You are on page 1of 239

Dnipro Kyjiw 1964

Dity Bezmeia ce poetyczna kazka pro majbutni poloty na inszi panety, ce himn ludkomu rozumowi, serciu ludkij munosti, tworczym moywostiam ludyny.
Polit Iwana Zahrawy i Mariji Rajduhy na panetu
Mu systemy Tau Kyta i pryhody cych kosmonawtiw
due cikawi, chwylujuczi.
Fantazija awtora smiywo szuhaje u newidome,
stworiuje zachoplujuczi kartyny, rozkrywaje daeki
obriji, zmuszuje dumaty pro moywis yttia na inszych panetach.

Roman-fejerija
Chud. H. S. Kowpanenko

Ludyno, ty woistynu prekrasna!


Pohla nawkoo spadszczyna twoja. Pola bezmeni, hory snino-bili, i sy moriw, i tychyj
szum lisiw. Use twoje bahatstwo i ozdoba, i ty hospodar dywnoji krasy. Idy, zakwitczanyj, do
Soncia j do zirok, nesy u serci wohniani darunky, skadaj jich rado na otar Bezmeia.
Jakszczo tebe w dorozi zapytaju, chto ty i zwidky jdesz, widpowidaj: Ja je Bezmeia
Wohnianoho Syn! Iz prachu wstaw ameboju nimoju, iz wod prawicznych wypowzaw na suszu, rosynoju, twarynoju stawaw, szczob, zresztoju, pidniaty pohlad whoru
Pryrodo-Maty! Prywitaj mene. Ja twij jedynyj syn i spadkojeme. I buw, i jes, i wiczno budu
y. Kaminnia na szlachu, koluczi terny, i ma w serciach, i bytwy za swobodu use ce wichy poszukiw mojich.
Pozadu hla miljardy rokiw boju, smertej, lubowi, rozpaczu i muk. A speredu ja baczu
znowu prostir, a w niomu obriji, kazkowi, nezbahnenni. Wony mene chwyluju, kyczu, du. Bezmeia! Ne spyniusia ja nikoy! Dytia twoje, ja znowu jdu wpered, onowenyj, mohutnij i bezsmertnyj!
Tak skaesz ty smiywo. Ci sowa ty majesz prawo wymowyty. Czujesz?
Bo ty najbilsza cinnis u Butti. Ty Serce Wseswitu, joho nadija, rozum.
Nechaj na dowhomu, ternystomu szlachu lahaju w zemlu hordi szukaczi. Za nymy jdu na
zminu i zrostaju smiywi poslidownyky syny. Oho widwahy, munosti i wiry onowluje jim duszi
i sercia.
Jedynymy staju szlachy panet, daekych son, tumannostej sribystych. Potoky Rozumu u
Wseswiti teczu, zapowniuju uroczyste Bezmeia. Koy buy pomyky i newdaczi, koy buy tyrany i bohy! Teper tobi ne treba sirych tinej. Ty Wsemohutnij, Wsiudysuszczyj, Wicznyj!
Zachoczesz sam utworysz Nowyj Swit, nebaczenymy kwitamy zasijesz, zapownysz muzykoju dywnoju joho I bude wse w twojich rukach, w twojij derawnij, nepobornij woli Wohnem
swiaszczennym, czystym Piznannia ty pojednajesz u Jedynyj Pomi rozirwanu tkanynu Wsebuttia!
Ty Bako j Syn, ty Wytwir i Twore!

Wseredyni kazky, jak wsi my rozumijemo, tajisia prawda, ta jakszczo


kazku zamajesz, jak ihraszku dity amaju, to prawdy ne znajdesz.
M. Pryszwin

Towaryszi, wy mene bez noa zariete, poczuwsia paksywyj hoos. Na porozi


wyrosa kruha posta dyrektora ysyci. Rideki browy bahalno morszczyysia na perenissi.
Za dweryma hrymia radia. Na prozorych dweriach metlaysia tini tanciujuczych.
Dyrektor pokazaw na nych rukoju, powczalno skazaw:
Ludy toczno dotrymujusia instrukciji. A wy?
A my? z usmiszkoju pocikawywsia ohriadnyj sywyj czoowik z hostrym, pronyzywym pohladom. Poruszujemo instrukciju? Ne baajemo tanciuwaty?
Ehe ! I potim na werandi czui. Chto? Zwidky? Dyrektor stroho pohlanuw na
moodoho chopcia w zapyenomu sportywnomu kostiumi. Ce do was, towaryszu Hrymajo?
Do mene, pidtwerdyw sywyj czoowik. Nespodiwana zustricz. Koysznij mij
student. Dywlusia jde berehom. Szczo za dywo? Newe Iwan Zahrawa? Huknuw win.
Znajete, de win teper? U Kosmocentri. Bude litaty na inszi panety.
Dyrektor z sumniwom ohlanuw chudorlawe obyczczia, tonkyj prol chopcia,
dywnu sywu mitku w browi. Chm! Kosmonawt. Nikoy b ne skazaw. Zwyczajna ludyna. A
potim dywy sawa na we swit.
Due radyj poznajomyty. Jakym witrom siudy?
Poriad seo bakiw, skupo skazaw Zahrawa. Pryjszow na bereh pohulaty,

pokupaty.
Aha. Nu szczo , hulajte. My ne zapereczujemo!
Hrymajo i Zahrawa perezyrnuy, zasmijaysia. ysycia konfuzywo posmichnuwsia,
pirnuw nazad u dweri i szczilno zaczynyw jich.
M-da, zitchnuwszy, mowyw Hrymajo. Tak my suchajemo, Iwane, dali. Wy
poczay howoryty pro inszi panety.
Siri oczi Zahrawy zahoriysia. Win ohlanuw prysutnich, wpewneno skazaw:
Ja perekonanyj, szczo yttia je na bilszosti panet i szczo wono wyszczoho riwnia,
ni u nas, na Zemli. Dawno we pora widkynuty egocentrycznu dumku, szczo my, zemlany,
jaki osobywi istoty.
Junak, szczo sydiw u zatinku pid weykym kusom, nachyywsia wpered, tonki wusta
joho skrywyysia w skeptycznij posmiszci.
Dywno czuty ce wid majbutnioho kosmonawta. Ja wwaaw, szczo wasza profesija
serjoznisza!
Ne rozumiju was, znyzaw peczyma Zahrawa.
Wy znajete, szczo nauka ne dowea najawnosti rozumnych istot u naszij systemi
krim Zemli
Sawa bohu, chocz na Zemli dowey, proburczaw Hrymajo.
I nawriad, czy wony je, wiw dali skeptycznyj junak. Dosy toho, szczo za wsiu
istoriju ludstwa my ne baczyy prylotu hostej. A ci pryloty nemynuczi, jakby inszi panety
buy zaseeni
Prybulci buy, serjozno skazaw Zahrawa. I ne odyn raz. Tilky szukaty treba z
widkrytymy oczyma.
Junak pyrchnuw.
Tungukyj meteoryt, malunky na skelach, poznaczky na kistkach! Czuy, czytay!
Ekektyka, wyhadka, kazoczky dla ditej!..
Je kazoczky realniszi wid dijsnosti, twerdo odrizaw Hrymajo. U wsiakomu
razi, nasz druh Iwan Zahrawa i taki, jak win, peretworiuju kazoczky Cikowkoho w realnis.
Szczo wy poriwniujete? obraeno wyhuknuw skeptyk. To weykyj wczenyj, a
to marennia
Ideji Cikowkoho piwstolittia tomu zway marenniam, nasmiszkuwato zapereczyw Hrymajo. A wtim, szczo my spereczajemosia po-pustomu. Iwane, wy b zawitay
zawtra. Ranisze. Szczob ne poruszuwaty instrukciji budynku widpoczynku.
Zalubky, skazaw Zahrawa. Do reczi, zachoplu dejaki zapysy.
Czudowo. Spiwbesidnyky budu. Tut widpoczywaje profesor Sum, biog. Due cikawyj uczenyj. Je moodi wczeni. Rozhorysia supereczka.
Ja te pryjdu, prodzweniw dytiaczyj hoosok z boku Dnipra. Prysutni zdywowano
pohlanuy w toj bik. Szczo za dywo? Weranda opyrajesia na betonni pali nad potokom
riky. Chto b ce mih buty?
Hrymajo perechyywsia czerez barjer, schopyw koho rukoju, wytiahnuw na swito.
Zdywowani suchaczi pobaczyy chudeku desiatylitniu diwczynku z czornymy kiskamy i
byskuczymy, trochy rozkosymy oczyma.
Ty czoho tut?
Suchaju
Jak probraasia? Ty upadesz u wodu!
Ne wpadu, chorobro zajawya diwczynka. A wpadu wypywu!
De twoja mama? Tobi we spaty pora.

A ja splu! Wona ne znaje.


Aj-ja-jaj! poswarywsia palcem Hrymajo. Chiba tak mona!
A wy sami poruszujete reym! zasmijaasia diwczynka. Ja czua, jak dyrektor
ajaw was. Aha!
Szczo tut skaesz! rozwiw rukamy wczenyj. Prypera do stinky.
Prysutni zasmijaysia. Diwczynka wypruczaasia z ruk Hrymaja, szasnua za balustradu.
Ja j zawtra pryjdu, poczuwsia jiji pryhuszenyj hoosok.
Taka pryjde, rozczueno ozwawsia Hrymajo. Nijaka instrukcija ne wtrymaje.
Nastupnoho ranku na podwirji budynku widpoczynku buw perepooch. Zustriczay
zakordonnych hostej. Ce buw korespondent gazety ju-Jork tajms Czarz Nojs i joho
druyna Een. Amerykane wyniuchuwaw use do tonkoszcziw: joho cikawyy i profesiji
widpoczywajuczych, i wartis budiwel, i zarpata prybyralny, i pejzai, i oswita samoho
dyrektora, i charczuwannia.
ysycia suprowoduwaw hostej, powano dawaw pojasnennia. W kabineti dyrektora
wasztuway bahatyj obid. Nojs pyw horiku, szampanke, greczno widpowidaw na tosty,
baaw zdorowja hospodariam. Pisla toho win hulaw ponad berehom, naprawo i naliwo
strekotaw kinoaparatom, a potim zabaaw pohoworyty z widpoczywajuczymy. ysycia poznajomyw joho z Hrymajom, jakyj spoczywaw pid kuszczem ozy. Uczenyj prywitawsia,
zaprosyw sidaty. Amerykane bezceremonno siw na pisok.
Wy, zdajesia, akademik? Ce zdorowo. Due pryjemne znajomstwo. Ja czuw wasze
prizwyszcze w ju-Jorku. Szczo zwjazane z probemoju czasu i grawitaciji. Tak?
Wy whaday, wsmichnuwsia Hrymajo. U was czudowa pamja.
Profesijne, pochwaywsia Nojs. Znaczy, ce budynok dla wczenych, dla wyznacznych ludej?
Wsiaki je, skazaw akademik. U nas nema newyznacznych. Aby chorosza ludyna bua, a chto wona akademik czy slusar, ce ne maje znaczennia.
Tak, tak, tonko wsmichnuwsia Nojs. Ce widomi sowa. Nu, a czym wy zajmajete tut?
Jak-to czym? zdywuwawsia Hrymajo. Widpoczywajemo! Poprawlajemo. Hulajemo.
A jak wy dywyte na minarodne stanowyszcze? Na perspektywy kosmicznych polotiw?
Chm Jak ja dywlu? Ce we, wybaczte, dowha rozmowa. Znajete szczo Koy
choczete zayszajte do weczora. Wweczeri u nas bude rozmowa na kosmiczni i osofki
temy. Posuchajete. Ja wysowlu i swoju dumku.
Oczi amerykancia zabyszczay cikawistiu.
On jak? Fiosofkyj weczir? Zahalni zbory? Ce zapanowano?
Hrymajo wsmichnuwsia, ne zwertajuczy uwahy na ysyciu, szczo bahalno machaw
rukamy, skazaw:
Ne zbory, a dyskusija, supereczka. Rozumijete?
Absolutno wilno? zdywuwawsia Nojs.
Absolutno wilno.
A Jak ce u was howorysia Predstawnyk zhory bude na weczori?
Hrymajo ironiczno perezyrnuwsia z Sumom, jakyj prysuchawsia do rozmowy, pokaszlaw.
Predstawnyk, jakszczo choczete, u nas bude. Tilky ne specilno, a wypadkowo. O
win towarysz ysycia. Ae nam win ne zawaatyme. Wy ce chotiy skazaty?

Ni, ni! rozhubywsia Nojs. Ja prosto tak. Todi zalubky zayszu na weczir. Ce
sensacija. Fiosofkyj dysput u budynku widpoczynku nad Dniprom. Een! Ty zhodna?
Chocz na misia, riszucze widpowia amerykanka, radisno posmichajuczy.
Pid ju-Jorkom ne znajdesz takoho rozkisznoho miscia!
Todi do weczora, poproszczawsia Nojs, pidwodiaczy z pisku.
Do weczora.
ysycia powiw hostej dali, dokirywo ohladajuczy na akademika i pochytujuczy hoowoju.

Jak i wczora, hrymia radia w zali dla tanciw, ae tanciujuczych buo mao. Wsi inszi
zibraysia na widkrytomu majdanczyku. Pryjszow biog Sum suchekyj staryj uczenyj,
zapalnyj, nasmiszkuwatyj. Pryjszo troje kyjiwkych junakiw-aspirantiw z riznych instytutiw biog Ananij Szum, zyk Sergij Mayna, osof Petro Nosenko. Zacikawywsia supereczkoju i kohospnyj agrotechnik Kori wedmedkuwatyj, mowczaznyj czoowik.
Weczir buw jasnyj, zorianyj. Zdawaosia, nawi nebo prynyszko, zacikawywszy
dywnym zboryszczem. Zdaeka doynaa pisnia. Z dwerej wyzyrnuw dyrektor,
usmichnuwsia, poter puchli dooni.
Tak szczo? Moe, oberemo prezydiju? Widkryjemo, tak by mowyty?
Poczuwsia smich. Hrymajo machnuw rukoju.
Ne treba prezydiji. Obijdemosia. Tak na czomu my zupynyysia wczora?
Na ytti, zadzweniw hoosok za balustradoju. yttia na inszych panetach.
Hrymajo wdowoeno zasmijawsia, pohlanuw tudy. U sutinkach byszczay oczi diwczynky. Win wytiahnuw jiji na majdanczyk, posadyw na kolina.
Pryjsza-taky, kyrpata. Jak tebe zwaty?
Mania! Tilky ja ne choczu pro sebe. Ja choczu suchaty!
Ty hla! zdywuwawsia Sum. Skromna. Widznaczymo ce. Znaczy, pocznemo.
Spoczatku pro yttia wzahali. Wono ne moe buty wypadkowym. Wono zakonomirnis.
Bilsze toho, ja hadaju, szczo yttia ce sama materija, realnis, jaka isnuje nawkoo nas, u
ciomu switi, u bezkonecznosti.
Pojasni prostisze, poprosyw chto.
Bu aska, rado widpowiw Sum. U ywych klitynach, w organizmach nema
niczoho takoho, szczo b ne buo w Pryrodi, w nawkoyszniomu seredowyszczi. Ti sami
eementy, reczowyny, ridyny, hazy i twerdi tia. Ote, funkciji ywoho tia tisno zwjazani z
jakostiamy neywych ti. Korotsze kauczy, jakby w benzyni ne buo moywosti horinnia,
wybuchu, to win by ne hodywsia dla paywa w motori. Jakby w neorganicznij materiji ne
buo moywosti widbytku, widczuttia, wzajemodiji, podraznennia, to j yttia wyszczoji
formy nikoy b ne wynyko. Joho moywis bua zakadena w najprymitywniszomu rusi
materiji, w jiji eektromagnitnij, jadernij wzajemodiji, w syli tiainnia, w inszych, neznajomych szcze nam syach. Czy jasno ja kau?
Jasno! prohuy nawkoo.
Kau dali. Jakszczo chto bude zapereczuwaty howori odrazu, szczob ne zabutysia Ote, ja wedu do toho, szczo organiczne yttia, bikowe, te, jake my baczymo na swojij
paneti, je ysze czastkoju jedynoho Wseenkoho yttia Materiji, rezultatom projawu pry
pewnych umowach prychowanych jakostej cijeji Materiji
Ce szczo ne te, raptom ozwawsia Nosenko. Dosi my wwaay, szczo yttia
zarodyosia w perwisnych okeanach, tak by mowyty, strybkom, jak perechid kilkosti w jakis. A wy zapewniajete, szczo wono isnuwao zawdy
Hrymajo serdyto pyrchnuw hubamy, jak kit.
Do czoho u was tiamky zabyti, junacze! Bikowe yttia ne isnuwao zawdy. Wono
zjawyosia jak rezultat uskadnennia nyczych staniw yttia. Moete nazywaty ce ne
yttiam, a ruchom, syoju, wzajemodijeju, jak choczete! Zrozumio? Profesor Sum howory
pro te, szczo koy w szkaraupi nema ywoho zerna, tobto potencijno derewa czy rosyny,
to niczoho z toji szkaraupy ne wyroste. Tak i tut Jakby w materiji ne buo potencijnoji

moywosti wyszczoho bikowoho, skaimo, yttia, to wono j ne wynyko b nikoy, nizaszczo! Ote, z pownym prawom mona nazywaty bu-jakyj stan materiji yttiam na pewnomu riwni. Czy tak ja kau, koego?
Tak, pidtwerdyw Sum. Diakuju wam!
A szczo zjiw obyznia? zasmijawsia Mayna. Profesore, ce fenomenalno! Ce
genilna dumka!
Ne treba, obyszte! zamachaw rukamy Sum. Ci genilni dumky wysowluway
tysiaczolittia tomu. Ne pryswojujte meni awtorstwa. Junacze! Wy szcze choczete zapereczuwaty?
Ni, kyso widpowiw Nosenko.
Todi piszy dali. Znaczy, my domowyy, szczo widome nam yttia cikom mona
wywodyty z pewnych jakostej materiji, abo objektywnoji i jedynoji realnosti. Tobto my
prohooszujemo jednis yttia u Wseswiti. Czomu? Bo u Wseswiti nema niczoho, krim jedynoji realnosti, szczo isnuje poza naszoju swidomistiu. Oskilky cia realnis, abo Materija,
ochopluje bezmenis, to, znaczy, i yttia bezmene.
To wono nikoy j ne wynykao? zdywowano ozwaasia Mania.
Nikoy, kyrpata, usmichnuwsia jij Sum. Take, jak u nas abo na inszych panetach, wynykaje zanowo, a u Wseswiti wono, jak Materija, isnuje zawdy. Jak by tobi pojasnyty
Tak diadia kazaw, zradia Mania. Tak, jak derewo w zerni. Ehe ?
Prawylno! Moodczyna! Ty dumajesz szwydsze, ni ja. Jdemo dali.
Raptom bila dwerej chto zametuszywsia, ludy rozstupyysia. Zjawywsia dyrektor, a
za nym amerykanki hosti. ysycia pokaszlaw, jakym derewjanym hoosom skazaw:
Towaryszi, tut naszi zakordonni hosti baaju posuchaty m-m waszu dyskusiju.
Jakszczo dozwoyte? wwiczywo posmichnuwsia Nojs.
A czoho , znyzaw peczyma Sum. U nas ne zakryti zbory. Wsim wilno.
Nojs z druynoju protysnuysia do barjera. Dwi moodi diwczyny zwilnyy jim miscia
u petenych krisach.
Sum, maje ne zwernuwszy uwahy na hostej, wiw dali:
Ote, my moemo smiywo prohooszuwaty jednis yttia u bezmenomu Wseswiti,
bo nema najmenszoho atoma, jakyj by ne buw zwjazanyj z usim Kosmosom. Ade nedarma
skazano, szczo najmensza czastka materiji widbywaje wsiu bezkonecznis, trymaje jiji w
sobi, u potenciji. Mikroswit i Makroswit jedyni. Najmensze yttia i yttia Bezmeia tisno
zwjazani. Wony isnuju wiczno, wony neznyszczenni i nikoy ne perestanu isnuwaty.
Chto wse-taky jich stworyw? raptom zapytaw Nojs, perehlanuwszy z druynoju.
Prysutni zahomoniy, zaszuszukay. Sum zdywowano zyrknuw na zakordonnoho hostia, znyzaw peczyma.
Probaczte, mistere
Nojs.
1
Probaczte, mistere Nojs, my dawno zayszyy supereczky na teeoogiczni temy. Ta
oskilky wy zaczepyy ce pytannia, ja widpowim: Materiju, abo yttia, nichto ne stworyw.
U Bezmei wony isnuju wiczno. Bilsze toho wony i je Wseswit. Ne mona howoryty
pro Wseswit, pro Buttia bez Materiji. Ne buo b Materiji, ne buo b i Wseswitu. Dla czoho
tut twore?
1

Teeoogicznyj ciespriamowanyj.

Nojs, wychopywszy boknot z kyszeni, szczo hariaczkowo stroczyw u niomu. Siajuczy sztucznymy zubamy, win szepnuw Hrymaju:
Sensacija bude! Nikoy ne dumaw, szczo zustrinu take.
A koy Sum zakinczyw frazu, korespondent jechydno zapytaw:
Wy widkydajete tworcia? Znaczy, widkydajete bezsmertia osoby! Wy ne dajete
nijakoji perspektywy ludiam. Narodywsia, wmer, a dali pusto. Pima. Wasza ideoogija ne
maje pid soboju ni moralnoji, ni etycznoji osnowy. Wasz indywiduum ce prymara. Win
zjawlajesia w swit wypadkowo, ywe, jak meteyk, korotke yttia i nazawdy znykaje w
pimi.
Ne tak! Zowsim ne tak! hariacze ozwawsia Iwan Zahrawa.
Anu, anu, junacze, pidochotyw Sum. Skai jomu wy, a to w mene we wid
cych supereczok horo boy. Dozwolte wodyczky. Spasybi.
Wy kaete smer! pako skazaw Zahrawa. Tak, osoba wmyraje. Ae my
zowsim inaksze dywymo na yttia i smer. Ludyna, osoba wynykaje ne na pustomu misci,
a jak rezultat mynuych wdoskonae. Ce jasno. Ce aksima.
Moode! zapeskaw u dooni Mayna. Rudobrowe yce joho siajao zadowoenniam. Znaj naszych
Dali, dali. Ce interesno, zacikawywsia Nojs.
Zwjazok ludyny z mynuym, z nawkoysznim, z majbutnim u wsiomu. W praci,
tworczosti, podychu, w narodenni ditej, u mrijach. Konym ruchom, konym pomysom
ludyna zwjazana z Bezmeiam. Daeka zirka, gaaktyka, kwitka trojandy, kosmiczni promeni, aska czy hniw, radis czy sum wse wpywaje na ludynu, formuje jiji charakter, jiji
osobu, jiji zwjazok z suspilstwom, wyznaczaje jiji wpyw na majbutniu istoriju Istorija ludstwa i wsich inszych daekych ludstw na czuych panetach poczynajesia ne z predkowicznoji mawpy i nawi ne z twaryny, ne z ameby, a z perwisnoji materiji. I wona nikoy ne
zakinczysia. Istorija ludstwa wiczna. I czy mona widdiyty osobu wid cioho ludstwa? Ni.
Jak ne mona widdiyty bu-jaku naszu klitynu wid organizmu. Wony skadaju jedyne
cie. Tak i nasze yttia, naszi dia wywajusia w jedynyj organizm ludstwa. Tilky tak my
dywymo na zwjazok ludyny i Wseswitu.
Ce prekrasno! zajawyw Nojs. Due perekonywo i humanno. Ae w czomu
todi meta buttia?
Wiczna ewolucija. Weykyj syntez protyenostej, jaki stworiuju wsiu hamu yttia
Wseswitu. I znowu wpered, wpered, do piznannia nowych tajemny. Stupeni swidomosti
i uswidomennia bezmeni. Wid minerau do ludyny. Wid ludyny do A wtim, chto skae,
de zakinczysia wdoskonaennia swidomosti i uswidomennia switu? Wono nide ne zakinczysia! Wono wiczne!
Prysutni prywitay pakyj wystup Zahrawy drunymy opeskamy.
Sum pidniaw ruku, wtychomyryw suchacziw.
Towaryszi, tychsze. Tak pro szczo my poczynay? Aha, zhadaw. Pro te, szczo yttia
ne wypadok, a zakonomirnis. Jakszczo wono wynyko w bikowych formach na Zemli,
to moho wynyknuty w jakycho formach i na inszych panetach. Sprawdi, czomu j ni. Materija je. Energija wyprominiuwannia wid Soncia je, obmin reczowyn je, kruhoworot stychij bu aska. Ne moe buty, szczob na Zemli wse ce pryweo do pojawy wysokoorganizowanoho yttia, a na Weneri, Marsi czy na Jupiteri prosto do peremiszuwannia haziw
abo reczowyny. Antydiektycznyj absurd. Zemla czen simji Soncia. A Soniaczna systema jedynyj organizm. Wychody, i yttia Zemli czastyna spilnoho yttia naszoji systemy. Ja hyboko wiriu w ce.
Wiryty mao, profesore, proskrypiw Ananij, skeptyczno usmichajuczy. Treba

szcze j znaty.
Profesor serdyto pohlanuw na harnoho czorniawoho junaka, nachmurywsia.
Kaete, treba znaty? Szczo , my budemo znaty. Nezabarom. U najbyczi desia
rokiw. Ae todi, jak kosmonawty, jak nasz moodyj druh Zahrawa prywezu z Wenery czy
Marsa rosyny j twaryn i tknu was nosom u nych, weykoji zasuhy ne bude skazaty:
yttia na inszych panetach je. Todi, wybaczte, j dure konstatuje fakt.
A hoosliwno stwerduwaty mona te szczo zawhodno, obraeno skazaw Szum.
Wy sami tilky szczo tak zapereczuway misteru Nojsu.
Szczo wy zmiszay boyj dar z jajeczneju! My wychodymo z naukowych peredumow. Chiba ne widkryway panet, ne baczaczy jich, ysze na osnowi matematycznych zakoniw? Ote, dumka pro yttia na inszych panetach absolutno naukowa, obgruntowana
i spyrajesia na diektycznu ogiku. Zhadajte Cikowkoho. Ce buw sprawnij wczenyj.
Win buw perekonanyj, szczo yttia isnuje ne tilky na weykych panetach, a j u poroneczi
prostoru
Nu, ce we zanadto
A czomu zanadto? Na asterojidach materija je? Je. Soniaczna energija je? Je. Wona
moe prywesty do zjednannia, do spouk, newidomych na Zemli. A tym bilsze na weykych
panetach. Na Jupiteri, Saturni ta inszych weetniach amiczni atmosfery, nyka temperatura, burchywi atmosferni tecziji. Nu to j szczo? Ce wwaajesia pereponoju dla yttia. Ehe
, dla takoho yttia, jak u nas, na Zemli. A dla inszoho?
Jakoho inszoho? uszczypywo zapytaw Szum.
Jakoho zawhodno! twerdo zajawyw Sum. Materija bezmeno rozmajita u
swojich projawach. Wy powynni ce znaty. Potencijne yttia materiji prystosujesia do tych
umow, jaki panuju na danij paneti, i obowjazkowo stane rozwywaty wyszcze i wyszcze,
a do wysokoji swidomosti.
Wy skaete, szczo j na Sonci, na zirkach moywe yttia?
Chtozna! Moe, j tak. Tilky take yttia niczoho ne matyme spilnoho z naszym. Dejaki wczeni we howoryy pro wohnianu fazu yttia. Moe, w switi wona de zustriczajesia.
Ae my uchyyysia wbik. Ja choczu skazaty, szczo na inszych panetach naszoji systemy, a
tym bilsze na Weneri i Marsi, yttia obowjazkowo je.
A jake wono? zaworuszyasia na kolinach u Hrymaja Mania.
Nezabarom pobaczymo! probasyw akademik. O nasz towarysz Zahrawa poety na Weneru czy Mars i pryweze marsinyna
A szczo win kosmonawt? proszczebetaa diwczynka.
Sprawnij. Takyj, jak Haharin!
Oj zdorowo! A harnyj jakyj!
Prysutni zasmijaysia. Iwan rozhubeno zakaszlaw.
Roste wasza nareczena, poartuwaw Hrymajo. Pamjataj, kyrpata, szczob ne
zabua joho.
Ni, ne zabudu, serjozno poobiciaa diwczynka.
Dywy, jak prysoromya dorosoho diadiu, zasmijawsia Sum. Nu, zakinczymo
pro panety. Znaczy, pro Weneru. Chocz wona j pokryta chmaramy, a ostanni doslidennia daju czymao cinnoho. Woda na Weneri je, kyse tako, energiji dosy. Tam je wse dla
wynyknennia yttia nawi zemnoho typu. Dali. Wenera mensza wid Zemli, maje bila wisimdesiaty szesty procentiw zemnoji masy. Ote, wona starisza wid naszoji panety.
Czomu? znowu ne strymawsia Szum.
Tomu, szczo mensza masa ochoone skorisze
A jakszczo pochodennia panet ne wohniane, a choodne, po Szmidtu?

Wse odno. Mensza masa szwydsze ewolucinuje. I ja hadaju, szczo na Weneri yttia
moho dosiahty bilsz wysokoho riwnia, ni na Zemli.
A na Marsi? Na Marsi jak? Je yttia? zachwyluwaasia Mania.
Na Marsi obowjazkowo, widpowiw Zahrawa. I ne prosto yttia, a wysokoorganizowane
Stari spiwanky, skazaw Szum. Kanay, sztuczni suputnyky i wsiaki inszi
sztuczky
A szczo wy moete zapereczyty proty nych? nakynuwsia na Szuma Zahrawa.
Niczoho, krim ironiji. Czym wy moete pojasnyty, szczo wesnoju, koy tanu snihy na polusach, smuhy rosynnosti zeeniju? Czomu ci smuhy roztaszowani tak toczno geometryczno? W pryrodi takoho ne buwaje. Abo wimemo suputnyky Fobos i Dejmos. Chiba
wony schoi na inszi suputnyky panet Soniacznoji systemy? Ni. Po-persze, wony due maeseki poriwniano z swojeju panetoju. Po-druhe, wony jawno czui dla Marsa
Czomu czui? wychopyo u koho.
Tomu szczo, skaimo, Fobos pownistiu poruszuje eementarni zakony nebesnoji
mechaniky. Win obertajesia nawkoo Marsa wtryczi szwydsze, ni sama paneta nawkoo
osi. Znaczy, win ne sporidnenyj z Marsom
Mars zachopyw ci suputnyky w pojasi asterojidiw! ozwawsia Szum.
Ne hodysia! poczuwsia za spynoju moodoho bioga hucznyj hoos. Wsi ozyrnuysia. Howoryw mowczaznyj astronom Truba. Win odkaszlawsia i powtoryw: Ne hodysia wasza dumka. Mars ne zachopyw Fobosa i Dejmosa w pojasi asterojidiw. Jakby ce
buo tak, to obydwa suputnyky obertaysia b nawkoo Marsa po due wytiahnutych orbitach. Fakt. Wimi oliwe. Pidrachujte. A wony obertajusia po maje tocznych kruhowych
Znaczy, wy te wwaajete, szczo wony sztuczni? zapytaw Szum.
Ne znaju. Ne choczu howoryty, znyzaw peczyma astronom. Ae, u wsiakomu
razi, wony ne pryrodnoho pochodennia
My we ne kaemo pro hipotezu Szkowkoho, pidchopyw Iwan. Jakszczo nawi Szkowkyj ne prawyj i Fobos ne padaje na Mars, wse odno cej suputnyk, a tako Dejmos utwory rozumu.
Znaczy, tam ywu ludy? zdywowano promowyw Kori.
ywu. I yy, radisno widpowiw Zahrawa.
Tak czoho wony ne prylitaju teper? spiwucze zapytaa Mania. Czomu wony
nikoy ne buway na Zemli?
A chto tobi skazaw, szczo ne buway? Moe, j buway. Je bahato faktiw z dawnyny
i nawi teperisznich
Zakrutyosia, skeptyczno zajawyw Szum. Tut ue pide w dio wse i Tungukyj
meteoryt, i znachidky w Afryci.
I pide, rozserdywsia akademik Hrymajo. Czoho ce wy, junacze, wse wysmijujete. Moe, ludy baaju posuchaty
Baajemo! Due cikawo! prounay wyhuky. Komu ne cikawo chaj wyjde, ne
suchaje.
Ot baczte, zasmijawsia Hrymajo. Sydi tycho, a to bude ycho. Znaczy, poczynajesia nowyj rozdi programy: Pryszelci z Kosmosu. Tilky znajete szczo, akademik
pohlanuw na chronometr, we dwanadciata hodyna, my, zdajesia, zasydiysia
Oj yszeko! spesnuw rukamy ysycia. Otak zamoroczyy hoowu
Prysutni zasmijaysia. Sum rozwiw rukamy.
Nu szczo , pidemo spaty, druzi. Chto chocze prychote zawtra!..

Pryjdemo, zahuy suchaczi.


Zayszu i ja, ozwawsia Nojs. Een, ne mona jichaty, ne poczuwszy, do czoho
wony dohoworiasia
Ja zhodna, lubyj
I amerykanciw zajio, posmichaysia u temriawi ludy. Z szumom i hamom zbudeni suchaczi rozchodyysia z werandy.
Hrymajo wstaw, trymajuczy Maniu na rukach. Jiji holiwka chyyasia na pecze akademika, oczi zapluszczyy.
Ot bida, nino skazaw win. Zowsim nasza nareczena zasynaje
Ja ne splu, tycheko prospiwaa diwczynka. Ja drimaju Ja wse czuju
Tobi pora dodomu. Jak ty probereszsia w chatu?
U wikno Ja chytra
Szczo z toboju robyty? bidkawsia Hrymajo. Dowedesia nesty na rukach.
Tilky ja ne znaju dorohy
Ja skau, murkotia Mania. Idi priamo czerez horb Potim naprawo Persza
chata zliwa od dorohy Zliwa akacija, a pid neju widkryte wikno
Zapamjataw, serjozno skazaw Hrymajo. Szczo , zawdannia wykonaju! Chocz
ce bilsze wasza turbota, zwernuwsia win do Iwana.
Czomu b to? rozhubywsia toj.
Czuy wasza nareczena.
E, take skaete.
Nu, nu, artuju. Tak pryjdete zawtra? A to siohodni ne wyjszo pro pryszelciw. A
bez was ne tak cikawo.
Pryjdu.
Dywisia
Hrymajo zijszow na bereh, trymajuczy Maniu na rukach, proszeestiw kuszczamy,
znyk.
Iwan mynuw piszczanu kruczu, zahybywsia u lis, powilno piszow steeczkoju pomi
wikowymy sosnamy. Jak czudowo, prekrasno! Jake nepowtorne yttia. Kona chwyyna
joho nese nowyj doswid, nowi radoszczi czy rozczaruwannia. Win nawi ne spodiwawsia,
szczo zustrine na berehach Dnipra takych cikawych spiwbesidnykiw. Posmichnuwsia.
Pryjichaw na kilka dniw pohulaty, a potrapyw na dyskusiju. Szczo , tym kraszcze! Znannia
we ne staje prywiejem okremych naukowych erciw, wono rozhortaje krya swoji nad
wsim narodom. Ce szlach do rozuminnia weykoji jednosti ludej, pryrody, Wseswitu.
Pro ce czasto luby howoryty joho Uczytel:
Zawdy, wsiudy namahajsia ujawyty sebe czastynoju cioho, dytynoju Pryrody, synom Kosmosu, klitynoju Zemli. Tilky todi do tebe pryjde nezjasowne widczuttia bezsmertia
W tych sowach weyka istyna. Ae ne bykyj i ne ehkyj szlach do weykoho jednannia z Pryrodoju.
Iwan napruuje swoji poczuttia, zahostriuje rozum. O wakymy, mohutnimy udaramy pulsuje ridna Zemla. Czuty jiji wseenkyj podych w szepoti lisu, w pluskoti chwyli.
Czuty jiji bahatobarwnyj hoos u himnach wesnianych, szczo jich spiwaju ptachy, w daekij symfoniji poliw, u neczutnij meodiji zorianych promeniw. Zaraz odna my wse stane
jasnym, wse zillesia w szczo odne, proste, zrozumie, jak obraz materi, jak zwyczajnyj podych.
Hu-u-u-u-u! prozwuczao wdayni, protianoju unoju widhukujuczy po dniprowkij doyni.

Czary znyky. Polifonija pryrody rozsypaasia na miridy zwukiw, zrujnowana zwyczajnym hudkom paropawa. Iwan rozczarowano pohlanuw na peso, de hojday widbytky
zirok. Ne wyjszo! Szcze rano! Ae jak prekrasno! Jak czudowo, szczo mona w konij
podiji, w konij reczi i jawyszczi znajty sebe, swoju czastynu, puls swoho ywoho, trepetnoho sercia.
I chope radisno ruszyw upered.

ysycia wyhladaw u wikno kabinetu, serdyto burczaw:


Ne budynok widpoczynku, a dyskusijnyj kub! Szczo wony we misia budu mozoyty meni oczi?
Hoowni sporszczyky, jak nazwaw jich ysycia, we sydiy w krisach na werandi.
Akademik Hrymajo, schyywszy do Iwana, zadowoeno buboniw:
Odnis ja waszu nareczenu wczora dodomu, koy nazustricz mama
Jaka mama?
Ta jiji mama Mani naszoji. Spesnua rukamy, kynuasia do neji, pytaje, szczo take.
Kau, ne bijte. Wasza doka pryjmaa uczas u dyskusiji. Wona j bidkaasia, i smijaasia.
Potim odnesa jiji w chatu spaty. My szcze trochy pohoworyy. I znajete, chto wona
mama naszoji diwczynky?
Chto? pocikawywsia Zahrawa.
Majbutnij astrobiog. Hotujesia etity na inszi panety, szczob wywczaty tamteszniu foru i faunu
Prawda?
Szczo ja wyhaduwatymu? Ta wona pryjde siudy, obiciaa.
Nezabarom we rajon zbiysia do naszoho budynku widpoczynku, mowyw
weseo Sum.
Ne zawadyo b, skazaw Hrymajo. I ne ysze w okremych misciach, a wsiudy
treba widkryty dyskusijni kuby. Szczob ludy mohy pisla roboty ne tilky podywytysia kino
czy pjesu, a j pospereczatysia, podumaty razom nad riznymy probemamy, rozwywaty
swoje mysennia
Sum smyknuw akademika za rukaw pidaka, pokazujuczy na bereh.
Pohlate, chto pryjszow.
Akademik prydywywsia, tycheko zasmijawsia.
Iwane, wasza nareczena. I ne sama, a z mamoju.
Zahrawa z cikawistiu hlanuw u toj bik, kudy pokazuwaw Hrymajo. W sutinkach win
pobaczyw maeku posta Mani, a poriad z neju newysoku chudeku inku w bilij koftoczci
i temnych wukych sztaniach.
Siudy, do mene, zagrymiw akademik. Maniu, wedy j mamu siudy.
Doka i mama probraysia kri jurbu suchacziw do balustrady. inka nijakowo
pohladaa nawkoo, wybaczywo howorya huchym pryjemnym hoosom:
Ne wyterpia, due zacikawya. Mania take rozpowidaa
Ne poalijete, zapewnyw jiji akademik. Sidajte, bu aska Ne widmowlajte, ce
misce Mani. Pomistyte udwoch. A ce, znajomte, nareczenyj waszoji Mani, Iwan Zahrawa
Zahrawa newdowoeno peresmyknuw peczyma.
Szczo za arty?
Zowsim ne arty! bez tini posmiszky skazaw Hrymajo. Prawda, Maniu?
Ne arty, pidtwerdya serjozno diwczynka. Ja budu daty.
Jiji mama weseo, bezzwuczno zasmijaasia. Zahrawa, pohlanuwszy na neji, te rozweseywsia. Jomu odrazu spodobaa maeka chudeka inka z weykymy, temnymy
oczyma, z pawnymy, strymanymy ruchamy. Czymo sylnym i nezamnym wijao wid neji,
szczyrym i serdecznym.
Tania Rajduha, nazwaa wona sebe, a Zahrawa, tysnuczy minitiurnu ruku, pro

sebe dumaw: Taka poety. Kudy zawhodno. Ne ysze na inszi panety, a j do daekych
zirok.
Tym czasom Sum, wstawszy z krisa, ohlanuw prytychych suchacziw i skazaw:
Pro szczo my wczora poczay rozmowu?
Pro pryszelciw! zahuy suchaczi.
Ne zabuy, schwalno skazaw Sum. Szczo , todi damo sowo naszomu kosmonawtu. Iwane, poczynajte, ludy du Wy obiciay!
Nojs, jakyj sydiw z druynoju poriad z akademikom, znowu wychopyw boknot,
ruczku. U Zahrawy schwylowano zabyosia serce. Tak buo zawdy, koy zachodya rozmowa pro tajemni, zapowitni jawyszcza i reczi. Chope odkaszlawsia, wybaczywo skazaw:
Ja specilno ne zajmawsia cijeju probemoju. Budu howoryty sumburno. Ce prosto
moji dumky
Ne treba peredmow, poperedyw artoma Sum. Wse odno supereczka bude
Harazd. Ja pocznu z odnoho zapytannia Ujawi sobi, szczo sto rokiw tomu otut,
na berezi Dnipra, abo bu-de w inszomu misci z neba raptom opuskajesia dywnyj aparat,
a z nioho wychodia newidomi istoty. I odiahneni wony tak, jak, skaimo, naszi kosmonawty. U houbych kombinezonach, szoomy na hoowi, dywni prystroji Jak by zustriy takych istot naszi didy?
Oho-ho! zasmijawsia chto. Takyj by moebe ustruhnuy
Ot baczyte, skazaw Iwan, wy prawylno rozumijete. Dla czoho ja zapytuju pro
ce? Tomu szczo czasto howoria ne podumawszy: jakby pryszelci buy na Zemli w mynuli
wiky, istorija widznaczya b taki podiji. A ja kau: ni, ne widznaczya b. Czomu? Tomu szczo
switohlad ludstwa buw zabobonnyj i prymitywnyj. Zemla myne sered okeanu, nebo
sklanyj czy krysztaewyj kupo nad hoowoju, zirky switylnyky, prybyti do sfery. Za sferoju yto bohiw, angeliw. Ote, chto opuskajesia z neba toj ytel raju, syn boha, ange,
boyj wisnyk Korotsze kauczy, chto zawhodno, tilky ne ludyna, ne zwyczajna istota. Ujawennia pro inszi panety ludy ne may, a zwidsy i take spryjniattia mipanetnych hostej.
Ja ne zhoden, promowyw Szum.
Poczaosia, poter zadowoeno dooni Mayna. Ananij pohaniaje swij nemazanyj
wiz.
A ty mowczy, ohryznuwsia Ananij. Tak, ja ne zhoden z wamy.
Czomu?
Tomu szczo ne wsi buy newihasamy w peredistoryczni czy istoryczni czasy. My
znajemo, szczo todi buy wczeni z wysokym mysenniam. Buy astronomy, inenery, matematyky. Wony widrizniay panety wid zirok, nawi wyrachowuway widstani do nych.
Wony wczyy pro atomistycznu budowu materiji. Naprykad, Aristarch Samokyj. A weykyj wczenyj Pifagor wczyw pro te, szczo Sonce je centrom naszoho switu. Szczo Zemla ta
inszi panety bihaju po orbitach nawkoo Soncia.
Nu to j szczo? hariacze zahoworyw Iwan. Wy kaete prawdu. Buy taki wczeni,
buy prawylni pohlady, okremi ideji, jaki zbihajusia z naszymy dosiahnenniamy. Ae
osnowna masa narodu ya w temriawi! My diznaysia pro pohlady Aristarcha Samokoho
i Pifagora tilky z dawnich rukopysiw. A sered narodu, ta j ne ysze narodu, a j sered wczenych, panuway prymitywni ideji geocentrycznoho switohladu. Bilsze toho Moe, taki
ludy, jak Pifagor abo chto inszyj, znay, chto taki pryszelci z neba, ae wony ne mohy peredaty swoho znannia ludiam. Ti prosto ne zrozumiy b jich. Chiba ne tak? Chiba pohlady
Ejnsztejna pro paradoksy czasu i prostoru ne probyway sobi dorohy uprodow piwstolittia
do umiw uczenych, ne kauczy we pro zwyczajnych ludej?

Prawylno, Iwane, zauwayw Hrymajo. Harno howoryte.


Szum promowczaw. A Zahrawa, rozpaywszy, howoryw dali, i joho hariaczi sowa
ynuy nad prynyszkoju teczijeju Dnipra:
Ote, jakszczo perekazy pro pryszelciw zayszyysia, to jich treba szukaty ne w istorycznych rukopysach, a w kazkach, u mitach, u religijnych egendach. Taki jawyszcza wykorystowuway erciamy dla swojeji mety, wony peredawaysia z wust w usta, obrostay
podrobyciamy, staway egendoju, kazkoju. Zhadajte naszi kazky, egendy Litajuczi drakony, szczo dychaju poumjam? Zwidky wony? De jich baczyy naszi predky, szczo skaday kazky?
Oto dywyna! skeptyczno ozwawsia Szum. Ptachiw baczyy? Baczyy! Byskawku baczyy? Te baczyy. Spouczyy razom taki jawyszcza, spey w odne wyjszow
drakon, szczo dychaje poumjam.
Mudre jakyj! serdyto wyhuknuw Mayna. Czy ty wwaajesz naszych predkiw
za durnykiw. Byskawycia je byskawycia, a ptach je ptach. Szczob spouczyty ci reczi
treba, szczob mi nymy buw organicznyj zwjazok. U kazkach jasno skazano: drakon, szczo
wyryhaje poumja. Tobto, poumja wylitaje z joho rota. Take jawyszcze due schoe na raketu.
Same ce ja j chotiw skazaty, pidchopyw Zahrawa.
Tak mona szczo zawhodno dowesty, proburczaw Szum.
Probaczte, tak mona j szczo zawhodno zapereczyty, wtrutywsia Sum. Dawajte, wysuchajemo naszoho druha do kincia. Howori, Iwane.
Harazd. Zhadajmo mity, znowu poczaw howoryty Iwan. Zwidky w nych taki
kosmiczni motywy? Bytwy gigantiw, wseswitni katastrofy, dywni aparaty, czudesni transformaciji. Abo w bibliji. Litajuczi chmary, litajuczi dysky, hoos z neba, czudesne oswitennia, krysztaewi ozera, w jakych wydno wsiaki podiji, nebaczeni istoty w chymernomu
wbranni. Wy znajete, szczo naszi predky mysyy dosy konkretno, opysuway te, szczo baczyy. Korotsze, abstrakcinistiw sered nych ne buo.
A chto znaje? poartuwaw Hrymajo.
U wsiakomu razi, malunky, jaki wony zayszyy, swidcza, szczo predky buy realistamy. Tak do czoho ja wedu Opysy, jaki czasto zustriczajusia w egendach, mitach, w
religijnych perekazach, wako pojasnyty, jakszczo ne wyznaty, szczo to je rozpowidi oczewydciw pro pryszelciw z Kosmosu.
Fakty, fakty, wymahaw Szum. Wy nam procytujte.
Harazd, procytujemo. Ne turbujte A pered tym ohlanemo riad faktiw, pro jaki
we pysay naszi gazety i urnay.
I jaki zasudeni wczenymy, jechydno skazaw Szum.
Dywlaczy, jaki fakty, i dywlaczy, jaki wczeni, perebyw joho Sum. Ne pospiszajte popered baka w peko. Koen fakt mona traktuwaty jak zawhodno. Ne treba prykadaty swoju mirku zazdaehi.
Wsim widomyj fakt Baalbekka weranda, wiw dali Iwan. Szczo w nij dywnoho? Czomu poczay howoryty pro cej utwir? Tomu, szczo weranda zmurowana z bry
kameniu wahoju po kilka miljoniw kiogramiw. Wynyko zapytannia: dla czoho, koy zbuduway cej majdanczyk? Fundament dla jakoji newidomoji budiwli? Wybryk samodurafaraona? Nichto ne mih skazaty niczoho pewnoho. Potim, jak mona buo peremistyty kaminci po kilka tysiacz tonn wid kamenoomni i zmuruwaty majdanczyk? My znajemo,
szczo w dawnynu suczasnych kraniw ne buo, ta j suczasni krany bilsze czotyriochsot tony,
jakszczo ja ne pomylaju, ne pidijmaju.
Rabiw buo dosy, skazaw Szum.

Hoymy rukamy nawi rabkoju syoju takoho ne zrobysz, zapereczyw Iwan.


O czomu wynyka dumka, szczo Baalbekku werandu zbuduway mohutni istoty pryszelci z Kosmosu.
Dla czoho? poczuosia zapytannia z temriawy.
Chto zna, dla czoho. Moe, ce buw fundament dla jakoji budiwli. Moe, prosto
pamjatnyk, znak perebuwannia na czuij paneti. Moywo, pid werandoju schowano zapowit dla majbutnich pokoli ludej Zemli.
Natiaka, prezyrywo zajawyw Szum.
Ne natiaka, a smiywa mrija! skazaw Zahrawa. U wsiakomu razi, taki grandizni budowy buy ne pid syu naszym predkam.
Sumniwna dumka! raptom ozwawsia Sum. Due sumniwna.
Czomu? rozhubywsia Zahrawa.
Tomu szczo je hipotezy pro wysoki dawni cywilizaciji. Hondwana, Atantyda.
Szcze odna fantasmahorija, ne wytrymaw Szum.
I nawi ne odna, widrizaw Sum. Ja choczu skazaty, drue Iwane, szczo Baalbekka weranda moe buty zayszkom atantycznoji kultury.
Chiba atanty may techniczni zasoby dla takych pobudow?
Starodawni perekazy kau, szczo may. Je zhadky pro te, szczo atanty znay sekret
jadernoji energiji, abo jakoji inszoji, anaogicznoji jadernij.
Znajete szczo, wtrutywsia Hrymajo. Wy, koego, zaczepyy szcze odnu temu,
due cikawu. Ae zaraz chaj prodowuje howoryty Iwan. Pro pryszelciw. Czy zhoda, towaryszi?
Zhoda! druno pidchopyy suchaczi. Iwan, rozwiwszy rukamy, skazaw:
Jak baczyte, w mene wybywaju grunt z-pid nih. Ae bajdue. My budemo widznaczaty fakty sumniwni j bezsumniwni. Ote, Baalbekka weranda pid sumniwom, jak utwir
pryszelciw. Jdemo dali. Wy wsi znajete pro widkryttia francukoho wczenoho Anri oota
w Centri Sachary, w horach Dabarena?
Ne wsi znaju, zajawya Mania, zaworuszywszy na kolinach U materi.
Nu raz ne wsi, wsmichnuwsia Zahrawa, todi ja skau kilka sliw. Anri oot u
1956 roci widkryw u horach, pro jaki ja zhadaw, bahato naskelnych malunkiw. Ciyj muzej.
Tysiaczi riznych motywiw. Na tych skelach wczeni widkryy ciyj swit, swit, jakyj isnuwaw
desiatky tysiacz rokiw tomu. Tam i sceny poluwannia, i postati starodawnich nehriw, jichnich inok, zrazky wbrannia, pobutowi kartynky, rizni twaryny dyki i domaszni. Wse ce
wykonano w cikom realistycznij maneri. My nedawno howoryy, szczo predky maluway
ysze te, szczo baczyy. Tak ot, niczoho zajwoho, nijakych domysliw. I raptom nezwyczajni postati. Sered hoych abo napiwhoych nehriw czy nehrytianok istoty w sucilnych
wakych wbranniach, iz zakrytym obyczcziam, u szoomach, szczo prykripeni nahucho
do wbrannia.
Baczyy, ozwawsia chto. Publikuwaosia w urnaach.
Baczyy? zradiw Iwan. Tym kraszcze. Taki istoty kruhohoowi, jak nazwaw
jich Anri oot, zustriczajusia na bahatioch malunkach. I wsi wony schoi mi soboju w
detalach. Ote, ce ne wyhadka jakoho chudonyka, a realnyj fakt, widznaczenyj oczewydciamy
Durnyci, skazaw Szum. Serjozni wczeni smijusia z takych zapewne.
Czomu? rizko zapytaw Sum.
Tomu szczo malunky, pro jaki howory Zahrawa, zobraaju afrykankych erciw.
Nawi teper u dejakych pemenach wykorystowujusia erciamy masky, dywne wbrannia.
Ot wam i kosmonawty!

Pospisznyj wysnowok, zapereczyw Sum. Po-persze, erci ne odiahaju sucilnoho wbrannia na sebe, takoho, jak zobraeno na malunku, do reczi, na skelach Dabarena je malunky erciw z maskamy; po-druhe, na malunku, pro jakyj kae Iwan, jasno wydno detali szooma, joho kripennia do skafandra, a po-tretie, same afrykanki erci mohy
nasliduwaty pryszelciw z neba, nadiahajuczy chymerni masky, szczob buty schoymy na
nych.
A moe, atanty, ozwawsia Mayna. U nych, napewne, buy wodoazy.
E, ni! hariacze zapereczyw Iwan. Cioho faktu ja ne widdam atantam. Je szcze
bahato faktiw z riznych krajin. Stowp u Deli, zrobenyj z chimiczno czystoho zaliza womymetrowoji wysoty. Nemoywo, szczob joho zrobyy pradawni indusy, jaki ne may ni industriji suczasnoho typu, ni aboratorij.
Ce mohy zrobyty atanty, ozwawsia Sum, abo inszi pemena wysokoji kultury.
Wony may byki stosunky z Indijeju.
Harazd, zasmijawsia Iwan. Cej fakt te sumniwnyj. Wy joho wykorystajte dla
atantiw. Idu dali. W Andach, na weykych wysotach, je bahato szyroczennych majdanczykiw, wykadenych biym kaminniam u formi tajemnyczych znakiw, wydymych ysze z litaka. Chto jich zrobyw, dla czoho? Abo tak zwani dorohy inkiw, jaki wedu pid chmary i
obrywajusia na werszynach hir? Kudy wony wey? Abo chto daw inkam sprawedywi zakony, kolorowu bawownu, kukurudzu? Majja rozpowiday, szczo do nych prychodyy bioyci borodati pryszelci. Hoownyj z nych maw imja Kecalkoatl. Na niomu buo dowhe
bie wbrannia. Win daw bahato mudrych zakoniw, nawczyw majja wyroszczuwaty gigantku kukurudzu, kolorowu bawownu. Potim pryszelci powernuysia dodomu. Wony
obiciay wernutysia szcze ne raz. Widchid Kecalkoatla opysujesia tak: win popriamuwaw
do moria, poczaw tam pakaty i spayw sam sebe. Joho serce peretworyo na rankowu
zirku.
Durnycia jaka, skazaw Szum.
Ne durnycia, zapereczyw Hrymajo. Czudowyj obraz. Indinci, jaki ne znay,
w czomu sprawa, baczyy, szczo boh pryjszow na bereh moria i znyk, wyparuwawsia. A
my rozumijemo, szczo tam buo ne czudo, a, skaimo, start korabla. Majja baczyy woho,
a potim puste misce. Znaczy, Kecalkoatl spayw sebe. Potim nad morem zasiajaa Wenera.
Znaczy, boh peretworywsia na rankowu zirku. Due prosto.
A win poetiw na Weneru, poczuwsia dzwinkyj hoosok Mani.
Wustamy ditej hahoy istyna, zakinczyw pid schwalnyj szum suchacziw Hrymajo. Dali, dali, Iwane.
A wimi maowidomyj fakt te w Ameryci, w pusteli Atakama, prodowuwaw
Zahrawa. Odyn astronom widszukaw gigantku kartu zorianoho neba, jaka zrobena bila
pjaty tysiacz rokiw tomu.
Szczo dywnoho? znyzaw peczyma Nosenko. W dawnynu prekrasno sposterihay zirky i panety.
A wy ne zapytay, z czoho zrobena karta! Kona zirka poznaczena kupoju kaminnia. I zajmaje wsia ta karta poszczu bila pjaty tysiacz kwadratnych kiometriw.
Oho! poczuosia z kraju werandy. Niczoho sobi karta. Taku w szkou ne ponesesz.
Suchaczi zasmijaysia. Iwan peremono ohlanuw skeptykiw.
Szczo skaete? Czy mona stworyty taku kartu, ne znajuczy, po-persze, doskonao
astronomiji, po-druhe, ne majuczy litalnych aparatiw?
M-da, protiahnuw Hrymajo. Wy znajete, ja te ne czuw pro ce. Treba bude
perewiryty, podumaty.

Nu ta dosy faktiw, pidchopyw Iwan. Z toho, szczo my howoryy, staje jasno,


szczo na Zemli pryszelci buy, i ne odyn raz. Moe, j ne wsi fakty swidcza pro ci podiji, ae
dejaki z nych nezapereczni.
Wse ce wyamy po wodi pysano, znowu zajawyw Szum. Jakby wony prylitay
na Zemlu, to, napewno, zayszyy b jaki slidy. Specilno!
Dla koho? zapytaw Zahrawa.
Dla majbutnich pokoli ludej. Dla pas, jaki mohy b zrozumity jich.
Moe, wony j zayszay, tilky ti pamjatky ne zberehysia. Geoogiczni zruszennia,
stychijni ycha czoho tilky ne buo na paneti!
E, ni! Wony b zayszyy wicznyj pamjatnyk!
Sztucznyj suputnyk! pidchopyw Mayna.
Prawylno, stwerdyw Szum. Sztucznyj suputnyk. Wony ne durniszi za pas i
zbahnuy b, kudy pomistyty swoju pamjatku. Ne na Zemli, a same w nebi.
Dumka cikawa, ae subjektywna, serjozno skazaw Sum. Na neji mona daty
kilka widpowidej. Odna: kosmonawty ne nadaway nijakoho znaczennia tomu, budu majbutni ludy znaty pro nych czy ni.
Wy pohanoji dumky pro nych! wyhuknuw Mayna.
Ne pospiszajte, zapereczyw Sum. Wse moywo. Na jichniomu szlachu, jakszczo wony z inszoji zirky, moho buty tak bahato panet, szczo u nych ne wystaczyo b
czasu i zasobiw wiszaty skri suputnyky. Ta j dla czoho? Ce z waszoji toczky zoru potribno, a z jichnioji, moe, zowsim inaksze. Wy hadajete, szczo take mysennia, jak u was,
najwyszcze, a wony, moe, wwaaju zowsim inaksze.
Ne zhoden! zajawyw Szum.
Pidodi, ne perebywajte. Druha dumka: wony ne zayszyy suputnyka abo inszoho
znaku tomu, szczo zbyrajusia znowu pryetity do nas.
Brawo! huknuw Mayna. Oce po-mojemu.
I nareszti tretia dumka, wiw dali Sum. Pryszelci buy z naszoji, z Soniacznoji
systemy. Z Marsa, abo z Wenery, abo z inszych panet. Ote, wony naszi susidy, i jim nema
czoho zayszaty jaki specilni znaky.
Nu ce we zanadto, skazaw Szum. Jakby taka wysoka ewolucija isnuwaa porucz iz Zemeju, to wona b spikuwaasia z namy tisnisze! Wony b ne raz, ne dwa prylitay
siudy.
A chto wam skazaw, szczo wony ne prylitay? Abo szczo teper ne prylitaju?
A czomu mowcza? Czomu ne zawjazuju stosunkiw z lumy?
Wy choczete nemoywoho, skazaw Sum. Moe, w nych zowsim insza psychika, inszi smaky, prahnennia, mysennia. Abo, skaimo, wony baaju, szczob my sami
wyriszuway swoji probemy. I ce najprawylnisze. Ujawi sobi, szczo trapyosia, koy b ludy
poczay syoju wtruczatysia w ewoluciju nyczych rozumnych istot na czuych panetach?
My ne znajemo zakoniw toho rozwytku i mohy b naszkodyty. Chid rozwytku bu-jakoho
narodu czy rasy musy buty wnutrisznio wyprawdanyj, samostijnyj, organicznyj. Wsiake
nasylla zboku, nawi z choroszymy namiramy, pereszkoda swobodi woli. Insza sprawa,
koy my sami pryetymo do nych, pidijmemo na kosmicznyj riwe swidomosti. Todi takyj
zwjazok bude korysnym. Ta szczo spereczatysia daty zowsim ne dowho. Czy ne tak,
Iwane? Wy kosmonawt.
Na Weneru i Mars rokiw czerez sim poetymo, zhodywsia Zahrawa.
Ot baczyte. Same yttia pidtwerdy abo widkyne naszi prypuszczennia Drue
Iwane, jak? Wy szcze ne zakinczyy?
Fakty we. Ae deszczo rozpowim szcze. A suchaczi naszi ne wtomyysia?

Ni, ni! zaunay wawi wyhuky. Howori, skilky choczete.


Czujete? zasmijawsia Hrymajo. Rezolucija oderana.
Ja rozkau wam swij son, poczaw Iwan.
Nam szcze sniw ne wystaczao, proburczaw Szum.
Ne perebywajte, skazaw Zahrawa. Wy ne znajete, pro Szczo ja rozpowim.
Snywsia meni son. Niby ja eczu na zoreloti. Startuway my z jakoji panety. Ce bua ne
Zemla, ja dobre pamjataju. Nawi takoho poniattia Zemla ne buo w mojemu rozumi.
Wnyzu wynykay i tanuy pasma chmar, paneta wydawaasia bakytno-zeenkuwatoju kueju. A speredu temniw Kosmos, wsijanyj miridamy zirok i tumannostej.
Ruch korabla pryskoriuwawsia. W iluminatorach pywy zirky. W serci buo poczuttia
jakoji newidomoji radosti, weycznoho zawdannia, jake stojao pered namy
Nas buo semero w kajuti. Ja i szcze szis kosmonawtiw. Ja dywywsia na obyczczia
swojich towarysziw zwyczno, ja znaw jich. Ae teper pryhaduju, szczo to ne buy ludy Zemli. To buy ludy inszoho switu.
Speredu wyrostaa w optycznomu otwori nowa zoriana systema. Wona skadaasia z
trioch zirok. Dwi owti i odna czerwona, due weyka. My opustyysia na jaku panetu. Ja
wyjszow na powerchniu nowoho switu. Nawkoo spaday sutinky. Motoroszna tysza panuwaa nad czerwoniastoju pusteeju. Nedaeko wid korabla czorniy u buzkowij imli nyki
derewa z pokorczenymy witamy. My buy na neznajomij paneti.
Ja dywywsia w nebo. Sered prozoroji chmarky mij pohlad owyw zeenkuwatu zirku.
Ja znaw, szczo to moja bakiwszczyna, moje sonce. Serce trywono i bolisno byosia.
Iwan na chwylu zamowk, potim ohlanuw prysutnich newydiuszczym pohladom i tycho dodaw:
Oce i wse abo maje wse. Wy, mabu, czekajete, szczob ja skazaw, do czoho wse
ce?
Ehe . Same tak, uszczypywo ozwawsia Szum.
Skau. My znajemo, szczo snowydinnia ce nebuwali kombinaciji buwaych wrae. Zdajesia, je taka kasyczna formua. Czy ne tak, Semene Hordijowyczu? zwernuwsia
Zahrawa do Suma.
Prybyzno tak, ochocze widpowiw biog.
Chaj bude. Ae zwidky mij polit mi zoriamy? Chiba ja litaw u Kosmosi koy-nebu?
Ehe-he! pidskoczyw na misci Szum. Win nas za durnykiw wwaaje. Kosmonawt tilky j dumaje pro poloty, a pytaje, zwidky taki sny. Kinolmy pro Kosmos je? Je. Wy
na litakach litay? Litay! W szkoli kosmonawtiw uczyte? Toczno. Szczo szcze potribno?
Ne hariaczisia! spokijno widpowiw Zahrawa. Ricz u tim, szczo son cej meni
prysnywsia w dytynstwi. Mou skazaty, szczo win buw takyj jaskrawyj, jak dijsnis. Pisla
cioho snu ja due zacikawywsia fantastykoju, a potim wyriszyw staty kosmonawtom. Ce
po-persze. Po-druhe, zwidky taki toczni, ae ne baczeni mnoju w dijsnosti predmety i jawyszcza? Koy nam sniasia asocitywni sny, de guruju ludy, maszyny, twaryny, riky, moria,
ptachy, wse te, szczo my zwyky baczyty, my ne dywujemo. Moe prypestysia szczo
zawhodno. I son na koesach, i korowa za pymowym stoom, i wasnyj pochoron. Swidomis, mozok widkay u klitynach pamjati wse te, szczo ludyna baczya w ytti, a potim
wono widtworiujesia pid czas snu bezkontrolno, w chaotycznych snach. Ae ja baczyw
czuu panetu, z jakoji startuwaw kosmicznyj korabel, ne baczenyj mnoju na Zemli. Na tij
paneti buy inszi obrysy materykiw i okeaniw, a ne taki, jak zobraeni na gobusi. Zorelit
buw ne takyj, jak teper u nas abo za kordonom ja znaju wsi ci konstrukciji, i ne takyj,
jak u knyhach, na malunkach, a realnyj: z lukamy, z systemoju szluziw, z korydoramy, z
mechanizmamy, z pultom uprawlinnia, z nezemnymy aparatamy, z ekipaem ne naszych

ludej, jaki, prote, zdawaysia meni zwycznymy i bykymy. I o u mene wynyka dumka: czy
ne pereyway my koy-nebu toho, szczo snysia nam?
Szczo wy choczete skazaty? zapytaw Szum.
Odnu chwyynku. Ja skau. Szcze odyn prykad. Moja maty zwyczajna silka
inka. Wona nikoy ne litaa na litaku. I o jij snysia, szczo wona ety nad poem, nad rikamy, nad morem. Zwidky ce?
Chiba ce dywyna? wtrutywsia Hrymajo. Maje wsi w dytynstwi litaju u snach.
Prawda, zahuy prysutni.
Kau, to dytyna roste, osmichnuwsia Kori.
Sprawdi, je take powirja, skazaw Iwan. Ae zwidky sny pro polit u ditej, jaki
szcze ne maju wrae polotu, ne dumaju pro ce, w jichniomu doswidi nema materiu dla
pobudowy takoho snu? Moe, ci wraennia zayszyysia nam wid daekych predkiw. Wid
predkiw, jaki strybay, litay, tikay wid peresliduwannia, paday w wodu, wmyray i byysia
za yttia. My szcze ne znajemo mechanizmu spadkowosti. A al. Moe, same czerez nioho,
czerez cej mechanizm peredajesia pokolinniam wraennia daekych predkiw. Wse moe
buty
Ja pidtrymuju was, zajawyw Sum. Wasza dumka ne supereczy nauci. Nawi
eementarni czastky maju bezkoneczno riznomanitni zwjazky iz Wseswitom, widbywaju
joho w cych zwjazkach. A szczo mona skazaty pro nezwyczajno skadni, szcze ne wywczeni biogiczni moekuy i klityny? A same wony nesu dywowynyj impuls yttia czerez okean czasu, peredajuczy joho nowym i nowym istotam. Niszczo ne znykaje. Ce zakon
Wseswitu. Cikom moywo, szczo wraennia poperednykiw mou widtworiuwatysia w
naszczadkach
Ot ja j chotiw prywesty do cioho, rado pidchopyw Zahrawa.
Harazd, harazd, zaskrypiw Ananij Szum. Zhodymosia z wamy. Ae widomo,
szczo mawpy ne litay w powitri, naskilky ja rozbyrajusia w biogiji, reptyliji tako ne
wmiy pidkoriaty zoriani prostory
A moe, my pochodymo wid litajuczych mawp? wyhuknuw Mayna.
Durnyci!
Ne swarisia, skazaw Iwan. Ce ne te, pro szczo ja chotiw skazaty. Bahato z was,
i ja osobysto, bacza sny ne pro mechanicznyj polit. Naprykad, stojisz, napruujesz wolu
i etysz. Bez kry. Szczo za sya nese tebe newidomo. Ae znajesz, szczo wona w tobi.
Wy rozumijete, odne ysze baannia, ehekyj posztowch i etysz w powitri.
Nauka peredbaczaje takyj polit u majbutniomu, zajawyw Truba. Treba ysz
rozkryty su grawitaciji.
Ae naszi predky ne znay takoji suti, usmichnuwsia Szum.
Prawylno, ne znay, zhodywsia Zahrawa. Realne suczasne yttia te ne daje
materiu dla takych snowydi. Polit u litaku za widczuttiamy ne widrizniajesia wid
pojizdky w awto. A w sni i widczuttia newahomosti, i pawni strybky na sotni metriw, jak
na Misiaci abo na asterojidi, naprykad, i fantastycznyj polit syoju woli. Ni, druzi, wasnymy wraenniamy wsioho ne pojasnysz
Tak zwidky todi podibni wydinnia u naszych predkiw? nezadowoeno ozwawsia
Ananij.
Ja maju na uwazi yteliw inszych panet, skazaw Iwan.
Cha-cha-cha! zarehotaw Szum. Nasz kosmonawt wede swij rid wid zorianych
pryszelciw!
Ne ysze ja, a bahato ludej, zapereczyw Zahrawa. Chiba ne mona prypustyty,
szczo bahato tysiaczoli tomu na Zemli buy hosti, jak my we howoryy. Dejakyj czas wony

yy na naszij paneti, moe, nawi wchodyy u bykyj zwjazok z naszymy lumy. Moe,
wony zayszyy na Zemli swoje potomstwo
E, ni! pochytaw hoowoju Sum. O tut ja powstanu proty was, Iwane!
Oho-ho! zahohotiw Mayna. Iwana bju swoji!
Niczoho ne bju, skazaw Sum. My szukajemo istyny!
Tak czomu wy zapereczujete? zdywuwawsia Zahrawa.
Due prosto. Ja kategoryczno proty tijeji dumky, szczo mi istotamy riznych panet
mou buty szluby. Ce ysze u fantastiw moywo.
Tak wy proty fantastyky? zdywuwawsia Zahrawa.
Czomu ? zasmijawsia Sum. Ja lublu czytaty pro taku lubow, szczo doaje nawi
gaaktyczni prostory. Jak u Jefremowa. Pamjatajete? Mwen Mas zakochujesia w krasuniu
z Epsion Tukana! Zarady neji win chocze zrujnuwaty zakony czasu i prostoru. Zdorowo
napysano, chwylujucze.
Wy sami kaete, szczo ce nemoywo?
Tak to w dijsnosti. A to w mriji. Mrija ne fotograja dijsnosti, a tworczis duchu.
Tak powernemo do realnosti. Z toczky zoru nauky powtoriuju szlub mi riznymy
istotamy nemoywyj. Zowniszni oznaky mou zbihatysia. Skaimo, wertykalna postawa,
dwi nohy j ruky, dwoje oczej i tak dali, ae wnutriszni organy ne budu odnakowymy. A
najmenszi rozbinosti zrobla nemoywym zaplidnennia E, ta czoho wy zasumuway,
Iwane?
Ja daremno rozpowidaw pro swij son, widpowiw Zahrawa.
Szwydko zdajetesia, pochytaw hoowoju Sum. A ja chotiw rozpowisty szcze
dejaki tajemnyczi fakty, schoi na waszi. Czy, moe, ne treba?
Czoho tam ne treba, zadowoeno ozwawsia Hrymajo. Rozkai. Ae ja chotiw
daty insze tumaczennia snam Zahrawy.
Jake? powawywsia chope.
My nedawno howoryy, szczo niszczo ne znykaje. Kona dumka, koen ruch,
kone jawyszcze widbywajesia w nawkoysznij pryrodi, w czastkach, u reczach, w eektromagnitnomu, jadernomu, grawitacijnomu polach, tobto w bezmenomu Wseswiti. I ludyna wzajemodije z tijeju ywoju bezmenistiu. Na neji wpywaje i swito Soncia, i Misiacia,
i panet, i daekych zirok, i kosmiczni promeni, i pohoda, i nastrij inszych ludej. Wse, wse
maje znaczennia w ytti ludyny. Teper ujawi ae poperedaju, szczo ce ysze moje prypuszczennia, ujawi, szczo na susidnij paneti abo bila susidnioji zirky ywu rozumni
istoty. Wony litaju mi panetamy, wony znaju sekret antytiainnia i bahato czudesnych
reczej, do jakych my szcze ne dodumaysia. Energija jichnioji dumky, tworczosti mczy u
prostir, doynaje do nas. I cikom moe buty, szczo my neswidomo spryjmajemo jichni wraennia. O czomu sniasia taki sny, pro jaki wy, Iwane, howoryy!
A szczo , schwylowano zajawyw Zahrawa, ce czudowa dumka. Ja ne proty!
Ta wy ne proty, ja znaju, zasmijawsia akademik. A jak inszi?
To wychody, szczo kona nasza dumka nese materilnyj impuls? nedowirywo
zapytaw Nosenko.
Bezumowno! stwerdyw Hrymajo. W switi nema niczoho nematerilnoho.
I taka energija dumky moe spryczynyty abo ycho, abo dobro? dopytuwawsia
osof.
Nu, a jak e? zdywuwawsia Hrymajo. Ce azy diektyky. Rujinnyka energija
ne moe buty tworczoju, a doky jiji ne pereboresz. Ae zaczekajte, my znowu zaskoczyy
wbik. Koego Sum, wy chotiy szczo rozpowisty?
Tak. Znowu pro pryszelciw. Tocznisze, dejaki fakty na korys tijeji dumky, szczo jiji

widstojuje Iwan.
Dozwolte meni, wychopyo u Tani Rajduhy. Wona schwylowano i wynuwato
pozyrnua na bioga. Probaczte, szczo ja perebywaju, boju zabuty!
Howori, howori. Kau, szczo wy astrobiog, cikawo, szczo wy tam prydumay.
Niczoho ja ne prydumaa. Cia dumka wynyka dawno, ae my czasto w studentkych supereczkach obhoworiuway jiji. We dawno pomiczeno, szczo isnujucza hipoteza pochodennia ludyny ne zbihajesia z realnymy danymy. Pitekantrop, jakyj nibyto
yw miljon abo wisimsot tysiacz rokiw tomu, potim synantrop, neandertae, kromajonka ludyna i, nareszti, suczasnyj typ. Kromajonka ludyna i suczasna identyczni.
W nych odnakowyj typ, rozmir czerepa, waha mozku. I tut wynykaje sumniw
Jakyj e sumniw? wawo zapytaw Sum.
Czy moha b perwisna mawpoludyna za piwmiljona rokiw rozwynuty do suczasnoho typu?
Piwmiljona ce bahato, mamusiu, serjozno skazaa Mania.
Suchaczi zasmijaysia. Sum natysnuw palcem na kyrpatyj nis diwczynky, artiwywo
widpowiw:
Piwmiljona ne due bahato dla rozwytku rozumnoji ludyny. Nu, nu, tak howori
dali.
My znajemo, szczo mozok jak zycznyj organ swidomosti roste i rozwywajesia zaeno wid suspilnych widnosyn ludej, wid riwnia piznannia switu
Prawylno.
A raz prawylno, to zwidky u kromajonkoji ludyny suczasnyj rozmir mozku? Naszczo daeko chodyty. Wimemo tak zwani dyki pemena, szczo buy widkryti ewropejciamy w mynuych wikach. Wohnianozemelci, tasmanijci, awstralijki tuzemci, polinezijci,
dejaki afrykanki pemena. Suczasna istorija zayszaje wsi ci pemena poza wysokymy cywilizacijamy. To zwidky u nych taka waha mozku, jak i w ewropejciw?
Do czoho wy wedete? neterplacze perebyw Sum.
A do toho, szczo suczasnyj pohlad na istoriju ludstwa nezadowilnyj. Zwidky u nehriw, tajitian, amerykankych indinciw, u wsich narodiw, jaki ne prochodyy, jak kae nasza istorija, cykliw cywilizaciji, zwidky w nych zdibnis do abstraktnoho mysennia, do suczasnoho piznannia? Ade pryroda niczoho ne daje napered. Jakszczo wony, widstali pemena, ne zajmaysia dyferencilnym ta integralnym obczysenniam, ne wywczay wysokych nauk, to czomu jichnij mozok hotowyj spryjmaty taki premudrosti? My znajemo,
szczo w nych buy ysze striy, spysy, wohnyszcze i prymitywni budiwli.
A w mynuomu? huknuw Mayna. W mynuomu moho buty inaksze!
Oto ja j kau, pidchopya Tania Rajduha, szczo mynue pokryte morokom.
Jakszczo rozwytok ludstwa jszow tak, jak my hadajemo, to nezrozumio, zwidky suczasnyj
mozok u kromajonkych ludej? Na czomu wony joho wyrostyy, na jakych dosiahnenniach? I o wynykaje dumka: abo koy na Zemli isnuway wysoki rasy, pro jaki my niczoho
ne znajemo, abo ludy pochodia wid istot czuych panet
Cha-cha! zasmijawsia Szum. My naszczadky bandytiw z inszoji panety. Naszi predky w czomu prowynyysia i jich wykynuy na Zemlu, sered dykych zwiriw. ywi i
rozpodujte, spokutujte wynu swoju. Predky dyczawiju, rozselujusia po Zemli i zberihaju egendu pro ridnu panetu jak mit pro wyhnannia Adama i Jewy z raju. Czuy, czuy
taku wersiju. Suczasna traktowka bibejkoji kazoczky!
Dla czoho wy tak? pomorszczywsia Hrymajo. Moho buty prostisze. Kosmonawty pryetiy na Zemlu. Awarija. Wony zayszyysia odni, bez prypasiw, u czuomu
switi Doweosia prystosuwatysia do tutesznioho yttia. A potim rozseennia po paneti.

Ot i jasno, czomu mozok u naszych predkiw weykyj pry nykij kulturi. Win zayszywsia
takym, jakym buw u perszych prybulciw
Ja kategoryczno proty! riszucze zajawyw Sum. Wersija wasza, Taniu, cikawa,
ae wona antynaukowa. Ludyna dytia Zemli. Wsia wona wid nihtia do sercia, wid woosyny do ostannioji kistoczky sporidnena z twarynnym carstwom naszoji panety.
A moe, na inszych panetach Soncia rozwytok schoyj na nasz, zauwayw Mayna. I ludy tomu skydajusia budowoju na twaryn Zemli.
Ni! My howoryy we, szczo zownisznia schois moe buty, a wnutrisznia nikoy. Ce nejmowirno! Ae zaczekajte, o wam szcze odna zahadka
Te pro ludynu? pocikawyasia Tania.
Ni, zapereczyw Sum. Pro rosyny. Wy znajete, szczo na Zemli rostu try
osnowni typy rosyn. Starodawni paporotnykowi, szczo rozmnoujusia sporamy, widkrytonasinni, tobto chwojni, i pokrytonasinni, abo kwitkowi. Paeobotanika widkrya,
szczo ewolucija u dawni epochy jsza szlachom rozwytku widkrytonasinnych i paporotnykowych. Ae potim na Zemli zjawyysia kwitkowi, pokrytonasinni. Wony rozpowsiudyysia
po wsij paneti, pronyky w doyny, na hory, w wodu, w tundry, skri, de ysze je misce,
szczob prylipytysia. Za desiatok miljoniw rokiw wony zawojuway Zemlu.
A szczo tut dywnoho? pocikawywsia Zahrawa.
A te, szczo newidomo, zwidky piszy kwitkowi, hariacze widpowiw Sum.
Predky jich newidomi. Szlachy rozwytku desiatkiw tysiacz wydiw kwitok nezrozumili. Wy
pohlate na kwity, na tysiaczi czudowych, aromatnych, czariwnych rosyn. Pohlate na
kolory, na jichnie roztaszuwannia, na smak, z jakym stworeno kwitku
Wy choczete skazaty, szczo jich chto stworyw? jechydno zapytaw Szum.
Tak. Same ce ja choczu skazaty, twerdo skazaw Semen Hordijo-wycz. Bez prypuszczennia, szczo bezlicz kwitkowych wynyko wnaslidok hibrydyzaciji, nemoywo pojasnyty niczoho.
Wypadkowa hibrydyzacija! znyzaw peczyma Szum.
Wypadkowo moe ysze pjanyj w jamu zalizty wnoczi, rozserdywsia Sum. Nijaka teorija jmowirnosti ne pojasny wynyknennia tysiacz rozmajitych rosyn z czudowymy, neschoymy odna na odnu kwitkamy. Szcze Darwin kazaw, szczo ce proklata zahadka. Ja osobysto dumaju, szczo kwitkowi rosyny pozazemnoho pochodennia. Jich
prynesy na Zemlu z inszych panet
Chto? zapytaw Szum.
Ne znaju. U wsiakomu razi, rozumni istoty. Sami soboju zerna i spory nawriad czy
pereetiy b. Abo wimi kulturni rosyny pszenyciu, hreczku, kukurudzu. Zwidky wony?
De jichni predky? Pszenycia znajdena szcze w tak zwanych swajnych pobudowach. Jiji
wyroszczuway ludy kamjanoji doby. Kukurudza, za perekazamy majja, widoma desiatky
tysiacz rokiw tomu w Ameryci. Dykych rodycziw cych rosyn nema. To chto , koy posijaw
jich na Zemli?
Dawni narody, nesmiywo ozwawsia Nosenko.
Durnyci. Nawi nasza seekcijna nauka nespromona wywesty kulturni wydy rosyn
z dykych. A te, szczo neoswiczeni pemena mohy stychijno wyrostyty kukurudzu, pszenyciu i hreczku, ce, probaczte, bezhuzdia! Dla takych podwyhiw potribno znannia, jake
nabahato perewyszczuje nasze!
Harazd, harazd! rozdratowano skazaw Szum. Wy proty toho, szczo ludyna inszopanetnoho pochodennia. A razom z tym howoryte, szczo naszi predky ne mohy b
wyrostyty kulturni zaky. Tak szczo wy dopuskajete? Zwidky kwitkowi? Zwidky zaky?

Moywo, z Wenery, spokijno widpowiw Semen Hordijowycz. Wy sposterihay, szczo ystoczky rosyn spoczatku bilasti, czerwonuwati abo owtuwati? Wy dumay,
czomu ce tak? Moe buty, ce jawyszcze atawizmu. Jakszczo rosyny yy na Weneri, to tam
wony buy bilastoho koloru, ade na nij temperatura wyszcza, a koy jich perenesy na Zemlu, to wony potemniy, wyrobyy inszyj kolir, zeenyj, prystosowanyj dla intensywniszoho
pohynannia radiciji. Ae na poczatku rozwytku, wesnoju, wony zberihaju swoje dawnie
zabarwennia wenerinke.
Tak chto wse-taky prynis jich na Zemlu? wperto powtoryw Szum. Wysowte
waszu dumku.
Ne znaju, chytro zasmijawsia Semen Hordijowycz. Podumajte Mou ysze
dodaty, szczo ne tilky kwitkowi, a j wsi inszi nazemni rosyny hosti naszoji Zemli.
Ne moroczte nas! nezadowoeno skryknuw Nosenko. Szczo za arty?
Nijakych artiw. oden uczenyj ne skae wam, jak same mohy b wodorosti wyjty
na suszu. A hoowne, jak wony stay tymy rosynamy, jaki my baczymo? Nema niczoho
spilnoho mi wodorostiamy i nazemnymy rosynamy ja zajawlaju awtorytetno. Oto dumajte, dumajte. My, jak kazaw juton, szcze ysze hrajemo na berezi okeanu Piznannia
My tut obhoworiuway bezlicz dumok, hipotez. I znachidky, szczo swidcza pro pryszelciw,
i nezrozumili sny, i nezjasownis wysokoji organizaciji mozku dawnich ras, i, nareszti, tajemnyczis pochodennia kwitkowych rosyn, nawi wsich kulturnych zakiw. Jedynyj wysnowok, jakyj rozrubuje wuzo protyricz, takyj: suczasna ludyna ne pochody wid pitekantropa i synantropa. Wona maje szcze stariszoho predka.
Czudowo! poter dooni Mayna. Oce tak!
Zaczekajte, ne perebywajte, machnuw rukoju biog. Bida w tomu, szczo bahato wczenych piszy hotowym szlachom. Stworyy teoriju pro pochodennia ludyny, pro
jiji etapy rozwytku, a potim poczay pidtiahaty do cijeji teoriji fakty. Ce porocznyj zakon
inerciji mysennia. Ja dumaju, szczo ludyna wynyka nabahato ranisze, na desiatky miljoniw rokiw ranisze, ni pitekantrop, ni suczasni mawpy. Pitekantrop, synantrop, neandertae ce insza hika ewoluciji, jaka piznisze bua znyszczena naszymy predkamy. Moe,
snihowa ludyna abo rizni tyny lisowych ludej, pro jakych inodi zhaduju, ce i je ostanni
zayszky antropojidiw, potemkiw pitekantropa, jaki ne wstyhy dijty do riwnia rozumnoji
istoty.
Cikawo, due cikawo! ozwawsia Hrymajo. Ja zbahnuw, do czoho wy chyyte
Ehe ! My hadajemo, szczo paszi predky o porucz z namy, a wony chowajusia
w imli miljoniw rokiw. egendy, mity, pro jaki zhaduwaw Iwan, je istorycznoju unoju tych
grandiznych podij i kataklizmiw. Materyk Hondwana, materyk Atantyda. Sotni cywilizacij, jaki dosiahay wysokoho riwnia i hynuy. Pro nych rozpowidaju desiatky, sotni dere.
Paton u swojemu Timeji rozpowidaje pro ostanni dni weykoho ostrowa Atantysa, jakyj
zahynuw dwanadcia tysiacz rokiw tomu. Abo widomyj manuskrypt Troano, szczo zberihajesia w Brytankomu muzeji, powidomlaje do reczi, win napysanyj majja bilsze trioch
tysiacz rokiw tomu, szczo krajina hynianych horbiw, zemla Miu pryreczena. Pisla
dwoch posztowchiw ostriw znyk za odnu nicz, grunt koychawsia wid wukanicznych sy,
jaki pidnimay i opuskay joho w riznych misciach, a doky win ne osiw. Krajina bua zrujnowana, wona ne moha wytrymaty achywych konwulsij zemli i porynua w okean,
pohynuwszy 64 000 000 yteliw. Ce widbuosia za 8600 rokiw do napysannia cijeji knyhy.
Jak baczyte, perekazy z riznych krajin schodiasia. Bezlicz perekaziw pro potopy, pro katastrofy, pro litajuczych drakoniw, pro wojownyczych, mohutnich atantiw, hreki mity
pro bytwy bohiw i gigantiw ce ne wyhadka, ne domyse, a widhuk, spohad pro sawne
mynue daekych cywilizacij

A czym ce dowesty? De konkretni fakty? prounao zapytannia.


Sum machnuw rukoju.
Budu i fakty. Pobudujemo pidwodni aparaty, jaki widkopaju towszczu muu nad
Atantydoju, nad koysznimy materykamy Tychoho okeanu. Ta slipomu nijaki fakty ne dopomou. Jomu potribna rezolucija. Wwaaty, szczo buo o tak. I win powiry.
Nu, ce we wy zanadto, obrazywsia Szum.
Czomu zanadto? Powiryty todi, jak dowedeno, i newihas powiry. Pronyknuty
dumkoju w newidome o zawdannia.
A jakszczo pomyka?
Bez pomyok nema progresu! Pomyky szczabli do istyny. Ne perebywajte mene,
a to do ranku ne skinczymo. Ote, reziumujemo: szczob pojasnyty ci riznomanitni fakty i
zwesty jich dokupy, treba wyznaty, szczo rozumna ludyna homo sapijens wynyka na
Zemli desiatky miljoniw rokiw tomu. Moe, nawi buo kilka ras czy wydiw ludej. I naszi
predky buy ne z wyszczych, a, skaimo, seredni. Ae ce ysze moje prypuszczennia. Rozwywaasia cywilizacija, wynykay derawy, zjawyasia nauka, wynyka technika. Bilsz wysokyj typ rozumnych istot, zwyczajno, wpywaw na rozumowi zdibnosti inszych ras. Mynay wiky. Zoriani korabli poetiy do inszych panet. Buo prywezeno kwitkowi rosyny z
Wenery abo z inszoji panety. Seekcijna nauka stworya zaky hreczku, kukurudzu, pszenyciu, pryruczya bahato swijkych twaryn. A potim katastrofa
Jaka? ne strymaa Mania. Czomu katastrofa?
Wukaniczna, widpowiw Sum. Geoogiczna. Wse moe buty. Hoowna rasa
znyka. Inszi pemena prodowuway yty, wykorystowujuczy dejaki nadbannia nauky mynuoho. Ja kau pro atantiw. Potim katastrofa Atantydy. Zayszky atantycznych pemen
pereselajusia w Afryku, w Aziju. Wony prynosia z soboju widhomin Daekych podij,
zaky, zayszky kultury, nauky, egendy i religijni symwoy. A spohady pro wysoku rasu ludej peredajusia, jak fakt isnuwannia bohiw. Ade wony litay nad Zemeju, zjawlaysia sered nyczych narodiw u dywnych wbranniach, wyroszczuway czudesni rosyny, kwity, pokazuway podiji na widstani, tak, jak na ekrani suczasnoho teewizora, woskreszay mertwych i wylikowuway chworych.
Kazka, prohomoniw, zitchnuwszy, ysycia.
Ae czudowa kazka, mrijywo ozwawsia Kori.
Nam pro wsiaki wyhadky nikoy dumaty. Treba mysyty suczasnymy kategorijamy!.. skazaw dyrektor.
Chto ne zdibnyj ocinyty kazku, egendu, toj ne bahato stwory i w suczasnomu,
nasmiszkuwato ozwawsia Hrymajo. Wsi zdobutky wyrostaju z wikowicznoji kazky narodiw, z joho mriji pro czudowe majbutnie carstwo szczastia. A my tu kazku perewodymo
w pan realnosti
Hospody! raptom zawoaw dyrektor. Win wytriszczywsia na chronometr i, chytajuczy hoowoju, prymowlaw: Szczo ce bude? Otaka chaepa! Szczo meni skau w
obasti? Do dwoch hodyn noczi probazikay. Towaryszi! Wy mene bez noa riete! Towaryszi, rozchotesia spaty!
Pidemo, niczoho ne stanesia! zaspokojiw joho Hrymajo. Zberemo zawtra,
druzi, czy to pak we siohodni. Supereczka szcze ne zakinczya.

Nastupnoho dnia, pisla weczeri, znowu spaachnua paka supereczka. Zibraysia wsi:
i amerykanci, i maeka Mania z mamoju, i weykyj hurt suchacziw z sea ta nawkoysznich
berehiw.
Perszym poczaw Kori, zawdy mowczaznyj, skromnyj. Win howoryw tycho, rozwano, wdumywo:
My suchay wczora hipotezy pro mynuli rasy. Pro jichniu zahybel. Cym pojasniuway weyku potenciju mozku u widstaych ras. Zdajesia, ja tak zrozumiw?
Tak, widpowiw Sum.
A czy ne mona pojasnyty ce inaksze?
Jak e? zacikawywsia biog.
My nedawno howoryy, szczo ludstwo ce jedynyj organizm. Wono maje bezmeno rozmajiti zwjazky. Niszczo ne propadaje. Ni pohane, ni dobre. Wono asymilujesia,
wono wpywaje na rozwytok ludstwa wzahali. Ludstwo wysuwaje z sebe genijiw jak rezultat rozwytku ciych grup, a genij, u swoju czerhu, wpywaje na rozwytok cioho ludstwa. O
czomu dosiahnennia drewnioho jehyptianyna mohy wpywaty na rozwytok mozku skifa,
a dosiahnennia ewropejcia na rozum wohnianozemelcia.
Jakym e czynom? znyzaw peczyma Nosenko.
Induktywno. Energija dumky, jaku poczay teper wywczaty, rozpowsiudujesia w
prostori. Wona ne propadaje. Wona moe pozytywno wyywaty na mozok, na mysennia
daekoho indywida. Ejnsztejn dumaje nad teorijeju widnosnosti, a w Afryci we narodujesia dytyna, mozok jakoji w potenciji hotowyj spryjniaty teoriju widnosnosti
Cikawa dumka! skazaw Sum. Wona maje racinalne zerno. Takyj indukcijnyj
teepatycznyj wpyw narodiw na inszi narody, napewne, je. Ae take prypuszczennia ne
pojasniuje bezliczi faktiw. Zayszky dawnioji kultury, slidy pryszelciw z neba, pochodennia kwitkowych Ta szczo my znowu budemo powertatysia do wczorasznioho?
Ni, ja ne pro te! zachyszczawsia Kori. U mene zapereczennia wykykaje ideja
cyklicznosti! Jakszczo ciyj wyd rozumnych istot yw na Zemli miljony rokiw tomu, dosiah
wysokoho riwnia, stworyw mipanetni korabli, to jak win mih zahynuty? Zwidsy nedaeko
do dumky, szczo i nasza cywilizacija moe zahynuty?!
Ni, ce ne tak! zapereczyw Sum. Nasza cywilizacija rozpowsiudyasia po wsij
paneti. Geoogiczni katastrofy nespromoni jiji znyszczyty. A ta, pro jaku my howorymo,
moha buty okalnoju, moha rozwynutysia na pewnomu materyku. A, zresztoju, moe,
wona j ne zahynua?
A kudy podiasia?
Pereseyasia na inszu panetu. Czomu wy, towaryszu Szum, usmichajete? Wy zwyky mysyty odnodennymy massztabamy. Pora pryzwyczajity do kosmicznych.
Tak joho! pidchopyw Hrymajo. A to w dwadcia pja rokiw u nych sobacza
staris nastupaje. Hirsze za nas, starykiw!
Prawylno! stwerdyw Sum. Suchajte dali. Wy znajete, Szczo na Zemli buw
tropicznyj klimat nawi na piwnoczi. Mabu, usia paneta bua swojeridnoju oranerejeju.
A potim rizki zminy, pochoodannia, lodowyky. Perszym wydam rozumnych istot, jaki wynyky w umowach tropicznoho klimatu, buo due wako. Szczo jim zayszao robyty? Abo
perebudowuwaty umowy na Zemli, abo pereseytysia na inszu panetu.
Kudy ? nedowirywo zapytaw Nosenko.
Ta chocza b na Weneru!

E, ce we hadannia!
Ne hadannia, a odne z prypuszcze. A wy dumajte, pidkazujte szczo insze.
Naszczo spereczaty, prymyrywo skazaw Hrymajo, skoro diznajemo, chto
prawyj! A teper chotiosia b pohoworyty pro majbutnie naszoji Zemli, ludstwa! Ce due
cikawo
Szczo cikawoho? awtorytetno zajawyw ysycia. Nijakoji tajemnyci nema.
Nauka pidijmajesia wse wyszcze. yty budemo wse zamonisze. Poetymo na daeki panety.
A dali? usmichnuwsia Hrymajo.
Tilky samohubstwo! raptom cyniczno skazaw amerykane, wpersze obzywajuczy za we weczir. Szczo mona czekaty wid homo sapijens? Ludyna ludyni wowk! Wy
howoryy pro mynuli rasy? Chaj tak, wony buy! A de wony teper? Na dni okeaniw. Wony
wynachodyy jaderni zasoby, prywodyy jich u diju i puskay sebe i bynich swojich na
dno. Ot szczo bude z ludynoju. Nasza cywilizacija ne wyniatok!..
Brechnia, skazaw suworo Kori. Probaczte za hrubyj wyraz, ae ce brechnia.
Ne wiriu ja, szczo ludy zahubla sebe i panetu. Nawi dumaty ne treba pro ce.
Nad majdanczykom poynuw zadowoenyj homin. Hrymajo chytro pohlanuw na
amerykancia.
Nu szczo, wasza hipoteza ne due schwalujesia?
Podywymo, wpewneno zajawyw Nojs. A ne my, to dity naszi.
Dla czoho dity! zahadkowo skazaw Hrymajo. Moe, j my! Wy te, mistere
Nojs!
Szczo wy majete na uwazi? zdywuwawsia amerykane.
Raptom syrena perebya paku supereczku. Ponad werchiwjamy derew zastrybaw
promi far. ysycia schopywsia z krisa, kynuwsia do dwerej.
Chto pryjichaw. Pobiu striczaty
Za chwyynu win powernuwsia, podaw Hrymaju biyj priamokutnyk paperu.
Teegrama wam. Z Kyjewa.
Anu dawajte, dawajte, zachwyluwawsia akademik. Ja dawno du jiji. Ne odpuskajte ystonoszu. Ja napyszu widpowi.
Hrymajo pochapcem czytaw tekst. Joho pochmure obyczczia usmichaosia, husti
browy pidniaysia. Zdywowani suchaczi day. Nareszti akademik skaw papire, uroczysto huknuw:
Nasza wziaa!
Szczo take? ne sterpiw Iwan. Szczo tam u was?
Chwyynku. Odnu chwyynku. Ja napyszu widpowi. Tak. Tak. Oce i wse. Towaryszu ysycia. Widdajte. Szczob siohodni posay.
Bude zrobeno! Dyrektor wysyznuw u dweri.
A teper, ohlanuw akademik weseymy oczyma prysutnich, teper mona rozpowisty pro te, szczo ja obiciaw. My tut spereczaysia, widstojuway koen swoje. I ce czudowo, ce prawylno. Ae jedynyj suddia czas. Win nas nese do majbutnioho, szczob pokazaty torestwo istyny i zahybel neistynnoho, konserwatywnoho, szkidywoho. Ae ne wsi
mou pobaczyty pody swojich ruk! Czas newbahannyj. Joho ne skorotysz, ne pidenesz,
ne powernesz nazad.
Do czoho ce wy wedete? zaintrygowano zapytaw Sum. Szczo nowa supereczka pro su czasu?
Ni. A wtim, i tak, i ne tak! Wy budete wraeni tym, szczo ja skau. Ja i moji pomicznyky Ce due myli moodi ludy Stiopa i Nadia. Ja jich znaw szcze studentamy Teper

wony odruyysia Tak ot, nasza grupa nedawno zawerszya perszu probnu maszynu
czasu. Ne taku, jak w Uesa, fantastycznu, a sprawniu.
Kilka sekund suchaczi mowczay, wraeni, zdywowani. Nareszti Szum ne wyterpiw.
Odkaszlawszy, win skazaw:
Probaczte, Trochyme Dadowyczu, a te, szczo wy rozpowiy, ne kazoczka?
Ne kazoczka, weseo zajawyw uczenyj. Bilsze toho, ja daw teegramu, szczob
ustanowku prywezy zawtra siudy. Stiopa i Nadia te pryjidu. My stworyy neweyku, portatywnu maszynu czasu. Energiju dla neji daju akumulatory atmosfernoji energiji
Prysutni zbudeno zaszumiy. Amerykane zawziato pysaw szczo u swij boknot.
Hrymajo, zahuszajuczy homin, kryknuw:
Dosi my tilky spereczaysia pro rizni fakty, a teper pereswidczymo, chto prawyj, a
chto ni.
A mona pobaczyty, jak ytymu ludy w majbutniomu? zapytaw Kori.
Mona.
I wsi zmou zahlanuty w majbutnie? nedowirywo ozwawsia Nosepko.
Ne wsi. Koen zokrema. A potim, powernuwszy, mandriwnyk rozkae, szczo win
baczyw. Zhoda?
Zhoda! radisno zaszczebetaa diwczynka. Ja te poeczu w majbutnie!
Poetysz, nino skazaw Hrymajo. Ty obowjazkowo poetysz.
Dozwolte, wtrutywsia u rozmowu Szum. Ae wy ne skazay, w czomu su
podoroi w czasi. Ade dla prysutnich ce wse due nejmowirno.
Due prosto, serjozno widpowiw akademik. I due skadno. Bezumowno, szczo
bezposerednio podorouwaty wsim tiom u majbutnie abo mynue ne mona. Zakony rozwytku materiji tisno zwjazani z czasom. I nam ne wyskoczyty z joho potoku, bo my sami je
tym potokom, joho czastynoju.
To jak e? zapytaw Mayna.
Ja skau. Podoro mona zdijsnyty subjektywno. Naprykad, nazad. My we howoryy, szczo niszczo ne znykaje. Kona podija, nawi najmensza, zapysana w pamjati pryrody. Tak, jak zwuky zapysani na pliwci, na pastynci, na krystali, w ywij klitci. Jich mona
widnowyty, proczytaty, jakszczo zumity, zwyczajno.
Zwidky wy jich czytajete? pocikawywsia Zahrawa.
Z prostoru, spokijno skazaw akademik. Z wakuumu. Wy znajete, szczo wakuum ce ne poronecza, jak dumay ranisze. Szcze Dirak prypuskaw, szczo wakuum
ce sucilnyj materilnyj fon, abo potenci materilnych czastok. Suczasna nauka jde dali.
W prostori je bezlicz riznych switiw, takych i ne takych, jak nasz, ae po-riznomu orijentowanych u swojich koordynatach. Wony ne zawaaju odyn odnomu, wony pronyzuju
odyn odnoho, a tomu newydymi dla naszych poczuttiw.
A hoowa tumanije, poczuwsia hoos iz zadnich riadiw.
Dywlaczy, jaka hoowa, zasmijawsia Hrymajo. Dali. Bu-jaka podija, szczo
we projsza, ne znykaje bezslidno za zakonom zbereennia energiji, a zanotowujesia na
skryalach pryrody. Ti skryali ne ysze projaweni czastky, a newydymyj fon Diraka, abo
zycznyj wakuum. Jak e proczytaty ti zapysy, jak rozszyfruwaty jich? Ce dostupno tilky
ludyni. W tili ludyny, w jiji swidomosti, w jiji instynkti, intujiciji, w mozku, w konij klityni
zachowano mynue, jake buduwao jiji, wyroszczuwao, formuwao. Ta my we pro ce howoryy. Makrokosm i Mikrokosm jedyni. Ludyna ce Wseswit u minitiuri. Ote, potencilno w ludyni tajisia wsia Bezkonecznis. Pered namy stojao zawdannia: zumity proczytaty ciu Bezkonecznis, abo sprobuwaty czytaty. Zwyczajno, wse zaey wid psychiky
piddoslidnoho, wid joho prahnennia. Chid procesu prybyzno takyj. Pewnyj energetycznyj

promi obbihaje najhybszi powerchy mozku ludyny, de zachowani predkowiczni zapysy,


zbuduje jich, prymuszuje, tak by mowyty, rezonuwaty. Cej rezonans prywody u ruch zapysy mynuoho w prostori abo wakuumi, mynue oywaje, i ludyna subjektywno pereywaje te, szczo we dawno mynuo.
I pereywaje realno? nedowirywo perepytaw Szum.
Absolutno realno. Chiba wam ne dowodyosia baczyty jaskrawych sniw, jaki pamjatajesz potim wse yttia? Deszczo z realnoho yttia, nawi ne deszczo, a bilszis, zabuwajesz, a sny ni. Wse zaey wid energiji podiji, wid toho wraennia, jake pereywaje psychika. Dali. Oskilky koen indywid zwjazanyj z bezliczcziu swojich predkiw, oskilky wony
peredaway jomu czerez spadkowyj mechanizm swij doswid, to win, cej indywid, moe pereyty ne ysze swoje mynue, a j mynue daekych pokoli!
Koego! zworuszeno skazaw Sum. Ce epochalne widkryttia. Dozwolte wam
potysnuty ruku.
Suchaczi szczyrymy opeskamy pidtrymay joho sowa. Akademik pidniaw ruky, niby
zachyszczajuczy.
Druzi, ne treba! Ce ne zowsim toczno. Ne ysze ja tworyw ustanowku czasu, a wse
ludstwo. My stilky howoryy, szczo wse w switi wzajemozwjazane. W maszyni czasu zjednaysia mriji wsich ludej. I ne tilky ludej Zemli, a moe, j daekych bratiw z inszych panet,
jaki dywlasia na nas, spiwczuwaju nam, baaju nam szczastia
Trochyme Dadowyczu! wybaczywo ozwawsia Zahrawa. Wy nam skazay pro
mynue Ae majbutnie
Ce prawylno. Ja ne rozpowiw, jak e ludyna moe mandruwaty w majbutnie. W
osnownomu te tak. Subjektywno.
Ae zapysu majbutnioho nema? zapereczyw Szum.
Nema! pidtwerdyw Hrymajo. Abo maje nema.
Szczo znaczy maje?
Nema zapysu takoho, jak mynuoho. Dajte meni widpowi: w oudi je zapys majbutnioho duba, w zerni zapys koosa pszenyci i wsich majbutnich koosiw?
Szum promowczaw.
Mowczyte? Ot baczyte? Majbutnij rozwytok bu-jakoji rosyny, twaryny, jawyszcza, reczi, podiji zakadeno w mynuomu, w suczasnomu stani poperednich jawyszcz. Same
buttia, rozwytok je ne szczo insze, jak rozhortannia programy, zakadenoji w switi, wyjaw
potencijnoho w realnomu. Ote, i nasze majbutnie, majbutnie ludyny, krajiny, Zemli, Wseswitu, ce wse te, szczo maje rozwynutysia z nas, szczo we tajisia, zrije w nas, u naszych
dumach, pomysach, u naszych zwyczkach, charakteri, w socilnych peredumowach, korotsze, w Kosmosi, jakyj je naszoju domiwkoju, namy samymy. Wseswit ce zerno. Majbutnie joho ce rist toho zerna. Ludyna ce Wseswit u minitiuri, my we howoryy.
Ote, potencija jiji majbutnioho, joho zerno ce wona sama, jiji swidomis, jiji mozok, jiji
hybynna su, jiji swoboda woli. Nasza ustanowka czasu znowu taky ysze zbuduje potencijnu programu, zapysanu w pidswidomosti ludyny, posyluje jiji, prywody u diju, zmuszuje subjekta pereyty te, szczo z nym bude w majbutniomu abo z joho daekymy naszczadkamy
Wy howoryy, szczo ludyna ne zmoe pobuwaty tam, de wona ne ytyme u majbutniomu zyczno! ozwawsia Szum.
Wona pobuwaje tam subjektywno. Pered neju rozhornesia zapys moywych majbutnich podij, zapys, jak ja we skazaw, jiji wasnoji swidomosti, jiji mozku, jiji organizmu.
Ludyna ne bude pasywnym sposterihaczem hriaduszczoho, a widczuje sebe odnym z tych
daekych naszczadkiw. Wona nawi zabude pro sebe, a widczuje sebe subjektywno odnym

z nych. Hybyna czasu, w jakyj pronykne indywid, zaey wid joho swidomosti, wid prahnennia w majbutnie, wid impulsu psychicznoji energiji. Czym sylniszyj impuls, tym szyrsze
roziwjesia programa, tym jasniszym, grandizniszym zdassia majbutnie.
Zawtra nadweczir moji asystenty prywezu ustanowku. Noczi dyskusij mynuy. Teper
pocznusia noczi tajemny i nebaczenych czudes
We dawno rozijszysia suchaczi. Widpoczywajuczi zasnuy. A Iwan iszow popid szatamy drimuczoho lisu, znowu j znowu zhadujuczy grandizni ideji Hrymaja, ideju pro su
Majbutnioho. Bako Majbutnioho zakon Pryczynnosti, zakon pryczyn i naslidkiw.
Jak ce zdorowo! Ludyna, nacija, ludstwo samo twory swoju dolu. Szczo posijesz te
j ponesz! Toj, chto jde dorohoju swita, wdoskonaennia, herojizmu, daje czudowi pody
dla majbutnioho.
Nerob, hultiaj, rozpusnyk, brechun, despot ne mou posijaty dobrych zeren, a ysze
nasinnia czortopoochu.
Tak, tilky tak. Mona dejakyj czas prychowuwaty wid oka ludej swoji wyrazky, negatywni storony yttia, ae wid ewoluciji, wid majbutnioho ne prychowajesz.
Nakopyczennia negatywnoho ne pereroste w pozytywne. I nawpaky. Kondensacija
pozytywnoho nikoy ne zayszysia w newidomosti, de b wona ne widbuwaasia: w duszi
ludyny, w huszczi narodu, w ciomu switi, wona ne znykne, a das u suczasnomu czy
majbutniomu czudowi pody.
Iwan zupynywsia na wysokomu berezi, widczuw podych Dnipra, zamrijawsia. Radisna dumka bujaa w duszi, rozpyraa hrudy.
Treba braty dolu w swoji ruky, tworyty jiji tworczym trudom, czesnistiu, lubowju,
druboju, nezamnym prahnenniam do weykoho braterstwa mi lumy, mi rozumnymy
istotamy Wseswitu

Nadweczir do budynku widpoczynku pidjichaa maszyna z Kyjewa. Z neji obereno


wywantayy dywnyj prystrij napiwprozoru sferu, kilka parabolicznych anten i bahato
wsiakych jaszczykiw. Wse ce pid nahladom Hrymaja obereno perenesy na widkrytyj
majdanczyk.
Zahrawa poznajomywsia z asystentamy Hrymaja Stiopoju i Nadeju. Wony buy
mowczaznymy i jakymy rozhubenymy. Moe, dawaysia wznaky, jak skazaw pro ce Hrymajo, dowhi bezsonni noczi ostannich misiaciw. A moe, wony chwyluwaysia pered wyprobuwanniam ustanowky. Ae, diznawszy, szczo Iwan kosmonawt, Stiopa trochy roztanuw, deszczo pojasnyw, rozpowiw.
Anteny pryznaczaysia dla pryjomu i transformuwannia prostorowoji energiji, wirnisze, energiji wakuumu. Wnutrisznia energija piddoslidnoji ludyny w maszyni czasu wwodyasia w jedynyj potik energiji switu, prostoru, Kosmosu. Wse insze zaeao wid mozku,
wid swidomosti, wid jakosti i czystoty zapysiw, jaki zberihaysia w tajemnyczych hybynach
organizmu. Napriam czasu mynue czy majbutnie te zaeaw wid indywida, wid joho
tworczoho impulsu.
Bahato szczo Iwanowi buo nezrozumiym. A Szum Ananij toj wzahali posmijuwawsia, skeptyczno krywyw huby, kydaw ironiczni repliky:
Czariwnyj lichtar dla ditej Fantasmahorija Pobaczymo, pobaczymo A wsetaky, czy je u was magnitofon? Czy wy pokadajete ysze na subjektywnyj perekaz piddoslidnoho?
Zhodom budemo zapysuwaty wydinnia piddoslidnych na specilni pliwky i krystay. Mona bude nawi stworiuwaty lmy. Jak? Rozszyfrowuwaty bieektryczni sygnay
mozku, radiciju dumky, perewodyty jich u switowi, akustyczni sygnay. Ce dowha i
skadna sprawa, potim pohoworymo
Wychody, poky szczo budemo tilky suchaty te, szczo rozpowidatymu piddoslidni?
Tilky.
A jakszczo wony obmaniuwatymu? Abo dodadu swoje, subjektywne, te, czoho
nasprawdi ne widbuosia?
Obyczczia Hrymaja potemnio. Ae win strymawsia i sucho, korotko widpowiw:
Ja wiriu ludiam. Brechuny je, ae jich nebahato. Spodiwajusia, sered nas jich nema.
Ananij prykusyw jazyka i bilsze ne obzywawsia. Tilky amerykane wse chodyw z druynoju nawkoo ustanowky, artuwaw:
A szczo, koy w majbutniomu pobaczymo ne te, szczo wam podobajesia? Ha? Jak
todi podywyte na probemy podoroi w czasi?
Pro szczo wy? dywuwawsia Hrymajo, montujuczy sfery.
Pobaczymo, zahadkowo kazaw Nojs. Ja sam sprobuju pohlanuty wpered. Jakszczo dozwoyte. Wy meni dowiriajete?
A czoho , ochocze widpowiw Hrymajo. Zalubky. I druynu waszu moete
zachopyty. Dla tocznosti. A to wy, korespondenty, zwyky do wilnoho traktuwannia.
Amerykanci smijaysia. Nojs, ponyzywszy hoos, tycheko dodaw:
A wzahali nebezpeczna cia sztuka.
Czomu? ne rozumiw akademik.
Zahlanuty w majbutnie i pobaczyty ne te, na szczo spodiwajeszsia, ce bolisno. I
ce dratuje. Ludyna luby mrijaty. A baczyty krach swojich mrij ce straszno

Je mriji i mriji, znyzaw peczyma Hrymajo. Chto mrije po-sprawniomu, ne


zlakajesia niczoho. Nawi newdacza dla sprawnioho tworcia paycia, na jaku win moe
spertysia, szczob pity dali Pobaczymo. Poterpi, we nedowho.
Pisla weczeri we majdanczyk znowu buw zabytyj suchaczamy. Bila stiny merechtiy
w sutinkach dywni pryady, byszczaa weyka sfera ustanowky czasu, a chymerni anteny
naciluwaysia czerez werandu priamo w zorianu daeczi.
Stiopa i Nadia metuszyysia bila ustanowky czasu, szczo rehuluway. I koy na maekych zeenkuwatych ekranach zatanciuway slipuczi hoky eektronnych striok-promeniw, Stiopa skazaw schwylowano:
Trochyme Dadowyczu! Energija pryjmajesia, ustanowka hotowa. Mona poczynaty
Nad prysutnimy niby projszow hrozowyj rozriad. Hrymajo wstaw, ohlanuw prysutnich, hucho skazaw:
Druzi. Ce due nezwyczajno eksperyment sered narodu. A moe, tak i kraszcze.
Majbutnie zrostaje ne tilky w aboratorijach, a w huszczi ludej, sered was. I mynue te
tajisia u was, bo wono formuwao was, waszi dumy, dia i nadiji. My nedawno spereczaysia. My obhoworiuway bezlicz probem. My namahaysia rozputaty okremi kinczyky nytok, jaki wedu u mynue, i widhadaty majbutni zruszennia, zahlanuty za tajemnyczyj pokryw tak zwanoji doli. Dawajte sprobujemo pohlanuty w hybyny czasu
Akademik jaku chwylu pomowczaw, pidbyrajuczy sowa. Potim, hyboko zitchnuwszy, pidstupyw do maszyny czasu i, niby obrubujuczy jaki dumky, dodaw:
Pocznemo. Bez dowhych rozmow. Chaj howory eksperyment. Pojasniu szcze raz.
Ustanowka czasu praciuje w kilkoch reymach: pohlad w zapysane pryrodoju, czytannia
pamjati pryrody i rozhortannia majbutnioho z potenciji, szczo prychowana w nas. My spoczatku wyprobujemo perszyj metod. Ote, w mynue
Iwan Zahrawa rwuczko wstaw, schwylowano promowyw:
My spereczaysia pro prybulciw. Ja widstojuwaw ciu hipotezu. Ja widczuwaju jakyj zwjazok z tymy podijamy. Moe, meni poszczasty szczo pobaczyty. Dozwolte meni
perszomu.
Ne ysze dozwolaju, rado widpowiw Hrymajo, a wymahaju cioho. Zwyczajno,
artoma. Ae wse-taky, szczob buty poslidownym, idi perszyj. Sprobujte dowesty swoju
prawotu.
Sfera maszyny czasu powilno rozsunuasia. Zahrawa zajszow Doseredyny, napiwlig u
hyboke kriso. Akademik nadiw na joho czoo temnyj szoom. Zastrekotio szczo i kriso
opustyosia wnyz. Hrymajo daw komandu Stiopi. Sfera znowu staa sucilnoju. Akademik
wziaw do ruk maesekyj mikrofon, tycho skazaw, zwertajuczy do Zahrawy:
Iwane! Powtoriuju: kurs mynue. Wkluczaju ustanowku. Wy zjednani z prostorom!
Na zeenomu ekrani z nejmowirnoju szwydkistiu zakrutywsia eektronnyj promi.
Nadia, schyywszy nad pultom, szepotia:
Tysiacza rokiw Desia tysiacz Dwadcia pja tysiacz rokiw Sto tysiacz Piwmiljona Miljon sto tysiacz rokiw Try miljony Dali Szcze dali
Oho! zaspiwaa Mania. Mamuniu, jak win daeko zaetiw!
Tycho, doneczko, tycho, proszepotia Tania Rajduha. Ne zawaaj jomu podorouwaty
Strika na ekrani zhasa. Stiopa zdywowano pohlanuw na akademika.
Wse. Win wykluczywsia. Powernuwsia nazad.
Widkryjte sferu, rozporiadywsia Hrymajo. Ce niczoho ne znaczy. Chiba wy

ne znajete, szczo za odnu sekundu mona pereyty cili roky?


O rozijszysia merechtywi piwsfery. Akademik zwilnyw Iwana wid szooma, dopomih wyjty. Zahrawa niczoho ne baczyw. Win mowczky dywywsia u prostir. Joho oczi buy
spowneni bezodneju wikiw.
Nu szczo? tycho zapytaw Hrymajo. Szczo wy baczyy?..
Ja baczyw, dywnym hoosom skazaw Iwan. Ja czuw Tam buy ludy inszoho
switu Ja buw ludynoju Zemli. I zustriczawsia z kosmonawtamy. Zi mnoju trapyosia take,
szczo wako powiryty. Ce dowho rozpowidaty.
Ne tiahny, wychopyo u Szuma. Dawaj odrazu. A to potim nahorodysz sim
miszkiw hreczanoji wowny. Howory odrazu, szczob bez wyhadky.
Harazd, myrolubno skazaw Zahrawa. Dozwolte meni sisty. Ja czomu due
wtomywsia
Ne dywno, usmichnuwsia Sum. Mandriwka za miljony rokiw. Nezwyczno.
Suchajte. Tilky pamjatajte, szczo ja buw dykym i neoswiczenym. Te, szczo ja spryjmaw, widbuwaosia w psychici daekoho predka. Oto ne czekajte wid mene wyczerpnych
pojasne.
Ja moodyj i sylnyj. Ja mysywe i wojin. Nedawno widbuosia poluwannia na gigantkoho zubra, i teper my powertajemo do stijbyszcza. My ce ja i szcze bahato mojich
towarysziw. U rukach mojich paycia, spys, na stehnach powjazka z mjakoji szkiry ysyci.
Ja baczu wohni stijbyszcza, jurby ditej i inok. Wony tanciuju, spiwaju radisni pisni.
Tuszu zubra kadu bila wohnyszcza. Czotyry stari inky, zawywajuczy wid adoby,
kamjanymy noamy rozporiuju towstu szkiru zdobyczi.
Ja widchodu wbik. Meni czomu necikawo bila wohnyszcza, de hotuju smacznu weczeriu.
Nedaeko hory. Poriad lis. Nastupaje weczir. Nadi mnoju temno-synie nebo. Mene
dywno chwyluju daeki wohni zirok. Ja staju pid krysatym derewom i dywlusia na nych.
Do mene pidchody diwczyna. Wona wysoka i strunka. W neji czorne dowhe woossia, byskuczi oczi. Jiji zwaty Suta. Ja znaju, szczo lublu jiji. Ja znaju, szczo wona bude
mojeju inkoju, matirju mojich ditej.
Chodimo, Inu. Tam du, kae wona.
Ja zapereczywo chytaju hoowoju. Ja dywlusia na zirky i ne mou widwesty pohladu
wid jich trywonych wohniw.
Pohla, Suta, kau ja, jaki wony dywni nebesni aryny. Szczo to? Dla czoho
wony? Chto postawyw jich tam?
Suta lakywo ohladajesia, pryhortajesia do mene. Jiji hrudy bila mojich hrudej, ce
pryjemno oskocze tio, ae mene dratuje jiji bahalnyj szepit:
Ne treba. Ne dywysia na zirky. Mu kazaw, szczo jim treba pokoniatysia, a ne rozhladaty jich. Win kazaw, szczo ty weykyj hrisznyk. Kazaw, szczo ty ne pokoniajeszsia boham, a rozhladajesz jich na nebi. Inu, bereysia. Ja bojusia za tebe. Kraszcze chodimo jisty
mjaso. Ty poluwaw. Chodimo, Inu. Mjaso due dobre
Ja ne choczu jisty, kau ja. Ja lublu dywytysia na zirky. Chodimo w hory, Suta.
Chodimo do mojeji peczery. Ja pokau tobi swoji malunky. Ja zapysuju wse, szczo baczu.
Tobi spodobajesia. Czujesz, Suta? Chodimo.
Ae diwczyna ohladajesia z ostrachom.
Ni, ni. Ja bojusia. Chto pobaczy, skau Mu.
Lu zakypaje w mojich hrudiach. Doky win bude strachaty mysywciw i inok staryj
Mu? Win trymaje w pokori wse stijbyszcze, bo mysywci wiria, szczo Mu rozmowlaje z
bohamy, szczo win suy jim i szczo bohy dopomahaju mysywciam poluwaty na zubriw,

koy win pomoysia.


Meni al Suty, ae ja ne znaju, jak perekonaty jiji, szczo Mu zowsim ne sylnyj, szczo
win tilky zyj i bojahuzywyj did. Ja kau, wako zitchnuwszy:
Pidu sam, koy ty ne baajesz.
Ja jdu wukoju steynoju. Wona wede mene wse wyszcze i wyszcze. Zupyniaju, dywlusia wnyz. Suta trywono machaje rukoju, zwe. Ni, ja ne pidu. Meni choczesia prostoru,
hir, meni choczesia wysoty i tyszi.
O i peczera. Czornyj, zachowanyj mi hustymy kuszczamy wchid. Ja wykreszuju z
kaminciw oho, zapaluju smooskyp, idu pokruczenymy perechodamy. Praworucz i liworucz byskaju, pereywajusia riznymy barwamy dywowyni kamjani stowbury.
Ja zupyniaju bila wysokoji riwnoji stiny, stawlu smooskyp u dirku, wydowbanu w
kameni. Dywlusia na swoji malunky. Na stini bia oeni, zubry, wako jde mamont, strybaje na zdobycz peczernyj ew. A trochy dali wojiny otoczyy zubriw, namiriajusia na
nych spysamy.
Meni pryjemno dywytysia na malunky. Ade ce ja sam namaluwaw jich. Ja mriju pro
te, szczo koy prywedu siudy maekych ditej, jakych meni narody Suta, i pokau jim ciu
stinu. Ja nawczu jich maluwaty. Wony budu ne tilky poluwaty i jisty mjaso. Wony budu
maluwaty i dywyty na zirky.
Ja znowu beru ochru i staranno wymalowuju inoczu posta. Ce Suta.
Smooskyp dohoraje. Ja zayszaju malunok i jdu nazad. Znowu hirki steky, husti netri. A nad hoowoju iskry daekych zirok.
Bila stijbyszcza mene zustriczaje chudyj wysokyj did. Ce staryj czariwnyk Mu. Win
suworo dywysia na mene, zapytuje:
De buw, Inu?
Szczo tobi do toho, Mu? zowtiszno kau ja.
Bijsia bohiw, hrizno promowlaje Mu. Wony karaju za neposuch. Pokajsia!
Ja mowczky jdu he. Chaj Mu howory starym inkam i ditiam. Ja znaju, szczo win
bojahuz i brechun. Chaj potriasaje kuakamy i byskaje oczyma. odna zirka ne wpade z
neba wid joho zakyna.
Ja ne jdu spaty w peczeru, a lahaju nadwori, na kameni. Pidkawszy ruky pid hoowu,
dywlusia w bezmenu zorianu daeczi. Drimota nasuwajesia na oczi, zakoysuje. W imli
bowwaniju wartowi bila peczer. Rykaju zwiri u temriawi. Tliju wohnyszcza. Hucho
szumla lisy.
W nebi spaachuje switlana plama. Zdajesia, niby chto raptowo wykresaw z kamenia woho i rozpaluje chmyz. Wartowyj trywono kryczy. Ja wstaju z kamenia, dywlusia
whoru. Wohnyszcze w nebi zbilszujesia, roste, jaskrawiszaje. O wono we peretworyosia
na jaskrawe bahattia.
Z peczer wybihaju inky, mysywci, dity. Jich obyczczia naachani. Czuty ement i
pacz. U nebi hrymy. Toj hurkit sylniszyj wid hrozy.
Boh Soncia rozhniwawsia! chrypko kryczy Mu. Bida, mysywci!
Slipuczyj stowp wohniu opuskajesia nad lisom, nedaeko wid stijbyszcza.
Wsi padaju na kolina. Tilky ja odyn stoju na poskomu kameni. Meni choczesia diznatysia, szczo wpao za lisom. Widbysky dywnoho wohniu oswitluju skeli bila stijbyszcza.
Mu pohladaje na mene. Pobaczywszy, szczo ja stoju, win rozluczeno kryczy:
Wkonysia boham! Chiba ne baczysz bohy rozhniwaysia?!
Wkonysia! z bahanniam powtoriuju ludy. Ae ja ne choczu kaniatysia. Ja ne
rozumiju, dla czoho kaniatysia.

Nad lisom spaachuje zahrawa. Doweezni jazyky poumja zdijmajusia w nebo. Dryy zemla.
Horia, niby smooskypy, derewa. inky i dity ementuju. Trywono peremowlajusia mi soboju mysywci.
Mymo stijbyszcza mcza zwiri. Wse zmiszaosia razom: ewy, sarny, nosorohy, hady,
strausy, eopardy, wse mczy u hory, dali wid paajuczoho lisu.
Mu dywysia na mene i tremty wid nenawysti j strachu. Win kistlawym palcem pokazuje na mene.
ycho wpao na stijbyszcze, ludy! Wynen u ciomu Inu. Ce win dywywsia szczonoczi
na zirky. Ce win ne pokoniawsia jim i Sonciu. Ce win znewaaw zwyczaji stijbyszcza. Nebo
posyaje karu za joho hrichy. Nebo wymahaje ertwy. Czujete, mysywci?
Niby zhraja szakaliw, kydajusia na mene mysywci. Wony zhurtowani strachom i
hniwom. Wony bojasia bytysia zi mnoju odyn na odyn. Ja sylnyj i moodyj. Nawi teper ja
rozkydaju jich, nemow dykych kotiw. Ae Mu bje mene pidstupno zzadu payceju po hoowi. Ja padaju neprytomnyj.
Koy ja otiamywsia, na schodi we pomenia zirnycia. Ja buw zwjazanyj i eaw na
majdani, de stijbyszcze prynosyo ertwy boham. Mysywci, inky z nenawystiu dywyysia
na mene. Tilky dity zlakano wyhladay z-za spyn dorosych, ne rozumijuczy, w czomu
sprawa.
Poea nad lisom wszczuchaa. Tilky czorni pasma dymu kotyysia do obriju. Ja poworuszywsia, widczuw sylnyj bil w rukach, u spyni. Ja ne mih wstaty. Ruky moji buy zwjazani za spynoju. Ja eaw na czomu twerdomu, koluczomu.
Bila mene stojaw Mu. Win pidijmaw ruky do schodu, z pinoju bila rota kryczaw:
Zaraz zijde jasnyj boh! My prynesemo jomu w ertwu weykoho hrisznyka. Chaj
widijde ycho wid naszoho stijbyszcza! Chaj bilsze nikoy nebo ne posyaje na zemlu paluczyj woho!
Szczo win howory, chytryj i pidyj did? Wony baaju spayty mene? Za szczo? Czym
ja zawynyw?
Ja baczu nedaeko wid sebe Sutu. Wona stoji sered inok i hirko pacze. Mysywci
dywlasia tupo i bojazko. Mu distaje z-za brudnoji powjazky dowhyj kamjanyj ni i czerepjanu czaszu. Win chody nawkoo chmyzu, de eu ja, i burmocze straszni zakynannia.
Z-za jasnoho obriju wychody czerwone kruao Soncia. Joho promeni padaju na
hory. Synije nebo.
Hej, mysywci! kryczu ja. Rozwjai mene! Czym ja zawynyw? Ne suchajte
durnoho Mu. Chiba ne mona meni dywytysia na nebo? Treba pity i podywytysia, szczo
wpao za lisom! Chiba ja zawdaw ycha naszomu stijbyszczu? Czomu oczi waszi zaslipeni
strachom?
Mowczy! hrymy hoos Mu. Wy czujete, ludy? Nawi pered ycem jasnoho Soncia hrisznyk ne kajesia!
Ja napruyw sylni mjazy, ae daremno. Micni remeni wpjaysia w tio, ne daju
dychnuty. Mu szcze raz pomoywsia do Soncia. Wse stijbyszcze stao na kolina, zaementuwao. Mu pidijszow do mene, zamachnuwsia noem.
Ja pobaczyw u joho zinyciach zowisni wohnyky. Win mstyw meni za neposuch, za
te, szczo ja dywywsia na zirky
Iwan Zahrawa wtomeno zamowk. Nad majdanczykom stojaa mertwa tysza. Raptom
sered neji poczuwsia trywonyj hoosok Mani. Wona smykaa kosmonawta za rukaw soroczky, maje paczuczy, zapytuwaa:
Szczo z nym staosia? Win zayszywsia ywyj? Skai? Win zayszywsia ywyj?

Chto?
Inu. Czomu wy zamowky? pidhaniaa diwczynka.
Ja wtomywsia. Take wraennia, niby ja ne spaw kilka noczej pidriad Pamoroczysia w hoowi. Zaraz zhadaju
Mu ne wdaryw noem. Szczo pereszkodyo jomu. Ruka joho zawmera w powitri,
palci sudorono rozkryysia, i ni wypaw na zemlu.
Ja rozpluszczuju oczi, dywuju. Szczo staosia? Czy ja we mertwyj? Nawkoo czuty
wyhuky perelaku. Wsi prypay do zemli, kaniajusia komu. Mu skorczywsia, mow rozdawenyj chrobak, i tremty wid achu.
Ja dywlusia w nebo i baczu kazkowe jawyszcze. Nad chmyzom, u powitri, neruchomo
stoji byskucza skela. Wona pereywajesia iskramy, hraje barwystym wohnem. O wona
opuskajesia nycze, z neji wychody ludyna. Tak, same ludyna, chocz wona i bohopodibna. Ce teper, czerez swidomis Zahrawy, ja spryjmaju tu istotu ludynoju, a Inu dumaw inaksze.
Ja wraenyj i zlakanyj. Ja niczoho ne rozumiju. Czy yteli jasnych zirok spustyysia z
neba? Czy boh, sprawdi, chocze pokaraty mene?
A dywnyj posane nebes schylajesia nadi mnoju, rozrywaje reminnia, jakym ja zwjazanyj. Win posmichajesia meni. Ja baczu joho obyczczia. Prekrasne obyczczia, chocz
wono j nezemne. Dowhaste, owte, z sylnym krutym pidboriddiam, z pronyzywymy wohnystymy oczyma. Wbrannia nahucho zakrywaje tio pryszelcia. Czoo moho riatiwnyka
wysoke i jasne, na peczi spadaje husta chwyla czornoho woossia.
Win dopomahaje meni wstaty, wede do litajuczoji skeli. Nad neju tripoczu prozori
krya. Ja we ne boju. Ja z cikawistiu rozhladaju prozoroho ptacha. Ja pidnimaju do
otworu w litajuczij skeli, opyniajusia w neweykij peczeri.
Ja dywlusia zhory na mysywciw, na inok, ditej. Ja baczu Sutu. Wona z achom prypaa do zemli, nawi bojisia pohlanuty whoru. Mij riatiwnyk stoji porucz. Win zaczyniaje
otwir. Ja baczu, jak skela, de mene Mu chotiw prynesty w ertwu boham, padaje wnyz.
Szczo ce? Newe moji rodyczi mysywci i inky zahynu? Ja ne choczu cioho. Wony
ne wynni. Potim ja zbahnuw, u czomu sprawa. To ne zemla padaje wnyz, a my etymo nad
neju. Niby ptachy!
Serce moje stukaje tak sylno, szczo ja czuju joho schwylowani udary. W hrudiach
trywoha i zachopennia. Litajucza skela mczy nad lisom. Wnyzu kuboczysia czornyj dym.
Ja dywlusia na riatiwnyka. Ja wdiacznyj jomu za riatunok i za te, szczo win wziaw
mene do neba.
Ty z neba? nesmiywo zapytuju ja. Ty boh?
Pryszee chytaje hoowoju, kade na moje pecze ruku. Win mowczy, ae ja widczuwaju joho drunie serce, joho lubow
My opuskajemo wnyz. Litajucza skela zupyniajesia sered zharyszcza. My wychodymo z otworu na twerdu zemlu. Ja ohladaju. Baczu wysoczennu byskuczu skelu. Wona
kruha i dowha. W nij wydno jaki otwory. U neji hostryj nis, jakyj dywysia w nebo. Ja
dywlusia na gigantkyj utwir zdywowano i zachopeno. Meni staje jasno, szczo ce win pryetiw unoczi z neba i prynis moho riatiwnyka.
Litajucza peczera, szepoczu ja. Nebesnyj zmij! Win prynis mysywciw z daekych zirok.
Ja wkoniajusia litajuczij peczeri. Mij riatiwnyk zapereczywo chytaje hoowoju. Win
bere mene za ruku i wede do wchodu w peczeru. Tam nas zustriczaju inszi nebesni mysywci. Wsi wony wysoki, mohutni, harni. My jdemo czudesnymy byskuczymy perechodamy. Ja opyniaju u weykij peczeri. Ja boju dotorknutysia do stip. Wony merechtia,

peremorhujusia wohnykamy. Wse nawkoo czudesne, kazkowe.


Meni pokazuju na zahybynu z szkirianoju spynkoju. Ce, zwyczajno, buo sydinnia.
Chaj Ananij ne pidmorhuje ironiczno, ja kazaw, szczo peredaju wam wse u spryjniatti
Inu.
Ja sidaju. Mij riatiwnyk, pryjazno posmichajuczy, pokazuje meni palcem na stinu.
Tam ja baczu weykyj byskuczyj priamokutnyk. O win zahorajesia synim wohnem. Na
niomu wynykaje temne nebo, jasni zirky. Potim zjawlajesia litajucza peczera, tobto zorelit.
Wnyzu pywe weyka kula. Wona zbilszujesia, zakrywaje wse nebo. Nawkoo chmary. A
potim ja baczu wnyzu zemlu. Tilky ni, to ne nasza zemla. To jaka insza, nebesna zemla. Ja
baczu weetenki stijbyszcza. Bahato peczer mi derewamy. Ti derewa ne taki, jak na zemli,
a nini, szyrokoysti. U nych czerwoni, bili, syni i owti ystky. Ja nikoy ne baczyw takych
derew. Pomi nymy hrajusia maeki dity. Wony w dywnych barwystych szkirach, wony
owtoyci i czornowoosi.
I szcze bahato-bahato wydi ja sposterihaju w ohnianomu priamokutnyku. Ja wraenyj i szczasywyj. Ce sprawdi bohy pryetiy na zemlu. Bo chiba zwyczajni mysywci mou
take baczyty w inszych switach, na inszych zemlach?
Potim wydinnia znykaju. Meni na hoowu nadiwaju szczo czorne i kruhe. Ja bojusia. Ja ne znaju, szczo zi mnoju choczu zrobyty bohy.
Ty choczesz mene w ertwu? zapytuju ja. Czym ja zawynyw? Ja szcze choczu
yty, ja choczu pobaczyty nebesni peczery, zwidky ty pryetiw
Mij riatiwnyk wsmichajesia. Win kade meni na czoo ruku, i ja zaspokojuju. Ni, pohanoho niczoho ne bude, baczu ce w jasnych oczach moho riatiwnyka.
Chwyli drimoty koyszu mene. Ja zasynaju.
Koy ja znowu prokynuwsia szczo zminyosia. Ja zowsim inaksze poczaw widczuwaty swit, sebe, pryszelciw. Niby zrujnuwaasia stina w swidomosti, i za neju widkrywsia
neosianyj obrij. Toj nowyj prostir buw tumannyj, nejasnyj, ae mij rozum z trywohoju
widznaczaw joho, namahawsia osmysyty. Znajomyj pryszee znimaje z mene czornyj prystrij. Win dywysia w moje obyczczia i howory zrozumioju mowoju, mowoju mysywciw
mojich rodycziw:
Zdrastuj, Inu.
Ja buw pryhoomszenyj. Z ostrachom zapytaw joho:
Ty znajesz moje imja? Zwidky? Jak ty zrozumiw moji sowa? Ty boh?
Ni! smijesia pryszee. Ja ne boh. Ja ludyna, jak i ty. Tilky z inszoji zemli.
Bohiw, jakym pokoniajusia twoji mysywci, wzahali nema, drue.
A ty? zdywuwawsia ja. De ty ywesz? Ja baczyw u krysztaewomu ozeri, jake
ty meni pokazuwaw, nebesni peczery. Chiba to ne yta bohiw?
Ni. To yta ludej, widpowidaje pryszee. My taki ludy, jak i wy. Koy i na
waszij zemli budu weyki stijbyszcza, nad neju poetia ptachy, jaki ponesu tebe, ditej i
onukiw twojich do daekych zirok.
Ja radiju mow dytyna. Meni weseo i szczasywo. Ja kau mojemu riatiwnykowi:
Inu zawdy lubyw dywytysia na zirky. Inu wmije maluwaty w peczeri na stinach.
A za szczo tebe chotiy spayty? zapytuje pryszee.
Za te, szczo ja dywywsia na zirky. Za te, szczo ne suchaw staroho czariwnyka Mu.
Za te, szczo ne baaw kaniaty boham, jakym mysywci prynosia ertwy.
Pryszelci perehladajusia mi soboju. Wony czymo zadowoeni. Mij riatiwnyk kae:
Ty chorosza ludyna, Inu. My budemo druyty z toboju. Mene zwaty Um. Choczesz
buty z namy?
Ja zhoduju. Chiba moe buty inaksze. Wony pryjemni i harni, pryszelci z daekych

zirok. Wony mohutni i dobri. Ja zayszusia z nymy. I wimu Sutu. Wona te zrozumije jich.
Wona diznajesia, szczo ne treba stojaty na kolinach i prosyty myosti w bohiw. Szczo treba
dumaty i ne bojaty zirok.
A potim moji wraennia splitajusia w burchywyj smercz. Ja nawi ne pamjataju
wsioho, a ysze okremi detali.
O baczu weyku pantaciju, jaku pryszelci zasaduju dywnymy derewamy. Ja i szcze
kilka mysywciw dopomahajemo jim. Um keruje namy, pokazuje, szczo i jak treba robyty.
Bila nas chodia czudernaki istoty. Wony mowczazni i suchniani. Wony byszcza na
sonci, myhaju kolorowymy wohnykamy, ae ne widpowidaju na zapytannia. Ti kamjani
istoty kopaju jamky w zemli i wkydaju tudy zerna rosyn.
Ja pamjataju, szczo mynuo kilka rokiw. Nedaeko wid stijbyszcza wyrosy riady nebaczenych derew. Wony buy szyrokoysti, na nych rozkwitay rozmajiti kwity. Potim zjawyysia owti i czerwoni pody. My jiy jich. Ce buo due smaczno. Um kazaw, szczo taki
rosyny we posadeno w bahatioch misciach zemli.
Um tako skazaw meni, szczo chocze etity na inszu zemlu. Na tu, szczo rankom i
wweczeri siaje nad obrijem. Win kazaw, szczo chocze wziaty chopczykiw i diwczatok z
soboju, szczob stworyty z nych nowe pemja tam, na daekij zirci.
Ja zustriczajusia z Sutoju nedaeko bila stijbyszcza. Wona u widczaji prostiahaje ruky
do mene.
Ne wbywaj mene, duch Inu. Ja ne zawynya pered toboju. Ja ne baaa twojeji
smerti!
Ja ne duch! kau ja. Ja ywyj, Suta.
ywyj? Chiba tebe todi ne zabraw boh?
Zabraw. Tilky to ne boh, Suta. Bohiw nema!
Szczo ty kaesz, Inu, achajesia diwczyna. Ja bojusia suchaty tebe!
Ne bijsia, Suta, zaspokojuju ja. Ja pryjszow zabraty tebe. My poetymo razom
z toboju na rankowu zirku. My stworymo tam nowu zemlu, harni stijbyszcza. Naszi syny ne
budu pokoniatysia boham, ne budu stojaty na kolinach pered bojahuzom Mu. Ty baczya, jaki rosyny posijay pryszelci z neba? Wony wsemohutni. Takymy budu i naszi dity,
Suta. Chodimo zi mnoju
Nikoy, nizaszczo, szepocze, tremtiaczy, Suta. Ja szcze choczu yty.
Ty ne wmresz! Ade ja ywyj.
Ni, ni! Inu, ne czipaj mene. Ja wsia tremczu. Ne treba etity. Ty we ne powerneszsia. Ja ne pobaczu tebe.
Ja powernusia, widpowidaju ja Suti. Tilky bez tebe sumno meni bude w nebi.
Ja jdu hirkymy stekamy. Ja znowu zachodu do swojeji peczery, maluju ochroju na
stini. Ja maluju nebesnu peczeru, zorianych pryszelciw, jichni czudesni ustroji. Chaj daeki
onuky pobacza te, szczo baczyw i ja.
A potim ja pamjataju proszczannia z zemeju, stijbyszczem. Um stoji porucz zi mnoju
na etiuczij skeli, a wnyzu mysywci, perelakani, zdywowani. Ja kryczu jim zhory:
Mysywci i inky! Ja eczu w inszyj swit. My wziay desia chopczykiw i desia diwczatok. Wony narodia nowe pemja. Wony budu yty na inszij zemli. Mysywci! Proszczajte! Koy i w was budu weyki prozori peczery, koy i wy budete litaty do jasnych zirok. Ne suchajte staroho Mu. Win obmaniuje was!..
Ne pokoniajte idoam, czuty mohutnij hoos pryszelcia. Baczyte zirky siaju
wnoczi na nebi? To taki swity, jak wasze sonce. I tam te ywu ludy, jak na waszij zemli.
Wony waszi braty. Pryjde czas, wasz rozum proswitysia i daeki swity budu jedynymy,
drunymy. Rozum wsemohutnij, jomu pokoniajte, ludy!

Mysywci padaju na kolina, bojazko kaniajusia pryszelciu. Meni al jich. Wony tak
niczoho j ne zrozumiy. Ja dywlusia na Sutu, prostiahaju jij ruky.
Suta, etymo zi mnoju!
Wona chowajesia za spynu materi, amaje u widczaji ruky. Ni, wona ne poety zi
mnoju w nebo. Ja budu samotnij na rankowij zirci.
A potim nebesna peczera gigantkyj zorelit zdijmajesia w nebo. Wnyzu triskajusia skeli, dryy zemla. Mymo otworiw propywaju chmary. Na czornomu nebi siaju
jaskrawi zirky.
W nebesnij peczeri bezturbotno hrajusia dwadcia ditej. Desia chopczykiw i desia
diwczatok. Wony szcze ne znaju, kudy jich wezu. Wony wyrostu w inszomu switi.
Um obniaw mene za peczi. My dywymo w otwir, de za prozorym pokryttiam siaje
rankowa zirka. Wona nabyajesia. Szczo de mene w nowomu switi, kym ja stanu? Neczuwani dumky rozpyraju mij mozok, chwyluju duszu
A potim potim, zdajesia, wse. Na ciomu moje wydinnia zakinczyosia Napewne,
zakinczywsia mij impuls pronyknennia w mynue Ja na ciomu otiamywsia tobto powernuwsia w suczasne.
Dozwolte, ae tak ne mona. Treba diznatysia, szczo staosia z nymy?
Treba, szczob Zahrawa szcze raz zahlanuw u mynue, zajawyw Mayna. Chaj
dodywysia do kincia.
Tilky ne teper, poprochaw Zahrawa. Trochy piznisze. Chaj inszi sprobuju.
Ade nas cikawyy ne tilky pryszelci.
Prawda, skazaw Hrymajo. Ae j tak my we poczuy due bahato. Persze, ludy
na Zemli isnuway bahato miljoniw rokiw tomu. Druhe, pryszelci sadyy na Zemli jaki rosyny. I tretie, prawda, ce szcze ne toczno, na Weneri moywa cywilizacija, sporidnena
z naszoju, zemnoju.
A ne wirysia, pokrutyw hoowoju Truba. Ni, ni, szczo ne kai, a nasza istorija
ce krapla w mori. Ta inaksze j buty ne moe. Pozadu okean czasu. I win zowsim ne
wywczenyj.
Ote, teper budemo wywczaty joho, zasmijawsia Hrymajo. A szczob ne wytraczaty czasu chto dali?
Ja. Dozwolte meni, schwylowano zaworuszywsia w prochodi newysokyj chopczyna.
Chto ty? zdywuwawsia Hrymajo.
Ja Wasia, szmorhnuwszy nosom, zajawyw chopczyk. Ja wczusia w pjatomu.
Ja choczu znaty, czy poeczu w nebo. Bo wse odno wteczu.
Prysutni zasmijaysia. Akademik pohlanuw na swojich asystentiw. Nadia chytnua hoowoju.
Takomu mona zahlanuty w majbutnie. Chaj ide. Ne bijsia, Wasiu. Sidaj siudy.
Tilky bu uwanym, szczob ne propustyw niczoho.
Ni, zapewnyw schwylowanyj chopczyk. Rozkau pro wse.
Win siw u szyroke kriso, zapluszczyw oczi. Nadia widijsza wbik, staa bila pulta. I
prozora sfera zachowaa joho w swojij tajemnyczij hybyni.
Wyjszowszy, Wasia dowho ne mih otiamytysia. Win siw na stie, jakyj jomu pidsunuw akademik, mowczaw. Potim tremtiaczym hoosom poczaw rozpowidaty:
Ja budu kosmonawtom. Czujete? Ja budu kosmonawtom. Ja baczyw sebe w szkoli.
Ja etiw u raketi. Ja buw na Misiaci
Pidody, pidody, zaspokojiw joho Sum. Ty wse po poriadku. Jak slid. Tak, jak
diadia Iwan.

Ja tak ne zumiju, rozhubywsia Wasia. Ja po-prostomu.


Harazd, usmichnuwsia Hrymajo. Dawaj po-prostomu.
Tam buo bahato wsioho, skazaw chopczyk. Ae najjasnisze ja pamjataju polit
na Misia. Buo straszno. Spoczatku na Zemli. Kosmodrom. Ja wyjszow z maszyny, odiahnenyj u skafandr. Mene prowoday towaryszi, wczeni. Ja proszczawsia z nymy.
Potim liftom pidniawsia w raketu. Wona bua due wysoka. Ja siw u kriso. Peredi
mnoju buy jaki pryady, ja teper zabuw, jaki wony toczno na wyhlad a todi znaw, szczo
i do czoho.
Na ekrani ja baczyw obyczczia ludej. Wony zapytuway mene pro szczo, ja jim widpowidaw. A todi polit. Meni buo wako, a piznisze, koy w iluminatori potemnio, stao
ehsze.
Ja baczyw zori. Wony buy jaskrawi. A nebo ne take, jak na Zemli, a zowsim, zowsim
czorne.
Ja due radiw. Pamjataju, szczo ja nawi spiwaw wid szczastia. Inkoy zjawlawsia na
ekrani teewizora mij uczytel, sywyj wczenyj. Win pidbadioriuwaw mene i, artujuczy, kazaw, szczob ja ne prospiwaw Misiacia. Ade ce buw mij ispytowyj polit. Ehe Pered tym
ja litaw z instruktoramy, a teper sam.
A potim padinnia. Buo straszno. Ae ja trymawsia dobre. Bo wiryw pryadam, nad
jakymy praciuway moji towaryszi, bo wiryw mojemu wczytelu, sobi, swojij doli. Ta wsetaky pry posadci szczo staosia. Ja ne pamjataju toczno, ae meni zdajesia, szczo raketa
zaczepyasia za wysokyj hostryj pik. Padinnia buo powilnym, ta wse ja wtratyw swidomis
wid udaru.
Koy otiamywsia, to w iluminatori wydno buo powerchniu Misiacia. Mertwa, pochmura, wona wykykaa widczaj. Ja dowho ne mih zbahnuty, szczo trapyosia i szczo teper
robyty.
Ja wykykaw Zemlu. Zemla ne widpowidaa.
Ja perewiriaw pryady wony ne dijay.
Pamjataju odne: raketa wyjsza z adu. Na nij nazad powertaty ne mona buo.
Ae ja ne rozhubywsia. Ja powiryw, szczo mene ne zayszy Zemla napryzwolaszcze.
Ja wyriszyw daty. I ne ysze daty, a j prowesty ti doslidennia, rady jakych buw posanyj.
Zawdannia moje buo skadne. Pamjataju, szczo wono stosuwaosia wywczennia mineraliw i moywych rosyn, i skadu atmosfery, i bahato czoho inszoho.
Ja wyjszow czerez luk nazowni. Raketa bua rozkrajana z odnoho boku. Kri diry
byszczay obrywky drotiw, uamky pryadiw.
Ja zachopyw z soboju pryady, zapasni baony dla dychannia. Jduczy na rozwidku,
toczno wymiriuwaw napriam, szczob powernutysia do rakety. Pamjataju, szczo ja znajszow
bahato cikawych pokadiw mineraliw. akuwaw, szczo ne mih powidomyty na Zemlu. Radistancija rakety rozbya, a peredawacz skafandra buw sabekyj, win buw pryznaczenyj
ysze dla zwjazku na byku widsta.
Potim w odnomu krateri ja pobaczyw mochy. A moe, ce buy ne mochy, a szczo
insze. Ne znaju toczno Ae meni tak zdaosia. Ja jich zakryw u specilnyj prystrij, perenis
do rakety. I znowu wyruszyw u rozwidku, szczob ne sydity, ne dumaty pro kine Ja znaw,
szczo mene ne zaysza w bidi, ae didatysia riatunku nadiji ne buo. Kyse maw skoro
zakinczytysia, a peredaty, de wpaa raketa, ja ne mih.
Odnoho razu ja ne powernuwsia do rakety. Pereskakujuczy czerez prowalla na Misiaci strybaty buo due ehko, ja wpaw i due zabywsia. Koy ja poczaw wybyratysia z
prowalla, to pomityw, szczo pryad, jakyj pokazuwaw napriam do rakety, zipsuwawsia. Ja
zbahnuw, szczo teper ne znajdu dorohy nazad.

Ostannia nadija zhasaa. Chto mene znajde sered choodnych pustel Misiacia? Ja
znaw, szczo na Zemli je bahato kosmonawtiw, szczo je rakety, jaki nehajno pryetia na
dopomohu, ae kudy etity? De znajty mene?
Ja dowho szukaw szlachu, namahawsia rozhedity slidy na popeli, szczob potrapyty
nazad, ae wse daremno.
Ja lih na kameni widpoczyty. Dywywsia w nebo. Ja baczyw Zemlu. Wona bua byka
i ridna. Ja baczyw chmary, okeany, materyky
Tak buo dowho. Ja pohladaw na hodynnyk. Kysniu zayszao na kilka hodyn. I we
todi, koy ne zayszaosia j krapli nadiji, ja poczuw hoos.
Spoczatku ja dumaw, szczo meni prywerzosia, szczo poczynajesia Jak jiji halucynacija. A potim hoos znowu zazwuczaw sylnisze. Ce buw hoos diwczyny hoos Zemli
Win howoryw:
Wasylu Wasylu Zemla znaje pro katastrofu. Zemla slidkuje za wamy. U was zakinczujesia kyse, ae wy nadijte. Wasylu, Wasylu Zayszajte tam, de wy eyte
Ja zdywuwawsia. Szczo take? Chto mene baczy na takij widstani? Newe ce nasprawdi, a ne snysia? A hoos newtomno powtoriuwaw:
Do was ety awtomatyczna raketa. Jakszczo wona siade newdao, Kosmocentr posze szcze odnu. Na nij wy powernete nazad. Wasylu! Jakszczo wy czujete mene
wstate
Ja zwiwsia na nohy, pidniaw ruky do Zemli. Ja widczuw, jak po mojich szczokach
poteky slozy radosti. Ja suchaw hoos diwczyny, jak muzyku, ja zwertawsia do neji, diakuwaw jij, howoryw nini sowa.
A diwczyna wea dali:
Zemla rada, szczo wy poczuy nas. Raketa jde na posadku. Wona sidaje za dwa kiometry od was. Ne wytraczajte czasu. Jdi do neji.
Ja rozhubeno rozwiw rukamy. U mene ne buo nijakoho orijentyru. Ja ne znaw, kudy
jty.
Diwczyna mow poczua ci dumky. Wona kazaa:
U was rozbywsia kompas. Ja budu naprawlaty was. Powertajtesia potrochu. Tak.
Szcze trochy. A teper idi. Ja slidkuwatymu za wamy. Ja prywedu was do rakety.
I ja piszow. Kri hory, kratery, prowalla. Koy ja trochy zbywawsia zi szlachu, hoos
Zemli naprawlaw mene na wirnyj szlach.
I o nareszti ja pobaczyw byskuczyj szpyl rakety. Ce buw aparat, neodnorazowo wyprobuwanyj u polotach na Misia i nazad. Meni edwe-edwe wystaczyo kysniu, szczob
probratysia wseredynu.
A potim znowu Kosmos. Temriawa i zori. I powernennia na Zemlu.
Koy ja pryzemywsia, mene zustriczaa weetenka jurba narodu. Wsi witay mene,
pozdorowlay. Ae ja ne rozumiw, czomu, za szczo. Sprawnim herojem buw toj, chto wriatuwaw mene.
Niby pidsuchawszy moji dumky, mij uczytel, sywyj wczenyj, skazaw:
O, znajomsia Twoja riatiwnycia, hoos Zemli
Ja pobaczyw diwczynu. Wona bua jaka dywna. Prosta i harna. Byka z perszoho
pohladu. Jiji zway Tania.
Potim my buy razom. Pamjataju, szczo my dowho rozmowlay, hulay, jizdyy siudy,
w ridni miscia. A todi todi wona bua w biomu i nas chto witaw ae ja zabuw Oce
i wse.
Wasia rozpowiw pro swoje wydinnia zapom, niby czytajuczy knyhu. A potim, otiamywszy, zasoromywsia i zamowk. Hrymajo, pokawszy szyroku dooniu joho na hoowu,

zaduszewno skazaw:
Szczo , Wasiu, twoji mriji zdijsniasia. A wse insze zaey wid tebe.
Ciyj roman, obizwawsia Szum. Szustryj chope. Nawi wesilla jomu prywerzosia.
Ne prywerzosia, hariacze zajawyw Wasia. Ce bude toczno!
Szczo wy sprawdi, zachystyw chopcia Sum, tak ne mona. Newe wy hadajete,
szczo win mih nafantazuwaty za odnu chwyynu w ustanowci czasu ciu powis?
Ne znaju, zajawyw Szum. Ae tut je odne suszne zapytannia. Jakszczo ci wydinnia dijsno peredbaczaju majbutnie, to moe wyjty putanyna. Ja diznajusia, szczo meni
bude zawtra, a sam zroblu wse nawpaky.
Wy tak hadajete? zapytaw, usmichajuczy, Hrymajo. Ja ne wpewnenyj, szczo
tak mona zrobyty?
Czomu ? zapereczyw Szum. Ot Wasia uznaw, szczo win potrapy na Misia,
szczo raketa rozibjesia, szczo win bude na hrani zahybeli. I raptom trochy piznisze win
zhadaje pro ce, zlakajesia i ne poety na Misia, ne stane kosmonawtom Jak e todi
wasza, probaczte, maszyna czasu? Jak jiji peredbaczennia!
Neprawda! schwylowano skazaw Wasia, stysnuwszy kuaczky. Ja ne bojusia!
Chaj raketa rozbywajesia. Chaj padaje. A ja wse odno poeczu. Ne mona bojatysia. Czujete? Ne mona
Ot wam i widpowi! suworo ozwawsia Hrymajo. Ja ne znaju, czy mona szczonebu dodaty. Napewne, diznawszy pro te, szczo maje buty, ludyna spromona ne dopustyty absolutno tocznoho powtorennia podij, baczenych z dopomohoju ustanowky. Ae
sprawa ce w podrobyciach, a w suti U wsiakomu razi, czesna ludyna ni za jakych umow
ne zroby pidosti. Zakon Pryczynnosti osnowa switu
Zaczekajte, mistere Hrymajo, promowyw Nojs. Deszczo nejasno. Desiatky,
tysiaczi ludej stanu pronykaty w majbutnie. Wony baczytymu majbutni dosiahnennia i,
zwyczajno, perenosytymu jich u suczasne. Ae tut protyriczczia
Jake? zdywuwawsia akademik.
Jakszczo dosiahnennia majbutnioho perenesty w suczasne, to todi progres powynen perewyszczyty w procesi yttia te, szczo ludyna baczya w maszyni czasu.
Wy tak hadajete? usmichnuwsia Hrymajo. Po-persze, ludyna iz suczasnoho
pownistiu ne spryjme dosiahne majbutnioho, a ysze stilky, skilky dozwolaje mistkis mysennia. Ae pronyknennia w majbutnie pryskoriuwatyme ewoluciju. Wse odno, szczo pidjom whoru. Czym wyszcze na horu, tym szyrszyj horyzont. Tak i tut. My pronykajemo na
horu czasu. I majbutnie we ne mrijesia nam u tumannych ujawenniach, a staje naszym
druhym zorom, takym, jak zwyczajnyj zir. Koy wy baczyte poperedu swoju metu, skaimo,
misto Kyjiw, wy ne zwertajete z dorohy, szczob obmynuty joho! Tak i tut. Wy znatymete,
szczo same czekaje was, jaki podiji, ae smiywo pidete jim nazustricz. Moe, ce nawi dozwoy wtruczatysia w chid podij, pokraszczuwaty pewni obstawyny, pany, i nawi ne
znaju, moe, ce ne tak ae, moe, ce dozwoy odwertaty smer.
Szcze odne sowo, jakszczo dozwoyte, zajawyw Nojs. Tut o moja druyna
Een m-m-m szepocze meni na wucho, szczo je sumniw szczodo maszyny
Jakyj e? zdywuwawsia akademik. My suchajemo was, misis Nojs.
Probaczte, nijakowo ozwaasia amerykanka, ae ja skazaa ce ne z metoju obrazy. Wy sami skazay, szczo maszyna czasu rozhortaje te, szczo je w zerni swidomosti. Czy
ne tak?
Tak.

To, moe, wydinnia w ustanowci je ysze fantazijeju duszi, swojeridnym snom, mrijeju. Chopczyk mrije pro poloty, win pobaczyw sebe kosmonawtom. Zahrawa entuzist
hipotezy pro pryszelciw, win naczytawsia riznych prypuszcze, ot win i pobaczyw daeki
czasy i dywnych rozumnych istot.
A wasz czoowik, nasmiszkuwato skazaw Zahrawa, mister Nojs, jakyj wwaaje,
szczo Zemla zahyne w atomnij wijni, pobaczy w maszyni czasu atomnu bytwu? Tak?
Hm, hm, zmiszaasia inka Nojsa. Moe, j tak. Same tak.
Ce mona perewiryty, zajawyw korespondent. Mistere Hrymajo. Dozwolte
meni buty piddoslidnym?
A czoho , ochocze zhodywsia akademik. Oce j bude sprawnioju perewirkoju.
I ja wpewneno jdu na neji. Ja wiriu wam
Spasybi. Mona teper?
Ni Kraszcze zawtra Treba skondensuwaty bilsze energiji. Druzi. My demo was
zawtra. Podumajte, chto czoho baaje. My z radistiu wykorystajemo posuhy konoho. Pronyknennia w majbutnie szczo je czudowisze w switi?

Mister Nojs buw uroczystyj, pidtiahnutyj. Win peremono pohladaw na Hrymaja,


usmichawsia, artuwaw.
Wy ne chwylujete, mistere Hrymajo?
A czoho b to? dywuwawsia akademik.
Ajake! Wasz wynachid wyprobowujesia na eksport, smijawsia Nojs. A raptom win ne wytrymaje ispytu?
U was amerykanka samowpewnenis! u ton jomu widpowiw Hrymajo. Zachote, hotujte do mandriwky w majbutnie. I zayszte tut, na werandi, swij reporterkyj
charakter.
Weseyj drunij smich pokotywsia z werandy na bereh. Amerykane wykynuw nedokurenu sygaru w riczku, zitchnuw, pryhadyw ridke woossia.
Nu szczo , ja hotowyj.
Lahajuczy w maszynu czasu, win pohlanuw na Een, szczo skazaw po-anglijky.
Wona schwalno chytnua hoowoju.
Piwsfery zijszysia. Hrymajo daw komandu Stiopi i Nadi. Nad hoowamy prysutnich
spaachnuy prymarnym siajwom anteny pryjmaczi energiji.
Szczo win skazaw? bezceremonno zapytaa Mania u materi.
Tycho, proszepotia Tania. Neharno
Ni, szczo win skazaw? dopytuwaasia diwczynka.
Win skazaw, pojasnyw Mayna, szczo koegy joho opnu wid zazdroszcziw.
Szczo win pryweze w Ameryku i nadrukuje w swojij gazeti toczne proroctwo pro majbutniu atomnu wijnu!..
Jaku wijnu? zdywuwaasia diwczynka. Wijny ne bude!
Prawylno, Maniu, askawo skazaw Hrymajo. Tobi ne potribna maszyna czasu.
Ty znajesz i tak. A szczo prynese win zwidty pobaczymo. Stiopo! Wmykaj!..
Eektronne wistria zakoywaosia, ruszyo po ekranu. Nadia schyyasia nad pultom,
widliczuwaa:
Desia rokiw Pjatnadcia Trydcia Pjatdesiat Wse
Nedaeko zaetiw amerykane! ozwawsia Szum. Newe taky nadybaw atomnu
wijnu?
Nichto ne widpowiw. Nad werandoju, nad berehom zapanuwaa mowczanka.
Czomu? Czomu prysutni tak neterplacze oczikuju rezultatiw? Szczo prynese z mandriwky
cia ludyna ytel zowsim inszoho switu? Newe win pobaczy ysze porodennia manikalnoho rozumu, wychowanoho sensacijamy, strachom i nepewnistiu?
Sfera rozijszasia. Nojs neruchomo eaw u krisli. Obyczczia joho buo spokijne, oczi
zapluszczeni.
Myyj, szczo z toboju? zachwyluwaasia Een. Nojs rizko woruchnuwsia, niby
prokydajuczy zi snu.
Win wstaw z krisa, wyjszow z maszyny czasu. Poprosyw sygaru. Een podaa jomu
korobku.
Amerykane zapayw, smaczno wypustyw dym. Prysutni zdywowano perezyray.
Czomu win mowczy? Tyszu poruszyw akademik.
Ne due daeko wy mandruway, mistere Nojs. Wsioho pjatdesiat rokiw.
Ja znaju. Ja zapamjataw czas. Meni ne potribno buo dali. Ja pobaczyw te, szczo
chotiw!

Jak zrozumity was?


Ja rozpowim.
Sensacija bude? artoma zapytaw biog Sum,
Ne znaju, zyrknuw na nioho korespondent. A wtim, tak. I due znaczna.
Nu, ne muczte, skazaw Mayna. Poczynajte.
Dozwolte podumaty, zajawyw Nojs.
E, ni! wyhuknuw Szum. Dumaty ne mona. A to wy nahoworyte takoho, szczo
i w gazeti waszij ne nadrukuju!
Moe, j ni, dywnym hoosom widpowiw Nojs. Suchajte
Ja buw piotom kosmicznoho raketopana. Meni buo ne bilsze Dwadciaty pjaty.
Zway mene Ryczardom.
Ja pamjataju towarysziw, podruh. Pamjataju matir i baka. Wony yy u Foridi; tam
e ja i wczywsia w szkoli astropiotiw. Prote bilszis wrae junactwa tumanni Ja ne zmih
by toczno peredaty jich. Najkraszcze, najsylnisze zapamjataosia ostannie
Buw pochmuryj ranok. Ja prokynuwsia wid sygnau teewizofona. Na ekrani pobaczyw serjozne obyczczia szefa. Win prywitawsia, akoniczno skazaw:
Pora!
Ja odiahnuwsia, pomczaw do garaa na widkrytomu dachu kotedu. Meni buo choodno i trywono. Ja chwyluwawsia.
Siwszy na helikopter, ja popriamuwaw na kosmodrom. Nad zemeju pywy siri
chmary, swyncewym widbyskom merechtiy masywni boky zorianych korabliw. Jich buo
bahato.
Poczuasia komanda, posyena mohutnimy dynamikamy. Ja i bahato mojich towarysziw zajmay miscia w raketach. Pid mojim komanduwanniam bua grupa z desiaty korabliw.
Weetenki tiahaczi, mow potworni uky, metodyczno powzay po betonowanomu
pokryttiu kosmodromu, obereno potunymy kranamy peredaway w czerewo korabliw
wanta i znowu powertaysia nazad, porynajuczy w hyboki pidzemella. Nareszti wantaennia buo zakinczeno. Prounaw pronyzywyj sygna trywohy. Luky kosmicznych korabliw zakryysia. Kosmodrom sporoniw. Ja widczuwaw, jak sylno, bolisno pulsuje krow u
mojemu tili. Znowu spaach ekrana i ja wdruhe pobaczyw szefa. Win skazaw:
Nacija de! Nacija dowirya wam poczesnu sprawu! Zachyszczajte czes Ameryky,
jak ce robyy naszi sawni predky!
Ja tycho promowyw sowa podiaky.
Z bohom! wostannie ozwawsia szef.
Ja pryhotuwawsia. Poczuasia komanda startu. Ja peredaw jiji swojij grupi.
Mij korabel pidniawsia w prostir perszyj. Wnyzu tanua Zemla, znykaw u marewi
Atantycznyj okean.
Nawkoo siajay zirky, temnio nebo. Ja wykykaw po radi swojich towarysziw. Wse
buo harazd. Wsi desia korabliw startuway uspiszno.
My etiy na Misia. Joho sribnyj dysk wyrostaw speredu i trochy zboku. Czerez kilka
hodyn my powynni buy z nym zustritysia.
Ja wwimknuw okacijnyj ustrij. Na ekrani pobaczyw litajuczu sporudu. Ce buw
sztucznyj suputnyk Misiacia. Joho zrobyy ludy. Ja znaw, szczo ce meta naszoji podoroi.
Same tudy perewozyy wanta
Jakyj wanta? ne strymaasia maeka Mania.
Nojs pohlanuw na neji, niby nasyu wyrywajuczy z poonu ujawe, zdywowano perepytaw:

Szczo ty choczesz, maeka? Ach tak, wanta! Wanta buw u nas nezwyczajnyj,
strasznyj
Jakyj?
Atomni bomby!
Prysutni zdywowano perehladaysia. Szum ironiczno pohlanuw na Iwana Zahrawu,
na akademika. Joho obyczczia niby howoryo: A szczo ja wam kazaw?
Ta Nojs ne zwertaw uwahy na ti pohlady. Win szcze raz powtoryw:
My wezy atomni bomby. Same tomu ja tak chwyluwawsia. My powynni buy jich
dostawyty na sztucznyj suputnyk Misiacia
Czuy, czuy! wyhuknuw Szum. I czytay. Wasz Braun i wsiaki inszi dawno mriju pro wojennu bazu w nebesach!
Chopcze, bilsze spokoju, zauwayw Hrymajo.
Spasybi wam, pokonywsia Nojs. Ja skoro zakinczu. Suchajte dali
Naszi korabli powysy nad suputnykom. I o ja pobaczyw jaki czui korabli. Wony
te priamuway do suputnyka. Na ekrani wideookatora wyrizniay czitki obrysy korpusiw, iluminatory.
Ja due chwyluwawsia, zhadaw nakaz szefa ne zhabyty czes Ameryky. Ja riszucze
pokaw ruky na pult, natysnuw knopku
Ne treba! raptom zakryczaa Mania. Ne treba, czujete?
Doneczko, szczo z toboju? pryhornua jiji maty do hrudej. Zaspokojsia
Szczo ne treba, diwczynko? schwylowano zapytaw amerykane.
Ne treba natyskuwaty knopku, zachynajuczy wid zworuszennia, howorya
Mania, i slozy pokotyysia po jiji szczokach. Wy neprawdu kaete takoho ne buo!
Amerykane pohlanuw na Een, schyyw hoowu, trochy pomowczaw. Potim schwylowano skazaw:
Druzi moji! Cia diwczynka daa meni urok. Jij ne potribno zahladaty w majbutnie,
wona nese joho w swojemu serci. Wona znaje dawno te, szczo ja pobaczyw. Luba moja,
nino zwernuwsia win do Mani, nu zwyczajno , nijakoji wijny ne buo. I knopku natyskuju ne tilky dla napadu. Ja wkluczyw wideofon. My prywitaysia z radiankymy koegamy. A potim naszi korabli piszy na posadku.
A czoho wy moroczyy nas? zasmijawsia Sum, potyrajuczy suchi ruky.
Zwyczka reportera! pidchopyw amerykane.
Ae do czoho todi atomni bomby? zdywowano zapytaw Ananij.
Newe wy ne dohadaysia? Ce due prosto. Wseswitnia Rada Narodiw daa nakaz:
wsiu atomnu zbroju, wsi zapasy bomb putonijewych, uranowych, termojadernych i
nejtronnych perewezty na sztucznyj suputnyk Misiacia. Ja wykonuwaw ce poczesne zawdannia. Meni wako zhadaty wsi perypetiji dowhych naukowych supereczok, ae ja znaju
twerdo odne: wczeni Zemli odnostajno wyriszyy wykorystaty energiju koysznioji zbroji
dla potunoji nebesnoji stanciji. Nawkoo Misiacia may stworyty sztuczne sonce. Nym
chotiy obihriwaty pewni dilanky Misiacia, koy wony wchodyy w zemnu ti.
I pro wijnu ne czuty buo tam u majbutniomu? schwylowano zapytaw akademik.
Nu zwyczajno ni! jasno usmichnuwsia Nojs. Diakuju wam za wse, lubi druzi.
A najbilsze tobi, dytynko.
Mania soromywo schowaa zapakani oczi na hrudiach materi. Nojs wstaw, zitchnuw,
skazaw druyni:
Een, nam pora. Mistere dyrektor, czy ne mona wnoczi distatysia do stanciji?
ysycia pidchopywsia, zapopadywo widczynyw dweri do zau.

Proszu! Maszyna do waszych posuh!


Amerykanci ruszyy do wychodu. W dweriach Een na odnu chwyynu zupynya.
Wona ohlanua wsich prysutnich, zatrymaa tepyj pohlad na Mani.
Ja ne wmiju howoryty, skazaa wona. Ae serce moje ne mowczy My buy
nedowho u was i narodyysia znowu. Spasybi wsim wam!
Promeni far zamyhotiy na derewach, na kruczi. Proszczalno zahua syrena. Poczuysia zwuky motora, widdayysia, zatychy.
A na werandi szcze dowho panuwaa tysza. Chorosza, serdeczna tysza. Wona ne bua
bezmownoju. Wona zywaasia z pynom riky, merechtinniam nebes, podychom witru.
Wona bua ywym sowom wicznoji, weykoji Materi Pryrody

I znowu nastaw weczir.


Druno zibraysia suchaczi. Ne buo supereczok, szumu. Ostannij eksperyment z
Nojsom perekonaw nawi Ananija Szuma. Win sydiw teper strymanyj, serjoznyj.
Koy bila aparata czasu zjawyysia Nadia i Stiopa, Kori kaszlanuw, chrypko skazaw:
Mona prochannia?
Szczo take, Pawe Swyrydowyczu? zdywuwawsia akademik. Czomu wy tak nesmiywo?
Meni due korty, rozumijete?
Kudy? W majbutnie?
Tak.
Jakszczo korty, weseo widpowiw Hrymajo, to bu aska!
Ot spasybi wam, zradiw Kori, wako pidwodiaczy z miscia. A to skilky meni
dowodyosia dumaty pro majbutnie, a czy tak wono bude, czy ni ne znaju. A teper, moe,
pobaczu?
Komu , jak ne wam, i zahladaty tudy, drunio skazaw Sum. Wse roste z korenia. Nawi majbutnie.
Siudy, proszu was, ozwaasia Nadia, pidtrymujuczy Korenia pid ruku. Obereno, ne zaczepi pryadiw.
Wy we probaczte mene, wedmedia, nijakowo wsmichnuwsia jij Pawo Swyrydowycz.
Niczoho, niczoho, pidbadioryw joho Stiopa. Otak, prylate, zapluszczi oczi.
Piwsfery zijszysia. Zapraciuwaw aparat. Mynuy naprueni chwyyny oczikuwannia.
Sto pjatdesiat rokiw, proszepotia Nadia. Dowho win zayszajesia tam.
Rozhladaje nowi maszyny borony, kultywatory, poartuwaw Mayna. Agrotechnik e
Tycho! dokirywo pererwaw Zahrawa. Ekrany zhasy. Piwsfery rozijszysia.
I o znowu Kori sydy sered ludej. Win dywysia na wohni bakeniw, wako dychaje.
Na joho szczokach byszczy sloza.
Szczo z wamy? tycho zapytuje Hrymajo. Szczo wy baczyy?
Ja baczyw nowyj swit, dywnym hoosom kae Kori. Jak ce harno Jak
dywno
Rozkai nam, poprochaa Tania Rajduha.
Ja ne zumiju A wtim, jak wyjde Ja nawi ne znaju, jak poczaty. U mene ne buo
nijakych pryhod. Ja prosto yw, praciuwaw Ja rozhladaw swit, stworenyj wasnymy rukamy, swojim sercem, ja pokraszczuwaw joho. I porucz zi mnoju buo bahato harnych ludej switych ludej. Teper meni bude szcze switlisze yty. Ja znaju, kudy ludyna jde, ja
znaju, szczo jiji czekaje!
E, Pawe Swyrydowyczu, wy stay lirykom, poartuwaw Sum. Ne prymuszujte
nas muczyty, rozkazujte.
Zaraz Ja podumaju Wybaczajte za kostrubatis Rozkau, jak zumiju.
Ja yw sered stepu. Nawkoo buy pola, sady. Budynoczok mij stojaw sered kilkoch
desiatkiw takych e budiwel. Chto ja buw? Wako skazaty. Ja zhaduju, szczo pracia bua
due riznomanitna. Ce nawi ne mona nazwaty praceju. Ce buo yttia. Ja rozpowim pro
odyn z dniw, jakyj zapamjatawsia due jaskrawo.
Ja prokydaju wid rankowoho choodu. Wstaju z lika. Pidchodu do widkrytoho

wikna. Moja spalnia w kimnatci na dachu. Tak ja lublu. Zwidsy wydno step, bili sucwittia
jabu wnyzu, daekyj obrij
Siohodni czudowa pohoda. Nebo jasne, na schodi purpurowi pasma smuhastych
chmaryn. Ja dawno baaw takoho wydowyszcza. Ja pidtiahaju do widkrytoho wikna nezakinczenu kartynu na trynikach, distaju farby.
Ja maluju. Ce moja radis. Ja peredaju w dywnych kolorach moji hyboki wraennia.
Schid minysia hariaczymy barwamy. Nezabarom zijde sonce. Pryroda prokydajesia, hotujesia zustrity wadyku swita pisneju lubowi
O, ta win, cej kohospnyk, poet w duszi, tycho proszepotiw Sum na wucho Hrymaju.
Toj radisno kywaje hoowoju, ne zwodiaczy pohladu z natchnennoho obyczczia Korenia, jakyj, niczoho ne czujuczy j ne baczaczy, wede swoju nechytru, prostu rozpowi pro
wydinnia hriaduszczoho.
Ja szwydko zakinczuju kartynu. Widstawlaju pootno wbik. A potim pidchodu do
wikna. Na obriji wyrynaje kraj soniacznoho dyska. Win uroczysto pidijmajesia nad zemeju. Spiwaju ptachy, paruje poe. I dusza moja spiwaje razom z maekymy spiwciamy.
Ja widczuwaju dywnu sporidnenis iz Soncem, z poem, z derewamy, z synim nebom.
Ja wychodu nadwir, biu steynoju do stawka. Z nasoodoju kupaju u prozorij, choodnuwatij wodi. Na wsi boky stelasia bujni pola pszenyci, yta, pantaciji owocziw,
kuszczi jahidnykiw.
Ja powertajusia nazad. Mene zustriczaje sygna teewizora. A wtim, wono nazywao
jako inaksze.
Ja pidchodu. Baczu obyczczia moodoho chopcia. Ce wczytel. Win uczy mojich
sypiw-byzniat. Ne ysze mojich, a kilka sote odnolitkiw, jakym uroky peredajusia po teewizoru.
Win witajesia, kae meni:
Wasz Wiktor putajesia w dejakych waywych poniattiach. Meni b chotiosia,
szczob wy z nym pohoworyy.
Szczo same? zapytuju ja.
Ce buo wczora, na uroci Powedinka w ytti. Win ne moe zrozumity zwjazku
mi poniattiamy indywidualna swoboda i samodyscyplina. Win wwaaje, szczo tut
protyriczczia. Pohowori z nym.
Pawe Swyrydowyczu, rantom obizwawsia Sum, probaczte, szczo ja wtruczaju Czy wy szczo-nebu czytay pro taki probemy, dumay pro ce?
Kori rozhubeno poter ob, znyzaw peczyma:
Deszczo czytaw. U gazetach urnaach Sam dumaw. Ae tam, u maszyni czasu,
ja pobaczyw bahato takoho, pro szczo i ne mrijaw. A moe, mrijaw, ta zabuw.
Prodowujte, prodowujte, skazaw Hrymajo. Semene Hordijowyczu, ne perebywajte, a to czoowika zibjete z panteyku, win wse zabude.
Ni. Ne zabudu, tycho widpowiw Kori. Ja nikoy ne zabudu takoji krasy. Ce
buo sprawnie ludke yttia. Ja tworyw konym krokom swojim, konym podychom, konoju dumkoju Suchajte dali.
Szcze odne zapytannia, ozwawsia Szum Ananij. Wy opysujete jakyj chutir.
Kilka desiatkiw chatok, skyt jakyj. Szczo wono take? Ferma, czy kohosp, czy radhosp? I
potim sto pjatdesiat rokiw napered! Ce , bezumowno, komunizm. Newe pry komunizmi u was zberehasia simja? Simejne wychowannia, widokremene yttia. Tut szczo ne
te!

Ja kau te, szczo baczyw i czuw, widpowiw Kori. Ja niczoho ne wstyh skazaty. Moe, wy zhodyte, jak poczujete.
Dali w toj de buo tak. My zibraysia w jidalni. My ce moji syny-byzniata Wiktor i
Maksym ta jichnia mama Marija. Ja pamjataju rusiawi kosy, dobre, kruhowyde yczko, ninyj, askawyj pohlad. Wona bua sprawnioju matirju.
Ne howori cioho swojij druyni, zasmijawsia Mayna, a to skanda bude!
Ne straszno, posmichnuwsia Kori. Ce buw ne ja, a chto inszyj. Ja ysze
widczuwaw sebe nym
Ne perebywajte, oburywsia Hrymajo.
Ja nedowho, skazaw Kori. Ja koroteko My zibraysia razom i poczay howoryty. Wy kaete, szczo pry komunizmi ne powynno buty simji. Ja cioho nide ne czytaw.
A tam, u majbutniomu, ja baczyw jakraz zowsim protyene. Simja bua due sylnoju.
Kona. Simja tam bua perwisnoju komunoju, perszym hurtkom najbyczych druziw. My
nawczay swojich ditej, szczo maty ce persza druhynia. Bako perszyj druh, keriwnyk.
Braty czy sestry perszi towaryszi, soratnyky. Zwyczajno, po serciu, po duchu wybyraysia
druzi, nezaeno wid simejnych zwjazkiw, tak jak i teper. Ae perszi nastanowy, najkraszczi
tradyciji hromadianstwa, lubowi dawaysia tam, de dytyna narodyasia na cej swit
Oto, my zibraysia na simejnu radu. Ja zapytaw Wiktora, szczo trapyosia na uroci.
Win dowho sopiw nezadowoeno, a potim neochocze zajawyw:
Ja kazaw, szczo poniattia indywidualna swoboda i samodyscyplina ne schodiasia
Czomu?
Tomu, szczo swoboda ce moywis robyty te, szczo baaje moje ja. A samodyscyplina ce obmeennia swojich baa. Tut protyriczczia.
Protyriczczia, pojasnyw ja Wiktoru, ce zahalne jawyszcze w pryrodi. Ae bujaki protyriczczia rozwjazujusia, koy jich rozhlanuty i zyty wojedyno.
Jak, tatu? zdywuwawsia Wiktor.
Dozwol meni, wtrutyasia Marija. Ty, synku, baczysz, szczo bu-jaka twoja dija
zwjazana z inszymy lumy, z bakamy, rowesnykamy, towaryszamy, z usim ludstwom
zaeno wid massztabu diji. Tak?
Tak, mamo.
Teper ty kaesz, szczo swoboda ce moywis robyty te, szczo baaje twoje
ja. Chaj tak. Ae wsia sprawa w tomu, szczo chocze twoje ja.
Szczo zawhodno! wperto zajawyw Wiktor.
Bahato ty zachotiw! zasmijawsia Maksym. Moe, ty zabaajesz zapayty pszenyciu, szczob pomyuwatysia poarom?
Ne roby z mene durnyka, obrazywsia Wiktor. Ja kau pro baannia w ramkach
dozwoenoho.
Ot-ot! pidchopya Marija. A de wyznaczennia cioho dozwoenoho, w czomu
wono? I chto joho wyznaczy? O tut i wystupaje na scenu druha protyenis samodyscyplina. Korotsze Wimemo prykady. W naszij komuni poczynajesia kosowycia, zbyrannia wroaju. Hoowa komuny rozpodilaje robotu i dilanky. A ty ne baajesz cioho. U
tebe insze baannia. Ty, skaimo, choczesz poetity na Piwnicznyj polus, szczob pobaczyty
polarne siajwo. Wono, baczysz, potribne tobi dla kartyny, jaku ty malujesz Jak tut wyjty
z protyriczczia? Z odnoho boku baannia ja, z druhoho wymoha suspilnoho obowjazku. Jakszczo stojaty na twojij pozyciji, to treba etity na polus. Czy ne tak?
Oto ja j kau, ponuro zajawyw Wiktor, szczo ne mona pojednaty ci dwa poniattia. Zwyczajno, ja te pryjednaju do zbyrannia wroaju, ae moje ja bude prynyene.

Ja pidkoriu bilszosti
Durnyci, wtrutywsia ja. Ty j dosi ne zrozumiw, szczo take samodyscyplina.
Suchaj e. Wse zaey wid pohladu na yttia. Koy ty postawysz za metu zadowoennia
wasnych baa, kopyrsannia u swojij duszi to nikoy ne dosiahnesz wnutrisznioho pojednannia. De bude zupynka dla nenaerywosti ja, koy wono ytyme dla wasnych zadowoe? Jiji nema. A jakszczo ja ytyme rady druziw swojich, rady suspilstwa, rady ludstwa, to koen krok, kona dija bude suprowoduwatysia radistiu. Tak i znaj. I koy ty postawysz pered soboju same taki zawdannia, koy pryswiatysz koen podych, koen udar
sercia ludiam, ty zdobudesz pownu, ne obmeenu niczym swobodu indywidualnosti. I
wona ne bude w protyriczczi nikoy z samodyscyplinoju. NikoyTy zrozumiw, Wiktore?
Ja podumaju, prymyrywo skazaw syn. Zdajesia, w twojich sowach je zerno.
My perezyrnuysia z Marijeju, posmichnuysia. Chaj syn trymaje pozu. Pereom
widbudesia. Jakszczo win pobaczyw zerno, to z toho zerna wyroste czysta kwitka ludianosti i lubowi. Chaj dumaje
Pisla korotkoho snidanku my rozijszysia. Syny piszy do majsterni. Tam jim po teewizoru pokazuway perszi pryjomy riznoho remesa szewkoho, krawekoho. Ja ne
znaju, jak wy na ce podywyte, ae tam, u majbutniomu, koen umiw stworyty dla sebe
predmety pobutu: wzuttia, ehkyj odiah. Ja we ne kau pro prybyrannia pisla sebe. Ja zhaduju, szczo isnuwaa nawi formua: Szczo moesz zrobyty sam ne perekadaj na inszoho.
Take stanowyszcze pownistiu likwiduwao praciu prybyralny, ocintiw, dwirnykiw. Waczu czastynu wziay na sebe awtomaty, ehszu robyw koen.
Tak ot, syny piszy do majsterni, druyna obroblaty jahidnyk razom z inszymy ytelamy komuny, a ja popriamuwaw do Rady Komuny. Nasza neweyka stepowa hromada,
szczo wchodya w Objednannia Komun, bua roztaszowana nedaeko wid Dnipra. Poriad z
widomymy kulturamy ytom, pszenyceju my zajmaysia seekcijeju dywnych rosyn.
Ja zhaduju, szczo to buy inszopanetni rosyny. My jich schreszczuway z zemnymy porodamy. W Radi Komuny ja zustriczaw jakycho wydatnych uczenych-seekcineriw. My
obhoworiuway probemy seekciji.
Cia czastyna moho wydinnia czomu tumanna. Su joho ja pamjataju, a perekazaty ne
zmou. Szczo skadne dla mene.
Potim jichaw na maszyni polamy. Maszyna bua schoa na harnyj awtomobil. Tilky
ehsza, kraszcza i bezszumna. W nij nawi ne wydno buo motora. Ruchaa ta maszyna
energijeju, jaku oderuwaa priamo z prostoru.
Ja ohladaw pantaciji, perewiriaw styhlis zakiw. Ja myuwawsia stepowymy prostoramy. A potim jakyj naseenyj centr. Do nioho wid naszoji komuny wea szyroka awtostrada. Ja buw u bibliteci, wybyraw knyhy dla komuny. Tilky knyhy ti buy zapysani na
maekych pastynkach. Jich potim perehladay na ekranach.
Krystalicznyj abo moekularnyj zapys, wtrutywsia Szum.
Moe, j tak, zhodywsia Kori. Zdajesia, tak. Potim ja wweczeri dywywsia jaku
pjesu u weykomu teatri. Wona transluwaa po teewizoru, ae meni baao baczyty ywych aktoriw, a ne jich zobraennia, chocz i due czitki. A potim Ja wernuwsia nazad. Na
druhyj de A wtim, moe, wam nadokuczyo? Ja niczoho wydatnoho ne baczyw. Zwyczajne yttia. Koen de robota, nawczannia, ae ce yttia buo prekrasne, napruene, nasyczene.
Ne wyprawdowujte, Pawe Swyrydowyczu, zworuszeno zajawyw Hrymajo.
Te, szczo wy rozpowidajete, ne skuczno, a czudowo.

Ae wy rozpowidajete wse pidriad, a nam by chotiosia jako inaksze Mona kilka


zapyta?
Towaryszu wczenyj, zaszariwsia Kori, krutiaczy mozolasti palci, nu jak wy
moete
Ni, ja do toho, szczo chotiosia b znaty dejaki fakty z waszoho yttia.
Naprykad, pidchopyw Szum, czy zayszyysia czerez sto pjatdesiat rokiw mista?
Chocz by j take zapytannia! zhodywsia Hrymajo.
Ja pamjataju, widpowiw wawo Kori. Mista buy. Ae w nych buo due mao
ludej. Nauka siahnua tak wysoko, i ludy tak zminyysia Ludyna powernuasia do pryrody.
Wona staa yty sered poliw, lisiw, hir, nad rikamy, ozeramy, moriamy. Transport i zwjazok
ehko zjednuway bu-jaki punkty szwydko i zruczno Zawody i fabryky widdayysia
wid yte, jich opustyy pid zemlu, awtomatyzuway. Jich obsuhowuway neweyki grupy
ineneriw. I szcze odyn cikawyj fakt. W instytutach i szkoach ne wychowuway specilistiw. Wychowuway nasampered ludej. Ludej z wseosianym mysenniam, z wsebicznym
znanniam.
Sprostywsia pobut. Ludy pownistiu pozbawyy prywatnoji wasnosti. Ja pamjataju,
szczo nasza simja perejidaa z odnoji komuny w inszu. My z Marijeju powynni buy dopomohty moodomu hospodarstwu w seekciji Tak ot, my wziay z soboju ysze ditej, dejaki rodynni suweniry Wse insze zayszyy w budynku, de staw yty chto inszyj. Nawi
moji lubytelki kartyny ja zayszyw tam, bo tworyw ne dla sebe A prosto spiwaw pisniu
radosti. I najbilszoju radistiu buw dla nas takyj czas, koy komu-nebu do sercia prypadaa
nasza pisnia.
Chorosze, proszepotia Tania Rajduha, pryhortajuczy Maszo do sebe. Choroszyj wy czoowik, Pawe Swyrydowyczu.
Pry czomu tut ja? rozhubywsia Kori. Ja kau pro te, szczo bude, szczo ja baczyw Pamjataju, szczo ludy bahato spiway, hray I wzahali mystectwo buo zahalne.
Pamjataju sowa odnoho wczenoho: Chaj ludyna twory, chaj spiwaje i pysze kartyny, chaj
ujawlaje prekrasni obrazy. Jakszczo ruky jiji, jakszczo hoos jiji ne peredas pownistiu jiji
ujawennia, ce ne tak waywo. Waywo te, szczo tworczis, prekrasni obrazy budu zawdy yty w jiji serci. Serce, spownene krasoju, tworczistiu, ne zayszy kutoczka dla czohonebu pohanoho.
Czudowi sowa, zajawyw Sum, wawo schopywszy Korenia za ruku. Zhadajte,
chto ce skazaw? Chto win buw?
Wako zhadaty Win, zdajesia, buw odnym iz Switowoji Rady Komun. Uczenyj,
osof, weykyj chudonyk i pedahoh.
A pro nauku wy szczo-nebu zapamjatay? zapytaw Mayna.
I pro poloty na inszi panety? dodaw Zahrawa. Kori wtomeno prowiw dooneju
po czou.
W hoowi krutysia bahato, a skasty dokupy wako Ja znaju, szczo we podorouway na Mars i Weneru, na Misia. Ja nawi, wirnisze, ne ja, a toj, kym ja sebe widczuwaw, buwaw na Misiaci.
A do inszych zirok? zahoriwsia Zahrawa.
Zdajesia, te A wtim, ne stwerduju. Ja znaju tilky, szczo w naszij systemi buy
inszi istoty. Czy na Weneri, czy na Jupiteri.
Ne moe buty, wychopyo u Ananija.
Ne perebywajte, ozwawsia Hrymajo. Win e ne pamjataje toczno.
Ehe , zhodywsia Kori. Ae szczo buy istoty ce wirno. Ja nawi baczyw jich

na ekrani teewizora.
Jaki wony? sonnym hooskom zaszczebetaa Mania.
Taki, jak ludy, doneczko, nino skazaw Kori. Due schoi. Mamusiu,
poprosya Mania. Ty te pomandruj u majbutnie. Podywysia, jaki wony, zwidky. A to
diadia Kori wsioho ne pobaczyw.
Prysutni zasmijaysia. Tania pohadya doku po hoowi.
Obowjazkowo pomandruju.
Ne w maszyni czasu, a najawu, dodaw Hrymajo. A ne mama, to ty sama, diwczynko, pobaczysz jich. Nu, druzi, damo spokij Pawu Swyrydowyczu. Zowsim zamuczyy
czoowika. Tapiu, proszu was.
Teper laha w aparat czasu Tania Rajduha. Mania wslid jij kryczaa:
Mamusiu, ty tam jak slid rozdywysia, szczob wse zapamjataa! Czujesz, mamusiu!
Czuju, doneczko, smijaasia Tania, wmoszczujuczy u krisli.
Koy aparat wwimknuy i zahoriysia ekrany, Stiopa oszalio pohlanuw a Hrymaja.
Szczo take? zacikawywsia akademik.
Ce ne inka, a meteor! alibno zajawyw Stiopa. Wy tilky pohlate! Odrazu
tysiaczu rokiw. O, zupynyasia! Teper szcze dali Nadiu, ja ne splu?
Ne spysz, smijaasia Nadia. We desia tysiacz rokiw Szcze odna zupynka
Znowu pisza Miljon rokiw! Znaj naszych!
Ni, ce nejmowirno! nerwowo skazaw Ananij Szum. I de wona tilky bere energiju?
Hrymajo weseo wyhuknuw:
Wsi inky switu daju jij energiju E, Nadiu, ja ne pomylajusia! Wona pisza dali?
Pisza, szczasywo widpowia Nadia. Miljard rokiw!
Na werandi zapanuwaa tysza. Czutno buo nawi schwylowanyj podych Mani. I o
zhasy ekrany, rozijszysia piwsfery.
Pochytujuczy, wyjsza z otworu chudeka inka. Hrymajo pidtrymaw jiji pid ruku,
posadyw u kriso.
Wy buy due daeko, proszepotiw akademik.
Tak, szczasywo skazaa Tania. Ce bua podoro u Bezmeia
I wy szczo-nebu zapamjatay? nedowirywo zapytaw Szum.
Deszczo zapamjataa Ja rozpowim Suchajte, druzi.

Ja narodyasia w prostori. Ja ya tam. Bua ce gigantka sztuczna sporuda na kilka


kiometriw u dimetri. Jiji zway MS Mizorianoju Stancijeju. Na nij buo nebahato ludej:
moji baky, szcze kilka inok i czoowikiw i ja.
Ja ce diwczyna-pidlitok na jmennia Jara. Perszi moji wraennia: jaskrawi zirky za
optycznymy otworamy, kosmiczna tysza i kwity w oranereji stanciji.
Mynay roky. Stancija powilno pywa nawkoo daekoho Soncia poza orbitamy ostannich panet. Tumanno zhaduju, szczo baky moji ta inszi wczeni stanciji dosliduway
strukturu prostoru i tiainnia. A zapuszczena bua stancija tak daeko w mizorianyj prostir
dla toho, szczob pozbawyty chaotycznoho wpywu bahatioch weykych panet.
Koy ja wyrosa, mij switohlad poczaw rizko miniatysia. Ekrany daekoho baczennia
pokazuway meni weyki panety, ridnu Zemlu, jaka hubyasia w prostori za desia miljardiw kiometriw wid stanciji, istoriju Soniacznoji systemy wid toho dnia, koy poczaasia na
Zemli Kosmiczna Era.
Ja bua wraena neosianistiu yttia na panetach. Jakby wy mene poprochay rozpowisty pro ce teper, ja b ne zhadaa podroby. Chiba szczo okremi zahalni obrysy podij. Ae
w swidomosti zayszyasia nezmiriana perspektywa Ewoluciji, w jakij bray uczas miridy
ludstw, pojednanych zrymymy i nezrymymy nytiamy w czasi i prostori.
Ja znaa, szczo raz na dwadcia rokiw do stanciji prybuwaje specilnyj korabel. Same
z cym korabem ja chotia poetity na ridnu panetu Zemlu, szczob pobaczyty, widczuty jiji
yttia, ne na ekrani, a bezposerednio, wsim jestwom, szczob poyty sered bujnych lisiw,
jaki ja baczya u snach, szczob pokupatysia w burchywych rikach, pomowczaty na werszynach biosninych hir, sered lodowykiw
A tym czasom ja wywczaa osnowy Znannia, zdobutoho ytelamy systemy Soncia za
miljony rokiw rozwytku, hotuwaasia do weykoji dorohy Buttia
Probaczte, schwylowano perebyw Taniu Sum, prykawszy sucheku ruku do
hrudej, probaczte, szczo wtruczajusia w taku cikawu rozpowi. Ae waszi sowa daju
zmohu stwerdyty szczo na inszych panetach rozumni istoty je?
Je, radisno pidchopya Tania. Bezumowno, je. Dla mene, tocznisze dla tijeji
diwczynky Jary, jakoju ja sebe widczuwaa, wzahali ce ne buo probemoju. Ce buw prosto
zahalnowidomyj fakt. Ade ja ya tysiaczu rokiw napered.
I wy baczyy tych istot, znay, na jakych panetach szczo je? nedowirywo zapytaw
Szum.
Deszczo zapamjataa, skazaa Tania. Ae dozwolte, ja wse pidriad. Spoczatku
istoriju rozwytku Kosmicznoji Ery na Zemli. Ja same ce wywczaa diwczynkoju i zapamjataa czitkisze. Suchajte .
Pisla perszych znamenytych polotiw nawkoo Zemli, Misiacia ludstwo zdijsnyo mandriwky do Wenery i Marsa. Ce ne buo tak prosto. Ta epocha prymusya pereosmysyty
ciyj riad ustaenych pohladiw na swit, na ewoluciju, na rol rozumnych istot u Kosmosi i,
nawi, na wzajemozwjazky riznopanetnych cywilizacij. Ja twerdo znaju, szczo na Weneri
isnuwaa due wysoka kultura.
Wona bua starisza wid zemnoji. Same z ytelamy cijeji panety buy zwjazani wsi spohady pro zorianych pryszelciw u daekomu mynuomu. Ote, waszi hipotezy i wydinnia
Zahrawy due sprawedywi. Dali. Na Marsi yttia isnuwao w stani swojeridnoji splaczky.
Ae suputnyky Fobos i Dejmos buy sztuczni.
Zaczekajte, ja zhaduju, jake buo jich sprawnie znaczennia. Koy, miljony rokiw

tomu, na Marsi bua wysoka cywilizacija. Potim wona poczaa zhasaty. Czomu? Rozhadka
bua prosta. Bu-jaka obmeena systema maje pewnyj energetycznyj riwe, pewnyj zapas
energiji dla rozwytku. I jak ne dywno, ae same wid cioho riwnia zaey wysota rozwytku
yttia, cywilizaciji
Dozwolte, Taniu, zoradno-nino zajawyw Szum, ce we szczo antyewolucijne. Wychody, szczo wsiudy, na bu-jakij paneti, yttia dijde do pewnoho riwnia, i basta?!
Ni, ne wychody, spokijno widpowia Tania. Wy prosto ne dosuchay. Tak,
sya, energija panety ne wiczna. Wona koy wytratysia. Ewolucijnyj impuls zhasne. Ae
tam, de je Rozum ludyny, de Ewolucija pryjsza do wysokoho riwnia, rozwytok ne prypynysia. Win moe ysze zupynytysia na dejakyj czas. Same tak buo na Marsi. Na dwoch
gigantkych suputnykach marsiny zoseredyy najkraszczi swoji dosiahnennia. Tam buo
zibrano maszyny, mysteki utwory, gigantki archiwy Znannia, zrazky fauny i fory, jichni
kibernetyczno-biogiczni programy, jaki mona buo b widnowyty w bu-jakomu switi.
Kraszczi marsinki wczeni hotuwaysia do weycznoho dnia, koy buo wyriszeno
znowu daty ewolucijnyj impuls paneti, szczob na nij poczaosia burchywe yttia na bilsz
wysokij osnowi, ni ranisze. W ciomu jim dopomahaa Nauka Zemli, Wenery, Jupitera
Jak, i Jupitera? zdywuwawsia Sum. Wy ne pereputay?
Ni, usmichnuasia Tania. Ja dobre znaju. Szkolari czerez tysiaczu rokiw ne dywuwaysia, wywczajuczy dani pro yttia na bu-jakij paneti. W majbutniomu pownistiu
wostorestwuway dumky Cikowkoho pro neosianis yttia. De je materija tam
yttia. yttia ce wse. My znay pro bezlicz staniw swidomosti: wid prymitywnoji swidomosti zdibnosti widbytku krystaa do abstraktnoho mysennia rozumnych istot, wid
biogicznoji formy, pobudowanoji zemnoju ewolucijeju na osnowi kysnewo-wuhecewij,
do wohnianoji fazy wysoko-energetycznych istot, jaki buy widkryti majbutnioju Naukoju
yttia u wysokij, rozumnij formi buo i na Weneri, i na Marsi, i na Jupiteri. Nawi na
Saturni, chocza i nycze, ni na Zemli. Formy na tych daekych panetach ne may niczoho
spilnoho z formamy naszymy. Cywilizacija rozwywaasia tam tako inszymy szlachamy.
Mystectwo, nauka, technika wse buo inszym, nezrozumiym, daekym wid zwycznoho
rozuminnia. Ae wczeni Zemli szukay i znachodyy metody jednannia. Ade i nasz, i jich
rozum piznawaw odnu j tu objektywnu zakonomirnis Wseswitu, odne i te Jedyne yttia,
jake objednuwao soboju wse, na wsich panetach, chocz i w riznych formach.
Meta riznych cywilizacij bua jedynoju, spilnoju jaknajpownisze widtworiuwaty w
swidomosti Bezmenis, ity Szlachom Piznannia do bezpererwnoho Syntezu.
Otaki zahalni ideji zayszyysia w mojij swidomosti. Ae podrobyci ja zabua. Zapamjataa szcze swij polit do Zemli. Chwylujuczi czasy. Atmosfera lubowi i druby. Weyka,
wiczna radis Piznannia. Ja ne pamjataju peczali, pesymizmu, nenawysti. Meni due prypay do sercia prosti moralno-etyczni osnowy todisznioho yttia.
Naprykad, due szyroko bua rozpowsiudena anonimnis dij, tworczosti.
Jaka anonimnis, szczo wy?! wyhuknuw rozhubeno ysycia.
Ja kau pro anonimnis tworczosti, widpowia Tania Rajduha. W majbutniomu
ludy ne turbuway pro sawu. Wony praciuway, tworyy tak, jak dychay, ne dumajuczy
pro podalszu dolu swoho tworennia. Jich pracia zayszaasia dla ludej i cioho dosy.
Ta i w nas bezlicz takych prykadiw, jakszczo dobre podumaty, skazaw Hrymajo.
My chodymo po asfaltu, my topczemo dorohy, pidijmajemo po schidciach, ywemo w
budynkach, jimo chlib czy pody, odiahajemo u choroszi kostiumy, widpoczywajemo u

czudowomu budynku widpoczynku, a chiba zadumujesia koen z nas pro te, chto asfaltuwaw dorohu, chto sijaw chlib, chto szyw kostium, chto muruwaw budynok? Ni. My tworciw ne znajemo, a wony ne krycza pro ce.
Ae bahato szcze baannia sawy, wyklucznosti! zapereczya Tania.
Tak, zhodywsia Hrymajo. Ce prawda.
A w majbutniomu cioho we ne buo. Jake znaczennia chto pysaw pisniu? Aby
wona bua meodijnoju i prekrasnoju, i todi wona wwijde w sercia miljoniw, i czastka duszi
tworcia stane nerozdilnoju z suchaczamy. I czy warto znaty, de ywe chudonyk, jakyj win
z sebe i jake wbrannia nosy, jakszczo joho kartyny zmusyy zamysyty, polubyty pryrodu,
ludej, pereocinyty swoje yttia, wybraty szlach. Takyj chudonyk, joho serce, joho baczennia switu stanu mojimy, stanu mnoju. Ce, wasne, i bude Weykym Syntezom, ce i je
osnowna meta, dla jakoji isnuje mystectwo, kultura, nauka.
I szcze ja zhaduju waywu rysu todisznioho suspilstwa. Szyroke dopuszczennia riznych pohladiw, weyku terpymis. Todi wwaaosia aksimoju, szczo Piznannia ludyny
obmeujesia Bezmenistiu. Cia formua widkrywaa neosiani obriji dla pronyknennia w
sfery newidkrytych hybyn materiji, ne zakrywaa odnoji moywoji steky, ce stworiuwaa odnoji dogmy. Ludy twerdo pamjatay, szczo Buttia ce pynnyj proces, wiczna
zmina, a tomu stworiuwaty konserwatywni pohlady i ramky znaczy ity suproty ewoluciji.
Moral gruntuwaasia ne na strachu pered neisnujuczym bohom, ne na umownych
schemach, a na pryncypi weykoji Jednosti yttia. Kona ludyna czastka neosianoho
ludstwa, jiji istorija poczynajesia ne todi, koy wona wpersze pryhortajesia do hrudej materi, szczob napytysia ywotwornoho mooka, a u Wicznosti, jiji pochodennia siahaje w
hybynu miljonoli, koy sered kosmicznoji bezodni formuwaysia soncia i panety Ludyna ce Ludstwo, o jaka bua osnowa majbutnioji morali. Dijuczy na baho wsich, ty
dijesz i dla sebe, dijuczy proty wsich ty dijesz proty sebe. Wseswit isnuje na pryncypi
ewoluciji, rozwytku, progresu, win wmiszczuje w sebe wsich, ote, progres widbuwajesia
rady wsich. A chto dije z pozycij egojizmu, toj protystawlaje sebe wsij ewoluciji, wsiomu
bezmenomu Wseswitu Szcze j dosi pamjataju prykad, jakyj nawodya meni mama w
dytynstwi. Rybka, szczo pywe za teczijeju riky razom iz swojim kosiakom, wykorystowuje
kilka sy swoju, wsioho kosiaka i riky. A ta, szczo pywe suproty tecziji, musy pereboroty
ruch swojich towarysziw i mohutnij pyn riky. Ruch rybok ototoniuwawsia z postupom
ludstwa, a teczija riky z ewolucijeju. I ne znaju, jak dla was, a dla mene todi takyj prykad
buw due jaskrawym
Abo szcze odyn cikawyj spohad. My szcze j dosi howorymo pro podoannia Pryrody,
pro pidkorennia Pryrody, pro zahnuzdannia Pryrody. W majbutniomu cioho ne buo.
Treba zhadaty, szczo my sami Dity Pryrody, ote, ne zmahatysia z neju neobchidno, a dopomahaty jij. Wywczyty jiji ewolucijni impulsy i szukaty z dopomohoju Rozumu najkorotszi steky czy dorohy sered bahatioch jiji spiraej. Treba druyty z Pryrodoju, bo rab nikoy
ne zaminy druha
Oj, jak ce prawylno, wyhuknuw Sum. U nas na Zemli teper ne harazd z takym
pytanniam. Robymo hreblu na riczci, a hubymo rybu abo uky, wysuszujemo boota i
poruszujemo wikowicznyj reym wod, wynyszczujemo lisy, ptachiw, komach, ne wywczywszy, jaku rol wony hraju w ekonomiji pryrody. Ade wse wzajemozwjazane, i treba
due obereno wyriszuwaty bu-jaku probemu.
W majbutniomu ce rozumiw koen szkolar, skazaa Tania. Pereocineno buo
tako prahnennia w Kosmos. Ni, ja ne choczu skazaty, szczo prypynyysia poloty do da-

ekych zirok. Ae kosmicznis majbutnioji ludyny bua ne w zahalnij technizaciji, ne w otoczenni konoho maksymalnoju kilkistiu maszyn i prystrojiw, a, nawpaky, w kosmicznosti
mysennia, w kosmicznosti etyczno-moralnych pohladiw. Ne technika majbutnioji Ludyny
bua kosmicznoju, a sama Ludyna z jiji prahnenniam do jednosti, do widdaczi. Daeki naszczadky serjoznisze, ni my, stawyysia do probemy wnutrisznioho switu indywiduuma.
Wony wwaay ce najhoowniszym i najwaczym: boroba z samym soboju, boroba mi
nyczym baanniam i wyszczoju woeju. Pamjataju szcze odnu formuu: baannia inercija, wola tworczyj impuls. Ote, ewolucijnoju, progresywnoju wwaaasia wola, spriamowana dla baha wsich. Zwyczajno, ne treba pereputuwaty poniattia, ade mona nazwaty baanniam jakyj czudowyj bahorodnyj wolowyj impuls. Ja maju na uwazi baannia, jak prahnennia do egojistycznoji nasoody.
Ludy majbutnioho nikoy ne znewaay nyczoho, ne prynyuway nedoskonae. Bo,
prynyujuczy koho, ludyna prynyuje sebe. Ludy ne pekay w sobi nezadowoennia, zazdroszcziw, zoby, nenawysti. Ne zadowolniajuczy czym-nebu, wony prahnuy zminyty
joho, zrobyty kraszczym. Ote, bu-jakyj nedolik otoczennia stawaw pryczynoju tworczoho impulsu, a ne pryczynoju rozdratuwannia. Wiczne prahnennia do Prekrasnoho
jedynyj dewiz tych naszczadkiw.
Ae j poniattia Krasy due zminyosia. Ne estetki upodobannia, ne bysk formy, a
hybynnyj suttiewyj zmist. Krasa Ludyny wyznaczaasia czystotoju duszi, sercia. A wtim,
ne zowniszni oznaky, ne sowa, a same yttia pokazuwao sprawniu cinnis, istynnu krasu
konoho
Ti dni, koy ja perebuwaa na Zemli, buy dla mene sucilnym swiatom. Wasne, takym
buo yttia wsich abo maje wsich. Ne buo budniw i swiat. yttia, pracia ce buo bezpererwne torestwo piznannia, lubowi, tworczosti.
Tania zamowka, wtomeno prykrywszy dooneju oczi. Mania zaworuszyasia na jiji
kolinach, zanepokojeno skazaa:
Mamusiu, czoho ty? Dali, szczo dali?
Sprawdi, Taniu, szczo dali, due cikawo? Zhadajte, zhadajte, pidchopyw Sum.
Dali je kilka tumannych kartyn. Ja wyriszya zahlanuty w najwiddaeniszi czasy ludstwa.
Szcze try etapy, zadowoeno skazaa Nadia, pobyskujuczy okularamy. Ja zanotuwaa. Szcze desia tysiacz rokiw napered miljon i miljard
Ja ne pamjataju chronoogiji, zajawya Tania. Ja ne hadaa, szczo tak daeko.
Ae dejaki ujawennia pro ti czasy zberehysia. Tilky, mabu, wony budu netocznymy, bo
perejszy czerez transformuwannia moho suczasnoho rozumu.
Niczoho, niczoho, zaochotyw Hrymajo. Zhadajte szczo-nebu.
Harazd. Dozwolte zoseredyty

Nas buo kilka czoowik. Ja ne pamjataju, kym bua ja. Moji suputnyky prekrasni,
mohutni ludy. My w gigantkomu korabli sered prostoru.
Nawkoo tumannosti. Chaotyczna materija. Zawdannia stworyty nowyj swit. Ce
buw naukowyj eksperyment Zemnych Akademij. Ja zhaduju, jaki zawdannia stojay pered
namy. Perewirka kosmogonicznych hipotez pro rozwytok materiji, pro utworennia panetnych system, pochodennia obertannia i bahato-bahato inszoho, teper ne zrozumioho
meni.
W naszomu rozporiadenni buy tumannosti, tobto reczowyna, i neobmeenyj rezerwuar energiji nawkoysznij prostir. Pamjataju, szczo todi my we wilno wykorystowuway Praenergiju, tobto potencijnu energiju Wakuumu, Switowoho Pola, Jedynoji Substanciji Buttia.
Keriwnyk eksperymentu, weykyj wczenyj Jasnozir zibraw pas pered poczatkom roboty. Buw korotkyj obmin dumkamy. Zhaduju ysze odne, szczo osnownoju ruszijnoju syoju tworennia bua psychiczna energija, energija dumky.
Naszczadky znay, szczo dumka materilna, szczo ce potuna energija, sporidnena z
usima inszymy radicijamy, poczynajuczy wid radi i kinczajuczy hama-promeniamy.
Dumku nawczyysia peredawaty na widsta, kondensuwaty jiji energiju, spriamowuwaty,
wykorystowuwaty dla formuwannia reczowyny w kosmicznych massztabach. Dla cioho
buo pobudowano gigantki aparaty, szczo praciuway na energiji rezonansu. Wy znajete,
pro szczo jdesia. Odna rota sodat moe zawayty mist, moekularna wibracija minitiurnoho ultrawyprominiuwacza moe zrujnuwaty panetu, jakszczo bude spiwpadaty
amplituda koywannia.
Ote, daeki naszczadky umiy korystuwatysia jawyszczem rezonansu w kosmicznych
massztabach. Impulsom bua dumka, tworczoju reczowynoju Tumannosti, Pola, Wakuum
I o poczaosia tworennia.
Ce buo grandizne wydowyszcze. Ja j teper jaskrawo zhaduju same ciu my.
Naszi korabli-stanciji jich buo due bahato, kilka tysiacz rozetiysia z centralnoji
kosmicznoji matky korabla. Wony koordynuwaysia na widstani z centralnoho pulta, a
keruwaysia due doskonaymy kibernetycznymy prystrojamy.
Stanciji uprodow dosy dowhoho czasu wyszykuwaysia w gaaktycznomu prostori
kilcem dimetrom u kilka miljardiw kiometriw. Todi prounaa komanda. My sposterihay
na ekranach dalnowydinnia wraajucze wydowyszcze.
Pid wpywom newydymych impulsiw potunoji energiji zhustky kosmicznoji tumannosti potiahysia do centra grandiznoho koa. Wony zawychryysia, powoli prychodyy w
obertowyj ruch. Neujawni rozumom masy reczowyny zitknuysia w strasznomu udari.
Meni zdawaosia, szczo zupynywsia czas I o sered prostoru spaachnuo slipucze siajwo.
My znay, szczo tam narodyosia nowe sonce, centr nowoji panetnoji systemy, stworenyj
genijem Ludyny.
Tania zamowka. W zali, za dweryma werandy, poczuwsia szum.
Tam szczo trapyosia? zapytaa wona.
Dweri widczynyysia. Zjawyasia w sutinkach robitnycia budynku Frosia. Wona wybaczywo skazaa:
Ja we drimaa, koy wono dzwony. Kau, szczo z Moskwy. Jakoho Zahrawu. A
w nas takoho nema.

Ce mene, schopywsia Iwan.


Ne znaju. Kosmonawta. Moe, j was. To jdi e, bo due terminowo, kau
Probaczte, Taniu, skoromowkoju skazaw Zahrawa. Ja szwydeko. Jakszczo
mona zaczekajte
Harazd, harazd! zagrymiw akademik. Zaczekajemo. Tilky wy chutczij! Czujete
, jaki dywa rozpowidajusia. A szczo bude dali?..
Iwan protysnuwsia mi lumy, pobih slidom za Froseju czerez zau, zaskoczyw do kabinetu. Chto ce tam? Czomu? Newe Uczytel?
W trubci czuty tepyj podych, stareczyj hoos:
Dobryj weczir, Iwane. Probaczte, szczo turbuju.
Zdrastujte, Uczytelu. Szczo trapyosia?
Widpoczynok twij zakinczujesia, drue. Nehajno wyjidaj.
Newe pryskoryy?
Tak. I ni sowa bilsze. odnoji hodyny. Ty rozumijesz?
Rozumiju, Uczytelu. Ja zaraz!
Iwan pokaw trubku, piszow nazad. Jak e tak? Nespodiwano. A wtim, ce radis! Weyka radis! A w serci chwyluwannia. Iwan widkryw dweri na werandu. Ludy zapytywo
dywlasia na nioho.
Druzi, tycho skazaw kosmonawt. Ja jidu. Nehajno. Towaryszu ysycia, wy daste meni maszynu? Do centru daeczeko.
Nu szczo wy! Nu jak e! Biu
Iwane! tycho ozwawsia Hrymajo. Tudy? Win pohlanuw na zoriane nebo.
Zahrawa widpowiw mowczaznym kywkom. Tepo pohlanuw na Taniu Rajduhu.
al, szczo ne dosuchaw. Due al.
Wam nema czoho akuwaty, skazaa wona. Wy sami jdete na take weyke
tworennia. Massztaby menszi, moe, ae doroha najbilszoho genija poczynajesia z koysky
Szczasty wam, drue, schwylowano skazaw Sum.
My budemo posyaty wam jasni dumky! prounay wslid sowa Tapi.
O czudowa inka! Kraszcze ne skaesz na proszczannia. Win czutyme, win widczuwatyme u prostori tepo serde miljoniw prostych ludej, win znatyme, szczo za nym slidkuju,
joho du wirni, choroszi, druzi w usiomu switi.
Maszyna ruszya.
Proszczajte, druzi! Tak mao ja buw porucz z wamy i tak bahato perejszo czerez
naszi sercia! Proszczajte, drue Hrymajo Wasza maszyna czasu wohniani dweri u hriaduszczi wiky. Proszczaj, maeseka Maniu, pupjanok Ludyny, ty budesz yty w Kosmicznij
Eri, jaku widkrywajemo my, ty rozkwitnesz takoju krasoju, pro jaku nawi bojasia mrijaty
naszi suczasnyky..
Mymo bia sosny, duby. Tanu w imli noczi ehki tumany. Paruje zemla, dychaje zapachom traw i kwitiw. Szofer ozyrajesia, schwylowano kae:
U nebo, drue?
W nebo
Ja witaju was. I koy budete tam, sered zirok, znajte: prostyj szofer te sercem bila
was.
Spasybi, drue.
Jak prosto, jak czudowo Wse speosia dokupy, w jedynyj nerozdilnyj potik. Kwity
i Zori, Zemla i Nebo, Ludyna i Bezmenis.
De kine? Joho nema Wicznyj, newpynnyj proces poszukiw, rozwytku. Weyke

Prahnennia do Jednannia, do Krasy.


Krasa wsiudy. W Ewoluciji, w tworinniach weykych chudonykiw, u narodnij pisni, w poloti rakety, w derzanni uczenych, u radisnomu porywi maekoho chopjaty, jakyj
prostiahaje ruczeniata nazustricz zirkam, prahnuczy obniaty jich, jak ridnych bratiw. I tak
wono je, tak bude! Wseswit nasza domiwka, zirky naszi Braty!
Czas nastupaje, Ludyna wychody na wseenki dorohy, i wistria dumok jiji zapaluje
sered Bezmenosti nowi swity, nowi panetni systemy.
Tak bude! Bude tak!!!
Rady cioho j win, Iwan Zahrawa, wychody na neosiani Kosmiczni Dorohy

My ywemo w ciomu switi, jakszczo lubymo joho.


Rabindranat Tagor

Marija etia w mizorianyj prostir.


Marija etia do Soncia.
Marija etia w obijmy daekych zirok, nazustricz jichniomu tajemnyczomu merechtywomu prominniu.
Chaj pro ce znaju wsi. I houbi nezabudky na zeenych ukach, i pyszno-bili chmaryny, i biokori berezy.
Diwczyna proszczajesia z nymy, w dumci howory najserdeczniszi sowa, perebyraje
struny swoho uroczystoho nastroju. Zdijsniujesia zapowitne, wymrijane, tajemnycze.
Szcze tak nedawno Marija bihaa zamurzanym diwczatkom po berehach ridnoji riky, dywyasia na widbysky soncia u owtawych chwylach, owya w dooni rozchlupani iskry
joho promeniw, prowodaa joho pry zachodi na pokij, baajuczy dobroji noczi, a teper
Teper Marija ety do Soncia w hosti. Ne w kazci, ne na Horbokonyku, ne na czariwnomu korabli, a nasprawdi.
A moe, w kazci? Moe, j yttia ce kazka? Czy ne zanadto ludy sprostyy wse nawkoysznie? Wony zwyky do tajemny i perestay dywuwaty? Czy dobre ce? Nawriad. Tajemnycia, Weyka Tajemnycia ty powynna zawdy suprowoduwaty ludynu, inaksze
wona zaczerstwije sercem i peretworysia w rejestratora nowych widkryttiw i, zamis toho
szczob pryjmaty w serce nowi chwylujuczi znannia, wona bude prosto dywuwatysia jim,
jak dywujusia w cyrku iluzijnym nomeram.

Sonce, iskryste Sonce, ne daj meni opustyty oczi na pyluku dorih! Ja choczu dywytysia na tebe zawdy, ja choczu, szczob twoji ywotworni promeni wypaluway w meni wse
pohane, nedoskonae, neszczyre
O czomu ja eczu do tebe, boestwo wsich narodiw. O czomu ja dilusia swojeju prostoju radistiu z usima, koho baczu, z kym wyrostaa sered ridnoji pryrody.
Ja zawdy widczuwaa, szczo dusza moja porodena toboju, twojim newtomno tworczym wohnem. Wse kraszcze w meni narosti twojich iskrystych zeren, jaki ty tak szczedro rozsypao po naszij nespokijnij Zemli. Koy na duszi mojij radisno, koy ja baczu weseli
obyczczia ludej, wse nawkoo oswitlujesia czudowymy barwamy, chocz nadwori j chmary
abo pima. A koy de probywajesia zoba, koy z zakutkiw dusz wypowzaje neszczyris czy
zazdris, pidota czy zrada swit ohortajesia korycznewym tumanom, nasyczujuczy czyste powitria otrujnymy wyparamy. O, jak czudowo, szczo ty je, Sonce prekrasne! Nijakyj
okean temriawy ne zatopy tebe, ne zamary, ne znyszczy!
Zawtra w nebo poety korabel. Ja poeczu na niomu. My zupynymo na Soniacznomu
Ostrowi, de ja budu praciuwaty. Ty, mabu, znajesz pro toj dywowynyj ostriw? Ludy naszoji Zemli zrobyy joho z metau, zdobutoho w nadrach panety. Toj meta wiky eaw by
irawymy pastamy, jakby ne wtrutyasia w joho dolu wola Ludyny twij tworczyj promi,
lube Sonce. A teper win krulaje bila tebe jak pownoprawna, maeka panetka, utwir ludstwa, twij utwir, ywotwornyj woho switu!
Jake szczastia wypao meni! Ja wychodu w eternyj swit, jak wylitaju wlitku z hnizda
ptaszeniata. Micniju krya, spowniujesia wohnianym prahnenniam dusza, i nema w switi
takych pereszkod, jaki b zupynyy nestrymnyj polit ludkoho duchu do swita.
Zeme! Ja zayszaju tebe, moja koysko! Zayszaju i wse-taky zwjazana nawiky z toboju. Zhadaj sowa weykoho Tagora: uk szepocze strili, widpuskajuczy jiji: W twojij
swobodi moja
Tak i ja. Wirnym sercem diakuju za tu weyku swobodu, szczo narodyasia z twojeji
krywawoji napruhy. Ja stria twoho uka!
Ja eczu do Soncia
***
Marija Rajduha?
Ja.
Wasze misce w dewjatomu kupe. Nomer dwadcia pja.
Marija zijsza po wuzekych schidciach do owalnoho majdanczyka, natysnua
knopku. Dweri z weykoju cyfroju dewja widczynyysia. Wona opynyasia w kupe. Liworucz stojao jiji kriso-liko pid nomerom dwadcia pja. W dwadcia czetwertomu we
chto sydiw. Marija kowznua pohladom po obyczcziu susida. Oczi joho buy zapluszczeni,
temni browy zanepokojeno zsunuti do perenissia. Zdawaosia, win pro szczo dumaw i wwi
sni.
Marija pohlanua na waki yawi ruky, na sywu browu, na charakternyj horbonosyj
prol. De wona baczya joho? Koy?
Nawszpyky, szczob ne poturbuwaty suputnyka, wona nachyyasia do iluminatora.
W prominni mohutnich proektoriw kosmodromu byszczay kryani pancyry hir, merechtiy zeeni neonowi bukwy na hoownij budiwli mipanetnoji stanciji:
Ataj Soniacznyj Ostriw

Na gigantkomu cyferbati hodynnyka striky pokazuway bez pjaty dwanadcia. Do


startu rejsowoho korabla zayszaosia sim chwyyn.
Marija prysuchaasia do stuku sercia, do hoosu duszi. Czy buw tam sumniw, wahannia, strach? Chtozna Nad switom i w nij samij pywa dywna, napruena tysza, tysza czekannia, tysza tajemnyczoho peredczuttia. Wse jestwo diwczyny skydaosia na bezmenyj
okean, zawmeryj u peredhrozzi. Szcze my, szcze odna chwyyna i naety szkwa z newidomych krajiw, i pokoty wysoczenni way wdaynu, i newidomo, szczo win zroby,
czy potopy neobacznyj korabel, czy napowny joho parus baanym witrom!..
Nawproty w desiatij kajuti chto howoryw. Kri napiwprozori dweri doynaw
hustyj bas. Marija prysuchaasia, jij zdaysia Cikawymy okremi frazy.
My buy zanadto samozakochani, hrymiw bas. My bu-jake nowe widkryttia
mechaniczno rozpowsiuduway na wsiu bezkonecznis. Zaczekajte, ne perebywajte mene.
Ja kau prawdu. Na Zemli yttia isnuje na osnowi kysniu i wuheciu, na Weneri my koy
ne znachodyy kysniu! I szczo my wyriszyy? Na cij paneti nema yttia, u wsiakomu razi,
wysokoho yttia! Na Marsi atmosfera w sotni raziw rozridenisza wid naszoji, te nemoywe yttia na wysokomu riwni. Na Jupiteri i Saturni husti amiczno-metanowi atmosfery, i ne szukajte w nych yttia, wono nemoywe! Chiba ne tak dumao bilszis wczenych?
Ae potim yttia znajszy nawi na Misiaci? zapereczyw dzwinkyj chopczaczyj
hoos.
Znajszy, nasmiszkuwato zahuw bas. I szuhnuy w inszyj bik. Widkryy na Weneri kyse, wodu sposterihay bahato nezrozumiych switlanych i eektromagnitnych jawyszcz. Bu aska, pryjmajte nowu hipotezu: na Weneri isnuje wysoka ludka cywilizacija.
Hotujmo do zustriczi. etymo i majemo obyznia. Awtomatyczni rakety pirnaju w atmosferu Wenern i ne powertajusia. Ostanni zaszyfrowani sygnay swidcza, szczo pryjmaczi raket wowluway peridyczni impulsy energiji, jakymy nasyczena wsia atmosfera panety, a teeobjektywy pokazuju nam pustelnu powerchniu. W czomu sprawa? Nareszti etia ludy.
Wy, wtrutywsia chope.
Tak, ja.
Ce Ohniow, majnuo w hoowi Mariji. Widomyj kosmicznyj piot.
Poetiy my, prodowuwaw bas, i edwe powernuysia ywymy j tepymy.
Szczo staosia? trywoywsia chopjaczyj hoos. Szcze dosi ne powidomeno
niczoho w presi.
Niczoho powidomlaty, zitchnuw Ohniow. Sucilna tajemnycia. Eter spownenyj
potunymy impulsamy jawno rozumnoho pochodennia, a teeobjektywy ksuju hou panetu.
A moe, ce pryrodni impulsy? Wenera byko do Soncia.
Ne te! riszucze zapereczyw bas. Ja znaju, szczo kau. Abo wimi Mars. Win
we obputanyj sitkoju kanaliw pidzemnych trub. Systema szcze j dosi praciuje. A
odnoji ywoji istoty nema. Tilky wmyrajuczi yszajnyky ta gigantki mista, zasypani piskamy. Abo Fobos i Dejmos. Dwi kosmiczni stanciji, w jaki my szcze dosi ne moemo probratysia. Szczo wony soboju jawlaju? De istoty, jaki stworyy jich? Dla czoho wony zayszeni?
A rwonu! prostoduszno skazaw chope.
Rwonu! ironiczno widhuknuwsia bas. O tak my j praciujemo! Wse szczob
rwonu! Ne dumajuczy. A treba odne ysze: miniaty toczku zoru na wse nawkoysznie. Pryjniaty Bezmeia takym, jakym wono je, sprawdi bezkonecznym, a ne perenosyty na

nioho swoji poperedni dosiahnennia.


Tak szczo, wy wwaajete, szczo na Weneri wse-taky chto je?
Ne chto, a rozumni istoty.
Tak de wony? Czomu wy jich ne baczyy?
Ot-ot! Ne baczyy! Czerwjak nas te ne baczy, doky ne zitknesia z naszoju nohoju,
chocz i ywe w tomu samomu switi. Treba daty wsiakych nespodiwanok. Wony, napewne, zowsim inszi Zowsim inszi, zadumywo powtoryw bas.
Potim u susidniomu kupe zapanuwaa tysza. Marija, zacikawywszy rozmowoju, chotia j sobi obizwaty, ae, hlanuwszy na suputnyka, schamenua. Chaj spy, podumaa
wona.
Ja ne splu, poczuwsia tychyj hoos. Ja prosto spoczywaju.
Marija rozhubeno wsmichnuasia. Na neji dywyysia prymrueni siri oczi. Browy
rozijszysia, i teper obyczczia nabuo ahidnoho wyrazu. Neznajomyj uwano dywywsia na
diwczynu, niby wywczaw jiji. Wona ne wyterpia, ozwaasia:
Zwidky wy wznay, szczo ja podumaa?
Suputnyk ne wstyh widpowisty. Za iluminatorom hojdnuysia switlani bukwy, slipuczi smuhy proektoriw, bysnua werszyna Biuchy. Mjaka, ae wadna sya perewantaennia prytysnua Mariju do krisa. U wuchach tycheko zadzwenio.
Start, niby kri watu poczua hoos suputnyka.
Czoho win tak dywysia? dumaa Marija. Siri oczi pronykaju do sercia, niby szukaju czoho. A w mozku wynykaju dywni obrazy, sowa, ujawennia. Wony czui, wony
ne prytamanni Mariji. Zwidky wony zjawyysia? Czomu? Zdajesia, nezryma nytoczka
protiahnuasia mi neju i neznajomym suputnykom. Wona koychajesia, pulsuje, tremty,
obrywajesia znowu wynykaje Szczo ce?
Tiahar powoli znykaje. Serce bjesia wilnisze. Za iluminatorom wohniani krapli zirok.
Newe korabel wyjszow u kosmicznyj prostir? Tak szwydko?
Tak czomu win poczuw moju dumku? znowu wynyko prystrasne zapytannia.
Ja ne poczuw! wpewneno ozwawsia suputnyk. Ja widczuw.
Napewne, wyhlad diwczyny buw takyj kumednyj, szczo susid zasmijawsia.
Chiba wy nikoy ne czuy pro teepatiju?
Czua Ae szczob sama sama ne probuwaa Jakszczo ce prawda, to due, due
cikawo.
A wy chto?
Ja astrozyk. Budu wywczaty Sonce. Na Soniacznomu Ostrowi.
Budemo susidamy. Ja tam keruju Mizorianym Pultom
Iwan Zahrawa, majnuo w dumci diwczyny. Jaka raptowa zustricz. O zwidky
widczuttia, szczo wony znajomi. I znowu, mow zi snu, pered neju postaju dniprowki
kruczi, daeki czasy dytynstwa, tajemnyczi besidy na werandi budynku widpoczynku. Wse
niby w tumani: sywyj weete akademik, hariaczyj zapalnyj Zahrawa, chymerna maszyna
czasu Szczo tam, u mynuomu? Czomu wono widhuknuosia hariaczoju chwyeju w serci?
Jakyj zwjazok mi maesekoju diwczynkoju, szczo potaj probyraasia na dywni besidy, i
sawetnym kosmonawtom? Win teper widomyj wsiomu switowi. Win oczoluje Mizorianyj
Pult, z jakoho ekipa na widstani keruje awtomatycznoju raketoju, zapuszczenoju do zirky
Tau Kyta. Ni, ce nejmowirno! Ludstwo szcze ne wstyho wywczyty susidni panety, a we
siahaje rozumom do inszych system. I teper wsi du ne didusia, szczo widkryje dla nauky, dla piznannia daeka systema, czym wona zbahaty skarbnyciu Rozumu?
Iwan Zahrawa. A chto wona? Szczo wona dla nioho? Skazaty czy ni? Moe, zhadaje?
Czy ne treba? Jak smiszno! Czomu dla diwczyny ce raptom sao waywoju probemoju:

zhadaje czy ne zhadaje.


Wona nijakowo wsmichajesia, zitchaje.
Was znaje koen A ja zowsim newidoma. Ne tak, jak wy
Puste, ozwawsia Zahrawa. Hoowne tworczis, cikawa robota. A wse insze
iluzija.
Marija powawyasia, zapytywo pohlanua na susida.
Ja ne rozumiju. Wy kosmonawt, wedete mizorianyj korabel, a zajmajete teepatijeju. Czy ce prosto zachopennia?
Ni, ne prosto, serjozno skazaw Zahrawa. Chiba wy ne znajete, szczo energiju
dumky posyeno wywczaju bahato instytutiw. I najhybsze cym zajmajesia Instytut
Dumky w Himaajach. Je namir stworyty Akademiju Psychicznoji Energiji. Proekt moodoho wczenoho Bagriana.
Czua, radisno pidchopya Marija. Czytaa joho knyhu Eksperymentalna teepatija.
Ot-ot. Ja wykopuju dejaki eksperymenty pid joho keriwnyctwom u Kosmosi.
Jaki ?
Potim, usmichnuwsia Iwan. Ne pospiszajte. Ae szcze znaczniszi doslidy wedusia w samomu Instytuti. Ta pro nych Bagrian niczyczyrk. Ne chocze peredczasnoho
szumu.
A u was je uspichy?
Deszczo je, skromno widpowiw Zahrawa. Wy znajete konstrukciju mizorianoji rakety, jaka ety do Tau Kyta?
Ni, pryznaa Marija. Ja ysze czytaa popularni statti.
Czudesno!
Czomu czudesno?
Ja matymu prywid rozpowisty wam pro wse ce.
Chiba mi raketoju i psychicznoju energijeju je szczo spilne?
Najpriamiszyj zwjazok. Prychote na Soniacznomu Ostrowi do mene, i ja wam pro
wse rozpowim.
Ja pryjdu. Obowjazkowo pryjdu!
A jak e was zwaty?
Marija.
Marija, zadumywo powtoryw Zahrawa. Marija Wy znajete, szczo ce znaczy?
Jak? ne zrozumia diwczyna.
Wasze imja? Marija ce znaczy iluzija, marewo, mira i mrija.
Ni, ja ne znaa.
A prizwyszcze wasze?
Rajduha. Marija Rajduha.
Diwczyna pylno dywysia na kosmonawta. Zaraz o zaraz wona pobaczy, widczuje,
czy zayszyo mynue swij slid, czy, moe, tilky iluzija diwoczoho sercia bentey swidomis.
Widbysky zirok paday na obyczczia Zahrawy, dywnym prominniam pereywaysia
w joho oczach. edwe pomitna ti majnua na wysokomu czoli, zatumanya pohlad. Diwczyna trywono, zapytywo hlanua na nioho.
Szczo? Wy szczo chotiy skazaty?
Rajduha, maje neczutno skazaw kosmonawt. Ja czuw ce prizwyszcze. Wono
meni nahaduje szczo czudowe, nine. Rajduha Zaczekajte Ja powernusia do cioho mynuoho Wono prekrasne i trywone

Dumaj, dumaj, torestwuwaa Marija. Woruszy te, szczo promajnuo w wicznosti, wybyraj cili nyti z pereputanoho kubka yttia
Win woruszy wustamy. Zhaduje czy howory?
Szczo? zapytuje Marija.
Ni Ja prosto podumaw Ja pobaaw, szczob nasza zustricz ne bua iluzijeju.
Jak imja?
Tak.
Szczo win howory? Szczo win maje na uwazi? Nezrozumio, prekrasno, chwylujucze!
Howory, howory! Szczo ce? Zwidky? Czy sny taki dywowyni turbuju napruenu ujawu,
czy, moe, kosmos zorianym czudom trywoy zaczarowanyj duch?
De whori prounaw diwoczyj hoos z dynamika:
Pasayram pryhotuwaty. Nezabarom Soniacznyj Ostriw.
Tak szwydko? Jakyj al! A wona b chotia etity w Bezmeia, suchaty joho, dywytysia
w czue i naproczud ridne obyczczia i zawmyraty w trywonomu peredczutti. Czomu tak
ne moe buty? Czomu?
Na stinach kupe zagray soniaczni promeni. W temriawi kosmosu zjawywsia siajuczyj
dysk. Win szwydko nabyawsia
***
Soniacznyj Ostriw pywe u kosmicznomu prostori. De daeko bymaju panety, houbym dyskom siaje ridna Zemla, neporuszno nawkruhy zawmery zirky, tumannosti. Ludy
nazway Ostriw suputnykom, sztucznoju panetoju, mipanetnoju stancijeju. Wczeni pryznaczyy jomu subu pryjmaty kosmiczni korabli, nesty na sobi obserwatoriji, oranereji, ludej. A dla Mariji win kazkowa symfonija.
We bahato hodyn mynuo widtodi, jak wona prybua na Soniacznyj Ostriw, a j dosi
ne pokynuo jiji wraennia kazkowosti nowostworenoho switu.
Marija stoji w oranereji, bila prozoroho nakryttia. Wona baczy, jak pered neju weyczno pyne zorianyj kupo, i pawni uroczysti akordy ninoji meodiji wynykaju w jiji
duszi. Chaj poczuttia, rozum howoria, szczo nema nijakoji muzyky w nebi, szczo obertajesia sam suputnyk, szczob pidtrymuwaty sztuczne tiainnia, chaj znaje wona, szczo inenery ne dumay pro meodiju, zapuskajuczy rakety a czastynamy stanciji w kosmos, ae Marija jasno baczy weykyj szlach ludstwa whoru, do Soncia, jakyj prywiw do takoho prekrasnoho zawerszennia. Wona widczuwaje, szczo Soniacznyj Ostriw ce perechrestia miljoniw oczej bahatioch tysiacz pokoli, ce fokus, w jakomu zoseredyy dumy, nadiji, smiywi
mriji ehiniw borciw. Jakyj weycznyj zlit w carstwo Rozumu, w swit Swobody!
Marija razom z nowymy towaryszamy praciwnykamy stanciji obchody gigantkyj piwkiometrowyj dysk, ohladaje oranereji, energetyczni sporudy, ytowi prymiszczennia. I o nareszti wona potraplaje w obserwatoriju Soncia. Jiji zustriczaje widomyj
uczenyj, czyje imja z poszanoju wymowlaju na wsij Zemli, po czyjich pidrucznykach wona
wczyasia w szkoli ta instytuti. Win witaje Mariju, szczo howory, a wona niby spjania wid
naway wrae i suchaje, suchaje potunu organnu meodiju Kosmosu. Mow z inszoho
switu, doynaju sowa:
Tut budete praciuwaty. Widkryttia hoowoomni. Moete hotuwaty do jeretycznych hipotez!
Ja ne rozumiju, Uczytelu
Cha-cha! smijesia uczenyj. Ja pewen, szczo bahato chto z uczenych spoczatku
ne rozumityme nowych idej. Oho, Kosmos zadas roboty naszym hoowam. Zapewniaju,

sabki mozky nezabarom widmowlasia spryjmaty nawau widkryttiw!


Ne muczte, skai!..
Dla was osobywo cikawi nowyny. Wsi wwaay, i wy w tomu czysli, szczo Sonce
kula rozpeczenoho hazu abo pazmy. Czy ne tak?
Nibyto tak
Nibyto! W tomu-to j sprawa, szczo nibyto. A nasprawdi ne tak. Ja dawno dywuwawsia, czomu na Sonci, a szcze bilsze na dejakych zirkach, osobywo na cefejidach,
widbuwajusia nadzwyczajno rytmiczni procesy bahatoriczni, kilkadenni abo nawi kilkahodynni. I nastilky toczni, szczo po nych mona perewiriaty hodynnyk. Jakby Sonce
buo kueju hazu cioho b ne buo.
Czomu? Ade wnutrijaderni procesy
Wczenyj ironiczno machnuw rukoju.
Durnyci! Koncentracija hazu w takij weetenkij kuli i joho rozpodi ne mou buty
riwnomirni, a znaczy, ne moe buty j rytmicznosti. Ni, naszi ostanni doslidennia pokazuju, szczo materija Soncia znachodysia w inszomu stani, ni my haday. I wam, diwczynko,
dowedesia widkrywaty nowi, zowsim nowi szlachy.
Jaki same? Skai. Ce due cikawo!
Chaj pokorty, zasmijawsia wczenyj. Wasztowujte, spoczywajte, a potim pro
wse pohoworymo.
Marija pidijsza do zatemnenoho otworu, hlanua na wohnystyj dysk switya. Sonce,
nine Sonce mojich dytiaczych rokiw, czudowe swityo junakych mrij! Szczo ty take?
Jaki tajemnyci ty widkryjesz pered dimy swojimy derznowennymy posanciamy Zemli?
Dwanadcia rokiw isnuje Soniacznyj Ostriw. I desia rokiw bila nioho krulaje stometrowa sferyczna aboratorija Mizorianyj Pult. Desia rokiw tomu Wyszczyj Penum Nauky Zemli, abo, jak joho artiwywo nazyway, Olimp nedarma tam zasiday bohy nauky, zdijsnyw zapusk awtomatycznoho mizorianoho korabla do susidnioji owtoji ziroczky Tau Kyta. Szcze w pjatdesiati roky stolittia wczeni probuway zwjazatysia z hipotetycznymy ytelamy cijeji ta szcze dejakych system z dopomohoju potunych radariw. Ta
prochodyy dni, misiaci, roky. Uspichu ne buo.
I o nauka stworya mizorianu raketu. Wona ruchaa reaktywnoju tiahoju wysokoczastotnoji radiciji, transformowanoji w reczowynno-energetycznych reaktorach w procesi zjednannia eektroniw i pozytroniw. Specilni ustanowky generuway ci czastky, wykorystowujuczy jak materi bu-jaku reczowynu. Konstrukcija korabla peredbaczaa zachopennia w poloti szyrokym roztrubom mizorianoho I pyu i haziw i wykorystannia jich
jak palnoho. Rozrachunky pokazuway, szczo raketa, jaka rozwywaa szwydkis do
dwochsot wisimdesiaty tysiacz kiometriw na sekundu, bude bila mety na odynadciatomu
roci polotu. Ae nazad wona powernutysia ne zmoe czerez brak palnoho. Najawni proekty
ne mohy stworyty niczoho kraszczoho.
O czomu korabel etiw bez ludej. Na joho bortu znachodywsia robot ludynopodibnyj mechanizm, jakyj maw zawdannia prowesty kompeks doslide w czuomu switi i peredaty informaciju na Zemlu.
Desia rokiw ety raketa, newydyma w najbilszi teeskopy i raditeeskopy. Wona
kerujesia na widstani z Mizorianoho Pulta wirnoho suputnyka Soniacznoho Ostrowa.
Tajemnyceju ohornuta dijalnis neweykoho koektywu cijeji aboratoriji w nebi. Widomo
ysze, szczo tut wyprobowujusia nowi metody zwjazku, nowi energiji, jaki nezabarom stanu na subu ludstwu. A poky szczo
Poky szczo try astropioty i czetwertyj Iwan Zahrawa kapitan Pulta newtomno

czerhuju, wpewneno weduczy daeku raketu do newidomoho switu.


Kapitana zustriczaw joho zastupnyk Mychajo Kynow. Wony micno obniay i mowczky, z chwyluwanniam pohlanuy w oczi odyn odnomu. W pohladi Mychaja, na joho suchorlawomu, wtomenomu obyczczi buo zachopennia i trywoha. Czerwoni powiky nerwowo zdryhay.
Ue? proszepotiw Zahrawa.
Zastupnyk schwalno kywnuw. Potim skazaw, kowtajuczy sowa:
Pro ce ne mona howoryty. Ja ne spaw sim dib. Sposterihaw.
Wono j wydno, nezadowoeno ozwawsia kapitan. Ty schoyj na jakoho anachoreta. ety na Zemlu i misia ne pokazujsia tut.
A jakszczo za cej czas wse kinczysia? alibno zapytaw Kynow.
Pobaczysz zapysy. Twoje zdorowja naey ludiam, stroho skazaw Iwan. U nas
ne tak bahato astropiotiw. Idy.
Szcze raz pohlanu, poprochaw Mychajo. Ne mou. Chodimo razom.
Kri wuki korydory i systemu szluziw kosmonawty projszy w sferyczne prymiszczennia. Kacajuczy wakymy czerewykamy po magnitnij pidozi, wony mynuy riady bujnych rosyn, oswitenych promeniamy Soncia, i wwijszy do kulastoji kimnaty. W powitri
pywa houba ima. Tut tiainnia ne dijao, i kosmonawty ehko popywy, widsztowchnuwszy wid stinky, do centru sfery. Tam stojao try krisa z dywnymy prystrojamy. Zahrawa wasztuwawsia w centralnomu, Mychajo prymostywsia praworucz wid nioho.
Nad kapitanom zjawyosia prozore nakryttia, na hoowu opustyosia szyroke kilce.
Joho palci probihy po riadach knopok na neweykomu pulti.
I todi sutinky w prymiszczenni rozwijaysia, znyky w odnu my. Stinky kuli stay prozorymy. Stworyosia wraennia, niby kosmonawty potrapyy w kajutu weykoho kosmicznoho korabla. Speredu wydno buo szyroczenni optyczni otwory w formi rombiw z zaokruhenymy kutamy, wnyzu myhotinnia pryadiw na pulti. A w krisli pered pultom sydia
ludka posta. Wona bua neporusznoju.
Zahrawa schwylowano perezyrnuwsia z Kynowym i szcze raz wwimknuw szczo na
pulti. Optyczni otwory stay prozorymy. Za nymy temriawa kosmosu rozkwitaa zootystym doszczem zirok. A mi nymy slipucze promeniw jasno wydymyj neozbrojenym okom
owtyj soncepodibnyj dysk zirka Tau Kyta, centr nowoji systemy.
Pora halmuwaty, pisla dowhoji mowczanky skazaw Mychajo.
Iwan ne widpowiw. Win ne odwodyw pohladu wid czariwnoho wohniu daekoho
switu, zworuszenyj nym, wraenyj, chocz i daw cijeji zustriczi bahato rokiw. I ne kueju
hazu, ne kupoju reczowyny zdawaosia jomu daeke sonce, a czudowoju kwitkoju, sercem
czuoji systemy. Nareszti, otiamywszy wid czar, Zahrawa tycho skazaw:
Druh.
Posta u krisli rakety, wydyma na ekrani, woruchnua. Poczuasia wwiczywa widpowi:
Suchaju, kapitane.
Jak polit?
Zhidno rozrachunkiw. Dejaki widchyennia ja wyprawyw.
Skoro czas halmuwaty, Druh.
Ja pamjataju, kapitane, widpowiw robot. Zona halmuwannia pocznesia czerez
try hodyny dwadcia chwyyn zhidno hodynnyka korabla.
Czerez dwi hodyny po-naszomu, proszepotiw Mychajo. Ja zayszu, kapitane.
Zahrawa zapereczywo pochytaw hoowoju. Potim promowyw:
Dij zhidno programy, Druh. Do pobaczennia.

Do pobaczennia, kapitane, pidniawszy ruku, widpowiw robot.


Mynaju hodyny. Ekran zwjazku mianyj. Zahrawa ey, zapluszczywszy oczi, w krisli
sered sfery Mizorianoho Pulta neporusznyj, mowczaznyj. I ysze dumka joho naprueno
pulsuje, twory mereywo z potoku wrae, asocicij, obraziw, sliw. Chto b mih peredaty,
ujawyty cej nepowtornyj proces? Nichto.
Ce dywowyne jawyszcze, jawyszcze mysennia i pynu swidomosti w czasi, nepidwadne, tajemnycze, czudesne. Wono najhybsza tajemnycia buttia.
Zemla i ja, Iwan Zahrawa. Paneta i maeka meka materiji, szczo zwesia ludynoju! Szczo spilnoho mi namy? Jaka rozmirnis? Ty nesesz na sobi mene i miljardy mojich
bratiw, ty trymajesz na peczach Atasa naszi sporudy i supereczky, naszi boli i nadiji! Ae
ja twoje porodennia trymaju tebe w swojemu rozumi, w serci. O ja zapluszczyw
oczi. I ty pywesz u mojij ujawi sered pimy bakytna, tremtywa, tepa i ridna. Ty w meni,
w mojemu mozku. Ja ohladaju tebe, wywczaju, pryhortaju do sercia i znowu widpuskaju w
zorianu prirwu. Pywy. Nesy mene w gaaktycznu bezwis. A ja nesu tebe w sobi! Chiba ne
dywyna?
Chto todi starszyj? Chto bilszyj? Ty, Zeme, szczo na mohutnich ramenach wpewneno i nepochytno nesesz miljardy pigmejiw, newydymych ue z wysoty u desia kiometriw, czy wony mikroby materiji, jaki ochopluju wsewadnym duchom ne ysze tebe, a j
bezmeni prostory miridiw switiw inszi soncia, gaaktyky, metagaaktyky? I ne ysze jich
bezkoneczni powtorennia widomych system, ae j nowi, szcze ne wydymi poczuttiamy
sfery.
Iwan Zahrawa ey. Joho tio neruchome. A za skepenymy powikamy pulsuje ywa,
hariacza dumka. Wona siahaje w zapamoroczywu hybi, wona baczy daeku raketu, jaka,
niby wistria rozumu Nauky Zemli, wpewneno zahyblujesia do susidnioji zirky, szczob
protiahty nezrymu ny weykoho jednannia. Szcze trochy Szcze zowsim nebahato i
widkryjesia tajna. Jak wako buty spokijnym. Choczesia schopytysia, szczo dijaty, pidihnaty czas. A wola kae szcze trochy! Chaj poczuttia kypla u klitci rozumu, chaj pidkoriasia weykij docilnosti.
Z pimy wynyky czyji oczi. Czorni, byskuczi, z trochy prypuchymy powikamy i
puchnastymy wijamy. Wony zapytywo wdywlajusia w duszu Zahrawy, a czorni browy
nad nymy wyhynajusia w podywi, mow du jakoho czuda. I powze szepit w tyszi oczikuwannia: Jak wy poczuy moju dumku?
A, ce wona dywna diwczyna-suputnycia. Marija Marewo Zakochana w Sonce i
prostir. Wona te uwijsza w serce. Wwijsza i o zjawlajesia nehadano. Nehadano? A
moe, ni? Jiji dumka widbywajesia w mojij. Jiji serce chwyluje moje. Szczo spilnoho mi
namy? Jaki newydymi pasma, zwidky, koy prostiahysia mi naszymy dolamy? A ce tak.
Same tak. Nikudy ne dineszsia wid pulsaciji ywoho zerniatka naszoji spilnoji doli, jake
stukaje w serce. Stukaje. Wono buo nepomitnym, ae ywym. Same tak. Nawi gigantka
model zerna bude mertwoju, bude tiaharem, jakyj treba widkynuty z dorohy, a mikroskopiczne, ae ywe zerniatko zawdy proroste pid hariaczym podychom sercia.
Zahrawa w pimi namacaw kawituru aparata wnutrisznioho zwjazku. Wwimknuw
sektor Suby Soncia. Poprosyw awtomat znajty nowu spiwrobitnyciu Mariju Rajduhu.
Na bakytnomu priamokutnyku wynyk za astrozycznoji aboratoriji, potim znajome
obyczczia. Podyw, radis i zamiszannia w dywnomu czariwnomu pojednanni promajnuy
na diwoczomu yczku.
A to wy?
Ja, Marije Ja baczyw was pered soboju.
U sni?

Ni Ja dumaw pro was.


Marija mowczaa. Wona dywyasia na Zahrawu, i huby jiji tremtiy.
Marija
Ja czuju
Raketa nabyajesia do Tau Kyta. Nezabarom my pobaczymo nowyj swit.
Oczi Mariji spaachnuy jasnymy prominciamy.
I meni mona bude pobaczyty ce?
Mona, Marije Ja j chotiw zaprosyty was. Ade wy obiciay pryjty. Ja rozpowim
pro cikawi reczi.
Ja pryjdu Ja obowjazkowo pryjdu.
Todi zawtra Czujete, Marije? Ja du was zawtra.
Kilka hodyn widpoczynku, a spaty ne choczesia. Pered oczyma Mariji pywe mohutnie marewo gigantka pulsujucza kula Soncia. Wona sposterihaa za nym desia hodyn
pidriad i teper nese w sobi, jak dorohocinne wydinnia, joho wohnystu krasu, joho tworczu,
newhasymu poumjanis.
Chwyli drimoty koyszu diwczynu, mjaka houbyzna ohortaje jiji obijmamy newahomosti. A z sutinkiw pywu na neji, rozpukujuczy zootystymy kwitamy, protuberanci, kotiasia grandizni wychory materiji, ninymy pereywamy minysia siajwo korony. A zboku
czujesia hoos Uczytela, i swidomis ne w syli odrazu spryjniaty taku weyku nawau wrae. Szczo win kae? Nauka pidchody do nowych hybyn materiji? Na porozi zowsim neznajomyj stan jiji, newidomyj na Zemli? Jak ce dywno, trywono i prekrasno. Czudowo,
szczo swit ne proste powtorennia toho, szczo ludy znay ranisze Sonce ne kongomerat
widomych na Zemli eementiw, ne kupa peremiszanych mi soboju haziw, a nejmowirno
skadnyj utwir wyszczych szczabliw materiji eektromagnitnoho pochodennia. Uczytel
kae, szczo nezabarom widkryjesia tajna rytmicznych pulsacij Soncia i zirok, tajna utworennia panet i szcze bahato, bahato toho, pro szczo my nawi mrijaty ne moemo.
Ni, ne zasnuty. Ta j spaty ne choczesia. Wtomy nema. Take wraennia diwczyna koy widczuwaa wysoko w horach Ataju, ae teper wono nabahato znacznisze. W czomu
sprawa? Czomu ce tak? Moe, organizm spryjmaje w kosmosi mohutnij pyn energij, jaki
pronyzuju Wseswit? Napewne, tak! U prostori mcza ne ysze czastky nebezpecznoji radiciji, a j ywotworni, aktywizujuczi, tworczi
Marija wstaa z powitrianoho hamaka, nabyzya do szyrokoho optycznoho otworu
swojeji kimnatky. Mymo powilno pywy zirky, promajnua biosnina kula Wenern, potim
bryznuw slipuczym prominniam dysk Soncia. Diwczyna wwimknua systemu ltriw.
Temna sztora zakrya otwir. U kimnati popywy prymarni tini. Wona pidijsza do aparata
zwjazku, powahawszy, znajsza nomer Mizorianoho Pulta.
Koy na maekomu ekrani zjawyosia obyczczia Zahrawy, Marija ne zmoha wymowyty j sowa. Win wdiaczno schyyw hoowu i skazaw:
Ja du, Marije. Was prowedu wid szluzu.
Wse insze buo jak son.
Do cioho Marija potrapya u prymiszczennia Soniacznoho Ostrowa priamo z luka rakety, jaka zajsza w pryjomnu stanciju suputnyka. Ote, wona ne widczuwaa nawkoo sebe
poroneczi. Wraennia buo take, jak i w zwyczajnomu litaku. A teper
Wona wyjsza z szluzu j opynyasia na neweyczkomu pjataczku nad prirwoju. Pozadu
neji buw byskuczyj hryb Soniacznoho Ostrowa, whori siajao Sonce, a nawkoo po bokach, wnyzu skri naciluway na neji zoriani wistria, niby hotuwaysia protknuty jiji pry
padinni. Marija zdryhnuasia wid takoji dumky, nastilky sylno ujawa namaluwaa jij chymernu kartynu, chocz padinnia tut buo nemoywe.

Wy we buy w Kosmosi? prozwuczao zapytannia w nawusznykach.


Marija ozyrnuasia. Jiji zapytuwaw czerhowyj szluzu. Diwczyna zapereczywo pochytaa hoowoju. Ni, wona ne bua. Ce wpersze. Tak, jij straszno i nezwyczajno.
Czerhowyj moodyj rudobrowyj junak drunio popeskaw jiji po peczi, pokazaw
rukoju wpered.
Baczyte sfera? To i je Mizorianyj Pult. Win ne obertajesia razom z Soniacznym
Ostrowom. Czomu? Szczob orijentuwaty we czas na Tau Kyta. Zaraz ja was wywedu do
ruchomoho majdanczyka. Wid nioho protiahnutyj zwjazok mi namy i Pultom. Chodimo
Wony pidniaysia po wukych metaewych schidciach trochy wyszcze, perejszy z doriky na neweyczkyj majdanczyk, jakyj propywaw mymo. Ce j buw toj prystrij, jakyj ne
obertawsia razom z Soniacznym Ostrowom, a zberihaw neporusznis Pulta. Wid majdanczyka do sfery prostiahaysia tonki droty. Wony pobyskuway w prominni Soncia. Czerhowyj specilnoju zaszczipkoju pryczepyw Mariju za skafandr do odnoho z drotiw, daw komandu na keriwnyj pult po radi. Diwczyna z ostrachom widczua, jak nohy jiji widirwaysia wid majdanczyka i wona powysa, wirnisze, popywa nad poroneczeju.
Wse bude harazd! Zwykajte! poczuwsia pidbadiorywyj hoos.
Drotiw, na jakych peresuwaasia Marija, ne buo wydno, i jij zdawaosia, szczo wona
opynyasia sama-samisika sered zorianoho Bezmeia. Soniacznyj Ostriw szwydko widdalawsia, i poczuttia wsuperecz rozumu wadno howoryo, szczo wona zayszya naodynci
z Kosmosom. Byskawkoju mozok pronyzaa dumka: Jake ce neszczastia samotnis.
Wy ne samotni, Marije, poczuosia w nawusznykach. Ja du was.
Chto ce? Hoos Zahrawy. Win znowu poczuw moju dumku. Win zawdy poriad
jak hoos sowisti, sercia, duszi
O chutko nabyajesia sfera Mizorianoho Pulta, wydno we otwir szluzu, a w niomu
wysoku posta kosmonawta. Kri prozoryj szoom wydno muni siri oczi, a sylni ruky
wpewneno prostiahajusia nazustricz diwczyni. I wona ne dywujesia, szczo wse tak prosto,
tak omrijano, tak nepowtorno. Win dopomahaje jij wybratysia zi szluzu, odczipluje wid
drotiw zwjazku, zahladaje w zblide obyczczia. Wony na perechresti kosmicznych dorih,
na perechresti serde

A de zaraz raketa?
We wwijsza w systemu Tau Kyta. Nezabarom zustricz z panetoju.
Tam je panety?
Zwyczajno, je. Wony je maje bila konoji zirky. Tocznisze, bila konoji staroji
zirky. Bila Tau Kyta jich pja. My wybray druhu. Wona na widstani dwochsot miljoniw
kiometriw wid swoho soncia. Ce prybyzno widpowidaje umowam Zemli.
I raptom tam je ludy
My spodiwajemo na ce.
Wy dozwoyte meni pohlanuty na ciu panetu?
Obowjazkowo.
Zaraz? Nehajno?
Iwan Zahrawa askawo wsmichnuwsia.
Czerez kilka hodyn. U nas je w zapasi try hodyny. A tym czasom sidajte o tut. Pohoworymo
Marija wasztowujesia na prozoromu sydinni, jake pidtrymujesia w powitri edwe
pomitnoju pruynoju.
Wnyzu, whori, po bokach apati ystky wynohradu, pomi nych pereywajusia u
promeniach Soncia weyki fona. Poza ystiam towsti szyby oranereji, kri nych wydno neruchomi jaskrawi zirky.
Diwczyna we zwyka do fantastycznych kartyn u Kosmosi, ae take dywowyne spetinnia predmetiw, rosyn, zirok i widczuttiw poroduje w jiji duszi toj nastrij, szczo zawdy
pereduje natchnenniu. Swidomis rozszyriujesia, niby chto newydymyj znimaje pokrowy
z oczej, wuch, mozku, z usich klityn obmeenoho zemnymy obrijamy tia. Zahostriujesia
kona dumka, wibruje w rytm z konym sowom mozok, serce, wse jestwo.
Wony dywlasia w oczi odne odnomu. Skilky jomu rokiw? Sorok, sto czy tysiaczu?
Czy, moe, miljon? Wona ne dywysia na kolir joho oczej, na rysy obyczczia. Jaki w nioho
oczi? Siri? A moe, syni? Czy zeeni? Jake ce maje znaczennia? Wona zahladaje hybsze,
wona baczy joho duszu, joho poumjane serce. Jak smiszno ociniuwaty ludynu po zownisznich rysach abo wywczaty jiji protiahom dowhoho czasu, niby w powedinci zawdy
rozkrywajesia su ludyny. Bilsze wsioho nawpaky. Istorija, literatura daje dosy zrazkiw.
Proklate temne mynue buo sucilnoju falsziu, maskaradom. Sowa suyy dla toho, szczob
prykryty dumku, a ne wysowyty jiji. Ludyna proty ludyny. Ludyna proty derawy. Jaki
dowhi i tragiczni tysiaczolittia! Jaka neskinczenna nyzka strada! A prote, skazano: temnisza nicz jasniszyj de!
W serci Mariji ninis i weyka wdiacznis tym, szczo miljony rokiw wey ludstwo
do cioho dnia, wey samowiddano, z mukamy, terzanniamy i skrehotom zubownym, wey
natchnenno i z lubowju, ne alijuczy sebe, ne baajuczy ni sawy, ni pamjati, ni tepoho
kutka, ni osobystoho szczastia Osobystoho szczastia! Wono j nemoywe dla weykych
dusz bez szczastia wsioho ludstwa.
Zate zaraz Zemla we wpewneno jde do weykoji Ery Komunizmu, zrujnowani barjery, nikczemni i strachitywi, jaki tak dowho rozjednuway ludstwo, ditej odnijeji simji,
panety.
Zahrawa smijesia. Tycho, pronykywo, i dribni zmorszky ahidno rozbihajusia wid
joho prymruenych oczej. Marija spoochano pidwody whoru dowhi wiji, trochy nijakowo
dywysia na nioho.

Wy proczytay moji dumky, prawda?


Maje, artuje Iwan. Ciyj osofkyj traktat.
Z wamy straszno buty riadom! udawano achajesia diwczyna. Nemoywo
schowaty odnoji dumky.
W oczach Zahrawy pohasy smiszywi wohnyky. Joho obyczczia raptom stao serjoznym, nastoroenym.
A chiba u was je szczo chowaty wid druha?
Ni! ne wahajuczy, widpowidaje Marija. Ni, nema! Ja ne bojusia jty poriad z
druziamy z widkrytoju duszeju. I chaj bude serce w serci, dumka w dumci, chaj bude
weyke jedyne Ja!
Zahrawa edwe strymujesia, szczob ne schopyty diwczynu w obijmy. W joho suworij
duszi, zahartowanij kosmicznymy nebezpekamy, rozkwitaje kwitka szczastia. Tak, win
znaje, win wpewnenyj, wona pide poriad i ne zwerne z spilnoji dorohy cia dywna diwczynka, szczo wypadkowo zustriasia na zorianij dorozi. A wtim czy wypadkowo?
Rozkai pro sebe, poprochaw Zahrawa. Wse, szczo zachoczete. A potim ja.
Tilky najtajemnisze.
Dla was u mene nema tajemnoho. Suchajte
Sfera neruchomo wysy u prostori. Nawkoo zirky, gaaktyky. Nawkoo bezmenis. A w centri wony. Dwoje. Narodeni odne dla odnoho. Narodeni dla poszukiw
swojeji jednosti.
Sfera neruchomo wysy w prostori. Tak kau poczuttia. A nasprawdi wona mczy z
byskawycznoju szwydkistiu. Trydcia kiometriw na sekundu po orbiti nawkoo Soncia.
Dwisti pjatdesiat kiometriw na sekundu nawkoo gaaktycznoho centru. I maje z szwydkistiu swita razom z swojeju gaaktykoju po widnoszenniu do daekych, edwe pomitnych
system metagaaktyky. Ruch wsepronykajuczyj. Win osnowa Buttia. Wony dwoje,
neruchomi ysze dla oka. Wony mcza z bezkonecznoju szwydkistiu nazustricz swojemu
wozzjednanniu
Ja suchaju, Marije.
Marija poczynaje rozpowidaty. Pro dytiaczi dni, spowneni dywowynych wrae i
czudernakych mrij. Pro perszi swidomi poczuttia, jaki rozkryway pered neju neosianis
switu. Pro mamu, jaka nino i tonko wea swoju bujnu doku po perszych zaputanych steeczkach yttia.
De zaraz wasza mama?
Zahynua, z tychym sumom widpowia Marija. Zahynua w ekspedyciji na Misiaci. Wona bua seenoogom. Rozwiduway kopayny w kilkoch kraterach. Ce staosia
todi, jak meni buo dwanadcia rokiw.
A tato?
I win te. Wony buy nerozuczni.
Zahrawa mowczaw. Chwyla ninosti i alu prokotyasia w hrudiach. Marija zitchnua,
jasno pohlanua na swoho suputnyka.
Wony ne wmery dla mene. Ja donyni widczuwaju jich poriad. Dobri sercia ne
wmyraju nikoy.
Ce prawda. Weyka istyna. Tysiaczolittia mynaju, a dia, ideji, dumy weykych i dobrych ludej ne wmyraju. Wony ywu, torestwuju, staju dumamy inszych ludej, wtilujusia w dijsnis.
A Marija rozpowidaje dali. Wona wede Zahrawu po chymernych i skadnych abiryntach swojeji swidomosti, rozkrywaje nepowtornyj, czudowyj swit.
Ja szcze zmaku jako dywno widczuwaa nawkoysznie. Meni zdawaosia, szczo ja

ne isnuju okremo wid ludej, derew, twaryn, zirok Szczo ja zwjazana z konoju kwitoczkoju, z usiakoju trawynoju czy chmarkoju, z zirkamy i Soncem. Piznisze, koy ja poczaa
wywczaty nauky, koy zrozumia budowu switu, ja zbahnua, szczo sprawdi my jedyni z
usim switom. Ae todi, w dytynstwi, ce buo nabahato czariwniszym. Take wraennia, niby
jakyj jedynyj strumi pronyzuwaw mene, zwjazujuczy z pryrodoju. Pamjataju i dosi
Meni todi buo trynadcia rokiw. Ja nawczaa w internati. Nas wywezy za misto w lis, na
prohulanku.
Ja odijsza wbik, u zarosti, potim wyjsza na halawynu. Tam rosa toneka tremtywa
berizka, a nawkoo mjaka kuczeriawa trawa i nezabudky. Wse ce oswitluwaosia soncem
i pereywaosia kraplamy rosy. Ja ne wytrymaa. Ja wpaa na trawu, ciuwaa jiji. Ja pryhortaa do hrudej berizku, pestya jiji, a wona dotorkuwaasia do mene pakuczym hillam, i ja
czua tychyj szepit wdiacznosti. Wy ne smijete, drue? Moe, ce due najiwno?
Ni, ja ne smijusia, Marije, zworuszeno skazaw Zahrawa. Howori, howori.
I nikoy ne zayszao mene take widczuttia weykoji jednosti. Ja wdiaczna pryrodi,
Sonciu za nioho. Ja widczuwaa, szczo ywu ne w poroniomu szyrokomu switi, a w jedynij
domiwci, szczo my dyszemo odnym powitriam z daekymy naszymy Bratamy, zustriczajemosia z nymy pohladamy, koy wnoczi dywymo na zoriane nebo. I ce zawdy dopomahao
meni yty, dumaty, tworyty. Ja znaa, szczo rano czy pizno, a my zustrinemosia z nymy,
zjednajemo.
Marija zamowka. Zahrawa zadumywo dywywsia na neji, tycho howoryw:
Wy dytia nowoji epochy. Tak budu widczuwaty wsi nezabarom. Koy taka swidomis bua wyniatkom i czasto wwaaasia nenormalnym psychicznym stanom. Zhadajte
chocza b Dordano Bruno. Win woodiw same takym switospryjmanniam. Bezumowno,
win widczuwaw weyku jednis switiw, peredczuwaw majbutnij mohutnij sojuz jich.
I zhoriw za ce!
I zhoriw, powtoryw Zahrawa. Tak i treba. Hority na wohnyszczi swojich perekona. Hority, a ne czadity.
Kosmonawt szyroko posmichnuwsia, niby rozhaniajuczy ehkyj smutok nastroju i, riszucze miniajuczy temu, skazaw:
Diakuju wam, Marije.
Za szczo? Ja tak mao rozpowia.
Ja zrozumiw bilsze, ni buo skazano. A teper moja czerha. Wy chotiy znaty pro
moju robotu, pro Mizorianyj Pult. U nas je szcze nebahato czasu. Zapytujte!
Ja ne znaju, szczo zapytuwaty. Ja suchaju was.
Chaj bude tak. Ae pro dytynstwo i bakiw ja ne budu wam rozpowidaty. O pobudemo na Zemli, ja was poznajomlu z matinkoju swojeju. Wona ywe na Kyjiwszczyni. Tam
uznajete wse. A tut ja pojasniu wam deszczo newidome
Wy obiciay rozpowisty pro psychicznu energiju i pro jiji zwjazok z mizorianoju
raketoju. W oczach Mariji zjawya chytrynka. Ja znaju, szczo pro ce mao pysaosia,
ae meni wy deszczo widkryjete?
Ce ne sekret, serjozno skazaw Zahrawa. Ae syy, zwjazani z cijeju energijeju
taki koosalni, szczo Wyszczyj Penum Zemli wyriszyw obmeyty czyso wczenych, jaki zajmajusia cijeju probemoju, szczob unyknuty wsiakych nespodiwanok. Tak ot, suchajte.
Wy znajete, szczo do Tau Kyta ety raketa, szczo wona kerujesia na widstani z cioho
Pulta?
Ja znaju. Tilky zawdy dywuwaasia, jak zdijsniujesia zwjazok. Ade kwanty energiji etia rokamy do tijeji zirky.
Ot-ot. Ja baczyw, szczo ce spanteyczuje was. Ta j ne ysze was, a wsiakoho, chto ne

znaje suti proektu. Jakraz keruwannia raketoju widbuwajesia z dopomohoju psychicznoji


energiji, wirnisze, jiji spriamowanoho promenia.
A chiba energija dumky rozpowsiudujesia szwydsze, ni promi?
Psychiczna energija rozpowsiudujesia ne w eektromagnitnomu czy grawitacijnomu poli. Ote ne pidlahaje naszym czasu i prostoru. Wzajemodija widbuwajesia praktyczno myttiewo.
Na bu-jaku widsta?
Tak.
Ce nezbahnenno
Ni, prosto nezwyczno. Chocz cia energija otoczuje nas z usich bokiw. Wona w
konij ludyni, w konij rosyni czy twaryni, wona je nawi w moekuach i atomach, w nukonach i eektronach, wona je te tworcze poe, osnowa materiji, osnowa yttia, pro szczo
dawno we howoria wczeni. Tak ot, naszi wczeni, ja wam kazaw pro Bagriana, widkryy jiji, nawi znajszy w organizmi jiji substrat, a koy wyjawyo, szczo energija dumky
rozpowsiudujesia myttiu, wyriszyy prowesty eksperyment w kosmicznomu massztabi.
Ja hadaju, szczo wasze dywne spryjniattia pryrody zwjazane te z cijeju energijeju. U was
tonka psychika, due czutywa Wona wbyraje w sebe potoky cijeji tworczoji energiji, jaku
wyprominiuje Wseswit.
Ja rozumiju, Iwane. Ce due perekonywo. Howori, howori
Tak ot. Penum Wczenych Zemli wybraw kilkoch kosmonawtiw, u tomu czysli j
mene. Chocz energija dumky peredajesia na widsta specilnymy generatoramy, ae dla
kondensaciji potribna ywa ludyna z pewnoju nerwowoju systemoju. Nakazy z pulta transformujusia w chwylu dumky, spryjmajusia na daekij raketi bipryjmaczem i znowu
transformujusia w radikomandu, jaku spryjmaje robot. Nu, a dali wse widomo.
Ae ce nebezpeczno?
Szczo nebezpeczno? ne zrozumiw Zahrawa.
Widdawaty swoji psychiczni syy. Wy due wysnaujete sebe.
Ce ne tak. My tut zustriysia z ne jasnymy szcze zakonamy. Czym bilsze mozok generuje energiji, posyajuczy jiji w Kosmos, tym bilsze win kondensuje jiji w sobi z nawkoysznioho prostoru.
Jaki perspektywy!
Due weyki Koy ludstwo opanuje cej nowyj potik energiji, wono stane wsesylnym. Doslidennia pokazuju, szczo energija dumky ce wse. yttia i smer. Tworczis i
zanepad. Progres i wyrodennia. Zdorowja i chworoba. Kerujuczy neju, mona keruwaty
w bu-jakomu napriamku yttiam suspilstwa. Prawda, i dosi ce buo tak, ae ne wsima uswidomluwao. Wimi chocza b taki postati, jak Sokrat, Bruno, Spartak. Jichni tysiaczolitni
obrazy bezumowno, rezultat mohutnich pozytywnych energij dumky, jaki kondensuwaysia w cych osobach.
Ae czomu tak dowho ludstwo ne wiryo w ciu energiju?
Bojaysia mistyky, wsmichnuwsia Zahrawa. Wse, szczo stosuwaosia energiji
psychiky, widnosyy do potojbicznoho switu. Ot dejaki wczeni i wwaay, szczo kraszcze
ne wyznaty peredaczi dumky na widsta, ni hraty na ruku mistykam.
Ce nedostojno wczenych! oburyasia Marija.
Todi buo mao faktiw, zaspokojiw jiji Iwan. Ae szcze ja pamjataju paki supereczky z cioho prywodu. Jak i zawdy, peremoha progresywna dumka. I teper my majemo
bezlicz dokaziw. Tysiaczi naukowych grup prowodia doslidennia, posyajuczy rezultaty
do Instytutiw Rozumu, miljony entuzistiw cym zajmajusia samotuky.

Ae jak, za jakym pryncypom widbuwajesia peredacza j pryjom? Czomu wy widczuy moji dumky?
Zahrawa dywysia uwano na diwczynu, widpowidaje jij na zapytannia, ae za sowamy wona widczuwaje nabahato bilsze, te, szczo ne wkadesia ni w jaki frazy.
Tut bahato nejasnoho. Bahato hipotez. Treba dumaty, szukaty. My wzahali mao
szczo znajemo pro energiju. Pro jiji wzajemozwjazok z wydymym switom. My stworyy formuy pro ekwiwaentnis masy i energiji. My kaemo pro zbereennia energiji. A szczo
wony znacza i formuy, i hipotezy? My we znajemo pro inszi swity porucz z namy. Antyswit, swit pjaty, szesty wymiriw i tak dali. Jaki energiji tam diju? Bezumowno, osnowa
odna! Ae jaki spiwwidnoszennia naszoji energiji i tijeji, jaka dije w inszych wymirach? Jaka
massztabnis? Chto moe skazaty, jaka energija wytraczajesia pry mysenni? Jaka energija
wede w bij narody? Potriasaje Zemlu, siahaje inszych panet? A w majbutniomu tworytyme
swity, systemy, nowych istot, nowi cywilizaciji? Pryncyp rezonansu, jakyj nyni rozroblajesia, obiciaje nejmowirni perspektywy. Neobmeeni derea energiji porucz z namy, w
nas Ae ja zachopywsia. Wy zapytuway pro pasz wypadok. Takyj zwjazok, jak u nas,
mona pojasnyty odnakowoju, bykoju psychikoju. Jednis dusz. Ce osobywo cinno dla
nauky.
Dla nauky? jako dywno zapytaa Marija.
I dla nauky, raptom zapaeniwszy, utocznyw Zahrawa. Jakszczo wy ne budete
zapereczuwaty, ja poznajomlu was z dejakymy wczenymy Penumu. Praciuwatymemo razom.
Z wamy? zradia Marija.
Kosmonawt mowczky nachyyw hoowu.
Diwczyna te zamowka. Czy potribni buy teper zwyczni sowa? Chiba u nych ne
odna dola, ne jedyne serce i rozum? Chiba mou buty dla nych rizni szlachy? Moe, zhadaty? Moe, skazaty pro maeku diwczynku Maniu? Jak win podywysia, jak postawysia
do dytiaczych mrij, jaki teper wtilujusia w yttia? A moe, ne treba? Chaj bude poky szczo
tajemnycia. Chaj bude kazka.
Zahrawa widsztowchnuwsia wid swoho stilcia, pidpyw do diwczyny, wziaw jiji za
ruku.
Nu, dosy rozpowidi. Nam pora.
Win postawyw zaczarowanu Mariju na magnitnu doriku. Waki czerewyky pryypy
do metaewoho pokryttia. Diwczyna artiwywo skazaa:
Wy mene postawyy na grunt realnosti, wytiahnuwszy z switu chymer!
Oboje zasmijaysia. Zahrawa widczynyw luk u sferyczne prymiszczennia Pulta, wwijszow tudy. Marija obereno popriamuwaa za nym, we napered peredczuwajuczy szczo
nezwyczajne, szczo mao statysia za miljardy miljardiw kiometriw wid systemy Soncia.
Za rombowydnymy optycznymy otworamy siajaw slipuczyj dysk Tau Kyta, czornio
zoriane nebo, a zliwa nabyaasia do rakety zeenkuwata kula czuoji panety.
Marija pryczajiasia w krisli poriad z Zahrawoju. Wona wtratya poczuttia czasu i prostoru. Buw ysze szwydkyj polit nazustricz nowomu switu, nazustricz zachoplujuczij tajemnyci. W daekomu korabli, bila keriwnoho pulta, woruszyasia ludynopodibna posta. Zahrawa dawaw jij jaki nakazy, wysuchowuwaw widpowidi.
Do panety dwa miljony kiometriw, kapitane!
Szwydkis?
Sto pjatnadcia kiometriw na sekundu! Wsi systemy praciuju normalno!
Diakuju, Druh! Prodowuj polit.
Marija edwe czutno torknuasia rukoju pecza Zahrawy, proszepotia:

Ce robot?
Tak.
Joho zwaty Druh?
Tak, Marije.
Jak ce czudowo
Choczete, ja poznajomlu was?
Z nym? zdywuwaasia Marija.
A czomu b i ni? Druh, probacz za turbotu
Suchaju, kapitane.
Poznajomsia z Marijeju, Druh.
Chto taka Marija? zapytaw robot, trochy powernuwszy hoowu nabik.
Mij towarysz, Druh, widpowiw Zahrawa.
Towarysz moho kapitana mij druh, akoniczno widpowiw robot.
Peredajte jomu prywit, schwylowano ozwaasia diwczyna.
Marija peredaje tobi prywit, powtoryw Zahrawa.
Druh pidniaw ruku, pomachaw gracizno palciamy-manipulatoramy.
Prywit, prywit! wyhoosyw win. Marija bude praciuwaty na Pulti?
Ja spodiwaju na ce.
Chaj ne sumniwajesia, awtorytetno skazaw Druh. Due cikawa robota. Wona
ne akuwatyme. Bezlicz nowych sygnaliw, nawi ja ne wstyhaju analizuwaty jich. A szczo
bude na paneti?
Marija i Zahrawa perezyrnuy, tycheko zasmijaysia.
Nawi wy perekonywisze ne skazay b, proszepotia diwczyna
Moje wychowannia, zapereczyw Zahrawa. A teper powna tysza. Ja wmykaju
wsiu systemu doslide i translacijnu mereu dla peredaczi na Soniacznyj Ostriw.
Zahrawa kilka chwyyn praciuwaw z pryadamy na pulti, potim uroczysto skazaw,
zwertajuczy u prostir:
Howory Mizorianyj Pult. Wykykaju Wyszczyj Penum Uczenych Zemli.
W prymiszczenni sfery prokotywsia hucznyj hoos:
My czujemo, drue Zahrawa! Wsi we dawno czekaju. Howory?
Howoryty niczoho, radisno zajawyw kapitan. Chaj zamis mene howory daekyj swit. Ja perekluczaju na Zemlu wsi systemy korabla. Czerez piwhodyny nisz! Czerez piwhodyny nowyj swit!
Zahrawa wykluczyw zwjazok, pohlanuw na diwczynu. Wona nesmiywo zapytaa:
Chto ce buw?
Zorin.
Akademik Zorin? wraeno perepytaa Marija. Sam Prezydent Penumu?
Win, zadowoeno widpowiw Zahrawa. Wasnoju personoju. A czoho was ce
dywuje? Tam zibrawsia we Olimp, wsi naukowi bohy. Chiba proste dio wpersze
siahnuty inszoji zirky?
Iwane
Szczo, Marije?
Ja chotia zapytaty was Moe, ce najiwno, ae wse-taky cikawo. U swojich mrijach
pro inszi swity ja zawdy baczya ludej daekych panet schoymy na nas. Wony buy riznoho zabarwennia, w kazkowych ubranniach, ae wse odno taki, jak i my. Czy tak wono
nasprawdi?
Nawriad, serjozno widpowiw Zahrawa. Ja hadaju, szczo ni, ne schoi. A czomu
wy zapytay mene pro ce tak znenaka?

W poloti siudy, todi, jak wy spay Ni, ni, ne swarisia, ja artuju, jak wy eay z
zapluszczenymy oczyma, ja suchaa supereczku w susidniomu kupe korabla.
Ja czuw, skazaw Zahrawa. Howoryw Ohniow z jakym moodym kosmonawtom.
Same tak. Mene zacikawya joho rozpowi pro polit na Weneru.
Ja zrozumiw, Marije. Ce sprawdi dywno. Fakty swidcza pro rozumne yttia, a niczoho ne wydno. Wy ce chotiy zapytaty?
Tak. U czomu sprawa? De wono te yttia? W jakych formach?
Zahrawa powernuwsia do diwczyny i poczaw howoryty hariacze, perekonywo:
Ce najbilsza bida naszoho rozumu pryncyp ototoniuwannia. My we howoryy
pro ce. Dowhyj czas wzahali wwaaosia jeretycznym howoryty pro yttia na nebikowij
osnowi. Nibyto Zemla i jiji yttia buo zakonodawcem i wzircem dla wsioho bezkonecznoho Wseswitu. Pid wyhladom diektyky propowiduway prosto antynaukowi twerdennia. Wasne, szczo take yttia? Jakszczo szyroko hlanuty na swit, yttia ce wse, szczo
my baczymo. Wse ruchajesia, obminiujesia energijamy, narodujesia i wmyraje, maje
podrazywis riznych stupeniw. Ote, wsia materija, wsia pryroda ce jedyne yttia. Te,
szczo my zwyky zwaty yttiam, ce ysze pewna forma joho, i rozum wyszczyj wyjaw
yttia. Ae uskadnennia, jake wede do wyjawu rozumowoji dijalnosti, zaey wid umow,
szczo panuju na panetach. Na Zemli wono pryjszo do stworennia bikowoho yttia, na
inszij paneti do jakoho inszoho. A moywi istoty, jaki piszy tak daeko w swojij ewoluciji, szczo wzahali znyky z naszych paniw buttia. Tak, jak ludy piszy z panu buttia symakiw.
Tak howoryw i Ohniow.
Prawylno howoryw. Moywo, tak staosia na Weneri. Ce paneta trochy mensza,
ni Zemla. Wona skorisze sformuwaasia, ochooa. Miljony rokiw riznyci w czasi rozwytku
maju weyke znaczennia. Na nij panuju tepyczni umowy, ade Wenera oderuje nabahato bilsze energiji. Ja hadaju, szczo tam iszow burchywyj ewolucijnyj proces, jakyj ne
pererywawsia ni lodowykowymy peridamy, jak na Zemli, ni, moe, geoogicznymy kataklizmamy. U wsiakomu razi, yttia, jake wynyko w umowach potunych radicij i aktywnoho rozwytku, szwydko dijszo do pojawy rozumnoji istoty. Kilka miljoniw rokiw poszukiw, boroby, owoodinnia energijamy, piznannia hoownych tajemny buttia i rozumni
istoty Wenery mohy pronyknuty w taki sfery Bezmeia, szczo my prosto ne moemo zrozumity jich..
A wony nas? wawo zapytaa Marija.
Wony wony nas, bezumowno, mou. Ade wony projszy toj szlach, jakym z takymy trudnoszczamy priamujemo my.
To, moe, wony nawi bacza nas, czuju? Znaju pro naszi poloty?
Szczo , cikom moywo. Ae tut my stupajemo na chytkyj grunt zdohadok. Ja nikoy ne ociniuju diji inszych istot, tym bilsze wyszczych wid mene, z pozycij swojeji ogiky.
Wy rozumijete mene, Marije?
Ja rozumiju Mona ehko pomyytysia. Ae ja ne wpersze czuju taki dumky. Waszi
sowa nahaday meni weczory nad Dniprom Ja todi bua maym diwczam.
Marija metnuasia nazustricz swojij tajemnyci, niby kydaasia w choodnu wodu.
Czomu wona tak wyriszya? Czy, moe, ne wona? Moe, to serce ne wytrymao, widkryosia
nazustricz jomu?
Zahrawa trywono hlanuw na diwczynu, wraeno zawmer. Sywa browa zdryhnuasia,
pidniaasia whoru.
Jak wy skazay? Weczory nad Dniprom Marija Marija Rajduha Newe ce

prawda? Wy Mania? Maeka czornooka diwczynka? Ta sama, szczo chowaasia za werandoju?


Ta sama, radisno skazaa Marija, i slozy wdiacznosti wystupyy w neji na wijach.
Maeka czornooka Ja niczoho ne zabua, ja wse pamjataju. I was, i Hrymaja, i staroho Suma, i dyrektora ysyciu.
Znaczy, mama zahynua? smutno proszepotiw Iwan. Jaka inka bua Jaka
ludyna
Chwyynnyj smutok, niby wesnianyj moroz, powijaw nad serciamy. Nenadowho.
Chiba mona sumuwaty sered torestwa yttia? I znowu siaju diwoczi oczi, i znowu rozpriamlujusia browy Zahrawy. etia, strumuju spohady, dumky.
Tak wy ne zabuy mene?
Czy zabuw win? O ni! Ti dni wyribyy nazawdy w serci. Todi staosia due bahato.
Skilky todi buo skazano, skilky wymrijano, szczasywo kae diwczyna. Pamjatajete waszi hipotezy pro prybulciw? Waszi mandriwky w maszyni czasu?
Pamjataju, smijesia Iwan. I wiriu w nych. Szcze trochy, szcze kilka rokiw i
my budemo znaty istynu. Ne treba ysze bojatysia prypuszcze, dumok, hipotez
A jak e Hrymajo? Joho maszyna czasu?
Szcze ywyj staryj. U nioho weykyj instytut. Wony praciuju nad waywoju probemoju zwjazaty subjektywni podoroi w czasi z praktycznym zastosuwanniam. I szcze
odna probema moe, najwaywisza pronyknennia w susidni swity, w swity inszych
wymiriw. Ce bude grandizno zjednaty susidni swity, wywesty jich na jedynyj szlach
ewoluciji. Ae skilky szcze poperedu pereszkod, pomyok i newdacz!
Paki sowa Zahrawy perebyw sygna na pulti. Kosmonawt zamowk, obyczczia joho
stao zamknutym, wolowym.
Probaczte. Piwhodyny mynuo. Ja beru uprawlinnia korabem na sebe.
Zobraennia panety wyrostao. O wono zakryo neboschy. Mariji zdaosia, szczo jiji
otoczyw hustyj, nepronykywyj tuman. Z dynamikiw buo czuty tonkyj, pronyzywyj swyst.
W nioho wplitawsia czitkyj, rozwanyj hoos Druha:
Trydcia kiometriw nad powerchneju. Dwadcia pja Dwadcia Pjatnadcia
Desia. Pora nejtralizuwaty inerciju, kapitane!
Diakuju, Druh. Ja baczu.
Korabel wyjszow z chmar. Stao wydno powerchniu panety. Wona zdawaasia sribystoju. Pomi tymy sribystymy masywamy czorniy hirki kriai, temniy ozera. Potim susza
obirwaasia, i wdaynu prostiahnuasia ha weykoho okeanu, opowytoho tumanom.
Zahrawa proter oczi, pryhladiwsia.
Szczo wono take? Czy snihy, czy nyki chmary? Druh, szczo pokazuju biogiczni
analizatory?
Szczo was cikawy, kapitane? zapytaw robot.
Sribysti utwory na suszi panety.
Ce rosyny, akoniczno widpowiw Druh. Ae ne chorolni.
Oj jak cikawo, ozwaasia Marija. Zowsim inszyj swit!
Cioho j treba buo czekaty, skazaw radisno Zahrawa. Dwijnyk Zemli ne tak
cikawo! Druh, szczo pokazuju analizatory powitria?
Robot poworuszywsia, pohlanuw praworucz, liworucz. Powernuwsia do ekrana,
myhnuwszy fosforycznymy oczyma, skazaw:
Czudowe powitria, kapitane. Trydcia procentiw kysniu, pjatdesiat argonu, pjatnadcia azotu, procent wuhekysoty, insze neszkidywi domiszky. Dla ludyny hodysia

Diakuju, Druh, zadowoeno skazaw Zahrawa. Same ce mene j cikawyo.


Newe wy hadajete, szczo tam dowedesia pobuwaty ludiam? tycho zapytaa diwczyna.
Obyczczia Zahrawy powernuosia do Mariji, i wona pobaczya w sutinkach joho
dywni oczi. Czomu win tak dywysia na neji? Newe wona zapytaa szczo nehoe? I raptom w jiji swidomosti wynyky sabki obrazy-dumky. Wony buy jawno ne jiji. Todi czyji ?
Newe joho? Wony buy mow spaachy byskawky, mow ehki soniaczni tini wid chmar.
Marija baczya joho i sebe. Wony jszy porucz mi zarostiamy sribystych derew. Wony
jszy nazustricz sonciu. Zori wstyay jim szlach, speredu wyrostay prymarni koony dywnych budiwel, po bokach rozpuskaysia hirlandy nebaczenych kwitiw.
Ja zrozumia, proszepotia Marija. Wy sami choczete pobuwaty na cij paneti.
Ne sam, mjako zapereczyw Zahrawa.
Zi mnoju, skazaa wona. Ja zrozumia wse. Ne treba howoryty bilsze. Ja bojusia, szczob ce ne stao chymeroju.
Zahrawa prostiahnuw ruku, dotorknuwsia swojimy palciamy jiji palciw, i w mohutniomu strumeni energiji, jakyj pronyzaw jichnie jestwo, widczuw: zadumane zbudesia.
Pora wybyraty misce dla posadky, poperedyw Druh.
Ja baczu, Druh, skazaw kapitan.
Korabel promczaw nad okeanom i znowu etiw ponad sribystymy chaszczamy. O
wony znyky, wnyzu rozstyaa riwnyna. Praworucz synia szyroka striczka riky, liworucz
wysoka hriada hir.
Ne wydno odnoho mista? sumno ozwaasia Marija. Newe tut nema rozumnoho yttia?
Zaczekajte, serjozno widpowiw kapitan. Chiba wy zabuy, pro szczo my nedawno howoryy?
Czerez optyczni otwory korabla buo wydno, jak sribysti chaszczi dywnych derew
chyyysia pid urahannymy potokamy energiji, szczo jich wyprominiuway dwyhuny rakety, potuni smerczi wyryway, mow nikczemne badylla, towsteezni wuzuwati stowbury
i widkyday jich razom z chmaramy kuriawy na desiatky kiometriw.
Z hromom i swystom korabel powilno opustywsia na riwnyni, nedaeko wid lisu.
Robot podywywsia praworucz, liworucz, pidniaw ruku i zadowoeno zajawyw:
Polit Sonce Tau Kyta zawerszenyj uspiszno, kapitane! Zemla torestwuwaa.
Ostanni skeptyky, jaki szcze zapereczuway moywis jednannia z daekymy zirkamy,
buy prysoromeni. Zdajesia, na paneti we ne zayszaosia takoho skepsysu, jakyj by ne
buw rozwijanyj gigantkym naukowym podwyhom.
I znowu wyruway natowpy ludej, prohooszuway hariaczi promowy, szaeniy wid
szczastia dity, kekotiw eter nad panetoju. Szcze ne znay, jaki dywa widkryje nowyj swit,
szczo czekaje ludynu w sribystych zarostiach daekoji sestry Zemli, ae we wsi buy
twerdo perekonani nemaje me mohutnosti wilnoho ludkoho duchu.
A tym czasom na Olimpi, w prymiszczenni Wyszczoho Penumu Uczenych Zemli,
ne czuty prywita, promow, supereczok. Zanadto weycznym buo te, szczo staosia. Sotni
wczenych panety, zatamuwawszy podych, slidkuway za dywnymy podijamy, szczo rozhortaysia za desia switowych rokiw wid systemy Soncia.
Chto bude dosliduwaty nowyj swit? zapytuwaa schwylowano Marija.
Robot, Druh. W osnownomu win dla cioho i pryznaczenyj. Te, szczo win zustrine
na szlachu, peredajesia w korabel, a korabelnyj psychoperedawacz spriamowuje sygnay
do Zemli. Ta dla czoho ja budu pojasniuwaty. Wy ce pobaczyte sami.
Ekran Mizorianoho Pulta, de znachodyy Marija z Zahrawoju, pomianiw. Mabu,

nad riwnynoju, de pryzemywsia korabel, prochodyy waki chmary. Kuriawa potrochu


rozijszasia, teper we mona buo baczyty na obriji stinu derew. Riwnyna bua piszczanoju,
de-ne-de wona riabia houbymy i sywymy kuszczykamy kuczeriawych mochiw czy jakycho traw.
Robot tym czasom chodyw po kajuti, szczo nyszporyw, zahladaw u wsi szparky, perewiriaw szkay pryadiw. Potim win powernuwsia do pulta korabla i skazaw:
Kapitane, wsi systemy korabla praciuju normalno. Kondensowana informacija polotu pownistiu peredana na Zemlu. Mona poczynaty doslidennia panety.
Diakuju, Druh, widpowiw Zahrawa. Pora.
Todi ja jdu, kapitane.
Szczasywo, Druh.
Robot pidijszow do dwerej kajuty. Wony awtomatyczno widczynyysia. Win raptom
zatrymawsia na my, powernuwsia obyczcziam do ekrana i skazaw:
Wy ne turbujte, kapitane. Ja wse zroblu. Wse. szczo zmou. Ja wpewnenyj u swojij
systemi.
Ja wiriu tobi, Druh, serjozno widpowiw kapitan.
Diakuju. Perekluczajte zwjazok na mene.
Robot ruszyw po korydoru, spustywsia wnutrisznim liftom wnyz, widkryw wychidnyj
luk. Zahrawa natysnuw na pulti keruwannia kilka knopok. Zobraennia na ekrani szwydko
zminyosia. Teper wydno buo zowsim byko owtuwatu riwnynu, daeki sribysti pasma
na obriji, nyniu czastynu korabla siru, pojidenu meteorytnym pyom.
A de Druh? zanepokojia Marija. Czomu joho ne wydno?
Joho j ne pobaczyte. Ce czerez nioho my baczymo nawkoysznie.
Szkoda.
Inaksze ne mona. Tak zrucznisze
Na ekrani zjawyasia werchiwka mizorianoho korabla, mabu, robot ohladaw joho
zhory donyzu. Prounaw hoos Druha:
Dobryj aparat. al, szczo win ne powernesia na Zemlu.
Koy powernesia, Druh, widpowiw Zahrawa. Na panetu prybudu ludy, pobuduju zawody, mista, i todi my znowu poszemo joho w prostir.
I mene, kapitane!
I tebe, Druh.
Nu, ja piszow. Slidkujte za mnoju.
Poczuwsia trisk. Obrij koychnuwsia, wnyzu popywa riwnyna. Robot ruszyw do lisu.
Joho metaewi nohy wpewneno pidmynay speczenyj strasznymy wybuchamy grunt. Spaena riwnyna zakinczyasia. Wse hustiszymy Staway zarosti kuczeriawych traw. Druh zupyniawsia, w dejakych misciach wyrywaw z korinniam nebaczeni rosyny, uwano rozhladaw. Odnoho razu win zajawyw:
Powertajuczy nazad, ja zachoplu zrazky rosyn. Treba doslidyty jich na korabli.
Obowjazkowo, Druh. Ty suszno howorysz.
Robot nezabarom nabyzywsia do lisu. Na szlachu zustriczaysia poodynoki pokruczeni derewa. Towsti etowi stowbury wibruway zseredyny, niby perepowneni sokamy.
Sribysti wity zdijmaysia wysoko whoru, nacze tiahnuysia do promeniw zirky, jaku zakryy waki chmary. Ta o nawkoo projasnyosia. Po riwnyni, po stowburach derew popowzy switlani plamy. Robot hlanuw uhoru. Na ekrani wynyko zobraennia nino-zeenoho
neba w proswitach mi chmaramy, potim weykyj slipuczyj dysk Tau Kyta. Wity derew,
widczuwszy palucze prominnia soncia, szwydko rozijszysia, niby zbilszujuczy poszczu
sribnoho wijaopodibnoho ystia.

Cikawyj mechanizm, promowyw Druh. Prystosuwannia dla wowluwannia


energiji zirky.
Tak, jak i na Zemli, skazaw Zahrawa.
Nabahato aktywnisze, zapereczyw robot.
Oho, wsmichnua Marija. Win wstupaje w dyskusiji?
Niczoho dywnoho, pojasnyw kapitan. W joho namjati zakadena ne ysze techniczna informacija, a j bahato zna z inszych nauk.
U powitri promajnuy jaki kuli. Wony proetiy nad hoowoju robota i znyky za derewamy.
Ptachy, skryknua Marija.
Ne schoe, skazaw robot. Wony bez kry. Mabu, zowsim inszyj pryncyp polotu. Idu dali.
Stina derew prysunua bycze, otoczya Druha z usich bokiw. Zjawyysia inszi derewa, z czornymy stowburamy. Wony strimko whwynczuwaysia pomi inszymy derewamy, prahnuczy do promeniw zirky. Poriad z nymy, w pimi i zatchosti predkowicznoho
lisu, hnizdyysia jaki hrybopodibni rosyny, zanurywszy szczupalciamy-korinniamy w
grunt. Robot zupynywsia bila odnoho hryba. Stworinnia zaszypio, zitchnuo, potiahnuo do nioho. Druh widstupyw.
U nioho newidomi namiry, zajawyw win. Due dywna rosyna.
Speredu poczuwsia jakyj szum. Robot wyjszow na szyroku halawynu. Pomi derewamy zamajaczyy ruchywi postati.
Twaryny! proszepotia Marija.
Zahrawa mowczaw. Win uwano dywywsia na metuszniu tych istot, szcze ne
zbahnuwszy, z kym zustriwsia na daekij paneti Druh. Kulasti tia, czotyry nohy. Wony
dywno pidstrybuju na misci, dejakyj czas trymajusia w powitri, niby newahomi. Wse
bycze i bycze. Newe ce twaryny? Czy, moe, rozumni istoty?
Iwane! skryknua Marija. Ce ludy, tobto rozumni istoty Pohlate, w toho
weykoho prykrasy Wy baczyte?
Baczu! Teper baczu! Sprawdi, rozumni istoty. Twaryny prykras ne nosia! Ae jaki
wony dywni! Wony otoczuju Druha, napadaju na nioho!
Kapitane! poczuwsia hoos robota. Ci istoty obmacuju mene, ja widczuwaju
osmyseni diji. Szczo robyty? Wony mou zipsuwaty mij mechanizm.
Zowsim byko na ekrani zjawyysia oczi troje kruhych pronyzywych oczej. Prounaw haas, pysk, czenorozdilni wyhuky.
Zahrawa wpersze rozhubywsia. Dumka joho byskawyczno praciuwaa. Wkluczyty
zachyst? Znyszczyty napasnykiw? Persza zustricz i wbywstwo?
Kapitane! wysokym hoosom obizwawsia robot. Czomu wy ne widpowidajete?
Szczo zatriszczao. Ekran raptowo pohas. Marija zlakano pohlanua na kapitana.
Joho obyczczia poblido.
Szczo staosia?
Druh! zakryczaw Zahrawa, wse szcze ne wiriaczy sam sobi. Druh! Ty czujesz
mene?
Ekran merechtiw sabymy iskorkamy. W eteri bua tysza. Mechanicznyj Druh, posane Zemli w daekomu switi, zamowk.

Didowi buo sto dwadcia rokiw.


Win narodywsia w dewjatnadciatomu storiczczi, pereyw dwadciate i wstupaw u
dwadcia persze. Nawkoyszni inkoy howoryy, artujuczy, szczo did Zahrawa bezsmertnyj. Pokolinnia syniw, doczok, onukiw, prawnukiw naroduway i rozlitaysia w szyroki
swity, a win wse yw i yw, niby predkowicznyj kori stareznoho derewa, szczo wse szcze
ne chocze zdawatysia newbahannij smerti, beruczy hyboczennymy parostiamy swojimy
z nadriw zemli ywluszczi soky.
Win i sam ue powiryw u swoju newmyruszczis. I koy na sto dwadcia perszomu
roci yttia prounaw u serci pokyk smerti, did Zahrawa zdywuwawsia.
Chm, skazaw win. Znajsza wse-taky. Nu szczo , pidu zbyratysia w dorohu
Win obyszyw diku, na jaku nabywaw obruczi prawnuczka Marusia zbyraasia marynuwaty pomidory, i, pochytujuczy, poszkandybaw do chaty. Zupynywszy na ganku,
win podywywsia na kruao soncia, szczo same zachodyo, uroczysto sidajuczy w hariaczyj
obrij, wsmichnuwsia ahidno.
Jdesz spoczywaty, proszepotiw did. Pidu i ja Proszczawaj, jasne moje
Trymajuczy za odwirky, staryj Zahrawa doszkandybaw do kimnaty. Prawnuczka Marusia litnia, ae szcze wawa inka zlakano pohlanua na nioho. Wona kynua poratysia
bila peczi, pidtrymaa pradida za pecze, powea do lika.
Szczo z wamy? Moe, likaria?
Did Zahrawa wyprostawsia na liku, skaw ruky na hrudiach, ahidno wsmichnuwsia.
Haj-haj. Pro jakoho likaria ty howorysz, Maruse. Oce win i pryjszow likar Wsi
chworoby zabere z soboju.
Take howoryte, schypnua, prawnuczka, wytyrajuczy slozu rukawom. Treba
pobihty spowistyty ditiam, onukam!
Ne treba! zlakano pidniaw ruku did. Maruseko Dajte meni spokijno pity
zwidsy Pora i czes znaty O chiba tilky Iwan Iwana ja b chotiw baczyty. A ty wytry
slozy. Ne treba pakaty. Radity treba. Ja jdu, a na moje misce prychodia inszi
Win zapluszczyw oczi, szczo burmotiw, a na blidomu wyschomu obyczczi zjawyosia siajwo, niby widbysk newydymoho switya.
Tycho zhasaw litnij de.
Tak e tycho j uroczysto zhasaw did Zahrawa.
W joho swidomosti pywy podiji dowhoho burchywoho yttia. Win zhaduwaw jich
z dywowynoju czitkistiu. Z pamjati wynykay podiji, pro jaki win nazwi zabuw. Wony
nabuway zrymych obrysiw, oyway, pojednuwaysia w te, szczo zwaosia yttiam Swyryda
Zahrawy.
yttia Sto dwadcia rokiw. Bahato ce czy mao? Byki i ridni, smijuczy, kazay,
szczo win bezsmertnyj. Mabu, bahato? Ae czomu win ochopyw swoje yttia w kilka korotkych sekund czy, moe, chwyyn? I takym wono zdaosia neznacznym poriwniano z okeanom wicznosti, jakyj nasuwawsia na dida Zahrawu, szczo win sam sobi zdawawsia chopczykom bosonohym i pustotywym, pered jakym poperedu szcze bowwaniju w moroci
doli dowhi roky zrostannia, praci i poszukiw.
Maruse, znowu pokykaw did.
Wona zjawyasia, daa, sumno dywlaczy na zhasajucze obyczczia.
Tak de Iwan? Ja choczu baczyty joho
Iwan u nebi, widpowia prawnuczka. Wy znajete, didu.

Chm, osmichnuwsia did. U nebi Nemow swiatyj A koy win powernesia?


Obiciaw czerez desia dniw.
Ne didusia, proszepotiw did Zahrawa. Ne bude syy Todi wkluczy meni
radi Moe, ja pered smertiu szczo-nebu poczuju pro nioho.
Marusia odijsza wid lika. Poczuwsia hoos dyktora. Odrazu prozwuczao imja
Iwan Zahrawa. Did radisno zaworuszywsia.
Ja kazaw kazaw Ce pro nioho
Win zapluszczyw znowu oczi, zabuw pro smer, jaka stojaa porucz. W kimnati uroczysto zwuczaw hoos yttia, dijsnosti, weykoji tworczoji boroby. Win howoryw pro weykyj podwyh uczenych Zemli i pro Iwana kochanoho praprawnuka dida Zahrawy.
Ludy Zemli! Mizoriana trasa widkryta. Eksperyment prynis naszij nauci bezcinni
widkryttia. Perewireno metod uprawlinnia korablamy na widstani z wykorystanniam psychicznoji energiji, rozrobeno riad nowych konstrukcij, jaki budu zastosowani dla majbutnich polotiw.
Ta najznaczniszoju podijeju mona nazwaty widkryttia na druhij paneti zirky Tau
Kyta rozumnoho yttia. Nespodiwana katastrofa pry zustriczi awtomatycznoho robota z
newidomymy istotamy prypynya wywczennia daekoho switu. Ae sam fakt najawnosti w
susidnij systemi inszoji cywilizaciji je raziuczym pidtwerdenniam naukowoho pohladu na
Kosmos jak na istynnu bezmenis, szczo ne wkadajesia w ramky wyhadanych u kabinetach teorij.
Dla szyrszoho wywczennia systemy Tau Kyta Wyszczyj Penum Wczenych Zemli nezabarom sporiadaje w polit druhu awtomatycznu raketu Sonce-2. Ce dozwoy czerez
desia pjatnadcia rokiw posaty do inszych zirok korabli z lumy.
Marusia raptom wymknua radi, proohom kynuasia do wikna. Did Swyryd zanepokojeno poworuszywsia.
Szczo tam? Czomu wono zamowko?
Marusia tremtiaczym hoosom skazaa:
Iwan Czy ce meni snysia, czy ni?
Did widczuw, jak tepa chwyla zaya hrudy, na jaku my spownya syoju sabijucze
tio. Win zwiwsia na liku, pohlanuw na wikno.
De win? Kycz joho siudy Jak harno Sawa bohu, ostannie baannia moje poczua dola
Dweri szyroko rozczynyysia. Na porozi wyrosa wysoka posta Zahrawy, prounaw
hucznyj hoos:
Mamo, didu! Zdrastujte! Ne day tak rano?
Maty kynuasia do syna, pryhornuasia do nioho. Dywyasia znyzu whoru na munie,
take ridne yce, bezzwuczno pakaa radisnymy slozamy. A syn, wziawszy w dooni jiji obyczczia, nino ciuwaw zmarnili Szczoky, zatumaneni oczi, dywujuczy, zapytuwaw:
Szczo z toboju, matusiu? Czoho ty paczesz? Ade wse dobre! Wse harno! A ja ne
sam Ja z nareczenoju pryjichaw. O, znajomsia. Marija A ce moja mama.
Maty nijakowo wsmichnuasia, dokirywo skazaa synu:
Spynyszczem swojim zatuyw diwczynu, ja j ne pobaczya. Probacz, houboko. Idy
pociujemo. A de wy poznajomyy?
Marija perezyrnuasia z Iwanom, zapaenia.
W nebi, mamo, smijuczy, zajawyw Zahrawa. De iszcze znajomyty meni? A
de did Swyryd? Czomu joho ne wydno?
Tut, ozwawsia did z kutka. edwe didawsia tebe Idi e siudy, angey nebesni Pokay swoju zorianu cariwnu.

Iwan i Marija, zapytywo hlanuwszy na matir, pidijszy do dida. Peredczuwajuczy nedobre, Zahrawa tycho zapytaw:
Szczo, w dorohu, didu?
A szczo ? Chiba ne pora? badiorym hoosom widpowiw did Swyryd. A diwczyna harna i serdeczna Bahosowlaju was, dity moji Prysiate pohomonymo Tilky
ne treba pisnych wyraziw. Szczyra besida, a ne sum o szczo potribne pered daekoju
dorohoju Czy nadowho dodomu?
Na odyn de, didu, skazaw Iwan. A zawtra znowu do roboty. My jidemo na
Penum. Moe, czuy raketa we zakinczya polit
Czuw, czuw. Po radi. Nacze kazka Jakby sto rokiw tomu, nizaszczo ne powiryw
by, a teper nawi dity ne dywujusia
Marija dywyasia na obyczczia dida Swyryda. Wona wpersze baczya joho, a razom z
tym w joho rysach, hoosi buo szczo ridne, znajome, pereyte, niby dawnia kazka, poczuta
w dytynstwi z ust babusi. I spokijne stawennia wmyrajuczoho do swojeji smerti, joho prostyj, szczyryj optymizm budyy w serci diwczyny chwylujucze poczuttia hordosti za ludynu,
wiru w jiji bezsmertnyj szlach. I, we ne bojaczy, szczo wona roby szczo nehoe, Marija
wziaa wyschu, waku ruku dida w swoju ninu dooniu, zahlanua w jasni, we potojbiczni
oczi.
Wam ne wako howoryty, didusiu?
Ni, dytyno Ja radyj pohomonity z wamy
Marija chwyluwaa. Jiji czorni, hariaczi oczi siajay takoju yttiewoju ahoju, szczo
did Swyryd widczuw dywnu poehkis.
A diwczyna szepotia:
Wy bahato yy, didusiu, bahato dumay. Meni choczesia znaty, szczo dao wam
yttia?
Did radisno wsmichnuwsia, trochy posunuwsia, pokazaw oczyma na kraj lika.
Spasybi, dytyno. Sidaj tut I ty, Iwane. Poraduway mene. I prach mij pochowajete,
i sowo moje ostannie poczujete Diwczyna w tebe, synaszu, chorosza Marusiu! Ty hotuj
hostiam, szczo treba, a ja pohomoniu To pytaj e, doczko Pytaj.
W swidomosti Mariji buo dywne widczuttia. Swit znyk, roztanuw, a moe, objednawsia w nij odnij. Ne buo dida, ne wydno Iwana, czysenni riady pokoli wyszykuwaysia
nerozrywnymy riadamy, niby akordy meodiji, a chiba mona rozirwaty meodiju, rozbyty
jiji na czastyny? Same take widczuttia buo w jiji serci. yttia dida Zahrawy, joho dumy,
weykyj doswid joho dowhych, spownenych boroboju i poszukamy lit zdawaysia Mariji
wstupom do jiji yttia, do yttia inszych ludej, jaki ywu teper i szcze budu yty na ridnij
paneti?
Newymuszeno zwuczay zapytannia. Tycho, niby szeest witru, buo czuty sowa widpowidi.
Sto dwadcia rokiw! Kau, ce bahato, didu. A czy dowhymy wony zdaysia wam?
Niby w odni dweri wwijszow, a w druhi wyjszow, doczko Doroha dowha ysze
spoczatku, a w kinci jiji nema.
Czy choczesia wam yty szcze?
Stare jak swit zapytannia Naszczo yty takomu staromu peku, jakym ja staw?
yttia cikawe todi, koy wono w tworczosti, w trudi Ja ne bojusia smerti, ja radiju jij, bo
ce zmina formy W ciomu radis yttia. Jakby ne buo smerti ne buo b rozwytku. Chiba
ne wse odno, w jakij krapyni widibjesia sonce? Wono jedyne Tak i yttia. Chiba ne
wse odno, w komu wono projawy sebe w tobi, w meni, w tysiaczach inszych. My joho

czastyna, a czastyna zawdy wchody w cie Szczo ty posmichajeszsia, Iwane? Mabu, dumajesz rozwiw did osoju? Ehe?
Ni, ni, hariacze zapereczyw Iwan. Ja, nawpaky, zazdriu wam. Ja podumaw: jak
by sobi pered smertiu zberehty taku jasnis, dumky, takyj optymizm.
Zbereesz! chytnuw hoowoju did. Mij kori Nu, czornooka, prodowuj preskonferenciju z mertwiakom artuju, artuju
I szcze, didusiu, due choczesia znaty waszu dumku W czomu wy baczyy szczastia ludyny?
Chm Szczastia. Koen rozumije joho po-swojemu. Mona zapytaty tocznisze. W
czomu meta ludyny, jiji yttia? Czy ne tak?
Tak, didusiu!
Najpownisze widbyty swit, doczko, o meta. Ja czasto dumaw nad takymy jawyszczamy. Isnuje harnyj krajewyd. Odyn bajdue prochody mymo, a druhyj zawmyraje w
zachopenni pered cijeju krasoju. Te zachopennia je najwyszcze szczastia. Abo, skaimo,
muzyka Dla odnoho wona baenstwo. Dla inszoho nabir nezrozumiych zwukiw W
switi je wse, szczob ludyna bua szczasywoju. Jij ysze treba nastrojity sebe, szczob zwuczaty na krasu, a ne prochodyty mymo.
A nauka, technika?
Tak ce i je widbyttia switu, zdywuwawsia did. Wse hybsze i hybsze. Tilky
dechto baczy w nauci samocil abo jedynyj szlach A szlachiw bezlicz. I najhoowniszyj
suinnia ludiam. Suinnia, a ne prysuuwannia
Did Zahrawa zapluszczyw oczi, zamowk. Win dychaw edwe czutno. Iwan trywono
schyywsia do nioho.
Wam pohano, didu? Moe, ne treba howoryty?
Howory, zapytuj, proszepotiw did. Szcze wostannie, doky dumka praciuje
Ludy Zemli we micno stoja na wasnych nohach, didu, skazaw Iwan. My
siahnuy inszoho switu, widkryy tam panetu. A na nij yttia. I ne ysze yttia, a rozumnych istot. Wony ne schoi na nas, ae, napewne, doroha w nych poperedu taka, jak w nas
pozadu Wony szcze tempi i dyki, didu. Wy czujete?
Czuju, synku, ozwawsia did. Ja zrozumiw tebe Koy slipyj stoji na trotuari
zriaczyj dopomahaje jomu perejty wuyciu. Koy sprahyj prychody do derea jomu
daju pyty. Koy dytia wychody z koysky maty wczy joho chodyty
Maty wczy joho chodyty, edwe czutno powtorya Marija. Ty czujesz, Iwane?
Czuju, Marije
Na switanku choway dida Zahrawu. Trunu nesy Iwan i kilka moodych chopciw
praszczureniat dida Swyryda. Nichto ne pakaw. Schodyo sonce. Nad stepom kotyysia
uroczysti tumany. I zdawaosia, szczo w nawkoysznij pryrodi zwuczy mohutnia, neczutna
meodija rekwijemu meodija wicznoji zminy, tworczosti, yttia.
Wony proszczaysia z matirju.
Iwan niczoho ne howoryw pro swoji pany, ta maty sercem szczo widczuwaa. Na
obyczczi w neji eaa ti bolisnoho rozdumu, nezemnoho sumu.
W hybyni prozorych oczej tremtiw, probywawsia nazowni pacz. Ae maty strymuwaa sebe, hadya szkarubkymy palciamy ruku syna.
We etysz, synku?
Treba, matusiu
Czy pobaczu tebe szcze?
Iwan mowczaw, nino dywywsia na ridni rysy luboho obyczczia, niby chotiw wwibraty jich w sebe nazawdy. Maty sudorono zitchnua, prykaa dooniu syna do hrudej

sobi.
Ne werneszsia Czuje serce moje
My powernemo, neko. Jak tilky nastane weczir, dywy na daeki zirky. Sered
temnych nebes merechtitymu tysiaczi wohnianych pohladiw. Tam budu i naszi oczi.
De wasza zirka, dity moji? De rozszukaty jiji na nebi?
Skri, neko. Skri, de merechtia daeki swity, syny szukaju dorih. Wony choczu
znaty zwidky j kudy. Ty czua, szczo kazaw did? Koy dytyna wychody z koysky maty
wczy chodyty jiji
Ja wse zrozumia, synku. Waku dorohu wybray wy z Marijeju. Ta koy jdete do
szczastia, treba wybyraty najwacze. Szczastia ne znajty na dostupnych stekach. eti,
moji angey. Trymajte sercia widkrytymy i pomicz pryjde zawdy.
Litak wziaw napriam na schid. Wnyzu rozmajitoju smuhoju poynuy pola, haji, lisy
i riky. Ae Marija z Iwanom ne dywyysia na barwystyj kyym ridnoji zemli. Wony, prychyywszy odne do odnoho, wziawszy za ruky, dumay, howoryy. Sowa buy tilky oboonkamy toho, szczo dijaosia w hybyni dusz, ae wony rozumiy z piwsowa.
Ce ostanni chwyyny. Dumaj, Marije. Nazad ne pidesz?
Nazad? dywuwaasia diwczyna. Nazad ce padinnia. Dla czoho meni padaty,
koy poperedu jasnyj szlach whoru?
Tobi niczoho ne al na Zemli?
al. al dytynstwa moho, ocych poliw, zootych sniw. al bakytnoho nepowtornoho neba. Tilky ja wimu jich z soboju. W serci I tam, na daekij paneti, ja pobaczu
wse, szczo mye meni.
Spasybi, kochana moja. Ja daw takoho sowa, chocz i bojawsia twojich waha.
Czomu, Iwane?
Tomu, szczo poperedu ne prosto polit w newidomis, a tworennia. Ty rozumijesz
mene? Wse, wse, szczo my pobaczymo, bude ne nasze, czue, nezwyczne. Treba polubyty joho, zrozumity.
Ja znaju. Tagor pysaw: My ywemo w ciomu switi, jakszczo lubymo joho. Czudowi sowa. My dopomoemo tomu switowi ysze todi, koy polubymo joho.
Daj ruku, Marije. Jaka wona wohniana Ja widczuwaju, jak pyne w tobi potik
yttia. Win jedynyj z mojim, win jedynyj z ciym switom. Ty harno skazaa. My pryjszy w
swit ne dla toho, szczob prosto proyty w niomu, a szczob tworyty joho, zrobyty kraszczym.
Wse, szczo my zrobymo, podumajemo, skaemo, zayszysia nawik, wono nikudy ne
znykne. Mynu wiky, Marije Tia naszi rozwijusia, wwijdu w inszi formy, spouky, ae
tworennia nasze, lubow nasza bude bezsmertnoju jak swit, bo wona i je swit.
Tak, powtorya diwczyna. Lubow i je swit.
Daeko wnyzu promajnuy pusteli, syni kruaa ozer, striczky kanaliw, zeeni kwadraty sered piskiw.
A na tumannomu obriji we zjawyysia mohutni kriai Ataju. Tam, u naukowomu
centri kosmonawtiw, u prymiszczenni Penumu Wczenych Zemli, Iwan Zahrawa bude zawtra wystupaty. Jak zustrine Penum joho proekt? Szczo skae Zemla?
Marija nino dywyasia na suworyj prol druha swoho, na riszuczi skadky bila wust.
Wona znaa, wirya Iwan Zahrawa ne widstupy, ne zrady weykij mriji.
Olimp suchaw, zatamuwawszy podych.
Na trybuni buw Iwan Zahrawa, komandyr Mizorianoho Pulta, keriwnyk ekipau, jakyj wiw kosmicznyj korabel do daekoho switu. Kosmonawt wystupyw odrazu , jak tilky
Zorin powidomyw uczenych Penumu pro start korabla Sonce-2. Ae nichto ne spodiwawsia, szczo w zali prounaju sowa, jaki meuway z boewillam.

Zahrawa skazaw:
Szcze desia rokiw polotu awtomatycznoji rakety. Szcze odyn oberenyj krok. Potim znowu desiatylittia pidhotowky dla polotu ludyny. Taki widtynky czasu doriwniuju
tworczomu yttiu ludyny.
Jakszczo baannia perewerszuje moywosti, todi niczoho ne zrobysz. Ae jakszczo
moywosti perewyszczuju baannia todi ce zoczyn. Pered naukoju, pered switom, pered Kosmosom, pered sowistiu. Newykorystana potencija yttia wicznyj dokir naszij
eposi. Ja wwaaju: my moemo posaty do Tau Kyta na korabli Sonce-2 ludej!
Wy podumay nad tym, szczo skazay? rizko zapytaw Zorin, pererywajuczy promowu kosmonawta.
Tak. Ce plid dowhych rozdumiw. Wy znajete mene dawno. Ja ne zwyk do neobacznych krokiw
I razom z tym proponujete archifantastyczni proekty! wyhuknuw Roj, wydatnyj
indijkyj konstruktor raket. Baajete posaty do inszoho soncia na raketi, ne prystosowanij dla ludej, ekipa wczenych, wy choczete widprawyty na pewnu smer swojich towarysziw
Ja sam poeczu do Tau Kyta! hariacze zapereczyw Zahrawa.
I ja, spaachnuwszy, dodaa Marija, pidniawszy na we zrist.
I wona, hordo skazaw Iwan. My poetymo wdwoch
Proekt, rozdratowano ozwawsia Roj.
Ni. Ja wse rozrachuwaw. Sonce-2 cikom prystosowanyj dla ludyny korabel. Potribni ysze dejaki neznaczni zminy. Ce widbere nebahato czasu. Dali. Wrachowujuczy paradoks czasu, zwjazanyj z szwydkistiu korabla, nam potribno zowsim nebahato produktiw.
Krim toho, my rozrachowujemo perejty na tuzemne charczuwannia pisla pewnoji aklimatyzaciji.
Czym wy budete korysniszi wid robota? ironiczno zapytaw Roj.
Prysutni wczeni obureno zaszumiy. Zorin energijnym estom poprosyw audytoriju
zaspokojity
Profesor Roj, zwyczajno, due zapalna ludyna. Ae w joho zapytanni je susznis. Ja
powtoriuju joho zapytannia w mjakszij formi: czym dopomoe naszij sprawi wasza prysutnis na korabli?
Ne meni howoryty, szczo spostereennia ludyny cinniszi dla nauky, ni dani awtomatiw. Ae ja maju na uwazi nawi ne ce. Persze. Ludyna prybude na susidniu systemu na
dwadcia rokiw ranisze, ni zapanowano. Nauka Zemli distane widomosti pro czuu panetu, pro jiji cywilizaciju i yttia. Druhe. Ja zmou peredaty Penumu Wczenych doswid
astronawigaciji, czoho ne mona czekaty wid robota. Tretie. Za neweykyj czas my pidhotujemo na susidnij paneti naukowi stanciji, jaki budu awangardom Zemli pered polotamy
w gaaktyczni prostory. Czetwerte. My wwijdemo w kontakt z rozumnymy istotamy toho
switu, i ce dozwoy wywczyty jichniu istoriju, rozwytok, budowu. Taki znannia stanu
osnowoju dla nadijnoji teoriji pro pochodennia i znaczennia yttia u Wseswiti, a ne ysze
na Zemli. I, nareszti, pjate. Ce ne stosujesia bezposerednio naukowych zawda, ae ce
zwjazane z naszym sercem. Te, szczo my diznaysia pro yteliw panety Tau Kyta, swidczy,
szczo wony na nykomu riwni rozwytku. Wony szcze dity Kosmosu. I nasze zawdannia, jak
starszych bratiw, dopomohty jim znajty dorohu sered zaputanych abiryntiw buttia.
Schwalni wyhuky, opesky pokryy ostanni sowa Zahrawy. Win wdiaczno posmichnuwsia, kryknuw:
Ja widczuwaju, wy dumajete tak, jak i ja! Chaj proekt zdajesia ehkowanym, awan-

tiurnym, ae znowu powtoriuju te, szczo skazaw ranisze: newykorystani moywosti zoczyn. Dorohi druzi! Zawdannia due weyke i widpowidalne. Ae my wirymo, szczo wykonajemo joho.
Wse ce czudowo! serjozno skazaw Zorin. Ae wy znajete, szczo nastupnyj
korabel z lumy prybude czerez dwadcia rokiw. A Sonce-2 ne zmoe powernuty na
Zemlu.
Nu to j szczo? zdywowano zapytaw Zahrawa.
Wy zasudujete sebe na pownu samotnis. Jak tilky wyczerpajesia energija na korabli, wy nawi posaty wis na bakiwszczynu ne zmoete. Robinzon ce harno w knyzi.
W ytti, tym bilsze na czuij paneti, ce straszna nebezpeka!..
Ja znaju. Ce tak. Ae samotnosti ne bude. Zemla daa nam taki sercia, szczo widczuwatymu puls bakiwszczyny nawi u pustelach Kosmosu.
A jakszczo nastupna ekspedycija ne prybude? zapytaw Zorin. Jakszczo wona
zahyne Abo stanesia neperedbaczene? Szczo todi?
Todi, spokijno widpowiw Zahrawa, my poproszczajemo z wamy na widstani
i zayszymo na paneti Tau Kyta rezultaty swojeji praci. Ja ne znaju, szczo ce bude. Stanciji
spostereennia, zapysy doslidiw czy, moe, nowowywedeni sorty nebaczenych rosyn.
Mou zapewnyty ysze w odnomu wsi naszi znannia budu widdani dla tworczosti.
Dozwolte szcze odne zapytannia, prozwuczaw hoos z zau.
Zahrawa hlanuw tudy. Na nioho dywyysia stareczi prymrueni oczi. To buy oczi stolitnioho osofa Riczarda Kraussa. Win jaku my pomowczaw, niby obdumuwaw zapytannia, i skazaw:
Ja suchaw wasz wystup. Suchaw i dumaw, Ja dumaw nad tym, szczo wse-taky
osnowa switu rozrachunok czy tworcze porywannia? Wy perekonay mene. Ne sowamy, ni. Sowa zwyczajni, banalni, jak i wsi symwoy wzahali. Wy perekonay mene tym
wohnem, szczo paaje poza sowamy. Ja widczuw joho. Ote, tworcze porywannia! Wono
twory swity. A rozrachunok chaj pryjde potim, szczob rozmistyty mebli w nowomu, czudowomu budynku. Ae wynykaje odne zapytannia: czy majemo my prawo wtruczatysia w
yttia inszych istot?
Jak? rozhubywsia Zahrawa.
Chiba ce ne jasno? serjozno prodowuwaw Krauss. My i wony rizni swity,
rizni pany ewoluciji! Wtorhnennia waszoji woli, inszoho napriamku, inszoji syy czy ne
prynese ce na daeku panetu rabstwo duchu j wyrodennia?
Ja zrozumiw was! widpowiw Zahrawa. Ni, cioho ne bude. My prynesemo jim
ysze tworczyj impuls, dopomoemo daekym moodszym bratam rozkryty jichni syy i
moywosti, pryskoryty ewolucijnyj rozwytok. My ne znajemo wsich nebezpek takoho szlachu, ae joho bahotworni naslidky baczymo w mrijach!
Todi baaju uspichu! serdeczno wkonywsia Krauss, sidajuczy na misce pid hrim
owacij.
Za stoom prezydiji wstaw Zorin. Win peredaw owaciju i strymano skazaw, niby
zwaujuczy kone sowo:
Dorohi druzi! My ywemo w taku epochu, koy wola indywiduuma, jakszczo wona
tworcza i ne szkidywa dla suspilstwa, nabuwaje charakteru zakonu. Teper my zustriysia
same z takoju woeju. Ote, reziumujemo. Korabel Sonce-2 ety do Tau Kyta. Je propozycija posaty w niomu ekipa z dwoch ludej Iwana Zahrawu i Mariju Rajduhu. Cia propozycija nadijsza wid nych samych. Korys wid zdijsnennia zadumu dla nauky bezumowna. Moralnyj i etycznyj bik probemy zywajesia z tworczoju woeju dwoch wczenych.
Ja wwaaju, szczo Penum ne zmoe protystawyty takij woli szczo-nebu sylnisze.

Nawpaky, win pokykanyj pidtrymaty weykyj poczyn. Wse, szczo stosujesia technicznoji
pidhotowky, my obhoworymo piznisze. A teper Wyszczyj Penum Wczenych Zemli powynen skazaty swoje wyriszalne sowo. Iwan Zahrawa!
Ja, schwylowano ozwawsia kosmonawt.
Marija Rajduha!
Ja, ehko wstaa diwczyna, zijsza na pidwyszczennia i zupynyasia bila Zahrawy.
Wy ne prosto doslidnyky. Wy ruky i mozok Zemli, jiji dusza i serce. Czy hotowi wy
do takoji widpowidalnosti?
Tak, riszucze skazaw Zahrawa.
Hotowa, mow una, widhuknuasia Marija.
Todi widkryjte waszi sercia. Chaj koen wychody siudy i wysowluje swoje baannia. A wy, Iwan Zahrawa i Marija Rajduha, pryjmajte w sebe wolu panety, wolu ludstwa,
wolu objednanoho Rozumu.

I o polit.
Pozadu kaejdoskop wrae, okean dumok i poczuttiw. Wse speosia w barwystohromochke marewo: kwity, proszczalni sowa, obyczczia, tysiaczi ruk. Rewyszcze potunych dwyhuniw korabla. Potim majewo chmar, merechtinnia zirok, temno-etowa
hybyna Kosmosu. Powoli zhasaju zwuky Zemli, w swidomosti styszujusia proszczalni
sowa i meodiji, blaknu barwy kwitiw i traw, oczej i obycz. I tilky zakluczni sowa Zorina
wahomo czitko karbujusia w serci, szczob nawiky zayszyty tam. Sowa, skazani Prezydentom Wseswitnioho Penumu pered wsijeju Zemeju na proszczannia
Weyka awyna Piznannia perebudowuje Wseswit. Piznannia jde ne na odnij paneti. Wono rozwywajesia skri, de je rozumni istoty. I ne zamknuto rozwywajesia wono,
ne widokremeno, bo wse wid atoma do Metagaaktyky wzajemopowjazane wydymymy i newydymymy nytiamy. Potoky dumky napowniuju Prostir, mcza u Bezmeia,
rizni naseeni panety zjednujusia w braterkomu sojuzi, i kosmiczni prostory staju ne
pusteeju, a dorohoju wseenkoju dorohoju dla spikuwannia. Znannia rozwijuje uperedennia, zabobony, dogmy, oswitluje najhybszi tajemnyci yttia, znyszczuje neuctwo.
My demo do sebe Bratiw, jaki, napewne, ywu u naszij systemi. Ae j ne didawszy
jich, we posyajemo doslidnykiw do daekych system, de szcze brodia, putajusia w
chaszczach piznannia moodi rozumom istoty. Nasza meta jedyna dla wsich rozumnych
istot: boroba z neznanniam. Cia boroba powynna buty i je jawyszczem switowym. Chto
moe pochwaytysia tym, szczo maje syy podoaty neznannia w jedynoborstwi?
Znannia musy staty wseswitnim, wseochoplujuczym. Szlachy spouczennia ne znaju
perepon, szlachy Znannia powynni procwitaty w obmini dumok.
My znajemo, z jakymy trudnoszczamy jszow rozwytok Znannia na ridnij Zemli. Ne
treba dumaty, szczo j teper we wse harazd. Szlachy piznannia bezkoneczni. Znannia nastilky rozszyriujesia, szczo neobchidne bezupynne onowennia metodiw. achywo baczyty zakamjanili hoowy, jaki ne dopuskaju nowych dosiahne! Newihas, jakyj ysze zapereczuje, we ne moe nazywatysia wczenym.
Nauka wilna, czesna i bezstraszna. Nauka moe myttiu zminyty i wyswityty pytannia
switobudowy. Nauka prekrasna i tomu bezmena. Nauka ne terpy zaboron, uperede i
zaboboniw. Nauka moe znajty weyke nawi u poszukach maoho. Zapytajte weykych
wczenych skilky najdywowyniszych widkryttiw widbuwaosia w procesi zwyczajnych
sposteree. Oko w nych buo widkryte i mozok ne zapyenyj.
Szlach tych, szczo wmiju dywytysia wilno, bude szlachom majbutnioho. My stojimo
na tomu szlachu. Same boroba z neznanniam, z neuctwom newidkadna, jak boroba z
tlinniam, z hnyttiam. Neehka cia boroba. Derea, wohnyszcza neuctwa, konserwatywnosti, reakciji, regresu je na konij paneti, w konij systemi. Treba ozbrojitysia i munistiu,
i terpinniam, tomu szczo boroba z neuctwom, z neznanniam je boroba z chaosom.
Same tomu my posyajemo w daeku systemu ditej naszych. Wony budu tam naszymy rukamy i sercem, naszoju swidomistiu. My wirymo hariacze i zawdy, szczo zerno
Znannia Zemli das na czuij paneti czudowi kwity i pody Rozumu.
I we zatychaje hoos Prezydenta, tilky su jich, mow poumja, propikaje serce, zayszajesia tam jak dorohocinnyj skarb.
Korabel u switowomu prostori.
Za stinamy tysza. Weyka tysza Kosmosu.

W bezodni znykaje Zemla. Peretworiujesia w nino-zeenkuwatu kulu. Potim w jaskrawu zirku.


I ot we wako znajty jiji sered miridiw swity. Tilky mohutni potoky serdecznoho
tepa, energiji szcze llusia wslid korablu i wkazuju napriam do witczyzny.
Szwydkis newpynno narostaje. Okean energiji wyprominiujesia refektoramy korabla, rozhaniajuczy gigantku raketu, nacilujuczy y, mow striu Rozumu, do daekoji ziroczky Tau Kyta
Zahrawa poworuszyw zaklakymy rukamy, natysnuw knopku na pulti. Wwimknua
merea zwjazku. Na ekrani zjawyo zobraennia niszi, a w nij postati Mariji.
Marija we ne prekrasna, czua, chwylujucza diwczyna.
Marija druyna, towarysz, soratnyk. Marija joho serce i dusza, joho radis i ninis. Wona spy. Mjake bakytne swito ne bentey jiji zir, antygrawitacijne liko maje
zneszkoduje perewantaennia. Chaj spoczywaje! Skilky szcze poperedu chto znaje?
pryhod i nezhod.
Iwan dowho i nino dywysia na kochane obyczczia. Wusta jiji na-piwwidkryti, wiji
ehko tripoczu. Szczo wona baczy, de brody jiji newhamowna dusza? Jaki kazkowi kraji
widkrywajusia pered neju.
Zhasaje ekran. Zahrawa zitchnuw. Szcze bahato dniw treba etity naodynci, poky korabel ne dosiahne maksymalnoji szwydkosti. A wtim, czomu naodynci? Wona z nym? I
ridni sercia Zemli te z nym! I Wseswit, nasyczenyj lubowju i rozumom, otoczuje joho zwidusil.
O pozadu zayszajesia Mars. Czerwona, pustelna, zahadkowa paneta. Starodawni
mista i cykoniczni kanay, dywni pamjatnyky i wymyrajuczi rosyny. I dwa sztuczni suputnyky jak swidoctwo gigantkoji cywilizaciji! Pro szczo swidcza wony? Chto tam, u tych
kosmicznych kowczehach? Czy, moe, prawdywe wydinnia Tani Rajduhy w maszyni czasu,
koy wona stwerduwaa, szczo Fobos i Dejmos ce prytuok cywilizaciji, jaka hotuje powyj ewolucijnyj spaach?!
Merechtia u bezdonnij temriawi pid promeniamy daekoho Soncia potoky asterojidiw. Weyczno w hybyni Kosmosu pywe Jupiter z czysennym pocztom swojich suputnykiw. Jake wraajucze wydowyszcze! Newe ysze kryha, snihy, amik i metan, wychory
chaotycznoji materiji i chood panuju na neosianych prostorach weykych panet? Newe
gracizni, czariwni kilcia Saturna tilky chymerna hra pryrody? Ni, ni! Ce nemoywo!
Ne mona wkadaty swij rozum u zazdaehi pryhotoweni ramky! Ne mou wzahali isnuwaty swity bez rozwytku, ote, bez yttia, bez rozumu! Bo szczo take buty, isnuwaty? Ce
oznaczaje rozwywaty, ity wpered, do najpowniszoho rozkryttia, widbyttia toho, szczo je
weykoju Jednistiu Kosmosu. To chiba moe isnuwaty swit, paneta, jaki ne rozwywajusia?
Ni, bo wony prosto znyknu, regresuju, rozpadusia, jak rozpaa mityczna paneta Faeton.
Je yttia skri. Skri panuje rozum, czujete, newiry?! Win projawlajesia ne ysze w
bikowij oboonci, ne prymenszujte moywostej Bezmeia! Win roziwjesia w bu-jakij
substanciji wid wuhecewoji do wohnianoji, wid kremnijewoji do antyreczowynnoji abo
takoji, pro jaku my i ujawennia ne majemo!
Witaju tebe, weycznyj Jupitere! My szcze ne znajemo szczo chowajesz ty za swojimy
wakymy chmaramy, my szcze ne diznaysia, szczo jawlaju soboju twoji dywni suputnyky,
cia systema switiw! Ja wiriu, peredczuwaju, znaju ty naseenyj mohutnimy istotamy.
Wony ne schoi na nas, ae wony naszi braty po rozumu! Wy je, druzi i soratnyky w gigantkij borobi z chaosom! Wy je, i ja posyaju wam swoji jasni dumy i widkryte serce! Ja
witaju was, weyki braty!..

Mynaju hodyny Czy dni?! Chto znaje? Tilky chronometr bajdue, uwano widliczuje widnosni podiky rytmu jedynoho Czasu Wseswitu. Pozadu zayszajesia orbita Putona. Sonce we peretworyosia na slipuczo-owtu zirku.
Zahrawa perekluczyw systemu dwyhuna na ywennia mizorianym pyom. Teper
korabel bude etity do mety z riwnomirnym pryskorenniam, zberihajuczy wnutriszni zapasy paywa, energiji. Krim toho, zawdiaky pryskorenniu w raketi panuwatyme normalne
sztuczne tiainnia.
Iwan perewiryw systemy ywennia, dani pryadiw, prokontroluwaw swoji pidrachunky kilkoma liczylnymy maszynamy. Widpowi wid trioch kiberiw pryjsza z usich zakutkiw korabla odnakowa: kurs prawylnyj, pryskorennia normalne, porusze reymu w
systemi uprawlinnia i ywennia nemaje.
Zahrawa poworuszywsia w hybokomu krisli piota, nasyu pidwiwsia. Pochytujuczy,
projszowsia po kajuti. Pora. Pora budyty Mariju.
Win pidijszow do stiny, widsunuw neweyczku sztoru, szczo zakrywaa maeku niszu. Tam buo dzerkao, umywalnyk, awtomatycznyj perukar. Iwan szwydko pohoywsia,
rozdiahnuwszy, wyter wse tio oswiajuczym eliksyrom. Dywlaczy u dzerkao, sumowyto
wsmichnuwsia. Ehe We czas szturmuje obyczczia, tio. O joho armija zmorszky bila
oczej, sywyna, temni koa pid oczyma. Nu ta darma. Chiba serce starije? Chiba win ne takyj
e, jak i todi, nad Dniprom, koy Mania bua szcze dytynoju, koy win hotuwawsia do swoho
perszoho polotu i do swoho perszoho kochannia. Polit ne zabarywsia, a lubow? Tilky teper
pryjsza wona ta jedyna, swiata lubow, szczo wadno zjednuje rozdieni poowyny w
usich usiudach Wseswitu.
Win odiahnuwsia, szcze raz ohlanuw sebe i piszow.
Zupynywszy nad likom, dowho stojaw, obijmajuczy Mariju pohladom, sercem,
dumkoju. Potim natysnuw waie aparata probudennia. W powitri popyw ninyj aromat
trojand, prozwuczaa tycha meodija, stiny poczay minytysia barwamy.
Marija rozpluszczya oczi.
Ce ty, Iwane? tycho proszepotia wona. Ja baczya tebe tam
De, Marije?
U prekrasnomu switi. My buy razom. My tworyy czudowi meodiji W sowi, w
muzyci, w formi. My baczyy prekrasnych istot naszych bratiw. I ne buo kincia tij tworczosti. Wse wyszcze i wyszcze, dali i dali, do neosianych hybyn Wseswitu.
Tak bude, Marije. Ty prawylno baczya. Wstawaj.
De my?
Za meamy Soniacznoji systemy.
Wona pawno pidweasia z lika, obniaa joho, prytuyasia hariaczoju szczokoju do
ridnych hrudej.
Iwan trymaw jiji, niby najcinniszyj skarb switu, prysuchawsia do stuku serde, do
pynu krowi. Szczo ce za tajna jednannia dwoch? Wseswit isnuje cym, na ciomu trymajesia! Dwoje! Dwoje w odnomu! Osnowa i symwo Buttia.
Wiczne protyriczczia, wiczne jednannia. Jednannia, szczo daje nowyj impuls, nowe
narodennia, nowi protyriczczia, poszuky i tak do bezmeia!
Kosmos, a w niomu win i wona. Czy je szcze chto, krim nych? Czy, moe, wony ysze
ujawlay sebe okremo wid Wseswitu, a nasprawdi zawdy bua, je i bude Weyka Jednis,
rozdribnena na miridy iskor neznanniam, iluzijeju.
Wony wwijszy do kajuty, siy porucz bila optycznoho otworu. Rozmajitymy wohniamy dywyasia na nych zoriana prirwa, kydaa rajduni promeni na zadumani obyczczia.
Poperedu roky, desiatylittia, tycho skazaw Iwan. Tobi ne bude sumno w

neskinczennomu poloti?
Chiba mona sumuwaty na bezmenij dorozi? prosto skazaa Marija. Abo treba
zijty z neji, abo wiczno tworyty. Tworczis i sum nesumisni.
Jak ty schoa na swoju mamu, proszepotiw Zahrawa. Na Taniu.,
Ja doczka jiji, Iwane myyj. Ja zawdy pamjataju jiji.
A pamjatajesz ostannij weczir? Koy mene wykykay w Moskwu. Ja todi ne dosuchaw jiji. Pamjatajesz? Wona mandruwaa na tysiaczi i nawi miljony rokiw. Czy ty zapamjataa te, szczo wona rozpowidaa?
Marija pochytaa hoowoju, wsmichnuasia.
Zwyczajno, ni Kudy maekij Mani do takych abstrakcij!
Szkoda, skazaw Iwan. Takoho polotu dumky jak u neji, wako znajty.
Ty ne dosuchaw, z artiwywym dokorom zapereczya Marija. Ja ne zapamjataa dytiaczych wrae, ae zbereha mamyni zapysy.
Pro szczo? z podywom zapytaw Zahrawa.
Pro te, szczo tebe cikawy. Pro jiji wydinnia w maszyni czasu. I bahato inszoho.
Chwyynku, zaczekaj
Marija widczynya swoju szuchladu bila lika, distaa staryj towstyj zoszyt u szkirianij
paliturci, podaa Iwanu.
Win wziaw zoszyt, rozhornuw joho. Znowu oywaje mynue, szumy dniprowka
teczija, tonko wydzwoniuju sosny na piszczanych horbach i czuty pakyj, perekonywyj
hoos Tani Rajduhy chudekoji, hariaczoji inky, serce jakoji pronyko w tajemnyciu miljonnoli.
Na owtych storinkach napiwdytiaczi riadky. Ae za nymy wydinnia kosmicznoho Bezmeia, grandiznych szlachiw Ewoluciji. Iwan, chwylujuczy, czytaje taki prosti
i taki nezwyczajni sowa, szczo narodyysia w smiywomu serci inky bilsze desiaty rokiw
tomu:
Ja ne pamjataju postatej, obycz. Ne pamjataju budiwel i twore tych nejmowirno
prekrasnych istot. Ce ne pid syu mojemu obmeenomu rozumu. Ae ja zbereha w swidomosti su jichnioho buttia, metu i szlachy tworczosti
Ja ya sered nych, ja bua nymy. Tam ne buo ja. Tam nawi ne buo my. Tam
buy wony. Wse buo w jednosti, w harmoniji, jak U prekrasnych symfonijach weykych
kompozytoriw.
Ti istoty yy tworczistiu. Wicznoju, bezupynnoju. Wony yy krasoju. Wony yy poszukamy i wdoskonaenniam, a wdoskonaenniu nema kincia, ote, wony yy Bezmeiam.
Wony piznaway najhybszi zakony stychij, materiji. Wony nakazuway jij.
Wony tworyy soncia i panety, wony tworyy nowe yttia i daway impulsy nowym
ewolucijam.
Ne buo w daekomu switi nezdijsnennych zawda. Wony obowjazkowo zdijsniuwaysia w Bezmei.
Znannia toho switu buo proste i jasne. Wono wysowluwaosia bez sliw, bo Znannia
hriaduszczoho korystuwaosia nezriwnianno wyszczymy symwoamy, ni mowa. Ae naszymy sowamy joho mona wysowyty tak:
Ne treba mistycznych wyhadok. Ne treba poszukiw osobystoho bezsmertia. Wono
nemoywe. Osobyste bezsmertia straszna chymera. Chiba moe buty wicznoju koneczna forma? Chiba mona zatysnuty bezmene w obmeene? Ni.
Swit ce Weyka Jednis. W Czasi i Prostori, w bu-jakij sferi, w bu-jakych koordynatach. U wsiomu Bezmei win Jedyna su i my joho czastyna.

Kona czastyna widbywaje ciu jednis, jde do jiji rozkryttia. Tym szlachom jde ludstwo, twaryny, rosyny, wsia materija. Buttia ce wseochoplujuczyj proces prahnennia do
Jednosti, do Syntezu. Ce zakon Buttia, osnowa Ewoluciji, nawi smys Czasu, bo materija
ne ruchajesia w czasi, a rozwywajesia.
Rozwywajuczy, Wseswit syntezujesia czerez samopiznannia w osobi rozumnych
istot. Ochopywszy w Bezmei pownistiu pewnyj materilnyj stupi, syntezuwawszy joho,
Wseswit staje swojeridnym zernom, jajcem, jake, zaswojiwszy doswid poperednioji Ewoluciji, rozhortaje nowu Ewolucijnu spiral. I tak bez kincia.
Zahrawa zakryw zoszyt, zitchnuw. Dejakyj czas sydiw mowczaznyj, prykrywszy dooneju oczi.
Wako skazaty, szczo wona wynesa zwidty, z majbutnioho, a szczo narodyosia w
nij, tycho skazaw win. I w meni wyruju taki dumky I, zwyczajno, najhoownisza z
nych, istynna ce widczuttia Jednosti
Chiba mynue i majbutnie ne wzajemozwjazani? zapereczya Marija. Chiba
Wseswit ne je odna my i wicznis?
Moe, j tak, zasmijawsia Iwan. Moe, j tak, moja doroha oponentko. Poperedu
szcze bahato rokiw supereczok i praci. Poperedu pidhotowka do zustriczi z daekymy
istotamy. Chto skae, szczo nas czekaje na ciomu szlachu?
A nawiszczo dumaty pro ce? z posmiszkoju zajawya Marija. Treba hotuwatysia
do najstraszniszoho. Ce jedyno prawylna taktyka.
Harazd, myrolubno zhodywsia Zahrawa. Pryhotujemo do najstraszniszoho. A
zaraz do roboty. Zwjazok iz Zemeju, z Soniacznym Ostrowom. Budemo szczodnia peredawaty jim informaciju polotu, doslide prostoru.
Iwane, chytro wsmichnuasia Marija. Ty zabuw due waywu ricz.
Jaku? zdywuwawsia Zahrawa.
Ja poky szczo ne eterna istota. Treba obidaty. Ty ne proty takoji zemnoji propozyciji?
Ni, ni! artiwywo pidniaw ruky Iwan. Zhoden. Zakony materiji nepochytni.
Budemo hotuwaty perszyj kosmicznyj obid

Mynay roky.
Korabel newpynno mczaw do swojeji mety.
yttia na niomu jszo rozmirene, spownene radistiu piznannia i oczikuwannia.
Peridyczno posyaa swij prywit Zemla. Mohutni promeni psychicznoji energiji namacuway korabel w prostori i zwjazuway dwoch kosmonawtiw, dwoch posanciw ludstwa z bahatomiljardnoju witczyznoju.
Rehularno peredawaw Iwan Zahrawa materiy doslide. Zapysy aparatiw po wywczenniu struktury prostoru, poliw tiainnia, skadu mizorianych hazowych czy pyowych tumannostej, efektiw zminy rytmiky czasu i prostoru. Razom z tym prowodyy
doslidy po peredaczi dumky na widsta, po kondensaciji psychicznoji energiji, jiji wpywu
na reczowynu, na poe, na stan ludyny, na sny, na pracezdatnis. I jak ne dywno, weyczeznu robotu w ciomu prowodyy Iwan i Marija, bo wony buy pownistiu izolowani wid
wpywu miljonnych mas ludej, i pobiczni zwjazky, koywannia, nastroji pownistiu usuwaysia kosmicznoju samotynoju.
Inkoy Marija artuwaa. Pidsuchawszy dumky Iwana, jakyj mirkuwaw pro majbutniu
zustricz z prymitywnymy istotamy daekoji panety, wona potycheku pidasztowuwaa
do joho stroju dumok i wykykaa nepryjemni asociciji: napad chymernych potwor, boji z
nymy. Iwan chwyluwawsia, dywuwawsia, zanepokojeno dywywsia nawkoo sebe i, nareszti, baczyw chytre, wesee obyczczia druyny. Win dohaduwawsia, szczo ce wona wtruczaasia w joho psychicznu robotu, i swarywsia artoma na neji:
Ce zaboroneno minarodnymy uhodamy, Marije, wtruczatysia w czuu chwylu radistanciji. Praciuj na swojij!
A wse-taky cikawo! Ce praktyka! smijaasia Marija.
Ne zowsim pozytywna. Ty kultywujesz w meni pohani dumky pro daekych istot.
Ce neharno.
Ty sam kazaw treba hotuwatysia do najhirszoho.
Tilky ne takoho. My etymo ne dla boju z nymy.
Harazd, ne budu. Dawaj kraszcze spohady.
Dawaj.
I Marija sidaa zruczno w hyboke kriso, zapluszczuwaa oczi, porynaa w spohady
dytynstwa, junactwa. Iwan z nasoodoju spryjmaw jiji dytiaczi wraennia. Zeeni uky, barwystiszi, ni u ytti, czudowi kwity. Chwylujuczyj rytm yttia, jakyj ludyna huby w powsiakdenni. Newowyma meodija isnuwannia bezpererwna torestwujucza ny, jaka
prochodya, niby wohnianyj promi, kri wsi ujawennia, kri wsi widczuttia. Win szcze
hybsze piznawaw swoju kochanu, jiji duszu, jiji serce, jiji rozum. Win suchaw Mocarta w
jiji spryjniatti, baczyw baky neba tak, jak baczya Marija, widczuwaw aromat kwitiw, jak
wona joho widczuwaa. U taki chwyyny psychicznoji bykosti jomu zdawao ue ne rozumom, a wsim jestwom, szczo wony odne cie, szczo ce ysze hra pryrody, wypadok
ewoluciji, tymczasowe jawyszcze jichnie okreme isnuwannia. Szcze trochy, szcze odna
my, szcze jakyj poryw i znowu nastupy jednis, wony zillusia w torestwujuczomu
akordi Weykoho Syntezu.
Nareszti mynua wicznis.
Tau Kyta zdawaasia we slipuczym owtym dyskom. Analityczni awtomaty wywczay panety nowoji systemy. Pisla dowhych stara buo znajdeno panetu, de nedawno

niszuwaa awtomatyczna raketa, de zahubywsia sered dywowynych istot czudowyj robot Druh.
Wostannie zwjazawsia Zahrawa z Zemeju. Na ekranach dalnowydinnia zjawywsia
Zorin. Zobraennia joho buo tumanne.
Zemla witaje was, ridni paszi! skazaw win. Suchajte nas, jakszczo u was ne
bude energiji dla dwobicznoji rozmowy. Na Misiaci zakinczujesia robota nad kosmicznym
ajnerom. Czerez dwa roky win startuje do Tau Kyta. My ne proszczajemosia z wamy. Ja
kau do pobaczennia. Ne desiatky rokiw etityme ajner do was, a try roky Ty czujesz,
Iwane? Try roky za zemnym czasom.
I my znowu pobaczymo Zemlu? szczasywo proszepotia Marija.
Zorin poczuw jiji hoos. Win sumowyto, nino chytnuw hoowoju:
My zustrinemosia. Zemla sze wam lubow!
Poczaosia pryskorene halmuwannia. Marija eaa w niszi, na antygrawitacijnomu
liku, a Iwan Zahrawa wpewneno wiw korabel po krutij spirali, prokadajuczy kurs do orbity druhoji panety. Kibernetyczni matematyky byskawyczno rozrachuway wsi detali
kursu, wony wsi najmenszi zminy uzhoduway z awtopiotom, myttiu wyprawlajuczy netocznosti.
Mynaw tiahuczyj czas. Dribno wibruwaw korpus korabla, tycho dzweniy, niby mohutni dmeli, dwyhuny, pawno zupyniajuczy polit.
I o w optycznomu otwori zjawyasia paneta. Jiji kula szwydko wyrostaa, staway
czitkiszymy obrysy chmar, prohayny mi nymy.
Zahrawa wywiw korabel na kruhowu orbitu, postupowo znyzyw szwydkis do semy
kiometriw na sekundu. Teper wony peretworyysia na sztucznyj suputnyk panety.
Iwan rozbudyw Mariju, pidwiw jiji do optycznoho otworu.
Pohla, Marije, radisno skazaw win. Wona pid namy.
Wona schoa na naszu Zemlu, widpowia druyna, i czorni oczi jiji nino zasiajay.
Wona bude koy taka, jak nasza Zemla, dodaw Iwan.
A czomu ty ne jdesz na posadku?
Treba spoczatku wywczyty panetu zhory. Ce zdassia potim.
Joho sowa perebyw ehekyj posztowch. Korabel pochytnuwsia. Marija zdywowano
hlanua na czoowika.
Szczo ce?
Ne znaju.
Win zanepokojeno kynuwsia do pulta, wwimknuw systemu analizatoriw. Na ekranach zamerechtiy sygnay. Iwan zblid.
Szczo? maje neczutno proszepotia Marija.
Katastrofa! Wyniatkowyj wypadok. Asterojid zzadu. Zrujnowano kormu, poruszeno systemu uprawlinnia. Zaczekaj Nazriwaje kondensacija pozytronnoho potoku.
Moywyj wybuch.
I niczoho ne mona zrobyty? prostohnaa wraena inka.
Niczoho. Ce widbudesia za pja chwyyn, suworo widpowiw Iwan.
Win riszucze widkryw szafu, distaw skafandry. Odyn podaw jij. Druhyj myttiu
odiahnuw na sebe.
Chutko. Wyriszuju sekundy.
Szczo ty choczesz? pomertwiymy wustamy zapytaa wona. Win byskawyczno
hlanuw na neji, serjozno skazaw:
Pryjszo najhirsze, Marije. Pryjmaj joho munio. Ty hotowa? Pospiszaj za mnoju.

Wona kynuasia slidom za nym. Korydory. Widsik pryadiw, geodezycznych kapsu.


Odnu z nych Zahrawa widkryw, pokazaw rukoju.
Sidaj. Ne zapytuj niczoho. Wimy kontejner. Tam kondensowana jia. I szcze o
Win pryczepyw do jiji pojasa koburu z wakym pryadom.
Ce WCZW. Wibrator. Berey joho. Win stane w pryhodi. I dy mene. Czujesz, Marije? dy, szczo b ne stao!
Iwane! Wiji na prypuchych, poczerwoniych powikach tremtiy, slozy strymuway nejmowirnym napruenniam woli. Newe wse? Iwane!
Ni! Tilky poczatok! Najstraszniszyj. Najwaczyj! Pamjataj, Marije! Pamjataj!
Win zaczynyw kapsuu. Z-za huchych lukiw doynuo e czutne:
Ja datymu, lubyj! Ja szukatymu!
Ne wstyhy domowyty. Niczoho ne skazay
Zagrymio. Kapsua poynua w otwir szluzu nazustricz newidomosti, nazustricz hustym chmaram.
A Zahrawa, zatysnuwszy widczaj u kuak woli, we ne dumaw, ne mirkuwaw nad pryczynamy awariji, nad doeju korabla. Dumaty ne buo koy.
Win siw u druhu kapsuu, zaczynyw jiji. Potim riszucze wwimknuw wail samostijnoho startu. Joho sylno wdaryo, kynuo w prostir. Majnuo nebo, zirky, husta powerchnia
siro-zeenych chmar panety. A potim slipuczyj wybuch u Kosmosi. Serce Iwana wpao.
Korabel wybuchnuw!
Jak wczasno! Wony zayszyy ywi. Ae jakoju cinoju? I szczo bude z nymy? Sami
sered czuoho switu! Czy znajdu wony odne odnoho?
Spokijno. Spokijno. Chaj nawi padinnia w peko spokijno. Chaj nawi smer nasuwajesia na tebe spokijno. Ty ne znyszczysz mene, temriawo nebuttia! Ja wicznyj, ja
bezsmertnyj! Mene du moji braty na Zemli i w neosianomu Wseswiti!
Mymo pywu chmary. Sira mriaka. Potim widkrywajesia powerchnia panety. Hory,
sribysti prostory, zwywy riczok. Hrymla halmiwni dwyhuny kapsuy, obszywka nagriwajesia, ae szwydkis achywa. Trenowanym okom kosmopiota Zahrawa widznaczyw,
szczo win rozibjesia ob panetu. Treba wystrybnuty z paraszutom!
Dumaty nikoy! Tilky dija! Tilky riszuczis! Win ne zahyne! Win zustrinesia z Marijeju, i wony pobuduju czudowyj swit! Nowyj swit!
Sylnyj posztowch wykynuw joho w powitria. Bolacze zakooo u wuchach! Gigantkyj
kupo paraszuta rwonuw joho whoru, spowilnyw padinnia. Kapsua bagrowo dymlaczym
fakeom pomczaa do panety.
Zahrawa zapamjatowuwaw misce padinnia. Hriada biosninych hir, zatoka moria,
piszczani berehy, otoczeni chaszczamy sribnych derew. Joho chutko neso na lis. Osabiymy rukamy win smyknuw za stropy, spriamowuwaw padinnia na szyroku miscynu mi
zarostiamy.
Pomianio nebo! Hucho stukaa w skroni krow. Iwan widczuwaw, szczo nastupaje
neprytomnis. Potim udar ob grunt. Ostannia dumka prorizaa swidomis: Marija Marija Marija
I temriawa pohynua joho.

Zahrawa otiamywsia wid nesterpnoho bolu. Poworuszyw rukamy i nohamy. Niby wse
cie. Na peczach i stehnach straszenno pecze napewne, obder szkiru pry padinni.
Win rozpluszczyw oczi. Temno, niczoho ne wydno. Jaki owti brudni plamy. Kri
szcziynu w skli szooma pronykaje prochoodne powitria. Iwan achnuwsia. Win dychaje
powitriam panety. Jakszczo za cej czas, poky win buw neprytomnyj, w eheni potrapyy
woroi bakteriji todi nemynucze zachworiuwannia.
Win nawpomacky znajszow na pojasi sumoczku, distaw hermetyczno zahwynczenyj
fakon, wyjniaw z nioho dwi piluli psychostymulinu. Ce buw sylnodijuczyj preparat dla
imunitetu proty czuopanetnych mikroistot.
Zahrawa prosunuw ruku w otwir szooma, kowtnuw piluli. Potim riszucze zniaw szoom. Jakszczo do cioho czasu win ne otrujiwsia powitriam panety, to j dali niczoho ne
bude. Ade analizatory pokazuway pidchodiaszczu dla ludyny atmosferu.
Win pohlanuw uhoru. Na nebi pywy chmary. Inkoy sered nych wyzyray zirky. Todi
na panetu nadao owtawe i sribyste siajwo.
Iwan staw na kolina, potim zwiwsia na johy. Pobyti miscia day sebe znaty. Win stupnuw dwa kroky wpered. Szczo zawaao. Aha, ce stropy paraszuta.
Zahrawa widstebnuw jich, kynuw he. Trochy podumaw. Szczo z nymy robyty? Moe,
zdadusia na szczo-nebu? Treba skasty.
Win ruszyw do kupoa. Pid nohamy chrumtiw prunyj moch. Zahrawa nasyu zhornuw gigantkyj kupo paraszuta prysmaenyj, napiwzhoriyj. Ce joho due wtomyo. Win
siw na zhortok, szczob widpoczyty.
I raptowo pered nym wynyko obyczczia Mariji. Jiji oczi zlakano dywyysia na nioho.
Wona szczo kazaa, wona szczo chotia peredaty jomu! Szczo ce? Nu, zwyczajno, wona
opustyasia na panetu i te samotnia, jak i win.
A potim znowu pima. Wydinnia znyko. Iwan schopywsia na nohy. Serce zatopya
chwyla widczaju. Ae win odrazu micnym zusyllam woli whamuwaw stychijnyj poryw. Tycho. Spokijno. Ade pryjszo najstrasznisze! Czy dumaw win pro taku moywis? U hybyni
swidomosti tak. Ae jij ne kazaw. Jak wona wytrymaje takyj udar? Jak stane dijaty? Neobchidni spokij i wytrymka. Nedarma wony spikuway na widstani. Teper mona bude
sprobuwaty znajty odne odnoho. Ce ne te, szczo radi, ae je nadija. Ta j radi tut ne dopomoho b. Za czotyry chwyyny pisla jiji padinnia korabel proetiw tysiaczi kiometriw
W duszi prozwuczaw ironicznyj hoos. Zwidky win? Czyj? A-a! Ce ti skeptyky, jaki
proroczyy newdaczu. I wona staasia. Szczo teper zroby Zahrawa dla nauky Zemli? Szczo
cinnoho zayszy dla majbutnich ekspedycij?
Tycho. He, mizerni dumky! Ludyna j bez techniky, bez pryadiw najskadniszyj
pryad, najczudowisza maszyna. Poky ja dychaju, poky baczu, czuju i widczuwaju ja
wczenyj, ja ludyna, ja doslidnyk. Nam treba widszukaty odne odnoho. Za wsiaku cinu. Chaj
na ce pide misia, rik, desia rokiw, ae my zustrinemo. I todi niszczo ne zastrachaje nas.
Odna ludyna ce prosto ludyna. A dwoje ludej ce we ludstwo! Ludstwo!
Iwan hyboko zitchnuw. Treba szczo wyriszuwaty. Dijaty! Ae mozok, zatumanenyj
wtomoju, widmowlajesia praciuwaty. Neobchidno widpoczyty. Didatysia switanku. A
potim zorijentuwatysia w obstanowci. Iwan rozsteyw kupo paraszuta, zahornuwsia w
nioho. Majnua dumka: Tut mou buty chyi twaryny. Win widihnaw jiji i wse-taky peresunuw napered koburu w WCZW. Na wsiak wypadok. U mozku popywy dumky pro
jiu, pro yto, pro tutesznich istot. A wola wadno nakazuwaa zawtra, zawtra!

Wypywo z temriawy obyczczia Mariji. Niby marewo. Houbko moja! Jak tobi?
Czomu Iwan ne chwyluwawsia za neji, ne wboliwaw. Win tilky myuwawsia jiji siajwom,
kupawsia u promeniach jiji oczej i pyw, pyw na chwylach zabuttia.
Pidswidomis szczo howorya, zasterihaa. Such prynosyw do mozku zwuky ywych
istot, jake szamotinnia. W temriawi zjawyysia ruchywi postati. Wony kilcem otoczuway
kosmonawta.
A win spaw, maryw.
Wse bycze, bycze zhraja tinej. Wony pidkradajusia do nebesnoho prybulcia, otoczuju joho tisnym koom.
Zahrawa zaworuszywsia, widczuw jaku nebezpeku. Chotiw pidwestysia. I ne mih.
Wjalis waya wnyz. Szczo ce?
Win u piwtemriawi pobaczyw istot, zbahnuw nebezpeku, widczuw, jak choodni
metki kinciwky torkajusia skafandra, instynktywno zrozumiw, szczo treba boronytysia.
Ruky potiahnuysia do kobury. Ae jiji perechopyy, zatysnuy czymo ypkym, wjazkym. Nawkoo tia obwyosia szczo schoe na wiriowku.
Iwane, Iwane Szczo z toboju? Czomu swidomis twoja spy? Czomu ne moesz ty
rozpluszczyty powik, niby naytych metaom?
Joho tio pidniay whoru, ponesy. Win smyknuwsia kilka raziw, namahawsia zwilnytysia z obijmiw newidomoji syy, ta hodi!
Na duszi stao spokijno. Chaj bude szczo bude. Joho ne bju, ne wbywaju. Ce ti sami
istoty, jakych win baczyw na ekrani. Wony rozumni, chocz i na prymitywnomu riwni.
Moe, poszczasty znajty spilnu mowu z nymy. Ade dla cioho wony j pryetiy siudy.
Istoty, jaki nesy Zahrawu, powernuy w husti chaszczi. Tut buo nacze wydnisze. Kosmonawt widznaczyw ce dywne jawyszcze. Stowbury derew niby wyprominiuway siajwo.
Istoty joho napasnyky te swityysia. Wony buy schoi na dywnych hnomiw, jaki raptom wylizy z-pid zemli.
Zahrawa ne mih rozhladity tocznych obrysiw. Win ysze baczyw kruhli hoowy i
sribystu szczetynu nawkoo, jaka zdawaasia w pimi oreoom. Czuw hamir, jake popyskuwannia. Hoosy istot buy ne schoi na hoosy ludej Zemli, ae nawi u napiwneprytomnomu stani Zahrawa widznaczaw dostupnis wymowy dla ludyny
Szczo wony z nym choczu zrobyty? Dla czoho poonyy? Kudy nesu?
Chaszczi czuoho, dywowynoho lisu pochmuro mowczay, prominyy chymernym
siajwom. A istoty nesy swoho nebesnoho poonenoho wse dali j dali, nazustricz newidomomu.

Tak mynuo kilka hodyn.


Iwan pomityw, szczo chmary mi werchowittiam lisu zaroewiy, dywne prominnia
derew znyko. Stowbury nabuy etowoho koloru, wijaopodibni ystoczky zasribyysia.
Dywna transformacija, podumaw Zahrawa. Fosforescencija w temriawi
Istoty te perestay switytysia. W blakomu rozsijanomu prominni tutesznioho switanku wony skydaysia na weykych emuriw, zarosych wohnystoju wertykalnoju szerstiu.
Ae najchymerniszym buo obyczczia. Wono mao troje kruhych oczej, nawkoo jakych
dribno tripotiy sribysti wiji. W centri toho trykutnyka Zahrawa pomityw zarosli woossiam otwory. Ni rota, ni nosa, ni czoho podibnoho do obyczczia zemnych ludej win ne
pobaczyw.
Peresuwaysia istoty pawnymy strybkamy, niby peridyczno pywuczy w powitri. Ce
buo dywno: jichni kinciwky, zdawaosia, ne robyy znacznych zusyl. Moe, w nych wykorystowuwaa jaka newidoma dla Zemli energija?
Chaszczi raptowo obirway. Pered procesijeju wynyka szyroka halawyna. Jiji we
oswitluwao sonce zirka Tau Kyta. Na trawi i mochu merechtia husta rosa, na tim boci
halawyny kuriwsia dymok wohnyszcza, wydniysia jaki prymitywni sporudy.
Nazustricz tym, jaki nesy Zahrawu, wysypaa jurba inszych istot. Wony haasuway,
otoczywszy procesiju weykym kilcem. Kosmonawt pomityw, szczo wsi wony buy odnakowi. Zdajesia, podiu na sta ne pomiczaosia. U wsiakomu razi, na zownisznij wyhlad.
Sered jurby buo bahato malat. Wony wereszczay pyskywymy hoosamy, pidskakuway, zahladay w obyczczia Zahrawi.
Napewne, dity, podumaw win. Jak i na Zemli, wony najcikawiszi. Czy ne hadaju
wony, szczo baky prynesy jim jiu?
Cia dumka zmusya Iwana zadumaty. Win trochy owoodiw soboju i teper mih rozibratysia w sytuaciji. Win ne znaje ni pobutu, ni zwyczok tutesznich istot. Win zwjazanyj i
bezporadnyj. Szczo wony zbyrajusia robyty z nym? Jak postawlasia? Czy znaju, szczo
win prybuw z neba, czy ni?
Do procesiji z weykoji kamjanoji chaabudy, zhromadenoji z czornych weetenkych bry, wyjsza szcze odna istota. Ti, szczo nesy Iwana, posztywo zupynyysia pered
neju. Na istoti kosmonawt pomityw barwysti prykrasy z jakycho kaminciw, nanyzanych
na wiriowoczku. Napewne, wo, majnuo w dumci. Dywnyj pohlad trioch oczej zupynywsia na poonenomu. Prozwuczaw wysokyj hoos. Perednia kinciwka, schoa na hipertrofowanu ruku, wkazaa kudy.
Todi istoty chutko ponesy Zahrawu do kupy kaminnia, de kuriwsia dymok. Wony
pokay joho bila wohniu, prytuywszy spynoju do czoho choodnoho. Zahrawa hlanuw
skosa jomu w spynu mulay barwysti kaminci. Win podywywsia whoru. Taki prykrasy
hustymy hirlandamy uwinczuway jaku neporusznu posta.
Ido, podumaw Zahrawa. U nych, napewne, prymitywne pokoninnia. Ta czy ne
dumaju wony prynesty mene w ertwu jomu? Szcze cioho ne wystaczao. etiw, szczob
prynesty istotam swito rozumu, a wony zalubky zjidia takoho posancia
Nawkoo dijao szczo nezwyczajne. Wo czy re zupynywsia pered Zahrawoju,
lih na grunt. Jomu nasliduwaa wsia jurba. Wony prostiahay do Zahrawy peredni kinciwky
ruky, szczo kryczay, a laszczao u wuchach. Wony czoho czekay wid Zahrawy.
Ae czoho?
Moe, wony pryjmaju Zahrawu za boha? Todi czomu wony ne rozwjau joho? A

wtim, dykuny Zemli koy byy swojich bohiw, czoho czekaty wid prymitywnoho rozumu?!
Istoty dowho kryczay, ementuway. Potim zamowky. Wony dowho dywyysia na
Zahrawu, niby hipnotyzuway joho. I sprawdi, kosmonawt widczuw jaku sonywis, jak i
todi, koy na nioho napay. Newe u nych taka sylna psychiczna energija? Niby chwyli, nakoczujesia na Iwana newydyma sya, zakoysuje, wkydaje u nebuttia. He, maro! Treba
wyrwatysia z cioho pawutynnia. Inaksze zahybel!
Wo znowu szczo zakryczaw. Kilka istot pidijszy do Zahrawy i, pidniawszy joho,
kynuy na wohnyszcze.
Spaachnuy jazyky poumja, w usi boky syponuy iskry. Zahrawi obpeko obyczczia.
Win zastohnaw wid bolu, wykotywsia z wohnyszcza. Istoty znowu kynuysia do nioho, ae
win, we ne rozdumujuczy, byw jich nohamy priamo w kuepodibne tio.
Istoty widskoczyy. Prounay zlakani wyhuky. Wo pidniaw peredni kinciwky,
pohroujuczy Zahrawi. Kilce istot zamknuosia, zapanuwaa tysza. I znowu chwyli newydymoji energiji skuway Zahrawu, hasyy joho swidomis.
Jak udaw, majnuo de u hybyni mozku. Zahipnotyzuju i znyszcza. Tilky ne
piddatysia, ne piddatysia!
W promeniach soncia Tau Kyta, jake wstawao nad lisom, szczo zabyszczao czerwonymy wohnykamy. Zahrawa zyrknuw tudy. Wohnyky siajay w horisznij czastyni idoa,
za hirlandamy prykras. Szczo ce?
I raptom chwyluwannia styso serce Iwana. Win szcze ne wiryw swojim oczam. Newe ce moe buty? Newe ce Tak, ce win, Druh! Robot, jakyj keruwaw perszoju raketoju,
jakyj todi tak raptowo zamowk. Szczo z nym staosia? Napewne, joho zipsuway ci istoty.
A potim peretworyy na idoa
On jaskrawo switia joho czerwoni oczi analizatory radiciji. Z-pid hirland kaminciw wyhladaju ruky-manipulatory, pryjmaczi zwukiw i szyroki hrudy z riadamy kawitury.
I raptom u swidomosti Zahrawy wynyka widczajduszna dumka. A szczo, koy Druh
ne zipsowanyj. Moe, istoty todi, napadajuczy, tilky wymknuy joho. Ech, jakby i zwilnyty
chocz odnu ruku.
Zahrawa neludkym zusyllam wysmyknuw ruku, obidrawszy cupkoju linopodibnoju
rosynoju szkiru do krowi. Istoty zanepokojeno dywyysia na kosmonawta, ae ne zawaay
jomu. Wony, napewne, czekay, jak bude dijaty jichnij ido.
Tamujuczy newymowne chwyluwannia, Iwan zwiwsia na nohy, trymajuczy odnijeju
rukoju za kaminnia. Potim win prypaw hrumy do robota, widkynuw prykrasy. O wona
kawitura wmykannia i perwisnoji programy. Nu zwyczajno, joho wymknuy! Ni, ne
tilky wymknuy, a j poszkodyy! Iwan szwydko wkluczyw umownyj nabir cyfr, ae robot ne
woruszywsia.
Tym czasom istoty znowu zahaasuway. Wo dawaw jakyj nakaz. Grupa istot obereno nabyaasia do poonenoho, pamjatajuczy poperednij udar.
I raptom Iwan zhadaw. U Druha je zapasna, dublujucza systema. Wona zzadu, na
spyni.
Kosmonawt widkynuw hirlandy kaminciw, znajszow maekyj metaewyj luk. Jak dobre, szczo tubilci ne deformuway joho. Zaraz. Natysnuty maeku knopku wse bude
harazd!
Luk widczynywsia. Bysnuy knopky. Iwan myttiu nabraw potribnyj nomer. I odrazu
poehszeno zitchnuw.

Robot zaworuszywsia. Iwan widstupyw nazad, priamo nazustricz istotam. Wony zlakano zupynyysia, szczo howoryy, zwertajuczy do wodia. Toj zanepokojeno dywywsia
na idoa, jakyj raptom oyw.
Zahrawa hyboko wdychnuw powitria, schwylowano skazaw:
Druh!
Kapitane! zwyczno ozwawsia Druh.
Win prowiw manipulatoramy po swojij staturi, zmitajuczy prykrasy. Potim skazaw:
Mene szczo obputao, kapitane. O, i wy w takomu stani? Czomu?
Zahrawa, szczasywo smijuczy, skazaw:
Potim, Druh, potim. Dopomoy meni.
Robot stupyw do kapitana, chutko zwilnyw joho wid rosyn, jakymy win buw zwjazanyj. Istoty, pobaczywszy, jak ido dopomahaje poonenomu, druno zaementuway i prypay do gruntu. Tilky zhraja maekych istot, napewne, ditej, syponua w kuszczi. Iwan ahidno, bez zoby dywywsia na nych. Teper wony ne straszni. Teper u nioho w rukach weyka sya Druh, pomicznyk, mozok i ruky, stworeni naukoju Zemli.
Kapitane! ozwawsia Druh. Czomu wy tut?
Ja pryetiw na inszij raketi, Druh.
Wy pryetiy po mene?
Tak, Druh, tak.
A de Marija?
Wona te pryetia. Ae staasia katastrofa
Tak, jak zi mnoju, zaznaczyw Druh. Wony todi i napay na mene. Ja pytaw u
was porady, a wy ne skazay meni niczoho. Treba buo daty jim opir. Zipsuwaty kilkom z
nych ruszijnu systemu.
Ne mona, Druh, ne mona, skazaw kapitan. Ce rozumni istoty. A rozumnych
istot ne mona psuwaty.
Ae wony napay?
My pryetiy, szczob wczyty jich. Wony szcze ne doswidczeni, Druh
Ja zrozumiw. Jim potribna dodatkowa informacija.
Ty prawylno kaesz, Druh. Ae skay meni, ty zapamjataw dorohu do korabla?
Do moho korabla?
Tak, Druh.
W mojij pamjati, kapitane, je szlach. Ae win due dowhyj. Wony wymknuy moju
ruchomu czastynu. Analizatory prodowuway praciuwaty. Istoty nosyy mene, nacziplay
wsiakych kaminciw, mineraliw. Z toho czasu projdeno desia tysiacz dwisti odynadcia kiometriw i sto sorok try metry. Ja mou wkazuwaty wam szlach. Ae ce due daeko.
Nadija, jaka spaachnua w serci Zahrawy, znowu zhasa. Win zrozumiw swoje stanowyszcze. Perszyj korabel buw daeko-daeko, moe, na inszomu boci panety. Za skilky
czasu mona projty desia tysiacz kiometriw?
Ae treba dijaty. De na paneti joho czekaje Marija. Wona te sama, sered czuych,
napiwrozumnych istot. Czy wytrymaje wona, czy ne wpade u widczaj?
Marije, Marije! Wir, nadijsia! Marije, de ty, szczo z toboju? My postaweni doeju u
najwaczi umowy. My baay cioho i oderay Czy peremoe rozum strach, bezporadnis?
Czy ne pohasne maesekyj wohnyk Znannia sered sucilnoho okeanu temriawy?
Zeme daeka, pidtrymaj mene Pidtrymaj nas na cij wakij dorozi. My ne zdamosia,
my wytrymajemo wsi nezhody
Zahrawa widihnaw pochmuri dumy, pohlanuw na robota.
Wako bude nam, Druh?

Wako, kapitane, skazaw robot.


Ae wytrymajemo wse?
Wytrymajemo, schwalno chytnuw hoowoju Druh.
A chymerni sribnowoosi istoty, zlakano prypawszy do trawjanoho pokrowu gruntu,
mowczky day, szczo stane dijaty nowyj his z nebes, jakyj tak szwydko pobratawsia z
jichnim boestwom? Wony z podywom prysuchaysia do czudnych zwukiw, jaki wpersze
zwuczay na jichnij paneti.
I, zwyczajno, nichto z nych ne hadaw, jaki weetenki zruszennia widbudusia w jichniomu dykomu switi z pojawoju posancia daekoji zirky.

Za otworom prytuku nicz. Weyki zirky morhaju tajemnycze, zahladaju u hybynu budiwli. Jichni prymarni promeni padaju na yczko dytyny. Oczi jiji zapluszczeni,
wusta napiwwidkryti. Dytia spy.
Wono soodko sope, zdryhajesia wwi sni, tycheko smijesia. Szczo wono baczy,
jaki weseli kartyny postaju pered zaczarowanym zorom? Jaki kazkowi kraji widkrywaju
pered nym swoji prynady, swoju krasu?
Chaj dytia spy. Chaj nabyrajesia syy i mudrosti, szczob bezstraszno wyjty na newidomu dorohu w czuomu switi. Ta chiba czuyj win pisla dwoch rokiw strada, poszukiw
i tiakoji, chocz i radisnoji tworczoji praci?
Marija dywysia w otwir wchodu. Tam wydno chymernu posta Tuara. Win storoko
powody smisznoju kruhoju hoowoju. W prominni zorianoho neba switysia joho rude
wijaopodibne woossia. Win wirno beree prytuok swojeji nastawnyci, szczob ni zwiryna,
ni dykyj szczoa miscewyj ytel panety Mu ne poszkodyy jij, ne napay znenaka.
Marija nino dywysia na nioho, w jiji serci wynykaju tepli dumky. Wony choroszi
rozumni istoty Mu. Wony szcze dyki, temni i zabobonni, ae pryroda nadiya jich czudowym mozkom i taantom piznannia. Poperedu w nych sawnyj i weykyj szlach. Nichto ne
skae, skilky tysiaczoli czy miljoniw rokiw trywatyme toj pochid po krutych steynach piznannia, ae win ne prypynysia nikoy, poky ne uwinczajesia Wseenkym Syntezom. Jak
i w nas na Zemli. Jak i wsiudy, de Rozum szukaje rozhadky wikowicznoji tajemnyci swoho
isnuwannia. Marija schylajesia nad synom.
Spy, synku, nino kae wona. Spy, Wasylku. Chaj bezurno prochody twoje
dytynstwo. Wyrostaj munij sered nebezpek. Potim my zustrinemo tata twoho i nam
niczoho ne bude straszno
Zhadawszy Iwana, Marija wstaje, dywysia pry switli zirok na Cyferbat chronometra.
Wona widrehuluwaa joho widnosno doby panety Mu, i teper szczoweczora, chwyyna w
chwyynu, howory z Iwanom. Howory Czuje win jiji czy ni? Moe, ce ysze prymara?
Moe, j nema joho we, a wona posyaje swoji dumky-tini, jaki isnuju tilky w jiji ujawi?
Marija, zapluszczywszy oczi, torkajesia dooneju swoho czoa, dejakyj czas stoji neporuszno, widhaniajuczy rij neprochanych dumok. He, czorne hajworonnia! Zwidky wy,
dla czoho sumniwamy krajete duszu moju? Czy choczete posijaty znewiru i kynuty mene
w nebuttia? Ni, serce kae prawdu, wono znaje istynu, wono widczuwaje Iwan ywyj, win
boresia, win szukaje, win wykonuje wolu Zemli. I ja te! Meni ne soromno bude hlanuty
jomu w oczi.
Czy znaje Iwan, jak jij tiako bez nioho? O, jakyj al, szczo wona ne wczyasia pryjmaty
joho dumky! Teper odna ysze nadija na te, szczo win koy poczuje jiji Konoho weczora Po kilka chwyyn. I w ci chwyyny w eter, u pimu prostoru ety jiji wola, jiji nadija,
jiji poumjana wira w zustricz, u taku nejmowirnu i baanu zustricz.
Wona sidaje na kamjanomu stilci, zapluszczuje oczi. Wona wolowym zusyllam widsijuje wsi zajwi dumky. Tilky tysza Kosmosu, spownena kekotu daekych switiw, homonu
Bezmeia, panuje w jiji mozku. Swidomis wykykaje joho obraz ridnyj obraz mua,
druha, kochanoho. A potim mcza ujawennia, niby udar moota, w prostori. Wony potriasaju eter, adaju widpowidi. Jich mona wkasty u prosti, zowsim prosti sowa:
Drue, ja du tebe! Szukaj mene po kamjanych weach!
I ujawa maluje na czornomu tli swidomosti wysoki kamjani wei na dorohach pemen,
na uzhirjach, na halawynach, na zwiriaczych stekach. Win zrozumije, win zbahne, de

znajty swoju druynu. Chaj szcze mynu roky jake ce maje znaczennia. Zate poperedu
zustricz.
Potim Marija znowu lahaje do syna. Hady jomu holiwku, dumaje.
Tilky dwa roky mynuo, a stilky podij. Swidomis wertajesia nazad, u kaejdoskopicznij barwystosti widnowluje straszni i burchywi podiji
Wona padaa w uszczeynu pomi horamy. Kapsua pokotyasia wnyz, potrapya w
hirkyj potik. Stropy weetenkoho paraszuta obirwaysia na kaminni.
Potik pidchopyw kapsuu, kynuw na porohy. Marija wid chwyluwannia i potriasinnia
zneprytomnia. Koy wona otiamya, kapsua we stojaa na berezi, a nawkoo neji metlaysia jaki tini.
Ce buy ywi istoty.
Marija wpiznaa jich. Wona baczya jich na ekrani Mizorianoho Pulta tam, na Soniacznomu Ostrowi. Ce jich rodyczi poszkodyy todi robota Druha. Szczo wony robla z
kapsuoju?
Istoty pidniay kapsuu i kynuy jiji znowu na kaminnia. Marija zlakano zawmera.
Czoho wony baaju? Moe, wwaaju kapsuu weykym horichom i choczu rozbyty jiji,
szczob poasuwaty naczynkoju? Ne treba dopuskaty cioho.
O istoty zbyrajusia znowu hurtom bila aparata. Marija schopyasia za wibrator. Iwan
poperedyw, szczo ce stane w pryhodi. Ae jak? Znyszczyty koho-nebu z nych? Ni, nawi
dumka pro ce brydka! Ot, na panelci napysano: Atmosferna syrena. Tut awtomatyczne i
ruczne wmykannia. Tut riatunok.
Marija natysnua knopku. Straszennyj rew potrias kapsuu. Istoty, mow rozmetani
wychorom, rozbihysia.
Marija wstaa z sydinnia, widczynya luk. Ne mona daty. Treba riszucze dijaty.
Wona we znaje jak!
Wona wyjsza z kapsuy, opynyasia na krutomu berezi potoku. W imli hromadyysia
hory, bowwaniy sribnoysti lisy.
Pobaczywszy neweyczku posta, oranewi istoty znowu poczay nabyatysia. Wony
druno haasuway, pewno pidbadioriujuczy odne odnoho. Marija wyjniaa wibrator, zastereywo pidniaa joho whoru. Jim treba prodemonstruwaty syu rozumu. I ne ysze syu,
a j docilnis.
Marija spriamuwaa roztrub WCZW na byku skelu. Natysnua spusk. Potunyj potik
energiji rizonuw po kameniu. Ae skela yszya cioju. Marija rozhubeno pohlanua na wibrator. Ne wyjszo! U czomu ricz?
W oczi jij wpaa szkaa rezonansu. Aha, o de pryczyna. Treba nastrojity na rezonans
porody. Wona myttiu zhadaa widpowidni dani, widrehuluwaa WCZW. Istoty tym czasom zdywowano sposterihay za nezrozumiymy dijamy dywnoho stworinnia.
Marija znowu prowea promenem po skeli. Kami z triskom rozwaywsia. Istoty wid
nespodiwanky zakryczay, popaday na di.
Todi Marija zmenszya potunis strumenia energiji i, pidijszowszy bycze do kamenia, poczaa obroblaty joho z usich bokiw. Pid Dijeju newydymoji radiciji rujnuway moekularni zwjazky porody, i past za pastom paday donyzu. Nareszti wid skeli zayszywsia
geometryczno prawylnyj kub.
Istoty dywyysia wraeni, zahipnotyzowani. Marija szcze obrobya neweykyj kami
poriad, peretworywszy joho w szestyhrannyk. Todi istoty szczo zaementuway i kynuysia
wrozticz.
Marija poehszeno zitchnua. Teper wony zaysza jiji w spokoji. Mohutnis tworczosti
podijaa na nych sylnisze, ni sya. Bo rujnuje i smercz, i byskawka, i chwyla potoku, a

twory tilky rozumna istota. Wony dosi baczyy tworczis pryrody i ne znay derea jiji, a
teper pered nymy zjawyasia taka tajemnycza istota.
Chaj poky szczo ce bude zabobonna powaha, podumaa Marija. Ae potim ja
pojasniu jim. My podruymo z nymy, znajdemo spilnu mowu.
Tak nad potokom i zayszya yty Marija. Spoczatku wona pidtrymuwaa swoji syy
zapasamy kondensowanoji jii, jaku jij na proszczannia daw Iwan, a potim poczaa dumaty
pro miscewi rosyny.
Wona obijsza okoyci. Znajsza bezlicz dywnych czuych traw i kwitiw. Dowho wahaa, szczob ne otrujity, a potim wyriszya pokasty na intujiciju organizmu.
Wyjawyo, szczo dejaki koreni i mjasysti pody etowych derew poywni i
smaczni. Perszi dwa dni boliw ywit i swerbia wsia szkira, pokrywajuczy czerwonymy
plamamy, ae zhodom wse znyko. Organizm szwydko pryzwyczajiwsia do zminy charcziw.
Czerez kilka dniw powernuysia istoty. Wony myrolubno wyhladay z-za skel, szczo
homoniy, prostiahay do Mariji ruky. Wona nabyzya do nych, rozhladaa. Jij podobawsia jichnij wyhlad, chocz win buw i nezwycznyj dla oka ludyny.
Na kruhomu tuubi bua micno posadena weyka hoowa. Na nij rizko wydilaysia
oczi troje oczej, weykych, dopytywych. Peresuwaysia istoty dywno: czastkowo strybkamy, czastkowo pywuczy w powitri. Pobaczywszy ce, Marija bua wraena. Napewne, w
nych dijaa mohutnia energija antytiainnia.
Dejaki z istot osmiliy, prysunuysia do Mariji, pomacay jiji perednimy kinciwkamy.
Wona ne supereczya, stojaa spokijno. Todi j inszi nabyzyy, otoczyy jiji drunym kilcem
i radisno zaementuway.
Tak poczaasia druba.
Za kilka dniw we szczoa, suchajuczy wkaziwok Mariji, nosyy kaminnia, obtesane
wibratorom, do wybranoji poszczyny. Pid weyki bryy pidkadaysia wjunki steba rosyn,
desiatky istot pidnimay wanta uhoru. Wony skaday stiny, pokriwlu, ne rozumijuczy,
czoho chocze dywnyj prybue.
Ta koy sporuda bua zawerszena, istoty kilka hodyn boewoliy wid radosti. Marija
stojaa spokijno i rozczueno dywyasia, jak wony pidskakuway w powitri, obnimaysia,
wyroblajuczy najchymerniszi na.
Chaj radiju, dumaa wona. Ce persza radis tworczosti. Zwidsy j prolae jichnia
doroha do werszyny rozumu
Mynay dni. Marija z dopomohoju szczoa zbuduwaa prytuok wsiomu pemeni, bo do
cioho wony yy w peczerach. Okremo postawya budynoczok sobi.
Wona we rozrizniaa istot po obyczcziu, po rostu, po wymowi. Wywczya jichniu
neskadnu mowu. Osobywo jij spodobawsia woak pemeni Tuara. Win buw due dopytywyj i rozumnyj. Win szwydko porozumiwsia z Marijeju, ehko zaswojuwaw zemni sowa,
bo mowy szczoa ne wystaczao dla pownoho jednannia. Tuara na chodu schopluwaw znaczennia nowych ponia. Win maje ne widchodyw wid budynoczka Mariji.
Ta o pryjszo nespodiwane. Marija widczua sebe wahitnoju.
Wona wraeno prysuchaasia do sebe, do poruchiw nowoji istoty w oni. Ce buo
radisno i trywono. Ce buo nespodiwano i razom z tym symwoliczno.
U neji narodysia dytyna. ytel nowoji panety. Niby newydyma dola posyaa jij czudowyj znak. Wony ne zahynu na paneti Mu, wony posiju tut sylnyj, mohutnij kori, jakyj
das nowu cywilizaciju.
Marija teper berehasia, ne chodya daeko wid prytuku. Pody jij prynosyw wirnyj
Tuara, dywujuczy, czomu poweytelka tak mao ruchajesia. Odnoho razu win zapytaw
jiji:

Ma-ora Ty eysz Ty ne chodysz Czomu?


U mene bude dytyna, Tuara, skazaa Marija. Skoro.
Dytyna? Szczo ce?
Maekyj szczoa. Rozumijesz?
Maekyj szczoa. Ja znaju. My te idemo w peczery, koy nastaje czas nowych
szczoa. Ce harno. U naszoho pemeni we bude dwa poweyteli nebes. Ty, Ma-ora, i twij
maekyj szczoa Dytia Nebes.
Marija suchaa joho, wdiaczno wsmichaasia. Tak ce sprawdi bude Dytia nebes.
We Kosmos bude joho witczyznoju. Jakym win bude? Jakyj matyme pohlad na swit, narodywszy u Bezmei?
Mynuy misiaci. W neji zjawywsia syn.
Wona joho nazwaa Wasylkom.
Szczoa radiy, swiatkuway znamennu podiju. Nosyy Mariji pody i soodke korinnia.
Syn kryczaw, smoktaw mooko materi, dywywsia synimy oczeniatamy na siajwo Tau
Kyta, na byskotywi zirky. Jomu buo bajdue, jak zwaysia zirky, paneta, istoty. Dla nioho
wse buo jedynoju pryrodoju, jaka pestya joho, hoduwaa i dawaa doswid dla rozumu.
Koy Wasylko pidris, Marija wyriszya ruszyty w mandry. Wako spodiwatysia, szczo
w uszczeyni mi horamy Iwan znajde jich. Wychid tilky odyn. Ity po paneti, zayszajuczy
pisla sebe jaki pomitni znaky
Wona mandruwaa razom z pemenem. Szczoa z radistiu zhodyysia na ce. Pokrowytelka maa mohutni syy.
Wona zachyszczaa jich wid napadu chyych di, jaki ne raz wykraday maekych
szczoa, wona wytesuwaa iz skel kameni dla prytukiw, wona wczya jich nowym sowam.
Tomu wony, ne rozdumujuczy, buduway za jiji wkaziwkamy weetenki wei skri, de
pemja zupyniao na stijbyszcze.
Na hoownij pyti Marija wybywaa WCZW kilka sliw: Kochanyj, ja du tebe.
Tuara odnoho razu zapytaw:
Dla koho my robymo ce, Ma-ora?
Ja du szcze odnoho posancia, Tuara. Ce dla nioho my zayszajemo znaky. Po nych
my zustrinemo
I todi szczoa budu szcze mohutniszymy, radiw Tuara.
Tak, todi wy stanete sylniszymy.
Marija, wyruszajuczy wid potoku, zachopya z kapsuy wse, szczo mona buo: chronometr, kilka boknotiw, fotoaparat, portatywnyj magnitofon.
Wona zanotowuwaa wsi podiji, fotografuwaa rosyny i trawy, twaryn i szczoa. Wona
zapysuwaa na magnitnu striczku mowu istot, hoosy twaryn. Wona wyznaczya dobu, jaka
riwniaasia dwadciaty hodynam Zemli, widrehuluwaa uniwersalnyj chronometr. I, nareszti, Marija poczaa prowodyty szczoweczirni peredaczi dumky, adresowani Iwanu.
W perszi misiaci neridko na neji napadaw widczaj, prychodya apatija. Znewira toczya swidomis, chotiosia nebuttia. Ae postupowo Marija wwijsza u rytm praci, tworczosti. I teper jak daeko wsi nebezpeky! Wona wystojaa u szczodennij borobi. Wona hariacze wirya teper, szczo wse zdijsnysia, jak zadumano.
Tuara trywono woruszysia, szczo homony. Bila nioho w temriawi posta szczoa.
Szczo tam, Tuara? zapytuje Marija.
Kruha hoowa Tuara prosowujesia w otwir. Win radisno kae:
Ce wtikacz z poonu. Win buw z woroym pemenem. Win buw daeko. Win kae,
szczo baczyw u weykomu lisi weu. Taku, jak stawymo my. Tilky bilszu.
Marija schopyasia z oa. Serce zabyosia bolacze, zaszczemio.

Howory, Tuara! Howory! Jaka wona? Z czoho zrobena?


Ne z kameniu. Ti, czui szczoa, kazay, szczo wea spustyasia z neba. Wona byskucza. I hadeka. Ja j podumaw, szczo to twij towarysz Posane Nebes.
Slozy pidstupyy do oczej Mariji. Wona zakamjania na misci wid nespodiwanky, a
urahan dumok ue zawychrywsia w mozku, burchywo porodujuczy nadiji, radis, nowi
spodiwannia.
Tuara! Win znaje, de ce? edwe strymujuczy, zapytuwaa wona. Win znajde
dorohu?
Wako, skazaw Tuara. Ae znajde. Ce daeko. Ta chiba nam straszno? Z namy
ty, Ma-ora. Z namy Dytia Nebes. Nam ne straszni di, nam ne straszni urahany i zywy. My
pidemo z toboju, Ma-ora. My znajdemo nebesnu weu.
Diakuju tobi, Tuara, schwylowano skazaa Marija. Wasylku, wstawaj! Wstawaj,
synoczku!
Syn burmotiw szczo uwi sni, widbywawsia nikamy. Marija smijaasia i pakaa, zahortaa joho w pokrywao z szkiry chyoho di.
Szczo wono? Zwidky? Newe nowa ekspedycija? Tak szwydko?
Szczo b tam ne buo, a ce radis. Weyka radis i nadija!
Wpered. Tilky wpered. Tam swito, tam zustricz, tam posane rozumu ridnoji Zemli.

(Z boknota Zahrawy)
Ote, nespodiwana zustricz z robotom, z Druhom wriatuwaa mene.
Dali wse buo nezriwnianno ehsze, ni ranisze. Do mene powernuasia wpewnenis,
wira u peremohu, wira w zustricz z Marijeju.
Rozumni istoty odrazu wyznay moje starszynstwo, mij awtorytet. Pownyj posuch
jichnioho boha buw najkraszczym dokazom mojeji mohutnosti. Ja poczaw yty sered nych,
zbuduwawszy z dopomohoju Druha tymczasowyj prytuok.
Persz za wse ja wyriszyw poznajomyty bycze z istotamy, abo szczoa, z jichnioju
mowoju. Bez nych ja ne mih niczoho zrobyty ni mandruwaty po paneti, ni szukaty Mariju, ni nawi wyriszyty probemu charczuwannia. Za Druha ja ne bojawsia: win buw rozrachowanyj na wykorystannia bu-jakoji energiji soniacznoji, hrozowoji, atmosfernoji,
jadernoji. Ae pro sebe treba buo poturbuwaty. Ja sprobuwaw desiatky riznych podiw i
traw, dejaki z nych buy jistiwnymy.
Ja wywczyw neskadnu mowu szczoa, podruyw z woakom, jakyj u perszyj de chotiw prynesty mene w ertwu bohu. Joho zway uakon. Win buw due dobryj i mudryj
szczoa. Koy ja zhadaw jako pro naszu perszu zustricz, win due chwyluwawsia.
Szczoa ne znay, kazaw win. Szczoa dumay, jak kraszcze. Wony chotiy perekonaty. Twij byskuczyj suha buw naszym poweyteem. My prynesy tebe, szczob znaty,
szczo win skae. A win mowczaw. My dumay, szczo win baaje twojeji smerti. A potim win
zwilnyw tebe. I my pobaczyy, szczo ty boestwo.
Harazd, harazd, smijawsia ja. Ja ne hniwaju na was, uakon. Tilky ne nazywaj mene boestwom. Kraszcze zwy Nastawnykom. Ja ne wo, ne boh, a wczytel. Ja budu
wczyty was. Dla cioho ja j prybuw do was.
Zwidky, Nastawnyku? zapytuwaw uakon.
Z inszoji panety, drue.
Z inszoji Mu?
Tak, uakon, z inszoji Mu. Wona daeko, bila inszoho Soncia, abo Uso, jak wy
zwete.
uakon radiw, jak dytyna. Win due lubyw rozmowlaty zi mnoju, szwydko spryjmaw
nowi poniattia, nawi abstraktni. Wid nioho ja postupowo dowidawsia pro jichni zwyczaji,
stosunky, dumky. Spostereennia za yttiam pemeni day szcze bahato riznych faktiw. Ue
teper ja maju moywis korotko opysaty yttia szczoa rozumnych istot panety Mu
druhoji panety w systemi Tau Kyta, tubilnoju mowoju.
Wony istoty inszoho napriamku ewoluciji, ni toj, szczo panuje na Zemli, chocz mi
namy je bahato spilnoho.
Szczoa dosy wysoki istoty. Wony u rozpriamenomu stani siahaju do dwoch metriw. Tuub kruhyj, tuhyj, z dwoma paramy kinciwok. Peredni, jak i w ludej, sua dla
chwatannia, dla roboty, zadni dla peresuwannia. Ae osnowna energija dla peresuwannia
meni dosi ne widoma. Szczoa ehko pidijmajusia w powitria pawnymy strybkamy. Pry
ciomu w nych wijaopodibne woossia nawkoo hoowy i werchnioji czastyny tuuba nastowburczujesia i na kinciach joho tripocze oranewe poumja. Ja hadaju, szczo woossia
w nych je pryjmaczem prostorowoji energiji. A w organizmi widbuwajesia transformacija
cijeji energiji w antygrawitacijnyj efekt. Ae ce budu znaty majbutni wczeni, jaki pryetia
na Mu. Koy ce stanesia ne maje znaczennia. Ja radyj, szczo zmou zayszyty dla nych
swoji perszi nedoskonali zapysy.

Szczoa maju na szyrokomu kruhomu obyczczi troje oczej. Swojeridnyj trykutnyk


werszynoju whoru. W centri otwir, zakrytyj hustoju szczetynoju. W tomu otwori stworiujusia wibrujuczi zwuky, jaki sua dla spikuwannia, tobto nasz mownyj aparat. Ae ja
dowho ne mih diznatysia, jak wony jidia?
Tilky zhodom ja pobaczyw ce. W nych speredu, w centri tuuba, buw szcze odyn
otwir. U normalnomu stani joho ne buo wydno. Win zakrytyj zmorszkamy tuhoji szkiry.
A koy nastupaw pewnyj czas, zmorszky rozchodyy, i szczoa wkaday w otwir pody, korinnia rosyn i sokowyti steba traw czy mochiw. Czerez kilka chwyyn wysmoktani zayszky jii wykyday nazad.
Ja znaju, szczo w nych trawnyj aparat due widrizniajesia wid zemnoho, ae eksperymentalnu perewirku treba te zayszyty do prylotu nowoji ekspedyciji.
Zwukowych otworiw ja ne baczyw. Moywo, szczoa spryjmay zwuky wsijeju powerchneju tia abo hoowy.
Oczyma buy dwa nynich otwory. A werchnie oko buo nasprawdi kondensatorom
i generatorom psychicznoji energiji. Nym wony posyay impulsy swojeji woli, baannia,
widczuway nastrij spiwrozmownyka, druha, woroha. Same cijeju energijeju wony wpywaju na dejakych twaryn pry poluwanni, neju wony pryspay, znesyyy mene pry perszij
zustriczi. Ae szczoa szcze ne znaju pro tworcze zastosuwannia Cijeji energiji, wirnisze,
wony ne wmiju robyty cioho. U mene je prekrasnyj paj. Jakszczo wse bude harazd, ja
sprobuju prowesty cikawi eksperymenty.
Szczoa ywu neweykymy pemenamy. Wony dwostatewi. U pewnyj czas dejaki z
nych widokremlujusia, widdalajusia u temni peczery. Todi pro nych pikujesia wse
pemja. Jim nosia jiu, czatuju bila tych peczer.
U de oczikuwannia szczoa tanciuju tanci radosti, pala wohnyszcza, spiwaju rytmiczni meodiji.
I o z peczer poczynaju wyskakuwaty odyn za odnym maeki istotky dity szczoa.
Wony wawi, ruchywi, energijni. Jich rozbyraju specilni niaky, jaki dohladaju maych.
U perszi dni dity pju hustu ridynu, szczo wystupaje na otwori dla pryjomu jii, a potim
czerez dejakyj czas perechodia na zwyczajni pody czy steba.
Rostu moodi szczoa nadzwyczajno szwydko. Czerez rik wony we dorosli. W rozumowomu widnoszenni te. Ja w ciomu osobysto perekonawsia.
Nedawno wmer woak pemeni uakon. Pered tym win skazaw, szczo nezabarom
pide zwidsy. Koy ja zapytaw, zwidky win znaje, uakon widpowiw:
Wsi szczoa znaju. Wony bacza. Wony bacza trochy napered. uakon szczasywyj, szczo pobaczyw Nastawnyka, jakyj pryjszow z neba. My temni. My niczoho ne znajemo. Ta uakon rozumije, szczo Nastawnyk prynis na Mu swito. Szczoa wiczno budu
lubyty tebe. Ja jdu. Pisla mene zayszajusia moji mali szczoa Adaon i Itynej. Wony stanu
woakamy. Ja znaju Nastawnyk ne pokyne jich.
uakon pomer. Woakamy powynni buy staty dity joho Itynej i Adaon. Za tradycijeju pemja w takomu wypadku rozdilaosia na dwi czastyny. Chto baaw iszow za odnym, inszi za druhym. Ae ja, diznawszy pro takyj zwyczaj, poradyw ne robyty cioho.
Ja kazaw moodym woakam:
Rozdilujuczy pemja, wy posablujete joho. Ne rozjednuwaty treba, a nawpaky
szukaty objednannia z inszymy pemenamy.
I ne wojuwaty z nymy? zapytaw zdywowano Itynej.
A dla czoho? w swoju czerhu dywuwawsia ja. Wojujuczy, wy zmenszujete i
swoji syy, i syy inszych pemen. Objednujuczy z nymy, wy zbilszujete ci syy. A chto sylniszyj, toj bilsze i zroby.

Moodi woaky suchay, mowczay, dumay nad nowymy poniattiamy.


Odnoho razu pemja zustriosia z worohamy. De speredu poczawsia bij. Boji widbuwaysia due dywno. Riady suprotywnykiw, jak zwyczajno, wyszykowuwaysia odyn proty
odnoho i posyay z swojich riadiw bijciw dla pojedynku. Bijci zmahaysia mi soboju potokamy psychicznoji energiji, namahajuczy pidkoryty suprotywnyka hipnotycznym wpywom. Chto padaw, toho wwaay peremoenym. Joho zabyray i kay pozad sebe, jak trofej. Takyj bij mih widbuwatysia po kilka dib, a poky z odnoho boku ne zayszao odnoho
bijcia. Todi peremoci zwjazuway wsich peremoenych i zayszay jich u chaszczach napryzwolaszcze, chyakam.
Ja wtrutywsia u cej dykyj i orstokyj pojedynok. Koy czui szczoa pobaczyy mene i
Druha poriad, wony due zdywuway i zlakaysia. Szerenga czuych poczaa widstupaty.
Todi ja kryknuw jim:
Ne bijtesia. My niczoho ychoho ne zrobymo wam. Pryjednujte do pemeni. Budemo razom yty i szukaty jiu. Budemo razom robyty prytuky dla wsich szczoa, borotysia
proty chyakiw i nehody.
Czui szczoa suchay, dywuwaysia. Ae pidchodyty bojay. Bij ne widbuwsia. ysze
na tretij de, koy Uso pidniaosia nad chaszczamy lisu, posanci wid czuoho pemeni
pryjszy do nas. Wony howoryy zi mnoju, z woakamy Itynejem i Adaonom. Wony zhoduwaysia na spiku.

(Prodowennia zapysiw Zahrawy)


Mynuo kilka rokiw. Pid keruwanniam Ityneja i Adaona zibraosia bahato pemen. Ce
we bua neweyka derawa. Sawa pro neji ynua po paneti Mu. Zdaeka prybuway nowi
pemena, wony wywaysia w mohutnie objednannia.
Ja nawczyw szczoa buduwaty prytuky, korystuwatysia znariaddiam. Spoczatku kamjanym, a zhodom metaewym. Za dopomohoju Druha, jakyj maw koosalnu informaciju
u swojij pamjati, ja zrobyw sokyry, kyrky, mootky, pyky, taczky. Ja wykorystowuwaw
zdibnis szczoa pidijmatysia w powitria dla perenesennia wantaiw. Ja nawczyw jich szukaty zalizni i midni rudy, stworiuwaty spawy.
Mona buo b due szwydko pobuduwaty dejaki maszyny, ae ja, podumawszy, wyriszyw ne pospiszaty. Chaj wony jdu szlachom ewoluciji bez strybkiw. Chaj zaswoja perszi
stupeni cywilizaciji. Nadmirne nasyczennia zownisznioju mohutnistiu moho daty j negatywni naslidky.
Ae dosi wse buo harazd. U hoownomu horodyszczi derawy we isnuwaa szkoa.
Tam ja zbyraw najbilsz taanowytych ditej szczoa i rozpowidaw jim pro swit, pro joho budowu, pro etyczno-moralni normy rozumnoji istoty. Ja rozpowidaw jim pro perewahy jednosti i pro szkidywis woroneczi. Ja howoryw jim pro bezmenis switiw, pro rozumnych
istot na inszych panetach, pro dosiahnennia ludkoji cywilizaciji, jaka we posyaje sypiw
swojich do daekych zirok, szczob dopomohty takym, jak wony, istotam szwydsze podoaty
perszi stupeni rozwytku.
Razom z tym ja bezpererwno dumaw pro dolu Mariji. Pidswidomo ja buw perekonanyj, szczo wona ywe, szukaje, boresia. Ja widczuwaw inkoy obrazy jiji ujawy. Osobywo
wweczeri, koy zachodyw Uso. Todi powtoriuwawsia we czas odyn symwo wysoka
wea. Ja spoczatku ne rozumiw, do czoho jdesia, czomu wona posyaje takyj obraz. Ae
czas prynis rozhadku.
My zustriy taku weu na berezi moria. Wona bua zmurowana na popeyszczi jakoho
stijbyszcza szczoa. Ja z chwyluwanniam i newymownym poczuttiam szczastia czytaw wysiczeni na kameni sowa: Kochanyj, ja du tebe.
Wona taky ywa. Serce howoryo prawdu. Ta czy j moha wona buty mertwoju
moja nadija, moja wira, moje majbuttia?
My ruszyy wslid za tymy weamy. Ja posyaw szczoa na wsi boky, szczob diznatysia,
de szcze je podibni muruwannia, namahawsia wyznaczyty, kudy jty. Odnoho razu Druh
zajawyw, szczo napriam we zbihajesia z napriamom do tijeji miscewosti, de ey raketa.
Ce pryneso meni weyku wtichu.
Mynay misiaci, roky.
Nam zawaay zywy, hrozy. Napady dykych di. Nezadowoennia napiwdykych pemen, jaki pryjednay do pas. Po kilka misiaciw dowodyo wozytysia z nepokirnymy, rozjasniuwaty, zaochoczuwaty jich weykymy podarunkamy, inkoy demonstruwanniam mohutnosti.
Koy nareszti wse naahoduwao, weetenka awyna pemen ruchaasia dali, posyajuczy wpered rozwidnykiw. Ja mrijaw rozszukaty Mariju, raketu i pobuduwaty persze
weyke poseennia, de mona buo b czekaty nowoji ekspedyciji z Zemli. Te misto stane
bastinom znannia na Mu, wohnyszczem ewoluciji.
Druh rozhladaw wydnoki, dumaw, perewiriaw swoju informaciju. Odnoho razu win
skazaw meni:

Szczo zminyosia. Dosi wse buo harazd, a teper ni. W mojij informaciji nema cijeji
miscewosti. Tut bua riwnyna, a teper zastyha awa.
Sprawdi, pered namy wysoczia hriada wukaniw. Dorohu perehoroduway potoky
awy, chaotyczni nagromadennia bazaltiw.
My dowho jszy w obchid. Napewne, za ci roky widbuosia bahato geoogicznych kataklizmiw, jaki zminyy pejza. Potim, znowu my natrapyy na wei, zayszeni Marijeju.
Ja buw newymowno szczasywyj. Koy szczoa widpoczyway po tymczasowych prytukach, ja prychodyw do wei i ciuwaw bukwy, wybyti jiji rukoju. I w taki chwyyny ja
widczuwaw jiji serce w sobi, ja buw poriad z neju, znaw, szczo straszni roky muk i strada,
wyprobuwa i tworczosti ce ysze preludija do weykych, czudowych zwersze.
Ta o raptowo, todi, koy we buo zowsim nedaeko do mety, weykyj pochid szczoa
zupynywsia. Staasia katastrofa, jaku ja peredbaczaw pidswidomo, jakoji zawdy czekaw i
bojawsia.

(Z boknota Mariji)
We try roky, jak ja znajsza nebesnu weu. My pobaczyy perszu awtomatycznu
raketu Zemli, a ne korabel nowoji ekspedyciji, jak ja dumaa sperszu.
Ce pryneso weyke rozczaruwannia, ae j weyku radis. Ade w raketi buo bahato
aparatiw, bua energija, prypasy, jaki adresuwaysia rozumnym istotam zustricznych panet, zrazky zemnych wyrobiw, charczi, lmy, knyhy, wbrannia i bezlicz potribnych naukowych i pobutowych reczej.
Tuara z pemenem suprowoduwaw mene do rakety. Tut my zastay insze pemja,
jake pokoniao nebesnij wei. Wony zustriy nas woroe, ne dopuskay do swoho
chramu, ae pisla demonstraciji syy ja promenem wibratora zrizaa odrazu kilka weetenkych skel propustyy nas.
Pisla dowhych rozmow z Tuaroju wony pomjakszay. I teper ue pokoniaysia meni i
Wasylku Dytyni Nebes.
Dla moho syna wse buo cikawym, nezwyczajnym, czariwnym. Win bihaw po wsich
korydorach, zakutkach, sidaw za pult uprawlinnia, natyskuwaw knopky. Ae ja zaboronya
jomu tak robyty. Ja bojaasia, szczob win czoho ne poszkodyw.
Wasylko pakaw, serdywsia, dowho ne mih zaspokojity. Ae ja pojasnya jomu, szczo
nebesna wea poweze nas dodomu, do ridnoji Zemli. A tomu ne treba psuwaty jiji. Chaj
syn spoczatku wyroste, wywczysia, a potim we bude keruwaty nebesnoju weeju. Pisla
cioho Wasylko zaspokojiwsia.
Mynaw czas. Ja uwano wywczaa systemu korabla, korystujuczy weykym informatorijem, de buo zoseredeno wse: bibliteky, schemy wsich wuzliw korabla, wkaziwky dla
moywych poszkode i bahato inszoho.
Meni wako buo rozibratysia w usij skadnosti aparatiw. Ade ja ne bua pidhotowena tak uniwersalno, jak Iwan. Ta meni chotiosia odnoho zrozumity i opanuwaty
systemu zwjazku. Ech, jakby chocz sowo z ridnoji Zemli! Abo peredaty jim!
Tym czasom iszy roky. Ja po-sprawniomu poczaa wczyty Wasylka. Win adibno
wywczaw mowu, czytaw chudoni knyhy, dywywsia lmy pro yttia Zemli, studijuwaw zyku i matematyku, dostupnu dla pjatnadciatylitnioho wiku. Win zaczarowano sposterihaw kartyny zemnych podij, weyczni sporudy, genilni utwory mystectwa, prekrasni obyczczia ludej, jakych win nikoy ne baczyw.
Nareszti ja zbahnua systemu zwjazku. Wona dijaa awtomatyczno. U pewni peridy,
koy na nebi wydno buo neweyczku ziroczku ridne Sonce anteny korabla poczynay
ruchatysia, slidkujuczy za nym. Treba ysze wwimknuty aparaturu i slidkuwaty za ekranamy.
My prowodyy czas u kapitankij kajuti, z napruenniam duczy bodaj jakoho-nebu
sygnau z prostoru. Ae wse buo daremno. Tycho szepotiw eter, potriskuway jaki rozriady, ekran prorizuway jaskrawi spaachy. Ae sygnau wid ridnoji systemy ne buo.
O i zaraz Wasylko czerhuje bila aparata zwjazku, a ja pyszu ci spohady. Ja wtomyasia
daty. daty kochanoho mua, daty wisti z Zemli. Ja wtomyasia i ne prychowuju cioho.
Meni wako. Ae ja czesno pryznajusia pered soboju, pered swojeju sowistiu: daj meni
nowe yttia, i ja powtoriu wse spoczatku! Tilky tak Tilky tak!
My pobuduway kiometriw za try wid rakety weyke misteczko. My nazway joho
Ahoon, szczo znaczy mowoju szczoa Swito. Chaj bude ce persze misto na Mu wohnyszczem Swita i Znannia.

Szczoa we wywaju dejaki znariaddia praci, muruju budynky, znaju rachunok.


Wony kopaju rudu i wytopluju jiji. Wony buduju wozy na dwoch koesach. Ja poradya
jim zapriahaty w nych dykych, nepoworotkych, ae due sylnych tutoniw. We dwa roky,
jak Tuara z grupoju moodych szczoa zajmajesia jich pryruczenniam. Dewja tutoniw dobre praciuju. Ce straszenno tiszy i raduje szczoa. Due bahato dopomahaje jim Wasylko.
Win uczy maych ditej szczoa, pidkazuje jim formy dejakych znaria praci.
Wczora Wasylko rozmrijawsia. Win z lubowju howory pro szczoa, pro jichni zdibnosti. Win mrije pro toj czas, koy na Mu rozkwitne wysoka cywilizacija, jak i na ridnij Zemli.
Ja szczasywa, szczo w nas z Iwanom takyj syn. Bako nawi ne znaje pro ce. Koy win
pryjde siudy a win pryjde, ja znaju, ce bude dla nioho najbilszym siurpryzom.
My szczyro pohlanemo jomu w oczi, bo wirno wykonujemo misiju swoju. Swito
Znannia Zemli we siaje dla temnych szczoa. I nedaremno my proyy tak bahato rokiw na
Mu.
My zibray bezlicz zrazkiw fory i fauny, mineraliw i porid. My wyznaczyy bahato danych astronomicznych i meteoroogicznych, etnogracznych i geoogicznych, jakszczo
mona wyty dla inszoji panety czastku geo.
Tilky b zustritysia. Pohlanuty w oczi, w ridni oczi kochanoho, widczuty joho serce
bila swoho.
Dweri kajuty, de sydia Marija, rizko widczynyysia. Zjawyosia obyczczia Wasylka.
Win trywono dywywsia na matir.
Szczo tobi, synku? zapytaa Marija, zakrywajuczy boknot.
Matusiu Pospiszy do keriwnoji kajuty. Jaka peredacza. Ja bojusia powiryty, ae
meni zdajesia, szczo ce Zemla.
Marija skoczya z krisa, zachytaasia. Wasylko pidchopyw jiji, pidtrymaw. Obyczczia
w neji zblido, oczi zapluszczyysia.
Szczo tobi, matusiu? zlakano kryknuw syn.
Niczoho, niczoho, szepotia wona. Ce dobre. Ne bijsia. Wid potriasinnia radisnoho te buwaje Wedy mene, sypku.
Pomianio wse nawkoo, ne wydno, de dweri, de stiny. Nohy stay jak wata. A o i
keriwna kajuta. Merechtia ekrany. Czuty meodiju, wona odnomanitna, wona powtoriujesia Znajome szczo! Pozywni! Nu zwyczajno ce pozywni!
Serce zawmyraje wid chwyluwannia. Marija sidaje w kriso, kade Ruky na pult. O
widrehuluwaty trochy Szczo ce? Newe ne snysia? Newe ce nasprawdi?
Synku! Jaka radis! Wasylku, ce wona witczyzna!
Na ekrani, sered temriawy Kosmosu, sprawdi wynyk gigantkyj kupo Soniacznoho
Ostrowa

Na switanku Zahrawa wyjszow z kamjanoho prytuku, wmywsia z potoku, szczo hrymotiw mi bazaltowymy skelamy poriad. Krytyczno ohlanuw sebe, schyywszy nad spokijnoju kowbakoju bila bereha. Widbytok u wodi pokazaw zowsim sywe woossia, dowhu
borodu, ponoszene wbrannia.
Iwan zitchnuw, sumowyto wsmichnuwsia.
Jakby ne specilnyj kombinezon, podumao jomu, we doweosia b prohuluwaty po czuij paneti w kostiumi Adama abo, w kraszczomu razi, u szkuri jakoji twaryny.
Zustrinemo ne wpiznaje Marija. Pjatnadcia rokiw rozuky peretworyy joho w dida. Ta
darma! Aby pobaczyty jiji, pohlanuty w ridni oczi! Meni buo newymowno wako odnomu,
a jij! Szczo wyterpia wona?
Zahrawa pidijszow do prytuku, pokykaw robota.
Druh wawo wyjszow z otworu nadwir, zapytaw:
Szczo baaje kapitan?
Pora w pu, Druh.
Ja hotowyj, kapitane. Informacija mojeji pamjati pidkazuje, szczo we nedaeko do
rakety. Zayszyo wisimdesiat dwa kiometry sto simnadcia metriw do toho miscia, de
mene zipsuway.
Harazd, harazd. Druh. Ty moode. Zabyraj naszi prypasy i ruszaj. Treba daty sygna szczoa.
Robot piszow do prytuku zabraty reczi, dejaki prypasy. Zahrawa ohlanuw stijbyszcze. W tumani, szczo opowywaw uszczeynu, wydniysia, skilky okom ky, hostrowerchi
tymczasowi prytuky. De-ne-de bowwaniy postati szczoa wartowi.
Pobaczywszy Nastawnyka, wony zakryczay. Jurby szczoa zjawyysia w uszczeyni.
Poczuwsia homin, szum.
Schodyw Uso. Roewiy werszyny. Po toj bik potoku byszczay chaszczi derew. Tudy
eaw szlach czerez brid.
Z susidnioji peczery wyjszow Itynej. Za nym Adaon. Wony nabyzyy do Nastawnyka.
Zahrawa pomityw, szczo Itynej czomu pochmuryj. Joho obyczczia posirio, szczetyna nawkoo hoowy opaa, pohlad buw opuszczenyj donyzu.
Szczo z toboju, Itynej? zapytaw Zahrawa.
Woak jaku chwylu pomowczaw odwernuwszy. Potim, pewno, zwaywsia. Win wypriamywsia, pohlanuw na Zahrawu. W joho oczach zahoriwsia czornyj woho.
Ja choczu skazaty tobi sowo, Nastawnyku, rizko skazaw Itynej.
Howory. Ae nam pora wyruszaty.
My nikudy ne pidemo, riszucze zapereczyw Itynej.
Adaon zdywowano hlanuw na brata, szczo chotiw skazaty, ae Itynej znowu perebyw
joho:
Szczoa ne pidu z Nastawnykom do nebesnoji wei. Wony powernu nazad.
Serce u Zahrawy wpao. O wono! Te, czoho win tak bojawsia, pro szczo dohaduwawsia, ae ne chotiw dopustyty. Nastupya protydija. Samostwerdennia. Win probudyw u
duszi szczoa inteekt, a razom z nym i bezlicz instynktiw, jaki otrymay weyku pidtrymku,
rozum. Win daw reakciji, ae ne dumaw, szczo ce stanesia pid czas weykoho pochodu.
Win hariaczkowo dumaw, szczo robyty, a tym czasom spokijno wymowlaw sowa:
Moe, ty pohano sebe poczuwajesz, Itynej? Tak ty skay nam. I potim chiba ja dla

sebe wedu was, wsich szczoa, do nebesnoji wei. Ja baaju wam szczastia i choroszoho
yttia.
Tysiaczi szczoa nabyaysia do grupy woakiw, prysuchaysia do pakoji rozmowy,
ne rozumijuczy wsioho, szczo staosia. Itynej serdyto ohlanuw jurbu, woossia w nioho nastowburczyo, zabyszczao sribno-roewymy wohnykamy. Win zakryczaw:
Ja kau szcze raz szczoa ne pidu do nebesnoji wei! My powernemo nazad. My
budemo znowu yty sered swojich lisiw i hir. My ne choczemo buty rabamy pryszelciw z
neba! Chiba ty ne howoryw sam, szczo najwyszcze baho swoboda?
Tak, ja howoryw ce, Itynej, schwylowano skazaw Zahrawa. I stwerduju ce
zaraz. Zhadaj chiba ja syoju wiw was siudy? Chiba ja koy-nebu zmuszuwaw tebe abo
inszych do diji?
Tak! lutuwaw Itynej. Ty chytro howoryw pro te, szczo tobi baao. Ty wkazuwaw nam taki wczynky, jaki baani buy tobi. A todi kazaw, szczo ce my sami dijemo tak.
A chiba ja pohanomu wczyw was?
Ja ne znaju. Ty robyw z nas rabiw. My j dosi ne wilni. Ty wedesz nas, kudy choczesz.
Ty kaesz straszni sowa, Itynej, raptom hariacze wstupywsia Adaon. Jak ty
smijesz tak howoryty Nastawnyku?
Mowczy, pidabuznyku! nasmiszkuwato kryknuw Itypej. Chiba ty ne pokirnyj
joho suha?
Ja prosto wdiacznyj Nastawnyku! obureno skazaw Adaon. Win prybuw z inszoji Mu, szczob daty nam swito. Win nawczyw nas buduwaty i kuwaty metay. Win uczy
naszych ditej i baaje dobra szczoa. Win ide nazustricz inszym Nastawnykam, jaki te budu turbuwatysia pro szczoa i nesty jim swito!
Nesty swito i rabstwo! zawereszczaw Itynej. Ja ne baaju, szczob na Mu yy
inszi Nastawnyky. Nam ne potribno Nastawnykiw. Szczoa sami znaju, jak yty. Wony
sami wybyratymu swij szlach!
Ja baaju pokazaty wam szyrokyj swit, zapereczyw Zahrawa, zwertajuczy do
wsich szczoa. Ja choczu, szczob wy spikuwaysia z inszymy szczoa, na inszych daekych
Mu.
Ne baajemo! wperto i luto zakryczaw Itynej. Jurba pidtrymaa joho wojownyczymy wyhukamy. Roji szczoa pidniaysia w powitria, spowniujuczy joho bezadnym homonom.
Rozko, majnuo u swidomosti Zahrawy. Teper na paneti pocznesia boroba i
nezhody. Win staw pryczynoju cioho. Zamis Znannia, prynis na panetu rozbrat. Krauss
popereduwaw, szczo take moe buty. Czy prawylno win sebe powodyw? Czy ne wtrutywsia u wilnyj rozwytok inszopanetnych istot?
Ae sumlinnia zaspokojuwao joho. Same cioho slid buo czekaty. Tam, de prychody
swito, porucz ide temriawa. Wse zakonomirno! Chaj prochodia i zloty duchu, i padinnia. Chaj teper szukaju dorohy sered chaosu stychij, chaj wykreszuju z nych iskry rozumu
i samopiznannia.
Zahrawa pidniaw ruku, kryknuw:
Chto ne chocze jty z namy, chaj wertajesia nazad. Chaj howory ne Itynej, a koen
za sebe!
Ty czuyne! obureno skazaw Itynej. Ja wo, i mij hoos zakon dla szczoa.
Nichto ne pide z toboju do nebesnoji wei!
Ja pidu! hordo skazaw Adaon. Ja ne zayszu Nastawnyka!
Ni ty, ni Nastawnyk ne pide! hrizno wyhuknuw Itynej. Sotni szczoa otoczyy joho
z usich bokiw. Mohutni striy pohladiw ue tysnuy na psychiku Zahrawy. Win weykym

napruenniam woli zachystywsia wid toho tysku. O, ce ne stychijnyj wybuch! Ce, wydno,
dawno hotuwaosia Itynejem, u nioho bezlicz prychylnykiw swidomych i neswidomych.
Ty ne choczesz pustyty mene? spokijno zapytaw Zahrawa. Czomu?
Tomu, szczo ty prywedesz na Mu nowych Nastawnykiw. Tomu, szczo ty zrobysz
szczoa rabamy inszych Mu. My budemo hospodariamy na swojich zemlach i ne baajemo
nijakych Nastawnykiw. Ty sam kazaw, szczo nasza Mu prekrasna. Ot my j zayszymosia na
nij, ne baajuczy znaty wsich inszych!
Ae ja baaju, szczob wasza Mu staa szcze kraszczoju, jasniszoju!
Tilky bez Nastawnykiw! Swobody! kryknuw Itynej.
Joho kryk pidchopya jurba. Zahrawu prytysnuy do prytuku, w nioho poetio kaminnia. Win schopywsia za wibrator, potim odwiw ruku. Ni, win nikoy ne zastosuje zbroji!
Ne dla cioho wony etiy za desiatky switowych rokiw. Tak wse zipsujesia, j Itynej odery
dla swojich manikalnych perekona naoczne pidtwerdennia. Ni, kraszcze zahynuty! U
swidomosti wynyko byskawyczne riszennia. Win kryknuw:
Druh, siudy!
Bila nioho zjawywsia robot. Win ohlanuw jurbu, wawo zapytaw:
Czomu szczoa metuszasia? Szczo staosia?
My jdemo zwidsy, Druh, skazaw Zahrawa. Wony zayszajusia tut. Wpered.
Ja z toboju, Nastawnyku, bezstraszno zajawyw Adaon, i joho oczi metnuy byskawyci. Ja ne pokynu tebe nikoy. Chaj slipi i huchi budu u temriawi. Koy wony akuwatymu, szczo posuchay Ityneja!
Ne puskaty jich! lutuwaw Itynej.
Zahrawa piszow do potoku. Druh, Adaon i grupa wirnych szczoa ruszyy za nym. Na
nych nakynuysia prychylnyky Ityneja. Wony chapay zadnich szczoa, tiahy jich nazad.
Zahrawa daw nakaz Druhu. Robot staw mi napadajuczymy i neweykoju grupoju wtikacziw. Nawaa szczoa rozbyasia ob szyroki hrudy Druha. Zahrawa i wirni druzi we pereskoczyy potik i buy na tomu boci.
Adaon! pohrouwaw Ityyej. Wernysia! Ne zraduj szczoa!
Ni, widpowiw Adaon. Ce ty zradnyk. Ty zradyw Swito! Hy zradyw Znannia!
Ty zabuw swoho baka i wdiacznis! Ja ne wernusia nazad! Kraszcze wmru, ae Swita ne
zradu!
Wernysia! hrymio zdaeka. My nazdoenemo was. Nas bilsze! My zachopymo
i znyszczymo wsich! My ne pustymo pryszelciw na Mu!
Druh widkydaw napadajuczych szczoa, jak mjaczi. Wony wereszczay, paday na
skeli, pidlitay w powitria i znowu kydaysia na robota. Win potrochu widstupaw czerez
potik, rozbryzkujuczy nawkoo fontany wody. Szczoa widstay.
Todi Druh, wyjszowszy z potoku, poczaw dohaniaty kapitana, inkoy ozyrajuczy nazad. Poperedu ruchaasia grupa z trioch szczoa i Zahrawy, zamis kilkoch tysiacz istot, jak
ranisze. Druh nazdohnaw kapitana, diowyto zapytaw:
Jichnia systema wyjsza z adu, kapitane? Czy ne tak?
Tak, Druh, tak, widpowiw sumno Zahrawa. Wony rozrehuluwaysia. Ae my
ciomu ne zaradymo. Chaj same yttia wczy jich. My pokazay jim Swito, a teper chaj wybyraju, kudy ity
Mu pide do Swita, widdano zajawyw Adaon, pospiszajuczy riadom z Nastawnykom. Szczoa stworia czudowyj swit.

Lis zakinczywsia. Druh pryskoryw kroky, amajuczy metaewymy nohamy zarosy wodianystych rosyn. Poczuwsia joho wysokyj hoos:
Kapitane! Raketa pered namy. Ja prawylno prywiw was!
Zahrawa schwylowano dywysia na riwnynu. Win szcze ne wiry swojim oczam. Newe prawda? Newe ne snysia?
W marewi promeniw Uso wybyskuje, dywlaczy u daeke nebo, hostronosa raketa.
Tak, jak i todi, desiatky rokiw tomu. Wona neporuszno stoji, oczikujuczy hospodariw.
Serce bjesia nestrymno, wono niby pidsztowchuje swoho hospodaria. Wpered!
Wpered! Wono wiszczuje nezwyczajne!
Za kapitanom pospiszaju Adaon i joho prychylnyky. Iwan czuje jichni zaczudowani
wyhuky:
Nebesna wea!
Jaka wona wysoka!
Newe wona litaje?
Litaje. Na nij Nastawnyk prybuw z inszoji Mu.
Taka weyka i litaje?
Zapytajte Nastawnyka.
Litaje, ne czekajuczy zapytannia, radisno kae Zahrawa. I due szwydko.
Ot jakby szczoa taku weu, rado kae Adaon, i joho obyczczia minysia wid rozmajitych poczuttiw u siajwi hariaczoho dnia.
Wy budete maty taki wei! kae Zahrawa. Wy budete litaty do inszych Mu! I
nad stijbyszczamy szczoa spaachnu nowi Uso!
Hromaddia rakety wyrostaje pered grupoju zmuczenych mandriwnykiw. Ae szczo
ce? Z otworu korabla zjawlasia postati. Ludki postati. Jich dwoje? Newe nowa ekspedycija?
Zahrawa metnuwsia nazustricz. Zatamuwaw podych, bycze! Bycze! Druh i szczoa
widstay. Pid nohamy skrypla mochy, zapaenyj podych zrywajesia z peresochych wust.
A oczi do bolu wdywlajusia w postati, jaki priamuju do nioho!
Marija! ne wiriaczy wasnym oczam, szepocze Iwan.
Kochanyj! doynaje zdaeka.
Marija! kryczy szczasywo Zahrawa, i una daekoho lisu powtoriuje toj torestwujuczyj hoos.
Wony kydajusia odne odnomu w obijmy. Nemaje czasu. Nema desiatyli rozuky,
nezhod i newpynnych szuka! Je ysze wiczna my jednannia, ta my, zarady jakoji i treba
jty nazustricz smerti!
Iwan ciuje zmarnie, chude obyczczia, baczy zmorszky, baczy slozy na prypuchych
wijach. Oczi Mariji siaju, jak todi, na Zemli, nad Dniprom! To niczoho, szczo forma miniajesia, starije, lubow wiczno mooda, nezminna! Kochana smijesia i pacze, zapytuje:
Nu jak? Zminyasia ja?
Ni! Taka, jak zawdy! Wiczna moja! Juna moja!
Win ne mih odwesty wid neji pohladu, myuwawsia, szepotiw:
A ja? Mabu, didom staw? Prawda? Stilky czasu mynuo?
Ni! pochytaa wona hoowoju. Takyj, jak todi, nad Dniprom! Ja ne znaju tebe
inszym! A o, Iwane, pohla wpiznajesz?

Nabyzywsia toj, inszyj, szczo bih poriad z Marijeju. Win junyj, win neznajomyj Zahrawi. Czy, moe, znajomyj? Na koho win schoyj? Koho ridnoho i luboho nahaduje?
Marija, tycho howory Iwan. Ja niczoho ne rozumiju. Chiba bua ekspedycija
z Zemli?
Chopczyk smijesia, czerwonije.
Tatku! nesmiywo kae win.
Krow buchnua hariaczoju chwyeju do sercia Zahrawy: Tatku! Win kae tatku?
Newe ce moywo? Marija askawo i stwerdno chytaje hoowoju
To syn twij, Wasylko!
Chopczyna prypadaje do baka, znemoeno, szczasywo zapluszczuje oczi. Neczuwane, nebaczene, ne pereyte! Szczo ce take prekrasne, zakoysujucze? Zwidky wono?
Iwan prytysnuw syna do szyrokych hrudej, z mowczaznoju hybokoju wdiacznistiu
dywysia na Mariju. Joho serce howory bez sliw: Skilky ty wyterpia, sylna moja, wirna
moja, jedyna moja! Jaku newymirnu wahu nesa na peczach, na serci, maty, wiczna maty
nowych pokoli?
Ta o we porucz grupa szczoa, wysoka posta Druha. Robot pidniaw prywitalno
ruku-manipulator, skazaw:
Koho ja baczu? Ce Marija. I szcze odna ludyna Zemli.
Marija, kri slozy zasmijaa inka. Ty wpiznaw mene, Druh. A ce mij syn
Wasylko.
Druh radyj, szczo wse bahopouczno zakinczyo, skazaw robot. Druh baczy,
szczo raketa w poriadku.
Szczoa z podywom i cikawistiu ohladay Mariju, Wasylka, tycho homoniy. Wid lisu
nabyaa szcze odna grupa szczoa. Wony buy schwylowani. Poperedu ruchawsia Tuara.
Win zdaeka kryczaw:
Ma-ora! Siudy priamuju bahato szczoa. Wony zrujnuway po dorozi bahato pemen. Naszi rozwidnyky diznaysia, szczo wony szukaju nebesnu weu!
Ce Itynej! hniwno skazaw Zahrawa. Win nazdohaniaje nas.
Chto takyj Itynej? zapytaa Marija.
Odyn z wodiw szczoa. O joho brat Adaon. Win yszywsia wirnym, win zrozumiw
prawylno naszu pojawu na Mu. A Itynej
Ja zrozumia, mowya Marija. Ja dumaa pro ce. Tak musyo buty. Nam treba
etity u prostir!
U prostir? ne zrozumiw Zahrawa. A potim? Szczo my budemo robyty na orbiti?
Ja spijmaa peredaczu Soniacznoho Ostrowa, skazaa Marija. Zemla wysaa
nowu ekspedyciju. Wona nezabarom bude tut. Ty zrozumiw?
Todi wpered, twerdo zajawyw Zahrawa. Adaon, chodimo z namy. Ce twoji
druzi?
Druzi, stwerdno widpowia Marija. Ce Tuara wo pemeni.
My zupynymo nawau, twerdo promowyw Tuara. My ne zlakajemosia jich.
Wony zaslipeni i chyi. Wony powertajusia do dawnich czasiw, koy szczoa ne znay Swita.
My budemo borotysia! pidchopyw Adaon. Ty, Nastawnyku, ety w nebo spokijno! Swito, jake wy prynesy na Mu, ne zhasne.
Wy wirni uczni, zworuszeno widpowiw Zahrawa. Marije, treba peredaty jim
wse, szczo mona, z rakety knyhy, pryady, instrumenty. Chaj wono bude w tajnykach.
Chaj wony peredaju tajnyky nowym poslidownykam Swita, jaki naroduwatymusia na
Mu. A doky znannia pownistiu ne torestwuwatyme na wsij paneti!

Tatku, schwylowano ozwawsia Wasylko, i joho syni oczi zahoriysia wohnykamy


riszuczosti. Tatku, ae my ne pokynemo Mu, my ne pokynemo szczoa napryzwolaszcze.
Ja lublu daeku Zemlu, ae ja polubyw i Mu. Ja ne budu szczasywyj, jakszczo wony naszi
druzi budu neszczasnymy! Ja powernusia siudy i budu z nymy diyty jich poszuky i hore,
jich radis i rozczaruwannia. I dity moji zayszasia tut, na Mu. Tak bude doty, poky szczoa
ne wyjdu na szyroku dorohu. Tak mene wczya mama, tak ja budu wczyty mojich ditej,
druziw mojich!
Ty syn mij! nino skazaw Zahrawa. Ja czuju hoos swoho sercia! Meni niczoho
dodaty chaj bude tak, jak ty skazaw. Wpered, moji druzi!
Czerez kilka hodyn byskucza nebesna wea zadryaa, ohornua poumjam, powilno zniaasia w powitria. Zatremtia Mu, Uso zakrywsia prozorym tumanom. Prorizujuczy toj tuman, sribnoju strioju metnuwsia w nebo korabel daekoho switu. Win zmenszuwawsia, powoli znykaw u bezodni prostoru.
I szcze dowho buo czuty hrymotinnia zhory. Potim hariacza chwyla nakynuasia na
lisy, de chowaysia szczoa, sposterihajuczy za newydanym czudom. Adaon prysuchawsia
do daekych widhukiw uny. Win dywywsia w tajemnyczu hybi nebes, i w joho swidomosti zwuczay wpewneni, twerdi sowa Nastawnyka, jakyj prynis na temnu Mu weyke Znannia:
Borisia, druzi! Borisia z temriawoju, z orstokistiu, z rozjednanniam! Szukajte
szlachy! Do swita, do krasy, do braterstwa! Bahato pered wamy strada i nehod, sumniwiw i rozczaruwa, ae pamjatajte zawdy u was je Braty!
I koy wam stane wako, newymowno wako, zhadajte, szczo w nebi siaju miridy
zirok, inszych Uso, de ywu i dumaju, boriusia i szukaju istynu bezlicz inszych rozumnych istot szczoa! I szcze zhadajte, szczo u was je Braty, jaki zawdy hotowi dopomohty
tomu, chto szukaje, chto jde do swita!
My ne zayszymo was. My budemo zawdy z wamy. My hotowi zawdy pryjty na pomicz tilky szukajte nas. I, szukajuczy, ne zupyniajte, ne suchajte hoosiw sumniwu! I
zapamjatajte nazawdy Braty z wamy, daeki soncia z wamy, z wamy wsia Bezmenis
i wy jiji Dity! Bezmeia de, Bezmeia widkrywaje wam swoji obijmy wywczajte joho,
dywisia w oczi jomu, stawajte istynnymy joho synamy
Poperedu Znannia, poperedu Ewolucija, poperedu Bezsmertia!

Koy nohoju w Sonci zustrinemo todi zbahnemo weycz Kosmosu.


Sowo Prometeja

Kapea! Kapea! zwuczao u prostori.


Ruky kosmonawta hariaczkowo obmacuway wuzy eektronnoho mozku, namahajuczy znajty poszkodennia. Niczoho ne dopomahao. Newidomyj, potunyj pojas radiciji
myttiu wywiw z adu wsiu aparaturu kwantowych dwyhuniw i radizwjazku.
Kapea! Kapea! Czomu zamowky? Szczo z wamy? ynuw turbotywyj pokyk
Zemli.
A Kapea eksperymentalnyj kwantowyj korabel bezpomiczno padaw na Puton.
Wisim hodyn tomu trapyosia neszczastia. Dwyhuny zamowky. Zamowk radiperedawacz. Tilky awtonomnyj moekularno-krystalicznyj pryjmacz szcze spryjmaw zakyk ridnoji panety. Ae kosmonawt ne mih widpowisty.
Win wyriszyw dijaty. Korabel etiw u bezwis. Jakszczo joho ne zupynyty ridna systema nazawdy zayszysia pozadu, nejmowirna szwydkis ponese Kapeu do daekych
zorianych skupcze. Mowczazna i bezporadna, stane wona ihraszkoju migaaktycznoji pusteli.
Kosmonawt uwimknuw startowi jaderno-chimiczni dwyhuny. Byskawycznyj polit
Kapey spowilniuwawsia. Mynay hodyny. I o padinnia na Puton. Na panetu moroku
i tajemnyci. W carstwo strasznoho Ajida poweytela smerti..
Szczo de joho tam? Bez palnoho, bez druziw. Bez zwjazku. Bez nadiji na wyzwoennia.
A wtim, nikoy dumaty. Wola, dumka, tripotinnia sercia wse zyosia w jedynyj
kubok diji. Posadyty korabel na panetu, zberehty joho dla tych, chto koy stupy nohoju
u swit moroku. Zberehty korabel i naukowi cinnosti, zdobuti w nebezpecznomu poloti. Ce
najhoownisze. Poperedu szcze dosy czasu, szczob podumaty pro sebe, pro osobyste.
Kapea! Kapea! zakykaa Zemla. Czomu mowczyte? My wtratyy grawioradizwjazok z wamy! Kapea! Kapea! My demo wistej od was! Druhyj kwantowyj
korabel Sonce hotowyj startuwaty z Misiacia na poszuky. Kapea! Powidomte waszi
koordynaty
Z pimy Kosmosu we nabyaasia zeenkuwato-prysmerkowa powerchnia Putona.
Hostrymy aamy pobyskuway de-ne-de piky hir pid promeniamy daekoji ziroczky Soncia. Czorniy hadiukamy chymerni zwywy: czy to prirwy, czy to rusa koysznich riczok.

Kubok widczaju, jakoho dytiaczoho alu za samym soboju zastriaw u hrudiach kosmonawta. Win ne dozwoyw jomu wyjty nazowni. Wsmichnuwsia prezyrywo: Szcze
czoho ne wystaczao. Zapakaty za synim nebom za werbyczkamy nad Dniprom Ni,
cioho ne bude Tycho, serce. Cy. Ty na suinni. Ty ne naeysz sobi
Kapea! Drue Burewij! Czomu mowczysz? z boem wyhuknuw prostir.
Ni, ce we ne prostir, ne prosto Zemla, a ludyna, druh. Win, Burewij, piznaje joho.
Komandyr grupy zorelotiw na Misiaci. Soratnyk bahatioch polotiw, odnokasznyk w junakij Kosmoszkoli Wohnewyk.
Diakuju tobi, drue! Serce moje czuje twoju tuhu, twij bil, druni dumky wsich was!
Ni, ja ne zapaczu, ne znewiriu u kosmicznij pusteli. Proszczaj, mij drue!
Burewij znowu wwimknuw startowi dwyhuny. Korabel dribno zawibruwaw. Bagriani
spaachy zamerechtiy na wiknach. Puton zakrywaw neboschy, nasuwawsia, pohynaw
newbahanno zoriani dimantowi skupczennia.
Burewij stysnuw szczeepy, pylno wdywlawsia w optycznyj otwir: Chocz by posadyty
na riwnyni! Chocz by ne rozbyty Kapeu! Proklattia! okatory te pidwey! Na ekranach
jaka kaamu Ne rozberesz de hory, de riwnyny!
Z panety nazustricz korablu zwychryasia chmara byskuczych krystaykiw. Wony,
napewne, buy pidniati wybuchamy dwyhuniw Kapey. Zeenkuwata mriaka zatumanya
optyczni otwory. I w tu my poczuwsia udar.
Korabel zatriszczaw. Na piwsowi obirwawsia zakyk Zemli. Bure-wija micno wtysnuo w antygrawitacijne kriso. Zowni doynay udary, skrehit, mohutnia rujniwna wibracija.
A potim tysza.
Tysza i pima.
Kapea opynyasia w pooni Putona. W tajemnyczomu, woroomu carstwi Ajida.

Wid potunoho udaru kosmonawt zneprytomniw. Win dowho eaw u krisli neruchomo, zmahajuczy z chwylamy zabuttia. Potim do joho suchu, niby kri watu, doynuo
tyche szypinnia, tonkyj swyst.
Moe, zdajesia. Szcze ne rozpluszczujuczy oczej, Burewij prysuchawsia. Swyst ne
prypynywsia. Czomu zachooy szczoky. Poczao poszczypuwaty nis, nacze na sylnomu
morozi.
Kosmonawt pidniaw obwaniu ruku, torknuwsia neju nosa. Zaszczemio. Stao
wako dychaty. Zakooo w eheniach. Newe wychody powitria?
Burewij szwydko zakryw szoom skafandra. Wwimknuw podaczu kysniu, obihriwannia. Po szczokach poteky choodni strumky taoho ineju. Kosmonawt rozpluszczyw oczi.
Pult, pokrytyj pamorozziu, pohas. Pohasy wiczka eektronnych maszyn, indykatory
nawigacijnych pryadiw, ekrany okatoriw. Serce Kapey perestao bytysia. Zhasy jiji
eektronni oczi. I de u szcziyny wychody jiji ostannij podych.
Zcipywszy zuby, zatamuwawszy bil, kosmonawt pidwiwsia z krisa i projszow po kajuti. Win niczoho ne mih zrobyty. Awtomaty ne praciuway ni osnowni, ni dublujuczi.
Win ne mih zupynyty ahoniji korabla.
Burewij, obterszy inij na dwerciatach awtonomnoho uprawlinnia, widczynyw jich.
Wykluczyw podaczu powitria w kajutu. Joho treba zberehty dla skafandra. Sam sobi ironiczno wsmichnuwsia: Czy potribno ce? Aby dowsze ahonizuwaty?
Serce stuknuo wadno, suworo: Ne amaj komediji. Treba zrobyty wse, szczo wey
obowjazok. Ty ludyna. Ty rozum. Ty promi piznannia, posanyj Zemeju w Kosmos. Tycho. Zamowkny i dij.
Win projszow korydoramy, dobrawsia do reaktora. De-ne-de towsteezni stiny korabla buy rozirwani strasznym udarom, kri rany dychao moroznoju temriawoju, byszczay zirky.
Burewij ohlanuw zapysy awtomatiw. Zibraw jich. Potim postupowo perenis do keriwnoji kajuty. Chaj bude wse razom. Koy pryjde ostannij czas, win pidwede pidsumky polotu, wysowy swoji dumky pro korabel pozytywni i negatywni. A poky szczo wyjty
nazowni. Doslidyty powerchniu Putona. Ade tut szcze nichto ne buw. Win perszyj. Moe,
znajdesia szczo cikawe. Chaj ce te bude joho wkadom u znannia.
Win ruszyw do szluziw. Lift ne praciuwaw, doweosia jty po spiralnych schidciach,
wkrytych inejem. Kilka raziw Burewij posyznuwsia i wpaw, bolacze zabywszy. Posmichnuwsia. Odwyk u switi newahomosti. A tut Puton daje sebe znaty. Treba buty oberenym.
Win ohlanuw luky szluzu. Aparatura keruwannia dywyasia na nioho mertwymy pryadamy. Kosmonawt znajszow u susidnij niszi potunyj napiwawtomatycznyj domkrat, rozbokuwaw mechanizm widkrywannia, wysadyw perszyj luk. Te same zrobyw z druhym. Ae
zownisznij ne piddawsia domkratu. Burewij powernuwsia nazad, do kajuty, znajszow eektrorizak, szczo ywywsia wid atomnych batarej. Kilka hodyn win terplacze wyrizuwaw
otwir dla wychodu. Koy wse buo zakinczeno Burewij stupyw nazowni.
Na nioho odrazu posypaa chmara zeenkuwatych krystaykiw. Nohy potonuy w
kryanij kaszi. Z usich bokiw joho otoczuway prymarni nagromadennia merechtywych
skel. Korabel te wysocziw nad nym, maje ne widrizniajuczy wid nawkoysznich hir. Win
we buw zasypanyj zamerzymy krystaamy.
Burewij projszow dali, nasyu perestawlajuczy nohy w skowzkomu misywi. Nareszti

win wybrawsia na twerde, na zemlu. Oswityw proektorom. Pid nohamy czornia


pawena, sucilna, bez jedynoji szcziynky poroda. Win koupnuw jiji awtomatycznym mootkom. Poroda ne piddawaa. Burewij zdywowano powtoryw sprobu. Znowu niczoho.
Reczowyna Putona bua twerdiszoju wid zemnych amaziw. Oce widkryttia! al, szczo
ludy ne skoro diznajusia pro nioho Ae zwidky taki porody? Z czoho wony? Jakoji hustoty?
Burewij ohlanuwsia. Zowsim nedaeko buw obrij. Na niomu zubciamy hromadyysia
taki sami skeli, jak i pobyzu. W switli jaskrawych zirok wony zdawaysia tajemnymy, motorosznymy. Zowsim neweyka paneta. Ne bilsza wid Marsa. Ae poroda, jiji masa!
Czomu wona taka husta?
Burewij zitchnuw. Szczo , u nioho wystaczy czasu, szczob wywczyty dywnyj swit i
zapysaty swoji spostereennia. Win bude szczasywyj tym, szczo zmoe podaruwaty ludiam
szcze odne widkryttia.
Kosmonawt zwirywsia z peengatorom, widznaczyw misce korabla, projszow szcze
trochy, wybyrajuczy prochody pomi skelamy. O hirkyj masyw raptowo obirwawsia.
Wid nioho piwkoom rozisaasia do obriju riwnyna. Wsia wona bua wsijana riwnym szarom zeenkuwatoho ineju. Burewij wziaw u meniu krystayky, pomyuwawsia jichnimy
dywnymy hraniamy. Treba bude rozhlanuty w korabli, z czoho wony? Moe, woda?
Win wysypaw jich. Krystayky, byskajuczy choodnymy iskorkamy, znowu lahy na
wikowicznyj pokryw Putona. Burewij postojaw, prysuchawsia, wwimknuwszy zowniszni
mikrofony. Na paneti panuwaa tysza, absolutna tysza. Ba ni! Szczo wyruje. Hucho, buntiwywo. A-a, to krow. Joho wasna krow mczy po wsich zakutkach tia, wykonujuczy
swoju szczodennu, bezpererwnu robotu. Treba wczytysia w neji, w konoji swojeji klityny.
Czy to hood, czy chood, czy bu-jakyj yttiewyj ispyt wony ne znyuju rytmu yttia,
wony widdano sua swojemu tiu. Tak i win. Nawkoo pustela, nawkoo tysza i morok
smerti, a win wse odno dumaje, ywe, twory.
Burewij wybrawsia trochy wyszcze, zupynywsia na skelastomu wystupi. Z-za obriju
bysnua jaskrawa zoria, zagraa na szoomi. Kosmonawt radisno zasmijawsia: Sonce.
Wono maeke, maje ne widrizniajesia wid daekych zirok, ae serce widczuwaje joho
ywotworne tepo, joho ridni promeni. De tam i Zemla. Zowsim poriad z swityom. Nawi
u teeskop ne pobaczysz jiji w promeniach Soncia.
Zemla! Osela moja! Witczyzna moja!.. Tilky o tak, sered pusteli inszych switiw, my
piznajemo hybynu swojeji lubowi. My porywajemo za promenem rozumu swoho w Bezmenis, a serce nasze, niby pupowynoju, zwjazane nyttiu lubowi z twojim sercem, luba
paneto.
Ja ne powernusia do tebe. Moje tio schowaju u sobi snihy Putona. Nu to j szczo!
Chaj bude. A ja we nyni z toboju. Ja baczu dumkoju twoji nebesno-syni ozera, twoji
burchywi i spokijni moria, twoji tajemnyczi hory i pisenni lisy ta haji. Moje serce z toboju.
Wimy joho, zberey i peredaj nowym synam swojim, jaki te pidu szlachom Bezmeia.
I chaj te bereu neporusznoju lubow do tebe, do Materi, bo cijeju lubowju stworeno
yttia, swit, bez neji nema pi mynuoho, ni majbuttia.
Burewij zapluszczyw oczi. Styszyw rozburchani dumky. Pered joho wnutrisznim zorom propywy pola zootych chlibiw, kwituczi sady, houba striczka Dnipra. Po nij pywu
biosnini szwydki korabli, chwyla hojdaje czownyky rybaok taki smiszni, myli, jak i
tysiaczolittia tomu. Sonce zooty bani drewnich cerkow, witer chytaje w sadach bili, roewi sucwittia kasztaniw Tak buo. Tak buo w junosti, w dytynstwi. Tak bude dla nowych, smiywych joho spadkojemciw teper i zawdy. Wony dumaju, mriju, radiju, i

pichto, nichto ne znatyme, szczo win samotnio bukaje w snihach Putona. Tilky koy-nebu u majbutniomu, jakszczo joho znajdu nowi kosmonawty, wony zrozumiju joho
ostanni dumky, joho prahnennia.
Burewij rozpluszczyw oczi, pochytaw hoowoju, niby widhaniajuczy myli, dorohi wydinnia. Dosy sentymentiw. Pora praciuwaty. Treba podumaty, jak postawyty znak, szczob
joho pomityy ludy, szczob zrozumiy, chto buw tut.
Kosmonawt powernuwsia, szczob ruszaty nazad, do korabla. Ta raptom jomu zdaosia, szczo poriad chto je. Chto ywyj, rozumnyj. Niby newidstupnyj pohlad widczuw Burewij na sobi, niby newydymi ruky torknuysia joho tia. Szczo take? Zwidky?
Win ozyrnuwsia. Skeli, urwyszcza, nagromadennia krystaliw. Ae szczo ce? Poriad z
nym na kamjanomu majdanczyku wysoczije szczo dywne. To ne skela, ni Newe utwir
rozumnych istot? Tut, sered kryhy i mertwoho moroku?
Burewij pidijszow schwylowano do neznajomoho predmeta, oswityw joho proektorom. U promeniach wyribyo nezemne obyczczia, wysiczene z czornoji porody, micno
prytueni do hrudej ruky. Wsia gigantka posta bua uosobenniam zibranosti, zoseredenosti. Ae oczi zdawaysia striamy, puszczenymy syoju duchu w bezodni Switobudowy.
Jak wdaosia newidomomu tworcewi wysowyty swij zadum czerez mertwu porodu? Burewij szcze ne zustriczaw na Zemli podibnoji majsternosti. Ce swidczyo pro wysokyj riwe
istot, jaki zayszyy statuju. Chto wony buy? Pryszelci czy yteli Putona? Czy, moe, mandriwnyky z inszych panet Jupitera, Urana? Rozumni istoty, pro jakych my we znajemo,
ae jakych dosi szcze ne zustriy! A moe, wony buy korinnymy ytelamy i zahynuy z newidomych pryczyn, zayszywszy inszym, daekym Bratam ostannie prywitannia prahnennia swoho rozumu w Bezmeia, wysowene w czornomu kameni?
Mowczy pustela. Mowczy prostir. Tilky oczi. newidomoho Brata pronyzuju Kosmos, jednajusia z wohniamy daekych switiw.
Burewij powertawsia nazad schwylowanyj, wraenyj. Teper jomu bude ehsze yty
sered pusteli Putona. Win szukatyme na powerchni panety zayszky mudrosti i tworczosti
Bratiw i widczuwatyme w jichnich tworenniach tepo serde, pomi dumky i bezsmertnis
tworczosti.

Mynuo bahato hodyn. Desiatky. Sotni. Burewij ue ne widznaczaw jich. Ce buo ni


do czoho. Win zawziato praciuwaw, szczob zabuty pro tio i czas.
Poahodywszy trochy kajutu nakawszy na rozrywy pastmasowi szwy, win napownyw jiji powitriam, obihriw atomnymy batarejamy. Spoczywaw u liku kilka hodyn i
znowu jszow nazowni wywczaty panetu, szukaty znaky czuoji kultury. Ae, okrim statuji, jomu ne wdaosia znajty bilsze niczoho. Puton niby nasmichawsia z nioho, postawywszy sered moroku i pusteli prekrasnyj fantom, szczob rozdyraty serce joho baanniam i
sumniwamy.
Win powertawsia wtomenyj do korabla, pochapcem, nedbao jiw konserwowani
charczi, spoczywaw. Inkoy sidaw do stoyka i akuratno hoywsia, jak na Zemli. Tak win
zwyk na Zemli, tak powynno buty j tut. Rytm persz za wse! Poky win dotrymujesia rytmu
yttia i praci doty win ludyna. Poruszy i chaos pokoty joho swidomis do bajduosti
i smerti.
Burewij zahladaw u dzerkalce, ne pomiczajuczy ni zmorszczok, jaki katastroczno
wkryway joho czoo, ni hustoji sywyny, szczo byskawyczno zasijaa za kilka dib joho
czorne woossia. Jake ce maje znaczennia? Jomu zdawaosia, szczo to ne win: chude obyczczia, poszerchli wusta, owtawi szczoky. Tilky syni promeni zayaych oczej joho, Burewija.
Kosmonawt szwydko widkadaw dzerkalce wbik, prypyniaw trywonyj monoog.
Win znowu odiahaw skafandr, szczob prodowyty chwylujuczi poszuky.
Jomu poszczastyo prynesty w korabel kilka zrazkiw porody Putona, nabraty u kontejner krystaliw. Analiz pokazaw, szczo cia poroda masywnisza wid zemnych u kilka raziw.
Takoji na Zemli i na byczych panetach doslidnyky ne zustriczay. Krystayky jawlay soboju zamerzu nadwaku wodu. Burewij buw due radyj. Ce bude sprawnim siurpryzom
dla majbutnich poseenciw na Putoni. A wony budu. Neodminno.
Ludstwo wywczy ridnu systemu, objednaje swoji zusylla z Bratamy i poyne do inszych zirok. Tut, na Putoni, budu stanciji, kosmodromy, instytuty. Energija jadra das tepo, nad panetoju zakrulaju sztuczni soncia. Roztoplasia lody, stworysia atmosfera. I
zaszumla derewa, trawy tut, de nyni panuje morok i chood. Zadzwenia dytiaczi hoosy. I
oczi nowych, pryjdesznich pokoli pronyu migaaktycznyj prostir nestrymnym baanniam Znannia. Jak i oczi toho, Newidomoho, obraz jakoho zayszywsia wtienym u kameni.
Kosmonawt wyriszyw zbilszyty koo doslide. Win wyznaczyw koordynaty korabla,
statuji, namityw marszruty. Win chotiw ohlanuty wsiu riwnynu, jaka prolaha mi pasmamy hir i skel. Same w cej czas, nedaeko wid statuji Newidomoho, z nym trapyosia
nespodiwane.
Nad zubciamy skel zijsza zirka Sonce. Burewij kilka chwyyn z ninistiu dywywsia
na nioho, posyajuczy w toj bik serce, dumy, najkraszczi poczuttia. I raptom zdryhnuwsia.
Na tli zorianoho prostoru majnuo jake tio. Odna newowyma my i wertykalna
posta perehorodya szlach kosmonawtu. Wona zadryaa, koychnuasia i ruszya nazustricz Burewiju.
Chood pronyzaw tio kosmonawta. Szczo ce? Newe ytel Putona? Tut, sered snihiw
i choodu? Prawda, wczeni peredbaczay bu-jake yttia nawi w choodi kosmicznoho
prostoru Ae jak win powynen powodytysia? Szczo robyty?
Wse bycze posta. U switli daekoho Soncia wona zdajesia napiwprozoroju. Wona

schoa na ludynu Zemli. Ostrach zjawywsia w serci kosmonawta. Moe, halucynacija?


Posta bua zowsim byko. Ce inka. Obrysy jiji tumanni. Ae wydno weyki oczi, powni wusta. Wony woruszasia, czuty czitki, schwylowani sowa:
Drue Burewij! Nareszti! My znajszy was. My wriatujemo was
Kosmonawt zanimiw wid nespodiwanky. Wse, szczo widbuwaosia, zdao jomu
snom, wyhadkoju. Ni, ni, ce ne moe buty! Ce hra wtomenoho rozumu!..
A inka, prostiahnuwszy nazustricz jomu ruky, howorya:
My pyszajemo wamy. Sered pusteli wy zberehy munis. Szcze zowsim nebahato
i wy budete na Zemli. Wy czujete mene? Wy rozumijete mene?
Burewij prokowtnuw jakyj kubok, szczo zupynywsia w horli, chrypko skazaw:
Ja czuju was. Ae chto wy? Tut nema powitria, a wy bez skafandra. I jak ja czuju
was?
Ne bijte, usmichnuasia inka. Ja ne prywyd. Ae nema koy pojasniuwaty.
Majte terpinnia. Ja muszu znykaty. Skai waszi koordynaty. I wkluczi proektor czerez
dwisti hodyn. Czujete czerez dwisti hodyn!
Burewij nazwaw koordynaty. Win chotiw szczo zapytaty, ae inka rozpywasia tumanom, posta jiji majnua barwystym prywydom u prostori, znyka.
I znowu nikoho. Tysza. Neporusznis. Dimantowi zirky i mertwa paneta.
Kosmonawt ozyrnuwsia. W muniomu serci zarodywsia ach, zaszkriabaw koluczymy kihtiamy. Newe win zboewoliw? Ae czomu prywyd buw takym yttiewym, zemnym, ridnym? Czomu win howoryw pro poriatunok? Koordynaty. Proektor Szczo ce
nasmiszka joho pidswidomosti? Wywerty napruenoho rozumu?
Burewij namahawsia wkasty pobaczene u zrozumiu formuu. W zapasach informaciji mozku niczoho ne znachodyosia. Moe, win szczo-nebu propustyw z naukowych dosiahne Zemli? Szczo same? Podoro bez raket, bez skafandriw? Durnyci! Prostorowe
teebaczennia? Jak? I jak win czuw hoos? Moe, mohutnij promi grawioperedawacza
spriamowanoji diji? Za szis miljardiw kiometriw? Ni, ne moe buty. Ta j dla cioho treba,
szczob na Zemli znay, de win znachodysia. A cioho nichto ne mih znaty. Ni, nijaka wypadkowis ne pojasny cioho.
Burewij ruszyw wzdow hirkoho masywu, szczob wykonaty swij namir szukaty
zayszky cywilizaciji. Ae nawi ce zawdannia wtratyo dla nioho smys. Win powertawsia
do wydinnia, win pekaw u serci wiru, szczo inka ne prywerzasia jomu, szczo wona skazaa prawdu, Szczo czerez dwisti hodyn jomu treba zapayty proektor.
Proektor? Dla czoho? Newe siudy prybude korabel. Ce moe buty ysze kwantowyj
korabel Sonce, pro jakyj kazaw Wohnewyk! O Zeme, ridna pene! Ne daj meni zboewolity. Ja we ne mou niczoho zbahnuty
Treba zakuwaty wolu w kuak. Treba strymaty burchywyj stukit sercia. Chaj probysk
wiry dopomoe jomu szcze kraszcze wykonaty swij obowjazok. Wpered, wpered Tajemnyci Putona du ludynu. Wpered, Burewiju! Tobi szcze rano wmyraty! Nowi dywa, nowi
steyny yttia du tebe!

Mow u sni, kosmonawt dosliduwaw riwnynu Putona. Na kilka hodyn jomu wdawaosia zmusyty sebe spokijno szukaty zayszky rozumnych istot, a potim znowu rozburchane
serce powertao joho swidomis do tajemnyczoho wydinnia. Win pospiszaw nazad, do korabla, daw, po kilka hodyn prostojujuczy bila statuji. U hybyni jestwa ya nadija, szczo
wydinnia zjawysia znowu, szczo wona, ta czariwna inka, pojasny jomu, szczo j do czoho,
i prypyny nesterpnu muku.
Ta we nichto ne zjawlawsia. Tilky inkoy z wysokych skel paday druzy krystaliw i
pidnimay u prostori chmarky kryanoho pyu. Todi Burewij nastoroeno zdryhawsia,
oczikujuczy zwidty pojawy wydinnia. A pustela mowczaa. Mowczaw Kosmos, pywuczy
mymo nioho neskinczennoju zorianoju rikoju.
Tak, u sumniwach, znewiri, nadiji i borobi, mynuo sto dewjanosto hodyn. Pora. Pora
wkluczaty proektor! Burewij wynis we prystrij nazowni. De b joho pryadnaty? Powyszcze. Na skelu. Szczob Wohnewyk, oblitajuczy Puton, mih pobaczyty joho. Szczo wseredyni zakoychaosia, jechydno zasmijaosia: Ty bacz! Wsz spryjmaje kazkowe wydinnia za
realnis! Win serjozno obdumuje probemy, jaki postawya halucynacija! Cha-cha! Ce wypywa z hybyn spadkowosti atawistyczna szkaraupa, prorostaju zerniata wiry joho predkiw u nezwyczajne, mistyczne, potojbiczne
Ironicznyj hoos znuszczawsia, lutuwaw, nasmichawsia. A Burewij, zcipywszy zuby,
wchopyw prystrij, prymostyw joho za peczyma i podriapawsia na skelu.
Ja ne choczu suyty tobi, znewiro! Ja dowiriaju zdorowomu huzdu! Nema mei
mohutnosti ludkoho rozumu! I te, szczo ja pobaczyw, sudene ludstwu w majbutniomu.
Win skowzawsia, padaw, chapajuczy rukamy za kowzki czorni skeli. Aby tilky ne rozbyty proektor. Aby tilky ne widmowyy batareji.
O ue korabel, zasypanyj zeenkuwatymy potokamy krystaliw, daeko wnyzu. Wyrizniajesia na tli pochmuroji riwnyny tajemnycza statuja. Burewij perewody duch, spoczywaje.
I znowu dali wse whoru, whoru.
Ae dosy. Hory zayszajusia wnyzu. Zwidsy bude wydno dobre
Kosmonawt skadaje batareji w zahybynu skeli, micno prykripluje do nych proekter. Win spriamowuje joho refektorom u nebo. Do Zemli. Do Soncia. Do druziw, jaki
prymcza riatuwaty joho.
Win perewiryw kontakty, kabeli. Zatamuwawszy podych, uwimknuw. Potunyj bakytnyj snip wohniu metnuwsia u prostir, zahubywsia w niomu.
Burewij poehszeno zitchnuw. Mona spuskatysia. Teper wse harazd. Wony pobacza. Wony znajdu joho i korabel.
Win schwylowano pohladaje na chronometr. Zayszyo piwhodyny. Skoro. Szczo
maje statysia.
Kosmonawt zupyniajesia. Pohladaje nazad. Hory. Paaje proektor! Zeenkuwati
krystay widswiczuju choodnym wohnem. Wsia werszyna skeli niby majak poriatunku.
Znenaka z-za skel majnua gigantka zirka. Siajnua poumjanym chwostom. Raz!
Wdruhe!
U Burewija potemnio w oczach.
Ce kwantowyj korabel! O doe! Wydinnia buo realne. Wony wczasno pryetiy, jak
i howorya ta inka!

Korabel promczaw ponad skelamy, znyk.


Serce kosmonawta wpao. Szczo ce? Newe ne baczyy? Ni, ne moe buty! Proektor
jaskrawo siaje. Joho wydno na tysiaczi kiometriw u kosmos.
Burewij spuskajesia po skeli, kowzajesia, bolacze wdariajesia ob wystupy porody.
Spokijno. Spokijno! Zaraz wony powernusia! Bezumowno, wony powernusia!
Win perewody podych. Wako! Czomu tak wako? Pamoroczysia w hoowi, boy u
hrudiach.
Pochytnuwsia, wpaw.
Rozkynuw ruky, szczob utrymaty. Ni, ne mona!
Prirwa potiaha joho wnyz. Tio bezwilno kotysia dodou, amajuczy druzy krystaliw,
zdijmajuczy chmarky zeenoho pyu.
Tilky b ne buo probojiny w skafandri, majnua ostannia dumka.
Szar dribnych kryynok mjako pryjniaw joho w sebe. Tio kosmonawta hyboko zanuryo u prochoodnu kuczuhuru. Win we ne baczyw korabla, jakyj, powysnuwszy nad
riwnynoju, potunymy wybuchamy startowych dwyhuniw zwychriuwaw merechtywyj
pokryw panety, ne znaw, szczo grupa druziw pospiszaje do zrujnowanoho korabla, orijentujuczy po promeniu proektora.
Zirky speysia w barwyste mereywo, zakrulay, otoczyy Burewija tisnoju spirallu.
I ta potuna spiral wadno potiaha joho w prirwu zabuttia.

Maryysia Burewiju kosmiczni prostory. Tilky buy wony ne czorni, a nino-bakytni.


I zirky zdawaysia ne daekymy, gigantkymy sonciamy, a bykymy j ridnymy lumy.
Mczy win mi panetamy w suprowodi dywowynoji, bahatohoosoji meodiji, mczy
mi zoriamy. I dywno, szczo ne potribno jomu ni raket, ni aparatiw. Prosto tak ety, syoju
baannia swoho.
Nazustricz jomu odna zirka, druha. Spoczatku wona zdajesia jomu pulsujuczoju
wohnianoju kwitkoju sered nebes. A potim, koy win pidetiw bycze, pobaczyw, szczo to
znajoma ludyna. O Wohnewyk. O pokijna mama. O druzi po szkoli Jurko, Ramat,
Julina. I w konoho na hrudiach paaje kwitka. Ba, to ne kwitka, a serce. Zori ce sercia
ludej! A win dosi ne znaw toho. Jak czudowo, jak prekrasno. Treba bude obowjazkowo
rozpowisty ludiam Zemli pro take dywo. Wony wsi straszenno zradiju, szczo zirky ne
kuli rozarenoho hazu, a tepli i ridni wsim rozumnym istotam sercia.
A o szcze odna zirka-serce. Ce diwczyna. Czym wona znajoma? Zwidky? Nikoy ne
baczyw takoho sercia, a wono zdajesia najbyczym, newiddilnym wid sercia Burewija.
Paaje jiji serce. Niby pelustky trojandy, roewiju wusta. W swidomosti Burewija
zwucza nini sowa:
Jak dowho ja czekaju tebe. Chocz i prekrasno w nebi, sered inszych zirok, ae ty
odyn-jedynyj. Pryjdy, wyj twij woho do wohniu moho sercia. Bumo odnym sercem.
Burewij szczasywo zasmijawsia. Tak o w czomu tajemnycia kochannia? Tak prosto,
tak czudowo. Zyty dwa sercia w odne.
Win rozkryw obijmy, szczob rynuty do ridnoho sercia. Ae raptom hrymnuw
ohuszywyj hrim. Nawstricz jomu wyrosy czorni kamjani hromaddia, tonki zeenkuwati
hoky krystaliw hotujusia wpjastysia w joho serce. Znyko ridne tajemnycze serce-kwitka.
Zamis nioho gigantke temne obyczczia. Win znaje te obyczczia. De win joho baczyw?
Hory. Szyroka riwnyna. Daeke Sonce. Podych pusteli. I statuja. Statuja Newidomoho
Brata. Oczi joho porynaju u bezodni Kosmosu, Szukaju rozhadky wikowicznoji tajemnyci. Ce win staw na dorozi Burewija, win promowlaje do nioho wadno, suworo:
Ne pospiszaj, Brate. Ne tak ehko. Ne tak prosto. Tilky ertwoju ty zdobudesz prawo
staty Jedynym Sercem. Tilky samozreczenniam. Tilky weykym podwyhom. Tilky wohnianym spaachom wsich sy duchu. Ty zrozumiw?
Wistria krystaa pronyzao serce Burewija. W odnu my znyko wse: statuja, Kosmos,
zirky. Bil tia burnuw dywni wydinnia w bezodniu, zakykaw joho do yttia
Win zastohnaw. Poworuszywsia. Poczuw hrubuwatyj hoos:
Nareszti. Ta wstawaj, wstawaj! Nikoy chwority, czujesz? Burewij rozpluszczyw
oczi. Na nioho dywyosia znajome obyczczia.
Chto ce? Nu, zwyczajno, Wohnewyk! Zwidky win? Jak? Na Putoni? Tilky tut ne Puton Win bez skafandra, nawkoo stiny neweykoji kajuty, za szyrokoju spynoju Wohnewyka optycznyj otwir. I za nym rozsypy weykych zirok. Win u kajuti korabla. Win u
poloti. Ae czomu win niczoho ne znaje?
Wohnewyk smijesia. Joho oranewe woossia smiszno majory nad wysokym masywnym czoom, niby poumja. Prozori oczi mjako obnimaju obyczczia Burewija. I czuty
hrubuwati sowa Wohnewyk zawdy prychowuje ninis pid udawanoju hrubuwatistiu.
Prospaw. Wse prospaw. Ech ty, edaszczo. A teper oczuniaw i dywujeszsia. A
nam z toboju skilky moroky. Szukaty joho sered snihiw Putonowych. Wytiahaty. Nesty.
Dumajesz, ehko?

Burewij, zowsim otiamywszy, radisno posmichajesia. Pidwodysia:


A ty wse takyj e Buhaj rudyj. Nijakoji etyky.
I raptom, zhadawszy, de win buw nedawno, zlakano kynuwsia do towarysza, stysnuw,
niby kliszczamy, ruku:
Posuchaj, Wohnewyk. Mene wy wziay, a zapysy Na pulti, w korabli?..
Wziay, wziay, zaspokojiw joho Wohnewyk. Szczo ty dumajesz, my tilky po
tebe etiy? Ne weyka ciacia, nam eksperymentalni dani potribniszi!
Ne artuj! Ja serjozno.
Nu-nu. Ja te serjozno, obniaw towarysza Wohnewyk. Zaspokojsia, my wse
zrobyy. I doslidyy poszkodennia, i wymiriay radiciju, i wziay twoji proby
A statuju statuju Newidomoho wy baczyy?
Ta wse baczyy! zamachaw rukamy Wohnewyk. Sfotografuway, zmaluway.
Zaspokojsia. O tilky z toboju buo szczo ne harazd. Spaw dwisti z hakom hodyn. My bojaysia, szczo tak i budesz spaty. Trans. Skoro Zemla. Ote, wse harazd. Wsi neszczastia
pozadu. Nezabarom Kosmocentr. Nowi korabli. Tam taki konstrukciji hotujusia woossia storcz staje
Twoje j tak zawdy storcz stoji, zasmijawsia Burewij. Ty kraszcze skay, jak
wy mene rozszukay? Chto powidomyw?
Chto? zdywuwawsia Wohnewyk. Ty sam
Ja?
A chto iszcze?
Jak?
A ce we tobi kraszcze znaty. Tut ja niczoho ne rozumiju. Sucilna mistyka. Pryskakay do Kosmocentru posanci z Instytutu Dumky. Wasz Burewij, kau, na Putoni. Nehajno posyajte kwantowyj korabel tudy. My zasumniwaysia. Wony prodemonstruway zapys. Wideopliwka. Tam zapysano twoje wydinnia sered skel Putonowych. Wsiaki tam
sentymentalni dumky Nu, a dali ty znajesz. My rwonuy w Kosmos. I zabray tebe.
Burewij zaczudowano wysuchaw towarysza, perebyw:
Nejmowirno. Ja te baczyw taki dywa, szczo nikoy ne powiryw by, jakby chto
rozpowiw. Raptom sered kryhy, sered skel inka prywyd.
Ne prywyd, prounaw ironicznyj hoos za spynoju Wohnewyka, a mij moodyj
asystent, praciwnyk Instytutu Dumky Rina. Czudowa diwczyna. Absolutno ywa, ne maje
niczoho spilnoho z prywydamy.
O, wawo widsunuwsia wbik Wohnewyk. Szanownyj akademik tobi wse pojasny. Keriwnyk Instytutu Dumky Bagrian. Sam pobaaw poetity po tebe
Po mene? zdywuwawsia Burewij. Nawiszczo? Czym ja zasuyw?
Zasuyw, zasuyw, machnuw rukoju Bagrian.
Win obijszow wajuwatoho Wohnewyka, prysiw na liku bila Burewija, pylno hlanuw
jomu w oczi. Kosmonawt widczuw a bila sercia pronyzywyj pohlad uczenoho. Zwidky w
nioho taka sya? Ade niczoho osobywoho u zownisznosti. Newysokyj, pownyj. Kruhe
obyczczia. Kudati browy. Tilky oczi trochy dywni. Hyboki krynyci, w jakych bezodnia.
Dywna, due dywna ludyna.
Nu, ja piszow, zasopiw Wohnewyk, czomu raptom zaspiszywszy. Treba hotuwaty do niszu. A wy tut howori.
Win wyjszow z kajuty, nasyu protysnuwszy u luk.
Howori, howori e, ozwawsia zaintrygowanyj Burewij. Czym ja zacikawyw
was? Nawiszczo Instytutu Dumky kosmonawty?
Po-persze, znyzaw peczyma Bagrian, nawi dytyna moha b zrozumity, szczo

eksperymenty z peredaczeju dumky kraszcze stawyty w kosmicznych massztabach. Podruhe


Zaczekajte, zaczekajte! skryknuw kosmonawt. Teper ja poczynaju rozumity!
Teepatija, parapsychoogija! Wydinnia, jake ja baczyw, sygna z Zemli?
Wse prawylno, e pomitno kywnuw Bagrian. Zaspokojte. Dla was tut niczoho dywnoho nema. We dawno jde supereczka mi Kosmocentrom i Instytutom
Dumky. Wony kau kwanty pidkoria prostir. A my skazay dumka! Wy pamjatajete
dyskusiju?
Pamjataju Zdajesia, proburmotiw Burewij. Ce buo dawno. Rokiw sim tomu.
Ja serjozno ne spryjniaw tu supereczku.
Tym hirsze, skeptyczno zapereczyw Bagrian. Smiszno te, szczo najkraszczi dokazy w naszu korys daw kosmonawt.
Chto?
Wy.
Ja?
Ehe , wy! Tilky zawdiaky naszym eksperymentam wriatowani, zdobuto cinni widomosti pro Puton, otrymano bezcinni dani po mipanetnomu zwjazku w pryncypowo
nowych aspektach.
Zaczekajte, spanteyczeno skazaw Burewij. Ja szcze ne wse rozumiju. Chaj wy
probujete spikuwaty na widstani, chaj u was ce wychody. Ae ja? Ne rozumiju. Domowenosti mi wamy i mnoju ne buo, ja buw za szis miljardiw kiometriw wid Zemli!
Nu to j szczo? askawo pidchopyw Bagrian.
Nejmowirno.
Ae fakt. Faktu ne zapereczysz.
Rozkai e meni.
Ochocze. Wy, napewne, czuy, czytay, szczo dejaki ludy czasto widczuway stan i
nawi sowa inszych, bykych jim ludej osobywo koy ostanni znachodyy pry smerti
Deszczo czytaw. Ae spryjmaw za wypadkowis.
Nijakoji wypadkowosti nema. Wse zakonomirno. W chwyyny widczaju kondensujesia koosalna psychiczna energija. Wona mohutnim rozriadom wyprominiujesia w
prostir. Po zakonu magnitu, totonosti cej rozriad spryjmajesia psychiczno bykym
subjektom.
Znaczy, wy spryjniay mene? nedowirywo zapytaw Burewij. Na takij widstani?
Widsta u teepatiji ne maje nijakoho znaczennia, spokijno zapereczyw Bagrian.
Tut wstupaje w diju insza zakonomirnis, ni pry peredaczach radi i grawiopromeniw.
Prytrymajte cikawis do Zemli. Tam diznajete pro wse. Tym bilsze, szczo ja A wtim, dozwolte zakinczyty?
Proszu was! Ja ne mou strymaty.
Ne dywno. Jakszczo ja pomczaw na kraj systemy, to mona ujawyty, naskilky ce
waywo.
Szczo waywo?
Te, szczo staosia. My wyjawyy odrazu dwoch was i szcze odnoho odnu
Koho dwoch?
Psychodwijnykiw. Indywiduumiw, psychicznyj rezonator jakych wibruje w odnij
czastoti. Dozwolte korotko. Praciwnyk, pro jakoho ja kazaw, inka. Diwczynka, zowsim
mooda diwczynka. Wy we znajete jiji imja. Rina. Wona w nas nedawno. Koosalni zdibnosti. Tilky trochy nedyscyplinowana. Rozchrystana, jak kau. Same wona spryjniaa wasz

zakyk.
Nijakoho zakyku ja ne robyw, znijakowiw Burewij. Prosto wnutrisznio proszczawsia z Zemeju.
Ot-ot, zasmijawsia Bagrian. Ce jakraz i je nasz metod wnutrisznie zwertannia. I wona Rina spryjniaa wasze wnutrisznie zwertannia. Jakraz buw czerhowyj
doslid. Poszczastyo nawi deszczo zapysaty, transformowane czerez aparaturu Ta wy
sami pobaczyte.
Dozwolte A jak e ja? Czomu ja spijmaw, czy to pak pobaczyw jiji wydinnia tam,
na Putoni?
A to we skadnisze, radisno poter dooni Bagrian. To wyszcza stupi. Koncentracija energiji, stworennia specilnoho E-e, zaczekajte. Ja wam widkrywaju naszi sekrety, a szcze ne zapytaw osnownoho.
Szczo ? Howori, ja straszenno zaintrygowanyj.
My wyriszyy zabraty was.
Mene? Kudy?
Do sebe. Z Kosmocentru.
Nu szczo wy? zasmijawsia Burewij. Mene zabraty wid Kosmosu? Ce nerealno
Nawpaky, serdyto machnuw rukoju Bagrian. Nawpaky. Ne zabraty wid Kosmosu, a daty wam Kosmos po-sprawniomu. We piwyttia ja wojuju z technicystamyuczenymy, dowodiaczy jim, szczo Bezmenis ne mona zawojuwaty raketamy
Dywlaczy jakymy raketamy, zauwayw Burewij rewnywo. Kwantowi rakety
ne maju mei dla pronyknennia w Switobudowu
Durnyci. Kwantowi, ponadkwantowi, mezonni, fotonni wsim jim odna cina.
Tiahty u prostir miljony tonn reczowyny, posyaty ludej na straszennyj ryzyk, daty jich
czerez tysiaczi i miljony rokiw, wrachowujuczy paradoks czasu. Ne hodysia. Ne kauczy
pro te, szczo wy nikoy raketoju ne pereskoczyte kwantowu meu szwydkis promenia.
Pryjde czas pereskoczymo! zapereczyw Burewij. Kona mea umowna.
Cha-cha! pidchopyw weseo Bagrian. O my j rujnujemo waszu meu. I ne koy, a siohodni. Tilky na pryncypowo inszij osnowi.
Dumka?
Tak, dumka. Tilky ne zrozumijte prymitywno. Ja kau ne pro zwjazok mi kosmonawtamy abo z inszymy rozumnymy Bratamy z Dopomohoju parapsychoogicznych jawyszcz. Ja kau pro podoro mi panetamy, mi zoriamy, pro wywczennia inszych switiw,
system, gaaktyk. Nema mei dla wywczennia switu z dopomohoju dumky. Czomu?
zapytajete wy. Tomu, szczo szwydkis rozpowsiudennia dumky myttiewa. Wona ne
wkadajesia u prostorowo-czasowi aspekty. Wona wmiszczuje jich u sebe. Wy rozumijete?
Posyajuczy mandriwnykiw u Bezmeia, skaimo, do inszoji gaaktyky, my ne budemo
daty jich czerez miljony rokiw, a czerez kilka chwyyn, hodyn czy sekund. Ta, wasne,
wony nikudy j ne litatymu.
Niczoho ne rozumiju, znyzaw peczyma Burewij. I litatymu i ne litatymu
Diektyczne protyriczczia, usmichnuwsia Bagrian, kumedno poworuszywszy
kudatymy browamy. Czudowyj horiszok. Ae wy ne widpowiy pidete do nas? Mou
skazaty wam widwerto, takych, jak wy, na Zemli desiatky ne bilsze. Ta j tych my ne znajemo. Wasz perechid do naszoho Instytutu pidnime doslidennia na nebaczenu wysotu.
Wy nawi ne moete ujawyty, jaki perspektywy widkryjusia pered naukoju.
Tak dozwolte uznaty wse jak slid, smijawsia Burewij. Pered takym natyskom
ne wtrymajeszsia. Jakszczo ce ne zabere wid mene Kosmos, jakszczo ce Korotsze, ja
pryjidu do was, a tam pohoworymo.

Nu ot i dobre. Lahajte widpoczywajte. A to my was odrazu wid neprytomnosti


do nadkosmicznych probem.
Najkraszczi liky, zapereczyw kosmonawt. Do reczi, wam te pora w kriso. Ja
baczu za bortom Misia. Stancija!

Use pozadu: radis towarysziw u Kosmocentri, torestwa na bazi korabliw, sered subowciw, uczniw kosmoszki, seenoogiw, sadowodiw oranerej i bezliczi inszych posanciw Zemli na Misiaci. Pozadu wystupy po radi i teebaczenniu, sotni interwju korespondentam, urnalistam, uczenym. Burewij znowu na Zemli. Rejsowa raketa prynesa joho na
ridnu panetu. Potunyj wertolit priamuje na piwde. Win trymaje kurs na Himaaji. Tam
u kwituczij doyni, na wysoti bila trioch kiometriw roztaszowano Instytut Dumky. Tudy
prolahaje szlach Burewija.
Zhadujusia proszczalni sowa druziw. U nych zwucza al, humor i szczyre poczuttia.
Dywysia ne zraduj nas, kosmacziw.
Obputaju tebe wsiakymy teepatijamy, jak motuzkamy, propadesz, Kosmosu booho ne pobaczysz!
A koy szczo putnie dawaj pomahaj. Moe, spilnoju upriakoju rwonemo w Kosmos!
Smiszni, lubi moji! Ja rozumiju waszi poczuttia. Sam pereyw te same. I nikoy ne
posmiju nawi dumaty pro te, szczob widsachnutysia wid kosmicznych polotiw. Newidomyj, tajemnyczyj poryw nese mene w nowu pu. Tam ja widczuwaju nowi obriji, jaki ysze
majacza pered ludstwom. I koy moji syy potribni Zemli chaj wona wime jich.
Wnyzu pywu grandizni hriady najwyszczych hir. Wjusia mohutni biosnini
chrebty, kuboczasia chmary, chowajuczy w hybokych uszczeynach wikowiczni tajemnyci. Wertolit pirnaje w biyj morok, probywaje joho. Po schyach zbihaju donyzu zarosti
wysokych derew, skaczu burchywi wodopady, temniju masywy skel.
Wertolit zupynywsia na berezi neweykoho ozera. Wono schoe swojeju formoju na
gigantke oko. Nawi ostriwe z grupoju jayn poseredyni nahaduje zinyciu. Nino-zeena
hadi wody zawmera, ne koychnesia. Wartowymy stoja wikowi derewa. Dymlasia uroczysto wysoki werszyny, niby chto tam zapayw ohni. Burewij wyjszow z maszyny, hyboko wdychnuw prochoodne, pachucze powitria hir.
Prosto, weyczno, spokijno. Jak u Kosmosi. Ne dywno, szczo same siudy pryjszy
uczeni dla rozkryttia tajemny psychiky. Urahanni wychory swidomostej miljardiw ludej
mcza daeko poza cymy chrebtamy, ne zaczipajuczy spokoju kazkowoji doyny.
Piot tonkyj, zadumywyj junak z Bengaliji mowczky pokazaw u bik uszczeyny.
Burewij pohlanuw tudy. Za werchiwjam jayn i kedriw biliw kupo sporudy. Tudy wea e
pomitna steeczka mi hustym wysokotrawjam.
Burewij ruszyw po nij. Rozhortaw trawy, wdychaw nepowtornyj pjankyj aromat kwitiw. Schwylowano szumuwaa krow u skroniach, tonko pokoluwao w serci. Czary. Sprawni czary! Niby j ne buo tysiaczoli technicznoji cywilizaciji. Powernuysia predkowiczni
epochy. Mowcza drewni lisy, prychowujuczy w sobi prymitywne yttia, nebezpeky, tajemnyci. A tam, de poperedu, joho de wiczna podruha, wicznyj suputnyk, druzi, towaryszi.
Wony razom pidu wid stijbyszcza do stijbyszcza, payceju i wohnem zdobuwajuczy sobi
prawo na isnuwannia, w nejmowirnych mukach pidkoriajuczy sobi zahadkowu pryrodu.
Burewij ohlanuwsia, zasmijawsia. On stoji ehkokryyj ptach-wertolit. Swidok wakoho i weycznoho szlachu. Ni ne paycia i temna peczera poperedu, a chwylujuczyj polit
dumky w Bezmeia.
Win wstupyw pid pokryttia weetniw deodariw. edwe czutnym dzwonom prywitay
wony kosmonawta, zaczaruway neporusznoju weyczcziu. Pomi wkrytymy mochom wa-

unamy, czerez wuzuwati zwywy zmijepodibnoho korinnia Burewij dobrawsia do szyrokoji halawyny. Zwidsy poczynaasia dorika, wkryta biym piskom. Wona wea do tajemnyczoji sferycznoji budiwli.
Kosmonawt nabyzywsia, dywujuczy, szczo joho nichto ne zustriczaje. A wtim,
moe, tak i kraszcze. Tam, de sprawa stosujesia dumky, chaj ne wtruczajesia niszczo pokazne, szumywe, zwyczne, banalne.
Pered wchodom joho zustria statuja. Wona bua wysiczena z skeli liowych toniw.
Burewij zamyuwawsia tocznymy i ehkymy linijamy, tonkoju symwolikoju tworennia.
Statuja zobrauwaa inku. Tremtywi, diwoczi formy tia, zakryti dowhoju huchoju
sukneju. Obyczczia zoseredene, browy zsunuti dokupy, niby z wyrazom zapytu. Pohlad
spriamowanyj u Kosmos, w Bezmenis. W rukach, bila hrudej, wona obereno, jak najbilszu cinnis, trymaje prozoru czaszu z sercem wseredyni. Wono siaje bakytnym poumjam,
wono kydaje widbysk na june obyczczia diwczyny. Najdrewniszyj symwo serce w czaszi buw due bykym Burewiju. Win zrozumiw zadum tworcia. Serce symwo suinnia ludiam, czasza symwo Syntezu, Znannia, Bezmenosti. Wsi syy sercia, rozumu
dla Ludstwa. O pro szczo howory twore statuji.
Kosmonawt nasyu odirwawsia wid spohladannia, ruszyw do dwerej. Na stini pobaczyw neweyczku tabyczku z napysom: INSTYTUT DUMKY.
Win stupyw u korydor. Wwijszow do szyrokoho prymiszczennia. Stiny wyprominiuway mjake siajwo. W owalni wikna prywitno zahladay jayny.
Burewij projszow po puchkomu kyymu. Ohlanuwsia. odnoji duszi. Jomu ce zdaosia dywnym pisla szumywych audytorij Kosmoszkoy, pisla urahannych startiw kosmicznych raket, pisla nestrymnych supereczok kosmacziw.
Ta o win pered dweryma. Wony neczutno widkrywajusia. Kosmonawt wwijszow
tudy i zupynywsia, wraenyj. Na nioho dywyasia mooda inka. Ce bua wona. Ta, jaka
zjawyasia jomu na daekomu Putoni. Ta, jaka poperedya joho i wriatuwaa wid smerti.
Tilky tam wona bua mistycznoju, prymarnoju, nerealnoju, a tut zowsim insza.
Wona schoa na statuju, postawenu pry wchodi. Taka nina, tenditna, dywna. Nawi odiahnena w dowhu liowu sukniu. Weyki temni oczi z-pid czornych wij dywlasia na
Burewija zapytywo i trywono. Win baczy ysze ci oczi na blidomu obyczczi. Prekrasna
jaka, podumaw win.
Prekrasna jaka, diowyto powtoryw czyj hoos zboku. Burewij oteteriw wid nespodiwanky. Chto zasmijawsia drunio.
Diwczyna poczerwonia.
Do kosmonawta pidijszow Bagrian win zjawywsia zowsim nespodiwano z-za spyny,
artoma skazaw:
U nas nawi dumaty treba obereno. Ne warto inkam odrazu howoryty komplimenty. Aparatura zapysuje, potim zminyte swoji dumky bude konfuz. A wtim, hadaju,
szczodo Riny zminy dumok ne bude!
Bagriane, bahalno promowya diwczyna.
Mowczu. Znajomtesia. Burewij. A ce Rina. Ta wy we znajomi bez mene. Sered
snihiw Putona zustriysia. Probaczte, Burewiju, szczo my ne zustriy was. Prowodymo waywi eksperymenty. Ja te pokynu was. Zayszajesia tilky Rina. Ae same wona j potribna. Waka artyerija, jak kazay naszi militarystyczni predky. My jiji puskajemo,
szczob zawojuwaty was.
Bagrian
Mowczu, mowczu, bymnuw na diwczynu weseym okom uczenyj. Ae ja nitrochy ne perebilszuju. Rina entuzist parapsychoogiji ta jiji nowych widdiliw. Wona

wam pro wse rozpowis. Rino, doruczaju wam cioho chopczyka. Opraciujte joho. Nu-nu,
ne chmurtesia, wam ne yczy. Ja zwilniaju was do weczora. Hulajte, rozpowidajte, spereczajte. Ae pamjatajte, uczas Burewija w naszij roboti perszoriadne zawdannia.
Bagrian pochapcem zyrknuw na chronometr, machnuw rukoju i znyk.
Burewij nesmiywo pohlanuw na diwczynu. Jomu nijakowo buo zustritysia z neju
pohladom pisla toho, jak prozwuczay joho dumky. A jak wona spryjniaa jich?
Win wako zitchnuw. Ce wacze, ni westy kwantowyj korabel. Pohlanuw priamo jij
w oczi. Wona dywyasia trywono i drunio. Podaa wuku ruku z dowhymy muzykalnymy
palciamy. Win wziaw jiji w swoju szyroku dooniu, eheko potysnuw. Hariaczyj strumi
projszow po rukach, pronyk do sercia. Wona zapluszczya oczi. Zabraa ruku nazad. Potim
znowu podywya na nioho. Szczoky jiji poblidy. Wona tycho skazaa:
Chodimo w hory. Ja pokau wam swoji ulubeni miscia. Wam spodobajesia u nas.
Wy budete praciuwaty w nas. Ja ce znaju.
Ja te znaju, zaczarowano skazaw Burewij.

Wona jsza po hirkij steyni powilno, ehko. Niby pywa. Mymo nagromadenych
nad hoowamy skel. Mymo bahatowikowych deodariw, jayn. Mymo burchywych potokiw, jaki to zjawlay poriad iz steynoju, to znowu zmijiysia de w uszczeynach.
Burewiju wwyaosia, szczo wona ne zwyczajna ludyna, inka, z jakoju win tilky szczo
poznajomywsia, szczo wona newiddilna wid usioho toho, szczo nyni otoczuje joho. Wid
hir, strumkiw, derew i chmar, wid weykoji tyszi, jaka onowya cej kraj tajemnyci. I wid
nioho Burewija. O win ide za neju. I ne mih by ne jty. Zapytuwaw sam sebe w serci
czy mona buo b teper robyty szczo insze, same teper, u ciu chwyynu? Westy korabel,
spereczatysia z druziamy, sydity w Kosmoszkoli, kupatysia w okeani? Ni, ni, ni, spiwao
serce. Wse te i bahato inszoho moe buty j ne buty. Ne odne tak insze. A wona
jedyna. Wona ce win. Wona ce podych, pyn krowi w tili, promeni swita, szeest ystia
na derewach, czystota biosninych werszyn
Rozum wtruczawsia, zupyniaw uroczystu meodiju sercia, ironizuwaw. Zaczekaj, ne
pospiszaj. Neharno, neetyczno. Pobaczyw harnu diwczynu i odrazu zakochawsia, zabuwszy pro wse. A pryjichaw e dla sprawy. Zabuto ne ysze Kosmos, a j te, szczo win powynen uznaty tut.
Win odmachnuwsia wid tych dumok. Wony buy zwyczajnymy, budennymy, banalnymy. Do czoho tut mudris i ogika, sprawy i obowjazok. Mowczy, idy za neju, prostiahny
jij do sercia sribnu nytku jednannia wid wasnoho sercia. I koy zrostusia dwa sercia w
odne pu bude jedynoju. Czy Kosmos, czy Zemla, czy hore, czy radis ne matyme nijakoho znaczennia. Wse u wsiomu bude jichnim yttiam.
Rina zridka ohladaa. Jasni byskawyci z czornych oczej obpikay Burewija. Dywna
trywona posmiszka rozkwitaa na jichnich obyczcziach i zhasaa. I znowu diwczyna
pywa wpered, po hirkij steyni. A win mowczazno suprowoduwaw jiji.
Wona zupynyasia bila wodospadu. Himaajki deodary strimko pidniaysia w nebo,
stworiujuczy podobu kazkowoho paacu. W proswitach mi nymy biliy wysoki werszyny,
whori paac prykrywao kupoom nebo temno-bakytne, spokijne. Wodospad natiahnuw
prozori nyti mi skelamy, newydymyj muzykant torkawsia tych strun palciamy, hraw e
czutnu, czariwywu meodiju wicznosti.
Rina schyyasia, poczaa zbyraty suchi hioczky. Win zrozumiw jiji bez sliw, poczaw
dopomahaty. Skoro wony nazbyray ciu horu chmyzu. Diwczyna wkazaa misce bila samoho wodospadu. Burewij skaw bahattia i zapayw.
Woho weseo zaskakaw po suchomu hilli. Wony siy na szyroki peskati kaminnia.
Jich rozdilao bahattia. Wony dywyysia w oho, zridka odne na odnoho i znowu zywaysia z sutnistiu poumjanoji stychiji.
Poumja pidijmaosia wyszcze i wyszcze. Miridy weseych torestwujuczych iskor
pawno, strimko zdijmaysia na potoci mohutnioho wohniu whoru i zjednuwaysia z prostorom. Burewij dywywsia na jich polit, i dusza joho perenosyasia w carstwo predkowicznych egend i kazok.
Win pidkaw kilka towstych witok kedra w bahattia. Hlanuw na neji. Tycho skazaw:
Meni zdajesia, ce we buo Woho, hory, i my, i tysza
Buo, niby una, widhuknuasia Rina.
Koy? z nadijeju zapytaw Burewij.
Zawdy

Zawdy, zasmijaosia szczo w serci Burewija. Zawdy, paachkotio uroczysto poumja. Zawdy, dzweniy struny wodospadu.
I znowu tysza. Trisk iskor, szczo miridamy pynu u trywone nebo.
Wona zitchnua Pryhadya woossia na skroniach, widkynua za spynu waku kosu.
Micno spea palci ruk, sperasia na nych pidboriddiam.
Suchajte Chaj bude nasza rozmowa kazkoju. Ne treba analizu. Ne treba supereczok. Szukajte rozhadky w serci, szukajte jiji w spohadach, w egendach, u majbutniomu
Polit raket, hrymotinnia maszyn, efemerna potunis wsijeji technicznoji cywilizaciji chaj
stane zrozumioju poriad z polotom dumky wincia wsioho buttia. Wse te, poperednie,
czym my pyszajemo, ysze perszi dytiaczi nezhrabni kroky giganta, jakyj probudujesia,
jakyj ne znaje szcze swojeji syy.
Tak zernyna, doky wona ne prorosa, zdajesia nikczemnoju poriad z wakymy skelamy, reczamy, maszynamy, lumy, daekymy switamy. Ae ta zernyna, jakszczo jij daty
prostir, moe perebuduwaty swit. Zakoosiasia masywy chlibiw, zaszumla husti lisy, miljardy ludej odera jiu i wbrannia, budiwli i maszyny, papir dla knyh i muzyczni instrumenty dla wysowennia harmoniji.
Tak buo i je dosi z dumkoju. Chocz dumka zawdy bua weduczoju w ewoluciji, jiji
ne pomiczay. Bilsze zwertay uwahu na zowniszni wyjawy, ne pomiczajuczy, szczo to ysze
hrubi wbrannia dumky. Czy stie, czy raketa, czy meodija, czy pisnia, czy chlib, czy prekrasna ihraszka dla dytyny wse ce tworczis wohnianoji dumky. A naszi ruky, maszyny,
instrumenty i wsia gigantka sporuda suspilstwa ysze zbroja ludkoji dumky, jakoju
wona perebudowuje swit.
Ae we tysiaczolittia tomu znachodyysia ludy, jaki rozumiy, zadumuwaysia nad
suttiu dumky. Zjawlaysia prypuszczennia, szczo energija dumky peredajesia w prostori,
szczo wona moe kondensuwatysia, koncentruwatysia, rozsijuwatysia, szczo wona neznyszczenna, jak wse w Kosmosi.
Ae ja zachopyasia. Probaczte, drue. Ce we osoja. Pro ce my pohoworymo potim. A teper bycze do osnownoho. Wam ne raz dowodyosia czuty, czytaty, szczo w
chwyyny nebezpeky abo smerti ludyna osobywo dumaje pro bykych. I due czasto cym
bykym zjawlajesia posta toho, chto wmyraje abo stradaje. Spoczatku nauka ne spryjmaa serjozno takych powidome. Wwaay jich zabobonamy, mistycznymy pobrechekamy. Ae czas iszow. Nakopyczuway fakty. Pro ce zahoworyy ludy, jakych ne mona
buo zapidozryty w obmani czy mistyci. I todi nauka nesmiywo powernua swoje obyczczia do jawyszcz metaswidomosti, abo parapsychoogiji.
Ja znaju pro wse ce. Czytaw, tycho skazaw Burewij. Ta ne wwaaw ce serjoznym. Ae Bagrian wasz keriwnyk a teper wy widkrywajete peredi mnoju nowyj,
ne widomyj dosi swit. I ja widczuwaju, szczo win realnyj, takyj e, jak i toj, do jakoho ja
zwyk
Wyszczyj, dodaa Rina, zitchnuwszy. Znaczniszyj, mohutniszyj, bezkonecznyj. Nema jomu me i zahadok. Rozkujte dumku ludyny i wona rozhadaje wse!
Howori. Howori
Ja skau korotko. Wse insze chaj bude zdobute waszym baanniam. Ote, nauka
desiatky rokiw ue nakopyczuje statystyczni dani i eksperymentuje. Ce due wako. Mao
zdibnych ludej. Mao szcze dowirja do perspektyw nowoho napriamku w piznanni. Ae
osnowni tendenciji wyznaczeni. My moemo koncentruwaty i kondensuwaty energiju
dumky. Nam poszczastyo nawi u mikrodozach skrystalizuwaty ciu energiju, zdobuty jiji
substrat. Pro ce wam rozpowis Bagrian. Nam widomo, szczo pry wydinniach, jaki koy
wwaay pojawoju merciw, prywydiw ta inszych mistycznych wyhadok, dije energija

dumky, skondensowana woeju toho, chto posaw jiji, i spryjniata widpowidnoju ludynoju,
bykoju psychiczno cij chwyli. Ta dla czoho daeko chodyty. My z wamy najkraszczyj
prykad. Prowodiaczy eksperyment, ja raptom pobaczya was, Puton, czuu panetu, waszi
ostanni sowa czy dumky, posani ludiam Zemli, waszi poczuttia. Ja widczua sebe wamy,
ja zbahnua wsiu hybynu tragediji ludyny, odirwanoji wid ywoho tia ludstwa. Moji wraennia buy zapysani na wideopliwku. Znajuczy, szczo waszoju doeju sturbowanyj Kosmocentr i wsia Zemla, my nehajno pereday ce jim. Wony poczay hotuwaty riatunok. A nasz
Instytut tym czasom poperedyw was.
Jak? zapytaw Burewij, cikom wraenyj rozpowiddiu diwczyny. Newe wy woodijete takoju syoju dumky?
Ni, ne woodiju, widkazaa Rina. Moju dumku posyyy energijeju, skoncentrowanoju w krystali. Na cej impuls buo wytraczeno maje we zapas. U czomu su cioho
eksperymentu? Stworennia w prostori tak zwanoho psychodwijnyka. Z potencilnych
czastok wakuumu. Cej dwijnyk ne maje inerciji, wastywoji reczowyni z masoju spokoju,
i nawi kwantam. Ote, win moe peresuwatysia pid dijeju naszoji woli, naszoji dumky
myttiewo u bu-jakyj punkt prostoru, na bu-jaku panetu.
Myttiewo? perepytaw Burewij.
Tak. Wam zdajesia ce nemoywym?
Kosmonawt poworuszyw bahattia. Wono spaachnuo sylnisze. Oczi Riny u widswitach joho zdawaysia otworamy w trywonyj, newidomyj swit. Burewij dywywsia w nych,
ne mih odwesty pohladu.
Ni, skazaw win. Meni teper niczoho ne zdajesia dywnym. Ae rozum
Aha, dzwinko zasmijaasia Rina, i una powtorya toj krysztaewyj smich u horach. Rozum wperto wymahaje ogicznych wysnowkiw. Chaj tak. Nasza hipoteza, tobto
moja, Bagriana, wsich praciwnykiw Instytutu i bilszosti parapsychoogiw, taka: peredacza
wzajemodiji wid mozku, wid swidomosti do swidomosti widbuwajesia ne w eektromagnitnomu, i ne w grawitacijnomu, i ne w mezonnomu czy inszomu polach, jaki pidlahaju
zakonam czasu. Wona rozpowsiudujesia w nejtropoli, u wakuumi, w prapoli, w potencilnomu poli, w psypoli, korotsze w ks-poli, i ne maje znaczennia, jak joho nazywaju. Ce
poe zwjazane z naszym czasowym buttiam, bo je joho osnowoju, ae ne pidkoriajesia
czasu. Bu-jake zburennia w ciomu poli myttiu widczuwajesia w inszomu misci cioho pola
de zawhodno.
Zrozumiw, pidchopyw Burewij. Ce poe ne dyferencijowane, wono jedyne, i
tomu dije jak jednis, a ne jak anciuh czastok.
Prawylno. Prybyzno tak. Ote, te, szczo my zwyky nazywaty czasom w czotyrymirnomu kontynuumi naszoho buttia, dla cioho pola ne maje nijakoho znaczennia. Ae,
projawlajuczy u naszomu switi, tobto w czasowych kategorijach, energija dumky projawlajesia w czasi. Suchajte dali.
Jasno, szczo perspektywy wywczennia switu z dopomohoju dumky neosiani. My
zmoemo posyaty psychodwijnykiw kudy zawhodno: na panety, na inszi zirky, do daekych gaaktyk. Wse zaeatyme ysze wid energiji. My wwijdemo w kontakt z inszymy
Bratamy, my szwydko spryjmemo jichniu mudris i peredamo swoju. Dumka zjednaje Bezmeia. Wona ne widkyne technicznu cywilizaciju. Ni. Wse prekrasno na swojemu misci,
u swij czas, epochu. Ae konomu jasno, szczo tam, de mona obijty bez hromizdkoji techniky, treba widkynuty jiji.
Z czasom my nawczymosia materilizuwaty psychodwijnyka. Tam, na daekych
panetach, budemo chodyty my, tocznisze naszi zastupnyky, wykonujuczy naszu wolu,
wolu naszoho rozumu, naszoji nauky. Wy zbahnuy, do jakych wysot prywede wywczennia

energiji dumky?..
Na hory spaday sutinky, temnio nebo, na niomu spaachuway weyki zirky. A wodospad wse dzweniw swoju pisniu, i Rina wea zachopenoho Burewija po szyrokij puti
swoho sercia, swoho smiywoho rozumu. Win baczyw jasno i zrymo, szczo cia nowa sudena doroha ludstwa widkrywaje hriaduszczym naszczadkam tytanicznu daynu zwersze
i tworczosti. I jij ne bude kipcia.

Burewij zayszywsia w Instytuti.


Na Misia, u Kosmocentr, spowistyy pro joho riszennia. Na joho imja u widpowi
pryjsza radigrama z pozdorowenniam zaywo pochowanomu. Burewij z Rinoju proczytay jiji, posmijaysia, ta w serci kosmonawta ne woruchnuosia ni alu, ni sumniwu za
tym, szczo staosia. Wse buo prekrasno, wse buo jak slid.
Mynuo dwa roky.
Ranisze, w inszij sytuaciji, w inszych umowach, cej czas zdawsia b kosmonawtu neskinczennym. A tut wse buo inszym. Nezjasownym wychorom, rozmajitym spetinniam
podij, jawyszcz promajnuw cej bahosowennyj czas.
I znowu sydy Burewij na peskatomu kameni, bila dzwinkoho wodospadu. Suchaje
pisniu hir, suchaje tyszu hir, suchaje mudris hir. I de jiji. Wona skoro pryjde.
Mi dwoma kameniamy towstyj szar popeu. Skilky raz wlitku, woseny, wzymku i
wesnoju schodyysia wony w ulubenomu misci? Skilky dum peredaw jim kazkowyj wodospad, skilky czariwnych tajemny naszeptay hordi deodary, weyczni hory? Skilky
snahy i syy wyo do serde jichnich tripotywe bahattia?
Kupka chmyzu znowu czekaje jiji. Pryjde wona i zatanciuje woho, witajuczy swoju
hospodyniu chymernym drewnim tankom.
Burewij zapluszczuje oczi. Prysuchajesia do prostoru. Zhaduje. Znowu mczy, widnowlujesia w swidomosti anciuh podij cioho roku. I znowu wraaje Burewija swojeju
nezwyczajnistiu, swojeju prostotoju.
Win hadaw, szczo odrazu pocznesia szczo kazkowe. Ae nijakoji kazky ne buo.
Poczaasia jaka dywna, na perszyj pohlad, dytiacza robota. Burewij ne zmih by todi nazwaty ce robotoju. Ce bua skorisze hra.
Pered nym, naprykad, rozkaday bahato riznych reczej, prosyy za kilka sekund ohlanuty jich, a potim, ne dywlaczy, rozpowisty pro te, szczo zapamjataw.
Abo nazyway odne sowo, a po niomu we prosyy widnowyty wsiu frazu, jaku zadumuwaa w osnownomu Rina.
Abo jomu neobchidno buo konoho dnia w pewni hodyny ujawoju buduwaty reczi,
postati, budiwli, detali obyczczia, tia, dosiahajuczy w ciomu weykoji czitkosti. A kontroluwaysia joho uspichy specilnym aparatom, jakyj zapysuwaw joho mysenni utwory na
wideo-pliwku.
Due skoro Burewij zrozumiw su cych wpraw. I we ne ironizuwaw nad swojimy
pustoszczamy, jak win spoczatku nazywaw taki zaniattia, a staranno wykonuwaw zawdannia Riny. Win zrozumiw, szczo jomu neobchidno widtoczyty zdibnis zoseredennia, koncentraciji dumky, nawczytysia mysyty czysto, jasno.
Mona posaty potunyj promi dumky, howorya Rina, a wslid za tym zasmityty prostir cioju zhrajeju woronnia, jake swojim gwatom zipsuje poperedniu posyku.
Win z radistiu pohoduwawsia z neju i starawsia ne puskaty u prostir woronnia.
Rina bua zadowoena ucznem. A szcze bilsze Bagrian. Win ne mih didatysia, koy we z
Burewijem mona bude prowodyty kosmiczni doslidy.
Ae Rina wperto widtoczuwaa zdibnosti Burewija, i win poczaw nawi sumniwatysia
w charakterystyci, jaku dawaw koy jij Bagrian, nazwawszy jiji rozchrystanoju. Skorisze
jiji mona buo nazwaty punktualnoju.
Kosmonawt perejszow do skadniszych zawda. Win peredawaw u prostir swoji

dumky w formi obraziw, symwoliw, sliw, a Rina pryjmaa jich. A potim nawpaky. Rezultaty peredawaysia Bagrianu i Radi Instytutu. Pisla takych eksperymentiw Bagrian zustriczaw Rinu i Burewija soniacznoju usmiszkoju. I wony znay, szczo doslidy jichni perewyszczuju usi spodiwannia wczenoho.
Weysia eksperymenty z fotografuwanniam nimba Burewija, nimba, jakoho wwaay koy mistycznym atrybutom swiatych. Wyjawyo, szczo win buw prytamannyj konij
ludyni, chocz i projawlawsia ne w konoho odnakowo. I niczoho mistycznoho w niomu ne
buo. Zwyczajne energetyczne wyprominiuwannia kompeksnoho charakteru. W cej
kompeks wchodya i biogiczna radicija tia, i eektromagnitni promeni mozku, i wasne
projawennia Ch-pola dumky. Weysia eksperymenty z wywczennia pulsaciji nimba pid
czas mysennych procesiw, pry zapysu cijeji pulsaciji i peretworenniu cych pulsacij w akustyczni ta zorowi sygnay, tobto w transformaciju zownisznich sygnaliw mozku, swidomosti na objemni, stereofoniczni i stereoskopiczni obrazy. Bagrian chotiw takym czynom kontroluwaty subjektywni zapysy indywida objektywnymy pokazanniamy aparatury. Instytut
maw ue nadzwyczajno weyki uspichy w cych eksperymentach.
Potim Burewij zachopywsia szcze odnym trenuwanniam swojeji dumky. Win poczaw
praciuwaty nad zminoju rosyn pid wpywom energiji Ch-pola. Taki eksperymenty podobaysia jomu bilsze za wse. Wony buy kazkowi, ae razom z tym cikom realni.
Win braw kilka rosyn, roztaszowuwaw jich u riznych prymiszczenniach i stawywsia
do konoji z nych po-riznomu. Odnu zayszaw u spokoji, druhu pidbadioriuwaw drunioju
chwyeju dumky, tretiu wolowym zusyllam prymuszuwaw spowilniuwaty rist. I rosyny
suchaysia joho. Chocz potribno buo kilka misiaciw, szczob pobaczyty rezultaty. Ae
wony buy. I buy raziuczi. A szcze cikawiszym buw eksperyment z kwitamy. Burewiju poszczastyo zminyty kolir nezabudok z houboho na etowyj. Dla cioho jomu doweosia
wytratyty dwa misiaci, konoho dnia oprominiujuczy kwity energijeju wolowoji posyky.
A potim nastupyy dni suworych ekzameniw. Jomu neobchidno buo stworyty w prostori psychodwijnyka. W ciomu dopomahaw cereb-ropsychokoncentrator (CPK) wynachid Bagriana i joho pomicznykiw. Aparat u formi owaa nadiwawsia na hoowu, niby
wine. Z dopomohoju krystaa psychoenergiji w CPK zbuduwao potune Ch-poe, jake
spriamowuwao energiju dumky subjekta wukym koncentrowanym promenem u potribnomu napriami, dopomahao zoseredyty, szczob stworyty neobchidnu formu psychodwijnyka.
Same tak Rina widwidaa Puton todi, rik tomu, koy Burewij proszczawsia z Zemeju
w czuomu switi.
Wraennia wid perszych sprob perewerszyy mriji Burewija. Jomu zdaosia, szczo
win potrapyw u carstwo sniw. Koy ludyni spysia, szczo wona litaje w prostori, do inszych
panet, czy opuskajesia pid wodu, czy peretworiujesia w sona, ptacha abo w szczo
zawhodno taka ludyna ne dywujesia, prokynuwszy, szczo z neju traplajusia czariwni
pryhody. Wona kae: Prywerzosia, ta j use Ae tut wse buo realno, chocz i kazkowisze,
ni bu-jakyj son.
Nadiwszy perszyj raz CPK, Burewij, jak zawdy, zoseredywsia. Zhidno z domowenistiu, win posaw dumku w prostir, spriamuwawszy jiji do werszyny susidnioji hory. Tam
day asystenty Bagriana kontrolnyj punkt Instytutu.
Kosmonawt widczuw, szczo win ue ne w eksperymentalnij kameri, pownistiu izolowanij wid switu. Win myttiu wyjszow swidomistiu z stin Instytutu, majnuw nad ozerom,
nad lisom. U hrudiach soodko pochooo, Burewiju zdaosia, szczo joho swidomis ochopya soboju nezmiriani prostory. Jomu ujawyo, szczo win moe pomczaty kudy

zawhodno w Bezmeia, nastilky koosalni syy widczuysia w potenciji dumky. Ae zawdannia je zawdannia.
Win metnuw sebe neznacznym wolowym zusyllam do wkazanoji hory. Zupynywsia
bila nametu asystentiw. Wony pobaczyy joho, radisno prywitay. Na nioho naciyy kilka
objektywiw, weseo zasiajay wiczka awtomatiw, rejestrujuczy pojawu psychodwijnyka.
Ae najdywnisze buo Burewiju. Win rozumom znaw, szczo ey w eksperymentalnij kameri Instytutu, a razom z tym poczuttia naoczno stwerduway, szczo win, Burewij, tako
znachodysia na hori, bila swojich towarysziw.
Wraennia buo nejmowirne. Ae fakt, ujawenyj swidomistiu, buw stwerdenyj bahama bezdohannymy swidkamy kwantowymy ta eektronnymy awtomatamy.
Instytut trimfuwaw. Teper parapsychoogy oderay szcze odnoho sylnoho praciwnyka. Bagrian hotuwawsia wprytu pidijty do zapowitnych doslidiw do wywczennia Kosmosu, szczob stwerdyty swoju mriju i widkryty nowyj szlach polotiw mi zirkamy. I, zwyczajno, pokasty na opatky prychylnykiw kwantowych korabliw u zawojuwanni prostoru.
Szcze kilka probnych polotiw. A potim rywok na Misia.
Burewij zhaduje komiczni perypetiji, zwjazani z tym eksperymentom. Win w odnu
my podoaw prostir mi Zemeju i Misiacem. Konserwatywna zemna swidomis, dla jakoji
cej polit zdawawsia koszczunstwom, poruszenniam wsich zakoniw zycznoho switu, zamowka wraena, pryhoomszena. Tilky serce spiwao uroczystu pisniu peremohy nad prostorom. Serce stawao hospodarem switu, bratom daekym zirkam, gaaktykam
Tilky szczo Zemla bua wnyzu, wona zdawaasia grandiznoju kueju, opowytoju zeenkuwatym oreoom, i raptom za jaku my opynyasia whori. A Burewij we pobaczyw
sebe sered misiacznoho pejzau.
Zubczati hory. Tini. Chaotyczni nagromadennia skel.
Nad sercem majnuw kryom ach: tut nema powitria, win bez skafandra, zaraz zamerzne, zadychnesia. I odrazu Burewij radisno zasmijawsia. Ne treba niczoho: ni skafandriw, ni powitria. Win wsemohutnij, wsepronykajuczyj, wsiudysuszczyj.
O wea Kosmocentru. Neznacznym zusyllam woli Burewij pronyk useredynu. Opynywsia w centralnomu zali. Tam jakraz widbuwaa narada kosmonawtiw. Pro szczo howoryw Wohnewyk.
Burewija pobaczyy. Zaunay prywitalni wyhuky. Rude woossia Wohnewyka zamajorio wid zadowoennia.
Aha. Wernuwsia, zradnyk. Ne wytrymaw mistyky? Zwidky ty? Jakym rejsom?
Ce ne ja, zamohylnym hoosom widpowiw Burewij. Ce mij prywyd. Obereno,
ne nabyajte.
Ne walaj durnia! weseo zakryczay druzi, kydajuczy do nioho, prostiahajuczy
ruky.
Ae ruky jichni wilno prochodyy kri prunu prostorowu pliwku psychodwijnyka.
Zaunay wyhuky zdywuwannia. Burewij smijawsia.
Aha! Zlakaysia!
Pojasny , bu aska, ne strymawsia Wohnewyk. Szczo ce za fokusy? De todi
ty, jakszczo tut twij prywyd?
Na Zemli. W Instytuti. Szczo, zdorowo?
A ne breszesz? prostoduszno zakryczay kosmonawty.
Klanu parsekom!
Oce tak! chotiw udaryty Wohnewyk Burewija po peczi. Ae ruka joho prorizaa

psychodwijnyka i lapnua sebe po stehnu. Kosmonawty zarehotay. Wohnewyk konfuzywo poczuchawsia.


Tak zakinczywsia kosmicznyj eksperyment Burewija. Druzi szczyro baay jomu uspichiw, obiciay pidtrymku, prochay objednaty syy kosmacziw i psychiw, jak ryzykowano wony nazway praciwnykiw Instytutu Dumky.
Mynay dni, misiaci. Nezabarom nastane czas, koy pocznusia poloty do panet. A
potim do inszych zirok. Do zirok! Ce nejmowirno. Ae fakt. Bagrian wiry, szczo szcze za
yttia Burewija i Riny wony zmou machnuty do inszych gaaktyk.
Dumky Burewija zburyysia, majnuy wrozticz. Serce widczuo jiji nabyennia. Jiji.
Win ue ne dumaw pro neji jak pro Rinu praciwnyka Instytutu, soratnyka spilnoji
sprawy. Ce bua prosto wona. Wona. I ne treba niczoho
O wona nabyajesia, jak i zawdy, neczutnoju, pawnoju chodoju. Niby wyperedajuczy obyczczia, etia poperedu dwoje zirok-oczej. Prostiahajusia nazustricz jomu ruky,
jak promeni. Win bere jich w dooni, z sercia w serce posyaje radis swoju. I oboje sidaju,
jak zawdy. Mowczazno. Tycho.
Wona obiciaa rozpowisty szczo cikawe. Wona howorya, szczo ce jiji tajemnycia.
Burewij znaje, szczo jiji tajemnycia taka prekrasna, jak i wona. Inaksze j buty ne moe.
Win rozpaluje bahattia. Woho wyrywajesia na wolu, oswitluje zaczarowani ycia.
Burewij dywysia na diwczynu, de.
Howory, howory Daj mojemu serciu widczuty twoju tajemnyciu, Rino

Trywona, dywna rozmowa. ehka, nespodiwana, radisna.


Drue, pryjszow czas. Ja widkryju swoju tajemnyciu.
Ja dawno du, Rino.
Ty znajesz, szczo nezabarom najwidpowidalniszi poloty?
Tak, drue.
Ty znajesz, Burewiju, szczo potribno pered wyriszalnoju bytwoju?
Zahartuwaty kryciu. Wyprobuwaty meczi.
Diakuju tobi, radisno wsmichnuasia diwczyna. Ty skazaw jasnisze jasnoho.
Same tak. Zahartuwaty kryciu. Wohnem. Koy baaju szczo zdijsnyty, to wyriszalna
proba powynna perewaaty nawi zdijsnennia!
Ja ne zowsim rozumiju.
Ja pojasniu. Ty czytaw pro hipotezu indusa Matakriszny?
Ni. Pro szczo ce?
Pro pochodennia Soncia. Pro joho budowu.
Ne traplao.
Todi ja rozpowim.
Ce stosujesia tajemnyci?
Rina mowczky chytnua hoowoju. Zatycha na kilka chwyyn, wdywlajuczy u poumja, niby zariadajuczy wohnianoju energijeju swoju swidomis. Potim zwea pohlad na
Burewija. Tycho poczaa howoryty:
Matakriszna howory tak: czomu my dywymo na Sonce ta inszi zirky tak, jak daeki
predky? Wony prypustyy w swojich hipotezach persze, szczo spao jim na dumku: Sonce
i zirky weyki kuli hazu. Szczo wony kuli ce wydno odrazu. Szczo hazu pokazuje
spektroskop i wsiaki inszi pryady. A dali? Dali tilky domysy, prypuszczennia, natiaky, do
jakych prystosowuju matematyczni rozrachunky modeej termojadernych, grawitacijnych, nejtrynnych i wsiakych inszych. A czomu b, howory Matakriszna, ne podumaty pro
Sonce i zirky z inszych pozycij? Ci dumky ne nowi, wony w kazkowych formach wysowluway ranisze.
Suczasna nauka stwerduje prypuszczennia dwadciatoho wiku, szczo Sonce i zirky
ce samorehulujuczi termojaderni systemy, w jakych widbuwajesia proces syntezu ehkych
eementiw u bilsz waki, naprykad, wodniu w helij i tak dali, z wydienniam pewnoji
energiji. Ciu hipotezu zakonserwuway, postawyy na witrynu nauky, rozmaluway i pryjniay jak dogmu. Ae dijsnis moe buty zowsim inszoju, ni naszi schemy.
Matakriszna howory tak: czomu b ne prypustyty, szczo zirky ne pryrodni utwory.
Sprawdi, jak pryrodno moe utworytysia zirka-sonce? Czomu? Z pramateriji mou i utworiujusia perwisni gobuy-panety. Wony formujusia w systemy. W centri bude najmasywnisza paneta, skaimo, taka, jak Jupiter. Systema isnuje, rozwywajesia. Wona ne maje
jaskrawoji centralnoji zirky. Taka zirka i ne moe wynyknuty pryrodno. Bo, dijszowszy do
stanu termojadernoji reakciji, paneta wybuchne. A jakszczo proces reakciji bude okalnyj,
wypadkowyj, to win prywede ysze do miscewoho wybuchu, do zemetrusu, do kataklizmu.
Jakszczo w nadrach panety nakopyczyosia dosy syrowyny wode, dejterij czy inszi
ehki eementy, to nemynuczyj gigantkyj wybuch, anciuhowa reakcija, jaka spopey,
rozszmatuje panetu. Ni pro jaku zirku ne moe buty j mowy. Matakriszna kae: Sonce i
zirky ne pryrodni utwory. Wony utwory rozumnych istot.
Wsi? zachopeno-wraeno proszepotiw Burewij.

Wsi, stwerdya Rina. Tak kae uczenyj. Tak kau ja, bo pownistiu perekonana
w realnosti joho hipotezy.
Ae jak e todi wynykaju ti rozumni istoty poperedni? Jak wony stworiuju Soncia, zirky? De wony? Ce we szczo nejmowirne!
Zaczekaj, drue. Niczoho nejmowirnoho nema. Wse cikom realno. Matakriszna
kae: my spryjmajemo swit u promeniach Soncia, jake maje due wukyj dipazon spektru,
najnikczemniszu dolu neosianoho okeanu riznoji radiciji. Ae , krim wydymoho prominnia, je bezlicz inszych promeniw grawitacijnych, jadernych, ultra, infra, hamma, metahamma, radi, mezo, psycho, bi i tak dali i tak dali, bez kipcia. Ote, jakszczo ranisze ne
buo son i zirok z wydymoju radicijeju, widznacz, szczo wydymoju dla nas, to ce ne
znaczy, szczo Bezmeia buo temnym, szczo w nebesach buw wicznyj morok! Ni. Systemy
buy wydymi rozumnym istotam w inszych promeniach, pro jaki ja tilky szczo skazaa.
yttia wynykao na panetach na inszij osnowi, ni teper. Wono yo, rozwywao u promeniach, skaimo, nejtrynnych, grawitonnych czy bu-jakych inszych, dosiahao rozumnoho riwnia. Rozumni istoty wdoskonaluway, ewolucinuway. Razom z tym wony, bezumowno, zminiuway, uskadniuway i nawkoysznij swit. Bo ce odna z najtypowiszych
oznak Rozumu perebudowuwaty nawkoysznij swit, harmonizuwaty joho, wdoskonaluwaty.
Matakriszna kae dali: czomu b ne prypustyty, szczo na odnij z panet systemy yttia
dosiaho takoho Riwnia, szczo Istoty zdobuy moywis i prawo woodity Kosmicznymy
Syamy. I wony peretworyy swoju temnu panetu na wohnianu zirku, otoczywszy jiji mohutnimy energetycznymy polamy
Dla czoho? edwe wydychnuw zaczarowanyj Burewij.
Dla toho, szczob rozszyryty moywosti Pryrody, widkryty dla yttia i wsijeji materiji szcze grandizniszi szlachy Ewoluciji. I todi dejaki panety taki, jak Zemla, Wenera,
Mars, poczay burchywo rozwywatysia w ciomu napriamku w aspekti wydymoji radiciji. Same na cych panetach buy umowy, jaki widpowiday najkraszczomu spoywanniu i transformuwanniu nowoji energiji. Ae ne tilky cym wyczerpujesia zadum wohnianych yteliw Soncia ta zirok. Wony, bezumowno, diju u bezliczi inszych wymiriw i aspektiw, pro jaki my szcze ne moemo maty ujawennia. Ae my, ludy Zemli, te idemo tym
neosianym szlachom
Znaczy, Matakriszna dumaje, szczo tam ywu?
ywu, pidchopya hordo Rina. ywu i tworia naszi Wohniani Braty. I daju
nam prykad naszoho wohnianoho majbutnioho.
I tak na konij zirci? Na kwadryljonach wydymych zirok?
Wydymych i newydymych, drue. Ce zakon dla konoji panety. Bezkoneczna pu
grandiznoho rozwytku. Bezmenoho rozwytku.
U mene namoroczysia hoowa. Ce due nespodiwano. Ae my ne zmoemo nikoy jich pobaczyty. Nijakyj korabel ne pronykne na Sonce. Tym bilsze, jakszczo ce chymera, jakszczo hipoteza ne widpowidaje dijsnosti, jakszczo Sonce sucilna masa pazmy,
a ne takyj swit, jak kae Matakriszna.
O jakraz dla cioho ja j poczaa rozmowu z toboju, drue. My powynni perewiryty
hipotezu Matakriszny. Eksperymentalno. Dijsno, nijaki aparaty ne pronyknu u Sonce.
Tym bilsze teper. Ae tudy moe pronyknuty dumka. Wohniana dumka, jaka sporidnena z
Soncem i zirkamy.
Ty choczesz, szczob psychodwijnyk
Tak. Ja choczu, szczob my pomczay na Sonce. Ce j bude maksymalnoju perewirkoju naszych moywostej. Chiba ne tak?

Burewij ne widpowiw niczoho, ae joho oczi, rozszyreni w zachopenni i podywi, howoryy kraszcze za wsi sowa. Diwczyna baczya, szczo win nide za neju kudy zawhodno
w bezodniu, na Sonce, w peko, na kraj Bezmeia, tobto tudy, kudy nawi ne mona pronyknuty.
Ae ce nebezpeczno, proszepotia wona.
Nu to j szczo? prosto widpowiw win.
Mou buty nespodiwanky.
Ce ty meni kaesz, Rino? Wona nino zasmijaa:
Tak, tak. Ja zabua, szczo howoriu z sawetnym Burewijem, tyhrom Kosmosu. Probacz.
Tyhr ne tyhr, ae j ne zaje. Ta szczo skae Bagrian? Ty ne howorya jomu?
Ni, spochmurnia Rina. Win tremty nad namy i, napewne, zapereczuwatyme. Ae chodimo. Chodimo nehajno.
Czerez piwhodyny wony we buy u Bagriana. Win wysuchaw bujnu, ultrakosmiczpu
propozyciju Riny pochmuro, zoseredeno, ne perebywajuczy. Ae tilky-no wona zakinczya krasnomownyj wykad hipotezy Matakriszpy i swoji baannia, jak Bagriana prorwao.
Win poczerwoniw, browy zijszysia nad perenissiam, oczi potemniy i zametay byskawky.
Czerez mij trup! zarewiw uczenyj. Wy zboewoliy. Ne choczu j suchaty. Choczete zhority? Wy rozumijete, szczo ce bude? Spikuwannia z energijeju, stupenia jakoji my
ne znajemo. Optyljony ergiw! Spopelajucza speka! Waszi dwijnyky zhoria, a razom z
nymy i wy jichni zemni nosiji! Bezumstwo! Ne dozwolu!
Wy choczete zupynyty progres? z boem zapereczya Rina. Odnakowo dowedesia wywczaty jich, spikuwatysia z nymy.
Wony wyszczi za nas, ohryznuwsia Bagrian, chaj wony i pryjdu siudy. Wony
mou znajty szlachy, szczob porozumitysia z namy.
Ne howori najiwnostej, oburyasia diwczyna. Wy prekrasno znajete, szczo
szlach odyn wpered. Wony mou daty nas, witaty naszi zusylla, ae spuskatysia nazad
nikoy. I potim, szczo znaczy porozumitysia z namy? Moe, nawkoo tysiaczi, miljony
znakiw wid nych, ae my ne moemo czytaty. Moe, moje baannia polotu do Soncia je
jichnim znakom, dumkoju jichnioju, wykykanoju w meni?!
Odnakowo ne choczu. Ne dozwolu! Zanadto weykyj ryzyk! Jakszczo wy ne alijete
sebe, to podumajte, szczo wy ne naeyte sobi, a ludstwu. My ne majemo prawa tak ryzykuwaty, doky u nas nema w zapasi takych, jak wy i Burewij, zdibnych praciwnykiw. Tak i
zapamjatajte ni, ni, ni.
Druzi wyjszy wid Bagriana zniczeni, zasmuczeni.
Ne zhoworiujuczy, piszy w hory. Wziawszy za ruky, pidnimay dowho ulubenoju
steynoju. Jszy mowczky, naprueno, zahybywszy u dumy swoji, niby, nabyrajuczy z
nadr sercia newydymi syy.
Pid weczir wony zupynyy bila snihiw. Zwidsy wydno buo chmary wnyzu. Nad nymy
pywy, niby kazkowi korabli, mudri, spokijni werszyny. Wony pywy w temno-syniomu
nebi. A na nebi zahoraysia majakamy zirky. Wony jasno wkazuway szlach konomu, chto
rozumiw jichni znaky. Wony wkazuway napriam puti dla konoji rozumnoji istoty. Toj
napriam Bezmeia.
Rina i Burewij perezyrnuysia. Wony zrozumiy ti znaky. Wony podumay odnakowo czy spryjniay dumky odne odnoho. Diwczyna bua blida, suwora. Wona tycho promowya:
Burewiju
Win pohlanuw na neji. Zrozumiw. Kywnuw.

Ja hotowyj.
Ty wirysz, Drue?
Wiriu, kochana.
Wona strepenua wid cioho sowa, zawmera. Zapluszczya oczi. Do szczokach jiji
rozyasia zahrawa, niby widbysk Soncia, szczo zachodyo.
Szcze raz skay.
Kochana Jedyna
Wona pisza po steyni wnyz szczasywa, spjania wid tych, szepotom skazanych,
sliw. etia w powitri, obijmajuczy soboju bezmir. Zupynya. Powernua. Zahlanua w
oczi Burewiju. Zapaao jedyne poumja w serciach.
Razom, drue?
Razom.
Do Soncia, Urahane mij?
Do Soncia, kochana.

Na switanku nastupnoho dnia wony pryjszy w Instytut. Tam szcze nikoho ne buo.
Osnowni zaniattia i eksperymenty rozpoczynaysia czerez czotyry hodyny. W hoownij aboratoriji panuwaw morok wikonnyci buy zaczyneni.
Rina neczutno pidijsza do stiny, natysnua knopku. Wijaopodibni ranky pawno
rozijszysia. Roewi barwy switanku mjako popywy do prymiszczennia. Diwczyna pohlanua na Burewija. Win buw zoseredenyj, blidyj.
Ty nespokijnyj, drue?
Tak. Ce prawda.
Tebe turbuje etycznis naszoho zadumu?
Tak, Rino.
Szczo skae Bagrian? Szczo skau druzi? Ty pro ce dumaw?
Dumaw, szczyro zhodywsia Burewij. Wsiu nicz. Serce moje bolio. Ae ja ne
baczyw inszoho wychodu. Bagrian nikoy ne dozwoy. A daty? Skilky daty? Mou skazaty nasze yttia i wminnia naey ludiam. Ae i naszi prahnennia naea ludiam. Nasze
prahnennia perewaaje oberenis Bagriana, chaj wono i torestwuje. Tak wyriszyo serce
moje.
Drue mij, proszepotia Rina. Ja dumaa te tak. Jakszczo z namy szczo stanesia inszi prodowa naszi sproby. W ewoluciji ludstwa rik czy stolittia ne maje weykoho znaczennia. Ce ysze w czasy wojen ta rozboju mao znaczennia, koy wynajdeno tu
czy inszu zbroju. A pozytywni widkryttia zawdy budu wczasnymy dla ludej, koy b wony
ne zjawyysia. I szcze ja dumaa szczob tebe ne naraaty na nebezpeku
Jak ty moha?
Moha, moha, mij drue. Bo lublu tebe. inocze serce chocze oberehty toho, koho
luby. Ja znaju ce due nebezpeczno, ce zowsim nespodiwano i nejmowirno. Nichto ne
skae, szczo czekaje toho, chto zahybysia w poumjanyj swit. Ae mojich sy ne wystaczy
dla pronyknennia na Sonce. Ja dobre znaju. A dwi objednani swidomosti ce ne prosto
suma energij dwoch ludej. Ty znajesz, szczo psychiczni syy pry harmonijnomu objednanni
zrostaju u nezmirianij progresiji. W sotni, tysiaczi i miljony raziw. Wse zaey wid jakosti
harmonizaciji.
Ja znaju pro ce, diwczynko moja. Dosy sumniwiw. My hotowi. Znaczy, treba jty.
Perszi ne pytaju dozwou. Perszi prosto jdu na szturm.
Obrij nad horamy rozhoriwsia bagriancem. Zapromeniy werszyny. Mi zubciamy
skel wykotywsia paajuczyj dysk Soncia. Joho promeni siajnuy u prostir. Widbyysia trywono w oczach Riny. Jaku my Burewij i Rina dywyysia na pulsujuczyj dysk. Zdawaosia, szczo swityo zdryhajesia, napruujesia w swojemu staranni odirwatysia wid Zemli.
Wono z byskawycznoju szwydkistiu obertajesia, i wid nioho skaczu iskry, niby wid gigantkoho toczya. Nareszti wono pidniaosia nad chrebtamy hir, ehko strepenuo i uroczysto pokotyosia w Bezmeia.
Pora, zitchnua Rina.
Wona ruszya do kamery. Burewij mowczky piszow za neju. Wona widkrya hermetyczni dweri. Szcze raz podywyasia w oczi Burewiju. Joho pohlad buw trywonyj, ae
szczyryj, radisnyj, spownenyj chwylujuczoho peredczuttia tajny.
Rina nino usmichnua i perestupya porih. Win zajszow za neju.
Dweri zaczynyy. Teper tam, na stini, spaachnuw czerwonyj napys:

IDE EKSPERYMENT
Nichto ne zajde w aboratoriju, ne potrywoy jich. Wse, szczo bude, w jichnich rukach, w jichnij woli.
Wona wkazaa na hyboke zruczne kriso. Win siw.
Rina sama nadia na joho czoo dysk CPK. Perewirya funkcinalnu systemu. Te
same wona zrobya dla sebe. Wymknua swito. Sia w kriso.
Pora, poczuwsia jiji hoos.
W tu my wony opynyy u prostori.
Instytut byszczaw sribnym kupoom wnyzu. Potoky chmar roewiy mi spokijnymy
nino-etowymy werszynamy. Sonce pidniaosia dosy wysoko nad nymy.
Burewij pobaczyw porucz iz soboju Rinu. Kri neji proswiczuway hory. W promeniach switya psychodwijnyk zdawawsia rajdunym.
Ty niby z kazky, skazaw Burewij, i sam zdywuwawsia, szczo joho sowa zwucza
u prostori.
Ty te, widpowia Rina.
Ja j dosi ne mou zwyknuty. Ce nejmowirno. Nerealno. Diwczyna zasmijaa. Powernuasia do Soncia.
Nu szczo Chaj poky szczo ce bude snom. Dla bilszosti ludej. A dla nas wyszczoju realnistiu. Do Soncia, drue. Daj ruku.
Win prostiahnuw jij ruku. Wona torknua jiji. I znowu Burewij widczuw, jak i todi,
sered hir, hariaczyj stuk jiji sercia.
Spoczatku na Merkurij, skazaa wona. Tam zoseredymo i potim
Burewij pohladom widpowiw, szczo wse zrozumiw. Wony zoseredyy. Metnuy sebe
u prostir. Priamo do Soncia. Zemla byskawyczno znykaa w Kosmosi, peretworiuwaa na
ziroczku. Nawalno wyroso swityo, zakryo weyku czastynu wydymoho neba. Speredu
zjawywsia owtuwatyj dysk panety.
Merkurij, promowyw Burewij.
Wony spriamuway polit do nioho. Probyy dymujuczu atmosferu.
Zupynyysia na pustelnomu poskohirji. De-ne-de byszczay ozercia byskuczoji
sribystoji ridyny, z gigantkych szcziyn wyrywaysia chmary haziw. Sonce w tych chmarach zdawaosia bagrianym, zowisnym.
Newesea paneta, skazaw Burewij.
Dywlaczy dla koho, zapereczya Rina, ohladajuczy fantastycznyj pejza. Dla
naszych ti newesea. A moe, tut ywu jaki istoty. Dla nych ce peko moe buty prochoodoju. Ade my ne widczuwajemo speky?
Naszi dwijnyky, widhuknuwsia Burewij.
Wse odno. Jaki istoty mou buty wzahali zbudowani tak, jak naszi dwijnyky.
Ae pora, drue. Tut nam treba zjednaty. W odyn dwijnyk
W odyn? wraeno zapytaw Burewij. Chiba ce moywo?
A jak e? ahidno wsmichnuasia Rina. Chiba ty ne skazaw meni, szczo lubysz?
Chiba ty ne widczuw, szczo my odne cie? Chiba ty moesz ujawyty sebe bez mene?
Ni, szczasywo widpowiw Burewij. Ne mou. Ja zrozumiw tebe.
Ja du.
Win stupyw do neji. Torknuwsia ruky. Ruka wwijsza w ruku. Hrudy w hrudy. Serce
torknuosia sercia. I todi grandiznyj kosmicznyj woho spaachnuw u nych, zjednawszy
razom dwa sercia w mohutnie wohnyszcze.
Ne buo jiji, ne buo joho. Buo odne serce, odna swidomis, odne baannia.

I te baannia, ta wola, sya i prahnennia wyrosy w Bezmeia. Jedyna swidomis jichnia widczua, szczo wona wsemohutnia. Ta swidomis pidniaa spilnyj dwijnyk nad panetoju i burnua do Soncia. Priamo w centr poumjanoho dyska.
Paajuczyj okean zakryw Kosmos. Nasunuwsia z usich bokiw, ochopyw dwijnyk lutujuczoju pazmoju. Objednana swidomis Riny ta Burewija widczuwaa, szczo optyljony
ergiw energiji szmatuju jichniu wohnianu broniu, namahajusia znyszczyty derznowennoho pryszelcia z maekoji temnoji panety.
Ae objednana wola serde protystojaa stychiji. Dwijnyk, amajuczy barjery rozpeczenoji materiji, pronykaw hybsze i hybsze w nadra soniacznoji atmosfery.
De daeko-daeko, w hybynach swidomosti, czy to jiji, czy joho, dzwenio zastereennia. Wono kykao nazad, na znajomu, kwituczu, ulubenu Zemlu, de tak spokijno, de
ne treba borotysia z kosmicznymy syamy, de ne zahrouje paajuczyj okean. A szczo, koy
hipoteza Matakriszny chymera? A szczo, koy Sonce uszczilniujesia do centru, i wony potrapla u taki nadra, de temperatura dosiahaje miljoniw hradusiw, de straszna energija jadernoho syntezu znyszczy jich, jak chmarku, nawi ne pomitywszy cioho.
Ae toj hoos buw edwe czutnym. To buw hoos tia, szczo zayszao daeko, na Zemli. A posane rozumu, sercia psychodwijnyk, niby wseperemona stria, mczaw kri
protuberanci, kri potoky radiciji, kri pruni energetyczni pola wse dali j dali.
Napruha zbilszuwaa. Widczuwaasia speka. Swidomis jichniu otoczuwao sucilne
siajwo. Woho i ustremlinnia. Wiczne prahnennia do tajemnyci o szczo weo jich u
kaejdoskopi poumja.
I o wohnianyj wychor obirwawsia. Zayszywsia pozadu. Pered nymy wynyk neosianyj prostir. Pozadu, tam, zwidky wony pryetiy, de tilky szczo kekotia stychija wohniu,
byszczaa bakytna sfera ninych toniw. A wnyzu majoriy rajduni obrysy newidomoho switu. Psychodwijnyk metnuwsia tudy. Win baczyw kazkowi spetinnia barw i promeniw, z jakych wynykay formy budiwel i utworiw.
Ce buw nowyj swit. Ce buw Soniacznyj Swit, Swit Poumjanyj. Newydyma, pawna,
ae wraajucza po swojij potunosti sya zupyniaa psychodwijnyk, ne dozwolaa jomu
nabyzyty. Rina ta Burewij posyluway ustremlinnia, ae hodi buo.
Czariwnyj swit zayszawsia wnyzu. Jak fantom. Jak chymerna mrija. Jak marewo na
obriji w pusteli. Ne wystaczao energiji, szczob piznaty joho, zahybyty u nioho.
Ta o raptom chto metnuwsia do nych z toho switu. Pered psy-chodwijnykom wynyka gigantka bakytna posta. Ne mona buo wyznaczyty jiji form. Jasno spryjmaysia
ysze oczi, pohlad. Rina i Burewij widczuy radisnu druniu energiju istoty. W swidomosti
psychodwijnyka widbyosia szczyre witannia Soniacznoho Brata, jakyj radiw derznowennomu uspichu ludej Zemli. U ciomu witanni bua weyka wira w majbutnie takoho Rozumu, jakyj ne straszysia polotu w Poumjanyj Swit, u newidome
Pidijsza ostannia mea. Swidomis psychodwijnyka ne wytrymaa napruennia Soniacznoho Switu. Jiji kynuo nazad, do bakytnoji sfery.
Zamerechtiw poumjanyj okean. Protuberanci. Czornyj Kosmos z miridamy zirok.
Nino-zeenyj oreo Zemli I ehka ti zabuttia pokrya jichniu swidomis.
Wony stojay pered Bagrianom radisni, uroczysti, mowczazni.
Ja nikoy ne proszczu wam cioho, iz slozamy na oczach kazaw Bagrian. Jak wy
mohy? A jakby neszczastia? Ja b ne pereyw takoho. Jak wy mohy? Jak wy smiy?
A wony mowczay, ne w syli skazaty j sowa. Szczo mohy skazaty sowa pro te, szczo
w serci wkarbuwaosia wicznymy znakamy radosti i torestwa? Pro te, szczo widnyni stawao jichnim wicznym dorohowkazom.
Bagrian, pohlanuwszy na jichni baenni ycia, machnuw rukoju.

Ja baczu, szczo wid was niczoho ne dobjeszsia. Wy wtratyy wid radosti zdatnis
howoryty. Chocz skai je tam Swit? Matakriszna prawdu skazaw?
Je, Bagriane, proszepotia Rina. Je Swit Poumjanyj. Ae chaj trochy piznisze.
Piznisze. My zaraz ne moemo
Wony wyjszy z prymiszczennia. Tycho, mowczazno piszy w hory. Druzi zaczarowanymy pohladamy prowoday jich.
Siajao Sonce na bakytnomu nebi. Wono szczyrym zootom, ninym promenem winczao czoa ditej swojich za jichnij weykyj podwyh. I spiway deodary, szumiy prywitalno
potoky, zadumywo asztuwaysia w nadijnu ochoronu skeli, szczob zberehty, szczob zachystyty hrumy swojimy perszych soniacznych mandriwnykiw prowisnykiw wohnianoji epochy ludstwa
Wona pryjde. Jakszczo dwoje, objednawszy, zmohy pidniaty do Soncia, to te
same zmoe zrobyty Objednane Ludstwo. Wono pronykne w Poumjanyj Swit, do Wohnianych Bratiw.
A pidniawszy do nych wono stane takymy, jak wony. Bo pidniaty do Wohniu
ce znaczy staty Wohnem.

I pja za pjadeju my miscia zdobuway.


Chocz ne odnoho tam kaliczyy ti skay,
My dali jszy, niszczo ne spyniuwao nas.
I. Franko

Prounaw meodijnyj zwuk. To nastinnyj chronometr widznaczyw schid Soncia.


Sami soboju widczynyy szyroki wikonnyci. Hirke prochoodne powitria dychnuo
w kimnatu, zaproszujuczy do praci.
Uczytel Soncezir wstaw, chutko odiahnuwsia w roboczyj kostium houbi sportywni
sztany i kurtku z korotkymy rukawamy. Wyjszowszy na szyroku werandu, win zawmer na
kilka chwyyn, powernuwszy do schodu Soncia.
Promeni switya kowznuy z-za hriady hirkych snihiw, ehkym i grandiznym pomachom zmitajuczy z doyn zayszky nicznoho prysmerku. Werszyny slipuczo zabyszczay.
Zaroewiy nad nymy neruchomi chmaryny.
Soncezir radisno wbyraw u sebe ywotwornu syu Soncia, pyw razom z probudenymy ukamy ta lisamy szczedryj wohnystyj napij, widczuwajuczy sebe klitynoju pulsujuczoho poumjanoho dysku.
Prorobywszy kilka himnastycznych wpraw z hybokym dychanniam, win zbih wnyz,
do szumywoho hirkoho potoku. Rozdiahnuwsia do pojasa, obmywsia choodnoju wodoju.
Odrazu stao badioro, ehko, weseo.
Soncezir powernuwsia do Szkoy. Wwijszowszy do swojeji kimnaty, wwimknuw Mereu Zwjazku. Na ekrani zjawyosia prywitne obyczczia junoji diwczynky. Wona biozubo
wsmichnuasia Uczytelu.
Ja witaju tebe, Soncezore. Szczo potribno?
Baaju jasnosti, astiwko. Meni potribna Weyka Matir.
Wona bude zajniata desia chwyyn. Ce wasztuje tebe?
Tak. Ja budu daty.
astiwka znyka z ekrana. Soncezir, chwylujuczy, pidijszow do dzerkaa, poprawyw
kurtku na hrudiach, pryhadyw sywijucze woossia na skroniach. Temno-siri oczi dywyysia na swit wpewneno i stroho. Ni, Uczytelu ne soromno bude zustrity pohlad Weykoji
Materi Zirnyci Pokrowytelky Wyszczych Szki. Win moe pyszatysia swojimy uczniamy,
jakych nezabarom treba wypuskaty u perszyj samostijnyj szlach na prostory Wseswitu. Ue
desia rokiw win wede grupu z semy junakiw i diwczat, hotuje jich dla Weykoji Misiji
jak predstawnykiw ludstwa Zemli w daekych switach pry gaaktycznych polotach.
Soncezir poczuw sygna aparata Zwjazku, powernuwsia do ekrana. astiwka siajaa
posmiszkoju.
Weyka Matir hotowa suchaty tebe, Uczytelu Soncezir.

Diakuju, astiwko.
Houbyj ekran pokrywsia bioju chmarynkoju, potim na niomu wynyko zobraennia
kabinetu. Sti, szafa z knyhamy, na stinach kilka starowynnych kartyn z hirkymy pejzaamy. Z hybyny kimnaty zjawyasia wysoka gracizna posta inky. Wona nabyzya, zupynyasia bila stou.
Ce bua Zirnycia, abo, jak jiji lubowno nazyway uczni Wyszczych Szki, Weyka Matir, Pokrowytelka Uczbowych Zakadiw Kosmicznych Probem. Jij mynuo we wisimdesiat rokiw, chocz zowni cioho j ne wydno. Na chudorlawomu obyczczi ne buo zmorszczok, bakytni oczi wyprominiuway energiju i lubow, temno-synia suknia pidkresluwaa
tonku strunku posta.
Pjatdesiat rokiw tomu Zirnycia widdaa trioch syniw swojich u Szkou Kosmopiotiw.
Czerez pjatnadcia rokiw wony pobuway na kilkoch suputnykach Jupitera i Saturna, zrobywszy bahato czudowych widkryttiw. Ae w pjatomu poloti trapya tragedija. Korabel
znyk. Syny Zirnyci ne powernuysia na Zemlu. Rozszuky ne prywey ni do czoho.
Sumuwaa wsia Zemla. A peczali Zirnyci ne buo me. Wona misia perebuwaa w
Hirkomu Budynku Samotnich, a potim szcze z bilszoju energijeju kynuasia u wyr praci.
Samowiddane suinnia na baho ludej, lubow do junych prywey jiji na werszynu uczytelkoji praci. Rada Starijszyn Zemli obraa jiji Pokrowytelkoju Wyszczych Szki.
Wse ce byskawkoju majnuo w dumci Soncezora, i serce joho radisno zabyosia,
spryjniawszy w sebe hybokyj, drunij pohlad Weykoji Materi.
Mowczazno, odnymy ysz e pomitnymy estamy prywitay wony. Usmichnuy
odne odnomu. Potim wona skazaa:
Odyn twij ucze siohodni wstupaje u pownolittia. Ty ce chotiw skazaty meni?
Tak, Zirnyce. Imja joho Jasnocwit.
Prekrasne imja. Wono widpowidaje joho suti?
Ja wiriu w ce.
Ty dobryj uczytel. Czoho baajesz wid mene?
Persze: kilka chwyyn twojeji prysutnosti. Zwyczajno, z dopomohoju ekrana.
Zhoda. Kilka hodyn zranku u mene wilni.
Druhe: meni potribna szcze odna diwczyna. Ty znajesz, Zirnyce, szczo Kosmiczna
Grupa powynna buty harmonijnoju. Dla cioho potribna riwnowaha Nacza.
Podruha potribna Jasnocwitu? stroho zapytaa Weyka Matir.
Tak.
Z cym treba obereno, zadumywo skazaa wona. Ne pospiszaj.
Ae skoro Weykyj Ispyt dla grupy. Bez neobchidnoji pownoty Ispyt nebaanyj.
Ja skazaa zaczekaj. Ja sama pohoworiu z nym siohodni.
Ja cioho j baaw, zradiw Soncezir.
Nu ot i harazd. Szcze szczo-nebu?
Tretie: nam potribna energija dla pronyknennia w inszi wymiry. Siohodnisznia ekcija na ciu temu.
Nadowho?
Chwyyn desia.
Harazd. Ja zwjausia z Radoju Starijszyn. Wony rozporiadiasia. Pro czas powidomla tebe z Centralnoho Energowuza Zemli. Wse?
Wse.
Ja budu czekaty. Wykykaj mene uprodow hodyny. Weyka Matir posaa Soncezoru prywitnu posmiszku, machnua e pomitno rukoju. Ekran zhas.
Uczytel poehszeno zitchnuw, pohlanuw na chronometr. Nabyawsia czas zustriczi z

wychowanciamy.
Soncezir zajszow do spilnoji jidalni. Tam we nikoho ne buo. Uczytel pryjazno
wsmichnuwsia. Napewne, zibraysia w audytoriji i du. Znaju, szczo siohodni bude szczo
nezwyczajne.
Win perehlanuw spysok straw. Wybraw sobi ananas, jabucznyj kompot. Szwydko
posnidawszy, ruszyw nahoru, do centralnoji audytoriji.
Joho we czekay. Dweri do zau widkryw Jasnocwit.
Soncezir zupynywsia na pidwyszczenni, ohlanuw swoju grupu. Wsi uczni, prywitawszy z Uczyteem, stojay. Wony niby czekay czoho wid nioho.
Uczytel zbahnuw jich nastrij. Nakazawszy estom sidaty, mowczaw. Dywywsia na
ridni, byki obyczczia, dumaw.
Nezabarom rozuka z nymy. Nadowho. Ce bude Weykyj Ispyt, abo, jak zway joho
pedahohy Zemli, Ispyt na Ludynu.
Wako bude Soncezoru rozuczatysia z wychowanciamy. Ue zaraz drya, napynajusia tuho nezrymi nyti zwjazku, jaki micniy protiahom bahatioch rokiw. Nedarma
Uczytel wkadaw u konoho z nych serce i duszu, znannia i we swij czas, doswid i lubow.
I teper ne mona skazaty, szczo uczni joho ce szczo okreme wid Uczytela. W konomu
z nych joho czastka, zerniatko joho idej, joho bezsonnych noczej, joho woli i baannia.
A koy zerniatko wyrostaje zhodom u mohutnie derewo chiba derewo i majbutni pody
joho ne zawdiaczuju wsim, szczo matymu, koyszniomu nepomitnomu zernu?
Czy wytrymaju uczni waku Dorohu? Czy ne zihnusia, ne wpadu pid natyskom
buri?
Koy yttia same posyao tiaki wyprobuwannia konij ludyni. A teper widsutnis
chaotycznych perepon zaminiujesia ispytamy, pryznaczenymy Uczytelamy, pered tym,
jak grupy uczniw wstupaju u samostijne yttia.
Soncezir z nadijeju i wiroju ohladaw prynyszkych, zdywowanych wychowanciw,
niby chotiw zahlanuty w hybynu jich serde.
Kosmosaw. Najstarszyj z nych. Jomu we simnadcia rokiw i try misiaci. Mohutnia,
szyrokopecza posta. Hordowyta postawa hoowy. Win schoyj na antycznoho heroja.
Czorni kuczeri, blide obyczczia, paajuczi temnym wohnem oczi. Zdajesia, szczo wseredyni joho we czas hory switylnyk, jakyj ne daje jomu spokoju, porywajuczy wse wpered i
wpered.
Tak wono i je. Kosmosaw nikoy ne zadowolniawsia znanniamy, jaki zdobuwaw wid
uczyteliw ta knyh. Win nenasytno prahnuw wse bilszoho i bilszoho, win niby baaw pohynuty w sebe, w swij sprahyj mozok we neosianyj Kosmos. U ciomu Soncezir widczuwaw
szczo trywone, chocz i widznaczaw potaj genilnis starszoho ucznia.
W e w pjatnadcia rokiw Kosmosaw ehko proanalizuwaw teoriju widnosnosti
Ejnsztejna i rozkrytykuwaw formuy tak zwanoji sferycznosti czasu prostoru. Okrim
naukowoho taantu, ucze maw zdatnis ne rozhubluwaty u najskrutniszych umowach.
Ce win dowiw, pawajuczy po Tychomu okeanu. Tilky zawdiaky joho munosti i wynachidywosti ekskursijnyj pnewmochid ne wykynuo mohutnim prybojem na ryfy ostrowa, de
joho rozbyo b na druzky. Tak. Na Kosmosawa mona pokastysia. U wsiakomu razi, Soncezir widpusty joho na Weykyj Ispyt z ehkym sercem.
A poriad z nym sydy podruha Myrosawa. Jij szcze nema simnadciaty. Nina, jak
wesniana berizka. Nawi bili kosy, szczo spadaju chwylamy na spynu, pidkresluju cej obraz. Jiji oczi we czas opuszczeni wnyz. Wona niby prykrywaje czomu swij pohlad. Ta koy
podywysia wako wytrymaty potunyj promi jiji oczej. Zdajesia, sypi strumeni llusia
z hybyny jiji duszi. Wona nezwyczajno pryncypowa. Soncezir ne pamjataje, szczob wona

koy-nebu zhoduwaa z towaryszamy, nawi uczytelamy, jakszczo wony apeluway do


awtorytetiw. Wona nastyrywo widstojuwaa swoju toczku zoru, a poky sama ne perekonuwaa u protyenomu. I we todi poslidowno wyznawaa swoju pomyku, nitrochy ne
benteaczy.
Prekrasna para. Kosmosaw i Myrosawa. Jich ne straszno bude posaty w hybyny
Kosmosu, do inszych switiw. Jim ne soromno bude predstawlaty soboju ludstwo Zemli.
A o Pomi. Ciomu simnadcia. Zownisznis joho ne widpowidaje imeni. Win we u
sobi, u wnutriszniomu switi. Fiosof, stojik. Win prahne do najpotajemniszych hybyn abstrakcij, do rozuminnia najzaputaniszych probem Buttia. Hodynamy win prosyduje, jak
czasto baczyw Uczytel, u hirkij uszczeyni, nad wodospadom, i obdumuje jaki ysz jomu
widomi probemy. Ae Soncezir ne turbuje joho, ne baaje wywidaty tajnu samotnosti, bo
z takych prohulanok Pomi prychody z weykym i prekrasnym zdobutkom win peredaje na rozhlad Uczytela zapysy swojich osofkych mirkuwa, nowych hipotez, jaki due
czasto buwaju cinnymy i nawi praktycznymy.
Joho podruha Horycia czymo schoa na swoho towarysza. Taka zamrijana,
ahidna, nina. Popelasti kosy, skadeni winkom, pryjaznyj pohlad zeenkuwatych oczej,
tonki rysy obyczczia. Wona sprawdi schoa na horyciu skromnoho dykoho houba. I
taka poetyczna, jak i cej lisowyj ptach. Pro bu-jaku podiju czy jawyszcze wona obowjazkowo skadaje wirszi.
Pomi i Horycia ne pidwedu Uczytela. Wony, bezumowno, wyjdu peremociamy
z bu-jakoho ispytu. Mrija i znannia, rozdum i lubow o szczo pojednuje ciu paru uczniw.
Nu a pro Wiru kremeznoho, spokijnoho simnadciatylitnioho junaka i howoryty
niczoho. Pohlad joho temno-sirych oczej zawdy wpewnenyj i nezamnyj. Ni buri, ni hrozy
ne zlakaju joho. Syu woli i munis pidkresluju i obrysy krutoho pidboriddia, i strymana
powilnis ruchiw, za jakymy tajisia koosalna energija.
Win zawdy szczo twory. Nikoy ne buwaju spokijnymy joho trudiaszczi ruky. To
majstruje nowu model teepryjmacza, to zajmajesia schreszczenniam kwitiw, to wypyluje
z suchostoju ihraszky dla newidomych ditej. Wyjde Wira peremocem z yttiewych bu
Uczytel znaje napewne. Chto luby trud toho ne zlakaje niszczo.
I Chwyla podruha Wiry moe wpewneno wychodyty na kosmiczni szlachy
yttia. Jak wona schoa na drewnich rukych inok. Hotowa zawdy dopomohty druhu,
towaryszu, nepomitna, turbotywa.
Jak mao czasu mynuo mensze sta rokiw wid ostannich kataklizmiw na Zemli! a
jaki zminy w ludiach. I najkraszcze ce wydno po takych diwczatach, jak Chwyla. Jij ysze
szistnadcia z poowynoju rokiw, a wona we wmiszczaje w sobi ciu epochu. Razom z praciowytistiu daekych predkiw wona wwibraa w sebe wysoke znannia Nowoji Epochy, z
widdanistiu pojednaa weyku lubow do konoji ludyny Zemli, ne czekajuczy za swoju lubow nijakoji widpaty. Woistynu, pracia i lubow do ludyny stay newiddilnymy jakostiamy
yteliw Zemli.
I nareszti najmoodszyj, Jasnocwit. Win widdano dywysia na Uczytela, czekaje czoho nezwyczajnoho. Znaje chytryj, szczo siohodni bude jakyj siurpryz.
Pro nioho wako szczo-nebu skazaty. Win szcze nedawno w grupi. Potrapyw do
Szkoy pisla katastrofy z joho bakamy na Misiaci. Sama Weyka Maty rekomenduwaa joho
Soncezoru.
Niczym ne widznaczywsia Jasnocwit, ae Uczytel luby joho najbilsze. Jomu podobay i zamrijani bakytni oczi junaka, i joho pryhuszenyj howir, i nestrymni hariaczi ruchy.
Soncezir prosto tak, ne gruntujuczy ni na czomu, hyboko wiryw najmoodszomu
ucznewi, buw perekonanyj u joho sawnomu majbutti, widczuwaw, szczo w hybyni jestwa

Jasnocwita naaje weyke i widdane serce, take serce, jake weo Spartaka proty rymkych
tyraniw, a Dordano pidnosyo u bezmeni swity.
O tilky al, szczo nema podruhy w Jasnocwita. Nu ta siohodni wse wyjasnysia.
Uczni, zdywowani dowhoju mowczankoju Uczytela, potaj perezyraysia. Soncezir pomityw ce, wsmichnuwsia.
Baczu, prosto skazaw win. Ne dywujte, druzi moji. Prosto meni zachotio
podywytysia na was, podumaty pro was pered dowhoju rozukoju. Ne dywujte cia rozuka neobchidna, chocz i wako meni dumaty pro neji. Ae siohodni mowa jtyme ne pro
ce. Jasnocwite
Junak chutko wstaw za stoykom, zapaeniw. Uczytel pidbadiorywo pohlanuw na
nioho, skazaw:
Zaraz wy pobaczyte Weyku Matir Zirnyciu.
Homin radosti prokotywsia po audytoriji. Uczytel estom zaspokojiw uczniw, dodaw:
Ja howoryw z neju. Wona zwernesia do Jasnocwita. Krim toho, Zirnycia obiciaa
pokopotaty u Radi Starijszyn Nam dadu energiju dla eksperymentu z bahatomirnosti.
Oczi uczniw zabyszczay. Kosmosaw pidniaw ruku. Soncezir poperedyw joho.
Ja znaju, szczo wam ne terpysia wid cikawosti, promowyw Uczytel. Ae zaczekajte kilka chwyyn. Ja wse pojasniu. Spoczatku zustricz iz Zirnyceju.
Zahoriwsia weykyj ekran Zwjazku. Soncezir pryhasyw denne swito, opustywszy matowi houbi sztory na wikonnyci.
Uczni zawmery, dywlaczy na objemne zobraennia kimnaty, znajomoji wsim wychowanciam Wyszczych Szki. O poczuwsia szeest krokiw, i pered uczniamy zjawyasia
posta Weykoji Materi.
Wona bua u etowij sukni, z szyrokoju buzkowoju nakydkoju na wukych peczach. Jiji tonki ruky prostiahysia do ditej, hybokyj, newymowno ninyj i ridnyj pohlad
Materi pronyk u sercia uczniw.
Szlu wam swoje serce, dity moji, prounaw jiji hoos.
Siajwo oczej i radisni burchywi sowa lubowi buy widpowiddiu. Wona poczekaa
trochy, poky w audytoriji zapanuwaa tysza, potim zwernua do Jasnocwita:
Synu Jasnocwite. Witaju tebe z pownolittiam. Teper ty, jak twoji towaryszi, nezabarom pidesz na samostijni dorohy yttia
Jasnocwit a chytnuwsia wpered, szczob skazaty sowa podiaky Zirnyci, ae wona askawo poperedya joho, wkazawszy estom pomowczaty.
Waszij grupi naey nezabarom projty Ispyt. Jakym win bude ce wyznaczymo
my z waszym Uczyteem pisla ostannioji zustriczi z wamy. Ae, szczob projty joho, neobchidna powna harmonijnis grupy. Wy, napewne, znajete, szczo cia harmonijnis wkluczaje
w sebe i riwnowahu Nacza. U konoho z was je druh. Tak bua stworena wasza grupa.
Troje diwczat i troje junakiw. Ce ne ysze mechaniczne pojednannia, a j druba serde.
Spodiwaju, ja ne pomyya?
Cnotywi i radisni usmiszky buy widpowiddiu.
Lubow osnowa Buttia, wea dali Zirnycia. Tilky weyka lubow moe buty
osnowoju tworczosti, truda, podwyhu. ysze lubow maje Kosmiczne Prawo daty yttia nowij istoti. Ranisze buo daeko ne tak. Nasylla, obman, rozpusta i ehkowanis panuway w
chrami lubowi. I ce poznaczao na ytti wsijeji panety. Prynyennia inky dao hirki naslidky swit buw kongomeratom ycemirstwa i rabstwa, swawoli i nenawysti. I tilky Komunistyczna Era riszucze likwiduwaa hanebne poruszennia Kosmicznoho Prawa, wstanowya riwnowahu Nacza, pidnesa znaczennia Lubowi do Osnowy Buttia.

O czomu ja zwertaju siohodni do tebe, Jasnocwite, i zapytuju: czy je w tebe podruha, z jakoju ty choczesz projty szlach podwyhu?
Nema, pospiszno skazaw junak, husto poczerwoniwszy. Ja pro ce ne dumaw,
Weyka Matir
Uczni zasmijaysia. Zirnycia te posmichnuasia.
Ce ne dywno, skazaa wona. Ae ja hadaa, szczo ty z kym druysz?
Jasnocwit mowczaw, zowsim prysoromenyj. Zirnycia perezyrnuasia z Uczyteem,
mjako dodaa:
Harazd, synu Jasnocwite. My pokinczymo z cijeju rozmowoju. Ae pamjataj ja ne
daremno rozpoczaa jiji. Ty zrozumiw?
Ja zapamjataju, Weyka Matir, proszepotiw chope. Ja zrozumiw.
Ot i czudesno. A teper do praci. Baaju uspichiw, lubi moji syny i doczky. Soncezore, Energowuzo daje energiju.
Zirnycia pidnesa ruky w prywitanni. Ekran pomarywsia, zhas.
Soncezir zijszow na pidwyszczennia. Natysnuw knopku na pulti. Znowu pidniaysia
sztory na wiknach i zootyste prominnia Soncia zapownyo audytoriju.
Twoje pownolittia, Jasnocwite, skazaw Uczytel, bude widznaczeno czudowym
i ridkisnym eksperymentom. Energowuzo Zemli daje energiju dla pronyknennia w inszi
wymiry czasu-prostoru. Cym zajmajusia, jak wy znajete, ysze wyznaczni wczeni Zemli, bo
podoro w inszu strukturu Buttia taji u sobi nebezpeky i nespodiwanky. Dla nas zrobeno
wyniatok. Siohodni ekcija na ciu temu. Pisla neji desiatychwyynnyj eksperyment,
jakyj naoczno prodemonstruje wam realnis hybynnych switiw.
Baczu, szczo wy pako baajete odrazu poczaty eksperyment. Zaczekajte. Spoczatku
pobesidujemo na ciu temu.
Ja niczoho nowoho wam ne skau. Abo maje niczoho nowoho. Prosto my razom z
wamy projdemo starodawnimy szlachamy piznannia, szczob proslidkuwaty szukannia Rozumu, jakyj newtomno, krok za krokom stworiuwaw gigantku mozajicznu kartynu Istyny
wid sywoji dawnyny a do siohodnisznioho czasu. Ta mozajika to ne zasuha odnijeji
ludyny. Nawi ne jakoji grupy ludej. To rezultat tiakych podwyhiw miljoniw borciw za
Swito, za Progres. Koen wohnyk tijeji mozajiky Zemnoji Nauky je wohnykom widwanych, samowiddanych serde, jaki ne szkoduway ni yttia, ni sy swojich w imja ewoluciji
My pocznemo, wasne, ne z naukowych teorij czy peredbacze. Zhadajemo wsiu ewoluciju ywoho switu, jaka i je postupowym perechodom yttia na wse wyszczi j wyszczi
szczabli isnuwannia, w hybszi j hybszi wymiry wseosianoho czasu-prostoru
Soncezir projszowsia po pidwyszczenniu, zupynywsia bila wikna. Na odnu my zamysywsia. Pohlad joho siahnuw za biosnini chrebty, w hybi neba, niby szczo chotiw
znajty tam. Potim powernuwsia w audytoriju, byskawyceju probih po obyczcziach
uczniw.
Ja zhadaw dawniu prytczu czy kazoczku, skazaw uczytel. Wona maje osofke
zerno i pidchody do nynisznioji rozmowy. Prytcza rozpowidaje take.
yo-buo w predkowiczni czasy pemja ludej. Wono potrapyo w hyboku hirku doynu. Mynay wiky tysiaczi lit. Ludy zabuy pro te, zwidky wony pryjszy. Wony ne baczyy niczoho, krim hir, chmar nad nymy i swojeji doyny. Wony zadowolniay tym, szczo
may, i ne prahnuy do bilszoho.
Jakszczo naroduway dity, jaki pytay bakiw czy didiw: Szczo tam, za horamy?
widpowi bua kategorycznoju i wyczerpnoju: Za horamy niczoho nema! Tam kine
switu.
Tak hasyy baky wohnyky poszukiw w serciach ditej. I znowu mynay wiky.

Ta nareszti narodywsia chope, jakyj ne zadowolnywsia zwycznoju widpowiddiu.


Win dowho dumaw, a potim wyriszyw perewiryty twerdennia bakiw.
Win znyk z seyszcza. Joho spoczatku szukay, a potim machnuy rukoju. Wwaay,
szczo chopcia poer chyyj zwir abo win upaw u prirwu. Ta mynuw czas. I w seyszczi
zjawywsia nowyj czoowik. Win buw harnyj i rozumnyj. Win buw smiywyj i ne schoyj na
miscewych ludej. Starszyny zapytay joho, zwidky win.
Z-za hir, widpowiw pryszee.
Ne moe buty, zapereczuway starszyny. Za horamy niczoho i nikoho nema.
Tam kine switu.
Pryszee smijawsia:
Wy meni te tak howoryy. A ja ne powiryw. Ja piszow u hory. Pidniawsia na werszynu. I ne kine switu pobaczyw, a zowsim nowi zemli.
Chto ty? z ostrachom zapytuway ludy.
Pryszee nazwaw sebe. I, sprawdi, baky, rodyczi i znajomi pryznay joho.
Win rozpowiw jim pro te, jak zmahawsia z krutyznoju hir, jak u mukach podoaw
hirki pereway i lodowyky, jak pobaczyw z werszyny po toj bik chrebta nowi doyny
kwituczi, prekrasni, zaseeni.
Tam ywu ludy. Bahato riznych ludej. Tam weyki mista i seyszcza. Tam baczyw
ja pola, zasijani chlibom, nasadeni sadamy. Tam, szcze dali, szyroki riky i moria. Wy
nawi ne znajete, szczo take moria. Ce taki weyki ozera, szczo nawi berehiw jichnich ne
wydno. Dosy wam sydity w doyni. Chodimo czerez hory. Tam wsioho bahato: i jii, i prostoru. Tam dity naszi pobacza bezmenyj swit, jich oczi ne wpyratymusia w hirki masywy.
Starszyny i didy zapereczywo chytay hoowamy, ae moo schwalno zustria sowa
pryszelcia. Dowho spereczaysia wony. I nareszti wyriszyy jty.
Pryszee popereduwaw, szczo ne treba braty niczoho, tilky odnu-dwi pary wzuttia,
jii, szczob podoaty perewa, i bilsze niczoho. Tam, na tomu boci, wse je.
Ta ne posuchay joho. Ponabyray pereseenci wsiakoji wsiaczyny. I chudobu wey
wony na prywjazi, i jii zapasy na bahato misiaciw, i riznoho achmittia.
Pidniay wony do pidniia najwyszczych hir, jaki treba buo podoaty. Bilszis pereseenciw, zmuczeni weykymy wantaamy, zczynyy gwat. Wony widmowlaysia jty dali,
kryczay:
Tilky dure moe powiryty, szczo tam, za horamy, je szczo, schoe na naszu doynu. Kydaty ywe i szukaty mertwe? Nema durnych.
Wony powernuysia nazad. Kilka desiatkiw moodszych piszy dali. Ae j wony nesy
na sobi bahato majna, bo ne wiryy pownistiu pryszelciu. Z nych yw ruczajamy pit, horiy
pidoszwy nih, pyy peczi. Tilky pryszee ehko i radisno porywawsia wpered, pereskakujuczy z kamenia na kami.
Po dorozi widstao szcze kilka czoowik. I nareszti bila samoho perewau znemohy
wsi. Pryszee zaochoczuwaw jich, pokazuwaw byku werszynu, ae nichto ne baaw nawi
dywytysia w toj bik. Wnyzu zeenia mi chmarynamy jichnia doyna. Tam buo myo, tam
buo zwyczno, doyna neperemono tiahnua jich wnyz swojim spokojem, swojeju oczewydnistiu, swojeju prawdywistiu.
A pryszee niczoho ne daw jim, krim krasywych sliw. Wony we pidniaysia tak wysoko i niczoho ne baczyy, krim hir.
Szcze trochy, szcze zowsim nedaeko! bahaw jich pryszee. Nu, czekajte, ja
sam pidnimusia
Win zrobyw szcze kilka desiatkiw krokiw. Ostannie zusylla i pered nym widkrywsia

wraajuczyj krajewyd. Pryszee powernuwsia do rodycziw swojich i natchnenno skazaw:


Braty moji! Pohlate jaka krasa. O, ja baczu jiji. Hen byszczy more wdayni.
Zeeniju weyki lisy. Biliju sea. Zootysti chliba kotia chwyli z kraju w kraj. Jakyj prostir!
Jaka sya! Braty moji! Pidnimajte siudy!
Ta pereseenci we ne suchay joho. Wony odyn za odnym ruszay wnyz, nazad. Tam
jich czekao ridne seo, pasowyka, tepli chaty i postil.
Ostannij z pereseenciw ozyrnuwsia, poswarywsia kuakom na pryszelcia i skazaw
prezyrywo:
Szczastia twoje, szczo ty pidniawsia wyszcze. Tut by tobi j kine pryjszow. Brechun!
Ne smij spuskaty za namy!
Ja kau prawdu, rozpaczywo howoryw pryszee. Nu czomu wy ne choczete
pidniatysia do mene?
My dosy iszy za toboju, kryknuw ostannij z pereseenciw. I niczoho ne baczyy. Skilky mona obmaniuwaty?
Newe ne rozumijete, oburywsia pryszee, szczo nowi obriji widkrywajusia
ysze na werszyni! Zrobi ostannie zusylla!
Ta rozluczeni ludy we ne czuy joho. Wony spuskaysia nycze i nycze, do ridnoji
doyny, de yy tysiaczolittiamy jichni didy, pradidy i de wony znowu ytymu wikamy, we
ne piddajuczy namowi boewilnych dywakiw.
A pryszee sydiw na werszyni hory i hirko pakaw slozamy alu i spiwczuttia. Win
aliw ludej, jakym zayszyo tak nebahato do nowych obrijiw i jaki sami ne pobaay
pidniatysia do nych.
Soncezir zamowk. Ohlanuw uczniw.
Czy jasnyj zmist kazoczky? zapytaw win. I, ne czekajuczy widpowidi, stwerdno
skazaw: Ja hadaju, szczo jasnyj. Nowi obriji, nowi perspektywy w ytti suspilstwa, w piznanni Switu widkrywajusia ysze na hrani zusyl, ysze todi, koy ludy pidnimajusia na
werszyny danoho etapu Buttia. Jakszczo wony ne powiria Rozumu, szczo wede jich na
werszynu, jakszczo wony znewaa porywy i pidu za hoosom dogmy, rozrachunku, oczewydnosti todi nastaje epocha regresu, zanepadu, i tysiaczolittia moroku i newihastwa
propywaju nad takymy narodamy. Tak buo czasto na Zemli i na inszych panetach, jak
nam stao widomo z czysennych kosmicznych powidome. Ce zakon Rozwytku.
Wy ne hadajete, szczo ja uchyywsia wbik? Po oczach baczu, szczo wy rozumijete
mene. Tym kraszcze. Mij widstup maje priame widnoszennia do siohodnisznioji ekciji ta
eksperymentu.
Sprawdi, bu-jake zyczne isnuwannia jawlaje soboju swojeridnu doynu, pro jaku
rozpowia wam starowynna prytcza. Czy to ameba, czerwjak, czy muraszka, czy ryba, czy
nawi ssawe, czy ludyna wsi ci istoty znachodiasia na pewnij wysoti w tij doyni, z jakoji
baaje wywesty swojich rodycziw Rozum.
Ujawi obrij czerwjaka czy muraszky. Win prolahaje zowsim poriad z nymy. Naprykad, czerwjak moe wywczaty swit ysze bezposerednio dotykajuczy do predmetiw. U
muraszky kruhozir nabahato szyrszyj, bo wona wchody do koektywu, ote, objednujesia
z bratamy swojimy w grandiznu nadistotu. Ae nawi koektywnyj rozum muraszok perebuwaje w dosy tisnij doyni, stworenij potrebamy i umowamy yttia cych komach.
Mynaju wiky. Tysiaczolittia. Tworczyj impuls, zakadenyj u materiji Pryrodoju, newpynno zmuszuje istot szukaty szlachiw z hybokoji doyny do werszyn Buttia. I o zjawlajesia homo sapijens rozumna ludyna. Poczynajesia koektywnyj pochid za werszynu, z
jakoji Rozum obiciaje pokazaty Bezmenis. Skilky widstaych na szlachu! Skilky prokla,
narika, znewiry! Zhadajmo dejaki fakty.

Spoczatku drewni obmeuway swit ysze swojimy zemlamy. Wony upodibniuway


joho mynciu, szczo pawaje w Okeani, abo, w kraszczomu razi, piwsferi, szczo trymajesia
na kytach. Nebo jawlao soboju krysztaewu sferu, a zori switylnyky, pryznaczeni dla
prykraszennia noczi. Ce, zwyczajno, nabahato progresywnisze, ni pohlad muraszky, ae,
po suti, ne widrizniajesia wid nioho, a moe, szcze j hirszyj, bo perekruczuje istynu, zamykaje ludku swidomis u neporuszni dogmy, jaki potim tak wako rujnuwaty.
Szcze odyn posztowch wpered. Okremi genilni wczeni poczynaju rozumity, szczo
Zemla otoczena z usich bokiw prostorom, szczo wona obertajesia nawkoo Soncia. Tak
uczyw Aristarch Samokyj i dejaki inszi wczeni dawnyny. Ae prekrasni zerniata Istyny
buy pochowani pid pyom cerkownych dogm i zaboboniw. Suytelam my i regresu ne
chotiosia, szczob ludy wyjszy z doyny neuctwa, bo w Bezmenosti jich nemoywo bude
trymaty w pokori, zwilnenyj Rozum obowjazkowo rozirwe kajdany umownostej i uperede, potrapywszy w swoju istynnu stychiju w Okean Bezkonecznosti. Tak znowu pywy
wiky temriawy i swawoli, oswiteni czadnymy wohnyszczamy inkwizyciji, poznaczeni krykamy zamuczenych i podwyhamy bezsmertnych Pryszelciw Swita i Progresu.
Zhadajemo Kampaneu. Zhadajemo Kopernika i Halieja. Wony perszi ne pobojaysia pochytnuty krysztaewyj nebozwid, wony zakykay bratiw swojich ludej Zemli szukaty wychid z doyny neuctwa. Nasyu probya do yttia steynu ideja helicentryzmu. Zemla nareszti zwilnyasia wid wikowicznoho tiaharia buty centrom Switu i zakrulaa w
kosmicznomu prostori. Ae nawi tut prysunykamy temriawy buy znajdeni szcziyny.
Krysztaewa sfera bua widsunuta trochy dali, za orbitu ostannich panet. Ae doyna
taka luba dla obmeenych i nikczemnych umiw zberihaasia. Nichto ne baaw wyznaty,
szczo z werszyny widkrywajesia bezmenyj obrij, de je bezlicz takych e switiw, jak i nasz
swit.
Ce zrobyw Dordano. Odnym udarom Rozumu win rozsik teneta zaszkarubosti i
pidniawsia na werszynu piznannia. Porochom zatchosti i dykunstwa rozetiysia wsiaki
sfery, szczo obmeuway ludstwo, i pered wraenoju swidomistiu widkryasia istynna
Bezmenis. Wohnyszcze, na jakomu zhorio tio Dordano, paatyme wiczno. Wono hory
na werszyni, z jakoji widkrywajesia nowyj bezmenyj obrij. Tak, Dordano buw Pryszelcem z Bezkonecznosti, kudy win pidniawsia nejmowirnym podwyhom ruchu.
Poczaasia Nowa Era. Era nestrymnoho rozwytku Znannia. Ta na ciomu ne skinczyasia boroba. O ni! Wona szcze sylnisze zakypia na porozi Bezmenosti. Ade temriawa,
reakcija w osobi riznych mrakobisnych objedna znaa, szczo rujnuwannia obmee,
umownostej, tradycij temnoho mynuoho zrujnuje i wadu jiji nad umamy ludkymy.
Tak buo szcze zowsim nedawno, wy pro ce czytay w knyhach i baczyy lmy. Newihasy i mrakobisy cziplaysia za bu-jaki dosiahnennia nauky, szczob obmeyty Switobudowu, szczob dowesty nikczemnis Ludyny, jiji pryreczenis, jiji zaenis wid wypadku
i tak dali. Obmeenis swoho zycznoho mozku taki teoretyky perenosyy na Wseswit,
ignorujuczy we chid piznannia, jakyj swidczyw, szczo nema i ne moe buty mei dla Switobudowy, Switobudowa newyczerpna w usich swojich aspektach, wona newpynno ewolucinuje, rozwywajesia, samo-piznaje sebe czerez bezlicz rozumnych istot, objednujesia
w Bezmenosti czerez wiczni zusylla cych samych istot swojich ditej.
Nasza Era wywea Ludynu na tu werszynu, pro jaku howorya starodawnia prytcza.
Ta werszyna rozuminnia neosianosti Wseswitu. Ce ne oznaczaje, szczo dali nema kudy
pidnimaty. Nawpaky, szlach Rozumu bezmenyj. Ae teper Ludyna znaje, szczo ne mona
obmeuwaty odnu storonu Buttia. Rozwywajuczy, zdobuwajuczy nowi poczuttia, rozumni istoty perechodia u nowi wymiry isnuwannia, rozszyriuju koordynaty swoho pe-

rebuwannia, rozsuwaju obriji baczennia. I wony znaju, szczo pozadu i poperedu tiahnesia bezmena waka pereseenciw. Odni szcze perebuwaju u doyni, zwidky ne wydno
neosianosti nebes, a inszi we dosiahy takych werszyn Znannia i Mohutnosti, pro jaki
nawi my, szczo woodijemo weykoju naukoju, ne majemo nijakoho ujawennia.
Cioho, wasne, ne zapereczuwaa bilszis wczenych, ae wony wyznaway ysze isnuwannia typu zemnoho, hrubo zycznoho. Jak mona buo ujawyty sobi bezkonecznyj rozwytok w obmeenomu pani bu-jakoji panety ce my ne zbahnemo teper. Dla nas takyj
pohlad zdajesia smisznym i najiwnym.
Ae ne budemo zwynuwaczuwaty swojich predkiw u obmeenosti. Ade wony ne
may smiywosti zrobyty kilka tych riszuczych krokiw, szczob pidniatysia na werszynu syntezu. Chocz, prawda, perszi fakty na korys nowych hybyn Bezmenosti buy dani naukoju
perszoji poowyny dwadciatoho storiczczia. Pryhadujete dumky znamenytoho wczenoho
Pola Diraka pro moywis isnuwannia czastok z negatywnoju energijeju? Joho dumky buy
pidtwerdeni eksperymentalno. Wczeni znajszy tak zwani pozytrony, antynukony i bezlicz inszych antyczastok. Dejaki mysyteli widkryy, szczo antyczastky rozwywajusia, isnuju w antyczasi, tobto w rytmi, zworotnomu naszomu, i tomu znykaju, anihiluju, zjawywszy u naszych wymirach. Wynyky hipotezy, jaki nesmiywo natiakay, szczo antyczastky
mou jawlaty soboju swit, abo antyswit, schoyj na nasz, szczo moe buty bezlicz takych
switiw, szczo pronykaju odyn w odnoho, jak, naprykad, mona peredaty sotni peredacz
po odnomu prowodu, ae z dopomohoju riznych czastot.
Ta sprawnia rewolucija Rozumu nastupya ysze teper. Zawdannia naszoho suspilstwa ce wsebicznyj rozwytok konoho indywiduuma, wykorystannia joho zdibnostej i
taantiw dla Spilnoho Baha. Bu-jaku dumku my spriamowujemo w napriamku Ewoluciji,
tomu wona ne wykykaje woroosti czy osudu, a ysze drunij analiz.
My teper znajemo i ce pidtwerduje informacija, peredana nam rozumnymy istotamy inszych panet, szczo Ewolucija Zemli abo bu-jakoji inszoji panety ce ysze
pewnyj kas, jakszczo poriwniaty Bezmeia zi Szkooju. I tak postupowo cywilizaciji u wakij borobi z neuctwom piznaju sebe i Pryrodu, perechodia z kasu w kasi, stupajuczy
gigantkymy Szczablamy Znannia.
Ewolucinuje wse wid atoma do ludyny. Niszczo ne stoji na misci. Bo zupynka
ce smer.
Takych wymiriw-szczabliw bezlicz. Same w ciomu Bezmenis, a ne ysze w sumi
Son i Gaaktyk, jak dumay naszi predky koy. Bezmeia ne tilky w kilkosti, ajw jakosti.
Nahadaju wam suczasnu hipotezu. Wona stwerduje, szczo panety, zirky czy inszi
nebesni tia ce ne ysze skupczennia pewnoho szczabla materiji, skaimo, zycznoji
masy. Wony centry sy, hradaciji jakych nezliczenni. Wony ne wyczerpujusia wydymymy oczewydnymy jakostiamy, a maju bezkonecznu hybynu u wsi boky wsich moywych czasiw-prostoriw. Deszczo ciu dumku ilustruje zyka. Wona wywczaje bahato takych jakostej materiji, jaki ne piddajusia naszym poczuttiam.
Naprykad, mona howoryty pro Zemlu ne tilky jak pro twerdu panetu, a j jak pro
eektromagnitnyj wychor na pani magnetyzmu, abo nejtrynnu kulu u wymiri nejtrynnoho pola, abo jak grawitacijne jadro u gigantkomu organizmi Metagaaktyky. I tak bez
kincia.
Ty szczo baajesz zapytaty, Kosmosawe? Czy ne tak? Ja ce baczu po twojemu obyczcziu.
Tak, hariacze zajawyw Kosmosaw. Ja bahato dumaju nad tymy probemamy,
pro jaki howorysz ty siohodni, Uczytelu. Mene zawdy wraaje grandiznis Switobudowy.
Ae inkoy, i o zaraz, sumniwy zakradajusia w duszu. Czy ne efemerna i taka budowa

Switu? My howorymo pro Bezmenis, a czym wymiriay jiji? My prosto ne dosiahy nijakych me i perenesy ujawennia dykuniw u protyenyj bik u widsutnis kincia wsim
cym weetenkym procesam.
Szczo ty choczesz skazaty cym?
Te, szczo, moe, Wseswit i ne takyj, jak haday ranisze, i ne takyj, jak wwaaje nauka
teper! smiywo skazaw Kosmosaw.
Pojasny swoju dumku tocznisze.
Ja szcze ne sformuluwaw. Ce wako perewesty u sowesni formy.
Zrozumio. Poky szczo ce u tebe w pani czuttieznannia? Tak?
Tak, Uczytelu. Ja choczu ysze skazaty, szczo taki poniattia, jak konecznis i bezkonecznis istoryczni poniattia. Wony wynyky na pewnych etapach piznannia, koy
ludy ne znay nawi, czy widpowidaje czomu-nebu jichnie wyznaczennia. Stworyy sowo
konecznyj, a ne znay, szczo wyczerpaty bu-jaku konecznu ricz ne mona. Stworyy
joho zapereczennia bezkonecznyj, a ne may wzircia dla toho, szczob wyznaczyty joho
istynnis. Anaogija bua ysze odna matematyczni abstrakciji. Ae my howorymo pro
konkretnyj Wseswit, pro konkretnu Bezmenis, a ne pro abstraktnu.
Ja rozumiju tebe, Kosmosawe, ahidno skazaw Soncezir, ohladajuczy prynyszkych uczniw. Twoji rozdumy cikawi, ae w nych suttiewa pomyka napoczatku. Ty, jak i
naszi predky, wychodysz z poniattia maje mechanistycznoho Wseswitu, postijnoho, same
konkretnoho. A win i ne konkretnyj, i ne abstraktnyj. Win ne ricz, ne istota, a newpynnyj
zakonomirnyj proces, win ne konkretna, a potencijna Bezmenis, tobto moywis bezmenoho projawu Czy zrozumio ja howoriu?
Tak, jaku my podumawszy, skazaw Kosmosaw. Ja zbahnuw riznyciu. Ja podumaju na samoti. Diakuju tobi, Uczytelu. Ae szcze odne: jak zbahnuty todi konecznu
metu ewolucijnoho ruchu sered cijeji grandiznoji kartyny Megaswitiw? Szczo soboju
moe jawlaty najbilsz wysoka istota w cij systemi Ijerarchiji, ade Buttia ne prypyniaosia
nikoy, i je cywilizaciji bezmeno wysoki.
Soncezir usmichnuwsia, zitchnuw.
Jak zawdy, ty zalitajesz zanadto daeko, Kosmosawe. Ce wse odno, szczo namahatysia ujawyty sobi zoriane nebo, ni razu ne baczaczy joho. Ce wse odno, szczo huchomu
ujawyty krasu i meodijnis Mocar-ha czy Betchowena. My syny pewnoho szczabla Pryrody, jak ja we skazaw. Nasza zyczna struktura obmeena kilkoma poczuttiamy i moywostiamy mozku, jakyj dosy neznacznoho rozwytku, jakszczo poriwniaty z rozwytkom
wysokych panet. Koy my pidijmemosia na nastupnu werszynu Znannia, to z neji osiahnemo nowi obriji. Sya sprawnioji nauky w poslidownosti, a ne w rozpyluwanni swojich
sy na Bezmenis.
W mojich sowach nema protyriczczia, jak hadajesz ty, Kosmosawe! Ade same tak
ty podumaw? Nu ot. Bu aska, sidaj. Ja skoro zakinczu swoju besidu. Najhoownisze, szczo
treba uswidomyty wsim, chto chocze buty sprawnim doslidnykom Wseswitu, ce newyczerpnis Switobudowy. My ne postulujemo jiji, ne wywodymo wid protyenoho, jak skazaw ty, Kosmosawe, a wywczajemo i je czastynoju jiji. Krim toho, my we majemo pidtwerdennia naszych dumok i hipotez. Wony nadchodia z neosianych hybyn Kosmosu,
wid istot, jaki perebuway na naszomu stupeni rozwytku kwadryljony rokiw tomu za zemnym czasom. Wony kau nam, naszi starszi Braty, szczo Switobudowa bezmena i prekrasna, szczo boroba za Znannia prywody rozumnych istot do takych weycznych rezultatiw,
jaki wyprawdowuju bu-jaki zusylla i wtraty na Szlachu do Istyny.
Taka kartyna Wseswitu skadna, ae wona razom z tym i prosta. Cia prostota wysowlujesia odnym sowom jednis. Same Weyka Jednis wsioho Buttia taka dumka

je najbilszym dosiahnenniam suczasnoji nauky. Rizni hybyny Buttia, rizni cywilizaciji czy
ewoluciji w riznych koordynatach ne widokremeni wid nas, a zwjazani tisnymy pryczynnymy nytiamy. My wychodymo z poperednioho, nyczoho stanu, perechodymo u wyszczyj, jak ryba w zemnowodnu twarynu, jak zemnowodna w jaszczera i tak dali. A za namy
i pered namy neskinczennyj potik Bratiw rozumnych i szcze ne rozumnych istot. Kincia nema ciomu szlachu szlachu weykoho schodennia do Istyny
Na pulti zamyhotiw czerwonyj sygna, pererywajuczy natchnennu mowu Uczytela.
Soncezir zupynywsia, wwimknuw Mereu Zwjazku. W audytoriji poczuwsia hoos:
Energowuzo Zemli daje energiju eksperymentu Wyszczij Szkoli nomer sim Atajkoho Kosmocentru. Poczatok czerez dewjatnadcia chwyyn, trywalis eksperymentu
desia chwyyn. Pidhotujte. Howory dyspetczer Energowuza Hromowyk. Wy zrozumiy
mene?
My czujemo tebe, Hromowyk, skazaw Soncezir radisno. Systema wwimknuta.
My hotujemo. Diakuju.
Diakujte Weykij Materi, widpowiw hoos. Baaju uspichu. Bute obereni.
Druzi moji, skazaw Soncezir. Chutko perejdemo do eksperymentalnoho prymiszczennia. Tam wse hotowe.
Uczni wyjszy za Uczyteem z audytoriji i opynyysia w huchomu prymiszczenni bez
wikon. ysze whori, pid sferycznym kupoom, sabo swityasia czerwona luminescentna
ampa.
Soncezir rozmistyw uczniw piwkoom u nykych napiweaczych krisach, sam odijszow do neweykoho pulta.
Pownyj spokij, skazaw win. My pronyknemo w odyn iz nyczych wymiriw Zemli. Ce ta sama paneta Zemla, ae w jiji nedostupnomu dla zwyczajnych poczuttiw
aspekti. Tam je swoje yttia, chocz i prymitywne, ae wono te postupowo pidnimajesia
do naszoho riwnia
Mona zapytannia, Uczytelu? zaworuszyasia w krisli Horycia.
Ja suchaju tebe. Szcze je czas. Tilky korotko.
A czomu w nyczyj wymir? zapytaa diwczyna. Czomu ne w wyszczyj?
Suszne zapytannia, usmichnuwsia Soncezir. U wyszczyj buo b kraszcze. Ae
dla cioho potribna ne ysze storonnia energija, a j wasna. Ce we prywiej okremych
doslidnykiw, jaki hotujusia do takych eksperymentiw rokamy. Neobchidna samodyscyplina, oczyszczena swidomis, mohutnia wola, i woodinnia soboju, i szcze bahato takych
jakostej, jakych u was szcze nema. Ne urysia, Horyce, i wy, druzi, wse pryjde z czasom.
Ne pereskakujte, jak my we howoryy, czerez zakonomirni szczabli rozwytku.
Ote, uwaha. Energopoe stwory nawkoo pas potunyj zachyst. Wy pobaczyte, jak
znykne dla was zwycznyj swit i poczne wynykaty inszyj. Spryjmajte spokijno wse, szczo
pobaczyte. Ne wstawajte z miscia.
U temriawi zaewriw houbyj ekran. Na niomu zjawyasia posta moodoho chopcia
z wohnystym czubom-jiakom. Win stojaw bila weykoho pulta z bezliczcziu myhotywych
wiczok. Pobaczywszy joho, Soncezir zapytaw:
Hromowyk?
Ja, weseo widpowiw chope. Wy hotowi do eksperymentu?
Tak.
Todi wmykaju podaczu energiji.
Ekran zhas. U temriawi poczuwsia szepit Horyci. Wona druelubno skazaa:
Sprawdi Hromowyk. U nioho czub nacze z wohniu.

Tycho! Uwaha! poswarywsia palcem Uczytel. Odna chwyyna. Pjatdesiat sekund. Sorok. Trydcia pja
Sercia uczniw stukay schwylowano i sylno u peredczutti nejmowirnoho eksperymentu. Abstraktni mirkuwannia na temu pro inszi wymiry buy swojeridnym inteektualnym opimom, dija jakoho zakinczuwaa pisla besidy. A tut realne, konkretne pronyknennia w nedostupni dla poczuttia koordynaty. Ce szczo nezwyczajne, kazkowe!
Nad prymiszczenniam popywy rozmajiti iskry, nini etowi spirali.
Perebudowa czasu prostoru, poczuwsia huchyj hoos Soncezora.
Znyko swito czerwonoji ampy pid kupoom. Nastaa cikowyta pima. A w nij zjawyosia petywo bakytnych linij, jaki zawychryysia spirallu nawkoo grupy uczniw, niby
ochoplujuczy jich wohnystoju sferoju.
Choodna chwyla pronyzaa tia uczniw i Uczytela. Pima postupowo znykaa.
Roztanuy stiny prymiszczennia.
Znyk kupo.
Uczni i Uczytel opynyysia sered neosianoho prostoru. Jichni krisa i pult uprawlinnia, na jakomu pulsuway wohnyky indykatoriw, teper perebuway pid widkrytym nebom.
Nebo buo temno-zeenym, na niomu wyrizniaysia jaki plamy czy to chmary, czy
to rozmyti ciatky zirok. Sonce jawlao soboju gigantku prymarnu bagrowu kulu wona w
sotni raziw bilsza za wydymyj dysk switya u zwyczajnomu wymiri.
Uczni mowczay, pryhoomszeni, zaworoeni.
Wy baczyte Sonce? zapytaw Uczytel. Wono bilsze wid zwycznoho i zowsim
inszoho koloru. Ce tomu, szczo my baczymo inszyj joho aspekt. Ae pro ce potim Zwerni
uwahu na otoczennia. Wono niczym ne nahaduje Zemlu.
Sprawdi, ne buo zwycznych rosyn, lisiw. Zamis nych po riwnyni powzy korczuwati, husti zarosti korycznewych, maslanystych derew. Wony may nepewni, tumanni obrysy, zwywaysia, niby zmiji, powertajuczy u rizni boky. A dali, za nymy, koychaysia imysti utwory czy to ywi istoty, czy to jaki dywowyni rosyny, schoi na pakuczi werby.
Duo brydke yttia, proszepotia Myrosawa. Uczytel zapereczywo pochytaw
hoowoju.
Tak buo j u naszomu wymiri. Zhadajte potworni formy jaszczeriw, pterodaktyliw,
morkych twaryn. Pryroda szukaje najkraszczoho wyjawu moywostej danoho organizmu
u pewnych umowach. Inaksze ne moe buty.
Ach! prounaw zlakanyj diwoczyj hoos. Soncezir zamowk, trywono ozyrnuwsia.
Z-za derew zjawyasia gigantka czorna potwora. Wona bua schoa na kazkowoho
drakona. Doweeznyj tuub na prysadkuwatych nohach, kine jakoho hubywsia u chaszczach, gigantka hoowa z bagrowymy oczyciamy. Potwora hrizno zaryczaa, pidniaasia
nad grupoju doslidnykiw. Na jiji opukomu obi mi oczyma wyduosia szczo schoe
na lijku. Ta lijka spownyasia zeenkuwatym poumjam, z neji metnuasia tonka zyhzahopodibna byskawycia.
Byskawycia promajnua nad hoowamy uczniw. Bolacze rizonuo po wuchach.
Obereno! poczuwsia trywonyj hoos Soncezora. Treba zakinczuwaty eksperyment.
Ta win ne wstyh wykluczyty ustanowku, jak potwora znowu pidniaasia w prostori i
naciyasia na Soncezora. Zamerechtia zowisnym poumjam lijka-antena. Zakryczay diwczata.
Uczytelu! pryhuszeno huknuw Pomi. Jaskrawa zeena byskawycia poetia
priamo w hrudy Uczytela.

I w tu my mi potworoju i Soncezorom opynyasia posta. To buw Jasnocwit. We


achywyj zariad energiji win pryjniaw u swoji hrudy.
Poczuwsia stohin. Junak wako wpaw na ruky Uczytela. I razom z tym znyk prymarnyj swit nyczoho wymiru. Soncezir wymknuw ustanowku.
Spaachnuy ampy dennoho swita. Nawkoo buy stiny zwycznoho prymiszczennia.
Niby j ne isnuwao kazkowoho switu, de wony tilky szczo pobuway.
Ta pro achywu pryhodu swidczyo blide obyczczia Jasnocwita, jakyj neruchomo
eaw na rukach Uczytela.
Soncezir prytuywsia wuchom do hrudej ucznia.
Trymajte Jasnocwita. Win tiako chworyj!
Uczytel kynuwsia do pulta. Prounaw dzwinok trywohy. Na ekrani zjawyasia diwczyna-dyspetczer.
Szczo trapyosia?
Chworyj Jasnocwit. Tiaka trawma.
Koho wykykaty?
Weyku Matir. I Instytut Energiji Sercia.
Daju pozaczerhowo.
W eteri prozwuczaw jiji hoos:
U nebezpeci yttia ludyny. Wykykaju Instytut Energiji Sercia i Zirnyciu Pokrowytelku Wyszczych Szki.
Czerez kilka sekund na ekrani zjawyasia Zirnycia. Wona trywono dywyasia na Soncezora.
Serce moje w smutku, skazaa wona. Napewne, szczo trapyosia?
Tak.
Eksperyment?
Tak, Zirnyce. Wse jszo harazd. Zjawyasia potwora, widoma doslidnykam pid nazwoju Czornyj Zmij. Wona metnua zariad w mene. Jasnocwit zachystyw mene soboju
Jasnocwit! zojknua Zirnycia. Szczo z nym?
Win neprytomnyj. Bojusia, paralicz sercia.
Ty wykykaw Instytut Sercia?
Tak.
Nehajno wylitaj razom z Jasnocwitom. Ne hajnuj odnoji chwyyny. Energija Czornoho Zmija smertelna!..
Uczni pobihy do wychodu. Kosmosaw i Pomi we wywodyy z angara portatywnyj
wertolit, a diwczata nesy ehki nosyky, kay na nych swoho druha.
Weyka Matir peczalno dywyasia na jichni pryhotuwannia, skawszy czutywi tonki
ruky na hrudiach, i edwe czutno promowlaa:
Syrotyno moja! Dytia moje, Jasnocwite Szczo bude z toboju?

Nadchodyw weczir. Sonce chowaosia za hirki chrebty. Na dweriach aboratorij zhasay syni i czerwoni tabyczky z napysamy:
UWAHA! EKSPERYMENT!
Rozchodyysia neczysenni praciwnyky aboranty, piddoslidni. Instytut Energiji
Sercia prypyniaw robotu do ranku.
Keriwnyk Instytutu Suon, jak zawdy, jszow widpoczywaty. Win pidijmawsia po
puchnastomu kyymu na widkrytyj dach Instytutu, lahaw u szezong. Zoriane poe rozstyaosia pered nym neosianym posiwom, pryjmao do swoho ona wtomenyj rozum, nespokijnu duszu. Wono promowlao do Suona, nawiwao nowi dumky, wselao nezborymu
wiru w uspich weykoji sprawy.
Win asztuwaw neweykyj teeskop, dowho sposterihaw za pynom zorianoji riky.
Wona strumenia w nebesnomu farwateri weyczno, nespiszno. I zdawaosia, szczo wid
toho potoku ynu akordy e czutnoji rytmicznoji muzyky.
Suon prysuchawsia do neji, wowluwaw sercem boestwennyj rytm.
Muzyka Sfer.
Wona sprawdi isnuje. Jiji moe poczuty koen, chto widkryje serce swoje u Wseswit,
chto zillesia z nym u zorianych prostorach. Ta muzyka wiczna pulsacija Kosmosu, rytm
Wseenkoho yttia, jakomu nema ni kincia, ni poczatku.
Rytm i weyka jednis u wsiomu. Suon dywysia na daeki pasma gaaktyk, na jich
zawychreni spirali. Jaki wony schoi na Serce, daeki swity. Sprawdi, czy ne nahaduje grandiznu pulsaciju Sercia pulsacija Megasystemy? Ade dawno we wczeni pomityy rozbihannia gaaktyk. I czym dali tym szwydsze. ogika pidkazuwaa, szczo powynen buty j
zworotnyj proces. I nastupni doslidennia pidtwerdyy ce. Rytm pulsaciji buw jedynyj, uniwersalnyj u wsij Bezmenosti.
Serce! Ty sprawdi proobraz Kosmosu. Nedarom u dawnynu kazay: Piznaj samoho
sebe! Szukaj, jak kazay mudreci, bycze bykoho, nycze nykoho.
Pulsuju zirky, gaaktyky, atomy wse u wicznij praci, u wicznij zmini aktywnosti i
spokoju.
Suon zapluszczuje oczi. I jomu zdajesia, szczo nezrymi ruky ninoji Materi nesu joho
sered osiajnych kosmicznych prostoriw, zakoysuju, wywaju joho snahu, joho energiju,
joho rozum u jedynyj potik Bezmeia
I o ue nema joho. Nema Suona. Je Wseswit, i win joho newiddilna czastyna.
Mczy, mczy rozum mymo gaaktyk, mymo grandiznych nadsystem i wony zywajusia
w jedyni merechtywi pasma. I zhadujesia wczenomu dawnia-pradawnia rozmowa z didom. Todi Suonu buo ysze szistnadcia rokiw, win nawczawsia w uniwersyteti i pryjichaw
do dida w hosti.
Did zawiduwaw gigantkoju seekcijnoju stancijeju w Kyrhyziji. Win rozpytuwaw
onuka pro joho uspichy w nawczanni, poemizuwaw z nym, wysmijujuczy joho prahnennia
do hipertrofuwannia weykych naukowych probem. Pro szczo wony todi howoryy? Aha,
pro Bezsmertia. Did todi ironizuwaw nad Suonom. Szcze j dosi doynaje z daekoho mynuoho huchyj, pryjemnyj, zadumywyj hoos staroho.
Ty mrijesz, sypku, pro indywidualne bezsmertia, pro wicznis odnijeji i tijeji

osoby? Ce weyka chymera. Mechanizm u najprymitywniszomu wykadi. Wiczne onowennia o zakon Pryrody. Chiba cioho ne wydno na konomu kroci? Ja postawlu pered
toboju kilka najprostiszych zapyta, a ty widpowidaj szczyro, ne chytrujuczy. Ty baajesz
bezsmertia?
Tak, ne zadumujuczy, zachopeno howoryw Suon.
Todi skay, czy je szcze w tobi zazdris?
Suon, spanteyczenyj takym zapytanniam, dejakyj czas dumaw, a potim szczyro widpowiw:
Je, didu. Inkoy projawlajesia.
I ne dywno. Tak skay meni, ty b chotiw uziaty w bezsmertia zazdris?
Ni! pako zapereczyw Suon.
A lu je?
Inkoy projawlajesia.
Wimesz jiji w Bezsmertia?
Ni.
Linoszczi wimesz?
Ni.
Dogmatyzm, konserwatyzm, zabobony?
Ni, ni, ni!
Ot baczysz! A taki ruky, jak u tebe, takyj nis, rot, oczi, chocz i dosy nepohani,
wiw dali did. ~ Newe ty baajesz tiahty w bezkonecznis taku obmeenu formu, ne kauczy
pro te, szczo ce w protyriczczi z zakonom zbereennia energiji. Newe baajesz uwikowiczyty swoje tio, jake pry swojij docilnosti ne jawlaje soboju idealnoho utworu?
Ni, ne choczu! howoryw rozhubeno Suon. Ae ja ne zbahnu, do czoho ty wedesz, didu?
A do toho, szczo wse insze bude j tak bezsmertnym. Wse najkraszcze, szczo je w
tobi, w meni, bude yty. W twojich ditiach, u ditiach inszych ludej, u kwitach, u muzyci,
w krasi Bezmeia, jake nese w swojemu oni wsich pas wsi wydymi i newydymi projawennia. Kudy nam, synku, poditysia wid naszoji Materi Bezmenosti? My sprawdi bezsmertni. Odne ysze zapamjataj: nam treba tworyty Krasu, tworyty bezpererwno, szczochwyyny, konym podychom, szczob buty dostojnymy dimy swojeji Materi, szczob wse
bilsze i bilsze prykraszaty swoju bezmenu domiwku.
Suon rozpluszczuje oczi. Hoos dida widpywaje u bezwis, zamowkaje. Jake hyboke
czuttieznannia buo w staroho. Chiba mona skazaty, szczo win umer, chocz tio joho
dawno pochowane w zemli? Ni, i dosi widczuwajesia tepo joho ruky, poumja joho sliw,
aska joho weykoho sercia.
Serce! Nema wyszczoho poniattia. Szcze w junosti zbahnuw ce Suon. O czomu win
pryswiatyw use yttia Serciu, joho wywczenniu, joho dywowynym grandiznym probemam.
Jak prymitywno ranisze rozumiy rol sercia. Chocz i berehy joho, likuway, ae
zowsim ignoruway joho centralne znaczennia.
Nasos! Kompresor, szczob haniaty krow po organizmu. Jake prynyennia. Z boha zrobyy hruboho idoa.
Tilky w narodi u prymitywnij formi probywaosia inkoy rozuminnia znaczennia Sercia. Serce wiszczuje, serce boy, serce peredczuwaje, serce pidkazuje. Tak howoryw narod, i tym wyznaczyw u genilnomu prozrinni keriwnu rol Sercia.
Sprawdi, wse nawayy na mozok. Wse prypysay jomu. Bu-jaki funkciji uprawlinnia

szukay w mozku. Nawi peredaczu na widsta energiji dumky pokay na mozok. A rozhadka bua w Serci
Suon pochytaw hoowoju, zhadawszy, jaku borobu doweosia pereyty nauci, szczob
wyjty na wirnyj szlach. Riszuczi dokazy na korys weyczeznoho znaczennia Sercia day
eksperymenty tonki, ae na dywo toczni.
Buy zrobeni znimky u wysokoczastotnych polach, u infra- ta ultraspektrach, u spektrach pryncypowo nowych poliw newidomych ranisze energij. Ce buo prorywom u neznajomyj swit.
Nawi energetyczne switinnia pokazao, szczo Serce maje centralne znaczennia w organizmi. Wono paao bakytnym wohnem, wono buo centrom, szczo ne ysze wykonuwaw mechanicznu robotu rozpodiluwacza krowi, a j kondensuwaw u mohutnij batareji gigantki zapasy energiji.
Poriwniay mozkowi teepatyczni impulsy, jakymy namahaysia wstanowyty zwjazok
na widstani, z serdecznymy rozriadamy. Riznycia bua raziuczoju.
Rozpowsiudennia serdecznych impulsiw ne mao me. Wony pronykay kri wodu,
kri zemlu, dla nych ne buo materilnoji perepony. Poczay rozroblatysia nowi metody
zwjazku na widstani. Wczeni we ne ignoruway sercia. Wony staranno wywczay bezlicz
starodawnich perekaziw, spohadiw, natiakiw, egend, kazok pro Serce. Wony zrozumiy,
szczo widkryy w Ludyni Bezmenis
Czomu serce pidkazuje, a ne mozok? Czomu serce strepenuosia, koy chope
pobaczyw kochanu diwczynu, a ne, skaimo, mozok zatumanywsia? Czomu serce
wpao, serce promowlaje, serce wede w bij, na podwyh, czomu pro czerstwu ludynu
kau bezserdecznyj abo pro zradnyka czorne serce?
Tak. Ce teper ni dla koho ne dywyna. Wsi znaju, szczo probemy Sercia probemy
Majbutnioho. Jakszczo mozok ce, prymitywno poriwniujuczy, kibermaszyna, to Serce,
w joho najmenszomu aspekti, generator energiji, sonce organizmu, kondensat wsioho najkraszczoho w ludyni abo najhirszoho. A skilky szcze ne wywczenoho w niomu, jaki neosiani perspektywy dla armiji majbutnich wczenych?
Tak, tak. Ne mozok swij wyrwaw Danko dla ludej, a serce. Ne mozok Prometeja kluwaw ore Zewsa, a serce. I wono skromne, nepomitne, praciowyte, newtomne mowczy, chowajesia w hybyni, wede swoju wseosianu robotu, paaje bakytnym poumjam,
doky w niomu je chocz krychitka snahy.
Mynaa nicz. Zhasy zori. Podrimawszy jaku hodynu pered switankom, Suon badioro
wstaw z szezonga, kilka raziw hyboko wdychnuw choodne powitria. Z wysokohirnych
ukiw doynaw aromat kwitiw, smoystyj zapach kedriw.
Szwydko wyrynuo z-za hir Sonce. I Suonu zdaosia, szczo wse nawkoo i werszyny,
i temno-syni lisy, i uky, wsijani miridamy rosynok, zasmijaosia radisno, prokynuosia,
prostiahnuo newydymi ruky nazustricz swojemu Serciu, spiwajuczy jomu uroczystyj himn
Lubowi.
Suon pryasztuwaw ltr, pohlanuw w okular teeskopa. Zdrastuj, Sonce, Serce naszoji systemy. Chiba ty kula hazu, jak kau suchari-astronomy? Tak mona i ludynu rozkasty na atomy kysniu i azotu, zaliza j kremniju. Tak mona i kwitku trojandy peretworyty
na chimicznu formuu, muzyku Mocarta zwesty do koywannia czastok powitria. Ni, ni! Ty
ne pazma, ne kula mertwoji paajuczoji materiji! Ty jaskrawe, wohnyste Serce, wiczno
tworcze, newtomne, jedynosuszcze z namy, twojimy dimy.
Sprawdi, chiba mona nas widdiyty wid tebe? Wse twoje. I krasa kwitok, i aromat
podiw twoja energija, transformowana wicznym yttiam u czudowi formy, zapachy. I
pomi naszych amp, i polit naszych aparatiw raket czy awtomaszyn, atomopaniw czy

helikopteriw, tepo inoczoji ruky czy tripotinnia krye meteyka wse ce twoja wiczna,
promenysta, ewolucijna energija, prekrasne Sonce!
Bu bahosowenne, Serce naszoho Switu! Ja witaju tebe, ja radiju tobi!
Suon szcze trochy posydiw na dachu, wbyrajuczy wsim jestwom swojim potoky ywluczoji energiji. Potim win zijszow unyz. Tychymy pustelnymy korydoramy dobrawsia
do werandy i zwidty w lis, jakyj tisno prymykaw do sporudy Instytutu.
Maekoju steynoju Suon pidijszow do wysokohirnoho ozera. Rozdiahnuwszy, obmywsia choodnoju wodoju.
Powertawsia nazad uroczystyj, energijnyj, spownenyj nowymy syamy, nowymy zadumamy.
Joho spokijnyj nastrij poruszyw jakyj pobicznyj zwuk. Suon nastoroywsia. Niby helikopter? Czy jomu zdajesia?
Zwuk posyywsia, nabyzywsia. Poczuwsia topkyj swyst. Nad derewamy promajnuo
szczo byskucze, opustyosia bila Instytutu.
Tak i je. Helikopter. Szczo trapyosia? Moe, jakyj wczenyj?
U hrudiach prokotyo widczuttia trywohy. Ach, znowu serce. Czomu ty strywoene?
Znaczy, szczo pohane. Neszczastia
Skorisze, Suone! Skorisze!
O nazustricz wybiha pomicznycia Suona Sniynka. Suonu zawdy weseo, koy
win dywysia na neji. Wona czorna jak haka czorni oczi, czorne kuczeriawe woossia,
czorni browy i wiji, a imja priamo protyene Sniynka. Diwczyna pojasniuje, szczo wona
zmaku bua biekoju i puchnastoju. A yttia wneso swoji korektywy.
Ae czomu wona taka dywna? Pewno, szczo ne harazd! Z oksamytnych oczej Sniynky llesia smutok, wona zdaeka hukaje:
Suone! odnoji chwyyny ne mona hajaty!
Szczo trapyo?
Moodyj chope. Z Szkoy nomer sim. Eksperyment. Nyczyj wymir. Czornyj Zmij!
Sniynka wypaya wse ce odnym podychom, ae Suon wse zrozumiw. Joho blide obyczczia poblido szcze ducze, jasni oczi pid nawysymy browamy potemniy.
Szczo w nioho wraene? hucho zapytaw win, porywajuczy za soboju diwczynu
wpered, do Instytutu.
Serce. Paralicz.
De win?
W aboratoriji. Ja wse pryhotuwaa. Asystenty czerhuju. Kondensowana energija
je. Psychodonory du.
Dobre. Dobre, Sniynko. Ach, jaka bida! Czornyj Zmij. Ce maje beznadijno!
Suone! Sama Weyka Matir prochaa za nioho!
Ne howory meni cioho, z boem skazaw Suon, chutko pidijmajuczy po schodach. Chiba yttia konoho z naszych suczasnykiw ne powynne buty wriatowane buszczo?
Do Suona pidbihy diwczata-pomicznyci. Wony maje na chodu odiahy joho w biosninyj chaat. Dweri w aboratoriju widczynyysia. Nad nymy spaachnuw wohnianyj napys:
UWAHA! EKSPERYMENT!
A trochy nycze poperedennia bakytnymy bukwamy:

TYSZA I SPOKIJ. SERCE W NEBEZPECI!


Suon odrazu kynuwsia do operacijnoho pidwyszczennia, byskawyczno ohlanuw
ohoenu posta. Chopczyk! Szcze zowsim chopczyk!
De energoanalizy? korotko zapytaw win.
Pomicznycia Sniynka myttiu wwimknua demonstracijnyj ekran. Zhaso denne swito. Na ekrani popywy switlani zygzagy. Potim wynyko gigantke pulsujucze serce. Wono
buo temno-synim, w okremych misciach joho prorizuway slipuczi bakytni ciatoczky.
Siajwo nawkoo sercia buo sabkym, mianym, promeni joho zahynaysia, wjao tripotiy
w eteri, niby wodorosti za teczijeju. A pomi nymy jasno czornia husta pawutyna, jaka
pronykaa hyboko wseredynu pulsujuczoji sfery.
Zanadto sylno wraeno! proszepotiw Suon. Zanadto sylno. Jak ce staosia?
Win zachystyw swoho wczytela Soncezora wid Czornoho Zmija, schwylowano
skazaa Sniynka. Soncezir te tut.
Tilky teper Suon pidwiw hoowu i ohlanuw prysutnich. Win pobaczyw dawno znajome obyczczia znamenytoho Uczytela i osofa, kosmonawta i wydatnoho teoretyka. Korotko kywnuw. Pohlad Soncezora buw trywonyj i wakyj.
Czy je nadija? hucho zapytaw win.
Nadija je zawdy, widpowiw Suon. I powynna buty zawdy! Toho, chto zakrywaje sercem druha wid smerti, bu-jakoju cinoju treba powernuty do yttia. Wedi psychodonoriw!
Za kilka chwyyn psychodonory projszy kri ustanowku, de analizuwaa jichnia serdeczna energija. Poriwniuway dani Jasnocwita i tych, wid koho treba buo braty energiju.
Pisla perewirky Suon spochmurniw.
Ne pidchodia. A czas ne de. Joho serce o-o zupynysia. Dobu ne bilsze
pidtrymajemo. Za cej czas potribno znajty nowych donoriw. Wypadok wyklucznyj. Wraene wse serce. Neobchidna maje powna zamina. Dopomoe ysze absolutno harmonijne
serce. Te, szczo w naszomu Instytuti nazway kosmicznoju poowynoju.
Szczo robyty? rozhubeno proszepotia Sniynka. W jiji oksamytnych oczach
zabyszczaa sloza.
Rano szcze pakaty, diwczynko, suworo skazaw Soncezir. Win jaku my rozdumuwaw. Potim pohlad joho siahnuw u newydymu dal, niby obijmajuczy soboju wsiu Zemlu. My zabuy, szczo isnuje ludstwo. Ja jdu do Weykoji Materi. My zwernemo do panety. Suone, zberei naszoho syna skilky mona. My wriatujemo joho.

Wony jszy wukoju uszczeynoju pomi misiacznymy horamy.


Inkoy zupyniay, dywyysia nawkoo sebe, w czorne nebo, de siajaw tremtywym zeenkuwatym prominniam weykyj napiwdysk Zemli.
Rozhubeno perehladay. I znowu jszy. Poperedu jszow chope. Jomu buo wisimnadcia rokiw. Win buw sylnyj i smiywyj. odnoho poczuttia strachu ne zjawyosia na joho
obyczczi. Nedaremno win poetiw siudy, na suputnyk Zemli! A moe, win trymawsia
tomu, szczo pozadu jsza diwczyna. Joho podruha. Joho pomicznycia po seenoogicznij
roboti. Jij wsioho pjatnadcia rokiw i sim misiaciw, a wona powodysia jak dorosa. odnoji
skargy. odnoho natiaku na wtomu. Horda, tilky inkoy w jiji synich, jak zemni ozera,
oczach prohladaje smutok i rozhubenis. Czy to, moe, zdajesia? Diwczyna zupynyasia,
pokykaa joho.
Dobromyre!
Chope obernuwsia, podywywsia na neji.
Szczo tobi, Zore?
Ja wtomyasia. Ja choczu spoczyty.
Ne mona, Zore, bahalno skazaw win. U nas kysniu zayszyo na try hodyny.
Treba szukaty, szukaty, szukaty.
Ne propademo, wperto skazaa wona. Nas ue szukaju. Raketni wertoloty. A
jakszczo ni to okatory iz Zemli namacaju. Ja choczu spoczyty.
Dobromyr zahlanuw za sko jiji szooma. yczko Zori, sprawdi, buo wtomene i zeenkuwate. Napewne, jij wako, ade wona taka maeka i minitiurna.
Diwczyna riszucze sia na weykyj peskatyj kami, potim prylaha. Oczi jiji skepyysia. Dobromyr poczuw jiji burmotinnia:
Otak zapluszczyty oczi i zdajesia, szczo ty wdoma. Poriad neczutno chody
mama, murkocze kit, i za wiknom szeesty jabunia.
Chope siw poriad z neju. Mya, ridna. Jaka wona chorobra. Nawi znaku ne podaje,
szczo wony pered smertiu. A w samoji, napewne, koty szkrebu na duszi.
Dobromyr pohlanuw na chronometr. Skilky wony chodyy? Dwanadcia hodyn.
Czomu wony zabukay? Jaka neobacznis! Wyjszy z seenoogicznoji bazy pohulaty w
ehkych kostiumach, potrapyy w uszczeynu. Jich zachopyy rozsypy barwystych samocwitiw. A potim znyky obrysy stanciji. Czomu tak trapyosia? Czomu? Naczalnyk stanciji Hajworon teper wyene joho z roboty! Wyene ce toczno! Jiji ni, wona mooda szcze
i, krim toho, ne nese widpowidalnosti. A wtim, spoczatku treba powernutysia. Moe, wony
wzahali nikudy ne powernusia. Otut i zayszasia sered mertwych misiacznych skel. Wyjde
kyse, wyczerpajesia energija termozachystu i wse.
Dobromyr zusyllam woli widihnaw nepryjemni dumky. He, he! Jakszczo i wmerty,
to ludynoju, a ne bojahuzom.
Win podywywsia na jiji tenditnu posta u sribystomu skafandri, tycho pokykaw:
Zore! Czujesz, Zore?
Czuju, proszepotia wona.
Moe, pidemo? alibno skazaw win. Czas ide.
Ne choczesia, zitchnua wona. Wse odno, nikudy ne wyjdesz. Spokijno budemo sydity i daty. Nas znajdu, o pobaczysz! Kraszcze pohla na zori. Jaki wony prekrasni! Nema niczoho prekrasniszoho wid zorianoho neba. Napewne, wono zawdy buo
osnowoju wsioho czudowoho: i poeziji, i lubowi, i tworczosti, i prahne do podwyhu.

A buy taki ludy, zitchnuwszy, skazaw Dobromyr, szczo chotiy znyszczyty ciu
krasu.
Szczo znyszczyty? ne zrozumia Zoria.
Zirky. Zoriane nebo.
Niczoho ne rozumiju, znyzaa diwczyna peczyma. Wona z cikawosti a pidweasia na kameni. Rozkay, szczo ty majesz na uwazi.
Buw takyj proekt, poczaw pojasniuwaty Dobromyr. Zdajesia, amerykankoho
zyka. Todi szcze buo take rozdiennia amerykankyj, rosijkyj, francukyj. Jak joho
prizwyszcze zabuw. Ta ce j ne maje znaczennia. Todi toj proekt pryjniay serjozno, jak
naukowyj, i nawi obhoworiuway.
Nu-nu, rozpowidaj, pidochotya Zoria.
Win, toj zyk, zaproponuwaw take. Oskilky Zemla wykorystowuje tilky nikczemnu
dolu soniacznoji energiji, zdijsnyty proekt, za jakym mona buo b zachopyty wsiu soniacznu radiciju.
Jak?
Poszmatuwaty na kapti Jupiter i zrobyty z nioho gigantku sferu, jakoju pownistiu
prykryty Sonce, a razom z nym i try wnutriszni panety Merkurij, Weneru i Zemlu. Ne
pamjataju, czy pro Mars howoryosia, czy ni.
Dla czoho ce jim? oburyasia diwczyna. A potim, jak e yteli Jupitera?
Todi dumay, szczo tam yttia nema, pojasnyw Dobromyr. Ae ne w tomu
sprawa. Uczenyj ta joho prychylnyky mirkuway tak. Na wnutriszniomu boci sfery mona
bude rozmistyty biljony istot znaczy, perenaseennia ne zahrouwatyme Zemli. Druhe
wsia energija Soncia bude wykorystana dla potreb ludej.
Ce jake boewilla, proszepotia Zoria. Nawi podumaty straszno. Zamknuty
Sonce w jakyj kowpak!
Ni, dywno te, szczo proekt zowsim bezgramotnyj naukowo, ae win wse obhoworiuwawsia serjozno sotniamy ludej. Po-persze, sfera z masoju Jupitera bua b nemynucze
rozirwana grawitacijnymy syamy i znowu postupowo objednaasia b w pewni skupczennia. A jakby nawi ne rozirwaa, to ujawlajesz, jake majbutnie dao yteliw takoho
kowpaka? We wnutrisznij prostir jawlaw by soboju zamknutu systemu, jaka due skoro
nasytyasia b radicijeju j pazmoju do krytycznoji mei j wybuchnua b, jak bulka.
Ta ni, ne w tomu sprawa, ne whawaa diwczyna, obureno rozwodiaczy rukamy.
Sprawa ne w naukowosti, a w napriamku mysennia. Ce due pohani ludy. Wony ne
may nijakoho rozuminnia krasy. Zamknuty ludej u kosmicznyj jaszczyk, zakryty wid nych
zirky! Br-r! achywo. Pewno, wony buy chwori.
Todi buo bahato takych chworych, dodaw Dobromyr. Z jadernoji energiji
robyy bombu, wynachodyy sposoby peredaczi energiji na widsta bez drotiw, a z cioho
robyy promeni smerti, z doslidnych raket bojowi korabli, z nowych chimicznych spouk usiaki otrujni hazy.
Zoria znowu prylaha, znemoeno widkynua hoowu na kami.
Nawi wmerty kraszcze pid zoriamy, tycho skazaa wona. O tak. I poynuty
priamo do nych, staty odnijeju z nych.
Koy bua taka egenda, skazaw Dobromyr, ludyna, wmerszy, staje angeom
zwisno, chorosza ludyna, a potim jiji serce siaje, jak zirka.
Harna egenda, ozwaasia diwczyna. Ja b chotia, szczob wona bua prawdoju.
Nu, ce zabobony, zwerchnio zajawyw Dobromyr.
Czomu? zapytaa wona.
Jak to czomu? rozhubywsia win. egenda harna, niczoho ne skaesz. Ae staty

zirkoju ce ne solidno.
Nu dla czoho tak priamolinijno, dokirywo skazaa Zoria. Ja dumaa, szczo ty
trochy poetyczniszyj. Ade massztaby tworczosti zrostaju bezkoneczno. Chiba ne tak?
Nu tak.
U Bezmei je taki mohutni cywilizaciji, jaki we ne korabli tworia, ne rakety, ne
kartyny czy symfoniji, a cili swity, panety, kwity na nych, nowu ewoluciju, zirky.
Nu tak tak ja zhodnyj, prymyrywo ozwawsia Dobromyr.
Bacz, tobi obowjazkowo treba rozuwaty. Ty, mabu, prosto wtomenyj. La i spoczy.
Nema koy spoczywaty. Ja we wtraczaju terpe. U nas kysniu na dwi hodyny.
Budesz metuszyty bilsze kysniu wytratysz, powczalno skazaa Zoria.
Kraszcze pomowcz, bilsze zekonomysz.
Dobromyr prykusyw jazyk. Zwidky w neji taka wytrymka? Jij by keriwnykom ekspedyciji buty z takym charakterom. I bude ce toczno!
Chope mowczky prylig poriad z neju, zadywywsia j sobi na zorianyj okean, szczo
otoczuwaw dwoch samotnich ditej Zemli grandiznym fejerwerkom. Weyczno siajay bakytno-bili zirky, trywono myhotiy czerwoni daeki giganty, serpankom prykraszuway
wseenke czoo nebes prozoro-bakytni tumannosti Gaaktyky.
W serci Dobromyra zarodywsia dywnyj spokij. Win pohlanuw na tumannu kulu Zemli. De tam, na temnomu boci jiji, spy mama i sestry. Wony j ne hadaju, szczo syn jichnij i brat ey na choodnij skeli Misiacia i de smerti. Smerti? chu, proklata! Czoho ty
znowu strachajesz mene? Soromno. Nawi Zoria, diwczynka, trymajesia tak munio, a
meni. Meni! Szczo meni potribno? Niczoho. Koy nawi najhirsze chaj tak. Tilky odne ne
mona zabuty. Skazaty kilka sliw Zori. Obowjazkowo. Dawno chotiw skazaty jich, ta ne
smiw. Czomu? Chto znaje! A teper neobchidno. A jak skazaty? De wziaty smiywosti? Jak
wona zustrine moji sowa? Jakby wona widpowia askawym pohladom, sowom zhody,
todi b ne buo nebezpeky, pecza smerti szczeza b z jichnioho obriju. Skazaty? Skau.
Skau, szczo wona jedyna moja. Szczo wona ta, z jakoju jdu razom kri Wicznis, szczo
wona luba, nepowtorna.
Dobromyr poworuszywsia, hlanuw na neporusznu posta. Kaszlanuw. Wona mowczaa, dywyasia na kulu Zemli.
Skazaty czy ni? Treba skazaty. Zayszyo piwtory hodyny. I kysniu ne bude. Treba
skazaty teper.
Zore Zoreko, pokykaw chope ninym hoosom.
Wona raptom rwuczko pidweasia na rukach, trywono podywyasia na chopcia.
Niby j ne czuwszy joho zwertannia, hucho skazaa:
Dobromyre! U mene boy serce.
Serce? ne zrozumiw win.
Boy serce, wperto powtorya wona. Tak, niby wono wmyraje.
Moe, ty chwora? sturbowano zametuszywsia Dobromyr. Moe, kyse kinczajesia
Ni, urwaa joho diwczyna, ne zwodiaczy pohladu iz Zemli. Tam jake neszczastia.
De?
Na Zemli.
Nu szczo ty kaesz, Zore? alibno zapereczyw chope. Tam mou buty dosy
czasto neszczastia, osobywo na mori.
Ja ne pro te! z boem skazaa wona. Tam neszczastia z ridnym sercem. Meni

zdajesia, szczo ce moje serce. Moe, ce moe, ce moja poowyna Kosmiczna poowyna?
Serce u Dobromyra wpao. Ne wstyh. Teper pizno. Wona ne wyznaje joho swojeju
poowynoju. Ade win ne na Zemli, a porucz z neju. Ote, u neji je chto tam, wona joho
znaje.
Diwczyna schopyasia z kamenia, prostiahnua ruky u widczaji do Zemli.
Jomu bolacze ridnomu serciu! Wono na hrani smerti! Szczo robyty? Drue, szczo
robyty?
Dobromyr odwernuwsia, podywywsia w temnu prirwu bila swojich nih.
My sami na hrani zahybeli, hucho skazaw win. I potim potim, moe, ce
prosto twoja wyhadka. Nijakoho neszczastia nema. Neszczastia z namy.
Ae ja widczuwaju, alibno skazaa wona.
Koy taki jawyszcza nazyway zabobonamy.
Wona pylno pohlanua na nioho, pomowczaa. Jiji hyboki oczi spownyy peczallu.
Teper tak ne kau.
Tak, zhodywsia win neochocze. Teper tak ne kau.
Na werszynach bykych hir slipucze spaachnuy iskry, jaskrawi promeni metnuysia
po schyach skel.
Sonce! radisno skryknuw chope. Sonce schody!
Swityo wyrynuo z-za hirkoji hriady raptowo. Wse nawkoo myttiu zminyosia.
Temna prirwa zabyskotia rozsypamy samocwitiw, czorno-siri schyy poczay minytysia
rozmajitymy porodamy.
Dobromyr ozyrnuwsia w nadiji pobaczyty jakyj riatunok, ae, jak i ranisze, nebo siajao spokijnymy zirkamy, jaki ne wtraczay swoho bysku poriad z weycznym Soncem.
Chope pohlanuw na swoju suputnyciu. Wona we zaspokojia, chocz na szczokach, za
skom szooma, wydno buo slidy sliz.
Prosto reakcija wtomenoho organizmu, podumaw Dobromyr. Nijakoho
neszczastia z poowynoju nema. Treba dijaty, poky je kyse.
Chodimo wpered, skazaw win. Wse-taky jaka dija. My z toboju seenoogy.
Jakszczo zakociubnemo wid choodu, to chocz jaki znachidky zayszymo abo zapysy.
Chodimo, neochocze zhodyasia wona.
Wony znowu ruszyy po wukij uszczeyni. Na odnomu z poworotiw diwczyna zupynya, zdywowano kryknua:
Dobromyre! Hla.
Szczo take?
Peczera. Wchid. Pyty i arka.
Chope pohlanuw tudy, kudy pokazuwaa diwczyna, i achnuw. Zowsim nedaeko
wid nych, nycze tijeji skeli, de wony jszy, temniw hybokyj hrot. Do nioho wea szyroka
doroha z gigantkych trykutnych pyt, sam wchid buw oblamowanyj bryamy z hadekych
kameniw.
Mowby sztuczna sporuda, proszepotiw Dobromyr. Oce tak znachidka! Newe
seenity?
A moe pryszelci? zapereczya diwczyna.
U wsiakomu razi, Hajworon nas rozciuje za take widkryttia. Treba doslidyty.
Wony kynuysia wnyz, perestrybujuczy czerez triszczyny. O win wchid. O pyty.
Bezumowno, sztuczni. Jaka radis! Dali, dali. Schody.
Dobromyr ohladajesia na diwczynu, siaje radistiu, wona te usmichajesia jomu. Zabuto wse: nebezpeka, smer. Tajna, tajna kycze jich, wymahaje rozkryttia.

Schody wedu wnyz. Jaki statuji, koony, metaewi maszyny.


Raptom poperedu spaachnuo siajwo, zjawyasia wysoka posta. Zoria i Dobromyr
rozhubeno zupynyysia.
Seenit! skazaa wona.
Ne seenit, a seenoog, ironiczno prounaa widpowi. Seenoog Koor. Z tretioji seenoogicznoji stanciji. A chto taki wy? A-a, zaczekajte! Czy ne poterpili? Was ue
we Misia rozszukuje.
My, rozczarowano skazaw Dobromyr. My tilky szczo widkryy seenitku peczeru.
Szczo , zhodywsia Koor, pidchodiaczy do nych, chaj bude tak, chocz ja jiji
widkryw ue tyde tomu. Ae ne seenitka, a zowsim insza.
Czyja ? zacikawyasia diwczyna. Pryszelci?
I tak, i ni. Ae szczo my tak, na chodu. Chodimo skorisze do mene. Tut je prytuok.
Zapasy kysniu. U was e, mabu, kyse zakinczujesia!
Szcze maje na hodynu zayszyosia, pojasnyw Dobromyr.
Na hodynu, a win stoji! oburywsia Koor. Nehajno wnyz. Tam ja wam rozpowim take, szczo oteterijete wid nespodiwanky. A spoczatku kyse, jia i spoczynok. I
powidomennia na bazu. Budete maty na horichy wid Hajworona. Nu ta niczoho. Widkryttia taki, szczo mona terpity wse, szczo zawhodno. Wpered, moji druzi! Was czekaje
weyka tajna!

Wtoma daa sebe wznaky.


Zoria i Dobromyr ne baczyy we nijakych podroby pidzemella, ne rozumiy cikawych sliw Koora.
Wony ysze widczuy, szczo opynyysia w zakrytomu prymiszczenni i wdychaju czyste zapaszne powitria z irozowoju swiistiu. Skafandry z nych zniay, i Koor pokaw poterpiych na mjaki czysti lika.
Wony porynuy w prirwu snu.
A koy prokynuy, to pobaczyy nezwyczajnu kartynu. Koor sydiw u kutku weykoho,
wyrubanoho w sucilnij porodi prymiszczennia i woroyw nad minitiurnymy kibermaszynamy. Poriad z tymy maszynamy wydno buo jaki dywni zeenkuwati sfery na zootystych
trynikach. Wony zjednuway z liczylnymy maszynamy kabelamy.
Dobromyr ohlanuw peczeru. Na jiji sferycznomu kupoli, w centri, buo wyribeno
opuke koo, oblamowane zootym obruczem. Wid obrucza w usi boky rozchodyy zyhzahopodibni promeni. A dali, na temno-syniomu tli, byskotiy kruaa. Napewne, panety.
Dobromyr porachuwaw jich. Krua buo odynadcia.
Dywno. Jak dywno! Czomu odynadcia? Ade panet dewja
Aha, poczuwsia hoos Koora, i joho suchorlawa posta pidweasia wid kibermaszyn. Wy te pomityy ciu schemu. Czudowo. Absolutna tajemnycia. Ae ja maje rozhadaw jiji.
Todi rozkai nam, ozwaasia Zoria, protyrajuczy zaspani oczi. Dosy spaty.
Ot dobre, szczo wy te prokynuy. Ja we peredaw powidomennia pro was. Nezabarom pryety reaktywnyj wertolit. Popade na horichy. Zate poczujete take, szczo j ne
snyosia.
Tak czomu odynadcia panet? ne strymawsia Dobromyr. Koor ukawo prymruyw oczi, cmoknuw i zasmijawsia.
Pro odnu mona dohadaty i tak.
Faeton! skryknua diwczyna.
Moode, pochwayw Koor. A szcze odna Transputon, abo Wukan. Ne widkryta nawi suczasnoju naukoju. Ae bua widoma u dawnynu, a komu skau potim. Ne
robi nezadowoenoho wyhladu. Spoczatku wmyjte, pojite, a potim askawo proszu.
Soromno howoryty pro taki tajny, ne wmywszy obyczczia. artuju, artuju. Woda o tam,
u kutku. Tilky ne rozchlupujte. Wona potim nide w dystylaciju. Treba berehty. Ta was ne
wczyty Nu, chutczisze, chutczisze.
Poterpili szwydeko wmyysia, wypyy hariaczoji kawy z buterbrodamy, jim ne terpiosia poczuty rozpowi Koora, w sowach jakoho widczuwaosia chwyluwannia i radis
uczenoho, szczo widkryw zowsim nowyj swit.
Seenoog pidijszow do dywnych sfer na trynikach, torknuwsia odnijeji z nych rukoju.
Was wrazyw jich wyhlad? zapytaw win.
Due, pryznawsia Dobromyr. Nikoy ne baczyw takych.
I ne dywno, zasmijawsia Koor. Wony zrobeni miljony rokiw tomu.
De? achnua diwczyna. Na inszych panetach? Bila inszoji zirky?
Na inszij paneti, chytro skazaw Koor, jakszczo maty na uwazi, szczo my perebuwajemo na Misiaci.
Ne moroczte nas, skryknuw Dobromyr. Wy howoryte zahadkamy.

Nu wse, hodi, poserjozniszaw seenoog. Sidajte tam, na likach, i suchajte. Ci


aparaty podoba naszych pamjatnych maszyn. Wony zrobeni miljony rokiw tomu, a
tocznisze sim miljoniw rokiw tomu, na Zemli.
Dobromyr i Zoria perezyrnuysia wraeno.
Jak na Zemli? zdywuwaasia diwczyna. Chto jich robyw? Ade todi szcze
ne buo ludkych ras.
Buy, machnuw rukoju Koor. Wy, moe, ne czytay abo zabuy, szczo we piwstolittia tomu znachodyy pamjatky miljonoricznoji dawnosti, jaki pidtwerduway isnuwannia rozwynutych cywilizacij bahato miljoniw rokiw tomu. A nasza znachidka tut,
Koor lubowno pohadyw zeeni sfery, oswitluje tu epochu pownistiu.
Ae czomu na Misiaci? rozwiw rukamy Dobromyr. Jak potrapyy na Misia ci
aparaty? Chto siudy prylitaw?
Ludy Zemli. I dechto inszyj. Pro wse ce ja proczytaju wam. Suchajte uwano. W
cych sferach metodom krystalicznoho zapysu rozpowidajesia istorija tych czasiw, czasiw
rozwytku emurijkoji kultury. Wy czuy pro hipotetycznyj materyk emuriju? Ot i harazd.
Wona isnuwaa ranisze za Atantydu. Ce buw gigantkyj materyk. Win rozstyawsia tam,
de nyni Tychyj, Indijkyj okeany, do nioho wchodya czastyna suczasnoji Afryky.
I wy zrozumiy czuu mowu? zdywowano zapytaa Zoria.
Ne ja, a moji kibermaszyny, askawo skazaw seenoog. Wony due szwydko
znajszy klucz do zapysiw. Doweosia pomoroczyty, ae wse wdao. Skoro ludy naszoji panety znatymu pownistiu swoju peredistoriju. Dosi wse buo w tumani. Trudnoszczi buy
nejmowirni. Rozpowi wedesia w symwolicznomu pani. Swojeridna agebra wyraziw i
ponia. Ae ja maju weyku pidhotowku szczodo starodawnich kultur. Oskilky u nych bua
powna spadkowis, to meni poszczastyo natrapyty na kinczyk nyti. A do kuboczka dijszy
kibermaszyny. O tak. Pocznemo?
Czytajte, czytajte, razom skryknuy Dobromyr i Zoria.
Harazd. Ni, kraszcze ne ja czytatymu, a maszyna U neji nepryjemnyj hoos, ae wona
zberee wsiu swojeridnis wykadu. Bo w mene mou buty swoji domysy, hipotezy, pojasnennia, a maszyna objektywnisza. Budete sudyty sami. Nazwy Zemli, Misiacia, panet i tak
dali maszyna zaminya z drewnich na suczasni. Religijno-mistyczne zabarwennia zayszyo. A objektywne naukowe zerno wyuszczyty ce we sprawa doslidnykiw.
Skorisze, ne muczte nas, poprochaa diwczyna. Jiji syni oczeniata horiy neterpinniam. A to pryetia naszi muczyteli i ne dosuchajemo do kincia.
Wstyhnete, poobiciaw Koor. Poczynaju.
Win pidijszow do kibermaszyny, wwimknuw jiji. Na szczytku zabymay minitiurni
syniuwati wiczka. Poczuosia eheke strekotannia. Spokijnyj metalicznyj hoos skazaw:
Ty, chto wpersze dotorkneszsia do zapysiw Asuramija, zberey swiaszczennu powahu do mojich sliw. Ce sowa prawdy, ce sowa horia, ce sowa weykoho poperedennia,
jake Asuramija posyaje w daeke Majbutnie. Ja wiriu wono pryjde, bo Spiral yttia
Wiczna i nema sy u Bezmenomu oni Weykoji Materi, jaki b zupynyy jiji uroczystyj i
peremonyj chid.
Asuramija znaje: ty, chto wpersze dotorkneszsia do joho zapysiw, budesz inszyj, bo
niszczo ne powtoriujesia u Wseswiti. Ty budesz inszyj zownisznio, u tebe bude insze
wbrannia, inszi zwyczaji, insza mowa, inszi tradyciji. Ae my Braty z toboju, ridni Braty, bo
ono Weykoji Materi, jake porodyo nas, jedyne. Krow Bezmenosti Weykyj Woho
pronyzuje i moju, i twoju szcze ne narodenu substanciju. I czerez nioho, czerez toj wicznyj bahosowennyj Woho, my z toboju i zjednajemo u rozmowi druby.

Pryjmy lubow Asuramija, daekyj Brate, pryjmy joho serdeczne poperedennia. Wysuchaj Istoriju emuriji, istoriju jiji rozkwitu i zahybeli, i chaj wona bude dla tebe dorohowkazom do Istyny, jaku ne wstyhy pobaczyty my dity Czornoji Rasy.
Woho Swiaszczennyj Woho! Zberey sowa Asuramija, donesy podych miljonnoli do suchu majbutnich ras. Bo my ce wony, bo wony ce my, rozdieni newbahannym czasom i prostorom Weykoju Iluzijeju Jedynoho Isnuwannia.
Ludy u pidzemelli zawmery. Nema dla nych niczoho: ni nedawnich nehod w uszczeynach Misiacia, ni strachu smerti, ni Zemli, ni Hajworona, jakyj, napewne, hotuje jim proczuchana za poruszennia dyscypliny. Je ysze cej dywnyj, tajemnyczyj hoos, je ysze grandizna, egendarna panorama dawno znykoho yttia, jake znowu widrodujesia, wyruje,
postaje neszczadnoju objektywnistiu u wsij swojij burianosti i tragicznosti.

Ja, Asuramija, sydu w peczeri.


Peredi mnoju swiaszczennyj Sura-na. Win pryjmaje moji sowa i pohynaje jich w
nadra swojich krystaliw.
Inkoy ja wychodu z peczery, dywlusia u prostir. Tam pywe koeso Zemli, jaku ja
pokynuw nedawno. Wona ochopena poumjam i dymom. Ne wydno zemli. Ne wydno
wody.
Hniwni Boestwa Kosmicznoji Sprawedywosti obruszyy swoju karajuczu wolu na
hrisznych sypiw Czornoji Rasy, jaki wasnymy rukamy wykykay do diji tajemni syy Wohniu, zachowani Weykoju Matirju w swojemu pokrowi. Posijani otrujni zerna day achywi
parosti. Nema powernennia nazad! emurija hyne!
Misia te zdryhajesia wid pekelnych wybuchiw. Wohniani smerczi ilaju po joho
tiu. Wyparowujusia wid strasznoho aru tepli moria, czorniju houbi derewa i mochy.
Po uszczeynach Misiacia z wereskom i achom mcza woochati tiuji-ry prymitywni twaryny cijeji panety. Wony niczoho ne rozumiju. Wony szukaju zachystu w horach. Ta zachystu nema nide. Hyne Zemla. Hyne Misia. Karajuczyj woho ne znaje poszczady. Chaj e zdijsniujesia wola Kosmicznoho zakonu. Chaj nastupni rasy ne powtoria
hricha emuriji.
Ja, Asuramija, powertajusia do peczery, sidaju pered swiaszczennym Sura-na i poczynaju swoju rozpowi. Ce bude rozpowi pro daeke mynue emury, pro dni jiji rozkwitu
i padinnia, pro dywnych, boestwennych Syniw Wohniu, jaki pryjszy z Kosmicznoji Dayny, i pro Czornych erciw emuriji, jaki powstay proty Posanciw Weykoji Materi.
Ja te skoro pidu z cioho switu strada ta iluzij. Ja pidu spoczywaty do Sfer Baenstwa, szczob koy znowu pryjty siudy dla boroby i strada. Ae teper dowedu do kincia
swij zadum zayszu dla nastupnych ras Sowo Poperedennia. Ja, Asuramija, poczynaju.
Perszi rasy emuriji wyjszy z predkowicznych lisiw. Wony buy wysoki i mohutni.
Wony may dowhi sylni ruky i porosli hustym woossiam tia.
Wony buy chorobri i metki. Czoowiky ne bojaysia naodynci zustritysia z plamystymy gigantkymy takaa, jaki napaday nawi na nosorohiw.
Mysywci prynosyy z poluwannia bahato mjasa. inky zbyray pody. emurija bua
bahatoju zemeju. Peresuwajuczy z miscia na misce, pemena ehko znachodyy jiu i prytuok. Inkoy wony seyysia w hirkych peczerach, inkoy robyy kryjiwky z kory weykych
derew.
Tak mynay wiky. Bahato wikiw.
emury poczay zdobuwaty woho. Spoczatku wony joho zberihay u kamjanych
schowankach, a potim nawczyysia pidpaluwaty suchyj moch i berestu tertiam dwoch kusoczkiw derewa.
Woho daw tepo i zachyst wid nicznych chyakiw. Win nahadaw temnym emuram,
szczo jaki wohni siaju wnoczi na nebi. Wony poczay, inkoy dumaty pro ti tajemnyczi
daeki wohni.
A dumka brat wohniu. Na jiji kryach poczay prylitaty do emuriw weyki widkryttia. Tak poczaasia dowha doroha do sawy emuriji.
Mynua epocha spysiw, ukiw i stri. emury znajszy w horach rudy midnu, zaliznu
i sribnu. Wony nawczyysia pawyty i obroblaty jiji. Dejaki pemena oseyysia na postijnych misciach. Wyrostay horodyszcza, jaki poczay woodity nawkoysznimy zemlamy.
Spaachnuy wijny za zemli. Poyasia krow.

I todi prokotyysia po emury mohutni zemetrusy. Zemla popereduwaa nerozumnych ditej swojich. Na zachodi okean pohynuw czastynu zemel. Na schodi pidniaysia wysoki hory. Nad nymy kubo-czyy wohni, i hariaczi kameni rozlitaysia wid nych, zapalujuczy nawkoyszni lisy.
Ta emury ne prysuchaysia do hoosu Materi. Wijny tryway. Wony inkoy pererywaysia korotkymy rokamy spokoju.
Jakraz u cej czas zjawyysia Syny Wohniu Posanci Weykoji Materi.
Z neba spustyysia weyki Chramy. Wony buy wyszczi za tysiaczolitni derewa. Wony
siajay, jak sonce, i mohutnim rewom potriasay zemli emury.
Z nych wyjszy Syny Wohniu. Wony buy wysoki i sylni. Odea na nych bua jak barwy
nebes.
emury pokonyysia Synam Wohniu, wraeni achom i nespodiwankoju. Ae Syny
Wohniu nikoho ne zaczepyy, nikoho ne znyszczyy. Wony ehko wywczyy mowu emuriw
i poczay rozmowlaty z nymy.
I todi emury diznaysia, szczo Syny Wohniu ne boestwa, a Posanci Weykoji Materi. Tak wony nazyway Bezmenyj Kosmos. Posanci yy na daekij paneti, jaka de u
bezodni nebes etia nawkoo swoho Houboho Soncia.
Wony rozpowiy, szczo pryetiy dopomohty moodym bratam tak wony zway emuriw kraszcze yty, pokazaty jim inszi swity, nawczyty jichnich ditej weykych tajemny Buttia.
Ta mao chto z emuriw rozumiw Syniw Wohniu. Wony wyznaway tilky syu i wadu.
A Posanci prynesy tilky lubow i siajwo Znannia.
Dowho perebuway Syny Wohniu na Zemli. Wony peredaway emuram znannia pro
Kosmos, wczyy jich buduwaty wysoki budynky i piramidy, wywczaty ruch nebesnych ti i
podorouwaty po moriu, zapysuwaty znaczkamy swoji dumky i robyty rozrachunky. I
szcze bahato-bahato czoho pereday Posanci Weykoji Materi majbutnim pokolinniam Zemli.
A potim wony poetiy nazad, na swoju Houbu Zirku. Wony obiciay powernutysia.
Wony obiciay, szczo budu zawdy z emuramy, ae we zowsim inaksze. I szczo emury
zrozumiju ciu tajemnyciu, koy zhodom nawczasia czytaty zapysy, zayszeni Synamy
Wohniu.
Dla tych skarbiw, szczo buy zayszeni Posanciamy Weykoji Materi, zbuduway
Chram Znannia. Win buw wysokyj i harnyj, maw tysiaczu krokiw u wysotu i pjatsot zokoa.
Wysoki hory zberihay joho wid koczowych ord. Pered tym, jak pokynuty Zemlu, Syny
Wohniu wywczyy sto ditej emuriw, jaki oberihay Chram Znannia i powynni buy peredawaty znannia Posanciw nowym i nowym pokolinniam.
Tak buo dejakyj czas. Ochoronci Chramu staranno wykonuway wolu Syniw Wohniu. Wony dopomahay mistam emuriw buduwaty yta, statuji, chramy Znannia. Wony
wyroszczuway zaky z dykych rosyn. Wony pryruczay twaryn.
Ta sered ochoronciw Chramu Znannia poczaasia boroba. Dechto z nych powstaw
proty zapowidej Syniw Wohniu, jaki howoryy take:
Koen, chto wwijde w Chram Znannia, ue ne naey sobi. Win staje suhoju wsim
ludiam. Lubow do wsich o zakon Kosmosu. Sonce daje syu swoju wsim panetam, wsim
rosynam i twarynam, wsim ludiam i mineraam. Upodobymosia Sonciu.
Powstanci howoryy tak:
Dla czoho wykydaty dorohocinni skarby Znannia dykym i temnym rabam. Wony
ne rozumiju jich, ae korystujusia jichnimy bahamy. Wony ywu u budynkach, zbudowanych wohnem Znannia, ae wid cioho ne staju ni rozumniszymy, ni dobriszymy. Lubow

do wsich, pro jaku howoryy Syny Wohniu, weyka chymera. Takaa poyraje trawojidnych, trawojidni trawu, woho suche derewo, ludyna, ozbrojena Znanniam, pidkoriuje sobi wse. O zakon Buttia. My, woodari Znannia, ywemo i wmyrajemo w poronich
prymiszczenniach Chramu, ne majuczy ni zadowoennia, ni radoszcziw Buttia. Chto maje
syu, toj i powynen panuwaty nad sabkiszymy. Chaj zdijsniujesia Wola Syy.
W Chrami Znannia poczaasia boroba. Prychylnyky Syniw Wohniu ne wstojay.
Wony ne may inszoji zbroji, krim lubowi i mudrosti. Wony ne buy hotowi borotysia proty
nasylstwa. Powstanci peremohy. Desiatky uczniw Posanciw Bezmeia zahynuy. Tilky
okremi z nych wteky w hory, zachopywszy dejaki cinni zapysy i pryady.
I todi Powstanci stay woodariamy w emuriji. Wony ehko zabray wadu w nemicznych wodiw. Wony zjawlaysia razom iz swojimy suhamy na poszczach mist, ozbrojeni
hriznoju zbrojeju u wyhladi dowhoji trubky, jaka kydaa newydymyj, ae pekuczyj woho.
Horiy budynky, paday, rozsiczeni strasznym promenem, gigantki statuji, wmyray
ludy na majdanach. Rozbihaysia zachysnyky wodiw.
Tak pryjszy nowi woodari, ozbrojeni Znanniam Syniw Wohniu.
Wony rozdiyy mi soboju emuriju, skawszy uhodu ne poruszuwaty kordoniw konoho carstwa. Wony pobuduway szcze bilszi mista i wstanowyy Kult Syniw Wohniu.
Chram Znannia peretworywsia na Chram Wohniu. ercem w niomu buw najstarszyj z Prawyteliw emuriji.
Nichto i niszczo ne moho czynyty opir woli erciw. Rabstwo duchu i tia wchodyo
w po i krow Czornoji Rasy. Strach pered rozpatoju poroduwaw nenawys konoho do
wsich, pidozrilis, ycemirstwo. inka, jaka ranisze bua sercem i duszeju simji ta pemeni,
bua zwedena do stanu rabyni, bo lubow poumja inoczoho jestwa bua prynyena i
zhabena. Lubow inky kupuwaa i prodawaa. Pryncyp lubowi, zapowidanyj Synamy
Wohniu, zabuy, a zamis nioho poczaw panuwaty pryncyp Syy.
Pywy tysiaczolittia. erci ta jich poslidownyky proczytay bahato zapysiw Sypiw
Wohniu. Wony nawczyysia buduwaty samoruszijni kolisnyci, jaki byskawyczno pronosyysia po dorohach, nawiwajuczy ach na emuriw.
Potim pidniaysia w powitria korabli. Wony litay syoju potunych strumeniw materiji, jaku erci nawczyysia wywilniaty z dopomohoju Znannia Syniw Wohniu. Na korablach mona buo szwydko proetity ponad wsijeju emurijeju, raptowo napasty na susida.
Ce sponukao dejakych wodiw rozszyryty swoji woodinnia.
Poczaysia miusobni wijny. Wony pohynay syy emuriw i krow wojiniw, znannia
mudreciw i spokij w krajini.
I todi z hirkych kryjiwok wyjszy mudreci ta jich uczni, wirni zapowitam Syniw Wohniu. Wony jszy wid seyszcza do seyszcza, wid mista do mista i nesy sowo perestoroh i
prawdy. Wony ne bojaysia wystupaty pered tyranamy i erciamy. I sowo jichnie buo
prawdywe i jasne:
emury znewayy zapowit lubowi i braterstwa. Rozbrat i nenawys ne mou buty
osnowoju buttia. Jakby buo inaksze, we dawno b ne isnuwao ona Weykoji Materi
Bezmenoho Kosmosu. Tilky lubow objednuje, daje syy odnoho dla wsich i wsich dla odnoho, a nenawys rozjednuje, rujnuje i pryzwody do zanepadu. Syoju ne mona wyriszyty
niczoho. Sya powynna jty na dopomohu sabszym, a ne na pidkorennia jich. Tak robyy i
robla mohutni Syny Wohniu, tak wony zapowiy nam. erci prychoway wid emuriw jich
zapowity. My znowu nahadujemo jich. I poperedajemo nasylnykiw, szczo rozpata za nenawys nemynucza. Rabstwo i nenawys podibni do hnyttia tia. I jak tio boresia z
hnyttiam, zaywlujuczy ranu, tak i Weyke ono Materi czystym wohnem spay neczestywych, szczob widnowyty w emuriji spokij i lubow.

Sowa mudrosti ne dochodyy do huchych nenawysnych prawyteliw i erciw. I zapaay wohnyszcza na perechrestiach dorih, de spaluway posanciw lubowi na potichu jurbi.
Pid hum i kryky wmyray muczenyky, prorokujuczy nemynuczu zahybel.
A erci luto kryczay swojim ertwam:
Wy nakykajete woho tak sprobujte joho perszymy! Tak bude wsim, chto
pidnime hoos proty swiaszczennoji wady Suyteliw Wohniu!
I znowu kekotiy wijny. yasia krow. Stohnay inky, prynyeni wakoju praceju, zabobonamy.
Pisla dowhych i motorosznych tysiaczoli wadu nad wsijeju emurijeju zachopyw
Ohunda strasznyj i lutyj re. Win pidkoryw sobi wsich, i kone joho sowo zmuszuwao
tremtity bykych i daekych. Czestolubstwu joho ne buo me. Win stworyw czysenni ehiny wojiniw, zhraji litajuczych korabliw. Win myttiu znyszczuwaw do korenia wsiaki wyjawy nezadowoennia. Win stworyw kasty nabyenych, jaki wiroju i prawdoju suyy joho
neszczadnij woli i distaway za ce nasoody i wtichy. Bu-jaka inka, bu-jakyj czoowik
czy ricz buy w rozporiadenni Ohundy ta joho suh.
Pry niomu mudreci zbuduway korabli dla polotu w Kosmos. Wony ruchaysia syoju
rujnuwannia krystau. Cia energija bua achywoju. Wona spaluwaa wse nawkoo na tysiaczi krokiw, jakszczo wybuchaa odrazu.
Ohunda weliw buduwaty bahato takych korabliw. Desiatky posanciw Ohundy dosiahy Misiacia nicznoho switya. Na niomu wony znajszy tepli miki moria i dywni lisy,
sumyrnych twaryn i wysoki hory. Tam mona buo dychaty i yty.
Ohunda weliw pobuduwaty na Misiaci bojowi forteci. Win u swojemu czestolubstwi
ne znaw me. Win baaw poszyryty swoju wadu na inszi panety, szczo litay nawkoo Soncia.
Ta mudreci, jaki pobuway w Kosmosi, wpersze ne wykonay woli tyrana. Wony pobaczyy taku krasu prostoru, jaka probudya w jich serciach nowi, ne zrozumili jim ranisze
poczuttia. Wony zbahnuy su zapowitiw Syniw Wohniu. I najsmiywiszi z nych tajemno
zwjazaysia z hirkymy mudreciamy. Ti skazay jim:
Baho wam, dity Rozumu! Iskra, zayszena nam Posanciamy Materi, zahoriasia
wohnem lubowi. Ae pizno we. emurija pryreczena. Treba riatuwaty obranych i swiaszczenne znannia. Misia najkraszczyj prytuok. A potim inszi panety rozkryju obijmy
synam mudrosti.
Wola Ohundy bua wykonana. Fortecia na Misiaci zbudowana. Ae w nij zibraysia
wojiny, jaki tajemno hotuwaysia do ostannioho, wyriszalnoho boju z tyranom. Desiatky
uczniw mudreciw buy perepraweni na Misia. Tut wony buduway weyki korabli dla polotu do daekych panet. U horach chowaysia skarby Znannia.
Poseenciw oczoyw Apujin smiywyj wojin i mudre. Asura-mija, jakyj howory
teper z toboju, brate z daekoho majbutnioho, buw joho pomicznykom.
My zwernuysia do tyrana Ohundy. Todi buo znajdeno sposib peredawaty sowa i
dumky w prostori. Anujin skazaw riszucze i korotko:
Suchaj, Ohundo! Suchajte wsi, chto szcze maje rozum i sowis, chto trymaje w
serci swojemu iskru lubowi!
ono Weykoji Materi Bezmenyj Kosmos ne moe bilsze trymaty w sobi panetu,
jaka zahnywaje rabstwom i rozpustoju, nenawystiu i rozbratom. Mudreci i Znannia, zayszene nam Synamy Wohniu, howoria: nastupaje czas weykoho oczyszczennia! emurija
pryreczena! ysze lubowju i powernenniam do zapowitiw Posanciw Materi mona prypynyty katastrofu.

My, yteli Misiacia, widnyni ne wwaajemo sebe pidwadnymy Ohundi tyranu i nasylnyku, jakyj pryrik naszu panetu na znyszczennia. Chaj tworysia Wola Kosmosu! Ae
poperedajemo szcze je czas! Opamjatajte!
U widpowi czerez prostir ponesysia proklattia Ohundy. A wslid za nymy korabli z
wohnianymy krystaamy. Straszni wybuchy potriasy powerchniu Misiacia. Whoru poetiy
skeli, para i dym wid derew. Na misci wybuchiw zjawyysia straszni hyboki prirwy. Odyn
za odnym etiy korabli, wyparowujuczy wodu i yttia na Misiaci. Todi Apujin, jakyj zayszywsia ywyj razom z Asuramija ta kilkoma pomicznykamy, daw nakaz znyszczyty hnizdo
Ohundy na Zemli.
My u widpowi na pidstup tyrana posay bojowi korabli z wohnianymy krystaamy
na emuriju. Fortecia, de zasiw Ohunda, wybuchnua. My baczyy z Misiacia, jak jiji ochopyw jaskrawyj woho. Ae na ciomu straszna bytwa ne zakinczyasia. Bezumni erci, wirni
Ohundi, j teper kydaju na Misia straszni korabli. Wony baaju znyszczyty razom z Anujinom ta joho druziamy nawi zhadku pro Syniw Wohniu ta jich zapowit pro lubow i braterstwo. Ae tak ne bude.
Nastupaje czas weykoho oczyszczennia. Karajucza Ruka Kosmosu prostiahnuasia na
Zemlu. emurija rozkolujesia na czastky. Spopelajuczyj woho poyraje jiji, szczob oczystyty misce dla majbutnich pokoli.
Anujin weliw meni zapysaty na krystaach Sura-na rozpowi pro mynue emuriji.
Win wpewnenyj, szczo majbutni ludy Zemli znajdu ci zapysy i proczytaju jich. Wony budu lubyty odyn odnoho. Wony budu bratamy. Mi nymy ne bude nasylnykiw i tyraniw.
Wony zapala nawkoo wsioho Soncia toj woho lubowi, jakyj prynesy wid Weykoji Materi Syny Wohniu.
Szlu tobi swij poklin i lubow, mij daekyj brate! Chto b ty ne buw, jakyj by ty ne buw
ty mij brat, jakszczo serce twoje hory poumjam lubowi i jednosti. Pamjataj: ono Weykoji Materi ne trymatyme w sobi nenawysti i rozbratu, rabstwa i prynyennia, rozpusty j
zahnywannia duchu.
Anujin i Asuramija z tymy bratamy swojimy, jaki szcze yszyysia ywi, pokydaju Misia. Widnyni win bude pustelnym. Powitria joho i woda wyparuwaysia, i win peretworywsia na konajuczyj swit. My poetymo na inszi panety. My budemo szukaty bratiw
swojich, poky na Zemli znowu ne spaachne iskra Znannia. Dowho daty cioho czasu, ae
win nastupy. Asuramija wiry w ce i posyaje daekym naszczadkam serce swoje, jake
wmio lubyty.

Dowho mowczay Zoria i Dobromyr, chocz dawno we zakinczyasia rozpowi kibermaszyny. Diwczyna dywyasia kudy u prostir, i w jiji temno-synich oczach byskotiy iskry
dawnomynuych poe, hoos Asuramija widuniuwaw serdecznoju perestorohoju. Wona
wako zitchnua, jako po-dytiaczomu skazaa:
al.
Koho? ne zrozumiw Koor.
Usich, wytera woohi oczi diwczyna. I emuriw, i Asuramija, i yttia, jake zahynuo na Misiaci.
Asuramija ality nehoe, weseo skazaw Koor. U nioho, bezumowno, buo
yttia, nasyczene boroboju i lubowju. A szczo mona pobaaty ludyni, koy wona u wicznij
borobi za Istynu? Niczoho!..
A meni zdajesia, szczo tut bahato kazkowoho, raptom ozwawsia Dobromyr.
Asuramija wse zmiszaw: wijny z woli ludej i geoogiczni kataklizmy na Zemli. Jake ce maje
widnoszennia odne do odnoho, ne rozumiju? Chiba wid toho, szczo w emuriji panuway
rozbrat i nenawys, moha staty katastrofa? Due mistycznyj wysnowok!
Jak skazaty, serjozno widpowiw Koor. Pewna symwolicznis je, ae joho rozpowi treba zrozumity. Dobre, szczo ja popraciuwaw nad perekadom drewnich symwoliw
na naszi poniattia i terminoogiju, a to wzahali bua b abrakadabra. A szczodo wzajemozwjazku mi stanom panety czy ludstwa i Kosmosom to ja ne zhoden z toboju, chopcze. Zwjazok wsioho, szczo je w Butti, ce osofka aksima. Tilky je oczewydnyj, wydymyj zwjazok, jakyj moe piznaty wsiakyj, chto maje oczi abo wucha, a je zwjazok hybynnyj,
ne wywczenyj lumy na pewnomu etapi rozwytku. Bahato howoryty ne budemo, czasu
obmal i nezabarom za wamy pryetia. Skau ysze swoju dumku, a wy dumajte. Mona dywyty na Kosmos jak na jedynyj organizm. Kona systema, paneta w niomu energetycznyj wuzo, klityna. Wony ne isnuju samostijno, bezwidnosno do wsijeji Bezmenosti, a,
nawpaky, u pownomu wzajemozwjazku. Bu-jakyj impuls magnetycznyj, eektromagnitnyj, grawitacijnyj czy socilnyj, tak-tak, ja ne wypadkowo skazaw socilnyj, peredajesia po czysennych kanaach wsiomu organizmu, jak impuls konoji klityny w naszomu
organizmi te peredajesia po nerwowij systemi. Inaksze j buty ne moe.
Ae jakszczo my wyznajemo wzajemozwjazok u nyczych aspektach, tobto w eektromagnitnych, grawitacijnych i tak dali, to czomu b ne wyznaty joho w psychicznomu.
Czomu, ja pytaju? Chiba yttia ne wyszcza forma isnuwannia materiji? Chiba wono w takomu razi ne maje bilsz mohutnich kanaliw wzajemozwjazku z Jedynym Organizmom Kosmosu? Potim. Jakszczo na jakij paneti stan pewnoho rozwytku, skaimo socilnoho,
maje katastrocznyj, antyewolucijnyj charakter, to jak powynen reaguwaty Kosmicznyj
Organizm? Jak chirurg. Wydaenniam swojeridnoji gangreny, znyszczenniam szkidywoho
tia. W nas ce robla ejkocyty, a w Kosmosi jedyne energetyczne poe, jake widnowluje
poruszenu riwnowahu i zbuduje aktywnis panety dla oczyszczennia jiji wid baastu. Zrozumiy moju dumku?
Zrozumity zrozumiw, poczuchaw hoowu Dobromyr, ae wona wse-taky nespodiwana.
Cha-cha! A ty wse baajesz zwyczajnoho. Berey, chopcze, zaszkarubosti dumky.
Ja wysowyw tobi ne dogmu, ne zakinczenu teoriju, a hipotezu, jaku treba rozwywaty.
Meni podobajesia twoja hipoteza, Koore, skazaa Zoria. Wona diektyczna i
poslidowna

Spasybi, komiczno wkonywsia Koor. Bilsze meni niczoho ne potribno. Aby


inka schwaya. Do reczi, sygna. Pryetiy po waszi duszi.
Czerez kilka chwyyn, rozproszczawszy z hostynnym Koorom, porusznyky dyscypliny etiy w reaktywnomu wertoloti do swojeji bazy w krateri Kopernika. Wnyzu melkay
prirwy i cyrky, szcziyny i moria. Diwczyna dywyasia na zwycznyj pejza, ae baczya za
nym insze. Sumne obyczczia Asuramija, zwernene do paajuczoji Zemli, joho ruky,
prostiahnuti w proszczanni do swojeji koysky, i hrymotinnia achywych wybuchiw, jaki
poyray w neszczadnych wychorach materiji prymitywne yttia Misiacia.
I w serci jiji promenia weyka wdiacznis do daekoho, newidomoho druha, hoos jakoho pereetiw czerez miljonnolittia, zjednawszy predkiw i naszczadkiw wicznymy nytiamy nytiamy lubowi.
A szcze czerez piwhodyny wony stojay, pochyywszy hoowy, pered hriznym Hajworonom, jakyj, nachmurywszy czorni kudati browy, hrymiw:
Bezwidpowidalnyj chopczyko! Ja ne kau pro neji wona inka i spodiwajesia
na rozum suputnyka, chocz inocza sta ne pozbawlaje te widpowidalnosti! Czy wy dumay, szczo pidniay na nohy we Misia? Dobre, szczo na Zemlu ne powidomyy, tam i
swoho ycha wystaczaje.
Zoria pidwea hoowu. Szczo win kae? Jake ycho na Zemli? Moywo, pro ce ycho
wiszczuwao jij serce.
Hajworon metaw hromy dali, ae diwczyna ne suchaa. Znowu trywoha skoychnua
hrudy, zaszczemio pid sercem. Naczalnyk pomityw jiji blide obyczczia, sturbowano zamowk, schyywsia do neji.
Tobi pohano, Zoreko? Moe, ja pereborszczyw? Tak ty skay odwerto.
Ni, ni, kri slozy skazaa diwczyna. Ty prawylno wyczytujesz nam. Wynna ja, a
ne Dobromyr. Ja zawea joho w uszczeynu. Ja zdorowa, ae w mene buo widczuttia, szczo
na Zemli z kym bida. A ty skazaw, szczo tam ycho. Jake ycho?
Hajworon mowczky daw znak swojim pomicznykam. Chto uwimknuw pamjatnu
maszynu. Z dynamika doynuw hoos dyktora Zemli:
Wsim! Wsim! Wsim! Ludy Zemli! Neszczastia z Jasnocwitom ucznem siomoji
Wyszczoji Szkoy Atajkoho Kosmocentru. Win zakryw swojim sercem serce Uczytela wid
energetycznoho rozriadu Czornoho Zmija porodennia nyczych koordynat Buttia. Nastupyw sylnyj paralicz. Potribna energija inszoho sercia samowiddanoho, ae pownistiu
harmonijnoho. My zakykajemo dobrowolciw serce Ludyny w nebezpeci! Pryjdi na dopomohu Serciu! Was czekaju druzi w Instytuti Energiji Sercia!
Zoria zadychnuasia wid chwyluwannia i bolu. O wono! Slozy poyysia po jiji szczokach, wona kynuasia do Hajworona, stysnua joho weyki, wuzuwati ruky.
Hajworon! Ce win kycze mene. Ce moje serce. Ty rozumijesz? Ja powynna tam
buty. Hajworon! Jak meni potrapyty na Zemlu!
Naczalnyk stanciji bezporadno ohlanuwsia na praciwnykiw, na blidoho Dobromyra,
rozwiw rukamy.
Proty sercia wstojaty ne mona, sabo wsmichnuwsia win. Houboko, Zore
moja! Daj ja tebe rozciuju! Nehajno sporiadymo pozaczerhowu seenoogicznu raketu i
w dorohu. Ja wiriu, ty wriatujesz joho!
Zoria usmichnuasia. Wona nabyzya do Dobromyra i tycho skazaa:
Proszczaj, drue. Prosty mene. Ja znaa, szczo buo w twojemu serci. Ja widczuwaa
joho hoos. Ae ty pomyywsia. Twoja dola de litaje, szukaj jiji. A ja pidu nazustricz pokyku. Ty rozumijesz, szczo ja ne mou inaksze?
I wona zayszya suworoho, pochmuroho Dobromyra na samoti.

Za towstymy nakryttiamy seenoogicznoji stanciji we metuszyysia ludy, hotuway


do startu prysadkuwatu eektrowychrowu raketu Eektron. Hajworon odiahaw u szluzi
Zoriu u wakyj kostium kosmonawta, ciuwaw jiji w blide yczko. A diwczyna wsim jestwom etia nazustricz daekomu pokyku, i w serci jiji widuniuwaw bolisnyj stohin inszoho, newidomoho sercia.

Szcze perebuwajuczy w raketi, jaka spuskaa do Atajkoho Kosmodromu, Zoria


adibno suchaa teeperedaczi panety. Pered neju na maekomu ekrani pywy schwylowani obyczczia dyktoriw, czuty buo jich trywoni hoosy. Z usich usiud etiy na dopomohu Jasnocwitu sotni j tysiaczi junakiw i diwczat. Nadsyaysia psychoanalizy sercia,
szczob w Instytuti mohy perewiryty jich i wyznaczyty schois energiji psychodonoriw z
energijeju poterpioho. Ae doba, wyznaczena Suonom, zakinczuwaasia, a identycznoho
sercia ne znajszy.
Stan Jasnocwita katastrocznyj, sumno howoryy dyktory. Pulsacija sercia
prypynyasia. Wwimknute sztuczne serce.
Zoria, strymujuczy slozy widczaju, wsia zibraasia w jedynyj kubok energiji, jakyj
wona strioju posyaa popered sebe newidomomu i jedynomu druhu. Zapaeni wusta jiji
szepotiy:
Trymajsia, trymajsia, serce Szcze trochy, trochy, zowsim nebahato. O ja eczu do
tebe. Ja poczua twij pokyk. Ja wriatuju tebe. Trymajsia, serce, trymajsia.
Diwczyna z radisnym sumom dywyasia na ekran, baczya jurby dobrowolciw, jaki
stojay w czerhach do aboratorij ta instytutiw, de perewiriay jich prydatnis dla psychodonorstwa. Wona znaa, wona bua wpewnena, szczo nichto ne dopomoe jomu, krim neji,
ae weyka hordis za ludstwo horia w jiji serci. I Zoria w duszi zwertaasia do drewnioho
druha Asuramija, jakyj hariacze baaw takoho Majbutnioho dla ridnoji Zemli i wiryw u
nioho, prozyrajuczy na bahato miljonnoli w nadra Czasu i Prostoru, koy yttia Ludyny
bude wyznaczaty Lubow i Jednis, a ne nenawys i rozbrat
Eektron pryzemywsia na kosmodromi na switanku. Zayszao try hodyny do wyznaczenoho Suonom terminu. Zoria, blida wid bezsonnoji noczi, wyskoczya do pryjomnoji poszczadky. W eheni wwirwawsia ciluszczym strumenem koluczyj prochoodnyj
witer, u switankowij houbij imli zabyszczay na obriji weyczni werszyny Biuchy. Diwczynu zatrymaw dyspetczer, suworo skazaw:
Spokijno! Szczo za nedyscyplinowanis? Czomu ne czekajete sygnau?
Try hodyny! zadychawszy, skazaa wona. Ty rozumijesz try hodyny!
Jaki try hodyny? Do czoho?
Jasnocwit! Newe ty niczoho ne czuw? maje paczuczy, kryknua Zoria.
Obyczczia dyspetczera odrazu zminyosia, na niomu poznaczyo radisne zdywuwannia.
Ty do nioho? Z Misiacia? Czomu zrazu ne skazaa. Biy. Ej, lift! Spuskaj jiji pozaczerhowo. Pasayrkyj wertolit dla neji odnoji. Nehajno do Instytutu Sercia, mynajuczy
seenoogicznyj punkt.
Zoria hariacze pociuwaa suworoho dyspetczera w szczoku, kynua do otworu lifta.
Win zdywowano pohlanuw jij wslid, dotorknuwsia do szczoky rukoju, radisno pochytaw
hoowoju.
Ne inaksze jak kosmiczna poowyna, proszepotiw win.
Pid kabinoju wertolota byskawyczno myhotiy burchywi riky, w tumani pywy masywy hustych lisiw, a Zori polit zdawawsia powzanniam czerepachy. Wona dywyasia na
szkau chronometra, bahalno zahladaa w obyczczia litnioho borodatoho piota.
Czy ne mona szwydsze? Szwydsze, drue.
Win dywywsia na neji alibno, bezpomiczno rozwodyw rukamy.
I znowu byskawyczno krutyasia strika na chronometri i zoczynno powilno pywy

masywy hir.
Nareszti wnyzu zabiliy gracizni budiwli Instytutu Energiji Sercia. Na szyrokomu betonowanomu majdani sered stolitnich kedriw stojay sotni ehkych wertolotiw. Bila nych
pryzemywsia i wertolit z Zoreju. Wona astiwkoju metnuasia do Instytutu po szyrokij dorici.
Szlach perehorodya husta czerha junakiw i diwczat. Jaka dywna raptowa miszanyna.
Tut nehry i maajci, eskimosy i kytajci, indusy i midnoyci patahonci. A wtim, niczoho dywnoho nema: wsia paneta bolije sercem za swoho sypa.
Zoria chocze szczo zapytaty ostannich w czerzi, ae jij suworo pokazuje na huby wysokyj kuczeriawyj nehr, a potim na sporudu Instytutu. Tam nad wchodom pomeniju
sowa:
POWNA TYSZA. W NEBEZPECI SERCE!
Jij pokazay na ostannie misce, drunio kywnuy stawaj!
Jak? daty, jak wsi inszi? daty, koy zayszyo mensze dwoch hodyn? Ni, tak ne
mona. Wona ne moe daty.
Zoria riszucze protysnuasia kri czerhu psychodonoriw, pereskoczya czerez riady
kwitiw za mei doriky i, ne zwaajuczy na widczajduszni esty ludej u biych chaatach
pewno, praciwnykiw Instytutu, pobiha do wchodu.
O koonada. Wchid. Jiji chocze zatrymaty chto. Wona nawi ne dywysia na nioho.
Dali, dali, do Suona. Wona czua pro nioho, szczo win czytaje duszu. Chaj proczytaje jiji
duszu. Win zrozumije, czomu wona tut.
Zoria biy, zadychawszy, korydoramy. Mjaki kyymy skradaju szum krokiw. Horia
na stinach switlani spaachy. Wony poperedaju:
SERCE W NEBEZPECI!
Ja wriatuju tebe, Serce! Ja we zowsim poriad!
Za neju pospiszaju kilka ludej u biych chaatach. Wony machaju rukamy, wony
choczu zatrymaty jiji. Szcze, czoho dobroho, wwaaju jiji za boewilnu!?
Widczyniajusia dweri. Odni, druhi. Spaachuju trywoni sygnay. Pered neju wyrostaje jaka posta. Na pecze lahaje twerda, wadna ruka.
Zoria pidnimaje yce whoru. Na neji dywlasia temni pronyzywi oczi. Wony dopytywo zahladaju w samu duszu. Zootysia mjaka boridka, zdryhajusia wusta neznajomcia,
promeni bia w usi boky wid oczej.
Jakyj win ridnyj, znajomyj! Ce, bezumowno, Suon. Serce kaataje sylno i wpewneno.
Teper wse bude harazd.
Ja pospiszaa, szepocze wona. Ja bua na Misiaci Ja poczua bil sercia
Suon siaje prychowanoju wnutrisznioju radistiu. Win roby zastereywyj est praciwnykam, jaki zdywowano zjurmyy nawkoo, wede jiji z soboju.
Wse nacze u sni. Aparaty, neporuszni, jak prywydy, ludy w chaatach.
De wona? Szczo z neju? Czy wony pokau joho?
Ni. Jiji stawla w jaku niszu, rozdiahaju do pojasa. Wona soromywo szczuysia,
prykrywaje dooniamy edwe pomitni hrudy.
Spaachuje matowyj ekran. Na niomu biy switowyj zygzag. Win sabyj, powilnyj,
inertnyj. Win zhasaje, znowu wynykaje, znowu zhasaje, niby wohnyk maekoji swiczky
sered urahanu.

Ta poriad zjawlajesia inszyj zygzag. Win pulsuje wpewneno i sylno. Joho amplituda
zajmaje we ekran. Win nabyajesia do toho, saboho, zywajesia z nym, i o ue nema
dwoch je odyn-jedynyj houbyj strumi. Win zywsia, jak odyn potik, i nichto ne widrizny, ne skae, de impuls odnoho sercia, a de inszoho.
Zoria niczoho ne rozumije, ae dusza w neji spiwaje, torestwuje, czuttieznannia pidkazuje: wona ne pomyyasia! Wona wczasno pryjsza!
wawyj ruch za ekranom, pryhuszenyj szepit:
Kosmiczna poowyna!
I wadnyj hoos Suona:
Pryhotujte Jasnocwita do eksperymentu!
A potim wona stojaa pered nym maeka, chudeka, napiwdiwczyna, napiwkwitka
i dywyasia w oczi Suonu znamenytomu na wsij paneti wczenomu. Win ne soromywsia toho, szczo w joho oczach tremtia slozy. Win lubowno ohladaw jiji, niby czudo, i wusta
joho ronyy serdeczni sowa:
Ty wczasno pryetia, Zore. My wriatujemo joho!

Jiji wey mymo aboratorij. Wona wtomeno ohladaa, zdywowano widznaczaa,


szczo w Instytuti zowsim mao aparatiw i maszyn. I niby poronio. Tilky kolory prymiszcze due harmonijnych toniw zakoysujuczi, askawi.
Myhotiy intrygujuczi napysy:
PEREDACZA DUMKY
ZAPYSY MYNUOHO
PEREDBACZENNIA HRIADUSZCZOHO
FIZIOGIJA SERCIA
ENERGETYCZNYJ ASPEKT SERCIA
Wona niczoho ne rozumia, tilky widczuwaa, szczo potrapya w jakyj kazkowyj,
nezwyczajnyj swit. Wona znaa, szczo poperedu bude szczo weyke i widpowidalne i szczo
jij naey wyprawdaty wiru cych czudowych ludej i persz za wse swoju wasnu wiru.
Jiji pokay na mjake liko w bakytnij kimnati. Do hrudej prykay szczo eastyczne.
Wono ochopyo jiji tisnymy obijmamy, zihrio. Suon prykryw jiji tonkoju kowdroju, proszepotiw:
Zapluszcz oczi. Pownyj spokij zyczno. Wsi dumky do nioho. Do toho, chto na
hrani smerti. Poszy jomu serce swoje, wsiu energiju joho. Ty boje. Twoje serce szczyt.
Tak zrobyw win, zachystywszy Uczytela. Tak zrobysz i ty, zachyszczajuczy joho.
I o wona na samoti.
Pywu houbi chwyli, zakoysuju.
Ni, spaty ne mona. Wona na storoi, wona ne powynna dopustyty woroha do druha.
A wtoma skepluje powiky, swyncem nawalujesia na zmorenyj organizm, namahajesia zihnuty napiwdytiaczu wolu.
Strasznym zusyllam Zoria rozdyraje powiky, dywysia na stelu. Houbyj kolir kimnaty
poczynaje miniatysia. Win ue zeenyj. O, we ne zeenyj, a buzkowyj. Potim etowyj. A
teper we zowsim czornyj. Czomu tak czorno, straszno? A, zrozumio! Tam ide bij, bij mi
yttiam i smertiu.
Z pimy zjawlajesia bagrowa pulsujucza kwitka. Wona ochopluje postupowo wsiu
kimnatu. Kolir jiji trywonyj, zowisnyj. Powzu tini, merechtia.
I o we nema kimnaty.
Nawkoo hory. Na obriji biosnini werszyny. Nad nymy chmary. Chmary nawkoo.
Wony mcza pid porywamy urahannoho witru, wony to otoczuju Zoriu nepronyknym sawanom, w jakomu wako dychaty, to znowu rozchodiasia.
Swysty pronyzywyj witer. Choodno.
Zoria stoji na skelastomu wystupi. Pered neju prirwa. Tam hucho szumy newydymyj wodospad, tam kuboczysia otrujnyj zaduszywyj tuman.
Czomu wona tut stoji?
A o czomu! Za neju peczera.
Wona ozyrajesia. Zahladaje w peczeru.
Tam hory wohnyk. Sabekyj, e pomitnyj wohnyk.
W joho promeniach obyczczia. Junake nine obyczczia. Wydno woskowi zapali
szczoky, hostryj nis, zapluszczeni powiky.
Wona na storoi. Wona znaje, szczo hrizna nebezpeka zahrouje jomu. Toj wohnyk

jedyna nadija. Ne treba daty jomu zhasnuty.


Powzu chmary. Kuboczasia krywawi tumany wnyzu.
I o Zoria baczy nebezpeku. Wona nastoroujesia.
Z prirwy powze strachowyszcze. Wona znaje dobre joho. Ce wicznyj woroh ludej,
staryj, miljosziulitnij woroh.
Ce Czorne Serce. Skilky ludej wono zhubyo, skilky pryneso horia i sliz, zrad i rozpusty, bratowbywstwa i wojen.
A teper Czorne Serce chocze znyszczyty druha. Ni, ne dopusty cioho Zoria!
Czorne Serce nabyajesia. Bezszumno peresuwajesia wono, cziplajuczy za wystupy skel. Zoria jasno baczy joho obrysy.
Wono weyke ne mensze metra w dimetri, schoe na pawuka. Nawkoo sykoho
czorno-siroho tuuba bezlicz ruchywych niok-szczupae.
Czorne Serce pomityo wojina. Wono luto zaszypio, bysnuy czerwonym wohnem
joho oczi, najiaczyy wijaom szczupalci-nohy.
Wono hotujesia do bytwy! Szczo , Zoria ne bojisia bytwy!
Pohladom ne dopuskaje wona strachowyszcze do peczery. Czorne Serce bojisia jasnoho pohladu Bioho Sercia. Promeni, houbi promeni siaju z oczej diwczyny, obpikaju
brudnyj tuub potwory. Wona korczysia, metajesia nad prirwoju. O Czorne Serce chowajesia za kamenem. Newe wteko?
Zoria znemoeno perepoczywaje. Wona widczuwaje, jak bahato energiji wyjszo z
neji, szczob widbyty perszyj napad.
Ae treba stojaty na czatach. Czorne Serce due chytre. Wono tak ne odstupy!
Szczo powze z-za kamenia. Temna ti. Nu, zwyczajno, ce znowu wono! Czorne Serce
rozpastaosia, prypao do zemli, chocze propowzty do peczery nepomitno, szczob pohasyty woho.
Zoria hrizno pospiszaje nazustricz, lle na potworu we pomi diwoczoho sercia.
Oskaenio widskakuje strachowyszcze, padaje w prirwu. Peremoha! Peremoha!
Zoria pidbihaje do prirwy, zahladaje w zowisnu hybynu.
Wona baczy, szczo Czorne Serce rozbyosia ob hostre kaminnia, rozbryzkao otrujnymy kraplamy i plamamy po bagrowych skelach. Ae odne szczupalce zaczepyo nedaeko wid wystupu, de stoji Zoria. Ta noha szwydko roste, rozduwajesia. Wyrostaje nowyj
tuub, woruszasia strachitywi szczupalcia. Wono wmije rozmnouwaty z najmenszoji
czastky! O, jakyj strasznyj woroh!
Nowe Czorne Serce pospiszaje whoru, znowu luto probywajesia do peczery. I todi
Zoria, pereborowszy ohydu, sylnym udarom nohy spychaje joho w prirwu. Znowu zaczepyy uamky szczupalcia za wystup, ae diwczyna riszucze roztoptuje jich i oczyszczaje
skelu wid najmenszych zayszkiw Czornoho Sercia.
Urahan zmowkaje. Nastupaje tysza.
Bakytnym poumjam spaachuju hory. Chmary rozchodiasia. Zahorajesia woho
u peczeri. I Zoria znaje, szczo yttia druha wriatowano. We niszczo ne zahrouje jomu.
Na obriji schody Sonce. Joho promeni zapaluju nad horamy uroczysti fakey, a
prostir zwuczy chwaoju na czes weykoji peremohy Swita nad Temriawoju.
Znykaju wydinnia. Nema hir. Znowu kimnata, liko i wona sama.
Ni, ne sama.
Rozkrywajusia dweri, i w nych wrywajesia torestwujuczyj wychor serde i oczej
siajuczych, radisnych, drunich.
Poperedu Suon. Peremono majory zootysta boroda, houbym poumjam horia
oczi.

Win wriatowanyj, Zore! hrymy hoos Suona. Teper mona kryczaty. Win
wriatowanyj! Chaj ywe Serce!
Zoria ne moe howoryty. Wona pacze slozamy szczastia. Jiji obnimaju czyji ruky,
ciuju czyji tepli wusta. Wona czuje tremtiaczi wid chwyluwannia hoosy, baczy bysk
oczej synich, czornych, sirych.
Horycia, Kosmosaw, Myrosawa, Pomi Druzi Jasnocwita I wona jichnij druh.
Zawdy razom, zawdy z nymy. Wona szczasywa, wona radisna. Zwaty jiji Zoria.
Ty sprawdi Zoria, nino szepocze Horycia. Ty rozwijaa temriawu smerti.
A potim do neji nabyzya wysoka strunka inocza posta. Tonki czutywi palci ochopyy jiji yczko, w jasni oczi diwczyny dywlasia hyboki, materynki, wseosiani, jak bezmenis, oczi. Wony wywaju w serce Zori nowu snahu, wony poja jiji newydymym nektarom.
Weyka Matir, czuje wona czyj hoos.
Weyka Matir. Zirnycia. O wona jaka! Prekrasna, weyczna. Maty wsich, chto prahne
w Kosmicznu Bezmenis. Pokrowytelka wsich, chto jde na Podwyh.
Weyka Matir pryhortaje Zoriu do hrudej, i diwczyna czuje stukit jiji weykoho sercia,
jiji myyj hoos:
O wona poowyna Jasnocwita. Czujesz, Soncezore? Dla czoho szukaty jiji.
Wona sama pryetia z Kosmosu do nioho, jak wohnianyj ptach yttia. Pidesz, dytia moje,
z nym u yttia? Budesz joho podruhoju?
Kudy zawhodno, znemoeno zapluszczywszy oczi, szczasywo proszepotia Zoria. Na kraj Wseswitu U Wicznis

We ne samotnij sydy junak Jasnocwit za stoykom w audytoriji. Poriad nine


stworinnia, kwitka, radis, czudo. Pro neji mona skazaty wsi najkraszczi, najniniszi sowa,
jaki isnuju u sownykach, u mowach Zemli i daekych panet. Ae j ti sowa niczoho ne
znacza. Te, szczo dijesia w serci Jasnocwita, ne peredaty sowamy.
Tilky promeni oczej llusia, llusia bez upynu, pestiaczy zootu holiwku diwczyny, jiji
tenditne yczko, jiji czutywi ruky.
Roewi palci Zori e pomitno woruszasia, zdryhajusia. Wona, pewno, widczuwaje
joho pohlad, bo szczoka diwczyny paenije, wiji tripotia i opuskajusia wnyz.
Jasnocwit zitchaje na powni hrudy. Jomu niby ne wystaczaje powitria. Zwidky ce?
Czomu?
Szczo wono sylne, neperemone, urahanne, raptowe i prekrasne, dane i nejmowirne? Z jakych kosmicznych hybyn pryetiw Ptach Radosti, czym Jasnocwit zasuyw ciu
zustricz?
Widpowidi nema. Ta jiji j ne potribno.
Wony zawdy buy razom. Tilky ne baczyy, ne czuy zwyczajnymy poczuttiamy. A
sercem jednaysia w najkraszczych mrijach, ustremlinniach, baanniach. A zustriysia
todi, koy hrizna ruka temriawy zamachnuasia na ridne serce. Tak buo b i todi, jakby Zoria
stojaa nad prirwoju. I win, Jasnocwit, rynuwsia b jij na pomicz kri buri i hrozy, kri kosmicznu hybi i pereszkody.
Junak pomiczaje pohlad Uczytela, zwernenyj do nioho.
Soncezir artiwywo, e pomitno chytaje hoowoju. I Jasnocwit rozumije Uczytela.
Zanadto zachopywsia win wasnym szczastiam i zabuw, szczo ide urok. Ostannij urok.
Rik mynuw z toho czasu, jak Zoria pryetia z Misiacia, szczob wriatuwaty newidomoho kochanoho. I bilsze ne rozuczaasia z nym, z joho druziamy. Wwijsza w grupu majbutnich kosmicznych mandriwnykiw jak newidjemna klityna. I o nezabarom rozuka.
Rozuka z ustaenymy, zwycznymy obstawynamy, lumy. I chwylujuczyj nowyj szlach.
Nichto ne znaje pro nioho. Nichto ne znaje, kudy prolae szlach womy uczniw. Ae na
tomu szlachu bude razom z Jasnocwitom wona jedyna, newiddilna, kochana.
Zusyllam woli Jasnocwit wyrynaje z chwyli szczastia, prysuchajesia do zaklucznych
sliw luboho Uczytela. Soncezir sumowyto i zoseredeno, zadumywo i natchnenno howory:
Maje niczoho nowoho ja ne skazaw wam. ysze powtoryw dawno widome,
zwyczne. Ae meni b ne chotiosia, szczob wy zwykay do weycznoho i tajemnyczoho. Bo
ce stane smertiu duchu i rozumu, jakyj roste, rozwywajesia ysze najawnistiu wicznoji tajemnyci.
Ne miriajte nawkoysznie ustaenymy mirkamy. Ne perenote na Bezmenis swoji
obmeeni pohlady.
Wse w Kosmosi w newpynnomu pyni, zmini, ewoluciji. Wse w nepowtornosti.
Naszi predky due polublay dogmu, inerciju dumky. Same tomu Znannia prosuwaosia wpered z trudnoszczamy i boroboju, jaka czasto ne wyprawdowuwaa ertw. A nyni
nema perepon urahannomu rozwytku Rozumu. Ae treba borotysia z najsylniszym worohom progresu egojizmom i pasywnistiu, inercijeju, baanniam zupynky i widpoczynku.
Chto peremoe cych worohiw dla toho szlach u Bezmenis widkrytyj.
Ne treba daeko zahladaty. Nasz Soniacznyj Swit, nasza ridna systema jawlaje soboju
ilustraciju sprawnioji newyczerpnosti.

Korysno zhadaty ewoluciju naszych zna pro ciu jedynu domiwku. Skilky neporozumi, pomyok, durny. Chocza wsi wony wyprawdani diektycznym chodom rozwytku
Weykoho Jedynoho Znannia.
Wwaay, szczo yttia moe isnuwaty ysze na kysnewo-wuhecewij osnowi, a wono
isnuje na bezliczi inszych osnow.
Dumay, szczo Kosmiczna Ewolucija grandiznych system wypadkowa abo, w krajniomu razi, pidlahaje ysze zakonam rozwytku nyczych form materiji. Teper my znajemo,
szczo najwaywiszu rol u rozwytku system i yttia w nych hraju rozumni Istoty, jak najwyszczyj wyjaw Jedynoji Substanciji Buttia.
My riszucze perehlanuy swoji pohlady na Wseswit. My szukajemo pryncypowo nowych szlachiw u Bezmenis. Szcze nedawno dumay tilky pro mechanicznyj ruch, pro subpromenewi szwydkosti fotonnych, grawitacijnych ta inszych raket. My znajemo, szczo
mechanicznyj ruch ysze najhrubiszyj, perwisnyj aspekt wseosianoho Ruchu Materiji.
Daeki cywilizaciji peredaju nam, szczo nema mei ni szwydkosti peresuwannia u Wseswiti, ni hybyni pronyknennia Rozumu w nadra Switobudowy. Na konomu etapi swoji
metody, swoji moywosti, nowi, hybszi, ni ranisze.
My te zijszy na takyj nowyj stupi. Nowi energiji stukaju u naszu swidomis, nowi
obriji wstaju pered Ludynoju. Te, szczo wczora i siohodni hodyo, zawtra bude prymitywnym i nawi szkidywym. Te, szczo predky widstojuway jak wicznu i neporusznu
istynu, siohodni dowodysia mjako, ae riszucze postawyty w Muzej Znannia.
Tak staosia z pohladom na yttia, jakyj szcze nedawno buw do smisznoho wukym i
prymitywnym.
Widkynuwszy geocentryczni pohlady drewnich, nawi wczeni zberehy swojeridnyj
geocentryzm u wsich inszych hauziach znannia, osobywo w astrobiogiji. Bilszis z naszych poperednykiw wwaay, szczo yttia u wyszczij rozumnij formi isnuje ysze na Zemli.
Kosmiczna Era neszczadno rozwijaa pomykowi twerdennia.
My diznaysia, szczo yttia na Zemli ysze odna hra bezmenoho Krystaa yttia,
jake projawlajesia w najnespodiwaniszych pojednanniach. Tak, we teper my znajemo pro
wysokotemperaturne yttia na Merkuriji, jake szwydko rozwywajesia w napriamku rozumnych istot. My majemo zwjazky z druziamy z Wenery, de cywilizacija dosiaha gigantkoho riwnia we miljony rokiw tomu. Te same z yttiam na Jupiteri, Urani j Neptuni, na
dejakych weykych suputnykach. Astronomiczni znannia pro powerchnewi umowy na
tych panetach i obmeeni hipotezy pro su yttia prywodyy do kucych ujawe. Ta
pryjszy nowi poniattia pro hybynnis switiw. I teper my ne dywujemo tomu, szczo yteli
Wenery, Jupitera ta Urana ywu i diju u hybszych wymirach, nedosianych dla naszych
poczuttiw.
My szcze ne wmijemo pronykaty w hybyny bahatioch wymiriw. Nauka Zemli ysze
stupya na cej tajemnyczyj, chwylujuczyj porih. Ae we wydnijusia obriji prekrasni, weyczni. Na szlachu do nych czyhaju straszni nebezpeky. My sami widczuy i pobaczyy ce.
Soncezir bahatoznaczno i z lubowju pohlanuw na Jasnocwita. Posmichnuwsia e pomitno kutykamy wust. A potim riszucze machnuw rukoju zhory wnyz, niby rozrubujuczy
szczo:
Ae niszczo, nijaki nebezpeky ne wtrymaju nas. Nema takoji my, jaka b ne rozstupyasia pered widwanymy serciamy, ozbrojenymy Znanniam i Lubowju.
Same dla cioho ludstwo hotuje was i bahato waszych towarysziw u inszych szkoach
Kosmocentru. Wy odyn z czysennych zahoniw pineriw Zemli, jaki budu mozkom i
rukamy ludstwa, joho sowistiu i sercem u daekych switach. Bute neszczadni do wsioho

antyewolucijnoho, do wsioho u was samych, szczo zawaatyme Spilnomu Bahu. Chto widsicze sebe wid Jedynoho Organizmu Wseswitu, toj upodobysia odirwanomu wid derewa
ystku. Win nemynucze zahyne i zhnyje.
I szcze pamjatajte. Weyki zawdannia wymahaju weykych wyprobuwa. di jich
zawdy. Szczodnia. Szczohodyny. Bo wyprobuwannia ce boroba zi Stychijamy, pry jakij
wykreszujusia iskry Istyny. Czym sylniszyj, nestrymniszyj ruch upered, tym sylniszyj opir
seredowyszcza. Ce stara jak swit istyna.
Bute wiczno nowymy, druzi moji. Bute wiczno radisnymy. Bo nema kincia Weykij Dorozi, imja jakij Bezsmertia Rozumu. A bez radosti, bez lubowi na tij neosianij dorozi ne projty.
Soncezir zamowk. Wako zitchnuw.
Szczo dijaosia teper u joho serci, szczo pronosyosia w joho swidomosti uczni ne
znay. Wony ysze widczuway newydyme chwyluwannia Uczytela, joho dywnu napruhu.
Win zijszow z pidwyszczennia, pidijszow do dwerej. Zupynywsia. Jasnym pohladom
probih po obyczcziach wychowanciw swojich.
Ja zayszaju was. Bute razom. Howori. Howori pro majbutnie zawdannia wasze.
Znajte, szczo nema kincia waszomu szlachu. Szczo b wy chotiy zdijsnyty na niomu? Jaki
zawdannia? Zazyrni najhybsze. Ja i Weyka Matir suchatymemo was na widstani. Znajte
pro ce. I po waszomu prahnenniu my wyberemo wam Ispyt na Ludynu.

Zirnycia we czekaa Soncezora.


Wona stojaa bila weykoho objemnoho ekrana, odwernuwszy do wikna. Uczytel pomityw czy, moe, to ysze zdaosia! szczo w oczach jiji bysnuy slozy. Win na odnu
my zatrymawsia bila wchodu, niby ohladajuczy pult uprawlinnia. A koy znowu pidwiw
hoowu, Weyka Matir we dywyasia na nioho spokijna, sumowyta, zoseredena.
Spasybi za delikatnis, tycho skazaa wona, sabo wsmichnuwszy. Tilky mi
namy cioho ne treba. Chiba ja ne Maty? Chiba mona koy-nebu zahuszyty hirkotu
wtraty?
Soncezir mowczaw, dywywsia w jiji bezdonni peczalni oczi, daw.
Zhadaa swojich, zitchnua wona. Wyriadaa koy tak, jak i cych ptaszeniat.
Wirya w jich powernennia. I wiriu teper. Dywno?
Ne dywno, maje neczutno zapereczyw Uczytel.
Meni zdajesia, skazaa Zirnycia, szczo Wseswit pronyzanyj weykoju peczallu
Materi. Wona de, spodiwajesia, kycze swojich syniw, rozsijanych po wsich usiudach, u
Bezmei. Jakymy dorohamy pryjdu wony do Jedynoji Materi, koy, z czym?
Dorohoju Lubowi, Zirnyce, tycho promowyw Soncezir, pokawszy dooniu na
ruku Weykoji Materi. Dorohoju Samozreczennia i Jednosti. Ae nas du dity. Wony
poczynaju swoju Weyku Spiral Prahnennia. My powynni wybraty jim Ispyt na Ludynu.
Ja hotowa.
Zirnycia widijsza wid ekrana i sia w hyboke kriso, zahornuwszy u szyroku buzkowu nakydku. Soncezir uwimknuw zwjazok. Na ekrani wynyk za audytoriji Wyszczoji
Szkoy, de Soncezir nedawno zayszyw swojich uczniw.
Poczuwsia hucznyj hoos Kosmosawa. Joho mohutnia posta i postati joho towarysziw zjawyysia zowsim byko wid Weykoji Materi.
Hariacze! posmichnuasia wona. Anu posuchajemo, kudy prywede jich Weyka Spiral Prahnennia.
Ne wstanowlujemo me dla prahnennia, poczuwsia torestwujuczyj hoos Kosmosawa. Poczynajemo tworennia dumkoju. Beremo za osnowu tworennia nowoji Systemy. Ujawlajemo, szczo czas u naszomu rozporiadenni, i my ne dumajemo pro smer.
Poczynaju ja. Je prostir, je wakuum potencijna, ne dyferencijowana substancija, i je nasza grupa wisim rozumnych istot.
Daeko zaetiy, pochytaa hoowoju Weyka Matir. Czy ne zaweykyj tiahar
wziay na swoji peczi?
Tym bilszyj Ispyt projdu, suworo skazaw Soncezir.
A Kosmosaw tym czasom wiw dali natchnennu improwizaciju:
Ja zrujnuju Prostir i dyferencijuju joho na perszoczastky Materiji. Wynykne Czas.
Do Kosmosawa powilno, ae wpewneno pidijszow Wira spokijnyj, wolowyj. Win
staw bila towarysza i, ohlanuwszy druziw, skazaw:
Ja zhurtuju Materiju w Centralnu Zirku. Ja dam jij programu rozwytku z neobmeenym wyborom moywostej.
A potim, pidchopyw Kosmosaw, my sformujemo nawkoo Zirky panety. Wynykne obmin mi centrom i peryferijeju. Tilky na takomu pryncypi moe isnuwaty stabilnyj swit.
A ja, smiywo zajawya Myrosawa, nabyzywszy do dwoch junych tworciw,

wstanowlu harmoniju Systemy. Krasa neobchidna, poczynajuczy z perszoosnowy tworennia. Inaksze zhodom obowjazkowo nastupy rozad, rujnuwannia, chaos.
Mynu miljardy rokiw, prodzweniw hoos Pomenia, i joho blide obyczczia osiajao wnutrisznim wohnem, sformujesia kora panet. Wynyknu okeany wodiani, wuhewodni, kwarcowi, swyncewi. Pocznusia reakciji uskadnennia. Ja proslidkuju moywyj
chid tych reakcij do bezmenosti. Ja wrachuju doswid poperednich cywilizacij i wnesu dodatky w programu rozwytku ywoho switu.
Ja stworiu prekrasni rosyny i kwity, zamrijano skazaa Horycia. Sered nych
ne bude chyych, otrujnych i potwornych. Wony budu ysze prykraszaty i oczyszczaty
panetu. Wony dadu czudowi pody dla majbutnich pokoli rozumnych istot. Kwity budu
ne ysze dawaty pody dla ywennia, ne ysze raduwaty istot aromatamy, wony budu
szcze j spiwaty, wony budu zwuczaty.
Czudowi moji, proszepotia Zirnycia. Wony zrobla wse, ja wiriu.
Bila grupy na pidwyszczenni zjawyasia Chwyla skromna, soromywa. Wona ohlanua prymiszczennia audytoriji, niby szukaa, kudy dokasty ruk, i zajawya:
Ja zroblu tak, szczob na paneti ne wynykao potwornych istot. Chaj wony budu
ne ysze docilni, a j krasywi. Chaj wony szwydko projdu ewolucijnyj szlach i dosiahnu
riwnia Rozumu. I chaj wony ne putajusia w czysennych abiryntach peredistorycznych
krywawych epoch, a wpewneno jdu do Swita, jake zemna cywilizacija znajsza pisla nejmowirnych strada i poszukiw.
Czy ne zanadto wony baaju poehszyty szlach dla swojich stwori? zamyseno
zapytaa Zirnycia. Szczo jich sponukaje?
Spiwczuttia, skazaw Soncezir. Ce zakonomirno. Hadaju, szczo tak i treba. Ne
slid, szczob koen wytok powtoriuwaw poperednij. Inaksze Ewolucija peretworysia na parodiju jake koszmarne zamknute koo. Ja rozumiju jich i schwaluju.
Zhodna z toboju, skazaa Weyka Matir.
Tym czasom do hry pryjednawsia najmoodszyj Jasnocwit. Win niby we promeniw wid radosti, joho pohlad pronykaw de u Bezmenis, nacze namahawsia pobaczyty
tych nenarodenych prekrasnych istot.
Ja dam naszym moodszym Bratam rozuminnia Weykoji Jednosti, skazaw Jasnocwit. Chaj wony znaju i widczuwaju swoju nerozrywnis z Pryrodoju, z Kosmosom,
chaj wony prahnu do weykoho objednannia na Szlachu Bezmenosti.
A ja widdam jim serce swoje, widwano pidchopya Zoria, trymajuczy za ruku
swoho druha. Chaj wono wede jich na podwyh i samozreczennia. Chaj wono naaje w
jich hrudiach wicznym poumjam, chaj u temni noczi istoriji popereduje jich proty pomyok i zoczyniw.
A potim, radisno dodaw Jasnocwit, my budemo zustriczaty Bratiw naszych z
daekych mandriw po Bezmeiu. I de budu tworci, a de stworeni? Wse objednajesia, wse
bude w harmoniji, w jedynomu wseenkomu akordi. Bo nema u Bezmei niczoho poza
jednistiu. I ti, szczo jdu poperedu, na werszynach Buttia, i ti, szczo powzaju u moroci neuctwa ta bahni perwisnych switiw, anky Jedynoho yttia.
Chwaa yttiu! uroczysto pidchopyw Kosmosaw.
Chwaa Lubowi! zworuszeno skryknua Zoria.
I w prostori poyysia dzwinki junaki hoosy:
Chwaa Jednosti!
Chwaa Harmoniji!
Chwaa Bezmenosti!
Soncezir wymknuw ekran. Joho i Weyku Matir ohornua tysza. Wony dywyysia

odne odnomu w oczi, niby czytay ti tajemni dumky. Perszoju ozwaasia Zirnycia.
Ty ne daremno yw na Zemli, Soncezore, skazaa wona. Win zapereczywo chytnuw hoowoju.
Znaju, ahidno dodaa Weyka Matir. Pochwaa ne dla tebe. Ae w nych ja baczu
twoje serce. Weykyj Ispyt mona pryznaczyty.
Jakyj same? nastoroeno zapytaw Uczytel. Wona sumno zitchnua.
Ty sam znajesz. Wony wybray swij szlach. Najwaczyj. Wony baaju tworennia i
uswidomluju widpowidalnis takoji misiji. Chaj pokau swoje prawo.
Ty choczesz skazaty Soncezir ne zakinczyw frazy, niby bojaczy toho, szczo
mao statysia.
Tak, riszucze zajawya Weyka Matir. Nam wako ce robyty, ae zakon Ewoluciji neporusznyj. Wony powynni projty Ispyt Perszyj. Najtiaczyj. Chaj dowedu, szczo
wony sprawni Ludy.
Soncezir pomowczaw. Podumaw. Joho ruka i ruka Weykoji Materi zustriysia w hariaczomu potysku.
Ja zhoden, wako skazaw win.

Zmenszujesia w optycznych otworach kosmolota Zemla.


Tane w czornij oksamytnij hybyni.
Naywajusia mohutnioju syoju poumjani zirky. Stworiuju a bahatocwitnych
dimantiw nezmirianu sferu kazkowu, nepowtornu.
Wisim u Kosmosi. Z nymy Uczytel.
Kudy wony etia? Szczo z nymy bude?
Nichto ne znaje. Weyka Matir i Soncezir pryznaczyy Ispyt na Ludynu. De win
widbudesia? Koy?
Uczytel skazaw, szczo pered Ispytom baano zahartuwaty, pobuwaty na inszych panetach, wdychnuty, jak win wysowywsia, weyczi Kosmosu.
I o wony etia.
Uczbowyj kosmolit Rajduha wpewneno pronyzuje prostir, priamuje do pojasa zownisznich panet. Uczni zjurmyy bila optycznych otworiw, mowcza, porynuy w Bezmenis.
Koen widczuwaje jiji po-swojemu, nepowtorno.
Kosmosawu zdajesia, szczo ce ne korabel, a sam win strioju pronosysia mymo panet i zirok. Szczo tam, za sribystymy skupczenniamy? Nowi tajny! I jich widkryje win, Kosmosaw! Neodminno win! I pobuduje z tych skupcze nowi Swity, nowi Systemy, jak mrijaw pro ce koy weykyj osof Kant.
Dajte meni materiju, i ja pokau, jak z neji utworysia swit! Jaki hordi sowa!
Takym chocze buty Kosmosaw! Wsz das materiji nowi zakony, nowi formy, a towaryszi budu swidkamy i pomicznykamy toho gigantkoho tworennia.
A Myrosawa mowczazna podruha joho dywysia na slipuczu bakytnu zirku.
Wona dumaje, a moe, j ne dumaje. Czym mona nazwaty newowymi promeni swidomosti, jaki tczu u chymernych pojednanniach czysti junaki baannia? Chto tam, bila jaskrawoho switya? Jaki wony? Czym ywu boroboju, lubowju, stradanniam? Jaki dumky
doynaju wid nych kri prostir Switobudowy? Myrosawa prysuchajesia, czy ne zazwuczy serce, czy ne widtwory posannia rozumu w zrozumili sowa.
Zahybywsia u prostir Pomi, oczi joho ne bacza ni zirok, ni tumannostej. Win,
pewne, ochopyw swidomistiu wsiu weycz Kosmosu, chocze zbahnuty joho jednis. U zinyciach merechtia promeni, wusta szczo szepoczu.
A Horycia zachopeno twory wirszi. Uczytel czuje jiji tychyj hoos, jakyj promowlaje
czitki riadky:
Stao tak, szczo spokonwiku, zrodu
Swit, w jakomu, druzi, my ywem,
Zaszyfrowanyj Tworcem Pryrody
Ijerohlifamy zorianych system.
Ta fatu tajemnu widkrywaje
Atomno-kosmiczna dywyna,
I Ludyny Rozum we czytaje
Drewnioji egendy pymena.
To perekaz dawnij pro Witcia
I pro Syna, szczo piszow iz domu,
A teper bukaje bez kincia
Po steynach Switu neznajomych.

Horycia zamowka, zadumaa. Potim znowu wychopya z kyszeni kurtky oliwe i zachodyasia wywodyty na szmatku paperu pospiszni riadky.
Soncezir z ninistiu podumaw pro Horyciu. Wona namahajesia pojednaty w syntezi
egendy i nauku, mynue i hriaduszcze, zbahnuty pyn Ewoluciji jak nerozrywnyj anciuh
Buttia. Nawi na poetycznyj proces bahotworno dije prekrasnyj Kosmos.
Drunio siaju zirky.
Zeenkuwatoju kulkoju widpywaje w bezmir Zemla.
Merechtia na wystupach kosmolota promeni daekoho Soncia.
I newidomo, chto ety: aparat czy ti, chto w niomu? Zoseredenyj trudar Wira, spownena tworczoji energiji Chwyla, zjednani w odne serce Jasnocwit i Zoria najmoodszi,
ae, moe, najmudriszi uczni Soncezora!
Radisno i trywono Uczytelu.
Win baczy te, czoho ne bacza wony.
Win hotuje wasnymy rukamy najtiacze dla tych, chto je joho sercem i sowistiu, joho
nadijeju i yttiam.
Trywoha wid mynuoho, atawistycznoho. A moe, wid spiwczuttia? Wid znannia
wakoho szlachu, jakyj nym ue projdenyj?
Chaj! Ce neobchidnyj etap. Ptaszeniata wylitaju z hnizda! Chaj trenuju krya i wolu.
Bez cioho szlach u Bezmenis zakrytyj.
Propywaje wdayni Mars. Hipnotyzuje joho czerwonyj wohnyk, zawychriuje nawkoo sebe dumky.
Skilky tajemnyci trymaa i trymaje w sobi cia paneta najbyczyj susid Zemli? We
dawno widwiday kosmonawty joho pustelnu powerchniu, naoczno perekonaysia w najawnosti yttia na starij paneti. Widkryy zasypani, ae szcze de-ne-de funkcinujuczi kanay, pidzemni mista, oazysy. Pronyky w sztuczni suputnyky Fobos i Dejmos, jaki buy gigantkymy kosmicznymy muzejamy.
Bahato zrozumiy wczeni Zemli. Ae szcze bilsze ne rozhadano. De wony yteli
Marsa? Czomu pokynuta paneta? Czomu pisok zasypaje grandizni sporudy, jaki ne pid
syu nawi nauci Zemli? Newe pry takomu potencili ne zmohy marsiny zapobihty jakomu kosmicznomu ychu?
A moe, j ne buo nijakoho ycha. Moe, widbuwsia jakyj ewolucijnyj proces jakisnoho perechodu wyszczoho yttia na nowyj prostorowo-czasowyj riwe. Wony ywu,
piznajuczy nowi hybyny Materiji, jaki szcze nedosiani dla nas.
Chto znaje?
Mowczy Kosmos. Posyaje z dayny wohni zirok-majakiw, jak sygnay Rozumu bezsmertnoho, newtomnoho, wiczno dijuczoho.
Trochy widpoczynku, praci bila awtomatiw.
I znowu uczni razom z Uczyteem sposterihaju za pynom zorianoji riky.
Awtomaty wpewneno wedu kosmolit sered nebezpecznych asterojidnych potokiw.
Byskuczi bryy prolitaju de daeko, ne zahroujuczy ludiam.
I we o, zowsim nedaeko, gigant systemy Soncia Jupiter.
Grawitacijni pryady widznaczyy joho tiainnia. W perednich otworach zjawyasia,
poczaa zbilszuwaty motoroszno-zeenkuwata kula, prorizana mohutnimy pasmamy urahaniw.
Na tli panety ruchay neweyczki kulky suputnykiw. Zdawaosia, niby weete Jupiter hrawsia, jak cyrkowyj fokusnyk, tijeju czysennoju zhrajeju pidwadnych jomu pane-

tok. Wony poryway u Bezmenis, namahaysia wyrwaty iz strasznoho poonu, a win samowdowoeno posmichawsia, neznacznym zusyllam tiainnia powertajuczy w carstwo
swoje nesuchnianych ditej.
Rajduha popriamuwaa do odnijeji z panetok-suputnykiw. Kosmosaw pidijszow
do pulta, prowiw rozrachunky, zwirywsia z kartoju.
Hanimed? zapytaw win Uczytela.
Soncezir stwerdno chytnuw hoowoju.
Czomu same siudy? pocikawywsia Pomi.
Wam dowedesia buwaty w daekych switach. Ne na wsich panetach i suputnykach
je yttia, atmosfera. Nawpaky bilszis jich neprydatna dla zemnoho yttia. Same takoju
panetoju je Hanimed. Bez atmosfery, bez pomitnoho yttia. Zwykajte. Szukajte moywostej u takych umowach.
Ae poriad Ewropa? zdywuwawsia Kosmosaw. Na nij je chocz i rozridena,
ae kysnewa atmosfera, rosynnyj i twarynnyj swit.
Znaju. Ae ja we skazaw wywczajte najsuworiszi panety.
Ce i bude Ispytom, Uczytelu? obereno zapytaw Wira.
Ni, korotko widpowiw Soncezir.
Rajduha ehko nazdohnaa Hanimed na orbiti, zbyzyasia z nym, powysnua nad
szyrokym skelastym pato. Potunyj eektrowychrowyj potik wriwnowayw padinnia. Try
apy-upory torknuysia siro-zeenoji powerchni. Rajduha zupynyasia.
Wona bua schoa na szyrokyj konus, w osnowi jakoho buw potunyj reaktor i prystroji uprawlinnia. Szcziyny diuz ochopluway wse kilce konusa, a w centri znachodywsia
otwir wchodu.
Z nioho wyjszo dewja postatej.
Womero zimknuysia nawkoo dewjatoho.
Kri prozori szoomy siajay juni, widdani oczi. Wony czekay sowa Uczytela. Wony
spodiwaysia na szczo nezwyczajne.
Ae nezwyczajnoho ne buo.
Soncezir ozyrnuwsia nawkoo, pohlanuw na neprywitni, choodni skeli, na prymarnyj
dysk Jupitera w czornomu nebi i prosto skazaw:
Rozijdemo na czotyry boky. Wywczajte umowy na Hanimedi. Tanketky zayszasia w kosmoloti. Treba rozrachowuwaty na najhirsze. U was je portatywni analizatory
wywczajte skad porid. Moywis zdobuwannia potribnych haziw ta reczowyn. Faunu i
foru, jaka moe rozwywaty bila wukanicznych szcziyn i w hybokych urwyszczach.
Bute obereni. Slidkujte za peengom. Zberemo czerez dwi hodyny.
A ty, Uczytelu? zanepokojeno zapytaw Jasnocwit.
Soncezir jako dywno pohlanuw na nioho.
Ja te pochodu nedaeko. Budu czekaty was. A koy zberemo, skau pro nastupne
zawdannia. Ne turbujte roboty wystaczy.
Czotyry pary mowczazno rozijszysia wid Rajduhy. Bila aparata zayszywsia odyn.
Uczytel.
Win sumno i zanepokojeno dywywsia na wychowanciw swojich. Jichni postati zmenszuway, znykay w sabkomu switli Jupitera. O ue ne wydno nikoho. Nimuje pustela
Kosmosu. Tysza Switobudoby pohynua w sobi wse yttia i ruch.
Soncezir wako zitchnuw. Podumaw. I, ne strymawszy, kynuw u eter trywoni sowa:
Druzi moji! Ne zabuwajte sliw Uczytela. di pereszkod zawdy i wsiudy. Szczodnia. Szczochwyyny.

I z bezodni nebuttia donesasia hariacza widpowi Jasnocwita, a za neju trioch inszych junakiw:
My czujemo, Uczytelu!
Mynaa druha hodyna.
Bahato uszczeyn perestrybuway Zoria i Jasnocwit. Bahato zrazkiw porid doslidyy
wony, oprominiujuczy jich analizatorom.
Portatywni awtosekretari zapysuway wywczene, szyroki riukzaky pryjmay w swoje
nutro zrazky.
W kilkoch misciach Jasnocwit natrapyw na temno-zeeni pokady dywnoho minerau. Analiz pokazaw, szczo ce zwyczajnyj lid, zamerza woda. Zoria bua due zdywowana.
Czomu woda? Zwidky wona tut?
Ade na Misiaci te je wykopnyj lid? zapereczyw junak.
Zoria zhadaa rozpowi Asuramija, swoji bukannia na suputnyku Zemli.
Ae tam buo koy yttia, skazaa diwczyna. Tak dumaju wczeni teper. Bua
atmosfera, moria.
A zwidky my znajemo, szczo buo tut? zapytaw Jasnocwit. Szcze ne mao stoli
projde, poky my diznajemosia pro tajny panet ta jich suputnykiw.
Zoria podumaa.
Ce prawda. Zhaduju, jak ja bua wraena na Misiaci, koy poczua istoriju emuriji.
Nejmowirna rozpowi, pidchopyw Jasnocwit. Jakby ne materilni dokazy,
mona buo b pryjniaty za wyhadku.
Zoria raptom nastoroyasia, schopya chopcia za ruku.
Zaczekaj! proszepotia wona.
Szczo take?
Chiba ne czujesz?
Junak prysuchawsia. W eteri hucho prozwuczaw zakyk:
do-po-mo-hu!
Obyczczia Zori zblido. Houbi oczi, jak zawdy pry trywozi, potemniy.
Chto ce? skryknua wona.
Na do-po-mo-hu! znowu doynuo z Kosmosu.
Ce Uczytel! hucho skazaw junak. Skorisze do nioho! Win schopyw diwczynu
za ruku, kynuwsia wpered.
Skeli, uszczeyny, prirwy.
Mymo.
ety wnyz kaminnia, bezzwuczno pronosysia bila nych, ae Jasnocwita niszczo ne
zlakaje, ne wtrymaje.
Tam unaje zakyk Uczytela. Z nym szczo trapyosia. Ade win sam, bez suputnykiw.
Ja widczuwaw, proszepotiw junak. Ja ne chotiw, szczob win zayszawsia sam.
Ae win doswidczenyj, zadychano howorya diwczyna, pospiszajuczy za nym.
Szczo z nym moe statysia?
Tut? U czuomu switi? bolisno skazaw Jasnocwit. Chto moe znaty pro wsilaki
nespodiwanky. Wpered, wpered, Zore! Chto zna, szczo tam dijesia!
O ue pato, na jake opuskaysia wony z Kosmosu. Nad daekymy hirkymy zubciamy
schody neweykyj dysk Soncia. Win posribyw werchiwku kosmolota. Wse nawkoo
oyo, zaiskryosia. W bezodni neba pomianiw dysk Jupitera.
Wziawszy za ruky, Jasnocwit i Zoria szyrokymy strybkamy nabyaysia do Rajduhy. Wony baczyy, jak z riznych bokiw szwydko mczay do nych szcze try nary.
Jasnocwit do sliz w oczach dywywsia nawkoo. Bila kosmolota nikoho ne buo. Na

riwnyni te.
O druzi wsi razom. Wony zupynyysia zadychani, strywoeni. Dywlasia odne odnomu w oczi.
Wy czuy? zapytaw perszym Jasnocwit.
Czuy, skazaa Horycia.
Szczo?
Hoos Uczytela.
My te Win kryczaw pro dopomohu.
My czuy te same! schwylowano pidtwerdyw Kosmosaw.
Todi de win? skryknua Chwyla. Czomu my stojimo? Treba szukaty joho.
Wira! riszucze skazaw Kosmosaw. Szwydko w kosmolit. Perewir wsi kajuty.
My rozijdemo po okoyci. Obijdemo wsi najbyczi doyny ta uszczeyny. A potim z Chwyeju ty pryjednajeszsia do nas.
Wira znyk w otwori Rajduhy.
Hukajte! nakazaw Kosmosaw.
Uczytelu-ju-ju! huczno ynuw u prostir zakyk. Uczni prysuchay, zatamuwawszy podych. Widpowidi ne buo.
Uczytelu-ju-ju! ne whaway strywoeni lublaczi sercia, i zdawaosia, szczo same
Sonce spiwczutywo zupynyosia w nebi, szczob ne poruszyty weykoji tyszi oczikuwannia.
Ae marnymy buy wsi zakyky. Soncezir ne widhuknuwsia. Pochmurym wyjszow z
kosmolota Wira. Ne pytajuczy joho ni pro szczo, Kosmosaw nakazaw:
Piszy. Ne hajaty odnoji chwyyny. Wpered, druzi
Czerez kilka hodyn wony powernuysia do Rajduhy, wtomeni, podriapani, hoodni
i rozczarowani.
Mowczay. Ne dywyysia odne na odnoho.
W oczach Zori byszczay slozy.
Wisim junych uczniw zayszyysia samotnimy, w daekomu choodnomu, neprywitnomu switi.
Uczytel Soncezir znyk.

Bahatohodynni rozszuky niczoho ne day.


Uczni obijszy wsi uszczeyny nawkoo korabla u radisi pjaty kiometriw, spuskaysia
w prirwy, pidnimaysia na skeli.
Nide nijakych slidiw.
Wony powernuysia do Rajduhy zasmuczeni i wtomeni. Zibraysia w spilnij kajuti.
Siy za kruhym stoom. Mowczay.
Zoria ne wytrymaa, pohlanua bahalno na Kosmosawa, hariacze promowya:
Czoho my czekajemo? Kosmosawe! Ty starszyj. Treba dijaty.
Win wako zitchnuw, prowiw dooneju po obyczcziu, niby znimajuczy wtomu.
Prawylno, Zore! Treba dijaty! Wira do grawiozwjazku! Wykykaj Zemlu. Pomeniu i Jasnocwite! Spuskajte tanketky. Treba szukaty w szyrszomu koli. Ja perewiriu najawnis zapasiw kysniu ta jii.
Wony rozijszysia, ne hajuczy j sekundy.
Zakypia robota.
Nezabarom bila kosmolota we stojao dwi tanketky-wsiudychody. Pomi i Jasnocwit perewiriay wuzy ruszijnoji systemy.
Czerez dwadcia chwyyn w eteri prounaw trywonyj zakyk Kosmosawa:
Zibratysia wsim w kajuti.
Szczo nedobre widczuy Jasnocwit i Pomi w joho sowach. Wony zayszyy maszyny na riwnyni i szwydko pidniaysia w kajutu.
Obyczczia Kosmosawa buo blidym, suworym. Temni oczi niby pomianiy wid napruennia. Win skazaw riszucze i korotko, niby odsikaw wid sebe jaku nepewnis:
Z korabem awarija!
Szczo take? skryknua Horycia.
W prostir wyparuwaa maje wsia robocza ridyna dla reaktora
Czomu? wraeno zapytaw Jasnocwit.
Szcziyna wid wibraciji. Ae pryczyna ne maje znaczennia. Waywo te, szczo my
ne zmoemo powernutysia na Zemlu. I ce szcze ne wse.
Kosmosaw sumno ohlanuw druziw, niby wahajuczy, i dodaw:
Kysniu dla dychannia due mao. Termin perebuwannia w poloti buw rozrachowanyj nenadowho
Niczoho strasznoho! wtrutywsia Pomi. Nehajno powidomyty na Zemlu. Chaj
pryszlu ekspedyciju. Wony dopomou znajty Uczytela i powernutysia nam.
Z miscia wako wstaw Wira. Win pochmuro skazaw:
Grawiozwjazok wyjszow z adu. Poruszena magnitna izolacija grawiokondensatoriw. W umowach Hanimeda poahodyty zwjazok nema moywosti.
A radizwjazok? z nadijeju zapytaw Jasnocwit.
Na takij widstani? Niczoho ne wyjde. Sabkyj. Peredawacz rozrachowanyj ysze na
peeng u meach panety.
Uczni zamowky. W kajuti nawysa hnitiucza tysza. Nareszti dzwinko obizwaasia Zoria:
W czomu sprawa, druzi? Koho my chowajemo? Szcze niczoho ne widomo. Moje
serce howory: Uczytel ywyj i zdorowyj. Treba szukaty joho. Treba dijaty!
Dijaty? perepytaw Kosmosaw zdywowano. Joho temni oczi zasiajay wohnem

riszuczosti. Ty prawylno skazaa, Zore. Dijaty! Uczytel hotuwaw nas do Ispytu, win wiryw nam. A my rozhubyysia pry perszomu neszczasti? Jasnocwite, Pomeniu, Wiro! Podruhy moji! Zore, Horyce, Myrosawe, Chwye!
Uczni powawiszay, otoczyy towarysza. Wony hotowi, wony suchaju hoos starszoho, jakyj widnyni staje jich uczyteem.
Sidajte na wsiudychody, nakazaw Kosmosaw. Rozszyriujte spiral poszukiw.
Rozhladajte obway. Moe, Uczytel prywaenyj kaminniam. Moe, win wtratyw swidomis.
Szcze je czas. Kysniu w nioho wystaczy na dewjanosto hodyn. Zabute pro sebe. Ne hajte
odnoji chwyyny.
Ty howorysz tak, obereno ozwaasia Myrosawa, niby ne pojidesz z namy.
Ty zrozumia prawylno, pidtwerdyw Kosmosaw. Ja zayszajusia w korabli.
Treba zrobyty wse, szczo mona. Ja prohlanu wsi wuzy, sprobuju prywesty w poriadok
zwjazok i reaktor.
Todi ja te zayszu, zajawya Myrosawa. Ja dopomahatymu tobi.
Ni, riszucze zapereczyw Kosmosaw. Tam potribna kona ludyna. Myrosawo!
Podruho moja! Suchaj mene Tak bude kraszcze.
Diwczyna dowhym i jasnym pohladom zahybya w oczi Kosmos-awa, niby namahaa proczytaty szczo tajemne w joho duszi. Ae win spokijno wytrymaw toj pohlad, torknuwsia palciamy jiji pecza, proszepotiw:
Wiryty treba druziam i serciu. I we riszucze dodaw:
Do roboty, druzi. Prysuchajte do peengu. Ne zabukajte, proszu was. Ja wiriu,
wse bude dobre.
Wony we wtratyy lik hodynam. Odnomanitni skeli, uszczeyny myhotiy mymo
wsiudychoda, zatumaniuway swidomis. Chyyo na son. Syoju woli widhaniay drimotu
druzi, wperto prodowuway poszuky.
Nad obrijem merechtiw Jupiter, paay koluczi zirky, inkoy schodyo Sonce, zaywajuczy panetku slipuczym, ae choodnym prominniam.
Wsiudychody rozjichaysia wid kosmolota w rizni boky. W odnomu wyruszyy na poszuky Wira, Chwyla i Myrosawa, a w druhomu Jasnocwit, Zoria, Pomi i Horycia.
Wony domowyy pro zustricz na protyenomu kinci weykoho koa poszukiw, namityy
koordynaty.
Nabyaa hodyna zustriczi. A nijakoho natiaku na uspich ne buo.
Wsiudychid peridyczno zupyniawsia. Z nioho wychodyy junaky i diwczata i, rozijszowszy wijaom, obszukuway miscewis u meach kiometra.
Dumaju, szczo ce daremna robota, pochmuro skazaw Pomi. Tut szczo ne
te.
Jak ne te! skryknua Horycia. Szczo ty kaesz? Szczo ty proponujesz? Widmowyty wid poszukiw?
Ni, ne widmowyty. Zaczekaj, ne kryczy. Uczytel ne zbyrawsia jty tak daeko wid
Rajduhy. Win sam skazaw.
Todi szczo ? zapytaa Zoria z nadijeju.
Ne znaju, nepewno widpowiw Pomi. Ae czuttieznannia pidkazuje meni,
szczo tut szczo ne te. Moe, win nedaeko wid kosmolota. A moe, joho zatiahy jaki twaryny.
Twaryny? zdywuwaasia Zoria. W bezpowitrianomu switi?
Wse moe buty, wtrutywsia Jasnocwit. Kosmonawty znachodyy dywnych
istot nawi na asterojidach. Wony rozmnouwaysia, may energetycznyj obmin, poyray
odne odnoho. Tut moywe te same.

Ne howory takoho strasznoho, ohydywo zmorszczyasia Horycia. Poyray


Newe ty dumajesz, szczo wony
Niczoho ne dumaju, rizko zapereczyw Pomi. Szukaty, szukaty.
Raptom na obriji spaachnuo szyroke siajwo, niby wid byskawyci. Druzi wid nespodiwanky rizko powernuysia w toj bik, perezyrnuy.
De bila rakety? nepewno skazaw Pomi.
Schoe, pidtwerdyw Jasnocwit. Dywisia, dywisia!
Nad zubciamy skel zjawyasia byskucza ciatka. Wona promczaa nad panetkoju,
piwkoom proetia nad hoowamy druziw i zahubyasia sered zirok.
Szczo ce? edwe czutno proszepotia Zoria. Nichto ne widpowiw jij.
Straszne peredczuttia zakraosia w serce Jasnocwita. Win namahawsia widihnaty
joho, pryduszyty, ae wono wperto zjawlaosia znowu i znowu.
Mi skelamy zjawywsia druhyj wsiudychid. Win zupynywsia poriad, kruto rozwernuwszy na neweykomu majdanczyku nad uszczeynoju. Z nioho wyskoczyw Wira,
wyhlanuy Myrosawa, Chwyla.
Nu jak? z nadijeju zapytaw Wira. Jasnocwit rozwiw mowczazno rukamy.
U nas te niczoho nema.
Wy niczoho ne baczyy? suworo zapytaw Jasnocwit.
Ni. A szczo?
Nehajno do kosmolota. Ja ne choczu howoryty. Chaj kraszcze ja pomyywsia!
W czomu sprawa? zachwyluwaasia Myrosawa. Czomu ty howorysz zahadkamy?
Ne treba, Myrosawo, sumno widpowiw Jasnocwit. Naszi neszczastia szcze ne
zakinczyy.
Wsiudychody mczay, poruszujuczy wsiaki normy oberenosti. Za kilkanadcia
chwyyn wony mynuy hriadu skel i wyskoczyy na znajome pato. Sonce zaywao switom
wsiu riwnynu, ae kosmolota na nij ne buo.
Szczo take? skryknuw Wira. Jasnocwite! Ja ne splu? Ne baczu korabla!
Ni, ty ne spysz, poczuwsia hoos Jasnocwita. Ja poperedaw hotujte do
najhirszoho!
Moe, my zabukay? hucho zapytaa Myrosawa. Jasnocwite, szczo trapyo?
De korabel? De Kosmosaw? Ade peeng praciuje!
Zaczekaj szcze chwyynu
Wsiudychody pidskoczyy do toho miscia, de nedawno stojaw korabel. Tam teper
wydniasia kupa jakycho pryadiw ta jaszczykiw, prykryta temno-zeenoju organicznoju
tkanynoju. Poriad byszczaw neweykoju antenoju peengator. Win bezszumno powertaw
swojeju chymernoju holiwkoju w rizni boky, newtomno posyajuczy u prostir sygnay.
Uczni wyskoczyy z wsiudychodiw, zjurmyysia nawkoo pokryttia. Ohlanuysia.
Powerchnia riwnyny bua obpaena wybuchamy reaktoriw. Stao jasno, szczo korabel
startuwaw u Kosmos. Na riwnyni eay pryady i jaszczyky, wychody, Kosmosaw zayszyw jich dla towarysziw.
Myrosawa ne wytrymaa, kynuasia do nakryttia, zirwaa joho. Sudorono szukaa
czoho mi baonamy, jaszczykamy. Tam ne buo niczoho: ni zapysky, ni znaku.
Jasnocwit i Wira mowczky pidijszy do zayszenoho, perehlanuy.
Kyse, jia, wsi neobchidni pobutowi pryady, skazaw Wira. Win wse zayszyw nam.
A sam? Kudy poetiw sam? bolisno zapytaa Horycia. Czomu niczoho ne skazaw?

Newe zlakawsia? proszepotiw Wira, obereno pohlanuwszy na Myrosawu.


Wsi mowczay.
Myrosawa dywyasia w zorianu daeczi, i jiji jasni oczi powoli napowniuwaysia slozamy. Wona chotia strymaty jich, wtyszyty widczaj, szczo rwawsia z duszi, ae ne zmoha.
Huchi rydannia potriasy jiji tio, i diwczyna wpaa na skeli. Zoria kynuasia do neji, wziaa
za ruku, namahaasia pidwesty. A Myrosawa rydaa szcze sylnisze, niby wyywaa we swij
bil, rozczaruwannia, hirkotu pidstupu.
Zradnyk Zradnyk, unay u prostori sudoroni sowa. Jakyj zradnyk!
Ne treba, podruho Ne treba, szepotia Zoria. Treba wse wyterpity.
Myrosawa zamowka tak e raptowo, jak i zapakaa. Jedynym udarom woli wona
opanuwaa sebe, peremoha sabis. Wdiaczno pohlanua na Zoriu, zweasia na nohy i tycho pisza he.
Kudy wona? proszepotia Chwyla. Wiro, zatrymaj jiji.
Ne treba, zastereywo pidniaw ruku whoru Jasnocwit. Ne slid cioho robyty.
Powaajte czue hore. Nam treba rozibratysia w tomu, szczo staosia.
Obhoworyty wczynok Kosmosawa, zajawya Chwyla.
Ni, riszucze skazaw Jasnocwit. My ne znajemo wsich joho motywiw. My ne
znajemo, szczo sponukao joho na takyj wczynok. I wzahali niczoho ne znajemo.
Szczo my budemo robyty? rozpaczywo skazaa Horycia. Odni-jedyni sered
Kosmosu, na pustelnij panetci.
Tycho, machnuw rukoju Wira.
Wony prysuchaysia. W eteri czuty buo szepit, bolisni zitchannia. Wony wpiznay
hoos Myrosawy, jaka tinniu sydia na daekomu wystupi. Diwczyna prystrasno, alibno,
dokirywo zwertaasia do wtraczenoho kochanoho:
Kosmosawe! Drue mij! Szczo ty narobyw? Dla czoho? Chiba tak my mrijay projty
z toboju prostory? Szczo staosia z toboju? Szczo sztowchnuo tebe na takyj pidstup? De ty,
serce moje? Kosmosawe!
Win zradnyk! bolisno skazaa Horycia. Chiba mona inaksze rozcinyty takyj
wczynok. Zayszyw towarysziw u pusteli, tym bilsze, szczo newidoma j dola Uczytela. Zayszyw napryzwolaszcze podruhu Zradnyk, zradnyk!
Stij, zupyny! suworo obirwaw jiji Pomi. Ne posyaj u prostir osudu, jakyj,
moe, ne zasuya ludyna. Czy ty zabua uroky Uczytela?
Druzi, mjako skazaw Jasnocwit. Zaspokojte. Tilky spokijnyj rozum moe wyriszuwaty prawylno i riszucze. Pokadisia na swoje serce. Zore!
Szczo, drue.
Twoje serce pidozriuje Kosmosawa u zradi?
Ni, ne pidozriuje, szczyro ozwaasia Zoria. Ja ne wiriu w ce.
A twoje, Wiro?
Ni, Jasnocwite.
A waszi, Pomeniu, Horyce, Chwye?
Ni! Ni!
Horycia kri slozy wsmichnuasia, torknuasia rukoju pecza Jasnocwita.
Ni, Jasnocwite. Moje serce ne wiry u zradu Kosmosawa.
To j czudowo, skazaw junak z radisnoju posmiszkoju. Wirte serciu. A rozumom
wyriszymo potim, szczo sponukao joho na takyj wczynok. Czas pokae.
Diakuju wam, druzi, prounaw tychyj hoos Myrosawy. Diakuju za wse.
Diwczyna neczutno pidijsza zzadu i we stojaa poriad z druziamy wolowa, jasna i
spokijna, jak zawdy. Jasnocwit mowczky kywnuw jij i wpewneno zajawyw:

U nas je kyse i jia. U nas je pryady i energija. Poperedu szcze bahato hodyn diji i
tworczosti. Czoho sumuwaty? Budemo szukaty Uczytela i praciuwaty. My wojiny truda.
Tak nas uczyw Soncezir.
I my ne samotni, pidchopya Myrosawa Zemla ne pokyne nas u bidi. Zemla
znaje i pryjde na pomicz, chaj nawi w ostannij moment.
Zori dywlasia na nas, radisno dodaa Horycia. To ne zori, a oczi daekych
Bratiw. Soromno sumuwaty, koy potoky rozumu llusia na nas z usich bokiw. Nas otoczuje
bezmene zoriane bratstwo. Wydyme i newydyme. Wony z namy, wony nawkoo nas. Tak
nas uczyw Soncezir.
U nas je ruky i wola, twerdo skazaw Wira. Je paneta, jaka ne prystosowana
dla yttia. Ae my prystosujemo jiji. Takymy nas chotiw baczyty Soncezir.
Todi do praci, towaryszi moji, skazaw Jasnocwit. Chaj ywe radis. Widnyni
my prohooszujemo bratstwo radosti, truda i wirnosti na cij neprywitnij panetci. Zore! Jak
my nazwemo nasze bratstwo?
Tak, jak skazaa Horycia, wpewneno promowya Zoria. Kraszcze ne skaesz.
Zoriane Bratstwo!

Wse buo nacze u sni.


Nerealno. Nespodiwano.
Zadum zriw u hybyni duszi, i nawi Myrosawa ne znaa pro nioho.
Czy maw prawo Kosmosaw dijaty tak? Czy moho joho serce wyprawdaty riszuczyj
wczynok?
Win odhaniaw, sumniwy, ne baaw analizuwaty i syntezuwaty. Win prosto dijaw.
Rajduha startuwaa z Hanimeda i strioju pomczaa w prostir. Kosmosaw ne dywywsia wnyz, w optyczni otwory, szczob ne baczyty wypadkowo wsiudychodiw, na jakych
towaryszi szukay Uczytela. Niszczo ne powynno stawaty jomu na zawadi. Nijaki umownosti, nijaki sentymentalni poczuttia. Wpered, wpered!
Hanimed zayszywsia daeko wnyzu, win peretworywsia na owtuwato-siru kulu.
Zboku merechtiw weycznyj Jupiter, speredu wyrostay zeeni ta bili dysky inszych suputnykiw. Rajduha etia do odnoho z nych.
Nad nym slipuczo byszczaw pokryw hustych chmar. Suputnyk powoli obertawsia.
Ewropa. Dywna panetka. Na nij widkryto yttia. Je kysnewa atmosfera, rosyny, twaryny. Je mikowodni moria, ozera, riky. Temperatura taka, jak na pomirnych szyrotach Zemli. Tam mona znajty jiu i prytuok. Tam mona peredaty, poky ne pryjde dopomoha z
Zemli.
Dopomoha! A czy bude wona?
Treba persz za wse pokadatysia na wasni syy. Na sebe! Ne obtiauwaty inszych.
Wziaty najbilszyj wanta. Tilky takym ujawlaw sobi Kosmosaw sprawniu ludynu. Tilky
todi mona dywytysia z hordistiu w yce towaryszam, ludiam, Uczytelu.
Uczytelu? Szczo z nym? Czy znajdu joho druzi?
A wtim, newidomo, czy wwaaju joho teper druhom? Nawi Myrosawa. Szczo wony
dumaju pro nioho?
Skorbotne obyczczia podruhy wynyko w ujawi Kosmosawa. Wona dywyasia w hybynu sercia joho suworym pohladom. Ne treba, Myrosawo! Ne dywy tak! Ja ne mih inaksze. Czujesz?
Syoju woli widihnaw Kosmosaw wydinnia. Chaj szczo bude!
Nabyajesia Ewropa, byskawyczno mczy korabel, wchody u spiral posadky.
O win probywaje husti chmary, porynaje w jich neprozoru hybi. Kosmosaw wmykaje infraczerwoni ta grawitacijni oczi Rajduhy. Na ekranach powerchnia suputnyka.
Pywu had korabem szyroki mikowodni moria, zwywy hir, riwnyny.
Korabel powertajesia diuzamy wnyz, powilno padaje na bereh moria.
Pohlad Kosmosawa padaje na pult. Win chutko prohladaje dani pryadiw. Robocza
ridyna maje zakinczya. Nawi dla startu z Ewropy jiji ne wystaczy.
Ostrach wijnuw nad joho sercem. A szczo, koy niczoho ne wyjde z joho zadumu? I
win zayszysia nawiky samotnim sered predkowicznoji czuoji pryrody, daeko wid Zemli.
Ade nichto ne znaje, kudy win poetiw. Druziw szcze zmou wriatuwaty, a joho nikoy.
Ae Kosmosaw odmachnuwsia wid takych dumok, niby wid nastyrywych komach:
He, atawistyczne porodennia! Ja ne bojusia smerti, bo jiji nema! Je ysze wiczna zamina
staroho nowym! A jakszczo hyne mooda, nowa klityna, to, znaczy, wona poruszya jakyj
zakon Buttia.
Rajduha rizko wdaryasia ob powerchniu panetky, posunuasia po schyu do wody.
Zniaasia husta owta kuriawa. Zatamuwawszy podych, Kosmosaw czekaw.

Nastaa tysza. Korabel zawmer. Ote, wse harazd.


Win stojaw bila samoji wody. Wona byszczaa w prysmerkowomu oswitenni, po nij
kotyysia neweyczki chwyli. Zaduszywa para zdijmaasia whoru, zywaasia nad korabem
z kudatymy swyncewymy chmaramy.
Kosmosaw nadiw bimasku. Dychaty mona buo. Kysniu Ewropy wystaczao.
Win ohlanuwsia. W tumani bowwaniy husti dungli. Zwidty doynay jaki kekoczuczi zwuky, swyst, wereszczannia.
Kosmosaw peresunuw napered wysokoczastotnyj rozriadnyk. Na wsiak wypadok.
Kosmonawty rozpowiday, szczo na Ewropi mona zustrity sprawnich drakoniw. Simdesiat rokiw tomu wid ehkowanosti zahynuw tut anglijkyj kosmonawt. etiucza potwora
zanesa joho newidomo kudy, i bilsze joho ne baczyy.
Ae dosy rozdumiw. Treba dijaty. odnoji chwyyny ne hajaty.
Win znowu pidniawsia do kajuty. Trochy widpoczyw.
Potim dowho hotuwaw systemu, pryznaczenu dla nakaczuwannia roboczoji ridyny w
baky w umowach inszych panet. Woda bude pidchodiaszczoju zaminoju. Trochy inszyj
reym, ae konstrukcija rozrachowana dla cioho. Wse bude dobre. Aby nichto ne zawadyw.
Chto zna, jaki twariuky mou zjawytysia bila korabla.
Kosmosaw uwimknuw zowniszni nasosy. Wony poczay wsmoktuwaty powitria
Ewropy, oczyszczajuczy joho i nahnitajuczy w baony. Treba widnowyty pownyj zapas.
Czerez kilka hodyn Kosmosaw buw znowu bila korabla. Win tiahnuw do wody szyrokyj roztrub z ltrom. Jomu dopomahaw neweykyj uniwersalnyj robot.
Razom wony wporaysia z wakym szangom. Roztrub pluchnuwsia w wodu. He wid
bereha metnuosia zmijepodibne strachowyszcze, zdijmajuczy chmary bryzok.
Nad hoowoju z swystom promczaa dowhokrya twaryna. Wona chyo zakryczaa
ohydnym hoosom, kynuasia na Kosmosawa.
Win wstyh widsachnutysia, prowiw rozriadnykom, natysnuwszy knopku. Byskawycia rozriadu rubonua potworu. Wona rozpaasia popoam. Ohuszywe rewinnia potriaso
prostir. Czorna zywa hustych tiahuczych bryzok rozetiasia w usi boky, kilka krapyn popao na okulary junaka. Win ohydywo wyter jich rukawom skafandra.
Strachowyszcze upao w more. Wysoka chwyla rynua na bereh. Kosmosaw widskoczyw do korabla. Za nym pospiszyw robot.
Jaka straszna paneta! Ni, tut treba we czas buty nastoroi! Treba pospiszaty.
Win pidniawsia szcze raz do keriwnoji kajuty, wwimknuw systemu nakaczuwannia.
Woda pisza w baky.
Kosmosaw rozdiahnuwsia. Wse tio buo mokre wid napruennia. Win obtersia
oswiajuczym eliksyrom. Szcze raz perewiryw reym systemy nakaczuwannia. I kynuwsia
w postil, niby prowaywszy w jamu nebuttia. Spaw bez snowydi, bez probysku swidomosti.
Rozbudyw joho dzwinok chronometra. Kosmosaw schopywsia z lika swiyj, badioryj. Chutko odiahnuwsia, perewiryw pryady. Baky we buy zapowneni. Awtomat sam
wymknuw systemu.
Win spustywsia wnyz. Znowu poczaw tiahty wakyj roztrub do luka. Robot staranno
i smiszno dopomahaw.
Kosmosaw storoko ozyrawsia, raz po raz prypyniajuczy robotu. Rozriadnyk buw napohotowi.
W tyszi poczuysia hoosy. Junak zdywowano i trywono prysuchawsia. Szczo take?
Czy jomu zdaosia, czy ni? Same ludki hoosy!

Kryky Naprueni, schwylowani, dywni! Zwidky tut ludy? A moe, ce ne ludy, tuteszni twaryny?
Win we buw bila luka. Robot szwydeko potiahnuw zmotanyj szang i roztrub do
korabla. Kosmosaw szcze raz prysuchawsia. Kryky prozwuczay bycze.
Luk zowsim nedaeko. Koy szczo mona odrazu zachowatysia.
Z tumanu zjawyysia wertykalni postati. Kosmosaw zdryhnuwsia.
Sprawdi, schoi na ludej. Chto wony?
Postati machaju rukamy, czy perednimy kinciwkamy.
Wony smiywo nabyajusia do korabla. Newe tut je rozumni istoty? Ae jaki wony?
Jakszczo na dykunkomu stupeni rozwytku, to mona daty wsiakych nespodiwanok.
Kosmosaw szcze stupyw krok do luka i neriszucze pokaw ruku na koburu rozriadnyka.

Ne zahynuy druzi na pustelnomu Hanimedi.


Zoriane Bratstwo poczao robotu.
Wira z Chwyeju znajszy w skelach weyku peczeru. Tudy druzi perenesy wsi baony, pryady, produkty.
Jasnocwit bez upynu obchodyw razom z Zoreju i Myrosawoju okoyci, szukaw Uczytela. Wony wse szcze spodiwaysia znajty joho, chocz znay, szczo we dawno w baonach
Soncezora zakinczywsia kyse. Ae wony ne baay nawi dumaty pro ce. Mowczky ohladay uszczeyny, prirwy i jszy dali, dali.
Z swojich mandriw wony prynesy bahato cinnych widomostej. Zowsim byko buy
pokady lodu. W dejakych hybokych szcziynach bila wychodu haziw tuyysia prymitywni
mochy czy szczo schoe na nych. Ti utwory buy pruni, nasyczeni woohoju i yttiam.
Ote, wony mohy prydatysia dla spoywannia. Jasnocwit zachopyw kilka zrazkiw, szczob
perewiryty jich u peczeri.
A Wira namahawsia zrobyty wse, szczo mona buo zrobyty. Win wykorystaw wysokoczastotnyj rozriadnyk, szczob stworyty prytuok z hermetycznym wchodom. Potunyj
strumi energiji roztopluwaw skeli, nadawaw jim priamokutnoji formy. Nezabarom wchid
do peczery toczno widpowidaw weyczyni kontejnera dla produktiw.
Wira z dopomohoju Chwyli perekaw banky z produktamy w inszi jaszczyky, a kontejner prymostyw do wchodu. Roztopyty porodu po krajach i spawyty jiji z kontejnerom
buo we ne wako. Teper peczera bua pownistiu izolowana wid powerchni Hanimeda.
Dwerciata kontejnera ne propuskay powitria. Treba buo tilky dobuty zajwyj kyse i napownyty nym peczeru.
Jasnocwit i Pomi wziaysia za ce. Wony na wsiudychodach wyruszyy do pokadiw
lodu i nawezy joho ciu kupu. Wira wykorystaw portatywnyj prystrij dla eektrolizu.
Wodu rozdiyy na wode i kyse. Kysnem napowniuway peczeru, a wode kondensuway
w baonach.
Zhodom wykorystajemo, obiciaw Wira. Pryhodysia dla opaennia.
Takym e czynom zdobuy azot z porid. Czerez dejakyj czas powitria w peczeri po
skadu i tysku widpowidao zemnomu. Druzi mohy rozdiahnutysia, widpoczyty bez wakych skafandriw.
Wychodyy z peczery obereno, korystujuczy samorobnym szluzom. Berehy konu
krapynu powitria.
Howoryy mao. Bilsze dumay, obminiuwaysia pohladamy. Rozumiy, szczo nadiji
na riatunok mao, ae sercem day. day Uczytela. day Kosmosawa, dij jakoho wony
ne mohy zbahnuty. Ne mohy wtratyty wiry w yttia, ne mohy schyyty swidomosti swojeji pered prywydom neisnujuczoji smerti. Riady dawnich i nowych smiywciw powstaway
pered jich ujawoju, koy sum schopluwaw sercia kihtystymy apamy, i todi stawao ehsze.
Wony oyway dawno neisnujuczi heroji i zaspokojuway junych, samotnich ditej Zemli. Wony wkazuway jim na bezkonecznu Dorohu, drunio stwerduway, szczo ertwy
na tij Dorozi taki zakonomirni, jak zakonomirne same yttia
Tak pywy hodyny, dni. Wse buo umownym, bo sam rytm czasu zminywsia.
Wony praciuway samowiddano, naprueno, szczob ne dopustyty ni rozczaruwannia,
ni pesymizmu. Wony chotiy zrobyty wse, szczo dozwolay jich syy i wminnia, szczob zayszyty ludiam, jaki pryjdu siudy, swidczennia swojeji woli i prahnennia do peremohy.
Czerez kilka dniw za zemnym czasom druzi zibraysia wsi razom u peczeri. Jim treba

buo widpoczyty i poradytysia.


Peczeru oswitluwaa jaskrawa hazoswitna ampoczka. Poseredyni stojaw samorobnyj
sti jaszczyk. Na niomu Chwyla rozikaa kilka banok z konserwowanymy fruktamy i sucharykamy.
Wony mowczky prystupyy do obidu. Jiy zapaszni hruszi, ananasy. Zapyway hustym
sokom. Chrumtiy suchariamy.
Zoria ne wytrymaa, zitchnua:
A szczo dali? Szczo dali, druzi? Newe pasywno czekaty, szczo z namy bude?
Znowu? dokirywo ozwawsia Wira.
Ja rozumiju tebe, Zore, pohadyw podruhu po ruci Jasnocwit. Wako. Wsim
wako. Ae treba terpity.
Doky? schypnua diwczyna. Choczesia diji. Choczesia ruchu. A tut peczera Pustela bez powitria Beznadija.
Nu ni, zapereczyw hariacze Wira. Ne howory tak. Po-persze, peczera prekrasna. Perwisni ludy hirsze yy. Morok, chood, powne newihastwo. A my w tepli, z jieju,
zachyszczeni, znajemo tajny Kosmosu, moemo mysyty. Szczo ty, Zoreko, my w prekrasnomu stanowyszczi. I potim je nadija.
Jaka? zaintrygowano zapytaa Zoria.
Aha, zacikawyo. Suchajte , ja prydumaw. Mona pojednaty wysokoczastotnyj
rozriadnyk abo nawi kilka i peengatornu antenu. Wydaty, koy Zemla bude w sferi wydymosti i posyaty peridyczno impulsni sygnay. Ja wyrachuwaw! Energiji rozriadnyka
wystaczy. Stanciji spostereennia na Misiaci poczuju nas.
Ty genij, Wiro! skryknua Zoria.
Ja pro ce znaa zawdy, hordo zajawya Chwyla.
Druzi zasmijaysia. Obyczczia jich poweseliszay. Tilky odna Myrosawa zayszaasia
ponuroju i mowczaznoju. Horycia pomitya ce, wziaa jiji za ruku.
Weselisze, druzi moji. Zabudemo na chwyynu naszi neszczastia. My nedawno
howoryy, szczo ludyna nikoy samotnioju ne bude ni na Zemli, ni w Kosmosi. Z usich
usiud nas otoczuju wydymi i newydymi swity. I dywlasia na nas. Ociniuju nas. My mrijay
nedawno buduwaty systemy, panety. Spoczatku treba pobuduwaty ci swity w sobi. W
duszi, w rozumi swojemu. I nasampered munis i samozreczennia. Ja dumaa dowho
nad cym. I napysaa kosmicznu egendu. O posuchajte Choczete?
Czytaj, czytaj! zaunay hoosy. Persze literaturne czytannia na Hanimedi.
Istoryczno-kosmiczna podija! pidchopyw Pomi.
Istoryczna czy ni, a posuchajemo zalubky, skazaa Zoria.
Horycia distaa z hybokoji kyszeni kurtky kilka arkusziw, rozhornua jich, prysunua do ampoczky. Poczaa czytaty hybokym, tychym hoosom.

Koy Ori-o zawerszyw uniwersalnyj cyk nawczannia, bako i maty zaprosyy joho dla
zustriczi. Win dawno ne baczyw jich, i taka zustricz bua pryjemnoju.
Ori-o yw na paneti A-mor. Baky prowodyy jaki tajemnyczi, hybynni doslidennia
w prostori. Dla zustriczi wony prybuy na A-mor.
Na terytoriji szkoy, de wczywsia jich syn, buo bahato czudowych kutoczkiw dla lubyteliw samotnosti. Ade ne koen lubyw zboryszcza i hurtowe yttia. Takym same j buw
Ori-o.
Syn, jak wwiczywyj hospodar, posadyw bakiw na swoje ulubene misce pid apatym ystiam sribystoho paa. Tam buo zatyszno, tam ehko dychao.
Stiny prytuku rozsunuy, do kimnaty wwijszy daeki bakytni obriji, roewi suzirja
neba, pjanki nini zapachy lisiw.
Maty skazaa:
Siohodni poczawsia nowyj cyk twojeji puti. Chaj wona bude jasnoju, Ori-o. Ja daju
tobi moje serce, synu.
Oczi materi zasiajay jasnisze nebesnych suzirjiw. Serce Ori-o strepenuo, radisno
zagrao, niby widczuo dotyk materynkoji lubowi. Ae win promowczaw, ysze kynuwszy
materi ninyj pohlad.
Bako skazaw:
Ja witaju tebe, Ori-o, w perszyj de nowoho cyku. Chaj cia pu bude suworoju dla
tebe. Chaj nosza twoja bude wakoju. Ja daju tobi ruku swoju, synu.
Ori-o pokaw topku dooniu na prunu wikowu dooniu baka, mowczazno peredaw
jomu swoju wdiacznis.
Wybyraj, dodaw bako. Pered toboju bezlicz szlachiw. Tworennia nowych panet. Formuwannia nowych ewolucijnych zeren. Poloty w daeki systemy. Kona doroha
wymahaje weykoji widdaczi sy, kosmicznoji napruhy, samozreczennia. A moesz zayszytysia z namy. Ja budu radyj dopomahaty tobi, Ori-o!
Ori-o pochytaw hoowoju, i rajduni kilcia joho woossia zamerechtiy w promeniach
suzirjiw.
Ja szcze ne znaju, baku. Ja podumaju.
Maty pidijsza do syna, pociuwaa joho w czoo.
Prawylno, Ori-o. Dumaj. A szczob dumka twoja bua ne powerchowoju, ne zbidnenoju, ja prynesa tobi darunok.
Pohlad syna zaiskrywsia cikawistiu. Maty zawdy daruwaa szczo nezwyczajne.
Wona rozhornua barwystu sribno-etowu zaponu. Na czornomu monoliti eaw
purpurowyj krysta i hraw krywawymy promeniamy.
Krysta Fo! skryknuw radisno Ori-o. Newe ce meni?
Maj, wraeno skazaw bako, czomu ty wyriszya daty jomu cej darunok? Chiba
ty ne znajesz pro nebezpeku?
Oczi materi potemniy. Wona pomowczaa, podywyasia na druha swoho, na syna,
tycho mowya:
Ja choczu, szczob mij syn buw sprawnim dytiam Bezmeia, a ne kimnatnoju kwitkoju
Ori-o hariacze obniaw matir, pociuwaw jiji prekrasni oczi. Maj szczasywo zasmijaasia.
Ty baczysz, mij drue, win czudowo rozumije mene?

Jomu rano szcze dywytysia w inszi wymiry, proszepotiw bako. Rano, Maj
Ori-o ne czuw joho sliw. Win buw zowsim zaczarowanyj krystaom Fo. Wziawszy podarunok z ruk materi, syn ponis joho na dooni po kimnati, myujuczy nepowtornymy pereywamy promeniw. Krysta Fo! Pro nioho skadaju pisni we miljony cykliw najkraszczi
poety, pro nioho szepoczu zakochani, joho prahnu zdobuty heroji, wczeni. Nawi mrijaty
wako buo Ori-o pro czariwnyj kami, jakyj zjawlajesia raptowo w najnespodiwaniszych
misciach. Czym win, junyj Ori-o, zasuyw tajemnyczyj krysta? Ce tilky z asky materi
jomu pryjszo nehadane szczastia. Teper mona mandruwaty z dopomohoju krystaa Fo po
wsij Bezmenosti. Win je kondensatom Jedynoji Substanciji Buttia, i chto woodije nym,
maje prawo zazyrnuty w bu-jaki hybyny wydymych i newydymych switiw.
A bako dywywsia na radisnoho sypa, sumno mowczaw. Joho doswidczene serce
wiszczuwao trywohu.
Ori-o trimfuwaw. Mriji joho buy blidymy tiniamy suproty realnosti, jaku widkryw
jomu krysta Fo. Sydiaczy w swojemu czariwnomu prytuku, junak mih myttiu perenestysia
w zapamoroczywi hybyny Switobudowy, rozirwaty zapony Czasu i Prostoru, pobaczyty
mynue i wowyty zerna majbutnioho, jaki splitaysia, zaroduwaysia w Switach Syntezu.
Kilka dniw win maje ne spaw, ne widpoczywaw. Poruszywszy rytm yttia, win prosyduwaw nad krystaom, wykykajuczy w joho tremtywij tajemnyczij hybyni obrazy nebaczenoho i neczutoho. Pered pohladom Ori-o propyway susidni panety, gigantki switya, spiralni tumannosti, oskoky mertwych switiw.
Win pobaczyw sotni, tysiaczi rozmajitych istot, ne schoych na yteliw panety Amor. Wsi wony yy napruenym, tworczym, wohnianym yttiam, bez upynu probywajuczy nowi j nowi szlachy w neozorych dunglach Bezmeia. Ae za formoju, takoju riznoju,
pulsuwaw Rozum cej poumjanyj Promi Swidomosti, i same win pojednuwaw rozkydani w prostori ewoluciji, cywilizaciji w grandiznyj Potik Kosmicznoho Bratstwa.
Ta wytajuczy sered prekrasnych switiw, spohladajuczy harmonijni puti wysokych
panet, Ori-o raptom zhadaw, szczo Bezmeia ne ysze poperedu, a j pozadu. I todi czariwnyj kami ponis joho u wymiry poperednich ewolucij.
Blaky farby. Hrubszay formy. mianiszaw Kosmos. I nawi zirky poczay dribniszaty
i rozijszysia w nezmiriani dali. Ori-o ohladaw nowe buttia, i chood sumu torkawsia joho
sercia.
Cej szcze ne wywczenyj nym swit zdawawsia takym bidnym, neprystosowanym do
rozumnoho yttia, rozjednanym. Samotnio siajaa na czornomu tli neba centralna zirka
Sonce. Nawkoo nioho na weykij widdali krulay temni kuli panet.
Ori-o kynuw impuls swojeji dumky do najbyczoji z nych. I, mynuwszy husti szary
atmosfery, zakrulaw u prostori. Pered nym widkryasia szyroczenna panorama yttia panety.
Pochmuro byszczay okeany, kotyy wysoki chwyli pid witrom, byy luto w siri, waki
skeli, szczo nawysay nad berehamy. Dali owtiy sumni, pozbaweni yttia, pusteli. A za
nymy neproazni chaszczi prymitywnych rosyn, bujnych, spownenych predkowicznoji
ahy i lutosti. Sered zarostiw powzy, pidkradaysia, rozdyray swoji ertwy, muczyysia i
muczyy inszych miridy achywych stwori chyych i bojahuzywych, pidstupnych i
ninych, potwornych i harmonijnych, sabkych i nejmowirno sylnych.
I szcze baczyw Ori-o kryani pusteli, nad jakymy buszuway urahany zamerzoji wody,
pochmuri tumany nad stowpyszczamy prymitywnych, obidranych yte, z wikon jakych
e probywaosia owtawe swito, potworni maszyny, szczo sotniamy tysiacz mczay, powzy i etiy nad panetoju, spowniujuczy jiji powitria wakymy, otrujnymy wyparamy.
Baczyw Ori-o nezliczenni procesiji ludej, jaki choway swojich pomerych bykych:

ditej, bakiw, druziw. Czomu tak bahato wmyrao yteliw cioho switu? Czomu wzahali
wony wmyray, koy Zakon Bezmeia Wiczne yttia?
Ori-o etiw dali j dali dumkoju swojeju nad panetoju, i serce joho rozrywao wid alu
i spiwczuttia. Czomu wony ywu tak rozjednano? Czomu wmyraju wid hoodu, majuczy
taku technicznu mohutnis? Czomu szyroki prostory pokryti pustelamy, koy poriad je okeany wody, a w rukach yteliw maszyny, jakymy mona zrosyty i zasadyty nerodiuczi miscia?
Widpowidi ne buo.
Ta o junak zawmer wid achu, zustriwszy ne baczene nikoy wydowyszcze. Na szyrokych prostorach kekotiy bagrowi wohni i kubywsia zaduszywyj dym.
Horiy prytuky ludej. Nad nymy czornymy prymaramy etiy jaki aparaty i skyday
wnyz temni prystroji. A potim powitria szmatuwaosia w slipuczomu wychori, a razom z
nym z hurkotom i swystom rozlitaysia na dribni skaky pody praci rozumnych istot. W
dymu i zahrawi Ori-o nasyu rozhediw koony yteliw panety. Wony pospiszay kudy,
trymajuczy pered soboju dywni instrumenty. Szczo wony robla? Czomu ryzykuju
yttiam? Mabu, jim ne terpysia widnowyty te, szczo zrujnowane kataklizmom? Ae
zwidky i czomu na paneti stychijne ycho? Wukany? Zemetrusy? Todi czomu w prostori
etia ci czorni metaewi ptachy?
Ori-o pobaczyw, szczo nazustricz odnij kooni ludej wyrynua z dymu insza koona.
Wony zmiszay, zawychryy w strasznomu dwoboji. Ori-o pochoonuw wid nespodiwanky, i jomu zdao, szczo wsia Wicznis zupynya, wraena neczuwanym zoczynom. Tam, u poeach i wybuchach, ludy nyszczyy ludej. Wony oskaenio kooy odne
odnoho, strilay, duszyy. I, poszmatuwawszy odnoho brata swoho, wony pospiszay dali,
szukajuczy nowoji ertwy. Obyczczia jichni buy zakrywaweni i oczi paay poumjam nenawysti.
Ori-o zatuyw oczi rukamy, prostohnaw:
Baku mij, maty! Szczo ce? De wy?
Ja tut, poczuwsia tychyj hoos baka.
Joho weyka ruka laha na krysta Fo. Bezdonni sumni oczi dywyysia na zmuczene
obyczczia syna.
Syn dowho mowczaw. I prozori slozy alu kotyysia po blidych szczokach. Potim win
nesmiywo kywnuw u bik krystaa, proszepotiw:
Newe ce prawda, baku?
Prawda, suworo skazaw bako.
Todi Ori-o pidniaw swij pohlad do nioho, i staryj wczenyj zdywuwawsia. Nini oczi
syna paachkotiy jakym nowym wohnem. Szczo ce buo? Zwidky?
Czomu wony taki? skorbno zapytaw syn. Czomu wony wbywaju odne odnoho? Ade wony syny odnijeji Materi Pryrody?
Ce nycza ewolucija, skazaw bako. Wony szcze ne znaju pro Jednis. Wony
rozjednani i neszczasni. Wony szukaju i ne mou znajty. Koen z nych wwaaje sebe nepowtornym i tomu protystawlaje wasnu osobu wsiomu switowi.
Ori-o zahoriwsia. Posta joho napruyasia w szcze neuswidomenomu baanni.
Ja pidu do nych, baku. Ja skau jim wse. Ja pojasniu jim, szczo wony braty. Szczo
mona i treba yty druno, radisno. Szczo treba jty wpered, do rozkryttia tajemny Kosmosu, i pidnimaty u Wyszczi Swity, w naszi swity. Koy wony pobacza mene ludynu
inszoho wymiru wony zrozumiju wse.
Wony niczoho ne zrozumiju, sumno skazaw bako. Wony zlakajusia tebe. W
kraszczomu razi pokoniasia tobi, jak boestwu. Imjam twojim wony stworia orstoki i

pidli kulty, zmuszujuczy pokoniaty twojij pamjati nastupni pokolinnia. Ni, synu, nasza
mohutnis ne dla nych. Do cijeji mohutnosti jim treba jty szcze miridy rokiw!
Ja ne mou tak, zatuyw dooniamy obyczczia Ori-o. Ja muszu szczo dijaty.
Pokynuty napryzwolaszcze jich Bidnych. Okradenych. Ade wony obkradaju sami sebe!
Wony kradu swoju radis, swij najkraszczyj skarb Lubow! Baku! Newe niczym ne
mona dopomohty?
Bako pomowczaw. Syn daw, tamujuczy podych. I o pryjsza widpowi:
Mona dopomohty.
Todi jak? Jak? Howory?
Suchaj. U ti swity, na tu panetu ne mona perenesty nasze znannia, mohutnis
naszoji ewoluciji. Ae tam mona yty, stawszy odnym z nych?
Jak? ne zrozumiw syn.
Narodywszy ludynoju toho switu, sumno powtoryw bako. Nasza nauka nawczya robyty ce. Wsia indywidualnis rozumnoji istoty peretworiujesia na psychoembrin. Cej embrin zwjazujesia z pewnym nowonarodenym nyczoho switu.
Ae , proszepotiw syn, ja ne budu znaty
Tak, twerdo skazaw bako. Ty zabudesz, zwidky ty. Tilky inkoy w serci zjawysia nejasnyj spohad, szczo ty wtratyw szczo. Szczo prekrasne. We swit, de ty ytymesz, bude woroyj tobi. Tomu win powstane proty tebe. Ty te ytymesz u powsiakdennij
borni suproty wsioho, szczo otoczuwatyme tebe! I pokyczesz ludej do Krasy! Pokyczesz
jich do Jednannia! Do Braterstwa! Do Lubowi! Do Myru! Do Wyszczych Switiw, jaki majoritymu na obriji piznannia w duszach kraszczych ludej!
I ce dopomoe tij ewoluciji? skryknuw syn.
Bezumowno. Ce pryskory jiji.
Todi ja jdu, baku!
Zaczekaj. Ja szcze ne wse skazaw, synu. Ty ne znajesz i miljonnoji doli toho, szczo
czekaje tebe. Ty baczyw bij mi lumy? Ty wpadesz, jak odyn z nych, na poli boju, zachyszczajuczy szczo swiate i ridne, i skonajesz u mukach ne odyn raz!
Ja jdu, baku!
Ty choodnym i hoodnym projdesz neskinczenni pusteli panety, adajuczy lubowi
i ne zustriczajuczy jiji, adajuczy braterstwa i baczaczy woroneczu, adajuczy szmatka jii,
a otrymujuczy kami, widdajuczy serce, a spryjmajuczy nenawys i zo. Ty rokamy syditymesz u pochmurych, mokrych wjaznyciach, ne baczaczy promenia Soncia, wmyrajuczy w
strasznych mukach. Ty bahato raziw skopajesz rozipjatyj, prybytyj do derewa, i nichto ne
pryjde wtiszyty tebe w czas smertnyj, a ysze torestwujucza jurba bude krykamy nenawysti suprowoduwaty twoji ostanni kroky do mohyy. Ty zhorysz bahato raziw na wohnyszczach katiw, jaki spala tebe za ideji Bezmeia, Bezsmertia, Jednannia! I sered wohnyszcza
toho ty ne pobaczysz ridnoho obyczczia, synu, a ysze zobni oczi worohiw!
Ja baczytymu w nebi daeki zirky, baku, proszepotiw syn. I serce skae meni,
szczo zwidty dywlasia na mene Braty. I meni stane ehsze. Baku! Kycz matir, chaj wona
bahosowy mene w daeku pu.
Szcze odne sowo, skorbno promowyw bako. Nichto ne zupyny tebe, jakszczo
ty wyriszyw. Ce zakon Kosmosu. Ae zapamjataj, szczo ty ne powerneszsia dodomu, ty ne
powerneszsia na ridnu A-mor, do nas, bakiw twojich, a doky na tij paneti, kudy ty jdesz,
ne zapanuje Braterstwo i Lubow, doky ti ludy ne wyjdu razom z toboju na szyrokyj Szlach
Ewoluciji! Wiky, tysiaczolittia poperedu. Podumaj, synu!
Ori-o dowho mowczaw. Dywywsia na tremtywi, daeki obriji, na roewi suzirja, na
nini derewa znajomych sadiw, niby proszczawsia z nymy. Potim joho pohlad zustriwsia z

pohladom baka. Poczuwsia tychyj, ae wadnyj hoos:


Ja jdu, baku.
***
Horycia zamowka. Zoria prysunuasia do neji, pociuwaa w szczoku.
Diakuju, podruho. Ce czudowa egenda. I chto znaje, czy egenda, czy, moe, realnis.
Moe, skazaw zadumywo Pomi. Ae ne skoro my diznajemo pro ce.
Chto znaje, zahadkowo skazaw Wira.
Szczo, nasmiszkuwato zapytaw Pomi, moe, spodiwajeszsia na dopomohu z
inszych wymiriw? Pryjdu bohy, zwilnia tebe z nepryjemnoho stanowyszcza. Treba pokadaty na wasni syy!
Ne zowsim tak! serjozno skazaw Jasnocwit. Ne zowsim tak, Pomeniu! Rozrachowuwaty ne treba na inszopanetnych istot, ae spodiwaty mona. Ce zakon Solidarnosti!
Wira rizkym estom perebyw rozmowu. Zastereywo pidniaw ruku, wkazujuczy na
szkau eektromagnitnych pryadiw.
Niczoho ne rozumiju, skazaw win. De poriad widbuwajesia koosalna koncentracija energiji. Obereno!
Bila wchodu zaewria weyka owalna plama. Prysutni widczuy, jak u nych zapeko u
hrudiach, stysnuo podych, zaszczemio w oczach. Wony widsunuysia w hyb peczery
wraeni, zlakani.
Tumannyj owa zawibruwaw, u niomu wynyky jaki formy. Powoli zjawlaysia obrysy
wertykalnoji postati, a bila neji szcze odnijeji, trochy menszoji i horyzontalnoji.
Ludyna! skryknua Zoria.
inka, dodaa Horycia.
U mene sylno bjesia serce, proszepotia Chwyla.
Tycho!
Z nepewnych obrysiw zjawya objemna posta. Wona bua schoa na inku Zemli,
ae nabahato harmonijnisza i ninisza. Bakytne obyczczia wyprominiuwao e pomitne
siajwo, oczi zdawaysia krynyciamy temno-synioji ridyny, w jakij widbywaasia tajemnycia
zorianych switiw, byskucze, niby z patyny, woossia rozsypaosia po wukych peczach.
Posta oblahao wilne hoube merechtywe wbrannia. Harmonijni czutywi ruky istoty
prostiahnuysia do druziw u serdecznomu porywi.
Twoja egenda prorocza, szepnua Horyci Zoria. Poczuwsia hoos dywnoho
stworinnia. To buw hoos ludyny:
Ja widczua, szczo z Bratamy neszczastia. Serce pryweo mene siudy. Ja baczu Bratiw Rozumu odynokych na cij pustelnij paneti. Czym mou dopomohty?
Wona rozmowlaje zemnoju mowoju? wraeno proszepotia Zoria.
Niczoho dywnoho, widpowiw Jasnocwit. Pewno, wona z inszoho wymiru. Wyszczoho. Wony ehko pronykaju u su naszoji psychiky.
Ty prawylno skazaw, drue, ozwaasia istota. Jaz inszych koordynat Switobudowy. Imja moje Bia Ziroczka. Tak mene nazwaw Poumjane Serce.
Chto takyj Poumjane Serce? zapytaw, otiamywszy, Wira. I czomu tut zjawya ty, Bia Ziroczko?
Wy ne znajete Poumjanoho Sercia? zdywuwaasia Bia Ziroczka, i jiji prekrasni
oczi zahoriy natchnennym wohnem. Chiba mona ne znaty joho? Win ce wse. Bez

nioho ja ne myslu yttia. Ja szukaju joho po wsij Switobudowi. I znajdu.


Ae jak e ty opynyasia tut? schwylowano zapytaa Zoria. Sama? W czuomu
switi? De twij litalnyj aparat?
Tam, na riwnyni. A eczu ja ne sama. Zi mnoju mij towarysz Hri-om. O win.
Bia Ziroczka pokazaa na maeku posta bila swojich nih. Ce bua gracizna twaryna
etowoho koloru z szisma nohamy i zhrabnoju wysokooboju hoowoju. Oczi twaryny
horiy fosforycznym mjakym byskom. Win dywywsia na druziw cikom ludkym pohladom sumno i trywono. Pry zhadci pro Poumjane Serce Hri-om tycho szczo promurczaw, poterszy hoowoju ob nohu Bioji Ziroczky.
Win kae, szczob ja rozpowia nowym druziam pro Poumjane Serce. Win pewnyj,
szczo ce bude korysno dla was. Dozwolte, ja siadu o tut. Ne bijte, energetycznych fenomeniw bilsze ne bude. Ce widbuwajesia ysze pry perechodi z odnoho wymiru w inszyj. A
teper ja w takij e jakosti, jak i wy.
Bia Ziroczka prymostyasia na jaszczyku. Na kolina jij strybnuw Hri-om. Skrutywsia
kuboczkom. Pohlad jiji spaachnuw synimy wohniamy. Druzi pomityy, szczo na czoli w
neji zapulsuway bili ziroczky. Wydno buo, szczo ujawa jiji pomczaa w nezmiriani hybyny
Wseswitu, szukajuczy w swidomosti swojij widpowidnych symwoliw, szczob peredaty nowym druziam wraajuczi tajny Kosmosu.
Suchajte rozpowi pro Houbu Zirku moju bakiwszczynu. Suchajte rozpowi
pro Poumjane Serce widwanoho i wicznoho Mandriwnyka Bezmeia. Wam wako
zbahnuty wse, szczo isnuje w naszomu switi. Ja znajdu zrozumili symwoy, szczo widpowidaju waszym poniattiam. I wy polubyte egendarnu Houbu Zirku, wy te budete szukaty
i daty Poumjane Serce wicznoho i widdanoho druha wsich Szukacziw na Szlachu do
Istyny
Suchajte egendu pro Poumjane Serce. Ae znajte, szczo ce Weyka Realnis.

Ja ya zawdy spokijno i ehko. Mij Swit ne stworiuwaw protyricz pered maekoju


Oan. Takym buo moje imja do zustriczi z Poumjanym Sercem.
Ja lubya nebo nadi mnoju, panetu, po jakij chodya i nad jakoju litaa, kwity i rosyny,
druziw mojich i twaryn. Wse nawkoo buo takym harmonijnym, szczo stworiuwao wraennia pownoji jednosti.
Tak wono nasprawdi j buo.
Bo Bakytna Zirka, tocznisze jiji jedyna Paneta, ce najwyszcza stupi rozwytku zycznoho switu. Tak uczyy nas u Szkoli Wyszczoho Znannia. Tak howoryy meni Starszyj
i Poumjane Serce. Ce ne znaczy, szczo Bezmenis zakinczujesia na ewoluciji Bakytnoji
Zirky. Ni, kincia jij nema. Ae moja Paneta zawerszennia odnoho z bezmenych Cykliw
bezmenoho Buttia. Za neju poczynajesia nowyj Cyk, nedosianyj dla poczuttiw zycznoho switu jak waszoho, tak i wsich inszych, a do Bakytnoji Zirky. I tak bez kincia.
Ja nawczaa u Szkoli Wyszczoho Znannia. Spryjmaa w sebe wysoku mudris miljardiw wikiw. I zayszaa spokijnoju. Ja ne zustriczaa oporu seredowyszcza, ne znaa boroby. Swit nawkoo zdawawsia prekrasnym snowydinniam.
Inkoy tumanno zhaduwaa ja mynue. Ae to buo ne moje mynue, a mojich daekych
poperednykiw, predkiw, jaki yy na inszych panetach, w inszych wymirach, w inszi czasy.
Tam bua orstoka i widwana boroba, weyka lubow i nenawys, tortury i szukannia. Ja
zhaduwaa ci podiji tomu, szczo wraennia predkiw buy zapysani w pastycznij ywij materiji mojeji swidomosti, moho sercia, moho jestwa. Ade niszczo ne znykaje. I ja ehko
moha rozmotuwaty kubky spohadiw, koy meni cioho baaosia. Ote, ja ne moha skazaty, skilky ja ya. Meni zdawaosia, szczo ja ya wiczno. Tak wono, wasne, j buo. Bo my,
ludy Bakytnoji Zirky, wwaay sebe klitynamy Wseenkoho Jedynoho yttia, jake nerozdilne, wiczne, wsiudysuszcze.
Tak buo dowho, zawdy.
U mene ne buo wyniatkowych towarysziw. Wsi buy druziamy, wsi w razi potreby
prychodyy na dopomohu. Bakiw te ne buo, jak u waszych switach. Bo nasza ewolucija
we ne rozmnouwaa. Ade rozmnoennia ce dyferencicija, rozdiennia. A Bakytna
Zirka ce swit Syntezu.
Nawpaky, u nas widbuwaosia bezpererwne pojednannia, zyttia istot u bilsz wysoki,
harmonijni istoty.
Ja dumaju, wam ne wako bude zbahnuty su toho, szczo ja kau. Ja baczu, widczuwaju, szczo wy junaky i juni inky, szczo sydyte tut, lubyte odne odnoho. I ne zmohy
b ujawyty sebe okremo, bez druha. I ysze zyczne rozjednannia zawaaje zytysia w jedynyj organizm. U nas, na Bakytnij Zirci, materija w swojemu rozwytku nastilky ewolucinuwaa, szczo ne zawaaje bu-jakym pojednanniam. I baannia riznych indywiduumiw do
objednannia wtilujesia w yttia, jakszczo mi nymy isnuje powna harmonija. Pastyczna
materija indywiduumiw stworiuje nowu jedynu istotu bahatszu, ni dwi poperedni, mudriszu, mohutniszu. Ce sprawdi zyttia serde, pro jake mriju czysenni pokolinnia na nyczych panetach.
Ja te pamjataa, szczo zawdy nesa w swojemu serci tysiaczi i miljony riznych istot.
Ta chiba wy te ne rezultat ewoluciji grandiznoho anciuha istot, poczynajuczy wid najnyczych?! Tilky u hrubo materilnych switach cej proces wdoskonaennia widbuwajesia
z mukamy i boroboju, szlachom orstokoho zmahannia, a u nas szlachom weykoji harmonizaciji serde i rozumu.

Bakytna Zirka ce niby werszyna bezkoneczno weykoho trykutnyka, do jakoji


prahne we Cyk Switiw, rozmiszczenych u dostupnych nam koordynatach. I chocz Bakytnu Zirku ne wydno z waszoji systemy, ae wona dostupna dla was u majbutniomu, koy wy
projdete nowi spirali rozwytku. Tak samo waszoji zirky ne mou baczyty nyczi wid was
ewoluciji, jakych te bezmena kilkis. Ja bahato raziw podorouwaa w taki swity razom z
Poumjanym Sercem.
Ae powernusia do osnownoho.
Ja bua niby klityna na peryferiji tia. Widczuwaa swoju jednis z usim tiom, ae ne
nesa takoji napruhy, jak, skaimo, klityny mozku abo mjazy kinciwok.
Ja lubya twaryn, jaki w nas due rozumni. Wony rozumiju mowu ludej, ochocze dopomahaju nam u roboti, koy ce jim pid syu. I wilno jdu w lisy, na pryrodu, koy jim choczesia poyty w zwycznych umowach. Weyka druba zjednuje rozumnych Istot Bakytnoji Zirky z ywym switom. Twaryny ewolucinuju szlachom transformaciji z nyczoji
formy u wyszczu, jak u was dejaki komachy peretworiujusia z laeczky na meteyka. Ae w
nas ce nabahato wyszcze, tonsze, prekrasnisze. Ja neodnorazowo bua swidkom takych
transformacij, koy w organizmi twaryny widbuwawsia dywowynyj syntez kraszczych
joho nadba: zamis staroji twaryny z tijeji osnowy pisla stanu tak zwanoho ewolucijnoho snu wynykaa bilsz wysoka istota.
Ae najbilsze ja lubya rosyny, kwity.
Na Paneti wse w bakytnych tonach, jakszczo poriwniuwaty z waszymy farbamy. Ne
mona ujawyty wsi najtopszi widtinky.
Perysto-bakytni switanky nad temno-synimy ozeramy.
Oksamytno-etowi noczi osiajani zorepadom fosforycznych ptachiw i meteykiw.
Nini azurni derewa z pakuczymy witamy, jaki pered schodom Switya spiwaju
edwe czutnu meodiju probudennia.
Syni wjunki rosyny z nebesnymy kwitamy, jaki mou litaty. Dla was ce dywno? A na
mojij Paneti ce prosto. Ja mou pokykaty kwitku, i wona pryety meni w ruky. Ja mou
postawyty jiji doma u wazu, a potim, pomyuwawszy kilka dniw jiji krasoju, jiji aromatom,
powernuty nazad, de wona rosa. I ce ne szkody jij.
Kwity, zakinczywszy cyk rozwytku, ne hnyju, jak na hrubo materilnych panetach,
jich materija rozczyniajesia u prostori, porodujuczy nowe zerno indywiduuma, z bilsz
wysokymy jakostiamy. Na Bakytnij Zirci nema szyttia, nema rozkadu. Tilky bezupynna
prekrasna transformacija form, szukannia najkraszczoho wyjawu, widpowidnoho do suti
istoty czy rosyny.
Mista na Bakytnij Zirci neweyki. Bo j naseennia tam nebahato. Ja we skazaa wam
czomu. Bezpererwnyj syntez, zjednannia odnakowych serde o szlach naszoji ewoluciji.
Obmin energij widbuwajesia ne tak, jak u was. U nas same tio obminiujesia energijeju z
seredowyszczem, jak wy, naprykad, dychajete. Ja baczu, wy mene rozumijete. Tomu ne
budu zupyniaty na ciomu. Ce jedynyj szlach, jakym pidu wsi cywilizaciji Wseswitu.
Misto, de ja ya, prekrasne.
Strimki, ehki schody, jaki wedu na widkryti werandy, wysiaczi sady. Stiny budiwel
wyprominiuju nine swito. Wony mou szwydko miniaty kolir, zaeno wid baannia ludyny. Nema motorosznych, temnych toniw.
Koy zachody Swityo wyprominiuje wse nawkoysznie: stiny, derewa, postati
istot, powerchnia Panety. Stworiujesia riwnyj, czudowyj, ninyj, pryjemnyj dla oka fon.
Do reczi, my baczymo wsim jestwom, a ne ysze tak zwanymy oczyma. Oczi specilizowani i sua analizatoramy swidomosti u wypadkach napruenoji naukowoji dijalnosti,
koy treba pronyknuty w su nowoho jawyszcza, predmeta, procesu.

Na poszczach mista dawni skulptury z fosforycznoho kazkowoho kameniu. Wony


utwir daekych cywilizacij, naszych poperednykiw. U was je nazwa Snks. Cia gura
weyka zahadka, w nij Weyka Tajna Buttia.
Ja lubya myuwatysia zachodom Switya bila Snksa.
Szwydko miniay tony, ne poruszujuczy harmoniji koloriw, ne wnosiaczy dysonansu.
Pry Swityli moje wbrannia, eheke pattiaczko, zdawaosia poumjano-synim, a wweczeri
zasiajao wasnym switom i stao perysto-bakytnym.
Wse ce pryrodno u nas. Oczi zwyky do dywowynoji czystoty barw, do jich prozorosti, ehkosti, do prostoty nawkoysznich predmetiw, jich zakinczenosti.
Bez kincia mona rozpowidaty pro nasz Swit myu Panetu Bakytnoji Zirky. Ae su
ne w ciomu. Ja rozkau pro toj czas, koy wsia krasa bakiwszczyny pomerka pisla zustriczi
z Poumjanym Sercem.
Buo tak.
Po wsij Paneti pronesasia zwistka. Na Bakytnu Zirku prybuy z-za Weykoji Hrani
semero Bratiw na czoli zi swojim Uczyteem. Wony buy dimy poperednioho Cyku na
Bakytnij Zirci. Wony razom z usim ludstwom ewolucinuway i perejszy w toj wymir,
zwidky ne powertajusia, zayszywszy na Paneti nowi parosti cywilizaciji, do jakoji naeaa
i ja.
Naszi wczyteli pojasnyy, szczo Braty zrobyy nemoywe. Wony poertwuway nowym, nejmowirno wysokym stanom swojim u Hriaduszczomu Cykli, szczob powernutysia
nazad dla dopomohy widstaym cywilizacijam. Wony koy buy Mandriwnykamy u Bezmei, baczyy bezlicz nykych panet, znay pro strasznu borobu i stradannia, jake panuje tam. I sercia jichni ne mohy buty szczasywymy, zhadujuczy pro swojich moodszych
Bratiw. Baannia dopomohty buo takym mohutnim, szczo wono zrujnuwao ustaeni zakony Pryrody, Lubow zdijsnya Czudo.
Ja ne spryjniaa todi sowa wczyteliw do sercia. Wony meni zdawaysia abstraktnymy.
Ja ne ujawlaa konkretno, szczo take stradannia, Szczo take ertwa, szczo take spiwczuttia.
Odnoho razu w Szkoli Wyszczoho Znannia, de ja nawczaa, my poczuy: prybuw
odyn z Bratiw. Imja joho Poumjane Serce. Win wystupy pered namy, rozpowis pro
daeki swity.
Ja zapiznya trochy. Koy wchodya w amteatr, pobaczya, szczo druzi moji uwano
i zachopeno suchaju ludynu, jaka stojaa spynoju do mene i szczo pokazuwaa na weykomu ekrani, de myhotiy zirky na temnomu tli, prolitay panety, spaachuway jaki formuy.
Ja nepomitno proskoczya w perszi riady, prysuchaa.
Win zakinczyw frazu, powernuwsia. Joho wysoka posta bua topkoju i hnuczkoju,
ae nejmowirna sya widczuwaasia w graciznych ruchach, w poworoti hoowy, w bakytnomu ninomu obyczczi z gigantkymy oczyma.
Ja podywyasia na joho obyczczia. Win pohlanuw na mene.
I ja zabua wse.
Win szcze mowczaw, ae byskawycia pronyzaa moju swidomis, spopeya wse,
szczo buo do toho czasu, zapaya odnoju iskroju nowi bezmeni obriji.
Win mowczaw, ae w ciomu mowczanni ja czua hurkit Kosmicznych Zwersze i tyszu Wicznoji Tajemnyci Buttia.
Bakytnyj promi wyjszow z joho sercia, mohutnim udarom pronyzaw moje jestwo i
wwijszow u moje serce. Jak newpiznanno zminyosia wse nawkoo! Ja widczua Bezmenis
w duszi swojij, i teper we ne jak weyku prekrasnu abstrakciju, a jak ywu realnis, jak
Jedynu Sutnis, i sebe, jak jiji newiddilnu klitynu.

Win znowu szczo howoryw, ae ja ne czua joho sliw. Byskawyczno projszy pered
mojeju swidomistiu dorohy mojich poperednykiw, wyrwawszy iz schowanky sercia, de
wony drimay pid pokrywom moho bezturbotnoho isnuwannia. Ja zhadaa wse. Ja zhadaa
borobu, stradannia, weycz peremoh i poszukiw, nadi i pidjomiw. Serce moje ochopyo
we Swit.
I ja zrozumia pryjsza Lubow. Lubow do Poumjanoho Sercia, tobto do wsioho
Switu. Bo Poumjane Serce ce i je we Swit. Mij poryw dijszow do nioho. Ja widczua,
szczo mij podarunok buw pryjniatyj prosto i jasno. Win zrozumiw moju Lubow i wyw jiji
do Lubowi swoho neosianoho Sercia.
Poumjane Serce pidijszow do perednich riadiw, pokaw ninu ruku na moje czoo.
Strumi mohutnioji energiji pronyzaw moje tio. Win askawo skazaw:
Ja radyj, szczo zustriw tebe, Bia Ziroczko. Moje serce pryjmaje tebe.
Z toho czasu my czasto buway razom. Poumjane Serce kudy litaw i znowu prylitaw.
A ja daa joho z daekych polotiw.
Inkoy ne wytrymuwaa, chodya w Centralnu Budiwlu Kosmicznych Podoroej. Tam
ja zustria Starszoho. Win buw schoyj na Poumjane Serce, ae woossia u nioho buo sribnym i czoo neso na sobi znak weykych turbot. I ce ne dywno, ade win buw Uczyteem
semy Bratiw i widpowidalnis za wsich eaa na niomu.
Bratiw ue ne buo. Wony rozetiysia w usi kinci Bezmenosti. Ja ne moha znaty pro
jich misiju ce buo tajemnyceju jich serde.
Starszyj ue znaw pro mene. Ae todi, koy ja prychodya do nioho, szczob diznatysia
pro Poumjane Serce, win ahidno, chocz i riszucze, howoryw:
Win bude we czas litaty i powertatysia. I ty zawdy zustrinesz joho. Ae ne obtiauj
joho szlach nepotribnoju trywohoju. Ne treba buty zajwym wantaem. Dopomahaty j widdawaty twoje zawdannia.
Ja zapamjataa joho urok. I bilsze ne chodya tudy. Tilky todi, jak win powertawsia z
polotu, ja zustriczaasia z nym.
A potim pryjsza weyka radis. Poumjane Serce wziaw mene w odyn polit na due
wysoku panetu. Ne mona skazaty, na jakomu riwni wona bua u widnoszenni do Bakytnoji Zirky. Ce bua zowsim insza ewolucija, ne schoa na wse te, szczo ja znaa. Ae Poumjane Serce wmiszczaw u swojemu wseosianomu Syntezi i ciu ewoluciju. Win u poperedniomu rozwytku swojemu znaw taki panety i litaw na nych.
Tu panetu ja spryjmaa skorisze rozumom, ni sercem. Wona bua trochy czuoju dla
mene.
Pamjataju dywnyj prysmerkowyj krajewyd. Dwoje maekych swity w nebi. Odne
oranewe, druhe liowe. Barwy najczastisze buzkowo-etowi. Dywni derewa z trubczatymy parostiamy, trawa takych e honiw. I rozumni istoty. Nadzwyczajno rozumni,
tonki, czutywi, jakszczo mona objednaty odnym sowom sucilni zhustky inteektu.
Zmistu rozmow z nymy ja ne pamjataju: howoryw bilsze Poumjane Serce. Ae j dosi
zayszyo poczuttia zachopennia wid akonicznosti i tocznosti jich mysennia.
Istoty may weyczezni na piw-obyczczia wypukli oczi. Na hoowi czenysti anteny-wusyky. Taki czenysti, z bahama sugobamy ruky, nohy. Szkira orohowia, etowych toniw wid switoho do temnoho. Nezwaajuczy na widminnis wid naszych istot,
wony ne zdaway nepryjemnymy. Nawpaky, radisne widczuttia weykoji mudrosti i znannia. Rozmowu z nymy Poumjane Serce wiw maje bezmowno, obminiujuczy impulsamy
serdecznoji energiji. Tilky inkoy wony torkay joho i mene prochoodnymy kinciwkamy.
Ti dotyky buy drunimy i ninymy. Wony dopomahay zrozumity su toho, szczo buo w
impulsi dumky.

Pisla powernennia na Bakytnu Panetu my szcze bilsze czasu prowodyy razom. Howoryy mao. Bilsze mowczay, dumay, czytay serciamy ti dumky.
Ja widczuwaa, szczo bilsze ne zmou yty bez Poumjanoho Sercia, szczo buttia bez
nioho ce widsutnis buttia.
Win dywywsia meni w oczi, ae niczoho ne howoryw. Czomu? Moe, win baaw,
szczob wse zdijsnyo u diji, w ytti.
Win ne lubyw sliw i nawi dumok prosto tak, jakszczo wony nehajno ne wtiluwaysia
w yttia.
Pered ostannioju rozukoju win buw osobywo mowczaznym i nawi trochy suworym.
Ja ne rozumia joho i tomu chwyluwaa. Moe, win zbyrawsia w nowyj polit? Tak zwidky
chwyluwannia? Moe, win chotiw pokynuty mene? Ja ne wirya ciomu. Ce buo nemoywo. Tak zwidky , zwidky taka trywoha i sum?
My sydiy odnoho weczora nad synim ozerom. U hybyni joho powilno paway smuhasti ryby, pobyskuway bakytnymy bokamy. Bila nas wysoczia skulptura Snksa. Poumjane Serce peczalno dywywsia na nioho, mowczaw. Potim pohlad joho pidniawsia w
hybi nebes. Ja te hlanua tudy.
Poumjane Serce dywywsia na maeku zeenu ziroczku. Lubow i ninis spowniuway joho pohlad, sum i spiwczuttia. Czomu, czomu win tak dywywsia na ciu ziroczku?
Druhoho dnia ja diznaasia, szczo ce za ziroczka. To bua paneta inszoho wymiru,
zwjazana z naszym switom spilnymy ewolucijnymy nytiamy.
Ja ne pytaa w nioho niczoho. Win te ne howoryw.
Tilky inkoy Poumjane Serce dywno pohladaw na mene, niby wyprobowuwaw.
Szczo win chotiw zapytaty w mojemu serci, szczo pobaczyty? Ja widczuwaa, szczo maje
statysia szczo nezwyczajne, take, szczo poruszy ustaene yttia, joho rytm, wse, wse, szczo
buo ranisze.
I o odnoho razu Poumjane Serce ne pryjszow do Snksa.
Ja czekaa wsiu nicz. Joho ne buo.
Ja pryjsza do Starszoho. Win prosto i sumno skazaw:
Poumjane Serce w inszomu switi.
De? z trywohoju zapytaa ja.
Chaj pidkae serce, widpowiw Starszyj. Ja ne mou skazaty. Ae powernesia
win ne skoro. Due ne skoro
Ja znowu zayszya samotnioju. Szczo obirwaosia w serci, zhasy barwy dnia i noczi.
Ja bahato dniw chodya do toho miscia, de my lubyy sydity z Poumjanym Sercem.
Mene suprowodyw inkoy Hri-om neweyka szestynoha twarynka. O win i teper zi
mnoju. Joho prynis meni na proszczannia Poumjane Serce. Win druyw z nym, a teper
peredaw ciu czastku swojeji druby meni.
Hri-om maw pownu swobodu. Koy chotiw iszow do lisu, a inkoy powertawsia do
mene. Win widpoczywaw razom zi mnoju bila Snksa, torkajuczy mjakoju koszatoju spynoju mojeji ruky.
Tak buo dowho, due dowho. Ja ne znaju, skilky. Meni zdawaosia, szczo mynaa
wicznis. U nas, na Bakytnij Zirci, czas ne maje znaczennia. Win wymiriujesia dijeju, dumkoju, prahnenniam. Ote, ce moha buty doba, a mohy buty i miljony rokiw, jakszczo liczyty po waszomu.
Ja niby zasnua, paralizowana w najkraszczych swojich poczuttiach. Ja czua, szczo
nawkoo mene wyruje burchywe yttia, szczo zdijsniujusia weyczni syntetyczni widkryttia, szczo do spilnoji skarbnyci Switobudowy wywajusia nowi j nowi systemy, zirky,
ae wse ce prochodyo mymo mojeji swidomosti, ne zaczipao moho sercia.

Odnoho razu ja pobaczya, szczo bila Snksa, de my buway z Poumjanym Sercem,


poczay stworiuwaty skulpturu. Wona siahaa wysoko w nebo. Ja bilsze ne chodya tudy.
Wybraa sobi zatysznyj kutoczok u hustomu syniomu lisi i porynaa w spohady. I ot jako
meni doweosia pobaczyty dywne wydinnia. Te, szczo wy nazywajete snamy, a my wilnoju tworczistiu Rozumu.
Ja bua w bezmenomu prostori. Z usich bokiw mene otoczuway zirky, tumannosti,
systemy.
I o z odnoho boku poczaa nasuwaty czorna ima. Wona bua schoa na ywu potworu. Temriawa kuboczya, zwywaa i kowtaa zirku za zirkoju, systemu za systemoju.
Serce moje stysnuosia wid achu. Ruchy buy paralizowani. Ja niczoho ne moha
podijaty. Ja ysze znaa, szczo nezabarom potwora nabyzysia i todi kine. Serce zupynysia, mozok paralizujesia. Szczo robyty?
I ot sered prostoru zjawywsia Poumjane Serce. Win iszow sered zirok i tumannostej
wpewneno, jak hospodar Kosmosu, i trymaw u ruci wohnianyj fake. Win smiywo priamuwaw nazustricz strachowyszczu i zapaluwaw u prostori nowi zirky. Potwora zdryhnuasia, poczaa widstupaty, i temriawa szwydko roztanua bezslidno. I o we sered Bezmeia
zaiskryysia, zasiajay miridy jaskrawych switiw.
Ja baczya syni, hyboki, jak Bezmenis, oczi Poumjanoho Sercia, joho wtomene,
ae szczasywe obyczczia.
Win pidijszow do mene, schyywsia, i ja poczua tychyj, pronykywyj hoos:
Wse bude dobre, Bia Ziroczko Tilky ne treba strachu i beznadiji. Ruch i prahnennia, lubow i ertwa o osnowa Buttia.
Wydinnia znyko.
I ja widczua, szczo serce moje stukao sylno, schwylowano, po-nowomu. Ja zrozumia, szczo Poumjane Serce z daekych switiw posaw meni promi swojeji bezmenoji
lubowi, szczob skoychnuty zasnuu swidomis.
Ja w toj e weczir pisza do Snksa razom z Hri-omom. Tam we nikoho ne buo, wsi
rozijszy na spoczynok.
Ja pobaczya gigantku skulpturu Snksa, szczo zahadkowo posmichawsia. Pohlanua
whoru. Szczo ce?
Ja widczua, szczo wtraczaju swidomis. Tio moje pochyyosia do pidniia pamjatnyka. Ae w spaachu osiajannia wstyha zbahnuty: posta, szczo strimko zahyblujesia w
nebo, trepetna i napruena, ce Poumjane Serce. Joho obyczczia, joho oczi, joho siajucze serce. A nad skulpturoju myhoty sabym switom zeena ziroczka. Znaczy, win tam?!
Win wybraw sobi najwaczu misiju. Ce joho ertwa, joho podwyh, joho stradannia, uwicznene w skulpturi dla hriaduszczych Cykliw Ewoluciji.
Win piszow u burchywi, spowneni stradanniam i strasznoju boroboju swity, szczob
wohnem swoho sercia zapayty tam prahnennia do weykoho zwilnennia wid anciuhiw
temriawy i neuctwa.
Ja teper znaju swij szlach. Ja jdu do nioho! Niszczo ne zupyny mene. Treba rozdiyty
joho szlach, joho trud, joho wake zawdannia.
Ja otiamya wid mjakych posztowchiw. Hri-om tepym nosykom torkawsia mojeji
ruky. Win turbotywo zahladaw meni w oczi, szczo murkotiw. Win bojawsia, szczo zi
mnoju pohano.
Ja zaspokojia joho, szczo ce prosto wid radosti. Ja skazaa jomu, szczo znaju, de Poumjane Serce. Win due zradiw
Ja na druhyj de pisza do Starszoho i skazaa jomu pro swoje riszennia. Win pidtwer-

dyw, szczo ja prawylno zrozumia szlach Poumjanoho Sercia, szczo win i ne czekaw inszoho riszennia. Ae szcze win dodaw: ne prosto znajty Poumjane Serce. Win teper w inszomu switi, w inszych formach. Tilky weyka lubow moe zjednaty mene z nym.
Ja zrozumia joho. I ne boju. Ja pokynu swoju myu bakiwszczynu, zwyczne, spokijne yttia bez alu. Nawiszczo wono meni, koy nema joho burianoho, wohnianoho,
wiczno dijuczoho?
Mij polit nawi dla yteliw Houboji Zirky buw ne prostym. My ehko peresuwajemo
w odnomu wymiri na bu-jaki widstani. Dla cioho dosy wasnoji energiji organizmu. A
szczob podoaty barjery inszych wymiriw, treba ne ysze maty gigantku potenciju serdecznoji energiji, a j zachyst wid chaotycznych wzajemodij kosmicznych strumiw. Poumjanomu Serciu ehsze zrobyty ce. Nawi imja joho pokazuje, czym win doaje wsi pereszkody
wseprobywajuczoju energijeju wohnianoho sercia! Serce i wede w potribnomu napriami, wono suy najwirniszym dorohowkazom u abiryntach Switobudowy. Wono
czuje, de neobchidna dopomoha Bratam, szczo znemahaju u borobi z temriawoju i chaosom.
Meni Starszyj obiciaw daty specilnyj korabel z potunym zachystom. A energiju dla
ruchu ja budu czerpaty wse taky z wasnoho sercia.
W ostanniu my wynyka neperedbaczena obstawyna. Hri-om kategoryczno zaadaw,
szczob ja wziaa joho z soboju. Win chotiw pobaczyty Wseswit i pobuwaty na inszych panetach. Ja dowho wahaasia, a potim wyriszya: chaj ety. Win bude nahaduwaty meni pro
Poumjane Serce. I wohnyk joho maekoho sercia te dopomoe meni w poloti.
Na proszczannia Starszyj skazaw:
Nesy w inszi swity wistku pro Bakytnu Zirku. Chaj wona zapaluje sercia baanniam
Krasy i Lubowi, Wdoskonaennia i Syntezu! Znajdy Poumjane Serce, skay jomu, szczo
my demo joho. I ne ysze joho, a j miridy nowych serde razom z nym! Krasa i Jednis
widkryta dla wsich tak skay w inszych switach
I ja wyruszya w pu.
Buo wako i straszno. Chaos ne raz zahrouwaw pohynuty mene, ae szczorazu ja
widczuwaa nezrymu pidtrymku. Ja znaa serce daekoho druha widczuwaje moju bidu
i posyaje energiju dla poriatunku.
I znowu bezmeni cyky, roky, nowi kosmiczni dorohy. Wsioho ne rozkaesz tak
szwydko. Nareszti, ja potrapya u waszu systemu. I widczua, szczo de nedaeko neszczastia. I o ja zupynya, szczob dopomohty Tak my zustriysia z wamy, moji druzi, prekrasni, smiywi i muni. Tak howory pro was moje serce, a wono szcze nikoy ne pomylao.
A teper skai, czy ne czuy wy w swojemu switi pro Poumjane Serce? Ja ne znachodya joho w inszych switach.
Druzi ne mohy znajty sowa dla widpowidi, nastilky jich wrazya pojawa Bioji Ziroczky i jiji rozpowi. I ysze Chwyla rozhubeno zajawya:
Ni, my niczoho ne czuy pro Poumjane Serce..
Szczo znaczy ne czuy? skryknuw Jasnocwit. A Prometej? Chiba wy ne znajete
egendy pro tytana Prometeja?
Rozkay meni, skazaa Bia Ziroczka, i jiji weyki oczi widkryysia szcze szyrsze w
trywonomu oczikuwanni.
Ce buo w predkowiczni czasy na naszij Zemli, poczaw Jasnocwit. Ludy yy w
temriawi i neuctwi. Bohy-tyrany prawyy nymy, ae ne daway jim ni zna pro nawkoysznij
swit, ni umow dla rozwytku. I todi tytan Prometej z weykoji lubowi do ludej tajemno wid
bohiw prynis z neba woho na Zemlu i widdaw joho ludiam. Win nawczyw jich riznych

nauk, osiajaw switom rozumu temne yttia. Widtodi i poczaasia na naszij paneti sprawnia ewolucija. Tak rozpowidaju dawni egendy.
A potim hoownyj boh Zews rozhniwawsia na nioho i prykuwaw Prometeja anciuhamy do wysokych hir. Tysiaczolittiamy stradaw Tytan za te, szczo win daw oho ludiam.
Szczodnia chyyj ore kluwaw joho serce, a na druhyj de wono wyrostao znowu, szczob
znowu dawaty jiu oru. Win stradaw, muczywsia, ae ne kajawsia. Win znaw, szczo joho
zwilny heroj Herak, jakyj projde weykyj cyk podwyhiw. U egendi rozpowidajesia, szczo
ce staosia.
Win! radisno skazaa Bia Ziroczka. Ce Poumjane Serce. Znaczy, win u waszij
systemi. Ce win widdaw swoje serce, szczob rozwijaty morok i skynuty z nebes chymerni
prymary, jakych na nykych panetach nazywaju bohamy. Ja szczasywa, szczo potrapya
do was.
Tak, nesmiywo ozwawsia Pomi. Ae ja ne rozumiju, de joho szukaty? I
czomu my ne znajemo takoho na naszij paneti?
Ach, jak wy ne rozumijete! zdywuwaasia Bia Ziroczka. Win sered was. Win u
was, u waszych serciach. Wasz woho ce i je woho Prometeja, tobto Poumjanoho
Sercia. Win kycze was do objednannia, win kycze was do Bakytnoji Zirky, do Weykoho
Syntezu. I ja te zayszaju z wamy. Ja ne powernusia nazad. Ja budu razom z wamy jty
szlachom szuka i boroby, poky znowu ne zasiaje nad namy Bakytne Swityo, poky ja ne
zmou zjednatysia z nym nepowtornym Poumjanym Sercem u jedynomu wohnyszczi.
Teper win we ne odyn u waszomu switi. Narodyosia bezlicz Poumjanych Serde. Chaos
widstupaje pered nymy, i miridy son spaachuju u prostori na szlachu jichnioji peremonoji chody Druzi! Pryjmi mene. Ja z wamy.
Ae w nas neszczastia, sumno ozwaasia Horycia. My wtratyy Uczytela swoho,
towarysza. I w nas nema korabla.
Ae w mene je korabel, twerdo zajawya Bia Ziroczka. Joho wystaczy na
wsich. etymo na waszu panetu. A potim mona bude znajty waszoho Uczytela i towarysza. Wpered, moji nowi druzi!

Ne wstyhy druzi j Bia Ziroczka z Hri-omom pidijty do dywnoho sferojidalnoho korabla, szczo stojaw na riwnyni, jak jich czekaw nowyj siurpryz. Z prostoru na riwnynu poczaw opuskatysia zemnyj kosmolit. Win buw znajomoji konicznoji formy. Na bortu jasno
wyrizniawsia napys: Rajduha.
Kosmosaw, proszepotia Myrosawa.
Druzi pomityy, jak wona zblida i bezzwuczno zapakaa. Sprawdi, j hore i radis odnakowo mou potriasty ludynu. Ae chto mih skazaty, szczo czekao druziw szcze?
Korabel pryzemywsia nedaeko wid aparata Bioji Ziroczky. Wona szczasywo
wsmichnuasia, pohlanua na ludej Zemli.
Znaczy, powertajesia wasz towarysz? Teper szcze znajty Uczytela i wse bude
harazd
Uczytel tut, prounaw znajomyj hoos. Uczni tak i zaklaky wid nespodiwanky.
Z-za skel wyjszow Soncezir. Win buw ywyj i neuszkodenyj. Obyczczia joho wyprominiuwao radis i ninis, chocz ti trywohy poznaczaa u pohladi.
Uczni kynuysia do nioho, nawperebij poczay obnimaty joho, aday pojasne. Win
odbywawsia artiwywo wid nych, smijawsia.
Zaczekajte. Wse pojasniu. Sperszu poznajomte mene z cijeju prekrasnoju inkoju.
Chto wona? Bez skafandra w bezpowitrianomu prostori? Spoczatku kosmiczni
sprawy, a potim wasni, zemni.
Mynuo nebahato czasu. Kilkanadcia chwyyn. Ae w ci chwyyny wwijszy taki
podiji, dla jakych wystaczyo b w inszych switach chiba szczo miljony rokiw. Soncezir
uznaw istoriju Bioji Ziroczky. Kosmosaw wyjszow z korabla, wstyh obniatysia z druziamy
i pryjniaw u serce dokirywo-radisnyj pohlad Myrosawy. Wslid za Kosmosawom z Rajduhy zjawyysia try postati w skafandrach.
Syny Weykoji Materi Zirnyci, pojasnyw Kosmosaw. Ja zustriw jich na Ewropi.
Wony zumiy wyyty w predkowicznych umowach maje piwstolittia. I prowey bahato
cinnych doslide.
U pownij tyszi pidijszy wony troje nepokirnych, munich, prekrasnych. Prekrasnymy buy jich chudi, postarili obyczczia, jich wohniani oczi, jich spokijni ruchy. Wony
ne howoryy niczoho. Wony ysz lubowno ohladay postati junych ditej Zemli, niby ne
mohy powiryty w te, szczo staosia.
I w tij tyszi prounaw harmonijnyj hoos Bioji Ziroczky:
Skoro, skoro zwilnysia Poumjane Serce wid swojeji wakoji noszi. Ja widczuwaju,
szczo wasze ludstwo nedaeko wid Bakytnoji Zirky. Lubow i Jednis wyznaczaje waszi
wczynky i diji. Nedaeko toj czas, koy wy stanete Grandiznoju Symfonijeju Ludstw, de w
czudowomu pojednanni zillusia wsi bahatobarwni osobywosti cywilizacij. I chto zmoe z
tijeji symfoniji wydiyty chocza b odyn zwuk? Wse bude jedynym. Ja zayszajusia z wamy,
buriani, nespokijni sercia!
Korabli etiy do Zemli. Perszyj wiw Soncezir, druhyj Bia Ziroczka.
Troje syniw Weykoji Materi spoczyway. We spowistyy na Zemlu pro weyku radis: pisla piwstolittia buka na dykij paneti sawetni dity Zemli powertaysia w ono ludstwa. Znay tako pro pojawu w systemi Bioji Ziroczky posannyci wysokoji cywilizaciji.
Paneta hotuwaa uroczystu zustricz.
uczni sydiy tisnym kilcem nawkoo Soncezora i ne mohy powiryty, szczo wse zayszyo pozadu: pustelna paneta, samotyna, widczaj i tisna peczera.

Ce i buw Weykyj Ispyt, tycho howoryw Soncezir. Wy wytrymay joho. Ja buw


nedaeko, w specilnomu pidzemnomu schowyszczi, pryhotowenomu poperednimy kosmonawtamy. Ja znaw pro waszi diji i pro wczynok Kosmosawa. Win te wytrymaw Ispyt,
tym bilsze szczo wriatuwaw syniw Zirnyci, ae
Ja znaju, skazaw Kosmosaw. Ja zbahnuw. Meni ne chotiosia ryzykuwaty
yttiam druziw. Ae w ciomu buw swojeridnyj egojizm.
Ty prawylno zrozumiw, stwerdyw Soncezir. Nawi herojicznyj wczynok moe
buty negatywnym, jakszczo win dyktujesia poczuttiam wyniatkowosti toho, chto jde na
cej podwyh. Treba zawdy pamjataty pro ce.
Ae wse harazd. Meni ne straszno wypuskaty was u daeki swity. Wy sprawni dity
Poumjanoho Sercia, jak skazaa prekrasna mandriwnycia Bia Ziroczka. Powernemo na
Zemlu, was obijme Weyka Matir, bahosowy na nowi szlachy, i todi wy we samostijno
wyberete zawdannia, bez Uczytela. Wse poperedu: Bezmena Doroha Wdoskonaennia,
Boroba, Lubow, Bakytna Zirka. Wse u waszych rukach, u poumji waszych serde.
Nema pereszkod, nema takoho chaosu, jakyj by ne podoao Wohniane Serce. Wpered,
moji lubi uczni, hriaduszczi uczyteli nowych pokoli, do nowych obrijiw, w nowi swity, w
Bezmenis!

Szumy hrizno biyj potik Akkema. Strunki kedry i modryny zawmery nad nym, zasuchay.
Merechtia zirky. Tepym wohnem siaju wikna audytorij. Tam druzi, soratnyky. Nezabarom wsi wony pokynu hostynni prostory Ataju, byku serciu stareku Zemlu. Polit
u nowi swity. Teper ue ne probnyj, ne ispytowyj. Teper ue po-sprawniomu.
Ae kudy? Dosi szcze Soncezir ne skazaw niczoho. Mowczy Weyka Matir.
Zoria trywono zitchnua. Schyyasia do potoku, zaczerpnua wody, kowtnua. Zuby
zaszczemiy wid choodu, zate w hrudiach prokotyasia pryjemna chwyla swiosti.
Mi derewamy zjawyasia wysoka ti. Szwydko nabyzya.
De ty, Zore?
Win, Jasnocwit. Nareszti. arom spaachuje serce, prasze nazustricz jomu.
Wysoka posta zowsim poriad. Win nesmiywo prostiahaje ruky. Wona kade swoji
dooni na joho. Z neba slipucze wdariaje byskawycia, peramutrowym, rajdunym poumjam osiawaje wydnoki! A moe, ne z neba? Moe, to poumja objednanych Serde?!
Wse odno! Drewni abstrakciji lubowi, wysowy sawetnych ludej, pojasnennia starszych wse staje w switli osiajannia konkretnym, prekrasnym i prostym. Nema dwoch,
nema rozriznenoho, nema rozdienoho! Je odne-jedyne Poumja. Szczo z toho, szczo paaje
wono na riznych misciach? Su joho odna.
Jasnocwite
Zore
Meni zdaosia, szczo mynua wicznis. Czomu ty tak dowho?
Prybua Weyka Matir.
Zirnycia? wraeno proszepotia diwczyna.
Wona. O czomu ja zatrymawsia.
Todi chodimo. Ja choczu baczyty jiji.
Zaczekaj, Zore. Wona we pisza spoczywaty. Zawtra zberusia wsi, i todi ty poczujesz nezwyczajni nowyny.
We widomo? Jasnocwite!
Widomo, Zore.
Kudy , jak? Howory.
Ja podroby ne znaju, astiwko moja. Tilky hoowne. Ty pamjatajesz egendarnyj
polit herojiw dawnyny Mariji Rajduhy ta Iwana Zahrawy?
Diwczyna jasno wsmichnuasia.
Ajake. Pamjataju, drue. Zirka Tau Kyta. Paneta Uso. Chymerni istoty szczoa.
Tam zaraz naszczadky Zahrawy ta Mariji. I szcze dejaki wczeni.
Wse tak, sumno skazaw Jasyocwit. Ae na paneti chaos. Weykyj zadum poruszywsia. Neobchidna dopomoha.
Jak? ne strymaa wyhuku Zoria. Newe my
My, pidchopyw junak. Weyka Matir proponuje posaty nas. Uczytel zhodywsia. Jakszczo zhodni my.
Diwczyna mowczky sylno potysnua ruku towarysza. Win widpowiw jij usmiszkoju.
Na Uso bude stworeno Forteciu Znannia. Ty rozumijesz, jake szczastia dopomohhy ewoluciji inszoji panety?!
Koy my etymo?
Ne tak szwydko, pochytaw hoowoju junak. Ja szcze ne wse zrozumiw. Czerez

kilka dniw my wylitajemo w Himaaji.


Czomu tudy?
W Instytut Dumky.
Newe prawda? Tam, de Rina ta Burewij? Soniaczni Mandriwnyky?
Prawda, Zore. Rina i Burewij te poetia. Wony oczola naszu grupu. A pered tym
nawczannia w Instytuti Dumky.
Nawczannia? Z kym? Dla czoho?
Ja szcze ne znaju. Zdajesia, polit bude ne zwyczajnyj. Penum Nauky wyriszyw
zdijsnyty pan Bagriana do inszych zirok bez raket. I szcze ciyj riad eksperymentiw.
Transmutacija ti, wpyw na widstani, aktywizacija, perenesennia swidomosti, pronyknennia w inszi wymiry Ta podrobyci potim, Zore. Hoowne, szczo my budemo razom. Wsi
druzi, nawi Bia Ziroczka zachotia z namy.
A Uczytel?
Win hotuwatyme nowych uczniw. Tut. Na Zemli. Ae chiba ty ne znajesz, szczo win
bude zawdy nezrymo z namy?
Znaju, drue. Ja ce widczuwaju zawdy.
Wony wziaysia za ruky. Pidniay obyczczia do neba.
Na nych dywyysia w Bezmiri osiajni oczi daekych zirok. Ba ni, we ne daekych, ne
czuych. Kosmiczni bezodni, szczo koy lakay zabobonnych ludej, nyni staway
bykymy, zrozumiymy, wony peretworyysia na dorohy, szczo objednuway rozriznenych
Ditej w Jedynu Simju.
Skilky szcze poperedu szlachiw! Skilky nebezpek? Strada! Muk! Podwyhiw! Peremoh!
Chto jim skae pro ce?
Ty ne bojiszsia, Zore?
Oczi diwczyny siaju dimantamy.
Czoho bojaty? Nebezpeky schidci do Szczastia! Newdaczi szczabli do Istyny!
Smer tilky wiczne onowennia Jedynoho yttia! Ja hotowa do wsioho, drue. Aby razom. Aby wpered. Chiba my ne Dity Bezmeia?..
1964 r.

You might also like