity. Koy wony pobacza mene ludynu
inszoho wymiru wony zrozumiju wse.
Wony niczoho ne zrozumiju, sumno skazaw bako. Wony zlakajusia tebe. W
kraszczomu razi pokoniasia tobi, jak boestwu. Imjam twojim wony stworia orstoki i
pidli kulty, zmuszujuczy pokoniaty twojij pamjati nastupni pokolinnia. Ni, synu, nasza
mohutnis ne dla nych. Do cijeji mohutnosti jim treba jty szcze miridy rokiw!
Ja ne mou tak, zatuyw dooniamy obyczczia Ori-o. Ja muszu szczo dijaty.
Pokynuty napryzwolaszcze jich Bidnych. Okradenych. Ade wony obkradaju sami sebe!
Wony kradu swoju radis, swij najkraszczyj skarb Lubow! Baku! Newe niczym ne
mona dopomohty?
Bako pomowczaw. Syn daw, tamujuczy podych. I o pryjsza widpowi:
Mona dopomohty.
Todi jak? Jak? Howory?
Suchaj. U ti swity, na tu panetu ne mona perenesty nasze znannia, mohutnis
naszoji ewoluciji. Ae tam mona yty, stawszy odnym z nych?
Jak? ne zrozumiw syn.
Narodywszy ludynoju toho switu, sumno powtoryw bako. Nasza nauka nawczya robyty ce. Wsia indywidualnis rozumnoji istoty peretworiujesia na psychoembrin. Cej embrin zwjazujesia z pewnym nowonarodenym nyczoho switu.
Ae , proszepotiw syn, ja ne budu znaty
Tak, twerdo skazaw bako. Ty zabudesz, zwidky ty. Tilky inkoy w serci zjawysia nejasnyj spohad, szczo ty wtratyw szczo. Szczo prekrasne. We swit, de ty ytymesz, bude woroyj tobi. Tomu win powstane proty tebe. Ty te ytymesz u powsiakdennij
borni suproty wsioho, szczo otoczuwatyme tebe! I pokyczesz ludej do Krasy! Pokyczesz
jich do Jednannia! Do Braterstwa! Do Lubowi! Do Myru! Do Wyszczych Switiw, jaki majoritymu na obriji piznannia w duszach kraszczych ludej!
I ce dopomoe tij ewoluciji? skryknuw syn.
Bezumowno. Ce pryskory jiji.
Todi ja jdu, baku!
Zaczekaj. Ja szcze ne wse skazaw, synu. Ty ne znajesz i miljonnoji doli toho, szczo
czekaje tebe. Ty baczyw bij mi lumy? Ty wpadesz, jak odyn z nych, na poli boju, zachyszczajuczy szczo swiate i ridne, i skonajesz u mukach ne odyn raz!
Ja jdu, baku!
Ty choodnym i hoodnym projdesz neskinczenni pusteli panety, adajuczy lubowi
i ne zustriczajuczy jiji, adajuczy braterstwa i baczaczy woroneczu, adajuczy szmatka jii,
a otrymujuczy kami, widdajuczy serce, a spryjmajuczy nenawys i zo. Ty rokamy syditymesz u pochmurych, mokrych wjaznyciach, ne baczaczy promenia Soncia, wmyrajuczy w
strasznych mukach. Ty bahato raziw skopajesz rozipjatyj, prybytyj do derewa, i nichto ne
pryjde wtiszyty tebe w czas smertnyj, a ysze torestwujucza jurba bude krykamy nenawysti suprowoduwaty twoji ostanni kroky do mohyy. Ty zhorysz bahato raziw na wohnyszczach katiw, jaki spala tebe za ideji Bezmeia, Bezsmertia, Jednannia! I sered wohnyszcza
toho ty ne pobaczysz ridnoho obyczczia, synu, a ysze zobni oczi worohiw!
Ja baczytymu w nebi daeki zirky, baku, proszepotiw syn. I serce skae meni,
szczo zwidty dywlasia na mene Braty. I meni stane ehsze. Baku! Kycz matir, chaj wona
bahosowy mene w daeku pu.
Szcze odne sowo, skorbno promowyw bako. Nichto ne zupyny tebe, jakszczo
ty wyriszyw. Ce zakon Kosmosu. Ae zapamjataj, szczo ty ne powerneszsia dodomu, ty ne
powerneszsia na ridnu A-mor, do nas, bakiw twojich, a doky na tij paneti, kudy ty jdesz,
ne zapanuje Braterstwo i Lubow, doky ti ludy ne wyjdu razom z toboju na szyrokyj Szlach
Ewoluciji! Wiky, tysiaczolittia poperedu. Podumaj, synu!
Ori-o dowho mowczaw. Dywywsia na tremtywi, daeki obriji, na roewi suzirja, na
nini derewa znajomych sadiw, niby proszczawsia z nymy. Potim joho pohlad zustriwsia z
Win znowu szczo howoryw, ae ja ne czua joho sliw. Byskawyczno projszy pered
mojeju swidomistiu dorohy mojich poperednykiw, wyrwawszy iz schowanky sercia, de
wony drimay pid pokrywom moho bezturbotnoho isnuwannia. Ja zhadaa wse. Ja zhadaa
borobu, stradannia, weycz peremoh i poszukiw, nadi i pidjomiw. Serce moje ochopyo
we Swit.
I ja zrozumia pryjsza Lubow. Lubow do Poumjanoho Sercia, tobto do wsioho
Switu. Bo Poumjane Serce ce i je we Swit. Mij poryw dijszow do nioho. Ja widczua,
szczo mij podarunok buw pryjniatyj prosto i jasno. Win zrozumiw moju Lubow i wyw jiji
do Lubowi swoho neosianoho Sercia.
Poumjane Serce pidijszow do perednich riadiw, pokaw ninu ruku na moje czoo.
Strumi mohutnioji energiji pronyzaw moje tio. Win askawo skazaw:
Ja radyj, szczo zustriw tebe, Bia Ziroczko. Moje serce pryjmaje tebe.
Z toho czasu my czasto buway razom. Poumjane Serce kudy litaw i znowu prylitaw.
A ja daa joho z daekych polotiw.
Inkoy ne wytrymuwaa, chodya w Centralnu Budiwlu Kosmicznych Podoroej. Tam
ja zustria Starszoho. Win buw schoyj na Poumjane Serce, ae woossia u nioho buo sribnym i czoo neso na sobi znak weykych turbot. I ce ne dywno, ade win buw Uczyteem
semy Bratiw i widpowidalnis za wsich eaa na niomu.
Bratiw ue ne buo. Wony rozetiysia w usi kinci Bezmenosti. Ja ne moha znaty pro
jich misiju ce buo tajemnyceju jich serde.
Starszyj ue znaw pro mene. Ae todi, koy ja prychodya do nioho, szczob diznatysia
pro Poumjane Serce, win ahidno, chocz i riszucze, howoryw:
Win bude we czas litaty i powertatysia. I ty zawdy zustrinesz joho. Ae ne obtiauj
joho szlach nepotribnoju trywohoju. Ne treba buty zajwym wantaem. Dopomahaty j widdawaty twoje zawdannia.
Ja zapamjataa joho urok. I bilsze ne chodya tudy. Tilky todi, jak win powertawsia z
polotu, ja zustriczaasia z nym.
A potim pryjsza weyka radis. Poumjane Serce wziaw mene w odyn polit na due
wysoku panetu. Ne mona skazaty, na jakomu riwni wona bua u widnoszenni do Bakytnoji Zirky. Ce bua zowsim insza ewolucija, ne schoa na wse te, szczo ja znaa. Ae Poumjane Serce wmiszczaw u swojemu wseosianomu Syntezi i ciu ewoluciju. Win u poperedniomu rozwytku swojemu znaw taki panety i litaw na nych.
Tu panetu ja spryjmaa skorisze rozumom, ni sercem. Wona bua trochy czuoju dla
mene.
Pamjataju dywnyj prysmerkowyj krajewyd. Dwoje maekych swity w nebi. Odne
oranewe, druhe liowe. Barwy najczastisze buzkowo-etowi. Dywni derewa z trubczatymy parostiamy, trawa takych e honiw. I rozumni istoty. Nadzwyczajno rozumni,
tonki, czutywi, jakszczo mona objednaty odnym sowom sucilni zhustky inteektu.
Zmistu rozmow z nymy ja ne pamjataju: howoryw bilsze Poumjane Serce. Ae j dosi
zayszyo poczuttia zachopennia wid akonicznosti i tocznosti jich mysennia.
Istoty may weyczezni na piw-obyczczia wypukli oczi. Na hoowi czenysti anteny-wusyky. Taki czenysti, z bahama sugobamy ruky, nohy. Szkira orohowia, etowych toniw wid switoho do temnoho. Nezwaajuczy na widminnis wid naszych istot,
wony ne zdaway nepryjemnymy. Nawpaky, radisne widczuttia weykoji mudrosti i znannia. Rozmowu z nymy Poumjane Serce wiw maje bezmowno, obminiujuczy impulsamy
serdecznoji energiji. Tilky inkoy wony torkay joho i mene prochoodnymy kinciwkamy.
Ti dotyky buy drunimy i ninymy. Wony dopomahay zrozumity su toho, szczo buo w
impulsi dumky.
Pisla powernennia na Bakytnu Panetu my szcze bilsze czasu prowodyy razom. Howoryy mao. Bilsze mowczay, dumay, czytay serciamy ti dumky.
Ja widczuwaa, szczo bilsze ne zmou yty bez Poumjanoho Sercia, szczo buttia bez
nioho ce widsutnis buttia.
Win dywywsia meni w oczi, ae niczoho ne howoryw. Czomu? Moe, win baaw,
szczob wse zdijsnyo u diji, w ytti.
Win ne lubyw sliw i nawi dumok prosto tak, jakszczo wony nehajno ne wtiluwaysia
w yttia.
Pered ostannioju rozukoju win buw osobywo mowczaznym i nawi trochy suworym.
Ja ne rozumia joho i tomu chwyluwaa. Moe, win zbyrawsia w nowyj polit? Tak zwidky
chwyluwannia? Moe, win chotiw pokynuty mene? Ja ne wirya ciomu. Ce buo nemoywo. Tak zwidky , zwidky taka trywoha i sum?
My sydiy odnoho weczora nad synim ozerom. U hybyni joho powilno paway smuhasti ryby, pobyskuway bakytnymy bokamy. Bila nas wysoczia skulptura Snksa. Poumjane Serce peczalno dywywsia na nioho, mowczaw. Potim pohlad joho pidniawsia w
hybi nebes. Ja te hlanua tudy.
Poumjane Serce dywywsia na maeku zeenu ziroczku. Lubow i ninis spowniuway joho pohlad, sum i spiwczuttia. Czomu, czomu win tak dywywsia na ciu ziroczku?
Druhoho dnia ja diznaasia, szczo ce za ziroczka. To bua paneta inszoho wymiru,
zwjazana z naszym switom spilnymy ewolucijnymy nytiamy.
Ja ne pytaa w nioho niczoho. Win te ne howoryw.
Tilky inkoy Poumjane Serce dywno pohladaw na mene, niby wyprobowuwaw.
Szczo win chotiw zapytaty w mojemu serci, szczo pobaczyty? Ja widczuwaa, szczo maje
statysia szczo nezwyczajne, take, szczo poruszy ustaene yttia, joho rytm, wse, wse, szczo
buo ranisze.
I o odnoho razu Poumjane Serce ne pryjszow do Snksa.
Ja czekaa wsiu nicz. Joho ne buo.
Ja pryjsza do Starszoho. Win prosto i sumno skazaw:
Poumjane Serce w inszomu switi.
De? z trywohoju zapytaa ja.
Chaj pidkae serce, widpowiw Starszyj. Ja ne mou skazaty. Ae powernesia
win ne skoro. Due ne skoro
Ja znowu zayszya samotnioju. Szczo obirwaosia w serci, zhasy barwy dnia i noczi.
Ja bahato dniw chodya do toho miscia, de my lubyy sydity z Poumjanym Sercem.
Mene suprowodyw inkoy Hri-om neweyka szestynoha twarynka. O win i teper zi
mnoju. Joho prynis meni na proszczannia Poumjane Serce. Win druyw z nym, a teper
peredaw ciu czastku swojeji druby meni.
Hri-om maw pownu swobodu. Koy chotiw iszow do lisu, a inkoy powertawsia do
mene. Win widpoczywaw razom zi mnoju bila Snksa, torkajuczy mjakoju koszatoju spynoju mojeji ruky.
Tak buo dowho, due dowho. Ja ne znaju, skilky. Meni zdawaosia, szczo mynaa
wicznis. U nas, na Bakytnij Zirci, czas ne maje znaczennia. Win wymiriujesia dijeju, dumkoju, prahnenniam. Ote, ce moha buty doba, a mohy buty i miljony rokiw, jakszczo liczyty po waszomu.
Ja niby zasnua, paralizowana w najkraszczych swojich poczuttiach. Ja czua, szczo
nawkoo mene wyruje burchywe yttia, szczo zdijsniujusia weyczni syntetyczni widkryttia, szczo do spilnoji skarbnyci Switobudowy wywajusia nowi j nowi systemy, zirky,
ae wse ce prochodyo mymo mojeji swidomosti, ne zaczipao moho sercia.
dyw, szczo ja prawylno zrozumia szlach Poumjanoho Sercia, szczo win i ne czekaw inszoho riszennia. Ae szcze win dodaw: ne prosto znajty Poumjane Serce. Win teper w inszomu switi, w inszych formach. Tilky weyka lubow moe zjednaty mene z nym.
Ja zrozumia joho. I ne boju. Ja pokynu swoju myu bakiwszczynu, zwyczne, spokijne yttia bez alu. Nawiszczo wono meni, koy nema joho burianoho, wohnianoho,
wiczno dijuczoho?
Mij polit nawi dla yteliw Houboji Zirky buw ne prostym. My ehko peresuwajemo
w odnomu wymiri na bu-jaki widstani. Dla cioho dosy wasnoji energiji organizmu. A
szczob podoaty barjery inszych wymiriw, treba ne ysze maty gigantku potenciju serdecznoji energiji, a j zachyst wid chaotycznych wzajemodij kosmicznych strumiw. Poumjanomu Serciu ehsze zrobyty ce. Nawi imja joho pokazuje, czym win doaje wsi pereszkody
wseprobywajuczoju energijeju wohnianoho sercia! Serce i wede w potribnomu napriami, wono suy najwirniszym dorohowkazom u abiryntach Switobudowy. Wono
czuje, de neobchidna dopomoha Bratam, szczo znemahaju u borobi z temriawoju i chaosom.
Meni Starszyj obiciaw daty specilnyj korabel z potunym zachystom. A energiju dla
ruchu ja budu czerpaty wse taky z wasnoho sercia.
W ostanniu my wynyka neperedbaczena obstawyna. Hri-om kategoryczno zaadaw,
szczob ja wziaa joho z soboju. Win chotiw pobaczyty Wseswit i pobuwaty na inszych panetach. Ja dowho wahaasia, a potim wyriszya: chaj ety. Win bude nahaduwaty meni pro
Poumjane Serce. I wohnyk joho maekoho sercia te dopomoe meni w poloti.
Na proszczannia Starszyj skazaw:
Nesy w inszi swity wistku pro Bakytnu Zirku. Chaj wona zapaluje sercia baanniam
Krasy i Lubowi, Wdoskonaennia i Syntezu! Znajdy Poumjane Serce, skay jomu, szczo
my demo joho. I ne ysze joho, a j miridy nowych serde razom z nym! Krasa i Jednis
widkryta dla wsich tak skay w inszych switach
I ja wyruszya w pu.
Buo wako i straszno. Chaos ne raz zahrouwaw pohynuty mene, ae szczorazu ja
widczuwaa nezrymu pidtrymku. Ja znaa serce daekoho druha widczuwaje moju bidu
i posyaje energiju dla poriatunku.
I znowu bezmeni cyky, roky, nowi kosmiczni dorohy. Wsioho ne rozkaesz tak
szwydko. Nareszti, ja potrapya u waszu systemu. I widczua, szczo de nedaeko neszczastia. I o ja zupynya, szczob dopomohty Tak my zustriysia z wamy, moji druzi, prekrasni, smiywi i muni. Tak howory pro was moje serce, a wono szcze nikoy ne pomylao.
A teper skai, czy ne czuy wy w swojemu switi pro Poumjane Serce? Ja ne znachodya joho w inszych switach.
Druzi ne mohy znajty sowa dla widpowidi, nastilky jich wrazya pojawa Bioji Ziroczky i jiji rozpowi. I ysze Chwyla rozhubeno zajawya:
Ni, my niczoho ne czuy pro Poumjane Serce..
Szczo znaczy ne czuy? skryknuw Jasnocwit. A Prometej? Chiba wy ne znajete
egendy pro tytana Prometeja?
Rozkay meni, skazaa Bia Ziroczka, i jiji weyki oczi widkryysia szcze szyrsze w
trywonomu oczikuwanni.
Ce buo w predkowiczni czasy na naszij Zemli, poczaw Jasnocwit. Ludy yy w
temriawi i neuctwi. Bohy-tyrany prawyy nymy, ae ne daway jim ni zna pro nawkoysznij
swit, ni umow dla rozwytku. I todi tytan Prometej z weykoji lubowi do ludej tajemno wid
bohiw prynis z neba woho na Zemlu i widdaw joho ludiam. Win nawczyw jich riznych
nauk, osiajaw switom rozumu temne yttia. Widtodi i poczaasia na naszij paneti sprawnia ewolucija. Tak rozpowidaju dawni egendy.
A potim hoownyj boh Zews rozhniwawsia na nioho i prykuwaw Prometeja anciuhamy do wysokych hir. Tysiaczolittiamy stradaw Tytan za te, szczo win daw oho ludiam.
Szczodnia chyyj ore kluwaw joho serce, a na druhyj de wono wyrostao znowu, szczob
znowu dawaty jiu oru. Win stradaw, muczywsia, ae ne kajawsia. Win znaw, szczo joho
zwilny heroj Herak, jakyj projde weykyj cyk podwyhiw. U egendi rozpowidajesia, szczo
ce staosia.
Win! radisno skazaa Bia Ziroczka. Ce Poumjane Serce. Znaczy, win u waszij
systemi. Ce win widdaw swoje serce, szczob rozwijaty morok i skynuty z nebes chymerni
prymary, jakych na nykych panetach nazywaju bohamy. Ja szczasywa, szczo potrapya
do was.
Tak, nesmiywo ozwawsia Pomi. Ae ja ne rozumiju, de joho szukaty? I
czomu my ne znajemo takoho na naszij paneti?
Ach, jak wy ne rozumijete! zdywuwaasia Bia Ziroczka. Win sered was. Win u
was, u waszych serciach. Wasz woho ce i je woho Prometeja, tobto Poumjanoho
Sercia. Win kycze was do objednannia, win kycze was do Bakytnoji Zirky, do Weykoho
Syntezu. I ja te zayszaju z wamy. Ja ne powernusia nazad. Ja budu razom z wamy jty
szlachom szuka i boroby, poky znowu ne zasiaje nad namy Bakytne Swityo, poky ja ne
zmou zjednatysia z nym nepowtornym Poumjanym Sercem u jedynomu wohnyszczi.
Teper win we ne odyn u waszomu switi. Narodyosia bezlicz Poumjanych Serde. Chaos
widstupaje pered nymy, i miridy son spaachuju u prostori na szlachu jichnioji peremonoji chody Druzi! Pryjmi mene. Ja z wamy.
Ae w nas neszczastia, sumno ozwaasia Horycia. My wtratyy Uczytela swoho,
towarysza. I w nas nema korabla.
Ae w mene je korabel, twerdo zajawya Bia Ziroczka. Joho wystaczy na
wsich. etymo na waszu panetu. A potim mona bude znajty waszoho Uczytela i towarysza. Wpered, moji nowi druzi!
Ne wstyhy druzi j Bia Ziroczka z Hri-omom pidijty do dywnoho sferojidalnoho korabla, szczo stojaw na riwnyni, jak jich czekaw nowyj siurpryz. Z prostoru na riwnynu poczaw opuskatysia zemnyj kosmolit. Win buw znajomoji konicznoji formy. Na bortu jasno
wyrizniawsia napys: Rajduha.
Kosmosaw, proszepotia Myrosawa.
Druzi pomityy, jak wona zblida i bezzwuczno zapakaa. Sprawdi, j hore i radis odnakowo mou potriasty ludynu. Ae chto mih skazaty, szczo czekao druziw szcze?
Korabel pryzemywsia nedaeko wid aparata Bioji Ziroczky. Wona szczasywo
wsmichnuasia, pohlanua na ludej Zemli.
Znaczy, powertajesia wasz towarysz? Teper szcze znajty Uczytela i wse bude
harazd
Uczytel tut, prounaw znajomyj hoos. Uczni tak i zaklaky wid nespodiwanky.
Z-za skel wyjszow Soncezir. Win buw ywyj i neuszkodenyj. Obyczczia joho wyprominiuwao radis i ninis, chocz ti trywohy poznaczaa u pohladi.
Uczni kynuysia do nioho, nawperebij poczay obnimaty joho, aday pojasne. Win
odbywawsia artiwywo wid nych, smijawsia.
Zaczekajte. Wse pojasniu. Sperszu poznajomte mene z cijeju prekrasnoju inkoju.
Chto wona? Bez skafandra w bezpowitrianomu prostori? Spoczatku kosmiczni
sprawy, a potim wasni, zemni.
Mynuo nebahato czasu. Kilkanadcia chwyyn. Ae w ci chwyyny wwijszy taki
podiji, dla jakych wystaczyo b w inszych switach chiba szczo miljony rokiw. Soncezir
uznaw istoriju Bioji Ziroczky. Kosmosaw wyjszow z korabla, wstyh obniatysia z druziamy
i pryjniaw u serce dokirywo-radisnyj pohlad Myrosawy. Wslid za Kosmosawom z Rajduhy zjawyysia try postati w skafandrach.
Syny Weykoji Materi Zirnyci, pojasnyw Kosmosaw. Ja zustriw jich na Ewropi.
Wony zumiy wyyty w predkowicznych umowach maje piwstolittia. I prowey bahato
cinnych doslide.
U pownij tyszi pidijszy wony troje nepokirnych, munich, prekrasnych. Prekrasnymy buy jich chudi, postarili obyczczia, jich wohniani oczi, jich spokijni ruchy. Wony
ne howoryy niczoho. Wony ysz lubowno ohladay postati junych ditej Zemli, niby ne
mohy powiryty w te, szczo staosia.
I w tij tyszi prounaw harmonijnyj hoos Bioji Ziroczky:
Skoro, skoro zwilnysia Poumjane Serce wid swojeji wakoji noszi. Ja widczuwaju,
szczo wasze ludstwo nedaeko wid Bakytnoji Zirky. Lubow i Jednis wyznaczaje waszi
wczynky i diji. Nedaeko toj czas, koy wy stanete Grandiznoju Symfonijeju Ludstw, de w
czudowomu pojednanni zillusia wsi bahatobarwni osobywosti cywilizacij. I chto zmoe z
tijeji symfoniji wydiyty chocza b odyn zwuk? Wse bude jedynym. Ja zayszajusia z wamy,
buriani, nespokijni sercia!
Korabli etiy do Zemli. Perszyj wiw Soncezir, druhyj Bia Ziroczka.
Troje syniw Weykoji Materi spoczyway. We spowistyy na Zemlu pro weyku radis: pisla piwstolittia buka na dykij paneti sawetni dity Zemli powertaysia w ono ludstwa. Znay tako pro pojawu w systemi Bioji Ziroczky posannyci wysokoji cywilizaciji.
Paneta hotuwaa uroczystu zustricz.
uczni sydiy tisnym kilcem nawkoo Soncezora i ne mohy powiryty, szczo wse zayszyo pozadu: pustelna paneta, samotyna, widczaj i tisna peczera.
Szumy hrizno biyj potik Akkema. Strunki kedry i modryny zawmery nad nym, zasuchay.
Merechtia zirky. Tepym wohnem siaju wikna audytorij. Tam druzi, soratnyky. Nezabarom wsi wony pokynu hostynni prostory Ataju, byku serciu stareku Zemlu. Polit
u nowi swity. Teper ue ne probnyj, ne ispytowyj. Teper ue po-sprawniomu.
Ae kudy? Dosi szcze Soncezir ne skazaw niczoho. Mowczy Weyka Matir.
Zoria trywono zitchnua. Schyyasia do potoku, zaczerpnua wody, kowtnua. Zuby
zaszczemiy wid choodu, zate w hrudiach prokotyasia pryjemna chwyla swiosti.
Mi derewamy zjawyasia wysoka ti. Szwydko nabyzya.
De ty, Zore?
Win, Jasnocwit. Nareszti. arom spaachuje serce, prasze nazustricz jomu.
Wysoka posta zowsim poriad. Win nesmiywo prostiahaje ruky. Wona kade swoji
dooni na joho. Z neba slipucze wdariaje byskawycia, peramutrowym, rajdunym poumjam osiawaje wydnoki! A moe, ne z neba? Moe, to poumja objednanych Serde?!
Wse odno! Drewni abstrakciji lubowi, wysowy sawetnych ludej, pojasnennia starszych wse staje w switli osiajannia konkretnym, prekrasnym i prostym. Nema dwoch,
nema rozriznenoho, nema rozdienoho! Je odne-jedyne Poumja. Szczo z toho, szczo paaje
wono na riznych misciach? Su joho odna.
Jasnocwite
Zore
Meni zdaosia, szczo mynua wicznis. Czomu ty tak dowho?
Prybua Weyka Matir.
Zirnycia? wraeno proszepotia diwczyna.
Wona. O czomu ja zatrymawsia.
Todi chodimo. Ja choczu baczyty jiji.
Zaczekaj, Zore. Wona we pisza spoczywaty. Zawtra zberusia wsi, i todi ty poczujesz nezwyczajni nowyny.
We widomo? Jasnocwite!
Widomo, Zore.
Kudy , jak? Howory.
Ja podroby ne znaju, astiwko moja. Tilky hoowne. Ty pamjatajesz egendarnyj
polit herojiw dawnyny Mariji Rajduhy ta Iwana Zahrawy?
Diwczyna jasno wsmichnuasia.
Ajake. Pamjataju, drue. Zirka Tau Kyta. Paneta Uso. Chymerni istoty szczoa.
Tam zaraz naszczadky Zahrawy ta Mariji. I szcze dejaki wczeni.
Wse tak, sumno skazaw Jasyocwit. Ae na paneti chaos. Weykyj zadum poruszywsia. Neobchidna dopomoha.
Jak? ne strymaa wyhuku Zoria. Newe my
My, pidchopyw junak. Weyka Matir proponuje posaty nas. Uczytel zhodywsia. Jakszczo zhodni my.
Diwczyna mowczky sylno potysnua ruku towarysza. Win widpowiw jij usmiszkoju.
Na Uso bude stworeno Forteciu Znannia. Ty rozumijesz, jake szczastia dopomohhy ewoluciji inszoji panety?!
Koy my etymo?
Ne tak szwydko, pochytaw hoowoju junak. Ja szcze ne wse zrozumiw. Czerez